Anna - ŚWIADKOWIE BOŻEGO MIŁOSIERDZIA -



I

PIERWSZE ROZMOWY Z MATKĄ, BARTKIEM I OJCEM LUDWIKIEM



Matka

XI–XII 1966 r.

– Jestem tu (przy tobie). Żyję pełnym życiem. Jestem szczęśliwa. Kocham cię, dziecinko moja. Pomogę ci zawsze, gdy będę mogła. Wzywaj mnie, gdy będzie ci ciężko – ja ci pomogę... i ojciec też. Moje dzieciątko, nie jesteś sama nigdy; zawsze pamiętaj o tym.

Błogosławieństwo moje daję ci. Będzie dobrze, będzie dobrze! Dożyjesz i zobaczysz. Ściskam cię. Twoja matka.

– Czy cierpiałaś w chwili śmierci? – zapytałam.

– Nic takiego nie było. To była radość.

– Kto był (przy tobie)?

– BÓG! Potem moi rodzice, (twój) ojciec i wszyscy, którzy kochali mnie. (...)

Nie czułam śmierci. To tak jak otwarcie oczu. Czułam radość ze spotkania z bliskimi. Byli przy mnie, cały tłum. Była radość...

– Czy widziałaś mnie?

– Widziałam i martwiłam się, że nie mogę dać ci znać, jak mi dobrze.

Nie myśl o tym, co przeszło (okoliczności choroby, śmierci, pogrzebu). Wszystko jest tak, jak miało być. A teraz jesteś na nowej drodze życia. Cały czas czuwam nad tobą, nie opuszczę cię. (...)

Córeczko, żebyś ty wiedziała, jak bardzo Tam (w niebie) się kocha!

Córeczko, tak bardzo chcę, żebyś mi uwierzyła. Ja ci pomagam, jak mogę, nawet nie wiesz ile razy. Jestem szczęśliwa tak bezgranicznie, jak to nie mogło być na ziemi.

(...)


Nikt tu nie jest samotny.

– Kiedy umrę?

– Jak spełnisz to, co masz do zrobienia. Nie wcześniej.


Ojciec jest tu ze mną


Mówi Ojciec.

– Jestem twoim ojcem nadal. Musisz uwierzyć, że to nie ty sama „zmyślasz” (tak pomyślałam) – to my mówimy do ciebie. Kochaj nas, myśl o nas, wzywaj nas. Bądź, kochanie, dobra; staraj się być dobra, to cię zbliży do nas. (...) Nie schodź ze swojej drogi. Dobrze idziesz. Daj sobą kierować...


26 XII 1966 r. Boże Narodzenie

Spytałam Mamę, czego mogę jej życzyć.

– To ja ci życzę wypełnienia twojego przeznaczenia (planów Bożych względem ciebie). Ja niczego nie potrzebuję. Wszystko jest już spełnione i nie mogę pragnąć więcej – bo rzeczywistość jest bez porównania doskonalsza i wspanialsza niż wszystko, co wymarzyłam sobie. (...)

Zostawiam ci moje błogosławieństwo na nadchodzący rok i obiecuję ci pomoc.

Myśl o nas i wzywaj nas. My cię kochamy, więc pragniemy, żebyś się do nas zwracała.


28 II 967 r.

Zapytałam Matkę:

– Czy wszystko możesz zobaczyć?

– Tak, ale inaczej. Tu się widzi istotną treść rzeczy, jej „promieniowanie” (oddziaływanie), sam rdzeń danej rzeczy czy sprawy.

– Czy ludzi się widzi?

– Tak i nie. Ludzi widzę jak dawniej, ale jednocześnie i ich wnętrze: ich stan i ich uczucia.

– Czy i myśli?

– Nie.

– A moje?

– Z tobą rozmawiam.

– Czy wszyscy by tak mogli rozmawiać?

– Nie, to jest specjalna łaska dla mnie, że mogę mówić z tobą.

– Czy prosiłaś o to?

– Tak, ogromnie.

– Czy to będzie trwało?

– Tak, pozostanie, o ile ty będziesz tego chciała.


9 II 1967 r.

– Mamo, powiedz mi, jak dojść do Chrystusa. Jaką drogą? Co robić? Czego On sobie ode mnie życzy?

– Córeczko, to pytanie jest tak doniosłe, że nie mogę odpowiedzieć ci na nie sama. Muszę się poradzić tych, którzy cię znają lepiej niż ja.

Tylko ty możesz dojść do Jezusa. Bo On czeka na każdego z nas, ale my musimy sami chcieć dążyć i tylko my możemy wydobyć z siebie potrzebne siły. Możliwe jest dojście poprzez miłość do Niego i poprzez miłość Jego ku nam.

On i tylko On wie, co komu jest potrzebne i co dla kogo jest pożyteczne, i nikt nie może wchodzić pomiędzy Niego i ciebie. Zrozum, kochanie, że ja ze wszystkich sił chcę, abyś była tu z nami, ale jaką drogą masz iść, ja ci powiedzieć nie mogę. Ty sama musisz ją odnaleźć i wybrać.

Wszyscy szukaliśmy i nie ma innych praw, jak tylko samemu szukać i iść. Trzeba nie ustawać i kochać, ciągle kochać, bez załamań, bez ciągłego cofania i przerw – to jest najpewniejsza droga. Kochać, córeczko, we wszystkim i we wszystkich ludziach widzieć Go i kochać, i nie odrzucać nikogo i niczego, bo we wszystkim jest Jego miłość. Ale drogę właściwą może ci wskazać tylko On, a nikt z nas.

– Czego Jezus sobie ode mnie życzy?

– Jednego na pewno: całkowitej miłości i chęci bycia z Nim. To ci mogę powiedzieć, ale nie mogę wskazać ci twojej drogi. Kochanie, ja naprawdę nie mogę wiedzieć, co dla twej najgłębszej istoty jest najważniejsze i najpotrzebniejsze – to jest Tajemnica – ale ponieważ bezgranicznie cię kocham, robię wszystko, abyś ze swej drogi nie odeszła – wstecz. Moja opieka i miłość będą przy tobie zawsze, ale ty i tylko ty opowiesz się za wyborem i nikt z nas nie może siłą sprowadzić cię tutaj. My ci tylko we wszystkim pomagamy, ale wybór, kochanie, musi być samodzielny.


10 II 1967 r.

Nie spotkałam (na odczycie) Bartka, znajomego z AK, któremu miałam przekazać lekarstwo. Przyszło mi na myśl, że chyba będę musiała mu je zawieźć, na co zupełnie nie miałam ochoty (daleko i takie narzucanie się). Spytałam, czy koniecznie muszę tam pójść, czy mogę zaczekać...

– Musisz pójść. To jest ostatnia chwila i nie ma na co czekać. On jest zupełnie załamany.

– Co na to jego matka? (Matka Bartka, która też jest z Panem, prosiła moją Matkę o pomoc dla syna przeze mnie.)

– Jego matka jest zrozpaczona i prosi cię na wszystko, nie zwlekaj. Ona tak bardzo jest przerażona jego stanem fizycznym... i psychicznym również.

– Jak mam się zachować?

– Bądź serdeczna i dobra. To jest potrzebne.

– Czy tego sobie nie wymyśliłam?

– Nie, to jest prawda. Chciałaś pomagać i dajemy ci możność. Idź koniecznie, bo to jest już ostatni moment.

– Nie chciałabym się narzucać...

– Nie, nie będziesz się narzucać. Jesteś tam potrzebna. Jego matka prosi cię w imię miłosierdzia, zrób to!

– Powiedz jej, Mamo, że zrobię dla niej to, o co mnie poprosi, bo czuję jej miłość do syna i dobroć. Czy ona to słyszy?

– Tak, ona to słyszy. Jutro po pracy obie będziemy ci pomagać.

Kochanie moje. Pomaganie to nie przyjemność, to dawanie z siebie tego, czego się nie lubi dawać. I trudu, i wysiłków, i wielu wyrzeczeń trzeba, ale to tylko jest coś warte. Tym razem trud i twoja miłość własna, ale wiem, że to zrobisz, córeczko.


1 II 1967 r.

– Czy jesteś ze mną, gdy jestem z ludźmi, pracuję, stoję w kolejkach itp?

– Tak, to wszystko mnie interesuje, ale najbardziej to, co ty przeżywasz w duszy – a tylko to jest istotne.

Córeczko, łączy mnie z tobą wspólna miłość do Boga, do Polski, do sprawiedliwości, do prawdy – prawa Bożego na ziemi. To nas tak mocno łączy ...

– Czy mam opiekuna (Anioła Stróża)?

– Masz, ale nie wolno mi mówić o nim, zaś Pan pozwala mi na opiekę nad tobą niezależnie od jego (anioła) opieki.

– Czy mój Anioł Stróż mnie kocha?

– Tak. Tu nie ma braku miłości; wszystko jest w niej zanurzone.

– Czy pomaganie nie jest nudne lub obciążające?

– Nie, to nie jest przymus, to jest łaska Boża móc pomagać, to największe szczęście; a komuż bardziej niż tobie? Ojciec myśli tak samo. Tu nie można mało kochać.


27 II 1967 r.

Zastanowiłam się nad tym, że moje rozmowy z Mamą nabierają charakteru współpracy w pomaganiu innym. Matka nawiązuje do tego:

– To są początki naszej współpracy, a potem zobaczysz, co będziemy robiły. Wspólna praca jest możliwa i jest pozwolenie (Pana) na to, aby móc wam tak pomagać.

Z listu podyktowanego przez Mamę do jej chorej siostry stryjecznej, Jadwigi, więźniarki Pawiaka i Ravensbruck, przebywającej w domu dla przewlekle chorych w woj. zielonogórskim:

„ O cokolwiek prosiłaś, spełniono ci. Chwal Boga za Jego dary, bo nigdy nie są ubogie ani «skąpe», ale trzeba mocy, aby je dźwigać, a ty, Jadwisiu, ją masz.”

Kiedyś, w młodości, w rozmowie o tym, co chciałyby osiągnąć jako najwyższą wartość, ciotka Jadwiga wymieniła „męstwo”, Jej siostra Alina –„zdolność miłowania”, Matka moja – „ufność, zawierzenie Panu”. Wszystkie trzy uzyskały te dary poprzez warunki życia, jakie Bóg im dał. (patrz też rozdz. IV).


5 III 1967 r.

Zapytałam Matkę:

– Czy cię nie nudzi to powolne przelewanie myśli w słowa?

– Nie. To pozostaje już na zawsze na dowód, że jest możliwa łączność z nami, i będzie to pierwszy znak na dowód istnienia życia poza grobem: życia świadomego i pełnego, jakie my tutaj mamy. (...)

Moja córeczko, jestem dumna z ciebie, ilekroć postąpisz ładnie. To bardzo nas zbliża i związuje ze sobą.

W „sprawie” Bartka, a raczej pomocy Bartkowi, który przeżywał rozmaite trudności, tracił chęć do życia, szacunek dla siebie (pił), otrzymywałam niejednokrotnie wskazówki od mojej Matki. Zdarzało się również, że otrzymywałam je wprost od matki Bartka. Przytoczone poniżej pochodzą od mojej Matki (z tym że obie matki porozumiewały się i działały razem). Z perspektywy czasu mogłam ocenić, jak bardzo były trafne i ogromnie mi pomogły w zachowaniu się wobec Bartka.

– Nie trać szacunku dla niego. On może sam jest przekonany o swoim pijaństwie, ale to tylko rozpacz i chęć zapomnienia o „nieudanym” życiu, jak sądzi. To ty masz mu wskazać cel i sens życia: i w ogólności, i jego własnego. Zrozumie. Nie obawiaj się być szczera. Nie od razu wszystko, ale mów z nim tak, aby sądził, że nie traktujesz go „z góry”. Mów jak do przyjaciela, do kogoś, kto dużo zrozumie. Zaufaj mnie i jego inteligencji i bądź taka szczera, jak potrafisz być z kimś bliskim. Nie ma mowy o wyśmiewaniu się z ciebie. To tylko pomoże mu otworzyć się, a on się dusi. On płaci zaufaniem za zaufanie, a dobrocią za dobroć. Tu nie obawiaj się fałszu i podstępu. Może tylko nie od razu wszystko, bo to go przytłoczy. Nie „pusz się”, bądź nastawiona na to, jak mu pomóc, jak mu dać trochę nadziei i radości, a my ci podpowiemy. Dobrze to robisz i wierzymy, że dasz sobie radę.

Zastanowiło mnie, dlaczego właśnie matka Bartka może prosić bezpośrednio o pomoc dla syna, bo tego pragną zapewne wszystkie matki, i któregoś dnia zapytałam ją, czy aby nie ofiarowała Bogu swego życia za życie syna (była aresztowana przez gestapo; Bartek, jedyne dziecko pozostałe jeszcze przy życiu, zdążył po przyjściu Niemców wyskoczyć przez okno i zbiec). Odpowiedziała mi:

– Tak, dziecko, ale nie wiedziałam, że do tego dołożę kilkanaście lat choroby i inwalidztwa (była tak bita, że miała uszkodzony kręgosłup).


2 IV 1967 r.

– Oddałaś to Jezusowi (Bartka i jego losy), a On nie zawiódł nigdy nikogo. Jego słowo i moc są nie do złamania, i nigdy nie stracił ten, co Mu zaufał. Módl się codziennie, polecaj, przypominaj, bo to twój braterski obowiązek, ale ufaj i bądź spokojna.

Potrzebne było, abyś ty prosiła, a my tu również nie ustajemy w błaganiach. Ale wy na ziemi macie ogromne łaski i wszystko będzie wysłuchane, o co poprosicie z ufnością. Bo ufność jest potwierdzeniem wiary i miłości, więc oznacza, iż wierzycie i kochacie – nie widząc – Tego, który tu jest z nami, w pełnym świetle. Dla wierzących, dla ich ślepej wiary On wszystko zrobi przez miłosierdzie, które wywołujecie. To jest ta wasza wielka szansa i możliwość. Wzywaj Go poprzez miłosierdzie i ślepą dziecinną ufność w pomoc, którą On wam da na każde wezwanie. Bo pragnie darzyć, pomagać, być wzywany, bo tak bezgranicznie nas kocha i czeka na każdy najsłabszy szept, aby iść, spieszyć z pomocą, dawać – rozumiesz – dawać wszystko, całkowicie, hojnie, ale nie narzucając swoich darów nikomu, tylko na wezwanie, zrozum, tylko jeżeli człowiek sam chce, nie inaczej – bo istnieje i szanowana jest przez Stwórcę wolna wola stworzenia.

To działanie Boże jest cudowne w swojej wspaniałomyślności i delikatności. Ale też nadużywacie albo nie prosicie, a można i trzeba bez przerwy o wszystko i wszystkich ludzi prosić...


5 IV 1967 r.

– Moja malutka, cieszę się, że chodzisz często do Komunii świętej. Gdybyś wiedziała, co daje Komunia, chodziłabyś codziennie.

Pomyślałam o spowszednieniu.

– Bóg nigdy „spowszednieć” nie może. On wzrasta w człowieku i coraz silniej poprzez nas promieniuje, działa na zewnątrz, daje światło innym ludziom.


9 IV 1967 r.

– Dobrze, żeś jednak poszła do Komunii świętej. On (Jezus) zmywa z nas wszystek brud i odradza nas na nowo. Słyszałaś Jego głos. Uszanuj go i zapamiętaj na przyszłość. To wielka łaska i bądź jej warta.

Kiedy przepraszałam po Komunii świętej, że jestem taka brudna, usłyszałam:

– Ja jestem czysty, okryję cię swoim płaszczem. Zrozumiałam, że Jezus zdejmie ze mnie każdy brud, a tylko muszę przyjść do Niego lepiej nawet brudna niż wcale.


Bóg jest Miłością


18 IV 1967 r.

– Proś Chrystusa Pana do naszego domu jako lekarza dusz i mistrza. On zawsze chce pomagać i leczyć, a ty w Jego obecności będziesz silniejsza i spokojniejsza.

Bóg w tej chwili pozwala na uchylenie przed wami zasłony dzielącej ludzkość; korzystaj z tego i przez ciebie niech korzystają inni. To Jego miłość daje nam prawo dzielenia się z wami naszym doświadczeniem, wiedzą, możliwościami wprost cudownymi – pomagania wam. I my nie przypuszczaliśmy, że Jego miłość, zaufanie, wielkoduszność, dobroć dla nas i dla was, dla całej Polski, przeszłej, teraźniejszej i przyszłej, może być tak ogromna, taka przechodząca wszelkie, nawet nasze wyobrażenia! Widzisz, trudno o tym pisać nawet tu, u nas znających i rozumiejących Jego prawa, Jego sprawiedliwość, Jego miłość do nas. Żyjemy w zachwycie, w uniesieniu, we wdzięczności, w niemożności oddania Bogu należnej Mu chwały. Pomóżcie nam w tym!

Bóg jest Miłością; dla nas (Polaków) – miłością nagradzającą, miłosierną, błogosławioną. Mimo wszystko, cośmy przeszli od pokoleń, Jego miłość tak przerasta nasze zasługi, że są jak płomień świecy przy pełnym blasku słońca. Nic tylko miłość i wdzięczność, miłość i wdzięczność – tylko to Mu się należy. On, to Ojciec wzruszony, kochający, kojący ból, wnoszący radość, opiekę i błogosławieństwo; wszystkie dary Jego królestwa są dla nas! On się dzieli z nami, daje wszystko. (...)

Gdy mówię ci o Bogu i czujesz radość, to jest to bardzo słabe odbicie tej radości, w której my przebywamy stale. Dzielę się nią z tobą, a mam wrażenie, że udzieli się też ona wszystkim, którym to będziesz czytała. Wiem, że słysząc to, co mówię ci o Nim – tak bardzo nieudolnie –jednak zaczynasz lepiej, prawdziwiej odczuwać, kim On jest, i siłą rzeczy – bardziej Go kochać. Wiem, że chcesz to mówić wszystkim, którym możesz: „Taki jest On!!!”

Córeczko, wiem, że w miarę jak twoje zrozumienie będzie wzrastało, będzie się rozwijała twoja miłość do Niego – nie może być inaczej – a w miarę wzrostu miłości w nas wzrasta i zrozumienie, i chęć dzielenia się swoją miłością, pragnienie budzenia jej w innych. Gdybyż można było przed całą ziemią ukazać Go w Jego pełnym blasku, w całej sile miłości do nas – nie mogłoby istnieć kłamstwo ani żadne inne obiekty miłości prócz Niego. Ale niestety...

Na ziemi jest jednocześnie wiele „szkół” (stopni rozwoju), co doskonale wiesz, ale nie wiesz tego, że nawet najniższa z nich zdolna jest do pojęcia Boga. Gdybyż przedstawiono Go od razu właściwie, nie strasząc, nie robiąc z Niego „stróża praw”, „dozorcy”, „kata”, „surowego sędziego” – wszystkiego, co jest Jego zaprzeczeniem, a co służy jednym do straszenia lub trzymania w ryzach innych ludzi – w Jego imię! To wprost przerażające, jak my sami szkodzimy sobie i bliźnim swoim. Staraj się, gdzie możesz, prostować fałszywe mniemania.

Każdy jest zdolny do zrozumienia, że istnieje Miłość bezgraniczna, wspaniałomyślna, królewska i ojcowska zarazem, że nie ma ludzi „mniej” lub „bardziej” kochanych, że nie istnieje „kara Boża”, a tylko pomoc Jego i ratunek wśród „kar”, którymi my sami usłaliśmy ziemię. Ani jedna wina jednostkowa przeciwko Jego prawom, a szczególnie przeciwko prawu miłości bliźniego, nie ginie; przeciwnie, obciąża wspólny los wszystkich. Dlatego przebaczanie lub branie na siebie przykrości w duchu spłacenia długów własnych, a i innych ludzi, nie jest żadną zasługą –jest podstawowym naszym obowiązkiem. Oczyszczamy w ten sposób atmosferę duchową ziemi. To ważne, a szczególnie teraz, kiedy wielu ludzi będzie mówiło: „za co mnie to spotyka?” Nigdy „za karę” – zawsze wraca własny stosunek do ludzi, własna nasza niechęć, nieżyczliwość, brak miłości, potworna obojętność lub lekceważenie cudzych cierpień. Mów to, pytaj ich i siebie: „Czy nigdy nie skrzywdziłam, nie obciążyłam? Czy zawsze pomogłam? Czy nie były mi obce cudze bóle i strapienia, którym mogłabym ulżyć? Czy nie ominęłam w życiu wielu potrzebujących pomocy w pośpiechu do własnych spraw?” A tak właśnie wraca do ludzi ich brak serca, współczucia i miłosierdzia. Piękne słowo „litość” zostało zdewaluowane do znaczenia jakiegoś łzawego gestu, gdy w rzeczywistości jest wspaniałą drogą miłości bliźniego, drogą budzenia w sobie zdolności współodczuwania, chęci pomocy, podzielenia z innymi ich ciężarów, ulżenia im, a więc drogą rozwijania poczucia wspólnoty, współodpowiedzialności, wspólnej braterskiej drogi dzieci Bożych. Jeżeli tego nie obudzisz w sobie na ziemi, tu nie będziesz mogła – marząc o tym – nieść pomocy, będziesz pozbawiona możliwości współpracy, wspólnego, braterskiego szczęścia. Wiesz, że tu wzrasta szczęście nasze poprzez szczęście każdego z nas i wzajemnie. Ja na przykład otoczona jestem atmosferą miłości, radości, przyjaźni nieskończonej ilości ludzi – nie tylko rodziny, wszystkich, którzy kochają to, co ja – a moja radość i szczęście wciąż rośnie w miarę poznawania Jego praw, Jego miłości i dobroci, w miarę doznawania Jej dowodów. Córeczko, czy mogłam przypuszczać, że to mnie czeka?

Tłumacz bliskim ci ludziom, że żadne jogi, żadne ćwiczenia, żadne pozycje ciała ani nic, co jest mechaniczne – do Boga nie zbliży. Ale nawet analfabetę lub niedorozwiniętego umysłowo zbliża ku Niemu każdy akt miłości bliźniego. Kiedy serce ci się ściska na widok krzywdy czy niesprawiedliwości, jesteś blisko Niego, bo czujesz jego miłością – chęcią pomożenia, pomocy, współczucia. Tak staraj się żyć...


Jaka to musiała być miłość!


17 IX 1967 r.

– Tych, którzy kochają Go i pragnęli w życiu służyć Mu, obdarza On w swoim niebieskim królestwie darami tak przechodzącymi ich marzenia, że nie sposób tego opisać. Czyż ja, córeczko, mogłam spodziewać się takiej nagrody? I za co? Cóż ja zrobiłam? A ile okazji zmarnowałam, wiesz, córeczko, dobrze. A jednak jestem kochana, przyjęta, otoczona szczęściem bezgranicznym, wiecznym, pełnym radości, wiedzy i piękna!

Kochanie, ja tylko chciałam zaufać Mu całkowicie. W ostatniej chorobie (był to paraliż lewostronny skutek choroby nadciśnieniowej i wylewu przy zachowaniu całkowitej przytomności i mowy) oddałam się w Jego ręce, uznałam Jego miłość do mnie za prawdę pełną, rzeczywistą, konkretną. Uwierzyłam Mu! To tak mało! Proszę cię, uwierz mi i spróbuj zrobić to samo – zawierzyć całkowicie, absolutnie, bezkrytycznie. Przecież niczego innego nie pragnę, jak tego, abyś była tu z nami, abyś mogła być tak szczęśliwa, jak tego pragniesz i więcej...

Jeżeli nie możesz od razu, przynajmniej powtarzaj często: „Jezu, ufam Tobie”. Polegaj na Nim, składaj swoje ciężary na Jego ramiona: On je po to do ciebie wyciąga. Jego przebite ręce, zranione są także dla ciebie. Nie odtrącaj ich, spójrz choć na chwilę na rany. Dłonie wyciągające się teraz dla ciebie, po ciebie, do ciebie – były przybite na krzyżu! Zrozum swoją nieczułość, niewdzięczność, niepojętą po prostu obojętność na to, co zaszło na Kalwarii. Przecież to Miłość sama zeszła na ziemię!

Kochanie, błagam cię po prostu! Pomyśl, zastanów się, jaka to musiała być miłość, i staraj się myśleć o tym częściej. Żyj w Jego obecności. On naprawdę jest blisko, ale Jego delikatność jest tak wielka, że nigdy nie narzuci ci swojej wielkości. Czyż dlatego można tak odpychać Boga? Nie rań Go, kochaj! Kochaj ze wszystkich sił, z całej mocy serca!


W królestwie Chrystusa


8 XI 1967 r.

– Pytasz, czy my jesteśmy w niebie. „W domu Ojca mego jest mieszkań wiele”. Żyjemy w jednym z nich, w tym, w którym szczęście nasze jest najpełniejsze. Ale to nie jest zamknięcie, „więzienie”, to własny wybór, a dostęp otwarty jest zawsze i wszędzie. Ale niebo to nie miejsce, to stan szczęścia, i zapewniam cię, że więcej nie moglibyśmy znieść w tej chwili, choć wiemy, że otwarta jest przed nami nieskończoność i wieczność. Dlatego poczucie czasu zanika, jest nieistotne. Nie ma pośpiechu, niemożności zdążenia, groźby choroby czy starości, bo to ma znaczenie tylko wobec śmierci.

W tej „chwili” jesteśmy skupieni na jednym „zadaniu” – pracy z wami, dla was, dla Polski, bo o to prosiliśmy i to nam Bóg w swoim miłosierdziu zlecił. Tą pracą możemy wykazać Mu swoją miłość najpełniej.

Jaka pomoc otacza każdego, kto odpowiada na nasze pragnienia i chce służyć Bogu lub któremuś z Jego praw. „Świętych obcowanie” nie jest towarzyską konwersacją – jest ścisłą i piękną współpracą, która trwa od chwili, gdy Jezus dał nam możność spieszenia wam z pomocą, gdy swoją miłością do was – czyli czynną miłosierną miłością – podzielił się z nami i włączył nas do pracy nad zbliżeniem Jego królestwa.


27–28 I 1968 r.

– Mamo! Ojciec Ludwik mówi, że „tam się wszystko wie w Bogu, a więc w prawdzie”. Dlaczego mówisz np. „O ile ktoś postąpi tak i tak”? Przecież tam nie powinniście się mylić: Bóg wie, jak kto zadecyduje, a więc wy też wiecie to w Nim.

W ogóle, gdzie Ty jesteś, co to za „miejsce”: niebo, czyściec czy jak to nazwać? I dlaczego wolno wam nawiązywać z nami łączność?


Jesteśmy obywatelami Jego królestwa


– Chcę ci odpowiedzieć, może od najważniejszych spraw zaczynając. To „miejsce”, w którym jesteśmy, jest kręgiem miłości Boga poprzez swój naród. Jesteśmy włączeni w Ciało Mistyczne Chrystusa, w Jego Kościół wieczny; jesteśmy obywatelami Jego „królestwa niebieskiego”, które czeka na dopełnienie się wami, aby stanowić jedność. Królestwo Chrystusa – prawdziwy Kościół powszechny – czyli jedność wszystkich ludzi połączonych wzajemną miłością, otoczonych Bożą miłością i żyjących w niej. Królestwo Chrystusa jest jeszcze niepełne: jest rozdzielone na „żywych” – w Nim żyjących i „umarłych” – tych, którzy Boga odrzucili lub odrzucają, czyli „żyją” na ziemi, jak wy teraz, i wybierają nieustannie. „Umarli”, to ci, co żyją poza Bogiem, nie mają w sobie miłości i odrzucają ją lub odrzucili raz na zawsze, to znaczy umarli poza Bogiem, bez łączności z Nim, bez miłości, i nie weszli do Jego królestwa. Jeżeli jeszcze żyją na ziemi, zawsze jest nadzieja, że obudzi się w nich miłość do Boga – i wszyscy nad tym powinniśmy pracować wspólnie. My to robimy i wy, a o ile większe byłyby wyniki, gdyby trwała między nami łączność i współpraca.


Świętych obcowanie


– Istnieje dogmat Kościoła: „świętych obcowanie”, czyli pomoc tych, którzy już opowiedzieli się za Bogiem, uznali i wybrali Go jako dawcę miłości i życia i są z Nim, dla tych, którzy jeszcze się szarpią i wahają w wyborze. Tę pomoc możemy nieść wszyscy, którzy jesteśmy tu z Nim, bo to Jego miłość do nas i dla was daje nam to prawo. Ale nie wszyscy jesteśmy jednakowo „oczyszczeni”, jednakowo „święci”, czyli nie w każdym z nas jest jednakowa siła miłości Boga. Mimo to On pozwala nam na pomoc wam i kocha nas całkowicie, a miłość do Niego w nas wzrasta nieustannie i temu wzrastaniu nie ma końca. Według nas to jest „niebo”, bo On jest z nami, a my żyjemy w Nim, ale to jest nadal doskonalenie się, oczyszczanie, wzrost poznania, mądrości, a przede wszystkim rozwijanie miłości. To jest ciągły ruch, pęd, pragnienie wykazania swojej miłości – i właśnie dlatego On daje nam te możliwości pomagania wam, aby nam dać pole działania, na którym możemy wykazać twórczością, działaniem siłę swojej miłości, a także naprawić swoje błędy, tam gdzie one miały miejsce.

Chcę ci powiedzieć o moich wadach. Widzisz, wiele z nich było mi danych, aby „trudniej” było mi żyć, a więc, abym więcej mogła zdobyć, bo tylko to się liczy, w czym przezwyciężysz swoją naturę – to, czym cię obdarzono w celu przezwyciężenia. Ja miałam trudne zadanie, usposobienie wrażliwe, ale bardzo naiwne. Skarżysz się na moje nietakty. Nie robiłam ich umyślnie. To wina małej zdolności zrozumienia osób o odmiennych od mojej osobowościach. Brak mi było całe życie miłości wyrozumiałej, prawdziwej, głębokiej. Owszem, znalazłam ją w twoim ojcu, ale nie rozumiałam tego. On był taki inny ode mnie, a ja pragnęłam okazania mi uczucia. Jak dobrze cię teraz rozumiem, córeczko. Jak bardzo ci współczuję! Ale z drugiej strony brak prawdziwej miłości ułatwia zrozumienie, gdzie ona jest. Ten głód przyciąga do Boga. I tak jak mnie, tak samo i ciebie doprowadzi do Niego. Wierzę w to. Przecież rozumiesz już, córeczko, że nigdzie we wszechświecie całym nie ma nic poza Nim i Jego miłością, Jego nieogarnioną miłością. Tylko to! Zaufaj Jego miłości całkowicie! Nie bój się polegać na Nim!


Zaufaj Bogu, jak my Mu ufamy


– ON wie o was wszystko, ale żaden z nas nie ośmiela się wypytywać Go, najwyżej prosi, oręduje, błaga, a poza tym ufa Mu, bo tu jest widoczna w pełni Jego miłość, miłosierdzie i moc. Nikt z nas tu, kto w Jego ręce złożył los swoich najdroższych pozostawionych na ziemi, nie zawiódł się nigdy na Jego opiece. Dlatego tak często spotyka się szybko po sobie następującą śmierć ludzi kochających się, że On daje się ubłagać tęsknocie i prośbie tych, co przyszli tu pierwsi.

Jesteśmy jednym Kościołem, w którym żyje Bóg, a Ciało Mistyczne Chrystusa wzrasta i wciąż pięknieje. Tu nie ma końca wzrostu, a jest to wzrost miłości w nas. Nią oczyszczamy się i wtedy jesteśmy zdolni do przyjęcia i oddania Mu jeszcze większej miłości. Tego się nie da opisać!

Moja droga córeczko. Tylko Bóg wie, ku czemu przeznaczył poszczególne dusze. My wiemy tylko, że przeznaczeniem każdej jest dążenie do Boga, do włączenia się w Jego Kościół mistyczny, Jego królestwo, ale jakimi drogami Jezus duszę prowadzi, nie wiemy i nie wiemy, jaka droga jest dla niej najlepsza. To jest Jego dzieło.

On jest naprawdę z każdym z nas! I mnie prowadził – teraz wiem z jaką niezwykłą delikatnością i miłością – i ciebie też prowadzi – a w tym wypadku ja staję na uboczu, bo nigdy bym nie potrafiła tak cudownie tobą kierować jak On. On zna ciebie jak ojciec, brat, przyjaciel, jak twórca – swoje dzieło zamierzone i stworzone dla wypełnienia Jemu wiadomego zadania. Czyż ja mogę tu wkraczać? Wiesz sama, że tylko staram się, jak mogę, mówić Ci o Nim. Pragnę nade wszystko, abyś się zwróciła ku Niemu, zaufała Mu w pełni, pokochała, uwierzyła w Jego miłość do ciebie, bo przecież pragnę twojego szczęścia, córeczko.

Myślę, że zrozumiałaś, że polski krąg miłości obejmuje wszystkich, którzy tą drogą idą ku Niemu i są włączeni w Jego Kościół, w Jego królestwo. My sobie wzajemnie pomagamy z największą miłością i braterstwem, ale przecież wszystkiego nie mogę wiedzieć. Tak niedawno tu jestem i tak bardzo związałam się z tobą, a tu „poznawanie” też postępuje i rozwija się. Już raz mówiłam, że wiedza „w Bogu” – to wiedza „w Prawdzie”, ale też nie wszystko naraz. To, co wiem, wiem prawdziwie, ale nie przenikam wszystkich tajemnic Bożych – chyba rozumiesz, że to nie jest możliwe.

Bóg wie, jakie będą drogi każdego człowieka. Ale my nie zawsze. Owszem, jeśli chodzi o bliskich nam i drogich, Bóg uchyla nam tajemnicy, a także przyjmuje nasze prośby i błagania, nasze wstawiennictwo. Znamy też Jego miłosierdzie. Ale trudno, żebym się nie niepokoiła o ciebie. Po prostu martwię się, gdy okazje marnujesz, bo wiem, ile już straciłaś, i wiem, jak się tego tutaj żałuje. To nie znaczy, że „cierpię”, ale współczuję wraz z tobą; z racji naszej łączności jesteśmy tak związane, a nasza struktura tu jest tak subtelna, że w jakiś sposób czuję to co i ty, a kiedy poddajesz się złym myślom, depresji, zniechęceniu, rozpaczy, nasza łączność rwie się i zanika. Wtedy nie mogę ci już tak pomagać, a to jest duży „ból”, wierz mi.

Trudno to wytłumaczyć, ale kiedy jest mowa o tym, że Jezus „cierpi” z powodu obojętności dusz, to jest to prawda, bo chociaż „Bóg cierpieć nie może”, ale zostaje ograniczony w swojej chęci dawania, pomocy – chociaż to On sam dał ludziom możność odrzucenia lub przyjęcia Jego pomocy.

Myślisz o moich cechach, które pozostały i po śmierci? Widzisz, my cali, prawdziwi jesteśmy tutaj, tacy, jakimi nas Bóg chciał mieć; im bardziej w całej (właściwej każdemu) – pełni, tym bardziej kochający, jaśniejący miłością. Ale i tu jest ciągłe dojrzewanie, rozwijanie się, zbliżanie do Boga. Nie ma tylko możności grzeszenia, czyli zaprzeczania Jego prawom, bo znając je, rozumiejąc i kochając, nie można im zaprzeczać. To tylko na ziemi jest czas wyboru, a ponieważ z własnej winy doprowadziliśmy do tego, więc każdy z nas musi jeszcze raz osobiście, w swoim imieniu wybrać świadomie i poprzeć czynem lub myślą swój wybór, nosząc na sobie ze wspólnej winy wynikłe zaćmienie jak gdyby wszystkich władz duchowych (grzech pierworodny). Każdy sam musi wypowiedzieć się życiem, przykładem. Tu są ci, którzy wybrali Jego.


Ja tylko zaufałam


– I ja wybrałam; potwierdziłam swoje zaufanie, oddając się z całkowitą miłością i ufnością w Jego ręce w czasie ostatniej mojej choroby. Ona mi wiele dała. Zrozumiałam, że tylko na Nim mogę się oprzeć i że On mnie kocha. Że cokolwiek daje, jest to darem Jego miłości, bo zbliża człowieka ku Niemu, a nawet że to Jego delikatność tak kieruje człowiekiem, że ułatwia mu śmierć odcinając powoli jedno przywiązanie za drugim, aż widzimy się całkowicie nadzy, bezsilni, bezbronni, ale zupełnie ukryci w Jego ramionach pełnych miłosierdzia.

Byłaś przy mojej śmierci, ale nie wiesz, jak lekka była, jak szczęśliwa. Jeszcze nie umarłam zupełnie, a On już był przy mnie. ON sam witał mnie i przyjmował jak ojciec, jak przyjaciel, jak opiekun. Jego słowa powiedziane z radością: „Teraz już na zawsze jesteś ze Mną!” Ta dobroć, żebym nie zdążyła się nawet przestraszyć. Ta miłość tak rozumiejąca mnie, że przyszła uprzedzić wszystko, obdarować, podtrzymać, uprzedzić przestrach i od razu dawać, tulić do serca, wynagradzać cierpienia, zmęczenie, ból i trwogę ostatnich dni. Nie widziałaś ich, ale były. Tak bardzo się bałam agonii (tyle o tym czytałam), sądu, sprawiedliwości Bożej, na którą zasłużyłam. A zamiast tego przychodzi On i cieszy się, że może mnie mieć u siebie. Czy Ty to rozumiesz? Taki jest ON!

Ty możesz być z Nim codziennie. Korzystaj, proś, rozmawiaj. On dla ciebie teraz (w życiu na ziemi) jest jak ojciec dla malutkiego dziecka. Wy teraz możecie wszystko, bo Jezus tak ogromnie współczuje wam. Mów to ludziom i sama bądź częściej w Jego obecności.

Nasza współpraca jest pomaganiem ludziom, a pomocą jest też każde zwracanie ich myśli ku Bogu. Tym, którym możesz, czytaj to, co ja ci mówię o Bogu, o naszym życiu, o Jego miłości do was i do nas.


Utrata każdej duszy jest wspólnym bólem nas wszystkich


Trzeba zrozumieć, jaka batalia toczy się o każdą duszę ludzką. Każda jest równie bezcenna i utrata każdej jest wspólnym bólem nas wszystkich – jest odrzuceniem, zlekceważeniem, pogardzeniem przez drobinę ludzką nieprawdopodobną ofiarą miłości Chrystusa, ogromem miłości, współczucia, miłosierdzia! A ile w tym naszej wspólnej winy...? Widzisz, to my powodujemy naszym postępowaniem (mówię o naszym życiu na ziemi) to, że tak trudno jest naszym bliźnim uwierzyć w miłość Boga ku nim. Popatrz na Bartka. On zaznał w życiu tyle podłości, zdrady, podstępu i fałszu, że nie jest w stanie uwierzyć, choć chce tego. (...) Jezus chce go mieć i nie jest to niemożliwe, bo Bartek całkowicie kocha Polskę i gotów jest na każde poświęcenie dla niej. Tak że, mimo iż żyje poza Bogiem i wydaje mu się, że Go odrzucił – kocha Go, szuka i tęskni, a to szukanie i tęsknota zawsze jest zaspokajane. Miłość wychodzi na spotkanie naszej miłości ludzkiej.


Decyduj sama


28 VI 1969 r.

– Wiem, że rozumiemy się „bez słów”, zupełnie, tak teraz, jak i wtedy, „w życiu”. Tak być powinno. Kiedy jest wspólna miłość i wspólny cel, nie są ważne przeciwieństwa charakterów i drobne zadrażnienia. Przechodzi się ponad tym, co przemijające, nabyte, mało znaczące, na rzecz tego, co jest trwałe, istotne, wieczne.

Dla nas „sprawy życiowe” drobne, codzienne, wynikające z układów, w których się żyje, są niezauważalne, nie warte uwagi. Dopiero przypominać sobie trzeba, jak były one ważne i dla nas samych. Poza tym nie chcemy pozbawiać cię samodzielności decyzji. Chciałabym, abyś ufała nam w pełni, czyli wierzyła nam, polegała na naszych opiniach i radach, czuła się pod naszą opieką zupełnie bezpieczna, lecz nie – abyś straciła chęć do decydowania o sobie. Rozumiesz mnie, prawda?

Czy to znaczy, że odmawiacie mi pomocy?

– Nigdy ci nie odmówimy, ale to jest twoje życie i ty sama za jego przebieg odpowiadasz. Ty wybierasz. Chodzi o wybór, o wolność decyzji; szanujemy ją, jak uszanowano naszą. (...)

Są ważniejsze sprawy niż zdrowie czy żelazne siły, a to, że nie „czujesz się dobrą”, jest prawidłowe. Nie jesteś nią, tak jak i wszyscy wokół ciebie. Jesteś po prostu taka, jak wszyscy ludzie, a nie „nadzwyczajna”. Wszyscy jesteśmy niegodni i „nie w porządku” względem Boga. Nikt niczego sam nie dokona, a tylko dzięki Jego podtrzymaniu. Nie dziw się Jego wyborowi, bo On zna cię lepiej i daje ci taką drogę, na której twoje możliwości – też Jego dary – będą lepiej wykorzystane. Ty tylko przyjmuj i wykorzystuj Jego dary. Bóg daje według kierunku miłości, a nie wbrew temu, co człowiek do kochania wybiera. Tak i my otrzymaliśmy. Jeżeli nie „zakopiesz” swojego talentu, spełnisz Jego wolę, a wtedy będzie tak, jak tylko może być najlepiej; ty też rozwijasz się i mam nadzieję, że z taką pomocą coraz szybciej. Nie niepokój się, a poddawaj Jego działaniu. To wszystko.


Chrystus oparciem w chorobie


29 IX 1976 r.

– Moja córeczko kochana. Słyszałam twoje myśli o mnie. Tak się stało, jak myślałaś. Chrystus przygotowywał mnie do życia w szczęściu poprzez zniechęcanie mnie do wszelkich wartości ziemskich, podtrzymując mnie i dodając sił. Był przy mnie przez cały okres choroby. Pozostawił mi czas, abym otrząsnęła się z szoku i sama wybrała kierunek: narzekania i rozpaczy czy też oparcia się na Nim. Wierzył, że kocham Go prawdziwie i nie odrzucę Go pomimo nieszczęścia, które na mnie spadło. Jestem Mu za to nieskończenie wdzięczna, bo tylko to, co się wybiera na ziemi, ma wagę dla nas na wieczność. Tu nie ma wyboru: wszystko jest jasne, złudzenia i pomyłki nie istnieją; ale też za takie nasze życie – tu – On zapłacił swoją Krwią. On i tylko On jest twórcą naszego szczęścia. On zbudował nam dom sam – swoim trudem, swoją decyzją, swoją miłością do nas.

Jeśli możesz, pamiętaj o tym. Trzeba Mu naszej miłości, wierności, zaufania w próbach, wtedy kiedy możesz Mu swoją postawy wykazać pamięć i wdzięczność. A tobie potrzebna jest nieustanna świadomość Jego obecności, a więc Jego miłości, którą cię otacza i chroni. Bądź w niej zanurzona, chciej w niej żyć świadomie, a więc odczuwając Jego kierownictwo, przyjmując Jego miłość i odpowiadając na nią.

Córeczko. Staraj się rozmawiać z Chrystusem, mów Mu o swojej miłości i zaufaniu i słuchaj cicho i w skupieniu odpowiedzi. On pragnie żyć z nami, brać udział w naszym życiu, radzić i wspomagać. Proszę cię, myśl o Nim, do Niego zwracaj się po rady, słuchaj.


...dlatego, że On nas kocha


19 III 1977 r.

– Witaj, córuś. Cieszę się, że myślisz o mnie.

W przypływie braku zaufania do słów Matki, że jest z Panem, zaczęłam się martwić, że nie zamawiałam Mszy żałobnych za Mamę, że może były one potrzebne.

Chcę ci tylko powiedzieć, żebyś się nie trapiła. Od początku jestem w królestwie Chrystusowym, w naszym prawdziwym domu. Widzisz, Chrystus Pan nie żąda doskonałości, a tylko – miłości. Miłość swoją możemy okazać Mu jedynie poprzez przyjęcie Jego woli, jeśli nie z radością, to pokornie, z ufnością, że On wie, co robi i że nas kocha. Trudno przyjąć paraliż i takie szpitale, i taki dom dla przewlekle chorych, w jakich ja byłam – z radością, ale przyjęłam to jako wolę Boga i postanowiłam szukać pociechy i oparcia u Jezusa. On był tym tak wzruszony, taki szczęśliwy, taki ze mnie dumny...

Tutaj to zobaczyłam i zrozumiałam, że żadna możliwa „świętość” ludzka nie jest dostateczną „opłatą” za wstęp do żywota wiecznego. Za nasze szczęście w domu Ojca zapłacił On swoją ofiarą. My tu przybywamy nie za zasługi własne, ale dlatego, że On nas kocha, a białą, najczystszą z szat, która umożliwia nam przyjęcie takiego ogromu szczęścia, jest miłość do Niego.

Ufna pewność Jego miłości (pomimo wszystko) wystarczyła Chrystusowi, aby wprowadzić mnie do swego królestwa. Odeszłam od ciebie z Nim i On wprowadził mnie do swego domu. Od przejścia, czyli „śmierci”, czyli niezauważalnego momentu, w którym On przesłonił mi cały świat i Jego, już jawna, Miłość ogarnęła mnie. Jestem zawsze z Nim i nigdy nie będę już samotna i nieszczęśliwa, a nieustannie w pełni radości, pełni miłości i szczęścia naszego – tu. Tak że modlitwy za mnie nie są mi „potrzebne do zbawienia”, ale proś mnie, córeczko, o pomoc, o wszystko i włączaj mnie w swoje modlitwy – będziemy się modlić za ludzi wspólnie, ty i my.


Narodziny dla nieba


W trzecią rocznicę śmierci.

– Błogosławieństwo daję ci w tym dniu, który jest trzecią rocznicą mojej „śmierci” – moich prawdziwych narodzin, przejścia do życia wiecznego i przyjęcia do Jego wspaniałego królestwa. Nigdy nie zapomnę, córeczko, twojej troskliwości i ból, który ci w tym dniu zadałam, pragnę złagodzić – zatrzeć wspomnienie tego przeżycia. Dlatego proszę cię, nie rozpamiętuj go, nie staraj się przypominać sobie nastroju i atmosfery tamtego szpitala, bo to była dla nas obu Golgota, a staraj się wyobrazić sobie to, co ja ci o mojej „śmierci” opowiedziałam. Przypomnij też sobie radość, którą odczułaś. Nie chcę, abyś w każdą rocznicę płakała.

To najuroczystszy dzień w istnieniu tych, których Jezus witał i przyjmował do siebie, to wejście na królewskie wieczyste gody, a dla mnie to było szczęście tak niespodziewane, niewyobrażalne. Sama zobaczysz – wierzę w to! – że jest to najcudowniejsza chwila: koniec próby, cierpień, tęsknoty, lęku i niepewności, koniec wszystkiego, co złe. Pozostaje już tylko radość, radość, szczęście na wieki!


W ósmą rocznicę.

– Moja córeczko. Żebyś wiedziała, jaka to była dla mnie uroczystość. Jak wypuszczenie z więzienia połączone z przyjęciem do domu, do Ukochanego, który okazał się królem niezmierzonego królestwa i który czekał na mnie – rozumiesz? – czekał z utęsknieniem, aby przygarnąć takie nic, jakąś tam chorą i powiedzieć jej o swojej do niej miłości, nieskończonej i stałej, która otaczała mnie przez całe życie, i o swoim – Jego! – szczęściu z powodu zdobycia mnie dla siebie.

Dla ciebie to powinna być rocznica radosna przez zrozumienie mnie. A sprawy pogrzebu i twoich smutnych dni odrzuć, bo przecież nie po to sięgamy do wspomnień, żeby przeżywać ponownie najgorsze dni i ponownie rozpaczać. Byłoby to niedorzeczne, prawda?

Dziwisz się, że jestem z Nim, u Niego – oczywiście w niebie, czyli w Jego królestwie – ale pomyśl, przecież to nie ze względu na moją „świętość”, a ze względu na Jego miłość do mnie chciał mnie mieć. Ponieważ On mnie kocha!


BARTEK


W Wielkim Poście 1968 r. dowiedziałam się z nekrologu w gazecie o nagiej tragicznej śmierci Bartka. Byłam wtedy w pracy, ale znalazłam chwilę samotności i, wstrząśnięta, zwróciłam się do Matki, zarzucając jej, że wprowadziła mnie w błąd, bo miałam przecież z Bartkiem współpracować. Mówi Matka:

– Nie oszukaliśmy cię. Tak miało być. I miała być współpraca pomiędzy tobą a nim. Posłuchaj mnie:

Najważniejszą sprawą dla człowieka jest wybór, bo on jest opowiedzeniem się na zawsze już za Bogiem lub przeciw Niemu. Bartek nie przegrał! Jest tu. Jest z nami. Jest ze swoją matką i bratem, pomimo wszystko. Kochanie, myśmy go przyjmowali: nie cierpiał, nie męczył się, przeszedł szybko na naszą stronę. Jest tu! Nie jest stracony! Jest kochany!

Córeczko, on został zaszczuty, nie miał już więcej sił, aby walczyć. Jezus to zrozumiał i dał mu w swoim miłosierdziu śmierć. To nie było samobójstwo umyślne, to było oszołomienie, nacisk psychiczny tak silny, że nie mógł się mu oprzeć. Był za słaby. Gdyby była nadzieja, że się podźwignie, walczylibyśmy o niego, ale był tak bardzo słaby, tak umęczony, tak strasznie obolały.

– Czy mogę z nim mówić?

– On jest teraz jeszcze bardzo słaby i zmęczony. Taka zmiana, to jest niesłychany wstrząs, olśnienie, radość, szczęście – i do tego trzeba się przyzwyczajać.

– Przegraliśmy walkę o niego.

– Nieprawda! Udało się! Inaczej niż to sobie wyobrażałaś, ale udało się. Bartek jest z nami, nigdy już nic mu nie zagrozi. Został uratowany! Wasza pomoc, wasze starania przyniosły owoce...

Bądź jutro na pogrzebie. Będzie tam. (...) Będą tam wszyscy jego przyjaciele: żywi i ci – od nas. On – tu był tak bardzo kochany! Otoczony został atmosferą miłości, przyjaźni, opieki – a tak ogromnie tęsknił za tym.

Widzisz, on mógł dużo zrobić i były plany co do niego, ale Bóg jest miłosierny. Zezwolił mu na śmierć, bo rozumiał go. Chciałam ci powiedzieć, że Bartek będzie mógł współpracować z tobą. Kiedy już zorientuje się w naszym świecie i przygotuje, dana mu będzie łaska pomagania i współpracy. Wtedy zgłosi się sam, zobaczysz. (...) Obiecujemy ci to.

– On będzie miał prawo do pomocy pomimo tego, co zrobił? Przecież postanowił samobójstwo?

– Nie, to nie jest tak. On został właściwie zmuszony do samobójstwa. Mówiłam ci to wczoraj – wina zawsze spada na katów, i tak było i tym razem. Takimi katami są często duchy ciemności, zła i nienawiści, atakujące psychikę człowieka, kiedy jest on osłabiony, chory, załamany, cierpiący. Bartek został usprawiedliwiony. Widzisz, Pan nasz, tak nieskończenie kochający, jest wyrozumiały i zawsze nas tłumaczy. Zna nas lepiej niż my sami siebie. Nic nie jest dla Niego zbyt złe i za brudne. On sam swoją Krwią nas oczyścił i okupił. Za Bartka wszystkie swoje cierpienia ofiarowała też Bogu jego matka. Jakżeż by się miał nie zlitować i nie przyjąć kogoś tak bardzo umęczonego jak Bartek.

Kochanie, sama wiesz, że nie mogliśmy cię uprzedzić. Strasznie byś to przeżywała, nie mogąc dopomóc, bo już zdecydowano, że jego pomoc stąd będzie łatwiejsza, a Jezus czekał tylko na jego zwrócenie się ku Niemu, i w tym wasze prośby i modlitwy pomogły. Bartek umierając polecił się Bogu, „o ile jest rzeczywiście tak miłosierny”, a ponieważ miłosierdzie – to On, więc chłopak spokojnie i bezboleśnie znalazł się w rękach Bożych, łagodnych, wyciągniętych do niego z pomocą, ze współczuciem, z pełnią miłości. To on sam ci potwierdzi. Ten, kto coś kocha, nie może zginąć, a Bartek kochał Polskę całym sercem. (...) Postaramy się przyprowadzić Bartka jak najszybciej.

– Czy byłaś obecna przy jego śmierci?

– Byłam ze względu na ciebie, a i dlatego, że bardzo zaprzyjaźniłam się z matką Bartka. Witało go mnóstwo przyjaciół. Jeszcze raz ci powtarzam: to nie było samobójstwo, to była presja; raczej można określić to jako – zamordowanie go. Dlatego będzie miał prawo do pomocy.

On jest szczęśliwy. Pozbądź się niepokoju, nic mu nie grozi. Trzeba wierzyć miłości i wyrozumiałości Boga dla nas!


Po przerwie.


Decyzja samobójstwa. Ratunek


– Dlaczego, Mamo, dzień wcześniej nie uprzedziłaś mnie? Przeciwnie, nawet mówiłaś o jego przyjściu.

– Jeszcze rozstrzygała się sprawa. Czy wiesz, co zaważyło? To, że Bartek zdecydował się ostatecznie na samobójstwo. Uznał, że już dość zła zrobił dookoła siebie. On wierzył, że przynosi wszystkim nieszczęście i sobie przede wszystkim. Postanowił, że tym razem skończy ze sobą.

Wiem, że Bartek na pewno bólu nie czuł – tego mu oszczędzono – ale nie zginął od razu. Miał dość czasu, aby zrozumieć, że umiera i oddać się w ręce Boże.

– To nieprawda. Wiem, że zginął od razu, gdy motor uderzył o mur z dużą szybkością.

– To prawda! Widzisz, są momenty pomiędzy życiem a śmiercią, kiedy ludzie już życia nie wyczuwają, ale kiedy, pomimo że ciało jest zrujnowane i już niezdolne do działania, duch, który przecież bólu nie czuje i zraniony być nie może, jest w pełni przytomny i wszystko rozumiejący – a dla niego czas nie istnieje. W jednej sekundzie lub jednej milionowej części sekundy może pojąć prawdę, zrozumieć sens i cel tego, co go spotkało, i zadecydować o wyborze nienawiści czy miłości. Bartek nie był sam. Była przy nim pomoc nas wszystkich, opieka nasza i miłość, i był sam Jezus! – On, który jednakowo i bezgranicznie kocha nas wszystkich i który do ostatniej chwili „poluje” na miłość człowieka, On, który płaci nieskończoną miłością za jedno drgnienie serca ludzkiego ku Niemu. On sam wybrał czas. On uratował Bartka od samobójstwa, uprzedzając je przez dopuszczenie do wypadku, aby móc dać mu takie szczęście i radość, jakich chłopak nie wyobrażał sobie nawet.


Bóg przyjmuje człowieka


– Bartek przeszedł do nas łagodnie. To jest jak obudzenie. Byłam przy tym, widziałam tę nieprawdopodobną chwilę, kiedy człowieka przyjmuje Bóg! To wstrząsający obraz. Jezus, Pan świata, Wszechmocny, Wszechpotężny, kryjąc swą moc i potęgę przychodzi jako przyjaciel, ojciec, brat pełen dobroci, czułości, delikatności, i ten Pan Wszechmogący pochyla się nad drobiną ludzką z pociechą, z otuchą, ze współczuciem: „Oto jestem. Zawierzyłeś Mi, a Ja tak długo czekałem, abyś Mnie wezwał...” Dopiero później jest spotkanie z rodziną, z przyjaciółmi!

Widzisz, u nas nigdy nie dzieje się nic stereotypowo. Bartek był niesłychanie wyczerpany ostatnimi przejściami. Dano mu odpocząć, ale już w spokoju, pod opieką matki. To tak, jak narodziny małego dziecka. Nowy świat, tak wspaniały, że trzeba stopniować poznanie.

– Jak to? Czy można nie móc znieść tego szczęścia?

– Owszem, i my nie jesteśmy w stanie znieść od razu zbyt dużo szczęścia, zbyt dużo miłości. Szczególnie Bartek, który jej miał tak mało, musi być ostrożnie przygotowywany.

– Przecież tam nie ma czasu – pomyślałam.

– Tak, tu nie ma czasu, ale jest jednak okres przystosowania się. Pamiętaj, że to jest zupełnie inne życie.

– Czy Bartek nie żałuje życia?

– Bartek? On żałuje? Córeczko, przecież on tak szaleńczo tęsknił do piękna, prawdy, sprawiedliwości.

Idź do Komunii świętej za niego. To ważne. Bartek będzie się oczyszczał w pracy. To jest ogromna łaska Boga, dar Jego miłości dla matki Bartka, która Panu tak ślepo zaufała. Będzie mógł pomagać razem ze swoim bratem. Zasłużyli sobie na to długoletnią walką, oporem. Widzisz, żeby nie jego bardzo słabe zdrowie fizyczne, nie poddawałby się tak bardzo siłom zła, które go opanowały. Wasze modlitwy spowodowały, że Bartek otrzymał ogromną pomoc w godzinie śmierci. Pamiętaj, ta śmierć uchroniła go przed losem samobójcy, dała mu szansę przebywania z nami. (...)

Idź jutro do Komunii w czasie Mszy żałobnej za jego duszę – w jego imieniu, a także z intencją dopomożenia mu. Jutrzejszy dzień – to wielkie święto dla Bartka. Msza żałobna to ofiarowanie Krwi Pana naszego za grzechy, przewinienia i zaniedbania Bartka, to oczyszczenie i przebłaganie. Jak bardzo jest mu potrzebna! Nie zdążył się oczyścić „w życiu”; zrobi to tutaj. My mu pomożemy. Jutro Bartek będzie zupełnie „przytomny”. Teraz, proszę cię, zmów „Ojcze nasz” i podziękuj Jezusowi za Jego nieskończoną miłość, a jutro ciesz się! To święto, on jest wolny!


Pierwsze dni po śmierci Bartka


Do Matki.

– Ja tego nie wytrzymuję. (...) Nie wiem po prostu, dlaczego płaczę, czy z zachwytu nad miłosierdziem Boga dla Bartka, czy ze smutku, z zawodu, z powodu niemożności uratowania go tutaj. To, co mógł jeszcze zrobić, pozostanie już na zawsze nie wykonane...

– Kochanie, ofiaruj Jezusowi swoje cierpienie. Ja cię tak rozumiem, czuję twój ból.


Zapytałam:

– Jak pomóc Bartkowi?

– Przecież wiesz sama; to właśnie zrób. Idź na Mszę świętą i ofiaruj ją za Bartka. Tak samo Komunię świętą przyjmij „w jego imieniu”.

– Czy tak można?

– Można. Nie tylko za Bartka...


Mówi Matka:

– Moje kochane biedactwo, tak mi smutno, że nie mogę ci ulżyć w tym cierpieniu. Ofiaruj je za Bartka, proszę cię o to.

– Co mu to da?

– Nawet nie wiesz, ile mogą wasze prośby i wasze ofiary Wy przecież dajecie z niedosytu, z braku; to jest ten „wdowi grosz”. Ty masz tak mało radości, a jeżeli jeszcze spada na ciebie cierpienie i ty, zamiast narzekać, dajesz je w ręce Boże z prośbą za kogoś – czyż taka prośba nie wzruszy? Apeluj do miłosierdzia Chrystusa, do Jego współczucia dla nas i proś o wszystko, co tylko potrzebuje pomocy lub naprawy.

Kochanie, czy ty nie rozumiesz, żeś wywalczyła dla Bartka niebo? Oczywiście, że przy pomocy matki Bartka i nas wszystkich, ale to ty cierpiałaś przez ten cały okres znajomości. Teraz rozumiesz, dlaczego? Współpraca z nami niesie i potrzebę ofiary, ale radosną, szczęśliwą; zapewniam cię, że zawsze zwycięską, o ile ta ofiara płynie z miłości.

– Jak to „z miłości”? Przecież nie byłam w nim zakochana.

– Chęć dźwignięcia kogoś, uratowania go, otworzenia oczu na prawdę i miłość jest najczystszą miłością bliźniego. A że człowiek przywiązuje się do swojego „zadania”, to właśnie ludzkie, i za to płaci się bólem, żalem, smutkiem. Rozumiem cię, kochanie, aż za dobrze. Czuję to, co ty. Chociaż nie cierpię, ale twoje cierpienie odczuwam, jak gdyby mnie samą dotykało.

Ciesz się, przecież nasza pierwsza bitwa o człowieka została wygrana – na wieczność! Masz naszą ogromną wdzięczność, całej rodziny Bartka, jego przyjaciół, a i my jesteśmy dumni, że nie cofnęłaś się i do końca wytrwałaś w swojej chęci pomocy. (...)

Teraz, malutka, już nic – tylko sama radość, zobaczysz. A ten ból z rozstania, zawodu, żalu i współczucia ofiarowuj; on przejdzie, odkąd przekonasz się, że wasza współpraca nie jest przerwana. A ja ci tylko dodam, że będzie o wiele lepsza, niż byłaby tam na ziemi. O nic się nie troszcz, on sam będzie ci radził i pomagał; teraz ma już tylko to. To będzie jego forma „rehabilitacji”, oczyszczenia się, a później forma wyrażenia swojej wdzięczności Bogu przez taką pracę, którą umie i przez którą wyrazi się jego miłość najlepiej. Nie obciąży cię. Jeżeli Bóg, On sam tego sobie życzy, będzie to najlepsze dla was ze wszystkiego, co byście sobie mogli wyobrazić. Planów Bożych nikt przekreślić nie zdoła! On chciał waszej współpracy, która będzie, będzie trwała i wyda piękne owoce.

(...)

– Czy Bartek cierpi?

– Bartek nie „cierpi”, ale w tym czasie przeprowadza analizę swojego postępowania. To jest straszliwa wiedza – zrozumienie, ile się mogło zrobić, ile się zmarnowało, ile się zawiniło w ten sposób wobec innych. Myśl o nim życzliwie. Myśl, że chcesz przyjść mu z pomocą. Myśl z miłością braterską i gotowością do współpracy, dobrze? To mu doda otuchy. Widzisz, on teraz tylko poprzez ciebie może naprawić zło, które spowodował, a później pomagać. Zrobisz to?


– Bartek słyszy każdą myśl skierowaną do niego i wie, co i kto myśli o nim.


– Pytasz, czy zamówić Mszę świętą za Bartka. Zawsze Msza święta jest pomocą, ale ty teraz nie masz za dużo pieniędzy, natomiast ważna jest twoja dobra wola, twoje prośby, orędownictwo i chęć pomocy – i tym możesz mu pomóc.


– O śmierci Bartka zadecydowała przede wszystkim ogromna miłość, wyrozumiałość i współczucie Jezusa. Bartek miał bardzo zniszczony organizm. Nie alkohol – to lata wojny, więzienia, niedożywienie, rany. (...) Mógłby być uzdrowiony, ale Jezus uznał, że Bartek przeżył już dosyć cierpienia, że przemienienie się jego tam, na ziemi będzie dla niego potwornym wysiłkiem (nawet gdyby był zdrowy), gdyż nie można odwrócić warunków, które sobie sam stworzył, ani odrzucić konsekwencji już popełnionych czynów. W tym otoczeniu byłyby to wysiłki przewyższające jego ludzkie możliwości, a zmienić by się musiał, gdyż do współpracy musiałby stanąć czysty lub bardzo szybko oczyścić się. (...)

On uginał się pod opinią ludzką, do siebie samego czuł pogardę, a nie wiedział, jak bardzo jest kochany i usprawiedliwiany. Nie wiedział, jak długo i jak pięknie do ostatniego dnia pomimo wszystko (!) walczył. To była dzielność, to było stawianie oporu, to była walka o godność ludzką, o możność służenia, o to, aby być potrzebnym i pożytecznym. Ile on ludziom dopomógł – przy takim życiu jak jego! – i nigdy nikogo nie zdradził. Zawodziły jego siły fizyczne, zawodziła jego odporność – przy takim nacisku sił nienawiści, o którym nikt z jego otoczenia nie wiedział. Bartek był niesłychanie wrażliwym i czułym instrumentem, którym szarpano i targano bez miłosierdzia. Tak jak jego matka ci mówiła, „ociekał krwią”, chodził w otwartych ranach, które nieustannie na nowo rozdrapywano.

Widzisz, malutka, Jezus tak go kochał, że nie mógł już dłużej dopuścić takich męczarni. Wziął go takiego, jakim był, osłoniwszy swoim miłosierdziem, swoją ofiarą.

– Czy wiedzieliście o jego rychłej śmierci?

– Widzisz, my polegamy całkowicie na Nim. Wiemy, że On nas kocha tak, jak nie jest to nawet możliwe dla nikogo z nas. Bezgranicznie! To samo Miłosierdzie! Dlatego polegamy i nie dowiadujemy się ani nie upewniamy. Po co? Tak jak On zadecyduje, tak jest najmądrzej, najcudowniej i zwykle przerasta nasze nadzieje i wyobrażenia swoją wspaniałością. I teraz tak było. Wyobrażasz sobie radość matki Bartka, jego bliskich i ogromnej masy jego przyjaciół?

(...)

Zapewniam cię, że przy niesłychanej wrażliwości odczuwania i inteligencji Bartka, a także jego wielkiej tęsknocie za prawdziwymi wartościami jego życie było nieustającą męczarnią. Pamiętaj o tym, że Bóg dopuścił, aby moce zła wypróbowały go.

– Dlaczego?

– Widzisz, Bartek nie miał osłony: nie modlił się, nie prosił o pomoc, polegał na sobie samym, a nie wiedział, że walczy nie ze sobą, a z mocami z zewnątrz, niesłychanie potężnymi mocami zła, które uważały, że z pewnością zgnębią go.

– Skąd ta pewność?

– Alkoholizm Bartek traktował jako swój „grzech”, swój wstydliwy i obrzydliwy brak, winę, a tymczasem on ulegał potężnym mocom nie wiedząc, że uderzają z zewnątrz poprzez działanie na jego psychikę, poddając go atakom rozpaczy, beznadziejności, niewiary, a nawet cynizmu. Jak bardzo był biedny!

(...)


O śmierci


– U nas to się nazywa „przejściem”, a czasem „wyzwoleniem” – i tak też było i tu. Widzisz, tu nie ma czasu w waszym zrozumieniu tego słowa. Wiedzieliśmy, że będzie tak, jak uzna za najlepsze Jezus, nasz Pan.

– A jak wy wolelibyście?

– My wolimy to co On, ale oczywiste jest, że kochający się ludzie chcą być razem, i Bóg to rozumie, a także położenie tych na ziemi. On zdecydował o czasie, bo od postawy Bartka zależało, czy będzie mógł być z nami. My tylko wiedzieliśmy, że Bartek nie zginie, że będzie wtedy umierał, gdy będzie już gotów do przyjęcia miłości Boga i nie odepchnie jej; kiedy to będzie, wiedział tylko On. To On w swoim miłosierdziu tak zrządził, że nawet ty nie cierpiałaś tak, jak byłoby, gdybyście się widywali częściej, szczególnie ostatnio, bo ty, córeczko, łatwo przywiązujesz się do ludzi.

– A gdyby popełnił samobójstwo?

– Bartek samobójstwa nie popełniłby – to wybłagaliśmy wspólnie. Ale zdecydował się na nie, postanowił – a to już byłoby ogromną przeszkodą (gdyż pragnienie zła jest już złem), gdyby nie to, że był pod wpływem szoku, że naprawdę nie odpowiadał za siebie, a tylko przyjął to, co mu poddawano z zewnątrz.

– Przez moce szatańskie?

– O, one nie opuszczają nas nigdy. Do końca życia walczymy z nimi. (...) Otóż Bartek pragnął śmierci, ale jednocześnie modlił się za tę osobę, którą skrzywdził, przepraszał, osądzał siebie tak bardzo surowo i bezlitośnie, tak ogromnie żałował wszystkiego, co zrobił źle, czego nie zdołał zrobić, co zmarnował. Ten szalony żal i ból, zrozumienie swojej nieudolności i bezsiły, swojej słabości wewnętrznej (to jest przecież warunek spowiedzi, córeczko) – to było wołanie o pomoc, o ratunek, to było uznanie siebie za takiego, jakim każdy z nas w istocie jest: za słabe i bezradne stworzenie pragnące miłości, wspomożenia, łaski, pragnące Jego opieki, Jego miłości, Jego pomocy. Czyż On mógł pozostawić Bartka bez odpowiedzi...?

Odpowiedź Boga jest zawsze ratunkiem, miłością, przebaczeniem. Wtedy wiedzieliśmy wszyscy, że Bartek idzie do nas, „przechodzi granicę”. Ci, którzy go kochali, otoczyli go kołem miłości. W chwili jego śmierci żadne zło nie ośmieliło się napastować go, bo Pan był obecny! Umierał w atmosferze miłości. Wzruszenie, radość nie do uwierzenia dla niego, spotkanie z Panem naszym – wprost! Czułość, łagodność, współczucie, zrozumienie i wybaczenie wszystkiego. Ta niesłychana delikatność, z jaką Jezus przystępuje do swoich okupionych męką „zdobyczy”. Czy ty rozumiesz chwilę, w której człowiek upokorzony do dna, samotny i pogrążony w nieszczęściu, w cierpieniu nagle widzi, że jest kochany bezgranicznie, oczekiwany, przygarnięty, na całą wieczność już bezpieczny, że wkracza w ojczyznę miłości witany otwartymi ramionami przez jej Władcę, że był przez Niego umiłowany, upragniony, zawsze kochany, zawsze strzeżony, zawsze wspomagany i ratowany, dla Niego bezcenny, a teraz pocieszany i wynagradzany, i to za co...? To wszystko, cośmy przeszli, staje się niczym wobec ogromu szczęścia, świadomości siły Jego miłości do nas, zrozumienia, czym jest On, Bóg, Miłość sama!

Kochanie, Bartek opowie ci swoją śmierć – chcemy tego, bo da to wiele innym ludziom – ale nie pytaj go o to od razu. Niech odpocznie. Duch jest nieśmiertelny, nie odczuwa braku sił, ale spotkanie z Bogiem jest wstrząsające i trzeba pozostawić go z tym przeżyciem, aż się wzmocni i opanuje. Szczęście takie jest prawie nie do zniesienia, o ile jest zaskoczeniem.


Wielki Piętek. Ofiara Chrystusa


12 IV 1968 r. Mówi Matka.

– Byłoby dobrze, abyś była dziś na nabożeństwie popołudniowym (wielkopiątkowym). Ofiaruj je za Bartka i jego niedawno zmarłych kolegów, za tych cichociemnych, którzy popełnili samobójstwo w więzieniach i w śledztwie, a także za wszystkich, którzy są w więzieniach i obozach, którzy są prześladowani i cierpią. Dzisiaj ofiara Chrystusa jest tak rzeczywista, jak była na Golgocie.

– Czy w inne dni nie jest „prawdziwa”?

– Tak, zawsze jest prawdziwa, ale w dniu dzisiejszym spełnia się w całej swej wstrząsającej potędze. To jest dzień, w którym Chrystus wywalczył dla nas, dla was, dla wszystkich ludzi wszystkich epok – niebo, w którym za cenę swojej Męki uzyskał dla nas prawo uczestniczenia w swoim szczęściu. Czy ty rozumiesz, jakiej miłości i jakiego współczucia trzeba było, aby dać się tak zamordować? Aby oddać siebie tak całkowicie i bezwarunkowo w ręce bezlitosnej i okrutnej masy katów – wiedząc wszystko? Aby zetknąć się – z poddaniem i spokojem – z pogardą, nienawiścią, cynizmem, kłamstwem, podłością lub obojętnością ludzką, z sadyzmem, zdradą, a i całkowitym brakiem wdzięczności tych wielu, którzy bezpośrednio korzystali z Jego łaski? Jezus na sobie zaznał wszystkich przejawów zła, do jakiego tylko ludzie są zdolni. Dzisiaj wszyscy, którzy powołają się na Jego Ofiarę, którzy zwrócą się do Niego z prośbą o ratunek, o pomoc, o wybawienie – będą wysłuchani natychmiast. To wielki dzień ludzkości – dzień wyzwolenia, uratowania, spełnienia się na ziemi – widomie – niesłychanej miłości Boga do nas, dzień, w którym On nas przekonał, jak nas kocha! To właśnie czci Kościół Chrystusowy w tym dniu.

Proś na to nabożeństwo wszystkich tych, których ci wymieniłam („zmarłych” jeszcze oczyszczających się). My będziemy także, a oni uzyskają możność łączności z nami, całkowitego przebaczenia, darowania wszelkich win. Widzisz, oni też zobaczą w całej wstrząsającej prawdzie, jak wyglądała męka Pana naszego. A ten obraz nieskończonej miłości i ofiary budzi taką miłość, tak ogromny żal za wszystkie czyny i myśli pozbawione miłości do Niego, za każdy moment życia, w którym się nie służyło Jemu, a sobie, za każdą myśl i słowo odrzucające Jego miłosierdzie – że żal ten, ból i najgłębsze współczucie oczyści ich i uczyni zdolnymi do przyjęcia Jego miłości i szczęścia, które On daje.


O oczyszczeniu


– Widzisz, On kocha nas jednakowo i bezgranicznie – ZAWSZE, ale aby być z nami już zupełnie w Jego królestwie, trzeba, aby każdy z nas był zdolny do przyjęcia tej pełni szczęścia, tego napięcia miłości i radości, w której żyjemy my – a do tego konieczne jest pokochanie tylko Jego, całkowite! Oczyszczenie się jest odrzuceniem resztek egoizmu, resztek śmiesznej miłości siebie „na rzecz” Jego miłości do mnie, do nas wszystkich, która jest jedyną miłością dającą nam szczęście, jakiego tak daremnie szukaliśmy w życiu ziemskim, zbytnio kochając siebie kosztem innych.

Ofiara Pana naszego, zobaczenie Jej i zrozumienie daje w jednym momencie więcej niż wszystko to, co się słyszy i „zna”; dlatego jest największym dniem tych, którzy wkraczają do nas poprzez oczyszczanie się tu, po tej stronie granicy życia.


Po nabożeństwie

– Byliśmy wszyscy. Ogromnie nas cieszyło, że tyle osób było u Komunii świętej i na nabożeństwie. Trzeba było podejść do krzyża, śmiało! Dziękujemy ci wszyscy, szczególnie ciocia Ala, bo byliśmy wzruszeni twoją pamięcią o zmarłych kilka lat temu wuju i kuzynce.

– Czy byli?

– Naturalnie, byli, skoro za nich prosiłaś.

Słuchaj, ten dzień – to dzień Odkupienia, dzień, w którym Chrystus staje sam w drzwiach swego królestwa, wyciąga ręce i woła: „Pójdźcie do Mnie wszyscy, którzy spragnieni jesteście miłości, wszyscy wzgardzeni i samotni, cierpiący i umęczeni...” I idą na to wołanie wszyscy, którzy już zrozumieli, czym jest Jego miłość do nas.

Kochanie, Bartek zrozumiał! To jego wybawienie. Dziś wszedł tu (i nie tylko on)!


Wielka Sobota


13 IV 1968 r. Mówi Matka.

– Dobrze, że byłaś na dzisiejszym nabożeństwie. Wszyscy, których prosiłaś na nabożeństwo, dziękują ci. To bardzo ładny obrzęd. Litania do Wszystkich Świętych, to jest wezwanie pomocy całego Kościoła Triumfującego, nas wszystkich – wam ku pomocy. Wszyscy byliśmy wzruszeni, a szczególnie ci, którzy po raz pierwszy widzieli, a zarazem zrozumieli sens tego nabożeństwa. Bo przecież wy wzywacie nas! A więc jesteśmy wam potrzebni i możemy pomagać – z Jego woli i łaski. To cudowne uczucie zobaczyć, że jest się wśród tych, którzy mogą nieść pomoc. Bartek zobaczył to pierwszy raz. Jest przejęty, gdyż przecież całe życie pragnął służyć, pomagać, a tak był odrzucany...


Pierwsza rozmowa z Bartkiem


15 IV 1968 r. Mówi Bartek.

– To ja, Bartek. Czy zechcesz ze mną mówić?

Tak.

– Dziękuję ci. Czy mogę do ciebie mówić po imieniu, wprost? (W „życiu” zwracaliśmy się do siebie przez „pan”, „pani”).

– Tak.

– Chciałbym ci podziękować za wszystko to, coś dla mnie zrobiła. Wiem to teraz i chciałbym móc ci w jakiś sposób wynagrodzić te zmartwienia i przykrości, jakie ci wyrządziłem. Wiem, że wiesz już o mojej możliwości odrobienia i wynagrodzenia krzywd i uchybień, szczególnie z ostatniego okresu życia. Czy zechcesz mi w tym dopomóc?

– Tak, zrobię, co tylko będę mogła. Ale czy to na pewno ty?

– To ja mówię, Bartek... Będę ci mógł pomagać w twojej pracy, gdyż dopuszczono mnie do udziału w niej. Czy chcesz, abym ci właśnie ja pomagał? Widzisz, ja ci się nie chcę narzucać. Wiem, że wiesz o mnie wiele złego, a to jeszcze nie jest wszystko. Zrażałem cię też nieustannie i rozumiem, że masz opory przed zgodą na naszą współpracę. Pozwól mi spróbować, dobrze?

– Dobrze, Bartku.

– Dziękuję. Będę się starał, abyś nie żałowała swojej zgody. Wiem, o co chcesz mnie zapytać.


Bóg jest miłosierny!


– Bóg jest miłosierny!!! Bóg jest nieskończenie miłosierny! Bóg jest nie do pojęcia przez nas na ziemi – miłosierny! Nigdy nie będę mógł odwdzięczyć się ani w jakikolwiek sposób zasłużyć na taką miłość, z jaką się spotkałem.

– Czy jesteś szczęśliwy?

– Jestem szczęśliwy, ale jakże inaczej bym żył, gdybym wtedy zrozumiał Jego miłość do siebie, do nas wszystkich, do Polski. Będę w tym zrozumieniu pomagał tobie i innym, a przede wszystkim chciałbym, aby tę nieskończoną miłość poznali moi koledzy i przyjaciele.


Tu nie można kłamać


16 IV 1968 r. Mówi Matka o Bartku.

– Zapewniam cię, że będzie mówił prawdę. Tu nie można kłamać: to byłoby wstrętne, poza tym widoczne dla wszystkich i „niegodne”. Tu się widzi w prawdzie wszystko – siebie również – i nie można wmówić sobie, że nie jest się takim, jakim się jest w istocie...


Żyłem jak ślepiec


21 IV 1968 r. Mówi Bartek.

– Wybacz mi te kłopoty, którymi cię obarczyłem. Wiem, ile w tym mojej winy. Możesz mi wierzyć, że okropnie jest widzieć, że ktoś, w tym wypadku ty, tak ciężko naprawia moje zaniedbania...

Wstyd mi było za to, coś musiała wysłuchać o mnie.

– Wstydziłabym się, gdybym się dowiedziała, że postąpiłeś niegodnie jako Polak.

– Wiem, tej wątpliwości nie miej. To jedyna sprawa, dla której chciałem żyć, ale nie wyobrażałem sobie, że może i mnie dotyczyć – z moją przeszłością, z pijaństwem, z tym zepsuciem? Nie chcę się usprawiedliwiać. Żyłem jak ślepiec. Zmarnowałem wszystko, co mi dawano, wszystkie szansę...


22 IV 1968 r. Mówi Bartek.


O Komunii świętej


– Twoją pomocą dla mnie jest twoja życzliwość i chęć dopomożenia mi. Również to, że pamiętasz o mnie, przyjmując Komunię. Wtedy zbliżasz się do Chrystusa, a jednocześnie na to spotkanie zabierasz i mnie. Jestem ci wdzięczny, tak samo jak moi przyjaciele. Jeżeli mógłbym cię o to prosić, to nie zapominaj o nas nigdy. To nie ma nic wspólnego z „dewocją”, z tanią pobożnością. Zapewniam cię, to jest rzeczywiste Spotkanie. (...)


O zmianach „charakteru” tam


...zrozumiesz te zmiany, które w nas następują. To nie ma nic wspólnego ze zmianą charakteru. Jestem cały – sobą. Właśnie te sztuczne, narzucone, narosłe jak gdyby – cechy, obce właściwej osobowości, odpadają. Ze mnie odpadła podejrzliwość, pozorny cynizm, chamstwo – to nie jest cecha charakteru, to samoobrona...

– Niemądra.

– Rzeczywiście głupia, ale trudno żyć bez tego pancerza. Pamiętam wszystko to, coś mi mówiła o pozie cynizmu. Będąc tam, nie potrafiłem się z niego wyzwolić. Przyznam się, że nie próbowałem – cynizm był mi potrzebny. Musiałem się jakoś bronić, bo zwariowałbym. Tutaj to byłoby po prostu śmieszne. Tu nie ma nikogo, kto nie byłby przyjazny i chcący pomagać. Myślałaś, czy nie żałuję życia? Sądzę, że gdyby ludzie wiedzieli, co ich tu czeka, wyrywaliby się po prostu.

– Czy zrozumiałeś, dlaczego miałeś takie ciężkie życie?

– Tak, gdybym miał łatwiejsze, nie takie straszne życie, nie mógłbym tu być, a także bez waszej pomocy. Jeżeli człowiek nie umie odczytać swojego „zadania” albo nie chce, jedynym wyjściem dla niego, jedynym ratunkiem jest to, że walczy, że cierpi, że „płynie pod prąd”; ale przede wszystkim powinien służyć Jemu. Ja to robiłem, chciałem służyć Polsce, walczyłem o to – wiesz o tym – i teraz nareszcie mogę robić to w pełni, ze wszystkich sił. Tu się inaczej nie pracuje. Widzisz, mówię ci to wprost – tu nie ma fałszywego wstydu, zakłamania ani pozy...


Zaraz po śmierci


25 IV 1968 r. Mówi Matka.

– To jest wielka przykrość dla nas, że z miejsca przestajemy „żyć” dla tych pozostałych na ziemi, którzy w ten sposób wyrzucają nas poza nawias swojego życia, a przecież właśnie teraz moglibyśmy wam pomagać więcej i lepiej. Ale jak można pomóc tym, którzy nas wykreślają zupełnie ze wspólnoty, nawet wbrew dogmatom Kościoła, do którego teoretycznie należą. (...)

Nam trzeba wierzyć. Nie mamy żadnego celu ani powodu do kłamstwa. To jest królestwo Prawdy! (...)

Bartek pyta, czy chcesz z nim mówić.

– Dobrze. Właśnie chciałam ci, Mamo, o tym powiedzieć. My się musimy poznać. Właściwie ja go nie znam...

– Witaj! Mówi Bartek. Zapewniam cię, że będę mówił prawdę! Chcę, abyś odzyskała szacunek do mnie, abyś mi wierzyła. Myślałaś, że nie jesteś pewna, czy to ja mówię – że jestem za „grzeczny”. Widzisz, ja cię szanuję i nie chcę, abyś myślała o mnie źle. Ja przecież naprawdę nie byłem „chamem”. Wiem, że zachowywałem się ordynarnie, ale to była jak gdyby druga skóra – taka obrona z góry przed ranieniem. Ja się z tym ciągle stykałem. (...)

Współpraca pomiędzy tobą a mną jest naprawdę Jego życzeniem! Chrystus, Pan nasz, tego chce. (...)

Byłem przy twojej rozmowie z panią K. Obie wstydziłyście się za mnie. Czy ty myślisz, że ja tego nie czuję, że mi nie jest wstyd bardziej niż wam? To wszystko prawda. Tak zrobiłem... i już nie naprawię. To piętno jest na mnie. Czy ty sądzisz, że to jest dla mnie mało ważne?... Nawet nie wiesz, jak bardzo plamią takie rzeczy tutaj. Współpraca z tobą jest dla mnie możliwością oczyszczenia się, nadrobienia w inny sposób moich braków.

Co ja mam robić? Ja też tego nie wiem na przyszłość. Wiem, że muszę zdobyć twoje zaufanie, ale jak mam to zrobić? Pytaj mnie, a ja ci odpowiem. Będę się starał. (...)


Jestem sobą


– Dziękuję ci w ogóle za wszystko, a przede wszystkim za to, że mnie nie „przekreśliłaś”, nie odsunęłaś, że nadal uważasz mnie za normalnego żywego człowieka, a nie za gnijące ciało, jak myślą o mnie moi koledzy.

– A czy ty tak nie myślałeś?

– Prawda, i ja tak myślałem. Nawet nie wiesz, jak straszne jest uczucie, że się jest dla nich nikim, nie istnieje się po prostu, a przecież ja JESTEM! Jestem dalej Bartłomiejem N., kolegą, przyjacielem, bratem, synem, Polakiem; jestem sobą naprawdę bardziej, niż byłem nim w życiu. Ja sam siebie nie znałem. Teraz wiem.

Wiesz, staraj się być sobą bardziej, całkowicie, nie przeżyjesz wtedy takiego wstrząsu, zaskoczenia i wstydu – wstydu za niesamowitą, tępą, wieloletnią głupotę, za brak dobrej woli, chęci zobaczenia prawdy i za niemożność cofnięcia tego wszystkiego, cośmy sami „dokonali”: steku zła, krzywdy i głupoty. Ja byłem już całkowicie pogrążony, zaplątany tak, że nie wiem wprost, co bym dalej mógł „ narozrabiać”, gdybym żył dłużej. W ostatniej chwili zostałem „złowiony”.

– Bez twoich starań?

– Tak, ja byłem zupełnie bierny. To Jezus, Jego miłość, moja matka, brat, wszyscy tu, i wy tam – całe tłumy ludzi dobrej woli pracowały nade mną, tak jak i dalej nad każdym, który kończy życie. Nie wiesz nawet, jaka to jest wspaniała planowa współpraca was i nas tutaj.


Wiemy, kiedy chcecie być sami


– Nie obawiaj się, że cię „oglądam”. My wiemy, kiedy chcecie być sami. Nawet nie śmiałbym cię „nachodzić”.


Czyściec


26–27 IV 1968 r. Mówi Bartek.

– Ja wiem, ile zmarnowałem, a ile mogłem zyskać w tym czasie (życia na ziemi). (...) Byłem zagubiony, zaplątany całkowicie. Nie umiałem żyć w tym świecie, tak jak i ty. Tylko tyś się umiała uchronić od tego błota, które nas otaczało, podczas gdy ja – nie. Usprawiedliwiasz mnie, ale ja się tak tłumaczyć nie mogę – nie wolno mi. Tu się wie, czego się mogło jeszcze dokonać, jak się zawiodło ludzi i Boga. To jest straszne...

Wiesz, po prostu nie wiem, jak ci dziękować. Czy ty mi zechcesz zaufać całkowicie, polegać na mnie w czymkolwiek? Nie zawiedziesz się. Tu się nie pije, nie zapomina i nie ma możności czynienia zła, bo się je widzi i poznaje natychmiast, podczas gdy na ziemi było ono ubrane w „strój” dobra, udawało dobro. Tak trudno było je rozeznać.

– Czy nie wiedziałeś, że na przykład to czy tamto jest złe?

– Wiedziałem, ale niejasno i ulegałem pokusom sprawdzenia, czy nie okaże się dobrem. (...)

Pani K. też pomagała mi, wstawiała się za mną. Podziękuj jej serdecznie. Nie wyobrażałem sobie nawet, że w ogóle ktoś będzie chciał mnie rzeczywiście ratować. Teraz i ja wezmę w tym udział. Wiesz, o ile nie zniechęcisz się do mnie, będziemy mogli naprawdę współpracować, bo my tu wiele spraw ludzkich znamy, ale nie możemy sami działać tak skutecznie jak wy. Po prostu ludzie u was nie chcą nas słuchać, odrzucają nasze propozycje, myśli, rady, tak jak ja odrzucałem prawie zawsze rady mojej Matki. Ja już byłem prawie stracony. To prawda, alkohol niszczy poczucie godności. Sam ze sobą zrobiłem to, czego nie dokonali Niemcy ani inni moi wrogowie – sponiewierałem się. (...)

Teraz wiem, co to są te „siły”, o których mówiłaś mi. Przestrzegałaś mnie, a ja to lekceważyłem, a tak było. Oni mnie mieli w rękach, chodziłem jak marionetka na sznurkach. Wiem, cierpiałaś widząc to i nie mogąc mi pomóc.


Dziękuję ci, że mnie bronisz...


1–V 1968 r. Mówi Bartek.

– Jest mi teraz bardzo ciężko. Czy ty naprawdę chcesz ze mną współpracować? Czy to nie ustępstwo na prośby mojej matki? Bo ona mnie tak bardzo kocha, że chciałaby mi za wszelką cenę dopomóc, a ja wiem, że nie masz najmniejszego powodu, aby chcieć utrzymywać ze mną kontakt. Przecież nie wierzysz, że mogę ci pomóc? Nie masz żadnego powodu, aby mi zaufać?

– Posłuchaj Bartku. Jeżeli Jezus tak życzy sobie, to On wie najlepiej, jak będzie wyglądała nasza współpraca. On nas zna, i ciebie, i mnie, jak uważasz?

– Zgadzam się, ale teraz chodzi o twoją wolę. Ja ci się nie chcę narzucać.

– Nie narzucasz mi się. (...) Wiem, że chciałbyś usłyszeć ode mnie trochę serdeczności, ale sama nie rozumiem właściwie mojego stosunku do ciebie, dlatego trudno mi to wyrazić. W każdym razie jest tak: bardzo cię lubiłam i lubię nadal; dlaczego miałabym przestać? Kiedy żyłeś, wydawało mi się, że jesteś mi w jakiś sposób bliski, pokrewny (?), ale tyś to odrzucał, tak że nie wiem, jak jest w istocie. Jednak wydaje mi się, że łatwo będzie nam zrozumieć się (bez cynizmu i pozy „cwaniaka”, jaką przybierałeś). Dalej, uważałam, że byłeś krzywdzony przez wielu ludzi, przez wiele lat; chciałabym ci to jakoś wynagrodzić. Widziałam, jak jesteś wrażliwy, bardziej nawet niż ja, i jak ciężko musi ci być żyć. Może nie czułeś już tych uderzeń, które ci zadawano, ale ja je czułam. Wiedziałam, że podświadomie je odbierasz i cierpisz. Poza tym byłeś zupełnie samotny – czy zgadzasz się teraz? – koło ciebie wszyscy „ściągali cię w dół” (tak mi się wydawało). Tyś był naprawdę stworzony do „służby”; chyba i ja też, w każdym razie rozumiem rozpacz „niepotrzebnych”. Chcę ci to wynagrodzić, chcę, żebyś się czuł potrzebny. Przecież wszystko, coś mógł zrobić, robiłeś. Jestem dumna z twojego Virtuti Militari – zasłużonego! – z twojej postawy. Nie dałeś się złamać w więzieniu – zachowałeś wierność i zdolność współczucia, wrażliwość. Wiem, że mogę polegać na tobie zupełnie, tzn. że sprawy Polski są tobie tak bliskie, jak i mnie...

Teraz widzisz, że odwaga nie jest najważniejsza – prawda? – teraz nie jest ci już potrzebna, tylko na czas życia, natomiast teraz pozostają ważne twoje inne piękne cechy. Czy mógłbyś się ze mną nimi w jakiś sposób podzielić? Nie wiem, czy to jest możliwe. Mnie twoja odwaga jeszcze jest potrzebna, a także twoje poczucie sprawiedliwości, spostrzegawczość, szybki refleks. (...)

Nie wiem, co chciałbyś usłyszeć ode mnie, ale uważam, że o ile ty zechcesz, to łatwo zrozumiemy się, chociaż uważałeś, że nie rozumiesz kobiet. A może cię denerwuję albo wydaję ci się nadal „niezrozumiała” albo przeczulona? Chciałabym to wiedzieć, boja też nie lubię sztucznej uprzejmości i „odwdzięczania się”, nic z tych rzeczy. I wcale nie chcę, żebyś czuł przymus.

– Dziękuję. O żadnym przymusie nie ma mowy. Chcę ci pomagać ze wszystkich sił i możliwości. To, coś napisała o mnie, jest prawdziwe. Tak było. Ja udawałem, maskowałem się, nie wiedziałem, gdzie można szukać prawdy. Ceniłem ludzi za ich przeszłość, za odwagę, za patriotyzm. Tak, nie zwracałem uwagi, a właściwie usprawiedliwiałem wszystko inne u siebie i u kolegów pod warunkiem, że mieli tamte cechy. (...)

Dopiero tutaj zorientowałem się, jak dużo dla mnie zrobiłaś. To jest zaskoczenie. I tu dowiedziałem się, że miałem być ci pomocą i oparciem w naszej pracy. Ja to stąd zrobię o wiele lepiej, bo z pełną świadomością, a ty nie będziesz już miała żadnych więcej kłopotów z mojego powodu. (...)

Pytałaś, czy tu jest możność „podzielenia się” moimi cechami charakteru z tobą. To było ładne! Naprawdę nie umiem wyrazić tego inaczej. Dziękuję ci, jestem cały do twojej dyspozycji. Jeżeli uważasz, że było coś we mnie dobrego, korzystaj z tych cech. Ja ci nimi służę.

– Już ci odpowiadam. Rozumiem cię bardzo dobrze. Tu się nie myśli pod kątem płci. Tu się patrzy, co kto kocha i jak; od tego zależy, co się z nim stanie. (...)

– Jak ci pomóc?

– Widzisz, myśl o mnie dobrze. (...)

Całe swoje życie, wszystko się tu „widzi”. Poznaje się swoje błędy, pomyłki, złe myśli, szkodliwe słowa i czyny. Każdy ból, który przeżywają inni z naszego powodu, odczuwa się samemu. Tak trzeba, wtedy rozumie się innych.

– Przecież to jest ból!

– To jest ból, ale on jest potrzebny.

– Dlatego, że sprawiedliwy?

– Nie tylko sprawiedliwy – on uczy. (...)

Wszystko to, co przeżywam teraz, jest niczym wobec faktu, że jestem tu, kochany, przygarnięty razem z bliskimi mi, i że mogę służyć temu, co kochałem. Przecież o tym marzyłem! Zrozum, że jestem szczęśliwy, pomimo wszystko!


2 V 1968 r.

– Dziękuję ci, że mnie bronisz. Widzisz, wielu ludzi patrzyło na mnie z pogardą dlatego, że piłem, że nie potrafiłem oprzeć się nałogowi, który paraliżował moją wolę. Byłaś świadkiem, widziałaś, jak to wyglądało. Ja nie wiedziałem, jak się ratować, jak bronić, nie wiedziałem, że to nie ja – sam, a że to – mnie atakują. Gdybym to wiedział wcześniej. Teraz my te moce widzimy, znamy, rozpoznajemy natychmiast. Mogę z nimi walczyć w twojej obronie. Czy pozwolisz mi na to? Widzisz, to jest tak. Każdy musi sam walczyć za siebie i sam uczyć się spostrzegać niebezpieczeństwo, ale ponieważ ty bardzo dużo sił tracisz w naszej pracy, my chcemy ci dopomóc, bo jesteś potem bardzo osłabiona i wtedy możesz ulec im... Pracując z nami stajesz się bardziej jak gdyby odkryta, bardziej narażona, no i budzisz ich złość i nienawiść. Twoja Mamusia cię broni, a i my możemy. Czy zgadzasz się?

– Tak, dziękuję.


O pomocy tym, którzy umarli


4 V 1968 r. Mówi Matka.

– Idź kochanie spokojnie do kościoła; poproś Bartka i innych. Komunię przyjmuj i w ich imieniu. Pamiętaj o tym zawsze.

Chcesz się zapytać, ale tak, żeby Bartek nie usłyszał, że o nim mowa? Tak? Dobrze, on tego nie usłyszy.

– Chciałabym mu pokazać, Mamo, to, co napisałam o nim po spotkaniu z nim po jego powrocie z gór; bo on chyba tego nie wie, jak myślisz?

– Dobrze. Tego, coś ty napisała o nim „za jego życia”, on nie może znać (w znaczeniu, że nie posiadł tej wiedzy w sposób „zaświatowy”). Spytaj go wprost. On chce się z tobą poznać lepiej. Chcę, żebyś wiedziała, że on zawsze nisko się cenił, rzeczywiście nie widział w sobie nic dobrego, może poza odwagą – dlatego był z niej taki dumny. To, co ty mu mówisz, jest dla niego wielką radością, niespodzianką, a teraz potrzeba mu otuchy.

– Czy mogę mówić z Tadeuszem Z.? (kuzyn, porucznik AK, zginął w walce z Niemcami w 1943 r.) Chciałabym go prosić, aby był w stosunku do Bartka braterski. Widzisz, tak mi zależy na tym, żeby Bartek był otoczony serdecznością i zaznajomiony z ich sprawami, wprowadzony. Chciałabym, żeby czuł się jak najbardziej „wciągnięty”, potrzebny, nie odrzucony. Wierzę w niego naprawdę. To moja osobista wielka prośba do Tadeusza.

– Córeczko, Tadeusz jest tutaj, słyszy wszystko.

– A Bartek nie?

– Wiem, że chciałabyś, aby tego nie słyszał. Powtarzam ci słowa Tadeusza: „Moja droga kuzynko. Wiem, jak ci na jego dobru zależy i jeżeli chodzi o nas, możesz na nas liczyć”.

– Widzisz, Tadziu, chciałabym, aby Bartek nie czuł się gorszy ani upokarzany, ani „niegodny”. Wiesz, on był tak strasznie upokarzany, a jest wybitnie inteligentny i wrażliwy. Tak bym chciała, żebyście byli dla niego wyrozumiali. On przez te koszmarne lata zachował miłość do Polski, ofiarność, walczył o to, aby być potrzebny, a przeszedł tyle, że po prostu nie wiem, dlaczego w ogóle nie zwariował i wytrzymał to wszystko. Widzisz, on był bardzo słaby, wyczerpany, chory i żył bez autorytetu, bez miłości – tak nie można żyć i nie ugiąć się choć trochę. Pragnęłabym, abyście go zrozumieli, bo ja chcę z nim pracować. Uważam, że tak jest sprawiedliwie i tak chcę postępować. Co ty o tym sądzisz, bo nie chcę ci nic narzucać?

– Tadeusz chce ci powiedzieć, że cię całkowicie rozumie i uważa, że twoje postępowanie jest słuszne. Tadeusz mówi mi, że Bartek podobał mu się i z chęcią pozna się z nim bliżej, o ile Bartek będzie chciał. Bartek ma i własnych przyjaciół. Tadeusz postara się zapoznać z przejściami Bartka, żeby więcej o nim wiedzieć i móc mu dopomóc. Tadeusz mówi mi, że „umowa stoi”; taka rodzinna, między wami, dobrze?

– Tak.

– Córeczko, czy pozwolisz, że to, coście uradzili, powtórzę matce Bartka?

– Naturalnie, to dla jego dobra.

– Dobrze. Cieszę się, że tak chcesz mu dopomóc. Widzisz, najpotrzebniejsza jest pomoc w pierwszym okresie po śmierci: serdeczność, życzliwe, dobre myśli, odnoszenie się do „zmarłego” z wyrozumiałością, z dobrocią, z chęcią dopomożenia mu, a i podkreślanie, że się go dalej traktuje jak człowieka, a nie trupa czy coś, co nie istnieje lub jakąś strzygę, upiora, „ducha”. Wszystko to daje oparcie, łagodzi poczucie rozdarcia, oderwania, a i wyrzucenia poza nawias. Nie wszyscy mają tu tylu przyjaciół i bliskich i tak kochających, jak rodzina i przyjaciele Bartka. A mimo tego każdy, kto umiera nagle, przeżywa szalony wstrząs, musi się całkowicie „przestawić”, a jeśli nie miał pojęcia o naszym życiu, czuje się tak zaskoczony, że wraca wciąż do znanych sobie spraw „ziemskich”, „czepia” się ich jako czegoś swojskiego, znajomego, i tu właśnie spotyka go atmosfera obojętności – nikt go nie zna, nikogo więcej nie obchodzi, a często myśli żyjących są złe i pełne nikczemnej radości.

Zapewniam cię, że ze śmierci Bartka wielu ludzi ucieszyło się. Przestali się bać. Na szczęście sprawiedliwość Boża istnieje i ze śmiercią skrzywdzonych nie kończy się Jej działanie.

...A teraz oddaję „głos” Bartkowi. On wie, że coś chcesz mu pokazać.