Anna - BOŻE WYCHOWANIE -

 

 

Do kapłanów: Rozpalcie w sobie miłość

13  X  1987 r.,  wtorek,   Warszawa – LXX rocznica  wielkiego  znaku w Fatimie

Miał przyjść zakonnik (ojciec Jan T.), którego nie znałam.

– Nie lękaj się. Bądź pewna mojej opieki. Jeżeli ojciec Jan (T.) zechce pomocy i słów moich, niech powie, a Ja odpowiem mu. Ten tekst przeznaczony jest dla przełożonych nowicjatów, seminariów duchownych diecezjalnych i uczelni teologicznych. Chciałbym, aby znany był też przełożonym zgromadzeń żeńskich. Potem i w ruchach, ale teraz nie.

Następnie Pan podyktował mi tekst, który został zatytułowany: „Jakich chciałbym mieć kapłanów”. Pan powiedział m.in.:

– Teraz nadszedł czas, ażeby powiedzieć wszystkim polskim zgromadzeniom zakonnym (i in.) kształcącym – Mnie! – przyszłych kapłanów, jakimi Ja chciałbym ich mieć. Po skuteczności ich działania w ciągu najbliższych 20 – 30 lat okaże się, czy wzięto rady moje poważnie i wprowadzono je w życie zgromadzenia. Ja najbardziej liczę na tych, którzy kochają Mnie i służą Mi świadomie – rozumiejąc moje plany i pragnąc z całego serca i woli dokonać dla Mnie wszystkiego, co tylko mogą. Wtedy dokonać będą mogli i tego, co się niemożliwym wydaje, gdyż Ja sam współpracuję i działam z przyjaciółmi mymi, a dla Mnie nie ma niemożliwości. Jest też radością moją sprawianie niespodzianek, usuwanie przeszkód, torowanie nowych dróg i widoczne okazywanie współdziałania mojego moim wiernym Mi i ufającym Mnie dzieciom. Ku temu, kto nie siebie, a Mnie samego niesie bliźnim swoim, Ja nakłaniam uszy i serca – bo jestem wciąż tym samym Jezusem wędrującym po ziemi w poszukiwaniu głodnych Mnie, smutnych i nieszczęśliwych, aby ich sobą nasycić.

Teraz pragnę polskiemu narodowi otworzyć drogę na Północ i na Wschód i z wami podążać ku oczekującym, zniewolonym i zawiedzionym. To jest mój wielki dar dla was, a zawdzięczacie go miłości, ofierze i cierpieniu wielu pokoleń waszych rodaków; dlatego dziękujcie im i proście ich o pomoc w waszej służbie, a stanie się ona skuteczniejsza, bo Ja niczego odmówić nie potrafię tym, którzy Mnie zawierzyli i krzyże swoje na moim oparli. Drogi wasze ku narodom Związku Rad usiane są ich grobami, przesiąknięte ich krwią. Ceńcie ją, bo jest z moją Krwią złączona, i ich ofiarą wykonacie dzieło nawrócenia, za które oni życie oddali.

Do tego trudu wzywam cały naród polski, naród ukochany, chroniony i wychowywany od wieków przez Matkę moją, którą wy Królową swoją obraliście. Maryja, Królowa nieba i ziemi pragnie, abyście wy otworzyli Mi drogę do ciężko doświadczonych (przez własne wybory) dzieci moich marnotrawnych pragnących powrotu. Jesteście narodem, który wybrał sobie Królową Niepokalaną, Przeczystą, niosącą moje miłosierdzie, dobroć, przebaczenie. Jakże starać się musicie, by godnie Ją reprezentować. Maryja pragnie ogarnąć swoją macierzyńską miłością – przez wasze wysiłki – tych, których Ja kocham i przybliżyć ku sobie pragnę. Tak jak Ona podziela, rozumie i prowadzi dzieło moje w świecie, tak wy, Jej słudzy, jej ukochane dzieci, naśladujcie Matkę moją w Jej bezinteresownej, łagodnej, cierpliwej miłości, łagodzącej gniewy, uśmierzającej spory, łączącej w jedno dzieło wielorakie starania. Ona spajała Kościół mój, gdy Mnie zabrakło; była moim Obliczem, moją Żywą Obecnością, Zwornikiem młodego Kościoła.

Teraz chcę, abyście Ją naśladowali, bo tym, którzy długo sierotami byli na łasce tyranów, trzeba delikatności, czułości i miłosierdzia – trzeba Matki. Wasza ojczyzna, chcę, by stała się obliczem Matki mojej, Jej dłońmi niosącymi pomoc, uśmierzającymi cierpienie, rozdającymi mój pokarm – Mnie samego – w czynie, słowie i w sakramentach. Przygotowujcie się – wszyscy. Wszystkie ruchy świeckich są Mi w tym potrzebne. Kobiety zrozumieją troski kobiet, młodzież podzieli się swoją radością, nadzieją i bezpośredniością. Lecz kapłani – to moja troska największa. Potrzebna jest moim głodnym dzieciom pomoc sakramentalna. Lecz jeśli pójdą tam słudzy zadufani w sobie, zarozumiali, butni, dumni ze swej pozycji, żądający przywilejów, pierwszych miejsc i uznania – zniszczą dzieło moje! Jeśli jeszcze zakony rywalizować będą w „statystyce”, zniechęcą do Mnie tych, którzy na Mnie – Żywego – z utęsknieniem czekali, a spotkają się z ludzką próżnością, pychą, niezgodą i wszelkimi wadami waszymi, których tak wiele macie...

Czasu już bardzo mało. To, co wam powiedziałem – rozważcie. Kleryków (na misje) wybierajcie wedle podobieństwa do Matki mojej.

Dopuśćcie też Mnie do waszej młodzieży. Boicie się ruchów moich (np. Odnowy w Duchu Świętym), a przecież to Ja sam udzielam się tym, którzy Mnie pragną. Ja uczę ich, że jestem do ich dyspozycji, blisko i stale. Ja wprowadzam ich w ścisłe współżycie ze Mną, nauczam rozmowy, prostoty, bezpośredniości, a czynię to po to, aby być słyszanym, być im przyjacielem pewnym, doradcą i oparciem – może jedynym, gdy znajdą się sami na nieznanej im ziemi. (...) Dary moje zmuszają do służby gorliwszej, nie zezwalają na wygodę i lenistwo, a nakłaniają ku trudowi i budzą boleśnie z iluzji i zakłamania. (...)

Otóż dla waszych kleryków chcę być jedynym, żywym i obecnym Bogiem i przyjacielem, jedyną miłością – a jedynym celem ich życia winno być wypełnianie mojej woli wedle mojego wyboru i prowadzenia. Od was zależy, czy dopuścicie Mnie do dzieci moich dostatecznie blisko. Ku rozeznaniu macie ojców duchownych nowicjatu. Najlepsi z nich i najbardziej doświadczeni powinni służyć swoim rozeznaniem w ruchach, które wśród was rozniecam.

Nieszczęściem jest, że działają tam klerycy i księża młodzi i niedoświadczeni (...) Dlaczego nie chcecie zobaczyć, że we wszystkim, co nowego rozwija się w moim Kościele (nie – obok niego), żyje moje działanie? Bo Ja zawczasu przygotowuję sobie robotników na porę żniw. One są już blisko. Co zrobicie, jeżeli wyleję morze łask na zgłodniałych, zmarzniętych i wypuszczonych z niewoli? Wiecie przecież, jak wzywa miłosierdzia mego każdy niedostatek, głód i ból? Pragnę ich zaprosić na ucztę weselną, obdarzać, uszczęśliwiać. Tak długo oczekiwałem na nich, Ja, Ojciec miłosierny. Potrzeba będzie Mi synów, którzy te same dary posiadają, by nauczyć ich, jak ich używać dla dobra Wspólnoty Kościoła.

Na terenach Białej Rusi i przyległych do niej chcę, by powstał Kościół mój odnowiony, charyzmatyczny, młody, taki, jaki był u początków. Nie dam wygasić w nim mojego ognia, a rozpalę go tak, by ciepła starczyło na miliony. Azja Mnie oczekuje. Ten młody, odrodzony Kościół pójdzie z apostolskim zapałem na ziemie, gdzie Mnie jeszcze nie znają lub skąd Mnie wygnano. Was pragnę mieć zarzewiem tego pożaru miłości, abyście szczęście mieli być pierwszymi, dzielić się Mną, głosić Mnie, świadczyć o Mnie (...) A wy, mój Kościele...?

Proszę was, nie zmarnujcie daru, jaki wam daję. Rozpalcie w sobie miłość. Cała wiedza i nauka o Mnie to dopełnienie; powinno być jak najlepsze, ale najpierw – Ja! Musicie nawrócić samych siebie. Naród, który sobie wybrałem za towarzysza dzieła dnia dzisiejszego, sam potrzebuje nawrócenia. Wy pierwsi powinniście zapłonąć. (...) (Kościele mój), proszę, wróć do dni młodości swojej. Zakochaj się we Mnie, Zbawicielu swoim. Rozpal się ogromnym pożarem – przecież stoję przed tobą żywy i oczekujący. Mówię do ciebie! Wzywam cię na gody przebaczenia i zmiłowania, pojednania i miłosierdzia. Prowadzę cię ku wypełnieniu twojego zadania. Dla niego cię zachowam i obronię, wyzwolę i ręce twoje napełnię wszelakim dobrem, abyś miał co rozdawać.

Kościele mój – narodzie polski, jakże cię kocham! Jakże ci zaufałem, jakie wyniesienie, jaką chwałę ci gotuję. Ile wdzięczności i błogosławieństw towarzyszyć ci będzie. Zapłoń miłością do Pana swego i zapragnij Mu służyć. Całą moc miłowania złóż we Mnie, a Ja przemienię ją w miłowanie – moje. Razem rozpalimy świat. Ludzkość odrodzi się w moich prawach. Oczyszczona i znowu młoda, odetchnie pokojem. Wy to sprawicie, jeżeli pokochacie zamierzenia moje i zechcecie je przyjąć i żyć nimi – ze Mną, w miłości mojej i w błogosławieństwie moim!

Tak tęsknię do waszej bezpośredniej, szczerej rozmowy

20 X 1987 r., wtorek, Warszawa (godz. 21)

– Ojcze, znowu przez dwa dni wróg mój odciągał mnie od pisania. Jeśli zaś zdobyłam się na otwarcie teczki, trafiałam na Twoje słowa pełne miłości i zachęty. Czytałam, ale było już za późno, żeby pisać. Dzisiaj teraz nareszcie zaczynam. Otworzywszy teczkę z rozmowami z Tobą, Ojcze, znalazłam sytuację identyczną z dzisiejszą i Twoje rady, więc mówię: „Oto jestem”.

– Chcesz Mnie zapytać o sytuację ogólną, prawda?

– Tak, Ojcze. Czy to, co się dzieje w Zatoce Perskiej i spadek na giełdzie nowojorskiej to już jest początek?

– Tak, Anno, to już pierwszy sygnał. A i kataklizmy rozpoczynają się. Słyszałaś o deszczach i huraganach, o trzęsieniu ziemi w Los Angeles i okolicach. Są to moje ostrzeżenia, ale nikt ich nie przyjmuje, tylko wy... tak niewielu wśród was. (...)

Czy widzisz, córko, jak rozwija się działanie zła, kiedy obie strony przepełnione są nienawiścią i pogardą dla siebie? Jak łatwo czynią błędy i same siebie stawiają w sytuacji, która prowadzi je do coraz gorszych czynów? Brak dobrej woli powoduje, że pogrążają się same dobrowolnie w czynach złych i wyborach najgłupszych, najmniej racjonalnych, niosących najgorsze skutki. Do czego to prowadzi pycha narodowa, fanatyzm i nietolerancja? I to u narodu, który uważa się za mądry, światły i wysoce cywilizowany, jak teraz Stany Zjednoczone.

Pomyśleliśmy o wytępieniu Indian, o stosunku do Murzynów, o działalności Ku-Klux-Klanu i niektórych sekt, o mafiach, handlu bronią i narkotykami, itp.

– Chcę, żebyście się dobrze przyjrzeli i zapamiętali błędy i ich przyczyny, bo powinniście ich unikać w przyszłości. Honor i godność narodu polega na jego umiejętności współżycia z innymi, szacunku dla ich odrębności i nieczynieniu im tego, czego by swoim obywatelom ich rząd chciał oszczędzić. Naród wielki – to naród wielkoduszny i wspaniałomyślny, spieszący innym z pomocą w razie potrzeby, lecz nie wywierający na nich presji, nie dążący do ich podporządkowania się – sobie, nie usiłujący – nigdy! – wykorzystać ich trudnej sytuacji dla pomnożenia własnych korzyści.

Proś o. Paulina, by zabrał dla o. Jana moje ostatnie „Słowo” i postarał się z nim porozmawiać o sprawach młodzieży zakonnej. Życzyłbym sobie, by i w ich seminariach rozwinęła się umiejętność przyjaźni ze Mną i szczerość bezpośredniej rozmowy w serdecznej zażyłości i zaufaniu. Tak tęsknię do waszej przyjacielskiej rozmowy.

25 X 1987 r., niedziela, Warszawa

– Czy chcesz, Ojcze, powiedzieć coś jeszcze ojcu Janowi?

– Przekaż, córko, że pragnę, aby Jan był zupełnie spokojny. Wiem, że chciałby zrobić dla Mnie wszystko, i tylko to jest ważne. To, co inni od was przyjmą, nie ma dla Mnie znaczenia. Ze względu na was cieszę się, że się staracie, natomiast plany moje wypełnią się, gdy Ja sam przemienię was. Już to robię. Im na świecie będzie gorzej, tym wy bardziej będziecie wzrastać w nadzieję. Wtedy otworzą się wasze oczy i uszy na moje słowa. To już bardzo blisko. (...)

Dam wam nieco czasu na zastanowienie się, mobilizację wewnętrzną i przygotowanie. Wtedy prowadźcie rozmowy, na które później już czasu może nie starczyć. Wtedy spodziewam się po was pilnych starań i szerokiego oddźwięku w tych, którym już o moich planach mówiliście. Teraz trudzicie się, ale to jest sianie ziarna. Musi ono spocząć w ziemi. Nie wyrośnie od razu.

Obecnie najważniejszą sprawą są ostrzeżenia Kościoła, zakonów i wszystkich, którzy je przyjmą – na Zachodzie – i pomoc Wschodowi. Będę wam pomagał, ale nie smućcie się. Nawrócenia, i to masowe, nastąpią, kiedy runie system ZSRR, a z nim strach, a pozostanie bezradność, zagubienie, brak celu i pogodzenie się z utratą złudzeń, wiary w przyszłość i wiary w nieomylność „religii marksistowskiej”. Zrobiono z teorii ekonomicznych broń dla tych, którzy chcieli burzyć i zdobyć władzę nad światem, a tłumom nakazano wiarę. I uwierzyli, gdyż człowiek szuka i pragnie wierzyć, a jeśli odrzuci to, co Ja wam sam objawiłem i potwierdziłem Krwią Syna mojego, waszego Zbawiciela, gotów jest uwierzyć w teorie potworne, krwawe i dla rozumu ludzkiego upodlające. Wciąż nowym Baalom składacie ofiary z własnych dzieci, gdyż wzgardziliście dobrowolną ofiarą – Boga. Nie chcieliście przyjąć prawdy, a tłumnie spieszycie do ołtarzy bożków.

28 X 1987 r., środa, Warszawa

Modlimy się we troje, z Lucyną i Grzegorzem. Pan mówi:

– Cieszę się, kiedy się gromadzicie, żeby mówić ze Mną wspólnie. To jest dla Mnie tym, czym dla was spotkanie rodzinne, i nie czuję się taki samotny w moim pragnieniu bycia z wami. (...)

– Dziękujemy za Twoje słowa (...) i prosimy, by ta radość i zachwyt nimi stały się udziałem wielu ludzi. (Grzegorz)

– Taki mam zamiar, synu. (Pan)

– Proszę, bym umiała przekazywać Twoje słowa. (Lucyna)

– Wiesz, właśnie tego Mi potrzeba. Jeżeli będziesz trwała w pokoju (bez emocji), jeżeli oddasz każde spotkanie Mnie i dopuścisz Mnie do współpracy, współdziałania... (Pan)

Pan zwraca się teraz do nas wszystkich:

– Pamiętajcie, dzieci, że szatan ma do was dostęp przede wszystkim przez niekontrolowane emocje i potrafi wykorzystać tak samo wasz żal czy smutek, jak i nadmiar entuzjazmu czy radość (chodzi tu o naszą nadgorliwość). I zwłaszcza wtedy wydaje się wam, że to Ja was popieram i zachęcam, tymczasem to nieprzyjaciel wasz wykorzystuje waszą miłość własną i chęć działania, które wy chcecie rozumieć jako pragnienie apostolstwa. Pamiętajcie wtedy o Mnie i o moich metodach działania. Wzorujcie się na Mnie.

Mówimy o pragnieniu grupy parafian zorganizowania w naszej parafii adoracji i o trudnościach. Pan radzi:

– Teraz próbujcie działać przez księdza Marka.

W czasie wojny wasze kościoły będą pełne. Liczę, że wtedy i ci moi kapłani, którzy Mi służą, ale Mnie nie kochają, nawrócą się ku Mnie i będą Mi służyć nie z obowiązku, a z miłości.

A teraz, proszę was, oddajcie Mi w milczeniu, ufając w moje miłosierdzie, te sprawy, które dla was są najdroższe i najważniejsze...

Po dłuższej chwili:

- Przyjmuję wszystko, co Mi dajecie. A Ja nigdy nie zapominam
.

A jeśli już ktoś Mi odpowie – czyż mógłbym go odrzucić?

31 X 1987 r., sobota, Warszawa

W modlitwie wspólnej we środę 28 X Pan chciał, żebyśmy powiedzieli Mu o wszystkich, za których będziemy prosić. Dzisiaj znalazłam czas na osobistą rozmowę i długo wyliczałam cierpienia, choroby i niedole różnych osób. Wtedy Pan powiedział:

– Chcę rozmawiać z tobą, dziecko. Mówiłaś Mi o wszystkich, za których prosisz Mnie, ale nie mówisz Mi o sobie samej. Powiedz, co ci dolega.

Posłuchaj Mnie, córko. Wszystkie codzienne sprawy, braki, kłopoty, zmartwienia, nawet najdrobniejsze, przedstawiaj Mi, bo Ja jestem współgospodarzem naszego domu i chcę wiedzieć o wszystkim.

– O drobnych codziennych sprawach?

– Jeżeli nie mówisz o nich, to oznacza, że sama chcesz sobie poradzić, a przecież wiesz, jak mało jesteś praktyczna. Wciąż nie wierzysz, że mogę i chcę ci pomóc, prawda? Ja zaś uczę cię przez tyle lat, że tam, gdzie prosisz Mnie o pomoc, ułatwiam ci życie i wiele spraw załatwiam, czyż nie tak?

Pomyślałam, że gdybym ze wszystkim biegła do Pana, stałabym się niezdolna do decyzji – ubezwłasnowolniona.

– Naprawdę uważasz to za ubezwłasnowolnienie? A Ja – za przyjacielską pomoc, a zwrócenie się twoje do Mnie – za dowód zaufania, prawdziwy dowód twojej przyjaźni.

Pytasz, co ty Mi dajesz w zamian. W przyjaźni nie ma „odwdzięczania się”; jest wymiana myśli, pragnień i dzielenie się wszystkim, co przeżywamy, w tym też i bólem, zmartwieniami, trudnościami. Im szersza płaszczyzna wspólnych zainteresowań, wspólnoty odczuwania, wspólnoty miłowania, tym przyjaźń głębsza, pełniejsza. Zauważ, jak Ja ci dużo mówię o moich celach, zamiarach względem was, o mojej do was miłości, o planach ratunku, o obietnicach moich dla ziemi, zwłaszcza dla twojego narodu. Dlaczego to robię, jak myślisz?

– Dlatego, żebym to wszystko przekazała innym.

– Jak mało Mnie znasz, Anno. Dlatego, że znalazłem w tobie oddźwięk, że przekonałem się, że plany moje są ci drogie, że cieszysz się nimi i pragniesz z całego serca brać w nich udział. Przekonałem się, iż pragniesz spełnienia moich zamierzeń nie tylko względem twojej ojczyzny, lecz we wszystkim, co dotyczy innych krajów, nawet tych, którymi gardziłaś i pragnęłaś dla nich sprawiedliwej kary. A teraz, poznawszy, że je kocham, modlisz się za nie i pragniesz im pomóc, a nawet skarżysz Mi się na trudność takiej pomocy. A mój Kościół? Dawniej nie czułaś się jego członkiem. Za Kościół uważałaś tylko władze duchowne i kler, także zakony. A jak jest teraz?

– Teraz jest gorzej, Panie, bo martwię się wciąż, a często wstydzę za wielu „katolików”.

– Tak, córko, bo czujesz się odpowiedzialna i znając moje zamiary, a nie widząc odzewu, przerażona jesteś myślą, że Mnie zawiedziecie, zwłaszcza tym, że mógłby zawieść Mnie Kościół mój, który – jak powiedziałem – pragnę, by objął całą Polskę (by powrócili do jedności Kościoła bracia odłączeni, a nawrócili się zabłąkani).

Zamyśliłem w was rozpocząć na nowo – bo już chciałem, aby naród żydowski był domem moim – dzieło współżycia ze Mną całych narodów. Zawsze chciałem przebywać z wami. Nikt tak Mnie nie potrzebuje jak wy, moje biedne marnotrawne dzieci...

Ty jesteś jednym z nich. Czy widzisz, jak powoli (małymi krokami) uczę cię życia wraz ze Mną, przyjacielem twoim. Wszak wiesz, że nie masz bliższego, bardziej cię rozumiejącego, bardziej wybaczającego ci wszystkie twoje uchybienia, bardziej kochającego cię przyjaciela. Czyż nie obdarzyłem cię wedle mej hojności?

– Aż za bardzo! – wykrzyknęłam.

– Wiem, córko, że dla ciebie samej dar ten jest za ciężki, lecz wiesz, że moim pragnieniem jest nieść go wraz z tobą, a nawet za ciebie. Cierpliwie uczę cię dzielenia się ze Mną tym, co ci daję na codzień, a ty z uporem, niepotrzebnie starasz się wszystko nieść sama... Dlaczego nie ufasz Mi?

– Bo jestem sama.

– Właśnie dlatego, że jesteś sama – z mojej woli, gdyż chciałem być dla ciebie wszystkim – dlatego tak spieszę ku tobie, abyś była ze Mną stale, zawsze we dwoje, razem. Wiem, że trudno ci, ale próbuj, dziecko, bo Ja wciąż jestem z tobą, blisko, i nic Mnie od ciebie nie odrzuci. Mówiłem ci, córko, że znalazłem w tobie zrozumienie i pragnienie służenia Mi w moich planach dla was. Nie jest łatwo znaleźć wśród was przyjaciela, a jeśli już ktoś Mi odpowie – jak ty – czyż mógłbym go odrzucić? Przyjaciół się szanuje, Anno.

Cała wasza pewność jest ze Mnie

2 XI 1987 r., Zaduszki, Warszawa

– Panie, „oto jestem”.

– Powiedz Mi, co cię tak zmartwiło?

– Przecież wiesz, Panie...

Opowiedziałam Panu o bolesnej dla mnie sprawie dotyczącej grobu rodzinnego, spowodowanej przez córkę z drugiego małżeństwa mojego dziadka. Kiedy przyszłam do grobu, zastałam wmurowaną przy tablicy dziadka tablice jego drugiej żony, pochowanej w dokupionej sąsiedniej kwaterze, nie było natomiast żadnej tablicy mojej babki, prawowitej żony i matki jego pięciorga dzieci, spoczywającej razem z nim we wspólnym grobie. Dziadek zawarł drugie małżeństwo za życia mojej babci (uzyskał rozwód, a w celu zawarcia nowego związku zmienił wyznanie). Pan powiedział m.in.:

– Cieszę się, Anno, że powiedziałaś Mi o tym. Właśnie tego pragnę, abyś zawsze, kiedy coś cię boli, szła z tym do Mnie, a nie „do ludzi”, gdyż oni ci pomóc nie mogą, Ja zaś chcę i mogę.

– Widzisz, córko, twoja krewna (bo jednak macie wspólną krew) (...) nie jest katoliczką, nie jest nawet „wierząca”, więc jak możesz od niej wymagać prawości i szlachetności. Cała wasza prawość jest ze Mnie. Ona postępuje tak, jak jej jest wygodniej. Przez całe życie żywiła żal i urazę i postanowiła usunąć swoje kompleksy.

Ona szczerze wierzy, że jej matkę i twojego dziada łączyła miłość. I zapewniam cię, że jej matka kochała swojego męża i starała się być dla niego dobrą żoną. Ja widzę winy wszystkich pokoleń. Ona płaci za winę bardziej twojego dziada niż swojej matki. To on spowodował przez słabość swojego charakteru wszystkie skutki trwające do dziś. I ona tę słabość dziedziczy. Nie postąpiła szlachetnie – i Ja nie pochwalam przebiegłości i kłamstwa – ale czy myślisz, że nie dziedziczy nic po waszej rodzinie? A jaką była twoja biedna (Tu Pan wymienił moją bliską krewną. Zdziwiłam się, gdyż ta osoba gardziła biednymi i wszelkimi sposobami bogaciła się; nawet w okresie wojny niczego jej nie brakowało. Pieniądze były dla niej celem). Dla Mnie jest ona bardzo biedna, bo daleka ode Mnie (w czyśćcu), więc nieszczęśliwa. Tak samo biedna jest i ona (ta, o której rozmawiamy), bo sama sobie ciężary gotuje. To, co zrobiła, jest niegodne uczciwego człowieka i ona o tym wie. Nie wierzy w nic poza granicą śmierci, inaczej nie ośmieliłaby się tak sponiewierać oboje swoich rodziców.

Czy sądzisz, że oni nie cierpią patrząc, co czyni ich córka? I przepraszają nieustannie Mnie i swoich bliskich.

– Czy moja babcia też cierpi?

– Nie martw się, twojej babce Ja sam ból wynagradzam: ból nie z powodu napisu, lecz płynący ze świadomości, jak długo ciążą na was błędy popełniane przez tych, którym Ja przebaczyłem, ale wy – im drodzy – jeszcze cierpicie przez ich winy. Ona jest z twoim dziadem, bo zostali sakramentalnie związani przede Mną. Kochają się i rozumieją.

Widzisz, dziecko, ten, kto jest w moim królestwie, musi zrozumieć przedtem (przed wejściem do niego) wszystkie swoje winy i złe wybory i nie tylko za nie żałować, lecz prosić i otrzymać przebaczenie od tych, wobec których zawinił. Oni oboje musieli sobie przebaczyć. Twoja babka uczyniła to dla spokoju umierającego męża, już przy nim. (Dziad umierając powiedział, że żałuje, iż babcia dała mu zezwolenie na rozwód i że bardzo chciał być z nią. Druga żona była jego sekretarka; gdy okazało się, że jest w ciąży, babcia zgodziła się na rozwód). Od dawna jest ze Mną. Ona umiała poświęcać się i kochać, wiesz o tym, córko, i wiesz, że wszystkie – naprawdę straszne – swoje cierpienia oddawała za ciebie (Babcia długo umierała na raka). Nigdy jej naprawdę nie podziękowałaś, a ona tak ciebie kocha.

W moim domu nikt nie cierpi i nie zostaje niczym zaskoczony. Moje dzieci znają was i pamiętają, jak same błądziły i szkodziły sobie. Każdy wasz błąd powoduje u tych, którzy was kochają, zwiększenie próśb za was, gdyż oni nie opuszczają was i wiedzą o was wszystko. Im na was nieskończenie zależy. Wiedzą, jak przyczynili się przez swoje niedoskonałości do waszych upadków. Oni proszą stale, troszczą się i pomagają wam. I za ciebie prosi Mnie nie tylko twoja rodzina, bliscy i znajomi. Proszą też ci wszyscy, którym pomogłaś, i ci, którzy zawinili względem ciebie, a już są u Mnie lub oczyszczają się. Każdy z was jest otoczony miłością; i N. również, tylko ona odrzuca ją, bo w nią nie wierzy. Ty zaś możesz ją przyjąć. Dlatego teraz, chciałbym, żebyś Mi oddała całą tę sytuację i twój ból z tego powodu. Zrób to z miłości do Mnie i do twoich bliskich, którzy są tu, przy tobie. Pani K., matka N., też tu jest. Przeprasza cię za córkę i współczuje ci. Przyjmij ich miłość, a możesz to zrobić tylko przebaczając N., i wtedy otrzymasz błogosławieństwo moje, córko.

4 XI 1987 r., środa, Warszawa

Pan mówił dla znajomego o zadaniach ludzi żyjących na prowincji.

– Dla niego i jego przyjaciół ważne jest to wszystko, co dotyczy działalności społecznej zespołów ludzkich, niesienia pomocy i organizowania samorządów w poszczególnych gminach i miasteczkach. Tam mają Mi wykazać, czym są w istocie: uczniami moimi czy nieprzyjaciela waszego.

Właśnie na nich liczę, że potrafią naukę moją wprowadzić w codzienne życie. Prowincja, a więc tereny nie zagrożone, powinny stać się „wylęgarnią” inicjatyw społecznych, innowacji, pomysłów usprawnienia i właściwego prowadzenia pomocy. Na nich liczę, na zespoły ochotnicze reagujące natychmiastowo na wszelkie potrzeby swojego środowiska.

Przyszedł Grzegorz. Pytał, jak dokonywać wyboru pomiędzy różnymi obowiązkami? Mówił, że widzi, iż czyni to źle (z niektórych obowiązków nie wywiązuje się w terminie).

– Dam ci radę, synu. Jeżeli jesteś w rozterce (co wybrać z dwóch lub więcej spraw lub działań), wybieraj to, co cię mniej nęci. To stara, wypróbowana metoda.

9 XI 1987 r., poniedziałek, Warszawa

Pytałam, czego Pan sobie życzy.

– Rób dalej korektę, córko, bo potem będziesz miała mniej czasu.

11 XI 1987 r., środa, Warszawa

Podczas modlitwy we troje (z Lucyną i Grzegorzem) prosiliśmy o pomoc Pana dla naszych przyjaciół.

– Chciałem zapytać o mojego przyjaciela (wyjeżdżającego na długo). Myślę, że chciałby poznać Twoje słowa i może dzielić się nimi.

– Powiedz mu, synu, że (...) w czasie jego nieobecności biorę w opiekę jego rodzinę – jeśli zaufa tej opiece. Powiedz mu też, że ma wolność zabrania „Słów” moich lub nie.

Każdego, kto chce Mi usłużyć swoją osobą (na tyle, na ile może), uznaję posłańcem moim i kroki jego otoczę specjalną troską. Nie znaczy to, że kochać go będę bardziej, bo kocham was nieskończenie – bez względu na to, co zrobicie – lecz współpracuję z nim, dając mu szansę udziału w moim dziele waszych dni – dziele oczyszczenia i odrodzenia świata. Moim jest zawsze zaproszenie, waszym dziełem – odpowiedź.

– Proszę Cię jeszcze za drugiego przyjaciela: żeby otworzył się na Ciebie.

– Synu, moje wezwanie dotyczy każdego z was osobiście. Do każdego kieruję je inaczej, wedle jego możliwości przyjęcia go. Nie daję wam „Słów” moich, żebyście je siłą wmuszali ludziom, ale aby każdy z was zrozumiał, że go widzę, kocham, troszczę się o jego przyszłość i zabiegam o niego. Moje słowa kieruję do serca każdego z was, a jeśli odpowie Mi przyzwoleniem, wtedy rozpoczniemy życie w przyjaźni.

Do Jugosłowian

11 XI 1987 r.

Wieczorem przyszedł Grzegorz jeszcze raz (byłam z Lucyną). Nieoczekiwanie dla siebie miał spotkać się z księdzem z Jugosławii (franciszkaninem). Pytał się, czy Pan nie chce, żeby coś mu przekazać. Klękliśmy do modlitwy, a Pan powiedział:

– Maryja, która jest Królową Polski, pragnie objąć swoim panowaniem całą Słowiańszczyznę – takie jest pragnienie mojej Matki.

Im bardziej jesteście odsuwani ode Mnie, tym usilniej Ona błaga Mnie o opiekę nad wami. Ona prowadzi dzieło moje w świecie i Mnie buduje tron w Polsce (centrum panowania Maryi Królowej Polski), ale pragnie, aby jego blask, blask tronu Boga (panowania Bożego) ogarnął wszystkie ludy, które kiedyś kochały Ją i Jej pomocy wzywały. Dlatego módlcie się, ogarniając miłością narody czerpiące niegdyś wiarę z Kościoła Wschodniego, bowiem czas jest, by stała się jedna owczarnia. Maryja ułatwi wam powrót ku Mnie i obiecuje wam wolność sumień, wolność duchową, tak abyście mogli swobodnie opowiedzieć się za Mną wedle wyboru waszej woli. Specjalnie módlcie się za narody najciężej zniewolone, gdyż w nich pragnę rozniecić ogień mojej obecności. Wyleję na nich wielkie łaski Ducha Świętego i podniosę je ku sobie, tak że staną się moimi świadkami.

Wy, Jugosłowianie, też możecie stać się nimi dla całej południowej Europy. Pragnijcie zatem kochać i miłosiernymi stać się dla wszystkich waszych sąsiadów. Przebaczajcie i proście o przebaczenie, proście też, abym was oczyścił i przygotował, a wtedy i wy staniecie się apostołami moimi.

Ja jestem tym, który naprawia krzywdy i wynagradza cierpienia wedle nieskończonej miary miłosierdzia mojego. Współczuję wam, rozumiem was, i kiedy Matka moja otworzy Mi drzwi waszych serc, przyjdę, wyzwolę was i dam wam pokój prawdziwy. Ale abyście mogli żyć w moim pokoju, musicie przyjąć moje warunki – warunki Boga!

Musicie miłować nieprzyjaciół waszych, przebaczać, prosić za nich i Mnie ich oddawać. Ogarniajcie też miłością całą ludzkość, a szczególnie – jak wy – zniewoloną, nieszczęśliwą, osieroconą beze Mnie i tęskniącą do mojej miłości. Bowiem Ja kocham wszystkich, a najgoręcej spieszę z pomocą ku najbiedniejszym i najbardziej Mnie głodnym – tym, „którzy się źle mają”. Jeżeli mamy być Jednem – Ja, wasz Stworzyciel, Zbawiciel i Ojciec, i wy, moje najukochańsze dzieci – musimy kochać wspólnie. Starajcie się więc pokochać wszystkich i wszystko, co jest moje. Orędujcie, przebaczajcie sobie wzajemnie i proście o wszystko, co wam potrzebne, a dam wam – bo Ja pragnę obdarzać i uszczęśliwiać.

W dniach grozy i śmierci, które nadchodzą, pragnę dać wam opiekę moją. Maryja, Matka wasza prosi za was – wy proście Mnie w jedności z Nią, gdyż prośbom Niepokalanej Współodkupicielki waszej nie mogę się oprzeć. Maryja, Matka wasza, błaga Mnie o zmiłowanie nad całym światem – wy proście wraz z Nią, a wtedy Ja ocalę was i napełnię was moim pokojem. Dlatego nie przerażajcie się, lecz przyjmijcie to, co będzie się działo, jako wyraz woli mojej, bo przystępuję do dzieła oczyszczenia i odrodzenia świata.

I wy możecie stać się moimi współpracownikami w tym dziele.

Błogosławieństwo moje i zachętę daję wam Ja, wasz Pan i Bóg.

Chcę wychowywać sam swoje dzieci

11 XI 1987 r., późnym wieczorem

– Dzisiaj spotkaliśmy się z Tobą, Panie, we troje. Dzięki Ci za wszystko to, co nam powiedziałeś. To wspaniale, że chcesz nam pokazać swoje zachwycające, mądre i przemawiające do serca projekty. Twoje zamiary zawsze nas zbawiają i ratują od zguby. Nigdy nic bardziej zachwycającego nie można by wyobrazić sobie. Twoja wielkoduszna, wspaniałomyślna miłość do nas zapiera dech w piersiach, oszałamia, przerasta nasze pojęcia o Tobie. Dziękuję Ci, Przyjacielu, za dzisiejszy dzień.

– Cieszę się, córko, z twojej radości. Zawsze pytajcie Mnie w sprawach dla was ważnych, po to przecież spotykamy się. Sprawiacie Mi radość licząc na Mnie. Chcę być dla was pomocą, chcę wychowywać sam swoje dzieci i jak „ludzki” ojciec cieszę się, gdy mogę was mieć blisko przy sobie, być z wami, rozmawiać, cieszyć się waszą radością, a także żartować i bawić się. Tak jak powiedziałaś, Anno, wiele mam oddanych Mi, ale sztywnych i ceremonialnych sług zachowujących się jak urzędnicy dworscy, służba lub lokaje, a tak niewielu z was chce przebywać ze Mną w weselu i radości, z uśmiechem, naturalnością i szczerością. Nie martw się nigdy, córko, taką postawą: Ja się wtedy cieszę tobą i z tobą. Smutno Mi, gdy narzekasz, martwisz się lub surowo sądzisz swoich bliźnich. Lecz kiedy będziesz częściej przestawać ze Mną, będziesz pogodniejsza, spokojniejsza i szczęśliwsza. Ja staram się o to, ale trzeba, żebyś moje starania przyjmowała, a moje dary doceniała lub choćby zauważała. Ja wtedy pomnożę je dla ciebie. Przecież chcę twojej radości, moja mała córeczko.

Nie ma narodu, któremu bym nie dał dostatecznej pomocy

13 XI 1987 r.

Mówi Pan do o. Jana:

– Zastanawiając się nad historią waszą, która jest przecież waszym dziedzictwem i skarbem, którym wy teraz macie rozporządzać, planujcie, jak usunąć wasze słabości i zło, które w sobie nosicie, i jak rozwinąć wszystko to, co w waszym dziedzictwie jest piękne i oryginalne (tylko polskie) i co pożyteczne będzie dla innych narodów.

Zastanówcie się nad tym, że w waszej historii, w waszych prawach, w waszej nauce macie wiele przykładów głębokiej mądrości i szacunku dla wolności. Zwróć uwagę, synu, ilu synów mojego Kościoła, ilu księży, biskupów, zakonników, brało udział w życiu politycznym – nie tylko w senacie. Masz do pomocy teksty – zobacz, synu, ile z podanego zakresu moglibyście wykonywać wy (twoi współbracia, a także inne zakony) w dziedzinie katolickiej nauki społecznej, socjologii i psychologii, a zwłaszcza w dziedzinie opieki społecznej. Kiedyś (podano ci to w tekstach) zakony pełniły rolę ministerstw w nie istniejącym rządzie Polski zniewolonej i podzielonej. Teraz, kiedy wam wrócę pełnię wolności, zakony zadania swoje będą mogły pełnić swobodnie w imieniu państwa.

– Kogo przede wszystkim mam czytać?

– Synu, opieraj się na Feliksie Konecznym, moim ukochanym synu. On pisał z moją pomocą i czuł to wszystko sercem Polaka, nie wzorując się na Heglu. A Ja pragnę, żebyście wy wszyscy byli sobą. Pragnę, żeby Polacy byli Polakami, a Niemcy – Niemcami. Największy hołd złożycie Mi uwielbiając Mnie w swoim istnieniu i życiu – w życiu Wspólnoty Polskiej (jeżeli się uświęcimy jako Polacy, idąc polską droga do Boga).

Nie ma narodu, któremu bym nie dał dostatecznej pomocy w rozwinięciu jego indywidualnej możności oddania Mi czci i uświęcenia się jako cały naród. Ale wy, pragnę, żebyście byli pierwszymi, którzy tego dokonają, tak żebyście dla reszty ludzkości stali się dowodem, że jest to możliwe a wam pożyteczne.

Nie oczekuję od was, ludzi, niczego więcej ponad to, czego dla was zapragnąłem; dlatego dałem wam wszelkie możliwości, żeby to osiągnąć. Dotyczy to misji waszej względem narodów dookoła: tam będą i państwa rozbite, a wśród tych, którym trzeba będzie nieść pomoc, będą nawet Niemcy. Zastanówcie się, dzieci, jacy pójdziecie niosąc Mnie do moich tęskniących za Mną dzieci (Białoruś, Rosja i inne tereny ZSRR). Zastanówcie się, jakich poniesiecie samych siebie. Nie chcę, żebyście podobni byli wszystkim pseudodemokracjom Zachodu. Chcę, żebyście byli przemienieni jako naród i jako państwo. Macie im ukazywać przez siebie, w jakich nowych formach społecznych żyjecie, jakie wśród was panują stosunki społeczne: muszą one być sprawiedliwe, a równocześnie powszechne i skromne, bez nadużyć i zepsucia. Nie chcę, abyście byli transferem na Wschód wszelkiego zepsucia Zachodu
.

16 XI 1987 r., poniedziałek, Czerna

Jesteśmy na rekolekcjach z Lucyna.

– Wczoraj przyjechałyśmy i dziękujemy Ci, Ojcze, za Twoją wyraźną pomoc, opiekę i obecność. (...) Co powinnam robić i czego najusilniej się uczyć?

– Moja córko. Tu (w czasie rekolekcji) ujawniają się wasze braki, a Ja pragnę przystąpić do oczyszczenia was obu – każdą z innych uchybień i każdą w inny sposób. Dlatego zawsze, kiedy będziesz z siebie niezadowolona, rozważ wraz ze Mną, dlaczego; i oddaj Mi ten niedostatek, a Ja go zabiorę. Chcę oczyszczać was i przyspieszam moje starania, gdy Mi oddajecie swój czas. Dlatego życzyłem go sobie. Tu, córko, masz dobre ku temu warunki. Nic innego nie powinno cię zajmować jak tylko analizowanie przyczyn twoich uchybień ze Mną i przy mojej pomocy, wtedy kiedy je rozpoznajesz i za takie uważasz.

Bolejesz nad sobą – słusznie – ale zapominasz, że kocham cię

17 XI 1987 r., wtorek, Czerna

– Ojcze, powiedz mi, dlaczego tak trudno mi być absolutnie poprawną? Wszystkie plany rekolekcji wypełniać? Wczoraj na drodze krzyżowej przez cały czas walczyłam ze sobą, żeby nie zasnąć (...) Chciałam być przy Tobie przez pół godziny adoracji (...), ale były rozproszenia. Dlaczego? Przecież chciałam być cały ten czas przy Tobie.

– Moje dziecko. To Ja jestem cały czas przy tobie. Ty, jak dziecko, odbiegasz, zmieniasz zainteresowania, potrzebujesz ruchu i zmiany. I takie dziecko jest normalne. Smutne byłoby, gdybyś udawała „osobę dorosłą” nie będąc nią. Wszyscy jesteście dziećmi, a dorastacie dopiero wtedy, gdy przebywacie ze Mną, i to powoli, w trudzie i ciągłych niedostatkach doskonałości. Rzecz w tym, że wy je zaczynacie dostrzegać, a to już dobry początek. Beze Mnie ludzie żyją nie widząc i nie pragnąc nic więcej niż to, co otrzymali ode Mnie jako zadatek. To im wystarcza.

Bo widzisz, córko, to Ja rozbudzam w was pragnienie zbliżenia się do Mnie, Ja je rozpalam i Ja tym jestem, który uczy. Przyzywam was i zarazem idę z wami. Zdaj się na Mnie. Ja sam dbam o twój wzrost. I przyjmij moją naukę teraz.

Każdy z was jest inny. Każdego inaczej prowadzę, we właściwym, dla niego najlepszym, tempie i czasie. Nie przymierzaj się do nikogo, nie porównuj, a nade wszystko nie martw się niczym i nie wątp. Ty, córko, od dawna pracujesz dla Mnie i ze Mną. Jesteś przyjaciółką moją na wieczność, choć jeszcze bardzo młodą. Ale twój wzrost (rozwój duchowy) to moja sprawa. Nie lękaj się, bo nie zaniedbam niczego. Poddaj się mojej metodzie.

Bolejesz nad sobą – słusznie – ale zapominasz, że Ja cię kocham, a ty kochasz Mnie; i nie zaprzeczaj, bo robisz dla Mnie wszystko to, co możesz, a sądzisz, że mogłabyś pracować za wszystkich ludzi ziemi i zrobić wszystko za nich. (Pan daje mi do zrozumienia, że mam bardzo wygórowane mniemanie o swoich możliwościach). Ja pragnę ciebie z tym tylko, co ty Mi przynosisz ze swoich talentów, nie cudzych. Spójrz, córko, ile już Mi oddałaś z darów danych ci, i przestań się martwić. Chcę, żebyś widziała siebie w prawdzie, a ty zamartwiasz się złem, a nie chcesz widzieć dobra (w sobie). Dlaczego? Czy Ja tak patrzę na ciebie? Prawda, że nie? A więc czemu nie chcesz przyjąć siebie prawdziwej?

Miłosierdzie jest najszybszą drogą do mego serca

19 XI 1987 r., czwartek, Czerna

Znajoma z rekolekcji, która działała w Hospicjum, rozpaczała po śmierci matki. Zapytałam Pana, czy jej matce potrzebna jest pomoc. Pan powiedział m.in.:

– Przekaż córce mojej, że matka jej oczekuje na wejście do domu mego. Każdy czyn miłosierdzia czyniony przez córkę zbliża matkę ku życiu wiecznemu, gdyż świadczy, że dobrze córkę wychowała, i oręduje za nią.

W odpowiedzi na pytanie o celowość „zakupywania” dalszych Mszy św. za dusze matki Pan powiedział:

Ofiara moja na Mszy świętej nigdy nie jest daremna, lecz ponieważ jest Ofiarą mojej Męki i Krwi, to Ja sam decyduję, jaką duszę jej użytecznością wykupię. (...) Wasze prośby, wasza miłość wzrusza Mnie, a najbardziej dzieła miłosierdzia czynione przez was z prośbą o miłosierdzie dla waszych bliskich. Ofiarą moją najchętniej podnoszę tych, którzy przyszli z wielkiego ucisku, samotnych, za których nikt się nie modli i tych, którzy innym świadczyli dobro. (...) Droga Mi jesteś, córko! Proszą, abym ukoił twój ból, te dzieci, którym ty pomagałaś w przejściu ku Mnie.

Pytałam później Pana o Hospicjum, czy powstawanie tych zespołów jest zgodne z Jego wolą.

– Tak, chcę tego, córko. Te zespoły, które teraz powstają, powinny rozwinąć się na cały kraj jak najszybciej. Ten, kto nie jest miłosierny, nie będzie mógł Mi służyć: bo w twojej ojczyźnie nie będzie dwóch służb miłosierdzia, a jedna – w moje Imię i ze Mną dla służby waszym potrzebującym bliźnim. Chcę, aby rozwinęła się ona szybko i szeroko, bo wy dać ją macie sąsiadom waszym. Zaszczepicie w ten sposób Mnie samego, pełniącego służbę wam, ludziom nade wszystko Mnie potrzebującym, ludziom głodnym, słabym, chorym i cierpiącym, samotnym i zrozpaczonym, tym, do których serce moje się wyrywa. Wy zaś możecie być moimi rękoma, moimi stopami – Mną samym, rozmnożonym tak, jak Ja sam udzielam się światu w opłatkach Sakramentu Eucharystii. Chcę, córko, by wiedziano, iż błogosławię ich i wspomagam, a także, że czyniąc miłosierdzie spełniają najgłębsze pragnienie mego serca – Serca Boga miłosiernego, współczującego i litującego się nad bólem ludzkim. Jeśli działać będziecie świadomie ze Mną, rozmnożę was w wielość i uświęcę. Wiedzcie, że droga miłosierdzia czynionego ze wszystkich sił, woli, umysłu i serca (z samozaparciem) jest najszybszą drogą do mego serca. Mało tego, Ja wtedy biorę w opiekę swoją was i rodziny wasze, uznaję was bowiem za krewnych moich.

Zapragnąłem znowu mojego młodego Kościoła (rozmowa o problemach zgromadzenia zakonnego)

20 XI 1987 r., piątek, Kraków

Modliliśmy się w cztery osoby, w tym dwóch zakonników z pewnego zgromadzenia.

- Chciałbym prosić o jedność wśród członków mojego zakonu, o autentyzm życia...

– Mnie o to chodzi jeszcze bardziej. Wiecie, że zdziałać coś dla Mnie możecie tylko w jedności. Dopiero w okresie zagrożenia zmuszeni będziecie do zapomnienia wszystkich wzajemnych zastrzeżeń i przyczyn niezgody. Zawsze cel wielki podporządkowuje sobie wszystkie mniejsze, drobne cele osobiste każdego człowieka (własne plany).

Przyzwyczailiście się już do Mnie. Tak rzadko staję się dla was płomieniem, który was rozpala, dlatego zapragnąłem znowu mojego młodego Kościoła (okresu Apostołów). Jeżeli będziecie pragnąć gorąco odnowy i poruszenia serc wśród was, Ja to spełnię. Ale wielki płomień pożera – jeżeli pragnie się służyć Mnie z całego serca, ze wszystkich sił i z całej woli, to cóż zostanie wam samym? Dlatego tak niewielu decyduje się na służbę absolutnie, całkowicie oddaną Mnie.

W tych czasach, które nadchodzą, Ja takich was właśnie pragnę i potrzebuję – i mogę was przemienić. Mnie teraz potrzebni są gorący.

Postanowiłem rozpocząć dzieło odnowienia świata od was (Polaków) – ale kimże wy jesteście beze Mnie? Jeżeli wasza wola powie „tak”, Ja mogę w apostołów przemienić alkoholików, narkomanów, wykolejoną młodzież i bezsilnych starców. Wiecie przecież, że Ja mogę wszystko – jeżeli wy zechcecie i w tym pragnieniu trwać będziecie.

Czyż mniej mam liczyć na was, moi synowie, którzy oddaliście Mi swoje życie świadomie i dobrowolnie? Pragnę was widzieć na pierwszej linii mojego frontu. Jesteście przecież wyszkoleni i odpowiednio wyposażeni. Cóż więc stoi temu na przeszkodzie? (Pan)

– Lękamy się. (zakonnik)

– A dlaczego w czasie okupacji nie baliśmy się? Dlaczego tego nie możemy zrobić dla Chrystusa? Chyba brak nam perspektyw... W czasie wypraw krzyżowych był cel wielki. (...) Może dałam zły przykład. A męczennicy pierwszych wieków? – zapytałam.

– Spodziewasz się, że stworzę wam takie warunki? (Pan z lekkim uśmiechem)

– Cel nam się zatarł, szczególnie w naszym zakonie, (zakonnik)

– Otworzę wam granice. Dam wam szanse, takie szanse, że jeżeli zawczasu nie przygotujecie mocnych sieci, będą pozrywane od nadmiaru ryb. Ale pomyślcie, kogo zaniesiecie tym, co modlą się o przyjście MOJE. Czy z miłości do Mnie nie możecie przyjąć okresu postu i pokuty, okresu oczyszczenia się i przygotowania, tak bardzo wam potrzebnego, abyście mogli być obrazem moim dla innych.

Pobudzam cały wasz kraj do głębokiego przeżycia postu i was do włączenia się w nieszczęście całego narodu nie od strony waszych żołądków (nie od strony ciała), a tylko od strony zmężnienia waszych dusz. Ukażę wam, jak to należy czynić.

Przygotowujcie się:

– przebaczając sobie wzajemnie,

– usilnie starając się kochać tych, którzy szkodzą wam,

– łagodząc spory,

– dążąc do pojednania się z tymi, którzy was znać nie chcą,

– działając przeciw wam samym, przeciw waszym pożądaniom,

– próbując przyjaźni z tymi wszystkimi, którzy są od was jak najdalsi,

– próbując nawiązywać więź przyjaźni ponad wszystkimi różnicami,

a Ja wam w tym pomogę na pewno.

Weź Mnie za Przyjaciela (rozmowa Pana z dwoma zakonnikami)

21 XI 1987 r., sobota, Kraków

Modlimy się we czworo, z dwoma zakonnikami ze zgromadzenia szczególnie związanego z Maryją. Jeden z nich wyraża wątpliwość, czy Pan w ogóle zechce włączyć się do rozmowy. Pan mówi:

– Moje kochane dzieci. Ja chciałbym z wami mówić bez końca i stale. Wiem, że w głębi waszych dusz słyszycie Mnie, ale Ten, który tak bardzo kocha, chce być przy tych, których kocha – zawsze, nie tylko w wyznaczonych godzinach. Stałem się człowiekiem i zachowałem swoje człowieczeństwo, aby być wam Bratem, Przyjacielem, który was wspiera we wszystkich waszych sprawach dnia codziennego.

Pan zwraca się teraz do jednego z zakonników, ojca K.

– Mój synu, czy Przyjacielowi nie powiedziałbyś o wszystkim, co cię gnębi, z prośbą o pomoc? Proś, abym twój słuch poprawił – jeśli uwierzysz, że Ja mogę. Oddawaj Mi nie tylko swoje udręki i ciężkie zmartwienia, ale i najdrobniejsze wahanie, wątpliwość.

Chciałbym ci coś zaproponować: spróbuj modlić się ze Mną i z twoimi klerykami razem. Oni zachowali bezpośredniość i nie czują lęku przede mną, a ty możesz wtedy czuwać nad nimi, aby nie doznali szkody. Ja tak się do was wyrywam.

Mój synu, cieszę się z ciebie, dajesz Mi dużo radości. Pozwól, abym Ja z kolei mógł napełnić cię moją radością. Ja chcę z wami nie tylko modlić się, ale i śmiać, radować, cieszyć się obecnością waszą. Ciężko Mi, kiedy traktujecie Mnie jak Ojca tak szacownego, że przychodzi się do Niego jedynie składać Mu uszanowanie i hołdy. A Ja nie jestem tak stary (Pan mówi to żartobliwie, pragnąc przełamać sztywność postawy sługi, jaką przybrali obaj zakonnicy), aby nie móc bawić się z wami i cieszyć się wraz z wami światem, jaki wam dałem, abyście mieli co kochać. Synu, bierz udział w radości moich dzieci. Zawsze wolę, jeżeli bezpośredniość, szczerość, radosna spontaniczność wyprzedzają szacunek i sztywne posłuszeństwo, niż gdyby było odwrotnie. Ja chcę żyć z wami w radości.

I na ciebie, synu, pragnę wylać ten bezmiar mojej serdeczności, jaki mam dla ciebie. Pragnę wzmocnić twoje siły. Chcę, żebyś wiedział, jak wdzięczny ci jestem za twoją walkę i współczucie twoje dla najbardziej bezbronnych, najsłabszych dzieci moich (chodzi o obronę życia nienarodzonych).

Zapraszam cię, synu, weź Mnie za Przyjaciela na każdą chwilę twojego dnia. Chciałbym, abyś się bardziej oparł na moim ramieniu, aby ci lżej było iść ze Mną. Daję ci, synu, błogosławieństwo moje, daję ci moją miłość, daję ci prawo do interwencji w każdej sprawie zagrożenia życia – tak fizycznego jak i duchowego – bo chciałbym, synu, uradować cię. Proszę cię, synu, „używaj” Mnie. Ja mam nieskończoną ilość sił, darów i możliwości. Udostępniam ci to wszystko. Co moje, niech będzie i twoim już teraz: bierz i rozdawaj, ile chcesz. Hojni są moją radością.

Dajemy ci błogosławieństwo – Ja i Matka moja zjednoczona ze Mną w miłości. Pozostań w pokoju.

Pan zwraca się teraz do drugiego z zakonników, ojca P.

– Mój synu, znasz od dawna moje plany. Poznałeś Mnie; wiesz, jaki jestem. Te słowa, które daję wam, stosuj. Dawaj je ludziom jako lekarstwo dla ich szybszego wyzdrowienia.

Chciałbym, abyś wspomagał (twojego współbrata) K. w jego odpowiedzialnej pracy, a jeśli będziecie działać wspólnie, Ja się dołączę – trzeci.

Pragnę przygotować dzieci mojej Matki, aby świadczyły o Niej, naśladując Ją w Jej stosunku do ludzi (Kana Galilejska). Chcę, aby byli pomnożoną Maryją, gotową do usług w nowych Kościołach, które się zrodzą na ziemiach dawniej waszych i dalej (na Wschodzie). Pragnę, abyście wy specjalnie ukazywali stęsknionemu, sierocemu światu macierzyństwo mojej Matki, które przez Nią stać się powinno macierzyńską cechą całego mojego Kościoła (macierzyńskim duchem Maryi w Kościele katolickim).

Synu, licz na Mnie. Wzywaj Mnie ciągle, w każdej sytuacji. I proszę cię, obejmij swoim zainteresowaniem i wstawiennictwem do Matki mojej wszystkich swoich kolegów naukowców. Bo widzisz, synu, oni często stają się jednostronni: zbyt mało zwracają uwagi na serce, które powinno obejmować miłością tych, których uczy. Bo człowiek to nie tylko intelekt, który trzeba rozwijać; zwłaszcza człowiek młody – on pragnie działać z miłości. Oddaje się Mnie z porywu miłości i chciałby służyć temu, co najgłębiej kocha.

Łatwo służyć ukochanej matce, lecz dużo trudniej oschłej i wymagającej nauczycielce. Pragnę, aby Kościół mój miał rzeczywiste, żywe oblicze macierzyńskie.

Ja was wzywam pierwszy, miłując was. Próbujcie działać tak i wy. Ufam, synu, że Mi w tym pomożesz (w uświadamianiu o tym życzeniu Pana).

Powiedz Mi teraz szczerze, czy czegoś pragniesz, czy chcesz Mnie o coś zapytać. Ja czekam.

– O miłość i nabożeństwo do Męki Pańskiej. Żebym nie bał się śmierci, zdany na wolę Bożą co do okoliczności i sposobu. (ojciec P.)

– Mój synu, nie ma lepszego sposobu zabezpieczenia się przed tym, co nas straszy, jak powiedzenie Mi o tym, tak jak teraz. Zapewniam cię, że nie masz się czego bać, bo Ja sam przychodzę do tych, którzy Mnie kochają. Uwierz Mi, synu, że Ja doczekać się was nie mogę. (Pan)

– Żebym otwarł serce na Ducha Świętego, bo On jeden może rozpalić nasze serca, i żebym mógł napełniać Nim innych. I żeby nasz zakon niósł Ciebie ludziom w Polsce i innym narodom... (ojciec K.)

– Tak, synu, zawsze ufałem, że mogę na was liczyć. Kochamy wspólnie wszystkich, jesteśmy więc zjednoczeni w miłości. Wy tylko chciejcie, Ja dam wam siły – kiedy robotnicy idą do pracy, gospodarz daje im odpowiednie narzędzia. Zapraszam was na najobfitsze żniwa świata.

A teraz staję wśród was, obejmuję was i przyciskam do swojego serca. Polegam na was, bo sam z wami będę i niczego wam nie poskąpię, o cokolwiek Mnie poprosicie. Wszystkie wasze prośby zachowuję w sercu swoim i nigdy o żadnej nie zapominam. Bądźcie pełni radości i pewności wypełnienia się planów moich, ponieważ wszystko, co zamierzyłem, jest objęte niezmierzoną szczodrobliwością i mocą moją.

Błogosławię wam, a Duch mój, Duch Święty, który prowadzi was – służy wam pełnią swego światła; bo On jest Parakletem, Tym, który idzie przy waszym ramieniu.

Bądźcie śmiali. Nie jesteście aż tak słabi ani tak mało mogący, jak sądzicie. Wy tylko pragnijcie miłować wraz ze Mną, a Ja będę przygotowywał wasze drogi z dnia na dzień, z kroku na krok. Przecież kocham was. Czy nie wiecie, że już jesteście moi? W całym wszechświecie nic wam zagrozić nie może, bo Ja jestem z przyjaciółmi moimi.

Daję wam moje błogosławieństwo i radość obecności mojej, pewność mojej miłości, którą chcę, abyście odtąd żyli, nie martwiąc się żadnymi waszymi ludzkimi przypadłościami. Bo Ja nie chcę więcej, niż zrobić możecie i nie przynaglam przyjaciół moich ponad ich siły. Ja nie liczę tego, czegoście nie wykonali, lecz raduję się gorąco każdym dobrem, które dajecie światu.

Dziękujcie Mi za miłość moją, za troskę moją o was i mówcie o tym, bo Ja tak bardzo jestem spragniony waszej ludzkiej miłości. W ciężarach uciekajcie się do mojego Serca, jak Jan w czasie Wieczerzy. Oprzyjcie się o nie, wtedy usłyszycie, jak ono bije dla was. Niech Serce moje będzie wam schronieniem i oparciem. Kocham was, moi drodzy spracowani synowie. Jeszcze raz błogosławię wam i powierzam was opiece Najdoskonalszej Matki mojej
.

Przynajmniej wy kochajcie Mnie (rozmowa Pana z siostrami zakonnymi)

21 XI 1987 r., sobota, Kraków

Modlimy się razem z Lucyną - i z kilkoma siostrami z zakonu kontemplacyjnego. Siostry modlą się zza kraty.

– Prosimy, Panie, o światło dla (naszego) domu. (siostry)

– Moje drogie dzieci. Mnie u was jest dobrze. Cieszę się wami, ale powiem wam, czego chciałbym. Jeżeli chcecie uradować moje serce, starajcie się całkowicie zawisnąć na moim miłosierdziu. W ten sposób wynagrodzicie Mi krzywdę, która Mnie spotyka od setek tysięcy odkupionych przeze Mnie moich dzieci, które nie chcą Mi zawierzyć, które Mnie się boją i widzą we Mnie wyłącznie surowego sędziego, a Ja jestem głodny miłości ludzi. Przynajmniej wy kochajcie Mnie i ufajcie w najdrobniejszych sprawach. Gromadźcie się przy Mnie jak Maria, u moich stóp, a wtedy będę mógł wśród was wypocząć, tak jak odpoczywałem w domu Łazarza.

– Martwimy się o sprawy powołań. Mamy tylko jedną nowicjuszkę. Dlaczego? (siostry)

– Jakie jest zadanie wasze?

– Modlitwa o zbawienie duszy, oddanie się całkowite do dyspozycji Bogu.

– Wszystkie teksty, jakie podawałem, a jakie wy macie teraz u siebie, mówią, że nadchodzą czasy oczyszczenia ziemi, czas postu, lęku i grozy. To u was pragnę mieć ośrodek pokoju i pełnego zawierzenia Mnie. Wzywam was do modlitwy za tych, którzy zginą. Wzywam was do próśb wstawienniczych za wasz naród. Wiecie już, córki, że powołuję go do współpracy ze Mną, wiecie też, że w waszej ojczyźnie pragnę rozpocząć budowę nowego porządku – stąd pragnę ukazać światu żywy przykład narodu, który chce współpracować ze Mną, służyć mi i żyć wedle moich praw, a najważniejszym z nich są słowa moje: „abyście się społecznie miłowali”.

Ukazuję wam, moje ukochane Marie, plany moje, a wy wiecie, jak oporny i jak słaby duchowo jest wasz naród. Wspomagajcie go, proście za nim, przepraszajcie i żałujcie za winy tych, którzy sami nie żałują. Wstawiajcie się za wszystkimi, którzy występują przeciwko Mnie, nie wiedząc, co robią. W moim królestwie (jakie Pan chce mieć tu, na ziemi) ci, którzy rozumieją (są dojrzali), osłaniają sobą tych, którzy błądzą w ciemnościach.

Nie martwcie się, córki, że was jest mało. Pomyślcie, że jedenastu moich uczniów, zwykłych, prostych, biednych ludzi, przemieniło świat ze Mną. Nie jest was za mało na ten kraj. Wszystkich, którzy Mnie rozumieją, wzywam teraz do współpracy ze Mną, a cóż wy możecie innego, jak nie wstawiać się, prosić, przepraszać i powierzać Mi waszą troskę. Cała reszta jest działaniem moim.

Podam wam sposób: tak jak moja Matka obejmowała Mnie i tuliła w ramionach, tak wy obejmujcie miłością ten biedny, wymęczony, wykorzystywany kraj i składajcie go na moim ołtarzu tak jak małe dziecko, i proście, aby Krew moja obmywała go codziennie, a Ciało moje napełniało życiem i zdrowiem.

Obiecałem wam (Polakom), że was przemienię i uzdrowię, gdyż sami nie podołacie temu, ale potrzeba Mi próśb (zgody waszej woli), a tak mało z was prosi. Dlatego potrzeba Mi waszych próśb (Pan chce przyjmować wstawiennictwo niewielu ludzi jako prośby reprezentantów narodu).

Matka moja prosi, i wy, moje córki, proście z Nią, a jako waszą ofiarę zadośćuczynienia sprawiedliwości mojej dawajcie pełnię swego zawierzenia – i w tym się ćwiczcie. Znakiem waszego zawierzenia jest radość.

Teraz daję wam moje błogosławieństwo. Przyjmijcie otwartym sercem moją miłość do was, moją radość z was. Bo Ja chcę, moje drogie córki, szczycić się waszym zawierzeniem wobec całego nieba.

Daję wam też zapewnienie pełni bezpieczeństwa i otaczam was moją opieką, która jak mury obronne was osłoni. Żyjcie, córki, w pokoju i niczym się nie trwóżcie, bo miasto wasze będzie nietknięte i kraj wasz nie będzie zniszczony.

Wierzcie Mi, córki, ufajcie mojej miłości do was, abym mógł mieć (u was) dom przyjaciół, pełen radości, pokoju, zgody i przyjaźni wzajemnej, w którym odpoczywać będę.

30 XI 1987 r., poniedziałek, Warszawa, moje urodziny

– Ty wiesz, Panie, że chcę być pożyteczną. (...) Proszę Cię o wszystkie dary potrzebne mi w tym, bym nie odstraszała od Ciebie, by nie widziano złej służebnicy, a tylko i wyłącznie Ciebie, takiego jakim jesteś. Pragnę ukazać światu Ciebie, jak Ty ukazujesz się mnie w Twojej miłości, dobroci, łagodności, zrozumieniu nas (...) Nie odchodź, proszę, bez Ciebie jest sama pustka i słabość. Zostań prawdziwym Gospodarzem naszego domu, jego Panem. Ja też jestem jego częścią, pamiętaj o tym; rządź we mnie, Jezu, jak sam chcesz; rób to, co się Tobie podoba, proszę Cię o to. Bądź mi prawdziwie Przyjacielem, zawsze i we wszystkim. Czy godzisz się na to, Panie...?

– Tak, Anno. Przyjmuję twoje propozycje. Wejdę mocniej w twoje życie, zbliżę się bardziej, uczynię cię moim świadkiem, moją przyjaciółką, powiernicą moją. Proszę cię tylko o jedno: nie odchodź, nie unikaj Mnie, nie zaniedbuj. Kiedy się kocha tak jak Ja, boleśnie odczuwa się niestałość ukochanej osoby. Im bliżej będę, tym silniej ranić Mnie będziesz. Ale Mnie to nie zniechęca, nie lękaj się. Przecież Mnie potrzebujesz i pragniesz. Czy może być większe szczęście dla Mnie jak być ci niezbędnym? A tak jest, prawda?

– Tak, Jezu.

– A więc nigdy cię nie opuszczę. Kocham cię, Anno, moja mała córeczko. Na zawsze będziemy razem, i w radości, wierz Mi.

30 XI 2987 r., wieczorem

Modlimy się we troje (z Lucyną i Grzegorzem). Wymieniamy wiele próśb. Lucyna zwraca się o pomoc w związku z planowanym wyjazdem do Wilna.

– Moja córko, czy sądzisz, że Ja dla ciebie nic nie planuję? Ty proś tylko o stałą dobrą wolę i bezinteresowne działanie, a wtedy Ja mogę przeprowadzić wszystko, co zamierzyłem. (Pan)

– Niepokoję się o moją siostrę. Ma jechać do Azji, gdzie może być niebezpiecznie. Gdyby otworzyła się na Ciebie, byłbym o nią spokojny, ale ona jest raczej zamknięta. Prosimy o silną interwencję. Pomóż jej, Panie. (Grzegorz)

– Czego się nie robi dla przyjaciół. (Pan – żartobliwie)

Dziękujemy i prosimy o różne sprawy. Po pewnym czasie pytamy Pana, czego On od nas oczekuje.

– Przyjmujcie z wdzięcznym sercem wszystko, co wam daję (nie przebierając). Kochajcie Mnie. Tak mało otrzymuję miłości (tak mało dociera jej do Mnie od was). Mówcie Mi o waszej miłości w imieniu tych wszystkich, którzy Mnie nie kochają, a Ja wam uwierzę. (Z rozeznania: Pan pragnie, aby wymieniać imiennie tych, których znamy).

– Rozumiemy Cię, Panie...

– Jeszcze nie rozumiecie. Bo Ja bym chciał, abyście zagarniali ku Mnie również skrzywdzonych i nieszczęśliwych, cierpiących i opuszczonych, uzależnionych, prześladowanych i tych, którzy zamyślają samobójstwo. To jest szczególnie ważne. Do tego służyć wam mogą nie tylko rozmowy i modlitwy, ale gazety, telewizja, radio, bo z nich dowiadujecie się o tragediach ludzkich i potrzebach.

Chcecie wiedzieć dokładnie, czego pragnę? Jeżeli wasze serce mówi Mi „kocham Cię”, powiedzcie: „kocham cię razem z tymi, którzy cię jeszcze kochać nie umieją, którzy cię odrzucili albo nie poznali, ale których ty kochasz tak samo jak mnie”.

Rozumiejąc moją miłość do was, proście, abym otworzył serca oporne na przyjęcie Jej. I wymieniajcie tych, o których prosicie.

Dzieci, nie chcę wam dawać formułek. Pragnę, aby miłość każdego z was znalazła w waszych sercach, myślach i ustach wyraz sobie właściwy. Dałem wam tylko ogólną myśl, jak gdyby zarys i zapewniam was, że pomożecie i to bardzo tym, których włączycie w nasz osobisty dialog miłości, bo odpowiedzią jest pełnia mojej miłości, a ta rozbija mury i kruszy kamienie tak długo, aż dotrze do tego, co jeszcze jest żywe w człowieku.

Wiedzcie, że Ja ufam, że w każdym z was istnieje – do ostatniego oddechu – zalążek mojego życia (czyli miłości), który ofiarowałem wraz z życiem każdemu z was. I on może rozpalić się pod wpływem mojej miłości, jeżeli wy wstawiacie się i prosicie Mnie wtedy, kiedy taki człowiek już nie prosi, nie może lub nie chce.

Upoważnia was do tego wspólnota waszego człowieczego braterstwa. Ja, Pan nieskończoności, proszę was o to.

Poddaj się moim staraniom

6 XII 1987 r., niedziela, Warszawa

Napisałam do zakonnika w USA, którego poznałam w Polsce i bardzo ceniłam. Niedawno dostałam jego adres.

– Napisałam, Panie, a Tyś powiedział, żebyśmy się nie niepokoili.

– Tak, obiecałem mu opiekę. Obiecuję też, że pomogę Jadwidze, a ty włączaj ją w swoje modlitwy i pamiętaj też o ojcu Grzegorzu.

– Panie, pomyślałam, że może Ty byś chciał o wiele więcej przeze Mnie nam podać, a ja przez odkładanie i zaniedbywanie pisania psułam Twoje zamierzenia? Może więc teraz, skoro nie idę na operację, nadrobiłabym zaległości?

– Dobrze, córko, skoro chcesz, Ja ci podam w najbliższym czasie to, co zamierzyłem. Ale pamiętaj, że sama Mnie o to prosiłaś.

– Czy to będzie takie trudne, czy też długie?

– Sama się przekonasz, ale dzisiaj chcę ci odpowiedzieć na to, co cię niepokoiło w rozmowie z redaktorem twojej pracy („Pozwólcie ogarnąć się miłości”). Specjalnie powiedziałem „twojej pracy”, bo tak jest, Anno. To, co zamierzyłem wam dać, otrzymało „ciało” dzięki twojemu wysiłkowi. Wysiłek ten obejmuje nie tylko słuchanie Mnie, ale także i niezliczone korekty, poprawki i twoje wszystkie zmartwienia i zawody, twoje rozmowy, tłumaczenia, opinie ludzkie, z którymi się stykałaś, jak również jakże dla ciebie przykre spotkania z niedowiarstwem, obojętnością, brakiem odzewu, z odrzucaniem moich słów przez zawiść, zazdrość, lekceważenie, ze względu na twoją osobę i inne ludzkie motywacje. To jest twój wkład w naszą wspólną pracę, i chcę, żebyś go uznała. To wszystko razem jest miarą twojej miłości do Mnie, a ty martwisz się, że Mnie nie kochasz. (Pan mówi to ze zdziwieniem).

– Panie, przecież Twoje słowa były mądre, piękne, słuszne i będą pomocne ludziom – jak mogłabym ich nie pisać...?

– No widzisz. Więc oceniły je twój rozum i twoje sumienie, zaś wola zdecydowała pisać. Twoja cała dusza uznała je – w świetle Ducha Świętego (który prowadził cię, bo On jest w każdym moim dziele i przy każdym, kto chce Mi służyć) – za DOBRO, prawda?

– Tak, myślę o tych tekstach jak o kotwicy dla zagubionego człowieka.

– A ty, córko, martwisz się swoim brakiem miłości bliźniego... Wiedz, że każdy daje bliźnim to, co ma w sobie, nie zaś wszystko, co byłoby im potrzebne – o czym wam już mówiłem. Dawałem wam wiele propozycji czynienia dobra, aby każdy z was mógł znaleźć coś, co wyda mu się najbardziej pociągające – każdy wedle swoich możliwości. Ja zaś twoje bardzo ograniczyłem, abyś nie szukała na próżno i nie miotała się wśród wielu działań miłosierdzia, a pozostała przy takim, jakie Ja sam dla ciebie wybrałem. Ty zaś wciąż się martwisz, że nie robisz więcej. Tak samo było w okresie wojny: wciąż pragnęłaś czynić więcej. Wiem, córko, że tak chce się wyrazić wasza miłość w młodości, lecz gdy przychodzi dojrzałość, człowiek wybiera z wielu zadań to jedno, według jego rozeznania, najlepsze, najwyższe, najdoskonalsze, najbardziej użyteczne, a zarazem to, które – już znając siebie – wie, że wypełnić potrafi jak najlepiej.

Bo widzisz, Aniu, człowiek wyłoniony z Doskonałości, z jej zamysłu, będzie zawsze dążył do spełnienia – w sobie – doskonałości w stopniu dla siebie możliwym. Może przy tym przemierzyć wiele dróg i nie od razu znaleźć swój własny wyraz; i owszem, przymierza, sprawdza, odrzuca i znów szuka, bo nic, co nie zbliża go ku doskonałości, nie zadowala go. Jeśli ma szeroko otwarte oczy duszy i zachowuje więź ze Mną, nie pomyli się nigdy.

Myślisz, że są tacy, którzy szybko znajdują swój cel? Tak sądzisz o powołaniu zakonnym? Nie. Oni tylko szybko wchodzą na swoją drogę i na niej nieustannie dokonują wyboru. Ze Mną w przyjaźni i nie odchodząc ode Mnie – tylko tak idzie się prosto, co nie znaczy łatwo. Beze Mnie (bez łaski Bożej) każdy wybór doprowadzi was do umiłowania siebie w każdym działaniu, jakie wybierzecie. A to prowadzi do najgorszego nieszczęścia (jakim jest życie w złudzeniach i zakłamaniu).

Teraz zapytuję cię, co według osądu twojego sumienia i twego rozumu możesz ofiarować światu jako twój dar najpożyteczniejszy i najdoskonalszy?

– Owoce mojej współpracy z Tobą, Jezu, czyli Twoje SŁOWA! Nic się z nimi nie może równać. Ale czy ja to robię dobrze? Czy ktoś inny nie zrozumiałby ich lepiej?

– Nie, córko, ciebie przeznaczyłem sobie i przygotowywałem cię przez całe życie. Dałem ci rodzinę i warunki, a i miasto, i czas po temu odpowiedni. Wszystko, co wydarzyło się w twoim życiu, było przygotowaniem do przyjaźni ze Mną. To, co cię spotykało złego i dobrego, to, czego ci poskąpiłem (bo jest to próbą, czy człowiek nie zwróci się ku pozyskaniu tego i wszystkich sił nie obróci ku zdobywaniu jakiegoś z dóbr tego świata) i czego głód i potrzebę tak boleśnie odczuwałaś – wszystko było sprawdzianem, czy rzeczywiście pragniesz tylko tego, co moje. Ja odpowiadam na prawdziwe wezwanie serca.

Powiesz, że byłem okrutny? Cierpiałem wraz z tobą, chroniłem cię i podtrzymywałem. Ale widzisz, dziecko, moje sprawy – to sprawy poważne. Ja dałem za was całego siebie – pierwszy. Wy Mnie naśladujecie. Bo jeśli mamy razem pracować dla ratowania ludzkości, to musimy iść jedną drogą. Czy Mnie rozumiesz?

– Tak, Jezu.

– Dawałem ci, córko, tylko to, co znieść mogłaś i dbałem o twoje nauczanie. Cierpienie jest szkołą najszybszą, chociaż najboleśniejszą. Głód duszy jest wzywaniem Mnie; jest też wspólnym cierpieniem całego waszego narodu, a ty chciałaś los jego podzielać, prawda? Jakże inaczej mogłoby rozwinąć się w tobie zrozumienie i współczucie. Głód sprawiedliwości, moje biedne dziecko, był wam potrzebny. To głęboki wykop pod fundamenty tego gmachu ojczyzny twojej, którego zarys już jest nakreślony. Teraz rozpoczniemy budowę. Wciąż razem, córko. Teraz już zawsze razem.

Wszystko zrozumiałaś, moja mała przyjaciółko. Wiesz już, że pora na ostateczne oczyszczenie naszej współpracy ze wszystkiego, co jej przeszkadza lub jest w niej zbędne. Będziemy ją doskonalić wspólnie, we dwoje, ty i Ja. Dlatego poddaj się moim staraniom i przyjmuj wszystko, co dawać ci będę. Dość walczyłaś sama (choć osłaniałem cię), teraz wchodzimy w czas żywej, intensywnej współpracy: człowiek i Bóg, przyjaciel z Przyjacielem – aby widziano i wiedziano, że Ja tego chcę, że nasza przyjaźń jest możliwa i jakie przynosi skutki dla człowieka. Chcę, aby każdy z was zapragnął przyjaźni i współpracy ze Mną ośmielony i zachęcony przez twój przykład, Anno. Takie jest pragnienie mego serca. Tego tak bardzo pragnę dla ciebie, córeczko, dla twojej radości, byśmy cieszyli się wspólnie.

O Trójcy Świętej

7 XII 1987 r., poniedziałek, Warszawa

– Obiecałem, że wyjaśnię ci to, co cię zaniepokoiło. Przestań się bać. Chociażby wszyscy teologowie świata twierdzili inaczej, ty słuchaj Mnie. Nigdy żadnemu teologowi nie obiecywałem nieomylności.

Ja, Pan wasz i Bóg, Jeden w Trójcy, jesteśmy Jednością trzech Osób w miłości. Miłość jest naturą Boga, zarówno Ojca, jak Syna, jak i Ducha Świętego. Miłość jednoczy. Miłość nieskończona, niewymierna, niczym nie ograniczona w swej pełni – jednoczy bezgranicznie, stanowi pełnię jedności...

– Ojcze, przerwałam, bo stwierdziłam, że więcej nie pojmuję. Nie mam punktu zaczepienia do rozpoczęcia procesu rozumowania. Za mało umiem. (...)

– Nie, córko. To Ja chciałem cię doprowadzić do granic poznania. Tajemnicę Trójcy Świętej dlatego właśnie określa się jako dogmat, że drogą rozumowania nie można osiągnąć pełnego zrozumienia istoty współżycia Boga Jedynego, bo istnienie Boga jest poza zasięgiem intelektu ludzkiego, przeznaczonego do orientacji w warunkach waszego życia. Ja sam daję się wam poznać, bo kochając was, wciąż staram się przybliżyć ku wam – Ja, w całym majestacie Trójcy, Bóg wasz i Stwórca, Przyjaciel swego stworzenia, jego Wybawca i Odkupiciel, Doradca i Przewodnik.

Posłuchaj, dziecko. Duch Święty jest waszym stałym towarzyszem. Kto chce usłyszeć Go, usłyszy na pewno. On mieszka w duszy waszej...

Przerwałam, ktoś przyszedł.

Miejcie dla innych cierpliwość

9 XII 1987 r., środa, Warszawa

Modliliśmy się we troje. Pan powiedział m.in., że chce, abyśmy patrzyli na świat Jego oczyma:

– Patrzeć moimi oczyma to znaczy patrzeć na wszystko jako na mój dar i wyraz materialny mojej miłości; na ludzi – jako na moje dzieci powstałe z mojej miłości, przeznaczone do życia w miłości i ciężko zmagające się ze sobą i światem o prawo do takiego życia wiecznego.

Pragnę, abyście widzieli nie powierzchnię, a głębię każdej osoby ludzkiej. Czy wiecie, co nią jest? Głód szczęścia, nienasycenie nim, potrzeba bycia kochanym. A ta potrzeba jest tak wielka! Taką wielkością i tajemniczością została obdarzona dusza ludzka, w której Ja składam swoją miłość i zarodek życia wiecznego – wiecznego szczęścia.

Ja widzę w was poszukiwanie, głód, pragnienie sprawiedliwości. Widzę choroby, okaleczenia, rany, dla których was nie stworzyłem i Ja wam ich nie zadałem, ale odebraliście je od świata i waszych – tak samo nieszczęśliwych – towarzyszy drogi.

Odrzućcie wszystkie etykiety, które tak łatwo nadajecie sobie wzajemnie i miejcie dla innych cierpliwość. Te dziesiątki ludzi, z którymi się spotykacie codziennie, nie są wam dane, abyście ich nauczali, ale abyście ich kochali. Nie są im potrzebne wasze uczucia emocjonalne, lecz wasze świadczenie o mojej miłości do nich! Po prostu, dzieci, nie przeciwstawiajcie się jej. (Z rozeznania: Chodzi tu Panu o to, byśmy okazywali normalną grzeczność, uprzejmość, cierpliwość, łagodność, wyrozumiałość, spokój, opanowanie).

9 XII 1987 r., wieczorem

Modlimy się. wspólnie z Wojciechem, który przedstawia Panu swój pomysł działalności gospodarczej z udziałem firmy zagranicznej.

– Próbuj, synu. Jeżeli uważasz, że to jest pożyteczne dla twojego kraju i czujesz się na siłach, to próbuj.

– Mam wątpliwości, czy to jest realne.

– Ja widzę was żyjących w świecie realnym i chcę, abyście mieli warunki możliwie dobre. Nie chciałbym jednak, żebyście dążyli tylko do luksusu i będę go ograniczał, ponieważ ponownie odwróciłby was ode Mnie, tak jak odwrócił cały Zachód. Wszystko, co jest wam pożyteczne, potrzebne i ułatwia wam życie, chciałbym wam dać. Czy sądzisz, synu, że nie wspomagałem i nie obdarzyłem odpowiednimi zdolnościami tych, którzy ten samochód skonstruowali? Wszelka inteligencja jest moim darem. Mnie chodzi tylko o to, abyście darów moich nie przywłaszczali sobie tylko dla własnej korzyści. Słuszne jest, aby ci, którzy więcej ode mnie otrzymali, służyli tym „uboższym”.

Chciałbym, synu, aby twoje poczucie odpowiedzialności ogarniało coraz szersze zakresy. Jeśli dałem ci dar praktycznego myślenia i umiejętność realizowania swoich planów, to zamierzeniem moim było, abyś tymi darami służył całości (narodowi, społeczeństwu), od której tyle otrzymałeś.

Po dyskusji na temat powstawania fortun w przyszłej Polsce Pan mówi tylko:

– Aby nie kosztem innych.

Po rozmowie o formach udziału pracowników we własności przedsiębiorstw, w której znajomy wypowiadał się przeciw równości jako „jednakowości”, Pan dodaje:

– Sam się opowiadasz za poczuciem równości, ponieważ swojego pracownika traktujesz jako człowieka, a o to Mi chodzi.

11 XII 1987 r., piątek

Rozmawiamy z Wojciechem, który pragnie włączyć się do współpracy. Zwracamy się do Pana. Pan pyta:

– Wojciechu, czy rzeczywiście pragniesz Mi służyć w moich planach?

– Tak.

Wojciech mówi szerzej o swoim pragnieniu twórczości i o potrzebie pomocy Boga dla nas (tworzenia wspólnie z Nim). Pan potwierdza jego słowa:

– Twórczość to jest mój dar. Ja się dzielę z wami moją naturą Twórcy. Cieszę się z każdego uszlachetnienia, jakie wprowadzacie w to tworzywo, które wam dałem, w świat pierwotny, i boli Mnie, i serce Mi się kraje, gdy widzę, jak niszczycie moje dzieło.

Przedstawiaj Mi swoje plany

13 XII 1987 r., niedziela, Warszawa

Modlimy się we dwoje z o. Janem. Niepokoimy się, że tyłu zadań nie udaje się nam wykonać. Mówi Pan:

– Spokojnie, dzieci. Ja jestem od planowania i Ja stwarzam okazje. I cieszę się bardzo, jeżeli wy podejmujecie je z radością. Tego pragnąłem dla was – chcę swobody i radości (obraz: Pan wcale nie chce widzieć nas jako zmęczone szkapy dorożkarskie).

Pan zwraca się do o. Jana:

– Mój kochany synu, czemu się ciągle ustawiasz w pozycji sługi? Ja jestem twoim Przyjacielem, a ty jesteś bratem w kapłaństwie. Ja wcale nie chcę ci wydawać poleceń. Nie zmuszaj Mnie do tego.

Ale jeśli chcesz, synu, to pokażę ci sposób obcowania ze Mną. Przedstawiaj Mi, nawet codziennie – Ja się nie gniewam, jeśli się do Mnie mówi często – przedstawiaj Mi swoje plany, zwłaszcza związane z moimi planami, i proś Mnie o uczestnictwo w nich. Jeśli je zaakceptuję, na pewno ci w nich pomogę. Proś Mnie też za tych, których ty widzisz, których byś chętnie włączył do współpracy, poddawaj ich mojej ocenie i proś Mnie o otwarcie ich serc. Jeśli w głębi serca będą tego chcieli, Ja ich na pewno poruszę. Tych, co nie odpowiadają, pozostawiaj. Jak będzie czas, sami do ciebie przyjdą, bo nie będzie człowieka, który by się nie lękał.

16 XII 1987 r., środa, Warszawa

Podczas modlitwy we troje Grzegorz prosi Pana:

 – Proszę Cię, Panie, za kolegę. On jest daleko od Ciebie, ale, jak sądzę, jest bardzo głodny Ciebie...

– Oddawajcie go Mnie codziennie. Proście Mnie o dobrą wolę dla niego, o pragnienie poznania Mnie. Nawet nie wiecie, ile znaczą wasze prośby dla tych ludzi, za których prosicie.

Grzegorz radzi się co do podzielenia się z poznanym Rosjaninem, naukowcem z Leningradu, czymś, co pomogłoby mu w poznaniu Pana. Pan mówi:

– Chciałbym do niego dotrzeć. Pożycz mu, synu, moją księgę przyjaźni („Pozwólcie ogarnąć się Miłości” w maszynopisie) jako dowód twojego największego zaufania. Możesz powiedzieć, że jesteś tym poruszony.

Pan wskazuje następnie fragmenty, takie jak:
„nie mam «lepszych» i «gorszych»” (Wstęp);
„najbardziej z tymi, którzy mało Mnie znają” (V cz., r. 18 i 19).

– Powiedz mu, synu, jedno. Niech mówi wszystkim, którym może i niech sam prosi Mnie stale o miłosierdzie dla swojego miasta. Przypomnij mu, synu, los Niniwy. Powiedz mu, że nie jest przesądzony los tego miasta ze względu na nieustanne błaganie tych, którzy zmarli (z głodu i zimna) i zginęli w czasie blokady. Ci są ze Mną. Ale błagania ich muszą znaleźć odpowiedź w was, żyjących. Oczekuję na przemianę waszą.

Grzegorz niepokoi się, że nie znajduje dostatecznie dużo czasu na pracę nad tekstami. Pan mówi:

– Synu, chciałem ci powiedzieć, że pragnę, abyś we wszystkich sprawach moich czuł się zupełnie wolny i nie przymuszony. Nie chcę, żebyś się tak spieszył, żebyś robił to kosztem zdrowia. Kiedy przyjdą chwile przełomowe, wtedy będziecie wytężać wszystkie siły; teraz – spokojnie. (Ze zrozumienia: współpraca ma być źródłem radości, a nie zatroskania i poczucia przymusu).

Zrozumcie Mnie, dzieci. Ja chciałbym, gdybym mógł, obdarzyć was niebem już tu, na ziemi. Pragnę w każdym razie, aby wasze zaufanie do Mnie i poleganie na Mnie odjęło wam lęk, poczucie zagrożenia i zniosło potrzebę zabezpieczania się za wszelką cenę.

Więzy krwi

24 XII 1987 r., Wigilia, Warszawa

Przyszedł Grzegorz. Gdy składamy sobie życzenia świąteczne, moje myśli kierują się ku Mamie. Zastanawiam się, czy Mama jest tu teraz oraz inni nasi bliscy. W tej chwili mówi moja Matka:

– Oczywiście, że jesteśmy tu wszyscy. Jak mogłoby być inaczej. Matka Grzegorza dzięki synowi wchodzi w nasze plany, włącza się do współpracy, a Pan jej pozwala, ponieważ krótko żyła (ze zrozumienia: śmiercią swoją okupiła śmierć dziecka, teraz ma możliwość zadośćuczynienia). Chciałaby przekazać kilka słów bezpośrednio dla Grzegorza.

Mówi matka Grzegorza:

– Syneczku, pamiętaj, że jestem z wami. Dzisiaj przy wigilii myśl o mnie jako o osobie żyjącej i cieszącej się razem z tobą, bo naprawdę cieszę się waszą miłością wzajemną (z dziećmi) i wtedy jestem szczęśliwa przy was.

Synku, pani Ziuta (tak matka Grzegorza określiła moją) już ci powiedziała, że mogę współpracować z tobą. Na razie asystuję ci we wszystkich rozmowach i staram się wnieść ze swej strony trochę „naszego klimatu” (spokój, poczucie pewności, radości, prawidłowości). Cieszymy się oboje. Przekonałaś się, że nie ma między nami przegrody – poza jedną, że nas nie widzicie i musicie zawierzyć, ale to jest prawem dla całej skażonej grzechem pierworodnym ludzkości. (...)

Synku, myśl o mnie dzisiaj i wtedy, kiedy się zobaczysz ze swoim ojcem. A ja ze swej strony będę się starać. Mnie bardzo boli jego stosunek do życia. Czy sądzisz, że my kiedykolwiek zapominamy...? Ale chcę ci powiedzieć, synu, że cokolwiek robisz dla Pana, to oręduje za tymi, wobec których czujesz się odpowiedzialny, z którymi wiążą cię więzy krwi.

Synu, wiem, że teraz już musisz iść. Nie chciałabym, żeby twoja żona się martwiła.
 

Kogóż mam wzywać do współudziału, jak nie przyjaciół moich?

28 XII 1987 r., poniedziałek po świętach Bożego Narodzenia, Warszawa

Ostatni okres miałam ciężki: Zatrułam się w stołówce. Wieczór przed Wigilią przechorowałam. Wyglądało to dość poważnie, tak że byłam przez pewien czas w kontakcie telefonicznym z pogotowiem. Więc na Wigilię był post. Ponieważ odłożyłam lekarstwo na bóle stawów, dlatego nad ranem i przez cały dzień odczuwałam straszny ból, najgorszy w noc wigilijną. Na Mszę świętą chodziłam wieczorem, bo wtedy ból był mniejszy. W drugi dzień Świąt przyszedł W. o godz. 14 (po swoim obiedzie), a wyszedł o 19, więc nie jadłam prawie nic. Prawdziwy post, ale bez uczucia głodu. Byłam zmęczona zatruciem. Nieprędko zdecydowałam się na rozmowę z Panem, a gdy już się zdecydowałam, nie wiedziałam, jak zacząć.

– Ja pragnę rozmawiać z tobą, Anno. To, co ci dałem na Święta, było moim największym darem. Dałem ci udział w moim cierpieniu.

– W tym czasie?

– Właśnie w tym czasie, Anno, ginęło wielu ludzi, popełniano wielkie zbrodnie, a dzień pamięci o moim zmiłowaniu nad wami profanowali moi wyznawcy poprzez wszelkie ciężkie grzechy i wynaturzenia. Nie mówię ci o tych, którzy Mnie nie znają lub odrzucili Mnie, lecz o tych, którzy publicznie głoszą się chrześcijanami. Oni właśnie te dni pojednania i miłości wzajemnej zamienili w dni egoistycznego używania życia, dni pijaństwa i wyuzdania. Wiedziałem, że Mnie zrozumiesz i nie będziesz Mi wymawiać, że dałem ci zaznać przykrości. Ja sam połączyłem twoje cierpienia z moimi na Krzyżu, aby uzyskały moc zbawczą. Ci ludzie, którzy tak bardzo lekceważą moje dary, którzy tak lekko traktują swoje powołanie do świętości, mają – może – już niewiele życia przed sobą. Ich czas może skończyć się gwałtownie i w grozie, bez możności powrotu ku Mnie. Potrzebna im pomoc. Kogóż mam wzywać do współudziału, jak nie przyjaciół moich?

Sama zauważyłaś we wszystkim, co działo się z tobą, moją wyraźną wolę. I przyjęłaś ją, czym sprawiłaś Mi radość, której tak mało od was otrzymuję. Ja też czasem pragnę coś otrzymać, ale zadowala Mnie jedynie to, co duchowe. Ja nie jestem niemowlęciem, nie są Mi potrzebne dary pasterzy i władców. Potrzebne jest Mi wasze dobrowolne oddanie Mi się bez względu na to, czy jest ono „przyjemne”, czy też przykre, bolesne, raniące. Dałem ci, córko, trochę przykrości, trochę niepokoju, bo nie wiedziałaś, czym się to zatrucie skończy, trochę bólu i niepewności, ale umacniałem cię i posilałem – sobą. Wszyscy bliscy twoi byli przy tobie i nie czułaś samotności, prawda?

– Tak, ale byłam strasznie słaba i nic nie mogłam zrobić, nawet modlić się ani pisać.

– Twoją modlitwą było przyjęcie moich darów bez narzekania i żalu. Tak więc dni te spędziłaś ze Mną, chociaż „nie czułaś” tego. Bycie ze Mną nie zawsze polega na mówieniu do Mnie lub słuchaniu czy zapisywaniu tego, co Ja ci mówię. Istotą naszej przyjaźni jest przebywanie w obecności mojej, towarzyszenie Mi tam, gdzie Ja ciebie prowadzę, branie udziału – wraz ze Mną – w sytuacjach czy stanach, w jakie Ja cię wprowadzam. Pamiętaj jednak, że zawsze Ja jestem z tobą, tak jak towarzyszę ci zawsze, nawet gdy nie prosisz Mnie o to, bo jakże opuścić mógłbym tę, którą kocham. Tak pragnę, abyś towarzyszyła Mi w tym, czym cię obdarzam. Dałem ci post, przykrość, ból stawów, ale w czasie, w którym mogłaś je przyjąć bez niczyjej szkody, a i ty byłaś wolna od obowiązków.

– A rozmowa z Tobą?

– Rozmowa ze Mną nie jest twoim obowiązkiem; przynajmniej, jak sądzę, jest dla ciebie radością, jak jest nią dla Mnie. Nie jest potrzebna zapisywana rozmowa tam, gdzie jest obecność. Ja zaś byłem, i przyznaj, że nie przynaglałem cię (do zapisywania rozmowy), abyś mogła odpocząć i odprężyć się po przykrościach. Rozmawialiśmy teraz i jeszcze wielokrotnie rozmawiać będziemy. Ciesz się też, Anno, z przyjęcia Waltera. To twoje prezenty dla Mnie. Rozradowały Mnie. Błogosławię cię, córeczko.
 

Nic oprócz Ofiary Boga wybawić was nie mogło

29 XII 1987 r., wtorek, Warszawa

Nie wiedziałam, od czego zacząć rozmowę, wiec zdecydowałam, że najlepiej będzie, kiedy Pan sam rozpocznie.

– Chcesz, abym to Ja mówił? Dobrze.

Pragnęłaś, córko, abym ci wyjaśnił, czy może z tobą mówić tylko Jezus Chrystus, wasz Zbawca, a Ja odpowiedziałem ci, że żyje w was, wspomaga was i uczy Duch Święty, Duch Prawdy, Ten, który zstąpił na Maryję, a od dnia, który nazywacie „Zesłaniem Ducha Świętego” (na pamiątkę pierwszego spoczęcia na was Jego mocy), podtrzymuje Kościół mój, a uczniami swymi czyni tych, którzy w sakramencie bierzmowania proszą o Jego dary, o Jego rady, o Jego przewodnictwo. Tak więc Ten, którego wy nazywacie trzecią Osobą Trójcy Świętej, uświęca was i przy was stoi jako Przyjaciel najbliższy i niezawodny. On oczy wasze i serca kieruje ku Jezusowi, Zbawicielowi waszemu, i ku Mnie, Ojcu waszemu.

Jezus Chrystus, Syn Boży, druga Osoba Trójcy Świętej jest waszym orędownikiem przede Mną i jest pośrednikiem pomiędzy Mną a wami. Ale cóż to znaczy? Czyż to, że zbyt „wielki” jestem, by mówić z wami? ...Jakież to ludzkie!

Jezus Chrystus, Bóg, stał się człowiekiem, aby przybliżyć wam Boga nieogarnionego, niewidzialnego, niedostępnego poznaniu waszych władz cielesnych, waszych zmysłów. Stał się człowiekiem, aby Krwią swoją móc was odkupić, bowiem nic oprócz Ofiary Boga wybawić was nie mogło. Lecz Bóg jest duchem. Dlatego związał bezmiar Boży z naturą ludzką i stał się człowiekiem widzialnym, słyszanym, oglądanym, żyjącym z wami, nauczającym i uzdrawiającym was i... straszliwie przez was zamordowanym.

Duch Święty był z Nim, bo Bóg jest jednością, lecz Duch nie cierpiał (cierpieć cieleśnie może tylko to, co cielesne). Duch Święty uwielbiał Ojca w każdej sekundzie życia ziemskiego – Syna, a chwałą otoczył Go na Golgocie. Tam ujawniła się wam w pełni natura Boga, Jego miłość do was; i zaprawdę, nigdy nie ujrzycie większej.

A teraz odpowiedz Mi. Czy, zanim Jezus narodził się w Betlejem, rozmawiałem z wami Ja, Ojciec wasz, pierwsza Osoba Trójcy Świętej?

– Mówiłeś z nami, Panie, Ty sam w swej pełni, w Trójcy Świętej.

– Słusznie mówisz, bo Duch Święty wspomaga cię. Rozmawiałem z wami Ja sam w swej pełni. Syn był przy Ojcu i Duch obecny był także, gdyż Miłość odwieczna i bezgraniczna zespala nas w Jedność. Bóg trwa w jedności i kiedy rozmawia z wami Syn Boży – JESTEŚMY RAZEM; kiedy Duch Święty poucza was – JESTEŚMY RAZEM. Kiedy Ja, Ojciec wasz i Stwórca, chcę mówić z wami, czynię to – tak jak teraz mówię z tobą, dzieckiem moim, stworzonym z pragnienia bezgranicznej miłości, z pragnienia Ojca tęskniącego za przebywaniem z dziećmi swymi, pragnącego udzielać się im, tulić je w ramionach, podnosić ku sobie. Jestem Ojcem rozradowanym, gdy słyszę pierwsze, nieśmiałe, dziecinne próby rozmowy, Ojcem pragnącym osobiście nauczać, tłumaczyć i udzielać się tym, których kocham – lecz zawsze RAZEM JESTEŚMY.

Trójca Święta – to nieustająca, niewyobrażalna w swej mocy i intensywności energii Wymiana Miłości. Pragniemy ogarnąć nią każdy byt z Boga powstały – a innych nie ma. Są tylko te, które trwają przy Nas, te, które oderwały się od Miłości z własnego wyboru, i wy, z trudem i bólem powracający ku Ojcu. Ze względu na ten trud, cierpienie i słabość waszą macie całą potęgę miłości Bożej, Jego troskliwość i czujną opiekę, Jego cierpliwość, łaskawość i miłosierdzie.

I ty ich doświadczasz, córko, aczkolwiek „nie czujesz”, bo Bóg nie przejawia się poprzez zmysły i emocje. Dziś jednak pragnę napełnić cię moją miłością, radością, mocą i pokojem. Przyjmij je i dziękuj Mi, córko, za niezmierne dary moje, jakie w tobie umieszczam, aby rosły. Daję ci błogosławieństwo moje.

Prosiłam o słowo. Otrzymałam psalm 71 (prośba o szczęśliwą starość), Ef 6, 10-20 (zachęta do walki duchowej – jak bardzo aktualna i potrzebna), a dla świata Dn 5, 25 (mene, mene, tekel, ufarsin).