Anna - ŚWIADKOWIE BOŻEGO MIŁOSIERDZIA -




CHRYSTUS KRÓL


26 XI 1978 r. Uroczystość Chrystusa Króla. Mówi ojciec Ludwik.

– Jego dziećmi jesteśmy wszyscy bez wyjątku, lecz odpowie na wezwanie ten, który Go swoim Królem uznaje. Widzisz, władza Pana naszego jest tam, gdzie się ją chce przyjmować, a jest to władza radości i wolności ducha, bo cóż innego może nam dać Pan nasz, jak nie to, czym sam jest: Pełnią miłości, szczęścia i swobodnej radości wiecznie młodego Jego królestwa.

Kto przyjmuje władzę Pana, uwolniony zostaje od wszelkich władz i zależności ziemskich, od władzy szatana i sług jego. Dla dobrowolnych poddanych Pana naszego nie istnieje już żadne zagrożenie na ziemi. Rozumieli to dobrze pierwsi chrześcijanie, męczennicy i ci, którzy całkowicie Jemu się oddali. Ten, którego królem jest Chrystus Pan, jest absolutnie niezależny, wolny w każdych okolicznościach, ponieważ to Pan sam walczy za niego – Pan, który broni swej własności swoją niezmierzoną mocą, i nigdy z obrony powierzającego Mu się człowieka nie zrezygnuje.

Oddaj się dzisiaj Chrystusowi Królowi, a także bliskich, nasz naród i cały świat. Proś o nawrócenie narodów innych wyznań i nie znających Go jeszcze.


O ANIOŁACH


20 VIII 1973 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Chciałaś napisać o aniołach. Pomogę ci w tym. Posłuchaj. Bóg stworzył niesłychanie wielką liczbę bytów duchowych, które pozostają połączone z Nim miłością – i o tych mówimy myśląc o aniołach. Ich świadomość poznawcza nieskończenie przewyższa naszą, gdyż pozostaje nie skażona grzechem, tj. istnieją wedle myśli Bożej zamierzonej dla nich, w zgodzie z nią.

Nie możemy mieć jasnego pojęcia o istnieniu bytów różniących się naturą swą od natury ludzkiej, dlatego wszelkie wyobrażenia w tej materii są nieścisłe, a ponieważ człowiek nie może myśleć bez wyobrażeń, dlatego tworzy wyobrażenia „osób” wedle skali porównawczej ludzkiej i tylko w jej granicach. Są one z natury swej bardzo odległe od rzeczywistości, gdyż „najświętszy” człowiek również nie jest bliski aniołom; nie jest im podobny poza jedną cechą – kochania Boga z całej pełni i wszystkich mocy swej natury.

Dlatego rozpatrując nasze zagadnienie powinniśmy się oprzeć na zrozumieniu, że oprócz ludzkości istnieje nieskończona liczba bytów innych, w tym byty duchowe czyste, zrodzone z miłości Boga i połączone z Nim miłością wzajemną, żyjące Jego życiem, działające Jego wolą, którą uznały za własną. Byty te świadomie i dobrowolnie podporządkowały się Ojcu, widząc w tym swoje szczęście.

Nie jest słuszne przypisywanie aniołom cech natury ludzkiej: sumienia i woli. Bo tam, gdzie nie ma możliwości błądzenia, nie istnieje kwestia wyboru: działanie wypływa wówczas z miłości widzącej jasno.

Przedstawienia aniołów są zawsze wyrazem gustów epoki, która je wyraża. Poza tym, że ukazują one istoty „piękne”, wyobrażenia te nie mogą nic powiedzieć o strukturze duchowej aniołów, która nie da się wizualnie określić. Tak więc będą to zawsze nie wizerunki, a omówienie przez podobieństwo – bytów duchowych, niewyobrażalnych.


22 VIII 73 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Masz kłopoty z przyjęciem mojego określenia, że „anioły nie mają sumienia ani woli”. Odnosi się to do ludzkiego pojmowania tych władz. Otóż natura ludzka duchowa obdarzona została sumieniem i wolą. Są to jej władze duchowe. Sumienie to głos Boży w nas, głos nieomylny, jasno wskazujący nam drogę postępowania etycznego. Znaczy to, że sumienie nie określi ci np., który z dwóch systemów filozoficznych jest słuszny, a który nie, natomiast od razu poczujesz niepokój i niezadowolenie, postępując sprzecznie z prawami Bożymi, np. z prawem miłości bliźniego. Sumienie jest tą władzą naszej natury duchowej, która pozostaje nie skażona grzechem pierworodnym, ale może zostać zagłuszona, praktycznie zniszczona, „unieszkodliwiona” złą wolą.

Aniołowie mają naturę duchową odmienną od ludzkiej. Trudno by ci było zrozumieć istotę tej odmienności, która czyni z nich byty duchowe absolutnie różne od nas, aczkolwiek również stworzone i współżyjące z Bogiem we wzajemnej miłości, kochające Go całą pełnią swej natury duchowej, bezgranicznie Mu oddane i współdziałające z Nim w Jego planach i wedle Jego woli. (...)

Duchy czyste – aniołowie – jako byty stworzone z miłości przez Ojca-Stwórcę, pojmują w prawdzie swoją zależność od Niego. Część z nich przyjęła tę prawdę, inna zaś część ją odrzuciła: odrzuciła zależność, zaprzeczając poznanej rzeczywistości. W tym znaczeniu aniołowie mają wolę, ale wolę utrwaloną dobrowolnie w oddaniu się Panu i Ojcu. Byty duchowe istnieją poza czasem, dlatego wolny wybór ich pozostaje utrwalony w wieczności i nie podlega wahaniom. W tym znaczeniu stan aniołów bliski jest naszemu stanowi w Chrystusowym królestwie miłości, tu, w niebie.

Sądzę, że rozumując przez analogię łatwo to przyjmiesz, gdyż masz utrwalone przekonanie, że my, triumfująca część Kościoła Chrystusowego, nigdy swego wyboru nie żałując i posiadając nadal wolę, łączymy się z wolą Boga na zawsze i nierozdzielnie, „albowiem słuszne to jest i sprawiedliwe” i jedynie prawdziwe.

Archaniołowie są natury tej samej co Aniołowie; są to byty duchowe o ogromnej sile miłości, bezgranicznie oddane Panu i z Nim dzielące Jego miłość ku wszelkiemu stworzeniu, znajdujące szczęście we współpracy z Panem w Jego planach. Nie słudzy, a domownicy Jego – tak można by ich określić lepiej – wykonawcy woli Pańskiej, najbliżsi Mu, strzegący Jego praw.


5 IV 1979 r. Ojciec Ludwik odpowiada na moją prośbę o wytłumaczenie, w czym anioły mogą być nam pomocne.

– Anioły? Anioły mogą wam pomóc w uwielbieniu Pana. One całe żyją w Jego blasku.

– Jakie są?

– Są „przejrzyste” – przechodzi przez nie Jego łaska, ponieważ nic nie zatrzymują dla siebie. Są indywidualnościami o wspaniałej inteligencji i wrażliwości, lecz są jak gdyby pryzmatami, które pełnię światła Bożego rozkładają na poszczególne barwy, nic nie pochłaniając. „Stoją przed Panem” zawsze, cokolwiek czynią, a wola Pana jest ich wolą, i to jest ich największym szczęściem. Są od nas inne, odrębne, lecz nie gorsze czy lepsze. Mamy z nimi tego samego Ojca i jest w nich i w nas Jego podobieństwo, a więc Jego miłość, Jego mądrość, i jest też nieustanne pragnienie służenia Mu i wielbienia Go.

– A ich stosunek do nas?

– To trudne zagadnienie. Są chóry anielskie związane bardziej z nami niż inne. Aniołowie Stróżowie istnieją i służą Panu poprzez czuwanie nad nami i opiekę. One się stale za nas modlą, póki żyjemy – na ziemi. Zawsze możesz prosić, aby ci pomagały w modlitwie, zwłaszcza uwielbienia, i w prośbach „Przyjdź królestwo Twoje”. To jest ich błaganie za nami. One kochają nas „w Panu” i w Panu możliwa jest przyjaźń z nimi.


O Aniołach Stróżach


1829 IX 1988 r. Rozmowa z ojcem Ludwikiem.

– Chciałabym dowiedzieć się dokładniej o roli Aniołów Stróżów w naszym życiu i o możliwościach i zakresie ich działania, a także o porozumieniu się z nimi; czy jest możliwe? W 1979 roku pytałam Ojca o Aniołów Stróżów i Ojciec powiedział, że one „kochają nas w Panu” i w Panu możliwa jest przyjaźń z nimi. Co to znaczy? Chciałabym, żeby ludzie bardziej na Nie zważali i do Nich się zwracali, i ja także. Jak to zrobić?

– Posłuchaj uważnie. Aniołowie to byty duchowe, które nigdy nie żyły „w materii”. Dlatego obce im są odczucia zmysłowe, a także potrzeby naszych ciał. Dostrzegają je, ale nie potrafią ich „odczuć”.

– Jak więc mogą czuwać nad nami?

– Mogą. Po pierwsze dlatego, że Pan im taką służbę powierza, a więc starają się wypełnić ją jak najlepiej; wiedzą też, jaką każdy z nas ma wartość w oczach Pana i jak jest przez Pana kochany. Po prostu są tak samo bytami stworzonymi z miłości jak cała ludzkość. Są mieszkańcami domu Boga i wiedzą, że takie jest też nasze przeznaczenie, są więc naszymi prawdziwymi przyjaciółmi.

Po drugie, one widzą nieprzyjaciół naszych, więc nie walczą z nimi tak „ślepo” jak my. Znają ich i odczytują ich zamiary względem człowieka, a tych, którymi się opiekują – bronią i osłaniają, proszą za nich i przepraszają Pana w ich imieniu.

Nie wkraczają w wolną wolę człowieka i nie łamią jej, tak samo jak nie może tego uczynić żaden duch zły, ale przeciwstawiają im swoje oddziaływanie wspomagając głos sumienia, przypominając o Bogu, o naszych obietnicach, dobrych zamiarach, powinnościach. Mogą nas ostrzegać i zwracać uwagę na zaniedbania, niebezpieczeństwa, zagrożenia, budzić naszą czujność, a także bronić naszego życia. Bo wiedzą, kiedy przychodzi czas naszego odejścia (czyli że to już jest pora wedle woli Pana); natomiast wcześniej osłaniają nas. Ta wielka ilość „przypadków”, które występują w życiu każdego człowieka i powodują, że nie ginie on jeszcze jako dziecko, to zasługa opieki naszych Aniołów Stróżów. Lepiej brzmiałoby – opiekunów i przyjaciół, a jeśli ich prosimy i ufamy im, to i pomocników, i po trochu przewodników; po trochu, bo najwyższym naszym przewodnikiem, mistrzem i nauczycielem jest sam Pan, jednak też wtedy, gdy Mu się powierzamy i ufamy.

Bóg troszczy się o każde swoje dziecko, lecz nie ingeruje w jego wolę, chyba że jest ona dobrowolnie złączona z wolą Boga, to znaczy, że jest ustalona, silna i niezmienna wolą miłowania Go i pełnego zawierzenia. Uwierz mi, że życie takiego człowieka jest naprawdę szczęśliwe. Wszelkie decyzje i pragnienia, jak również lęki, zmartwienia i kłopoty codzienne oddaje on Panu naszemu i w ten sposób żyje wolny, swobodny, lekki i radosny. Chciałbym bardzo takiej postawy dla ciebie, ale patrząc na twoje życie rozumiem, jak bardzo jesteście obciążeni i zniewoleni codziennymi utrapieniami, a jak my, w zakonach, byliśmy „odciążeni”. Dotyczy to zwłaszcza kobiet, które są przemęczone i przeładowane obowiązkami. Podziwiamy was i współczujemy.

Wracając do aniołów. Ciąży na nas przeniesiona ze starożytności pogańskiej tradycja wyobrażeń nieprawdziwych i śmiesznych, a jednak wciąż żywych, bo utrwalonych w plastyce. Myśląc o aniołach odrzuć wszelkie wyobrażenia putt, amorków, nagich bobasków i kobiet w powłóczystych szatach, tudzież – skrzydeł; skrzydła to symbol szybkości posłańca Bożego, anioła.

Anioły są bytami niesłychanie zróżnicowanymi w porównaniu z ludzkością, lecz wszystkie są bytami czystymi, bez żadnej skazy charakteru. Przewyższają nas samoświadomością, a to, co pojmują, wiedzą w prawdzie. Są świadome swego miejsca w planach Bożych i świadome świętości Boga, Pana naszego, w której Pan im się udziela. Czcząc więc i wielbiąc swego Stwórcę i Dawcę szczęścia, dziękują za istnienie pełne szczęścia, a że nie mogą przez wybór i walkę – jak my – udowodnić Bogu swojej wdzięczności, służą Panu, starając się natychmiast i jak najlepiej wypełnić Jego życzenia.

Nie zapominaj, że posiadają potężną inteligencję i są świadome wspaniałości, doskonałości i mądrości planów Bożych, bo Bóg ich przed nimi nie ukrywa. Toteż ich działanie nie jest „ślepym” i posłusznym wykonawstwem, a współpracą wedle ich możliwości i „ukierunkowania” – bo każdy z aniołów stanowi indywidualność.

Aniołowie i archaniołowie są bardziej zwróceni ku człowiekowi niż inne byty duchowe. Dzielą miłość Pana ku nam i Jego troskę i współczucie, ale bardziej obchodzi ich nasze życie wieczne niż powodzenie czy osiągnięcia w życiu doczesnym. Chyba że te osiągnięcia skierowane są na usługiwanie Bogu; wtedy mogą wam wręcz pomagać, gdyż łączy was ta sama miłość i pragnienia. A możliwości mają ogromne.

Nie spodziewaj się więc współczucia twojego Anioła Stróża w niepowodzeniach tak zwanych „życiowych”, ale licz na niego w trudnościach duchowych. Zawsze da ci wsparcie, kiedy spotkasz się ze złością lub nienawiścią ludzką, a kiedy upadasz, wstawia się za tobą i prosi Pana o pomoc dla ciebie.

Anioł Stróż traktuje powierzonego sobie człowieka jak ukochane małe dziecko, bezradne w świecie duchowym i ślepe. Dlatego przeciwstawia się przede wszystkim zakusom wrogów waszych, mocy zła i nienawiści, a kiedy upadacie, nie odchodzi, a broni was tym bardziej, bo człowiek w stanie grzechu jest zupełnie „odsłonięty” i bezbronny. Ponieważ ich delikatność i subtelność jest niezmiernie rozwinięta, łatwo jest zasmucić swego opiekuna, jednak Aniołowie Stróżowie nigdy nie tracą nadziei na zbawienie swego „dziecka”, gdyż w przeciwieństwie do ludzi znają nieskończoność miłosierdzia Boga. Żyją w obliczu Prawdy i dlatego są prości prostotą dziecka, co jednak nie ma nic wspólnego z dziecinnością; jeśli, to w radości, szczerości, akceptowaniu całego dzieła Bożego, w tym planów Bożych dla ludzkości.

– Jak się zwracać do swojego Anioła Stróża? Czy oni mają imiona? Czy zawsze i każdy człowiek ma swojego anioła i czy zawsze jednego? Czy mogą się oni zmieniać, czy też zawsze opiekunem jest od urodzenia do śmierci ten sam anioł?

– Anioły są indywidualnościami, ale Pan zleca opiekę – nad każdym człowiekiem, nie tylko chrześcijaninem – temu z nich, który będzie najlepszym opiekunem dla osobowości tego właśnie człowieka, którego mu powierza. Taka opieka i zaufanie Boga jest dla każdego z posłańców i domowników Pana zaszczytem i wielką radością. Staje się on obrońcą człowieka wobec świata mocy zła i nienawiści, nie jest natomiast wychowawcą i nic ze swej osobowości człowiekowi nie przekazuje. Staje się przewodnikiem takim, jakim jest widzący w świecie materii dla niewidomego, tyle że przede wszystkim dla „obszarów” świata duchowego. Aby to pojąć, trzeba zrozumieć prawdziwą wolność człowieka – w jego wyborach, a jednocześnie darowaną mu pomoc i podtrzymanie we wszystkich wyborach właściwych.

Aniołowie mają jeden ideał, jeden wzorzec, jedną miłość – Boga; stąd wyrażenie, że „patrzą w oblicze Pana”. Są świadomi tego, że są kochani, dlatego kochają swego Stwórcę i istnieją w nieustającej wymianie miłości, w zachwycie, czci i uwielbieniu. U człowieka można by nazwać stan taki – trwający krótko – ekstazą, ale w świecie duchów czystych nie jest on „zachwyceniem”, a samym istnieniem, przeżywaniem szczęścia w pełni świadomości i zrozumienia. Rozumie się samo przez się, że gdyby stan istnienia anioła udzielał się człowiekowi, przestałby istnieć moment wyboru – człowiek żyłby „w niebie”. Panu naszemu nie o to chodzi. Grzech pierworodny spowodował taką ciemność i zakłócenie w duchowych władzach człowieka, iż pomoc stała się mu niezbędna, i dlatego – przy pełnym uszanowaniu naszej wolnej woli – otrzymaliśmy ją.

Aniołowie mają imiona, ale dla ludzi są po prostu opiekunami. Dla niemowlęcia są jak niańka, później jak starszy, bardzo mądry brat i przyjaciel na drodze ku Bogu. Znają nas i podtrzymują w każdym dobrym pragnieniu, zamiarze, czynie. Widzą się i przyjaźnią ze sobą – przecież kochają tego samego Pana. Jeśli chcesz, porównaj je do wojska niebieskiego: wiernego i niezwyciężonego, w którym każdy żołnierz służy inaczej – wedle swojej umiejętności – lecz wszyscy z pełni swej woli i miłości: świadomie, mądrze i jak najdoskonalej.

Anioły są bytami wolnymi, swobodnymi. Żaden nie jest „przywiązany” do swojego „dziecka”, ale stale ogarnia je miłością i czujną opieką. Gdy trzeba, może wezwać pomoc. Może też Pan sam zadecydować o dodatkowej pomocy aniołów o innych osobowościach, jeśli człowiek pracuje dla Pana i ma dużo różnorodnych zadań, a i wiele duchów zła usiłuje tę jego pracę osłabić lub zniszczyć. Ponieważ jednak żaden anioł nie pełni swej straży obojętnie i bezosobowo, a przeciwnie, kocha z całej mocy swoje małe „dziecko” – Bóg nie narusza tej więzi.

Obok przyjaciela – Anioła Stróża każdy człowiek ma również pomoc, orędownictwo i stałą troskę swoich bliskich. Bliskim staje się każdy, za kogo modlimy się, komu przez nasze wstawiennictwo ulżyliśmy w cierpieniu, ułatwiliśmy śmierć, skróciliśmy czas pokuty w czyśćcu. Słowem – każdy człowiek miłosierny i współczujący ma wielką ilość przyjaciół w naszym świecie, tak jak i najgorszy zbrodniarz ma nasze orędownictwo i ma swego anioła, który błaga za niego, przeprasza, tłumaczy i wciąż ufa w uratowanie duszy „swego dziecka”. Aniołowie błagają wtedy (w sytuacjach beznadziejnych) o wstawiennictwo Maryję, Królową nieba.


JAK KOGO POCIESZA WŁASNA MATKA, TAK JA WAS POCIESZAĆ BĘDĘ (IZ 66, 13)


23 VIII 1979 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Przestań się obawiać Boga. Pan swoich darów nie cofa i nie liczy każdego potknięcia. Nikt z nas nie byłby tu, gdyby Bóg, Pan nasz, do nas był podobny: małostkowy, skąpy, zazdrosny, chwiejny i zmienny w swoich planach i sądach, bezlitosny dla naszych błędów i wciąż nas krytykujący. Ty przypisujesz Bogu Nieskończonemu, Największej Miłości, cechy spotykane u ludzi, także i u ciebie. Ojciec nasz prawdziwy ma dla nas tyle czułości i dobroci, tyle opiekuńczej troskliwości, tyle miłości, iż miłość najlepszej matki do dziecka jest zaledwie jej cieniem.

On nas traktuje jako bardzo malutkie dzieci. Nasza słabość, błędy i wady nie „denerwują” Go, lecz przeciwnie, potęgują Jego opiekę, Jego starania o nas. Już ci mówiłem, że tak jak matka potęguje swoją troskliwość, łagodność, cierpliwość, gdy dziecko jest chore (choćby z własnej winy), tak On postępuje z nami, gdy jesteśmy chorzy duchowo – bo grzech jest chorobą duszy. Zapewniam cię też, że na ziemi nie istnieją ludzie zawsze i całkowicie zdrowi, ponieważ „zakażacie się” wzajemnie.


O wychowaniu Bożym


6 II 1980 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Pan nie jest „dobrym Tatusiem”, który zawsze spełnia nasze życzenia, przynajmniej te najprawidłowsze, teoretycznie konieczne dla duchowego rozwoju. Bóg jest mądrym Ojcem, który wychowuje nas sobie, a nie ziemi, ponieważ życiem naszym jest wieczność z Nim, a nie przeżycie „dobrze” życia; przy czym „dobrze” jest zawsze wytworzoną przez nas wizją naszego rozwoju wewnętrznego i naszej służby – bywa, że zupełnie fałszywą, a zawsze odległą od planów Bożych dla nas. Po prostu my nie mamy pojęcia, kim widzi nas Bóg. W najlepszym razie widzimy drogę, po której możemy zbliżać się ku Niemu. I często mylimy się, biorąc własne pragnienia za Jego wolę. Każde powołanie może być poprzedzone wezwaniem jasnym, silnym, często wielokrotnie powtarzanym, lub ograniczeniem czy zamknięciem wszystkich innych dróg.

Otóż stosownie do cech naszego charakteru Pan może obrać taką czy inną metodę, zawsze najlepszą dla danej osoby. Zastanów się. Jeśli Pan nie daje ci nowego spowiednika, a tylko moje rady, to ma w tym swój cel. Pomyśl, czy nie chodzi o to, skoro nie możesz opierać się tylko na sobie (nikt nie może i błądzą najbardziej ci, co liczą „tylko na siebie”) i nie możesz znaleźć koło siebie nikogo „odpowiedniego” pomimo próśb i starań, czy nie chodzi Panu o to, abyś wreszcie całkowicie i całym ciężarem oparła się na Nim. Wiem, że tego nie umiesz, ale skoro On tego – jak możesz się domyślać – chce, to On to zrobi. Abyś tylko przyjęła ten kierunek, który On dla ciebie wybrał, bez protestu i żalu, abyś się pogodziła ze świadomością, że Pan nasz kocha cię i wszystko, co robi, czynione jest z miłości do ciebie, że jest najlepsze, abyś pozwoliła, by On układał twoje życie nie „w ogóle”, a dzień po dniu, stale – On weźmie twoje sprawy w swe dłonie. Większość ludzi sądzi, że oddaje je Panu, jeśli nie planuje daleko swoich losów. Jednak trzymają mocno to, co zdobyli, i wciąż proszą o to, co chcieliby mieć. Czy to wartości duchowe, czy materialne, będą to zawsze dla ciebie wartości, np. przyjaciele, mądry spowiednik, zrozumienie, pomoc w realizacji planów. Wszystko samo w sobie słuszne, lecz może – o czym nie wiesz – Pan chce dla ciebie wartości innych, w tym momencie twego życia bardziej ci potrzebnych dla rozwoju wzajemnego poznawania się, zaufania, miłości z Panem...?

Mówiłem ci, że Chrystus – Pan nasz nigdy nie porzuca nikogo, kto Mu się oddaje, ale prowadzi go ku sobie z wielką cierpliwością i wyrozumiałością, nawet wtedy, gdy takie „niemowlę duchowe” wrzeszczy, wyrywa się i wierzga. Wy wszyscy jesteście jeszcze dziećmi. Oddajecie się Jemu, a chcecie robić wszystko sami, i to tak i wtedy, jak sobie wymarzyliście.

Współpraca z Bogiem, to nie manipulowanie Jego dobrocią przez wysuwanie próśb i żądań, które On powinien spełnić, ponieważ was kocha. Nie tak! Współpraca z Nim, to zezwolenie na takie kształtowanie siebie, jakie On uzna za właściwe, zawsze i w każdym momencie dnia codziennego – bo gdzież się z Panem spotykasz, jeśli nie w teraźniejszości? Powtarzam, iż współpraca to zgoda na powierzenie siebie Bogu: pełne, stałe i ufne – słowem, oddanie się Panu poprzez pewność Jego miłości do nas. Czy wtedy jest miejsce na narzekanie, żale, spodziewanie się spraw smutnych i strasznych? Ufającemu Panu, wszystko co niesie życie, służy ku podniesieniu się i dojrzewaniu. Zajrzyj do Listów św. Pawła, a wnioski wysnuj sama.


Zaczyna się wysiłkiem nauki


6 III 1980 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Bóg jest Miłością, a Miłość nie trwa w bezruchu wobec proszących i potrzebujących (a innych wśród ludzi naprawdę nie ma, a tylko mogą tego nie rozumieć lub nie chcieć przyjąć). Miłość udziela się nieustannie, a jeśli nie chcecie Jej przyjąć, przepływa obok i mija was nieskończenie potężny strumień „żywej wody”, zdolny oczyścić, odrodzić i uświęcić nawet najgorszego zbrodniarza. Napojony tym pożywieniem będzie on prędzej z Panem niż ci, którzy dzień po dniu marnotrawią strumienie łaski niezbędne im do rozwoju. (...)

Dla natury ludzkiej osnutej mgłą niewiedzy, niezrozumienia i lenistwa, przekornej i skłonnej do dawania posłuchu złu, spotkanie się z Bogiem będzie zawsze wysiłkiem, jeśli Pan jej nie wesprze. Lecz Pan wspiera pragnących Go i dążących ku Niemu, a nie narzuca się tym, którzy Go nie potrzebują (mimo że ich też podtrzymuje i chroni).

Od was wyjść musi akt woli: zwrócenie się do Pana – wolny akt wyboru miłości, szukania jej. Jest on wysiłkiem, jak każdy wybór sprzeczny z chęciami chorej natury człowieka. To, co jest dla nas – tu i było dla nie obciążonej grzechem natury ludzkiej, właściwej Maryi Pannie, normalnym stanem pełnego szczęścia oddania się Ojcu (stanem ducha świadomego, że posiada miłość Boga i odpłacającego Bogu pełnym radości oddawaniem się wciąż na nowo, a przez to nasycanym nieustannie energią Bożej miłości, która wzrasta w nim, rozświetla go, wzbogaca i potęguje jego szczęście) – to dla was zaczyna się wysiłkiem nauki, wymaga trudu i czasu, abyście nauczyli się w każdej chwili życia stać przed Panem. Postawa Ojciec – syn, Ten, który daje, i ten, który bierze, by istnieć i rosnąć – ta postawa musi się utrwalić, by uporządkowane zostało wasze pojmowanie rzeczywistości Miłości zawsze obecnej, w której żyjecie.

Idziecie z trudem, to prawda, bo wokół was trwa chaotyczny bieg w wielu sprzecznych kierunkach, wciąż trwa zderzanie się poglądów i postaw, ale to właśnie wy macie być Bożymi oazami spokoju. Koło was ma kształtować się środowisko ustalone w miłości Bożej, przyrastające coraz to większą masą ludzi spokojnych wewnętrznie, wiedzących przez Kogo żyją, ku czemu dążą i w Kim zakorzenieni zostali. Otóż tego braknie na razie i wam.


Jak potrzebne są niepowodzenia


– Dopóki nie zapuścicie korzeni duszy w Jego królestwie, dopóty „dom wasz stoi na piasku”, czyli każda przeciwność miota wami jak bezwolną rzeczą, bo jeszcze nie jesteście istotą świadomą swej godności i wolności dziecka Bożego, opierającą się na skale miłości Ojca. Wasze trudności polegają na tym, że każde niepowodzenie wywołuje w was rozstrój wewnętrzny, zakłócenie wszystkich władz ciała i duszy: poddaje się wasza wola, rozum natychmiast przyjmuje podsunięte wam pokusy i cali odsuwacie się od Ojca, podczas gdy właśnie wtedy należałoby oprzeć się na Ojcu z całym ciężarem niepowodzenia, który On pragnie przejąć i ulżyć wam. Taki stan duszy jasno świadczy o waszych brakach, o nieumiejętności zawierzenia Panu. A więc trzeba pracować nad pogłębieniem więzi z Bogiem. Zapewniam, że tego, kto prawdziwie zawierza Ojcu, nic nie jest w stanie od Niego oderwać.

Niepowodzenia są sprawdzianem waszej stałości; ponadto one ukazują wam, jak bardzo polegacie na sobie i jak wielka jest wasza miłość własna. To ona zadaje wam największy ból – upokarza was w waszych własnych oczach, co jest bardzo bolesne, ale zdrowe. Naprawdę zdrowe jest wszystko to, co was leczy z chorób, a najgorszą z nich jest pycha. Ona was nieustannie dręczy i niepokoi, ona sprawia, że wasze wyobrażenie o sobie bez przerwy spada, podnosi się i znów spada, nie dając wam odpoczynku. Osoba, w której pycha umarła, jest zawsze spokojna i zrównoważona, polega bowiem na Bogu i ufa Mu z taką siłą, z jaką odczuwa swoją słabość, a pragnie Jego miłości (i otrzymuje ją). Zrozumienie swojej słabości jest wielką łaską, jest stanięciem w prawdzie, nie istnieje bowiem nic, czego byście mogli dokonać bez Jego wsparcia.

Kiedy człowiek przyjmie z całym zrozumieniem swój stan rzeczywisty: stan zależności (od Stworzyciela, od Zbawiciela, od Ducha Miłości, Dawcy łask), przyjmując równocześnie, że zależność ta jest zależnością miłości Ojca do dziecka (pomyślcie, czy dziecko czuje się upokorzone, że przyjmuje wszystko od rodziców, czy też jest szczęśliwe...?) – zaczyna polegać na Ojcu. I wtedy, dopiero wtedy zaczyna się przed nim otwierać nieskończony świat miłości Boga. Człowiek zaczyna żyć „w Miłości”, a nie poza nią. Żyje więc prawdziwie, prawdą jest bowiem, że wszyscy istniejemy i rozwijamy się w miłości Boga, jesteśmy przez Niego ogarnięci. Wszechświaty rozwijają się w Nim, bo poza Nim nie istnieje nic.

Bóg jest sprawcą każdego życia, a my, ludzie, jesteśmy w tak szczęśliwym położeniu, że z powodu naszej niedoskonałości (powstałej z naszego wyboru) mamy Jego specjalną troskę, współczucie i miłosierdzie takie, jakie ma matka do chorego i źle rozwijającego się dziecka. Nie Bóg tego chciał, a my sami – ludzkość. Zapewniam, że poza Maryją, Królową naszą, nie ma człowieka, który by osobiście, własną złą wolą nie potwierdzał, że jest prawdziwie synem Adama. Bóg ufa swoim synom i to, że ufność Jego w nas została zawiedziona, to jest naszą winą, ale z niej wypływa chwała Boża, ponieważ każdy z nas osobiście wraca na nowo do Ojca, a powrót taki jest już powrotem świadomym, rozumnym, powrotem syna marnotrawnego, który wyruszył zadufany w sobie, nie potrzebujący ojca, a wraca świadomy, że wszystko stracił, ręce ma puste, ale wie też, że ma dom i ma Ojca, który czeka.

Powrót do Ojca – Boga jest tym boleśniejszy, im dalsze było odejście, lecz zawsze rozbrzmiewa w nim hymn uwielbienia dla dobroci i miłosierdzia Boga. Bo Ojciec nasz zawsze oczekuje nas i zawsze przebacza. Nasz grzech pierworodny, naszą pychę i miłość własną każdy z nas zdziera z siebie osobiście, lecz nie w samotności, a wspierany i kochany. Powrót każdego z nas jest świadectwem nieskończonego miłosierdzia Boga w osobie Zbawiciela naszego, Jezusa.

Można powiedzieć, że syn marnotrawny bardziej wysławia sobą wielkość miłości Ojca, niż syn zawsze posłuszny. Bóg ma niezmierzoną wielość synów świadomych i zawsze wiernych, a nieposłuszną i oporną tylko ludzkość. W niej ujawniła się – dzięki Ofierze Chrystusa Pana – nieskończoność miłości Boga do swoich stworzeń. Każdy z nas jest krwawo okupiony, każdy jest też świadectwem miłości, znakiem, a znak taki to pieśń szczęścia, uwielbienia i zachwytu. Ludzkość zbawiona jest taką żywą pieśnią chwały. Wy ją uzupełniacie.


Każdy z nas jest tak szczęśliwy, tak wdzięczny...


2 VII 1980 r. Spytałam Michała, czy rozmowa ze mną nie odrywa go od innych zajęć. Mówi Michał.

– Pytasz, czy to nas nie odrywa od naszych zajęć. Tu nie ma „zajęć” w ziemskim znaczeniu, bo nie ma czasu. Nic się nie kończy, nie ma terminów ani żadnego pośpiechu. Jest wciąż życie pełne radości, intensywne, a w nim mieści się też intensywność uczuć, np. przyjaźni. Chcę ci powiedzieć, żebyś się nie martwiła, że nas „zaniedbujesz”. Tu, widzisz, nikt nie czuje się zaniedbany, bo każdy z nas jest tak silnie kochany przez Chrystusa, tak szczęśliwy z tego powodu, tak wdzięczny, a jednocześnie otoczony miłością i przyjaźnią innych, tak bardzo dzieli wspólną radość, tak ustawicznie poszerza swoje poznanie, rozwija się duchowo i – trudno to inaczej określić – intelektualnie, choć nie oznacza to uczenia się ziemskiego, a raczej przyjmowanie i wchłanianie prawdy o wszystkim, co nas pociąga, odkrywanie źródeł i korzeni, przyczyn i skutków we wszystkim, nie tylko w sprawach ziemskich, ale i świata duchowego. Przyjmujemy jedni od drugich, dzielimy się, a wszystko to dzieje się w świetle Bożym, w Duchu Bożym, którego wy nie znacie, aczkolwiek Jego działanie przyjmujecie i odczuwacie skutki. (Te sprawy lepiej wytłumaczy ci ojciec Ludwik).


BOG – ŚWIATŁOŚCIĄ SUMIEŃ


7 XII 1980 r. Rozmowa z ojcem Ludwikiem o śmierci.

– Pan nasz za każdego z nas dał życie z miłości i po śmierci człowiek staje twarzą w twarz przede wszystkim z Miłością. Reszta zależna jest od odpowiedzi na tę miłość, a ona może być w jednej sekundzie tak silna, że spali wszystko, co odgradza ją od Boga. Pan, jak każdego stworzył jako byt jedyny w swojej oryginalności, tak i każdego indywidualnie przyjmuje. Oczywiście nie każdy spotyka się z Jezusem, zwłaszcza jeśli Go negował całe życie lub nic o Nim nie wiedział, ale każdy staje przed Światłem Sumień napełniony zrozumieniem, że dalsze życie istnieje, że istnieje Byt Pierwszy, który wszystko stworzył z miłości i w którym żyliśmy i nadal istniejemy. „Odległość” od Miłości, często wprost od przyjęcia i zaakceptowania Miłości jako siły stwórczej, a dalej – Boga jako osobistego Ojca i Zbawcy, odmierza człowiekowi jego odległość od Prawdy w życiu ziemskim. I określa ją człowiek sam. Jest to podstawowe działanie duszy – znalezienie swojego prawdziwego miejsca, pozycji w całości świata Bożego, którego jest żywą cząstką.

Każda istota duchowa wie, kim jest, skąd „się wzięła” i co jest celem jej istnienia i jego sensem. Jeśli człowiek nie rozumiał tego w życiu na ziemi z własnej winy lub na skutek winy środowiska, w którym żył, i władzy, jakiej podlegał – wie to po wyzwoleniu się z materii.

– Od razu...?

– Na ogół prawie natychmiast, jeśli żył według praw jakiejkolwiek religii, nawet pierwotnej, tym bardziej religii o pogłębionym obrazie Boga. Dalsze zrozumienie zależy od użytku, jaki zrobił ze swego sumienia i rozumu, czyli od własnego wkładu w określenie siebie przy pomocy władz duszy i uzdolnień ciała jako narzędzi, potem zaś od wierności wyborowi, jeśli go uczynił, wierności wynikłej z miłości, a nie ze strachu. Zdolność do miłości jest w nas podobieństwem do Ojca – otrzymał ją każdy.

– Czy upadli aniołowie i ludzie w piekle też to wiedzą?

– Piekło jest przeraźliwie świadome swego stanu i swego miejsca – poza miłością Boga; tym bardziej wszyscy inni ludzie (choć w różnym stopniu) na początku nowego życia. Jedynie Pan nasz zna sumienia ludzi na wskroś. Dlatego tylko On może być sędzią, a właściwie światłością sumienia ludzkiego, wobec której człowiek sam siebie osądza. Tylko Pan wie wszystko, tłumaczy i usprawiedliwia nas, ponieważ to On był dawcą naszych uzdolnień, warunków życia i sytuacji, które zawsze są dla każdego różne.

– Czy są tam naprawdę ciemności?

– Widzisz, są ciemności błędu przyjętego dobrowolnie dla własnej wygody lub dla usprawiedliwienia się we własnych oczach. Z samozakłamania trudno jest wyjść – te ciemności otaczały przecież danego człowieka już w życiu, żył w nich i zabrał je – musi więc znieść okres czekania i cierpienia. Jest to okres leczenia otwartych ran duszy, której sam je zadał. Dzieje się tak wtedy, kiedy ktoś miał wszelkie warunki poznania prawdy, ale ją odrzucał. Okres ten dla duszy ludzkiej świadomej i obdarzonej sprawnością jest strasznym błądzeniem na czarnej pustyni samotności, a trwa dopóty, dopóki nie zapragnie się z całej mocy poznać prawdę o sobie, choćby najgorszą. Może być nawet tak, że dany człowiek nie wie, że umarł, bo przyjąć tego nie chce. Jest tak bardzo przywiązany do siebie – ciała lub swoich dóbr – że nie daje się od nich oderwać. Bóg nigdy nie stosuje przemocy, pozwala więc dojrzewać temu, co zostało przez Niego odkupione, ale jest ciemne i ślepe – z własnej winy, podkreślam raz jeszcze.

Pan stara się uratować każde swoje dziecko. Każde jest odkupione Jego Krwią, Jego Męką. Jeśli tylko człowiek zrobił w swoim życiu cokolwiek dobrego bezinteresownie, cokolwiek kochał, czemukolwiek służył z poświęceniem, w dobrej wierze, nawet jeśliby to było złe, Bóg go tłumaczy i usprawiedliwia, a Maryja prosi i błaga, bo jest prawdziwą Matką każdego z nas. Sama jednak rozumiesz, że długotrwała zła wola nie przygotowała człowieka do wejścia do królestwa miłości i pokoju.


To czyściec


9 VI 1981 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Przeglądałem wraz z tobą książeczkę „O życiu pozagrobowym”. Autorka sama mówi, że tylko przez podobieństwo i nieprecyzyjnie może określić „tamten świat”. Nasz świat duchowy, wolny i od materii niezależny, istnieje poza trzema wymiarami, dlatego pojęcia: czas, przestrzeń i miejsce nie odpowiadają rzeczywistości duchowej. To, co ona określa jako „kręgi”, bliższe jest znacznie pojęciu „stany”, oczywiście stany duszy. Tyle jest stanów, ile dusz ludzkich, ale ich podobieństwa zagęszczają te pojęcia, dlatego mówiła o „stanie lęku”, „stanie miłości” itd. Nie są to jednak miejsca, a więc nie mogą mieć granic.


Piekłostan nieustającego cierpienia


Bóg przenika wszystko, ale Jego światło i blask dla duchów zła staje się cierpieniem nie do zniesienia, dlatego usiłują one znaleźć się od Niego „jak najdalej” – lecz i tak żyją w Nim, bo nic poza Bogiem istnieć nie może. Dam ci takie podobieństwo. Jak wiesz, we wszechświecie oprócz galaktyk i próżni (względnej) pomiędzy nimi istnieją tzw. „czarne dziury” – miejsca, w których straszliwa siła ciążenia zwija się ku ich centrum, a każde ciało, które by znalazło się w orbicie tych sił, wciągnięte zostanie w głąb, ku zniszczeniu, już bezpowrotnie. W ich obrębie działa nie siła twórcza, a siła jak gdyby destrukcji, nicości. Stamtąd nic do istnienia powstać nie może. Oczywiście jest to podobieństwo dalekie.

Moce zła nie obawiają się spotkania z człowiekiem, gdyż są odeń niepomiernie silniejsze. Od czasu, gdy człowiek przez swą wolną wolę wyboru stał się im dostępny, toczy się zmaganie o każdą duszę ludzką – a każda jest odbiciem chwały Bożej, przez miłość Boga do niej, dzięki której została stworzona. I Pan dopuszcza, aby tak się działo, nie z okrucieństwa (bo każdy człowiek otrzymuje pomoc zawsze, gdy prosi), lecz aby dać człowiekowi szczęście decydowania o sobie, chwałę wolnego wyboru, pomimo wszystko, czym go moce zła łudzą (moce też przez Pana ograniczane w działaniu do możliwości człowieka). O piekle nie będę ci więcej mówił. Każdy z was doświadczał stanów udręki, a to jest ślad zaledwie stałego, wieczystego, w pełni świadomego stanu cierpienia, które jest mieszkaniem duchów złych, duchów nienawiści.


Czyściec stanem przygotowania do życia w miłości


Czyściec jest istnieniem duszy, tak jak niebo, a każde istnienie oznacza ruch, zmianę, czyli życie. Życie duszy poza piekłem jest stanem wzrostu – dośrodkowego zbliżania się ku swojej pełni. Czyściec – to stan przygotowywania się do przyjęcia szczęścia, którym dla duszy jest Bóg. Ponieważ miłość ma zawsze tendencje wzrostu, poszerzania się, a w państwie Boga istnieje miłość i tylko miłość jako stan pomiędzy Stwórcą a Jego dzieckiem, musi więc ona wciąż rosnąć i nie ma jej kresu ani miejsca, ale zaczyna się rozwijać od stopnia, jaki posiadała dusza w momencie wejścia do królestwa. Są więc różne stopnie, ale jedna droga, ku Bogu, na której nie ma podziałów, kręgów, przeszkód. Nieprawdą jest, że dusza nie wie nic o „wyższych kręgach”, jedynie doświadcza aktualnie tyle szczęścia, ile może znieść, a więc nie pojmuje, jak mogłaby doświadczyć więcej, dopóki nie dojrzeje po temu. Żadnego mieszkańca nieba nie „odrzuca” mniejszy stopień miłości. Jakżeby mogło tak być, jeżeli sam Pan przebywa wciąż z wami, tutaj na ziemi, gdzie grzech jest atmosferą normalną? Niebo nie tylko wspomaga was wraz z Panem – a jest to szczęście i zaszczyt – ale przez miłosierdzie, które dzieli ze swym Stwórcą, jest pomocą tych, którzy oczyszczają się.

– Jak?

– W tym, w czym Pan widzi tego potrzebę. Są ludzie uratowani przezeń, ale nie rozumiejący, jest dłuższy lub krótszy okres trwania w „ciemnościach duchowych”, jest „głód” Boga, głód szczęścia, kiedy człowiek – dopiero po śmierci – pojmuje, co jest jego szczęściem, jest nieskończona tęsknota, ale jest też wdzięczność za uratowanie, uwielbienie i cześć. Tu jest taki zakres stanów duchowych, jaki mieści w sobie człowiek, tylko o nieskończenie silniejszym natężeniu. Duch w swej istocie jest nieporównywalnie od człowieka w ciele subtelniejszy, ale też zróżnicowany w swej wrażliwości i Pan nie wymaga od człowieka niczego ponad to, w co go ubogacił dla wykonania jego zadania. Takim bogactwem może być np. kalectwo dane po to, aby człowiek przez przyjęcie go bez odrzucania i żalu sam stał się świadectwem i wzorem dla innych, słabszych, niezdolnych do przyjęcia większych darów (które uważane są przez ludzi za ciężary).


Miłość wiele tłumaczy


3 XI 1974 r.

– Wszystkie motywy są tu – w niebie – jawne, nikt tu nic ze swojej motywacji nie ukryje. Żadna rana zadana bliźniemu nie ginie, ale oświetla tę osobę, która ją zadała. Jeśli popełniała czyny niegodne nawet względem rodziny, będzie jej podwójnie ciężko, tym bardziej, że nie tłumaczy jej miłość. Żebyś wiedziała, ilu ludzi ona tłumaczy, gdy jest. Nawet, gdy jest źle rozumiana, źle „umieszczona”, ale gdy jest, tzn. gdy z zaparciem się siebie, kosztem siebie (nawet w drobiazgach) czyni się coś dla innych.


Człowiek w obecności Boga osądza sam siebie


9 VI 1981 r. Ojciec Ludwik odpowiada na pytania przełożonej zgromadzenia zakonnego.

– Powiedz Klarze, że jej matka (była ciężko chora) niedługo spotka się z jej zmarłym ojcem. Dlatego może mówić o wszystkim, co matkę przygotuje, ale nie straszyć.

Spotkanie z Bogiem bywa różne, ale najczęściej spotyka się słabość ludzka z Jego miłosierdziem, które On ma dla tej właściwej nam słabości. Pan nas zna i nigdy nie wymaga więcej, niż możemy Mu dać. Surowszy jest dla tych tylko, którzy zgłaszają się dobrowolnie do Jego służby, obierając Go swoim mistrzem i celem, po czym żyją dla siebie lub starają się po troszku i niby nieznacznie przywłaszczać sobie coś z całości życia ofiarowanego Bogu. Dlatego Klara, jako przełożona, przestraszyła się, bo wie, że ma więcej wolności decyzji niż każda inna jej współtowarzyszka, a przy tym zadanie trudniejsze, bo zgromadzenia bezhabitowe muszą siłą rzeczy bardziej korzystać z dóbr tego świata.

Powiedz jej, że człowiek w obecności Boga osądza sam siebie w prawdzie nie tyle z tego, co używa (bo używać musi), ile z chęci posiadania, z pożądania – nie tylko rzeczy, ale i uczuć, np. pragnienia przywiązania do siebie innych osób, pragnienia hołdów i uznania, z chęci wyróżniania się, narzucania swej woli, zaznaczenia swej przewagi itd. Nie chcę jej straszyć. Ja też byłem przełożonym i rozumiem jej obawy.

Trzeba starać się o stałe przebywanie w obecności Bożej, o ścisłą przyjaźń z Panem i prosić, opierając się na Jego miłosierdziu, o wyraźne i silne światło w każdej sprawie, nawet najmniejszej. Dla Pana nie ma bowiem „małych” spraw, a nasze życie codzienne składa się z takich drobiazgów, które wydają się niewarte „zawracania nimi głowy” Panu, tymczasem z nich składa się pełna wierność Bogu. A On sądzi nas właśnie z takiego „zwykłego” życia, jakie nam dał. Znaczy to, że nie żąda od nas heroizmu, a drobnych aktów miłości względem siebie i tych wszystkich ludzi, z którymi nas spotyka w każdym momencie życia.

Powiedz też, że drobne miłosierdzie okazywane każdemu i zawsze (a to poprzez przyjęcie każdego takim, jaki jest, z radością i dobrocią) otwiera nam upusty Jego miłosierdzia. Z tego właśnie powodu ja sam zostałem oczyszczony i przyjęty wprost do Jego królestwa, bo absolutnie nie z powodu własnej doskonałości. Dlatego takie „środki” zalecam także i tobie.


Aby móc spotkać się z Bogiem


21 X 1983 r. Mówi Matka.

– Chciałam z tobą porozmawiać o Ewie i innych członkach naszej rodziny. Wielu z nich jest potrzebna wasza pomoc. Zaraz ci wszystko wytłumaczę.

Czyściec nie jest „miejscem”, a „stanem”, ale stan jak gdyby „odległości” od Boga zmienia się; „odległość” jest też określeniem umownym. Bóg kocha nas całkowicie i bezwarunkowo, lecz człowiek, aby móc spotkać się z Bogiem (już w wieczności), musi też kochać – co prawda miłością darowaną przez Pana, ale uproszoną, przyjętą zezwoleniem, aby „przepaliła” całego człowieka i wypełniła go (każdego wedle jego miary pełni). Mówię „przepaliła”, gdyż na ziemi miłość do Boga człowiek przyjmuje i rozwija w sobie, pracuje nad tym, aby miłość Chrystusowa rosła w nim – i w miarę pragnienia i stałych wysiłków tak się dzieje.

Natomiast tu, w naszym świecie, gdzie czas nie istnieje, a skończyły się też szanse przezwyciężania pokus, wyboru i pokonywania trudności (których terenem jest tylko życie na ziemi, życie związane z czasem i materią, a także z obecnością czynnie atakujących sił zła), tu wszystko, co nie zostało uświęcone przez Miłość, oczyszcza się przez „wypalenie”, unicestwienie w człowieku wszelkich narośli duchowych. Człowiek w czyśćcu ogołaca się sam z błota, brudu, kurzu, a niekiedy z ogromnych „tobołów szmat”, w które zdołał się przyoblec na ziemi.


Sąd szczegółowy


Dusza po śmierci „otwiera oczy”, budzi się z błędów, złudzeń, fałszywych wyobrażeń, gdyż staje wobec światła Bożej prawdy, i w niej zobaczyć może tylko to, co jest: rzeczywistość Bożej miłości do siebie i swoja odpowiedź – całe życie na ziemi. To jest stan nazywany sądem szczegółowym.

Im więcej było w człowieku miłości do Boga, tym jaśniej jest On odczuwany i pojmowany, jak gdyby bliżej obecny. A obecność Boga – to szczęście, które ogarnia i nasyca do granic wytrzymałości. Takim jest On, kiedy zbliża się do człowieka, jeżeli sam pragnie przyjąć swoje stworzenie.

Pan nasz usprawiedliwia nas i tłumaczy, ponieważ On i tylko On wie, jakie są możliwości natury każdego z nas, i wedle tej miary oczekuje odpowiedzi.

Teraz sądzę, iż rozumiesz, że życie w naszym świecie dla każdego z nas zaczyna się od innego stadium rozwoju miłości bezinteresownej, doprowadzonego do momentu śmierci ciała. I z tego „poziomu”, czy też z tej „odległości” zacząć trzeba drogę powrotu do Pana, do miłości, do szczęścia doskonałego i wiecznego.


Czyściec Bóg oczekuje nas z utęsknieniem


Na ziemi nazywamy czyśćcem stan oczyszczania się ze wszystkiego, co przeszkadza przyjąć miłość Boga całym sobą, czyli oddać się Bogu jako Jego prawdziwe dziecko, już na wieczność nierozłączną z Nim. Ale czyściec może być przedsionkiem nieba – w nim mieszka miłość Boga (gdyż cały świat duchowy, w tym i czyściec, ogarnięty jest Jego miłością) i odpowiadająca na nią nieskończona wdzięczność i radosne oczekiwanie człowieka.

Każdy człowiek wnosi ze sobą swój zasób miłości, i to jest tu jedyna własność – reszta to kajdany, łańcuchy i ciężary opóźniające dążenie do zupełnego oczyszczenia się z nieczystości dla wszystkich jasno widocznych, cuchnących, odrażających, budzących wstręt i przerażenie „właściciela”. Gdybyście widzieli jak „wygląda” grzech!

Im więcej miłości, tym szybsze oczyszczenie, tym większa tęsknota i miłość – a pewność miłości Boga potęguje pragnienie bycia z Nim. Słyszałaś już, że czyściec jest jedynym „miejscem”, gdzie istnieje cierpienie i szczęście razem. Tak, szczęście ze świadomości, że jesteśmy i byliśmy zawsze kochani, że On pragnie nas mieć i oczekuje nas z utęsknieniem, a cierpienie z powodu poznania siebie, istoty stworzonej do szczęścia, obdarowanej niezmiernie i niezasłużenie, a niewdzięcznej, głupiej, marnującej wszelkie okazje i szansę, szkodzącej sobie i innym.

Nie ma człowieka, który by nic nie roztrwonił z darów otrzymanych, ale Pan nasz wie, jak świat niszczył nas i tumanił, jak jedni drugim szkodziliśmy; dlatego usprawiedliwia nas i wybacza nam to, czego sami sobie wybaczyć nie możemy. On leczy nas swoim współczuciem, miłosierdziem, dobrocią. Szczególnie zaś wspaniałomyślny jest dla skrzywdzonych i dla tych, którym sam dał mało. Chorzy psychicznie i upośledzeni w jakikolwiek sposób mają całą Jego miłość i naprawdę można im zazdrościć pełni nagradzającej miłości Pana.


Talent


Wiedz, że każdy „talent” jest ciężką odpowiedzialnością wobec Pana. Darmo dany, powinien być darmo dawany, a więc obrócony nie na przynoszenie korzyści i chwały obdarowanemu, a na służenie nim braciom. Im mniej czerpiesz osobistej korzyści, tym większa jest w darze twoim chwała Boża, którą głosić powinien każdy Jego dar.


Świadectwo ludzi na Sądzie


30 XII 1968 r. Mówi Bartek.

– Ze mną było też tak (chodzi o wstyd za swoje „osiągnięcia życiowe” –po zobaczeniu ich w prawdzie), ale byli także ludzie, którzy świadczyli za mną; ci, których broniłem, towarzysze walki, przyjaciele – oni mówili o mnie dobrze, z miłością, z wdzięcznością za pamięć, za obronę ich imienia, i wszystko, cokolwiek zrobiłem dobrego, było też jawne. O wielu sprawach nawet nie pamiętałem ani nie przyszło mi do głowy, że są „ważne”, bo działałem często spontanicznie.

Rany i blizny też „mówią”, o ile nie ciągnięto z nich korzyści. Ale wiesz, co jest najważniejsze? Dla każdego! To, że się kochało to, co człowiek sam wybrał jako miłości godne. Im bardziej, wytrwalej, mocniej się kocha – pomimo wszystko – tym lepiej dla każdego człowieka. Nie wolno dać w sobie zabić miłości. To jest jak ogień, znicz. Gdy się go zgasi, pozostaje się w ciemności samemu ze sobą, dla siebie, „dookoła” siebie – to już lepiej nie żyć. Widzisz, w moim życiu „pomimo wszystko” było bardzo ciężkie i długotrwałe. Nie szedłem, a „wlokłem” się, wreszcie czołgałem już po ziemi, ale ze światłem, tak jak żołnierz z bronią. I to było ważne.

– Czy matka pomagała ci?

– Matka stała przy mnie, jak twoja przy tobie, i rodzeństwo, ale też ilu jeszcze. A wszyscy z miłością, z chęcią pomocy. Oni mówili o tym, co dobre we mnie, lecz ja sam wiedziałem aż za jasno, co było złego, i to było wstydem. Sam byłem twórcą brudu, z którym przyszedłem. Wiesz, to jest koszmar. (...)

Zdziwiłam się, że Bartek radzi mi unikanie pewnej osoby, rzeczywiście niezbyt mi przychylnej.

– Prawdą jest, że nie jestem zbyt życzliwie nastawiony do tych osób, które są ci nieżyczliwe lub w inny sposób utrudniają ci życie. No trudno, my tu nie jesteśmy tak zupełnie „wyprani” z ludzkich uczuć. Natomiast pomagam tym, którzy tobie pomoc okazują i oni mają moją wdzięczność i pamięć. No to tak, jak w rodzinie – masz brata.


Piekło nie jest karą jest wyborem!


22 IV 1969 r. Mówi Bartek.

– Myślałaś też o Niemczech i braku sprawiedliwości Bożej. Przykro mi było, że możesz takie myśli dopuszczać.

– Czy ty nie myślałeś podobnie?

– Przepraszam cię. Prawdą jest, że myślałem identycznie, i jeszcze gorzej, ale widzisz, ja cię stawiam wyżej. Tyś nie powinna takich myśli przyjmować. Jak Bóg może „kochać Niemców bardziej niż nas”, i dlaczego sądzisz, że te powojenne lata „są dla nich premią, nagrodą za zbrodnie”, a „ci, co zdążą umrzeć, są rozgrzeszeni, nie ukarani”? I to ty, wiedząc już tyle – od nas? Chyba nie chcesz zrozumieć, jak wygląda człowiek, który umiera w stanie zbrodni, zakamieniały?


Śmierć w stanie zbrodni


Przecież taki człowiek już nie jest w stanie żałować, już się rozgrzeszył, zapomniał, odpuścił sobie sam – a zbrodnia trwa. Choćby mu odpuścili ludzie zamordowani przez niego, Bóg się za nimi ujmuje. Obecność Pana, to jest światło, jasność, prawda. To jest to: „Kainie! Gdzie jest twój brat, Abel?”

Ja to już „widziałem”. Staje w obecności Bożej, w pełni prawdy człowiek, który nie może zaprzeczyć, który musi powiedzieć prawdę o sobie: „Zapomniałem o setkach mych braci, Abli. Nie byli warci mego niepokoju, nie mącili mi snu”.

Nie Bóg sądzi ludzi. On jest obecny. A człowiek znajduje się nagle wobec rzeczywistości realnej, bezwzględnej – Dobra, o którym sądził (taki człowiek), że nie istnieje, i tym kryterium ma zmierzyć swoje życie.

Miłość Boga jest nieskończona, jest pełna i stała dla wszystkich. I spotyka się z nią każdy. Kto tak jak ja był pozbawiony miłości, głodny, spragniony, przeżywa tu szczęście, które was zabiłoby swoją potęgą. Ale człowiek, który deptał, unieszczęśliwiał, upadlał, zabijał innych ludzi, spotyka się z miłością Boga – do nich! Widzi, że niszczył to, co Bóg ukochał. Walczył z Miłością, zaprzeczał Miłości. Jeżeli wtedy jest zdolny żałować, zrozumiawszy co zrobił, może być uratowany, lecz człowiek, który swoje zbrodnie zatarł, zapomniał, który jest nawet z nich dumny – bo i tak bywa – nie zobaczy nic poza „murem”, którym się sam od Miłości oddzielił. I ten „mur” przyjmie jako sprawiedliwy.

Zrozum, że każdy dzień bez żalu, bez pokuty oddziela ich coraz bardziej od Miłości. „Żal w godzinie śmierci” – to zrozumienie i pragnienie zadośćuczynienia, wyrównania, „okupienia” swoich win czy zbrodni. Wtedy Bóg dodaje do możliwości ludzkich swoją miłość. To jest czyściec. Ale to jest Jego królestwo; jest nadzieja, ratunek, uratowanie przez Miłość. Jednak „żal” nie powstaje tam, gdzie została zabita miłość, wyplenione współczucie i miłosierdzie. Tam króluje nienawiść, pogarda, cynizm i pycha, i człowiek przynależny jest im. W obecności Boga odczuje tylko przeraźliwy strach, zagrożenie swojego istnienia duchowego. Nie będzie mógł znieść, wytrzymać siły prawdy, miłości, dobra – Boga.

Was przed tą nieskończoną potęgą chroni tylko Jego wola pozostawienia wam możności wyboru. Ale tylko za życia człowieka w materii jest on „osłonięty” jak gdyby przed Jego realną obecnością.

Widzisz, i my nie znieślibyśmy pełni mocy Jego Istoty. Ale On udziela się nam wedle naszej możliwości przyjęcia szczęścia – w pełni! A wszystko, co jest w nas – Jego: zdolność kochania piękna, prawdy, sprawiedliwości, zdolność przyjęcia i zrozumienia Jego praw, Jego miłosierdzia, Jego przyjaźni (tak!) i dobroci – wszystko to rozwija się i wzrasta. Dlatego mówimy ci, że tu jest wieczny ruch, nie tyle doskonalenie się, ile dojrzewanie.

Jak jednak moglibyśmy tu być, gdybyśmy w okresie życia na ziemi wyhodowali w sobie wszystko, co nie jest Jego, co Bogu zaprzecza, i co jest kłamstwem? Bo to, co nie jest Jego, jest „nasze”, a „nasze” to znaczy fałszywe, kłamliwe – skoro w rzeczywistości wszystko, co mamy, jest – od Niego, dane nam – na życie. Jak te talenty z przypowieści: cokolwiek z tego uznamy za swoje, będą to talenty ukradzione, przywłaszczone sobie. Tłumaczę ci to tak dokładnie, bo chcę, żebyś zrozumiała dobrze, że wszystko, co nazywamy „mam” czy „jestem”, np. zdolna, lepsza od innych, mądrzejsza itp. – jest kłamstwem. Im większa pycha, tym większe kłamstwo.

A teraz spójrz, czym są obecnie Niemcy jako naród. Żyją w kłamstwie, w straszliwym samozakłamaniu, w samozachwycie. Pogrążyli się w pysze, cynizmie i obłudzie. A tymczasem tu, u nas w niebie, w obecności Boga to, co jest Jego, rozkwita, wzrasta i pięknieje oczyszczając się, ale to, co jest kłamstwem, „przywłaszczeniem”, zaprzeczeniem – ginie, przestaje istnieć. W obliczu Pana kłamstwo musi zginąć. W obliczu Prawdy nie może istnieć jej zaprzeczenie. I każdy z nas stając przed Bogiem jest tego w pełni świadomy. Wtedy „rozumie się” wszystko.

Bóg jest Światłością sumień! Wszystko, co w nas jest – Jego, śpiewa ze szczęścia, rozpromienia się, spieszy ku Niemu, aby połączyć się ze swoim Źródłem i Życiem, a to, co fałszywe, kłamliwe, „ nasze”, pragnie się odrzucić, zniszczyć, zedrzeć z siebie, aby nie hamowało, nie plamiło, nie opóźniało (bo już się wie, że to właśnie jest przeszkodą, obciążeniem, złem w dążeniu do szczęścia nieskończonego – do Boga!).

Ale pomyśl sama, jeżeli w człowieku jest przewaga lub prawie samo „własne”, skradzione, przywłaszczone sobie, i człowiek ów utożsamia się z tym wszystkim, nie jest zdolny nic odrzucić, bo wszystko posiadł i trzyma (jak skąpiec skarb): swoją „wielkość”, „sławę”, „zdolności”, swoją „wyższość nad innymi”, swoją nienawiść, swoją pychę i wielkie wyobrażenia o sobie, jednym słowem swoje kłamstwo, i tych iluzji pozbyć się nie chce – nie może żyć w obliczu Boga, bo musiałby przestać istnieć (jako taki, jakim się ukochał, jaki się sobie podoba i jakim chce się widzieć). Wybiera siebie i... ratuje się ucieczką, jak najdalej od Prawdy. Tak samo czyni nienawiść: musi uciec, aby móc nadal istnieć – jako nienawiść.

Jeżeli człowiek tak silnie utożsamił się z zaprzeczeniem Miłości, służąc nienawiści, zniszczeniu i śmierci, a więc nieustannie zaprzeczając Bogu – jak może stanąć przed Nim, swoim Stwórcą i powiedzieć: „Odpłaciłem Ci nienawiścią za miłość, niszczeniem za istnienie, śmiercią za życie!” – „Dlaczego...?” – i na to nie ma odpowiedzi... Bo widzisz, żaden człowiek wolny tak postąpić nie może. Tak jak to robili np. Niemcy, postąpić może tylko niewolnik, który się zaprzedał. Sprzedał sam siebie na wieczność całą za marne, głupie, krótkotrwałe kłamstwa, iluzję władzy, siły, znaczenia, bogactwa, zaszczytów czy innych przynęt. I chce je mieć, zachować, „bo cóż mu pozostanie...?”

W obliczu Boga – aby się „nie stracić” – ma tylko jedno pragnienie: uciec, nie poznać prawdy, nie przyjąć jej, pozostać w kłamstwie, w nienawiści, ale przy „swoich” złudzeniach, „być sobą”. Tam nie ma żalu, skruchy, wstydu za swoje postępowanie, bólu z powodu cierpień zadawanych innym. Jest tylko strach – o siebie, myśl tylko – o sobie, przerażenie. Jedno pragnienie: ucieczki, ukrycia wszystkiego, co „swoje”, zachowania swego istnienia nawet za cenę wiecznego oddalenia się od Światła, Prawdy i Dobra. I tylko wtedy można je, tak spodlone, zachować! To jest „piekło” i ono istnieje. Wolałbym nie istnieć, niż istnieć – tak.

Piekło nie jest karą, jest świadomym wyborem woli ludzkiej według przynależności, jest istnieniem tych, którzy ukochali nienawiść, zniszczenie i upodlanie swoich bliźnich. Jest konsekwencją służby duchom ciemności, nieprzyjaciołom rodzaju ludzkiego, dobrowolnie wybranej za życia na ziemi. Ale to człowiek wybiera wbrew Bogu, a nie Bóg „karze” człowieka.


DZIEŁO MIŁOSIERDZIA. WSPÓŁPRACA


4 I 1982 r. Po lekturze „Dzienniczka siostry Faustyny” mówi ojciec Ludwik.

– Jest wolą Pana naszego i pragnieniem Jego serca, aby siostra nasza, Faustyna, wzięła udział w pomocy naszej dla was. Dlatego pragnął Pan, abyś poznała dobrze ją samą i wszelkie Jego pouczenia, które zapisywała, aby służyły m.in. takim ludziom jak ty, którym jest trudno radzić sobie bez stałego kierownictwa i pomocy.

W twoim rozumowaniu jest ten błąd, że nas (ani Pana) nie „odstrasza” ani też nie „brzydzi” wasza niedoskonałość, a przeciwnie, przyciąga, ponieważ rośnie wtedy nasze współczucie dla was i gorąca chęć pomożenia wam. Nie pomaga się wielkim, silnym, zdrowym, pewnym siebie i zarozumiałym, ale każdy natychmiast pospieszy z pomocą choremu i słabemu lub płaczącemu dziecku. Takim właśnie małym dzieckiem, które zginęłoby dawno bez pomocy Pana, wydajesz się nam ty, a ponieważ tak zupełnie nikt i nic cię nie broni przed wszelkimi zagrożeniami, obrońcą twoim stał się sam Pan. Dlatego nie żałuj, że jesteś taką, jaką jesteś, i że takie właśnie są warunki, w których Pan cię umieścił, bo Jego współczucie, miłość i opieka zastąpią ci wszystkie braki. „Masz obrońcę Boga”, a więc przyjmij siebie samą, jaką jesteś teraz i nie kłopocz się więcej o siebie. Pan nie pragnie w tobie drugiej Faustyny. Pan chce cieszyć się tobą i wedle twoich możliwości prowadzić ciebie. A twoja droga jest drogą służby ochotniczej i dobrowolnej. Na tej drodze Pan nas z sobą spotyka dla celu, jaki jest bliski i nam, i tobie, ale także Jego świętemu Sercu: jest nim oczyszczenie i odrodzenie ludzkości, która umiera z rozpaczy, w jakiej pogrążyła się przez grzech i wyjścia znaleźć nie umie, bo nie wie, co jest przyczyną jej strasznej choroby. Omotana i zaślepiona przez nieprzyjaciela Boga próbuje się leczyć przez coraz gorsze trucizny. Gdyby nie niezmierzone miłosierdzie Boga, nad zniszczoną ziemią rozległby się prędko szyderczy śmiech szatana, ludzkość zaś cała przepadłaby na zawsze w jego czeluściach, pokonana, wydarta Miłości, unieszczęśliwiona na wieczność, przeklinająca własne istnienie i nie mogąca nie istnieć.

Pan daje wam wolną wolę, ale nie opuszcza swojego stworzenia, zwłaszcza tak słabego i bezradnego. Zło co prawda opanowało rządzących – służą mu władza, bogactwo, pycha i „mądrość” ludzka – ale wzywają pomocy i o ratunek błagają cierpiący, mordowani, umierający w mękach głodu, tortur, strachu i niedoli. Oręduje Kościół wraz z Królową nieba i ziemi, Matką naszą. Wciąż nowi męczennicy „zastawiają” ludzkość przed sprawiedliwością Boga, osłaniając siebie i świat cały Krwią Chrystusową.

Dlatego Pan, będąc sprawiedliwym dla winnych, okaże miłosierdzie swoje całemu stworzeniu – ocali ziemię, a każdemu żałującemu gotów jest przebaczyć. Jest to ostatni czas głoszenia miłosierdzia Bożego. Siostra Faustyna jest kamieniem węgielnym tego dzieła. Pan tak zamierzył, a ponieważ ofiarowała się Jego zamierzeniom jako ofiara zupełna, z pełnią oddania i zaufania i stała się okupem niejako za wszystkich, Chrystus, Pan nasz, ukochawszy ją nieskończenie daje jej udział w zbawianiu świata przez cały czas życia ludzkości. Teraz jest pora najpilniejszej potrzeby, aby ludzie uwierzyli miłosierdziu Bożemu, ponieważ na nic innego liczyć nie mogą.


23 II 1979 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Królestwo Chrystusa nie przypomina ziemskich. Ono opiera się na miłości Boga do nas i nas do Niego. W Jego planach dla ludzkości służymy Mu wykorzystując wszelkie nasze możliwości, a ponieważ one są z Niego, więc są nieskończone i nie ma dla naszej pomocy wam niemożliwości poza tą, którą stwarza wasza wola, jeśli nie jest poddana Bogu i oświecona Jego jasnością.

Siostra Faustyna wykonywała wolę Chrystusa przez całe swoje ziemskie życie, które stało się ofiarą całopalną i złączone z Panem – kamieniem węgielnym Jego dzieła miłosierdzia w naszych czasach. Teraz, kiedy miłosierdzia potrzebuje cały świat, kiedy wszystko co dobre słabnie i staje się bezsilne wobec wielkości zła, teraz jedyną waszą nadzieją jest miłosierdzie Boże litujące się nad ślepotą ludzką i bolejące nad nieskończonymi cierpieniami bezbronnych i bezradnych najbiedniejszych Jego stworzeń, deptanych przemocą rozpasanego w bezkarności zła.


Do tych ludzi, także świeckich, którzy oddali swoje życie do dyspozycji Bogu


Powiedz ludziom, niech nie gardzą i nie lekceważą słowa Bożego, by nie byli winni upadkowi tych słabych, do których ono dojść powinno, by podtrzymać ich i nawrócić ku Jego owczarni. Nie jesteście bardziej kochani niż oni, ale o wiele bardziej odpowiedzialni przed Panem, bo otrzymaliście o wiele więcej niż oni – za darmo, nie będąc lepszymi – a chcecie zatrzymywać miłosierdzie Pana, zakopując i kryjąc to, co przekazywać macie. Zapominacie, że do służby potrzebującym Słowa powołał was Pan, a nie dla dogadzania wam w waszej próżności. Jego wszystkimi darami zostaliście obdzieleni dla pomocy tym, którzy ich nie otrzymali. Ale dary Jego to ogień, to pochodnie gorejące, które oświetlać mają wspólną drogę ku Niemu; kto je zatrzymuje dla własnego użytku, dla chwały własnej, tego spopielić mogą. Przypominam wam przypowieść o talentach, a także to, że dary są i będą zawsze – Jego, więc w każdej chwili dnia i nocy pamiętajcie, że dysponujecie Jego własnością. A On – to Miłość, Miłość darząca, uszczęśliwiająca, podtrzymująca, łaskawa, hojna i miłosierna; jeśli nie jest taką, nie z Boga pochodzi. Dlatego że nie jesteście zdolni do takiej miłości (której sami pragniecie, o którą prosiliście wielekroć i którą On wam z miłości ku wam daje), dlatego musicie iść z Nim w każdej sekundzie życia, z Nim i nigdy inaczej. Innego wyjścia dla was nie ma.

Pan traktuje was poważnie, bo Jego dziećmi jesteście, bytami duchowymi, nieśmiertelnymi, stworzonymi z Jego natury (bo nic poza Nim nie istnieje). Jeżeli prosicie – otrzymujecie, czego pragniecie – daje wam, ale nie jesteście niemowlętami: musicie rozumieć, o co prosicie. Do waszej dyspozycji Pan pozostawia największą energię wszechświatów – swoją miłość. To dosyć, by ziemię przemienić w jednej chwili w królestwo Boże, jeśliby było w was dość dobrej woli. O tę dobrą wolę służenia Panu musicie prosić, lecz trwając w Nim, stale i czujnie. Bez głębokiego złączenia się z Chrystusem, szczerego, poufałego, pełnego ufności, pokory i uciszenia, bez słuchania Jego słów i wykonywania ich, bez pragnienia zrozumienia Jego planów i Jego wskazówek – nie zrobicie nic, zmartwiejecie.

Łaski Boże, to pokarm niezmiernie posilny, dany dla pokonywania ciężkiej drogi, na trudy i wysiłki. Mówiąc współczesnym językiem jest to „napęd rakietowy”. Co stanie się, jeśli go użyjecie do starego lub słabego motoru, np. motocykla – rozsadzi go, zniszczy. To przenośnia, ale pamiętać musicie, że wasze życie z waszej własnej woli stało się służbą (nie inną niż w trudnej i ciężkiej regule zakonnej, lecz różną). Tu regułą jest bezpośrednie kierownictwo Pana – ku Jego celom, ku którym powołuje was każdego dnia. Warunkiem takiej służby jest (pomijając dobrą wolę) słuchanie i posłuszeństwo rozkazom Pana. Ku temu musicie dążyć z całej mocy duszy. Lecz jeśli nie słyszycie w danym momencie, jeśli nie wiecie od razu w danym przypadku, natychmiast...? Bardzo proste – działajcie tak, jak robiłby to Chrystus: z miłością, delikatnie, nie raniąc nikogo, czule i z całym zainteresowaniem, ponieważ Pan nasz nigdy nikogo nie zlekceważył, a szanował w każdym dziecko Ojca – w celniku, jawnogrzesznicy, a nawet w zdrajcy, jakim był Judasz.

Każde postępowanie inne od Chrystusowego psuje Jego plany, deformując Jego obraz w oczach ludzkich. Nie tego chyba chcecie? I jeszcze jedno. On jest cierpliwy, przebaczający i bezgranicznie miłosierny także i dla was, ale z wami dzieli się swoimi pragnieniami, uważa więc was za przyjaciół swoich. W przyjaźni konieczne jest zrozumienie i wzajemna troska. Jeśli On troszczy się o was, kocha was tak niezmiernie i wciąż obdarza, wy z kolei powinniście rozejrzeć się za tymi, których On kocha szczególnie. Bo kocha cały świat. O tym mówią słowa Pańskie po to, aby łatwiej było odnaleźć obiekty troski Pana naszego i dać im słowa otuchy, zachęty i czyny miłości (Mt 25, 35-36).


Służba Bogu nie może być połowiczna lub byle jaka


10 V 1982 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Pragnęlibyśmy, abyście wszyscy zaczęli żyć pełnią życia z Panem. Wtedy, rzecz naturalna, rozwijają się wszystkie dary, w które Pan was zawczasu uposażył lub które w miarę zdolności przyjęcia ich będą wam dane – dla lepszej służby a przecież tego chcemy wszyscy prawda?

Smutno jest widzieć, jak ograniczacie się z lęku przed nieznanym. Zostając przy tym, co już znane i uznane, ograniczacie moc działania Pana i zubożacie się, a przez to umniejszacie bogactwo i rozmach rozwoju całego ludu Bożego. Tak jest, niestety, przy czym lęk przed „nowym”, a w rzeczywistości przed życiem w pełni chrześcijańskim, owocnym, radosnym, ale zobowiązującym do wzmożonego wysiłku, istotnie służebnym, wciąż rosnącym ku Bogu – ów lęk osłaniacie wiernością tradycji, ascezą (unikanie sensacji i „ekscesów”), przywiązaniem do reguły itp.

Zależnie od sumienia zawsze wytłumaczenie się znajdzie, ale prawdą jest kryjąca się, nie tylko w laikacie, oziębłość, brak miłości prawdziwej, a więc rosnącej, poszukującej zbliżenia z Bogiem przez wszystkie dostępne środki i drogi.

Drugą bolesną przyczyną jest brak ufności. Nie możecie zawierzyć Panu na tyle, aby przypuścić, że On ufającego nie zawiedzie, że On żyje w was, czuwa i strzeże przed zbłądzeniem, że On daje dobre dary dzieciom swoim. To jest ten najciemniejszy grzech dzisiejszego pokolenia: brak zawierzenia, życie „na własną rękę” wedle własnej woli i rozumu – nawet w służbie Panu.

Dlatego wy – proszę, mów to wszędzie – starajcie się żyć całkowicie „z ręki Boga”, w każdym dniu i sytuacji oddawajcie Mu swoją wolę i usiłujcie Mu ufać zawsze. Proście za siebie i innych. Los naszego narodu zależy teraz od waszego ufnego podporządkowania się Jego woli co do was, od waszego przekonania, że On o wszystkim wie i wedle swej woli i planów dopuszcza „dobro” i „zło”. A nic nie dzieje się przypadkowo; zapewniam cię, że żadna „polityka ludzka” nie triumfuje bez Jego zezwolenia. On jest obecny we wszystkich waszych „nieszczęściach”, kształtując was przez nie, oczyszczając i wypróbowując – bo taki jest właśnie przebieg życia ludzkiego, a i narodowego, wtedy kiedy On raczy sobie wybrać któryś z nich dla swego szczególnego celu.

Służba Bogu nie może być połowiczna lub byle jaka i wymaga pełnego poświęcenia się, jeśli ma być owocna, lecz nie jest wtedy smutna, żałosna, nieszczęśliwa, a przebiega w pełni szczęścia, radości, przyjaźni z Bogiem i z Jego wyraźnym działaniem. Rozważ sobie w kontekście tego, jak Pan ratuje was z pułapek i knowań. Oddawajcie Mu siebie i kraj, proście za innych, przepraszajcie za wspólne winy i żyjcie wedle jego wskazań, a On was nie opuści i wyprowadzi z niewoli.


Pan chce przestawać z każdym


Wracam do twoich pytań. Myślisz o objawieniach prywatnych ś.p. p. Anny B. W przeważającej części są prawdziwe, zwłaszcza nauki Pana. Mogą one pomóc ludziom o podobnej do niej psychice i dlatego przydałoby się ich ogłoszenie.

Pan nasz chce, aby takie rozmowy z Nim, przez które On doprowadza ludzi do świętości – każdego indywidualnie i stosownie do jego natury – były wiadome, gdyż one ośmielają was do szukania Go w swoim życiu i słuchania Go. Chrystus Pan pragnie, aby wiadome było, że On chce przestawać z każdym, nie tylko z „duszami wybranymi”; dlatego teraz specjalnie często zwraca się do ludzi świeckich, zwyczajnych, niczym się nie wyróżniających. Pan nasz od każdego człowieka pragnie odwzajemnienia miłości.

Sądzę, że należałoby zająć się opracowaniem tego „pamiętnika duszy”. Wiem, że trudno ci jest zrozumieć jej psychikę, ale Bóg rozumie każdego z was, bo On sam was wyposażał na życie, a potem wedle tego wyposażenia prowadzi. Ty nie musisz być podobna do niej – przeciwnie, masz być sobą – ale twój stosunek do Pana powinien być, i może, równie bliski, codzienny, zwyczajny. Proś o to.

Pragniesz wiedzieć, czy ona (A. B.) jest tutaj. Tak, oczywiście. Przecież pragnęła być z Panem i starała się o to. Czyż zdarzyło się kiedyś, żeby On takie pragnienia odrzucił?


JEDYNYM SCHRONIENIEM JEST MIŁOŚĆ PANA

(Kto żyje w Miłości, wydziera złu wciąż nowe przestrzenie)


13 VI 1982 r. Po mojej refleksji nad własną niewdzięcznością za dary Boże i nienasyceniem „ włącza się” ojciec Ludwik.

– Masz rację, ale już Augustyn to zauważył, że człowiek „nie mieści się w sobie”. Jego głód sięga innych wymiarów i zaspokojenie znajduje dopiero w miłości Boga. Jeśli jednak zaufa zupełnie (tak jak powinien) miłości Boga do siebie – żyje w niej, już świadomie, tu u was.

– Łatwo to powiedzieć, jak się już jest tam i wszystko rozumie się jasno.

– Tak, rozumiem cię: chcesz powiedzieć, że tam, czyli u nas, każdy jest bezpieczny, chroniony, otoczony miłością, pewny jej na zawsze, u was zaś miłość Boga przed niczym nie chroni. Tak sądzisz? Chroni ona nie tylko każdego z was, ale cały świat i ludzkość przed zgubą. Każdy wasz oddech, każda myśl, każdy odruch miłości jest Bogu wiadomy, jak matce ruch jej nie narodzonego jeszcze dziecka. Bo tak naprawdę rodzimy się dopiero tu, Bogu na chwałę. Miłość Bożą posiadacie też w pełni, chodzi o to tylko, abyście wyszli z niemowlęcego pragnienia bycia głaskanym, pielęgnowanym, całowanym i pieszczonym, i stali się zdolni do odpowiedzi Bogu. Partnerami swymi nas uczynił – pragnie odpowiedzi. Chce Pan nasz, abyście świadomie i dobrowolnie decydowali o sobie, ale pragnie naszej miłości od każdego i zawsze, jak matka od dziecka, chociaż jej nie żąda i o nią się nie upomina.

Jeśli myślisz o „atmosferze ziemi”, masz rację. Tu istnieje i działa zło; nie samodzielnie i wszechwładnie, bo Bóg nie dopuszcza tego, ale poprzez każdego z was. To, co nie jest w was nasycone Bogiem, poddane mu, poddane miłości bezinteresownej, nie jest niczyje: tu władzę obejmuje lub może w każdej chwili objąć duch zła i nienawiści. Chrystus Pan ten teren „niczyj”, pole polowań na was nazywa „światem”. Mylą się ci, którzy sądzą, że schronieniem są klasztory, pustelnie, odsunięcie się od „świata”. Jedynym schronieniem jest miłość Pana. Kto w miłości żyje, może bezpiecznie chodzić w „świecie”; mało – może walczyć i zwyciężać. Kto żyje w Miłości, wydziera złu wciąż nowe przestrzenie, wprowadza Pana na tereny dotąd przez Niego nie zdobyte. Potrzebują one bowiem widomego świadectwa. Wy nim od wieków jesteście, coraz to nowi dla nowych pokoleń. Czy nie widzisz piękna tej walki i cudu żywej obecności Boga w was? Czy to cię nie zachwyca? Czyż może być piękniejsze pole działalności człowieka?


O Polsce

teraz jesteście odpowiedzialni za to, czy ocalone zostaną wartości najwyższe: dobra moralne”


Stany, które przechodzicie teraz wszyscy, są znane życiu wewnętrznemu, jak kamienie na drodze, o które już wielu przed wami otarło sobie nogi, potknęło się, a nieraz i ciężko pokaleczyło; ale też podniosło się i poszło dalej, jak i wy pójdziecie.

Napór duchów zła i nienawiści jest zawsze tym silniejszy, im słabszy jest człowiek. Teraz hulają one po Polsce, obiecując sobie wiele zdobyczy, a jednak zawiodą się, bo Pan nasz tym bardziej zasila was swoją mocą, im słabsi i bardziej bezradni jesteście. Według ludzkich kryteriów ocena rzeczywistości w Polsce jest zła, dla wielu rozpaczliwa i beznadziejna. Co w takich sytuacjach czynią ludzie, robią i obecnie. Jedni porzucają natychmiast kraj biedny, inni gromadzą co tylko mogą dla siebie, wielu widzi okazję do rabunku i robi to. Wyobraźcie sobie, że pali się wasza kamienica. Działania ludzkie będą podobne, ale zawsze znajdą się też inni, którzy płomienie gaszą, nie tylko zaprawieni do tego fachowcy, ale i ochotnicy. Od tego, jak cenią palący się dom, zależy, ilu ich stanie do ratowania.

Pali się Polska, może zginąć, jeśli nie staniecie w jej obronie. Porzucając przenośnie, zginąć może to, „co Polskę stanowi” – jej własna hierarchia wartości moralnych oparta w całości na uznaniu Boga; wtedy reszta rozsypie się jak próchno. Do was należy ocalenie całego domu, a nie wyciąganie zeń swojej własności lub uciekanie z ukradzionym dobrem, którym są: prawie darmowa nauka i studia wyższe, jeśli się społeczeństwu po ukończeniu ich nie służy, a także wycofanie się psychiczne do odgrodzonego azylu własnych, możliwie przyjemnych spraw.

Bóg liczy na was, tych, którzy uznają Go swoim Panem. Zasila was, wspomaga i w miarę waszej odwagi, miłości i ofiarności kieruje w miejsca, gdzie staniecie się najpotrzebniejsi.

Nakreśliłem panoramę bitwy, terenu Polski, na którym decyduje się los milionów ludzi, bo i przyszłych pokoleń. Teraz wy jesteście odpowiedzialni za to, czy ocalone zostaną wartości najwyższe – dobra moralne. Ale to są już dobra Pana naszego złożone w waszym kraju. Dlatego walczycie o skarby Boże.


Uwierzcie, że cierpienia są lekarstwem duszy i nigdy Pan nie daje ich bez przyczyny


15 I 1983 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Przypominam, że podstawą stosunku Bóg – człowiek jest synowskie zawierzenie Ojcu i pełne zaufanie do Jego dla nas miłości i miłosierdzia, które nam Syn, Jezus Chrystus, objawił jasno. Trzeba zawierzyć i ufać bezgranicznie Temu, który życie swoje dał za każdego z nas. Ufność ta obejmuje nie tylko każdego z was osobiście, ale powinna opierać się na pełnym zaufaniu w Jego prowadzenie i opiekę nad każdym człowiekiem w życiu i śmierci. Musicie silnie uwierzyć, że ten, który umiera, umiera w czasie i usposobieniu dla niego najlepszym, że żadne zewnętrzne objawy fizyczne – maligna, skleroza, brak przytomności – nie dotykają ducha ludzkiego, a cierpienia są lekarstwem duszy i nigdy ich Pan nie daje bez przyczyny. Nie tylko oczyszczają człowieka, ale mogą być jego jedyną szansą na zyskanie miłosiernego przebaczenia Boga; mogą obudzić wyższe – zagłuszone przez złe życie – wartości ducha, zniszczyć mur egoizmu, oderwać od obłędnej pogoni za ułudą, np. kariery, władzy, posiadania itp., i zwrócić ku prawdzie, nawróceniu, pojednaniu z Panem.

Cierpienia ofiarowane Bogu mogą ocalić od zguby cały świat, a nie tylko pojedynczych ludzi, zaś ofiarowującego je przywieźć natychmiast w ramiona Boga. Dla wielu daje je Pan jako dar męczeństwa – braterstwo z Jezusem w konaniu i śmierci; tak jak inni zawierają je przez ubóstwo, życie ukryte bez skarg i narzekania, służbę samarytańską, życie bezdomne (porzucenie wszystkiego, co bliskie i drogie sercu), życie w posłuszeństwie i modlitwie, głoszenie słowa Pana i posługiwanie Mu. Kościół przez wieki powtarza i spełnia w swoim Ciele Mistycznym żywot ziemski Boga-Człowieka (bo w Jego naturze boskiej jest on nieskończony, tak jak nieustająca jest ofiara śmierci Chrystusa Pana za rodzaj ludzki).

Bóg sam przyjął naturę ludzką, by odkupić znieprawionego człowieka, ale Kościół – lud Boży – w całości swojej podąża śladami Pana, aby nieustannie upodabniając się do Niego przekraczać bramę królestwa i jednoczyć swe drobne, ludzkie wysiłki z gorejącą Obecnością we wspólnej spełnionej miłości.

Jest to droga jedyna, wskazana nam całym życiem Jezusa Chrystusa, droga odzyskanego synostwa, wiary, ufności i miłości.


Każdy z was przyspiesza budowę królestwa Bożego lub ją opóźnia


25 IX 1983 r. Mówi ojciec Ludwik.

– My nie jesteśmy świadomi stanu waszych sumień. Tylko Bóg zna je dogłębnie i w pełni. Jesteśmy przy was, znamy wasze kłopoty, niedostatki i cierpienia, ale głębia waszych dusz jest miejscem spotkania z Bogiem i tylko On może swoje własne stworzenie zrozumieć i wytłumaczyć. Nie śmielibyśmy próbować wglądać w tajemnicę porozumienia pomiędzy Bogiem a każdym z was.

Wiem, co myślisz do nas i o nas, bo myśl jest mową. Wiem o wszystkim, co piszesz, mówisz i myślisz o naszych wspólnych pracach i o wszystkim, co dotyczy naszej współpracy teraz i w przyszłości. Lecz twoja wolna wola może – jeśli zapragnie tego – zmienić nasze plany i odrzucić współpracę. Każdy z was przyspiesza budowę królestwa Bożego lub ją opóźnia.

Pan dał nam, ludziom, wolność prawdziwą, pełną i nie narusza jej nigdy. Nawet gdy wy oddajecie Jemu swoje życie, gdy oddajecie się „w niewolę Maryi” – musicie chwila po chwili tę decyzję potwierdzać, ponieważ żyjecie w czasie teraźniejszym, a oddanie stało się przeszłością. Każda chwila jest nowym czasem i można w niej swoją decyzję potwierdzić lub cofnąć.

Przez stałe praktykowanie wyboru pozytywnego utrwala się i umacnia w was trwałość decyzji oddania się Bogu i może wreszcie stać się predyspozycją stałą. Wtedy dopiero Pan nasz może liczyć na was; i taka formacja duchowa jest powinnością każdego człowieka, jego dojrzałością duchową.


Powierzaj się Maryi


Wiesz o tym, że prawdziwa walka duchowa toczy się o to, byśmy stali się rzeczywiście – Jego własnością, Jego odzyskanymi dziećmi, świadomie i gorąco oddanymi Ojcu. Jedyną, która od chwili poczęcia była własnością Pana z całej mocy woli i serca, była Maryja Panna – najpiękniejszy kwiat rodzaju ludzkiego.

Ona pomaga teraz każdemu i zawsze, gdy się Ją wzywa. Musisz być całkowicie pewna, że jesteś słyszana i że Matka natychmiast z pomocą ci pospiesza. Zaś pomoc Jej kruszy wszelkie pęta i przerażeniem napawa złe duchy, nawet najpotężniejsze.

Powierzaj się Maryi stale sama, a także oddawaj Jej innych ludzi.