Anna - ŚWIADKOWIE BOŻEGO MIŁOSIERDZIA -




GŁÓD BOGA


25 IX 1976 r. Bartek o pewnym koledze, literacie, prosząc o pomoc dla niego.

– Jemu potrzebna jest teraz pomoc, taka jaką kiedyś dałaś mnie. On jest zmęczony i nie widzi przyszłości. Swoją pracę traktuje tak jak ty – pisze o tym, na czym się zna, ale brak mu nadziei, czegoś, dla czego warto żyć, dla czego chce się żyć. Jest znudzony życiem, jakie prowadzi, środowiskiem, wszystkim, do czego ciągnął, co pragnął osiągnąć, ale co okazało się „nie tym”. Miota się w duchu i szarpie ze sobą, nie widzi nowej drogi, bo jest zabłąkany: ze wszystkich stron krajobraz jest nieciekawy, smutny, we mgle.

Oczywiście wiemy, że jest głodny Boga. Po prostu każdy Go szuka i spodziewa się znaleźć pod postacią swoich pragnień. Ale Bóg jest sobą i nie stosuje się do pragnień fantazji ludzkiej. Jest większy niż możliwości naszej wyobraźni, nieskończenie bardziej poważny i wspanialszy. Ludzki robak, który szuka nory małej i ciasnej, zaskoczony zostaje, gdy ofiarowuje mu się najcudowniejszą niebosiężną gotycką katedrę. A Bóg nie chce ustąpić – to człowiek musi dorosnąć do swojego domu w wieczności. A czym jest katedra, choćby najdoskonalsza, w porównaniu do naszego Domu: bez ścian i ograniczeń, domu pulsującego ogniem, w którym jest muzyka i cisza, życie przyjaźni, miłości i zrozumienia, samotność w złączeniu z Panem i rozkwit wszelkiej myśli, wiedzy, ogród wiecznie dojrzewający, a nie znający zgnilizny ani śmierci.

Kiedy tu będziesz – a wierzę w to – jaką radością będzie dla mnie móc ci ukazać nasze szczęście!

Dobrze byłoby otworzyć mu oczy na nowe światy, o ile oczywiście on zechce. Jednak do jego wyobraźni powinno przemówić to, co jest pięknem. Nie jest zepsuty wewnętrznie, zachował wrażliwość sumienia. Ma do siebie wstręt, dlatego że przez wiele lat kąpał się w pozorach wartości; jadł rzeczy niestrawne w przekonaniu, że to, co mu zachwalają, musi być tego warte. Snobizmy i mody wreszcie sfermentowały w nim i teraz jest pusty, ale to jest właśnie pora dobra na chleb dla ducha. Spróbuj. (...)

Prosi o to wiele osób, w tym rodzice i jego polegli koledzy, a to jest dla mnie i dla ciebie ważne, prawda? (...) Zależy mi na tym. Widzę, jak się chłopak męczy, a bądź co bądź walczył i drogie mu jest to, co nam, a tylko przesłonięte zostało na pewien czas przez snobistyczne środowisko, zktórego już się wydobywa.


Mówi ojciec Ludwik.

– Musisz pamiętać o tym, że jesteś my twoimi rzeczywistymi przyjaciół mi, to jest, że rozumiemy cię, kochamy i nie zwracamy uwagi na drobnostki, ponieważ łaczą nas sprawy niezmiernie poważne i tylko one mogą wpłynąć na nasze wzajemne stosunki. Powinnaś czuć się względem nas zupełnie swobodna, nieskrępowana i szczera.

...I nie zwlekaj dłużej ze spowiedzią . Bez Chrystusa ż ycie nasze nie ma blasku, szare jest i martwe, podczas gdy przy Nim rozwijamy się i przynosimy owoce.


Mów Jezusowi o wszystkich problemach


15 X 1978 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Pytasz, jak masz się poddać działaniu woli Boga, jak zbliżyć się ku zażyłości z Chrystusem. Mów Mu o wszystkich swoich problemach – zamiast z ludźmi, mów z Nim. Nie próbujesz nawet. Staraj się pomówić z Nim o tym. Proś Go o pomoc w darowaniu przez ciebie win, proś o umiejętność zapominania i darowywania. Dziękuj Mu też za wszystko, co otrzymujesz; bo wdzięczności trzeba się uczyć. Nie poddawaj się „nastrojom”, pokusom i zmęczeniu. Ufaj Chrystusowi we wszystkim i staraj się odczytywać Jego wolę, nie twoją. Proś o ciszę wewnętrzną i spokój, a tych, których życiem duchowym lub zdrowiem jesteś zatroskana, polecaj Panu szczególnie.


10 I 1979 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Staraj się dzię kować za wszystko, co ci dzień przyniesie, a wieczorem za to, co otrzymałaś. Dotyczy to wszelkiego dobra, o jakim się dowiadujesz, którego doświadczyli twoi bliscy i ci, za których prosicie (którzy też powinni być wam bliskimi).


Dobrze, że wiesz o swojej słabości


5 II 1979 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Dobrze, że o tym mówisz. Rzeczywiście jesteście słabi i mało możecie, prawie nic, lecz Bóg może wszystko, i to tylko jest ważne. Dobrze by było, abyś zawsze pozostawała w świadomości swojej nieudolności i słabości, bo nic tak nie szkodzi, jak mniemanie, że się samemu coś robi (dużo i dobrze), podczas gdy to czyni Jezus przez was. Natomiast nie jest dobrze, kiedy mając właściwą ocenę siebie, masz niewłaściwą – Chrystusa Pana. Widzisz w Nim cień tylko zamiast wszechmocy pełnej majestatu. Rozumiem, że łatwiej zbliżyć ci się do Niego jako do przyjaciela, ale jest to Przyjaciel wszechmogący. Jeżeli chcesz więcej wyprosić dla ludzi, wstawiaj się z większą miłością, żarliwiej, tłumacząc i usprawiedliwiając, a także przepraszając Pana za ich winy. Proś też o wstawiennictwo Maryję. Ona nigdy nikomu nie odmówi, możesz być spokojna.

Mówisz, że trudno ci modlić się samej. Nie jesteś sama – Duch Święty żyje w tobie i On się modli do Ojca prosząc za tobą. Zaufaj Mu i proś o opiekę nad tobą Jego świętości i mocy. Nie widzę, co by ci mogło przeszkadzać w rozmowie z Chrystusem, jeśli jej naprawdę pragniesz. On cię słyszy, nawet jeśli ci się wydaje, że nie, i że trudno ci się skupić. W takim przypadku ofiarowuj Panu te trudności. Możesz oddawać Mu tylko to, co masz, co z ciebie wypływa: oschłość, oziębłość, niemożność skupienia się, napięcie i zdenerwowanie. Jeśli oddasz to wszystko Chrystusowi Panu, On to przemieni, a ciebie uleczy. Lecz musisz też rozumieć, że czasem trzeba przyjąć taki stan też jako dar, jeśli nie ma w tym wyraźnego działania zła, np. złości czy niechęci; jeśli natomiast tak to czujesz, proś o ochronę, opiekę i uwolnienie cię, zwracając się do Maryi, Matki i Opiekunki.


Im większe zadanie życiowe Bóg wam wyznacza, tym większego zaufania pragnie


7 II 1979 r. Mówi ojciec Ludwik, udzielając rady dla bliskiej znajomej, której plany życiowe związane z małżeństwem zostały „wywrócone”.

– Plany człowieka nie zawsze są planami Boga. Może to być tylko próba zdecydowania, wierności i stałości dla zupełnie innych zadań. Jeśli człowiek przywiąże się do swoich planów, zerwanie ich jest krwawe jak ciężka rana. Jednak nie jest śmiertelne, ponieważ Pan nasz nigdy nie odrzuca nikogo, kto pragnie z Nim iść. Pan tylko pragnie zrozumienia, że to my mamy służyć Jego planom (nawet jeśli On zechce je zmieniać wielokrotnie lub zburzyć nasze własne, a jak sądziliśmy – Boże zamierzenia), a nie że my według własnych chęci wybieramy sobie sposób służenia Mu. On jest Ojcem zarówno nas, jak i swoich planów dla nas. Im większe zadanie nam wyznacza, tym większego zaufania pragnie. Oddanie całkowite – na życie i śmierć – z miłości do Niego gwarantuje, że On powierzy nam z zaufaniem sprawy poważne.

Pomimo cierpienia trzeba ufać w Jego miłość i stałe kierownictwo i wszystkie wydarzenia przyjmować jako Jego dar. Radzę wam, podziękujcie Panu z całego serca za to, co uczynił (bo i przez złą wolę innych – którą dopuszcza – Pan może działać, gdy chce). Praca na nią już czeka, niech się nie martwi, bo to jest bezużyteczne, a służy tym, czym może, co umie, spokojnie już składając przyszłość w Sercu Jezusa kochającemu ją bezgranicznie.


8 II 1979 r. Mówi Matka.

– Dziecko moje, jestem z tobą stale, troszczę się o ciebie bardziej niż za życia; proszę, nie odnoś moich dawnych błędów do mnie obecnej. Pytasz, „czy bardziej może ci pomóc w zwalczaniu lenistwa ten, kto był leniwy, czy też przeciwnie” – myślisz o mnie.

Widzisz, ja proszę za ciebie wraz z wieloma innymi osobami, lecz pomóc tak, że cała się odrodzisz i zostaniesz przemieniona, może tylko Pan. Nie jest łatwo walczyć ze sobą, lecz On, który cię kocha, może cię całkowicie uzdrowić. Proś Go o to, a my będziemy prosić wraz z tobą. I pamiętaj, córuś, że On pragnie nas uzdrawiać, a tylko czeka na nasze „chcę”. Wiedz też, że twoje siły są wymierne i nie możesz zrobić wszystkiego, coś powinna, bo powinnościom nie ma końca.


Mówi ojciec Ludwik.

– Wiem, że najbardziej gnębi cię to, że masz za wiele spraw naraz. Radzę ci, oddawaj każdy dzień do dyspozycji Panu, tak by On mógł twoim czasem gospodarować. Myśl też o tym, co jest najpoważniejszą sprawą dnia i wokół niej ogniskuj wszystkie inne zamierzenia. Praca? Tak, ale ważne jest to, co i jak wykonasz, a nie ile zużyjesz na nią czasu. Proś o pomoc i w tych sprawach. (...)

Powiedz Z., że Pan nasz nikogo nie odrzuca, a każdego pragnie przyciągać do siebie, działając w sposób dla niego możliwy do przyjęcia. Tego trzeba się uczyć, a tworzyć też silną więź życzliwości. Oprócz modlitwy konieczne jest również poznawanie się, aby móc sobie nawzajem świadczyć jak najwięcej dobra.


17 III 1979 r. Po spotkaniu z koleżanką, która w widoczny sposób zmieniła się: była radośniejsza, bardziej ufna, silniejsza... Mówi ojciec Ludwik.

– Widzisz, jak Pan nasz działa, gdy się Mu zaufa? On jest Tym, który działa, wy tylko pomocnikami, czasem obserwatorami Jego cudów. Jeśli On znalazł wśród was punkt oparcia, nie zrezygnuje nigdy, chyba że sami przeszkodzicie Mu działać; lecz jeśli będzie dobra wola, będzie obfity połów. Przypomnij sobie, jak On kazał uczniom zarzucić sieć – kiedy i z której strony łodzi. Oni nic nie wiedzieli, tylko usłuchali. I wam to pozostaje: poddać się Jego kierownictwu i w każdym momencie pytać o radę, słuchać...


POMOC W ROZWOJU –RADY DLA KIEROWNIKA GRUPY MODLITEWNEJ


11 III 1980 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Dary otrzymywane nie powinny być zakopywane, a rozwijane, ponieważ mają służyć szerzej; po to są dane. Ponadto wszyscy powinni rozwijać się w pełni, a nie jedni bardziej niż inni. Pełny rozwój następuje wtedy, gdy człowiek biorąc – daje. Należy to umożliwić wszystkim, zachęcając tych najskromniejszych i nie „zajmując pierwszego miejsca” dlatego, że weszło się wcześniej do grupy. Pan nie uwzględnia pierwszeństwa, które ludzie sobie uzurpują.

Wy nie wiecie, do jakich zadań Pan was przeznacza, lecz powinniście w imię miłości bliźniego starać się, aby nikt z was nie zostawał ograniczany w rozwoju. Może się okazać, że później, kiedy zostanie pozostawiony sam wobec swojego własnego zadania, nie da sobie z nim rady, gdyż nigdy nie był samodzielny, a opierał się na wspólnocie.

– A czy nie powinien?

– Wspólnota modlitewna to gniazdo, z którego macie wyjść w świat. Łączność między wami może być bardziej duchowej niż fizycznej natury. Wychodząc na zewnątrz musicie być samodzielni duchowo, a więc mocno związani z Panem, na Nim oparci całą mocą woli i serca, w Nim zakorzenieni i pewni Jego miłości i pomocy. Właśnie różnorakie dary są tą dawaną wam „na wyrost” rękojmią pomocy i miłości Pana do was. Ale w istocie są one narzędziem pomocnym w służbie Bogu i dlatego należy o nie dbać. Zwróćcie uwagę na „najmłodszych” i angażujcie ich do pomocy, a nie do asysty.

Zwróćcie też uwagę na kształcenie intelektu. Trzeba czasem poradzić, polecić lub zainteresować, zwłaszcza „nowych”, odpowiednią lekturą. Powinniście czasem porozmawiać z nimi, pojedynczo lub w grupce, aby zorientować się, co kto czyta, i zalecić każdemu lekturę odpowiednią dla jego etapu rozwoju, zainteresowań i poziomu wiedzy.

Pojedynczo dawane zalecenia i rady nie zastąpią pewnego rodzaju kierownictwa. Formacja wspólnotowa nie zastąpi intelektualnej, obie powinny przebiegać równolegle. Jeśli zechce (chodzi o kapłana-opiekuna), radziłbym, aby opracował pewne propozycje w dwóch, trzech wariantach, np. z położeniem nacisku na problemy filozoficzne, teologiczne i etyczne w aspekcie społecznym, do wykorzystywania zależnie od zainteresowań osobistych, lecz z zaznaczeniem tekstów: obowiązujących dla wszystkich – przede wszystkim Pisma świętego i pomocniczych do pełniejszego zrozumienia Pisma, ponadto pomocnych w rozwoju wewnętrznym. Zalecałbym układ od najprostszych i najłatwiej przyswajalnych do trudnych, np. Jana od Krzyża, Teresy z Avila itp., przeplatając lekturę różnymi wzbogacającymi uzupełnieniami, nawet lekkiego typu, ale opartymi na idei rozwoju człowieka ku Bogu i służbie Bożej we współpracy z Nim. Myślę tu o biografiach ludzi, zwłaszcza ostatnich lat (de Foucauld, matka Teresa, o. Kolbe i wielu innych). Te moje sugestie prowadzą do tego, byście się nie zagubili w lekturach bez wyboru o różnym poziomie i nie poprzestawali na tekstach łatwych.


Uciekaj zawsze do Chrystusa


2 III 1981 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Pragnę ci zaproponować, żebyś z miłości do Chrystusa zechciała przyjąć to wszystko, co cię niepokoi i rozbija wewnętrznie, w duchu zadośćuczynienia za swoje winy i w duchu pokuty. Nie rób nic więcej, tylko mów Jezusowi: „Panie mój, Przyjacielu, Tyś za mnie oddał życie. Ja mogę Ci oddać tylko ten mały ból codzienny. Przyjmij go jako dowód mojej miłości”. Mów też często, jak tylko możesz, że ufasz Mu i polegasz na Jego miłości do ciebie i na Jego kierownictwie. Poza tym nie zajmuj się więcej analizą tego, co ci dokucza, nie zaprzątaj sobie tym myśli. Zagarniaj wszystko to, co ci się narzuca z zewnątrz, i oddawaj Jemu.

– Ojcze, jeśli to są pokusy i myśli podsuwane mi przez szatana, to jak mogę je oddawać Chrystusowi?

– Ty nie oddajesz pokus, ale swoje udręczenie – a On je natychmiast przyjmie, aby cię uwolnić. Jeśli tego nie robisz, to pozostajesz nadal ich więźniem. Czy nie czujesz, jak bardzo zostałaś przez nie oplątana, spowita, obezwładniona wewnętrznie? Celem szatana jest zawsze oderwanie was od Boga, wszelkimi środkami, jakimi dysponuje – a jest ich mnóstwo – i zawsze z nim przegra ten, co liczy tylko na siebie. Słusznie myślałaś, że nie możesz walczyć ze złem niewidzialnym: oczywiście ulegniesz mu – ty! – ale to samo zło truchleje przed władzą Pana naszego. Dlatego uciekaj zawsze do Chrystusa, a nie od Niego.

Proszę cię, miej cierpliwość i zaufanie. Staraj się przytulić do Jezusa jak najbliżej. Oddaj Jemu swoją obronę i ufaj Jego miłości. On zna każde drgnienie twego serca.


Rzućcie się w ramiona Pana


Jak obserwuję, nie tylko tobie, ale wam wszystkim nie jest łatwo modlić się samotnie. Zbyt wielki jest teraz nacisk „świata” z jego niepokojem, natłokiem wrażeń i grzechem. Codziennie zanurzacie się w nim i nigdy nie wychodzicie zupełnie czyści, ponieważ nie możecie przeciwstawiać światu miłości prawdziwej – miłości Pana. Kiedy nauczycie się żyć Jego miłością – nie swoją – będziecie zdolni ogarniać nią i w niej zanurzać wszystkich ludzi i sprawy każdego waszego dnia. Dobrze, że już rozumiecie waszą słabość, nieudolność i skłonność do zła, a także egoizm i brak miłości. Trzeba tylko, abyście w tym miejscu nie pozostawali, a całą mocą woli, umysłu i serca rzucili się w ramiona Pana – który was oczekuje, aby uczynić was prawdziwą swoją własnością. A wiesz, że Bóg jest miłością darzącą. Pragnie On nasycić was sobą, udzielić się wam w swojej mocy, w swoim ogniu, w swojej miłości. Pragnie stać się towarzyszem każdej sekundy waszego życia, abyście nie gubili się już, nie smucili, lecz zostali nasyceni radością.

Takie są pragnienia Pana naszego, Jezusa Chrystusa, względem swego odnowionego Kościoła, który ma wyjść z pozycji obronnych i zacząć zdobywać dlań świat.

– Czy dawniej tak nie było?

– Było tak zawsze, ale nigdy jeszcze nie było takiego zepsucia i zła. Dlatego łaska Boża wychodzi szukającym Pana naprzeciw w niespotykanej dotąd obfitości, łaskawości i miłosierdziu. Zbliża się dzień „dobrego łotra” i potrzeba naszemu Panu wielu uczniów, którzy staną się Nim samym dla zbawienia ludzi, niosąc Go im wszędzie.


O pokorze


3 III 1981 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Pan nasz jest niewyobrażalnie święty. Jego miłość i miłosierdzie są nieograniczone. Ale Pan pragnie dać się poznać. Powoli się do was przybliża, odsuwa wasze wyobrażenia o Nim jak kolejne zasłony. Ceń sobie bardzo to pragnienie Jego miłości i bądź Mu wdzięczna – a wdzięcznością dziecka jest ufność i pokora.

Ty masz zupełnie błędne pojęcie o pokorze. To nie „korzenie się ” czy „bicie pokłonów”, „czołganie się”, „leżenie na ziemi” – nic z zewnętrznych form. To jest stawanie przed Panem w całej swojej biedzie i małości, stawanie w prawdzie. A prawda jest taka, żeśmy zawsze niedoskonali, zawsze mniej lub bardziej brudni, a przede wszystkim wobec Niego jak malutkie dzieci, niemowlęta, tak słabi, bezradni i we wszystkim zdani na Niego. Trzeba uznać swój stan i przyjąć go z godnością, to znaczy w prawdzie, nie udając przed Chrystusem Panem – który nas zna dogłębnie – tego, czym się nie jest, nie pozując, nie grając roli nadczłowieka. Bo wszelkie kłamstwo i fałsz wstrętne są Bogu (i śmieszne, bo nieskuteczne), a ujawniają jedynie stopień waszej pychy i rozmiar błędu w ocenianiu siebie – czyli ogrom miłości własnej. Aby mówić z Panem, trzeba stać się sobą, bytem stworzonym, zależnym, ale ukochanym i odkupionym.


Dzień święty potrzeby duszy


8 III 1981 r., niedziela. Mówi ojciec Ludwik.

– Cieszę się, żeś ten dzień postanowiła poświęcić Bogu. Dla ciała potrzebny jest odpoczynek, odprężenie, zwolnienie czynności, ograniczenie wrażeń, a także – co bym ci bardzo polecał – przechadzka na świeżym powietrzu. Jednak dusza jest nieskończenie cenniejsza niż ciało, a tak mało myśli się o jej potrzebach...

– A jakie są potrzeby duszy?

– Dusza ludzka odpoczywa „w Panu” – przy Nim! Msza święta jest wspólnym uczestnictwem Kościoła w Ofierze Chrystusa trwającej ponad czasem, zawsze żywej, zawsze odkupującej was (wyzwalającej z niewoli grzechu) i oczyszczającej. W czasie Mszy świętej powinniście wszyscy pragnąć tych owoców ofiary Chrystusa, prosząc o nie z całego serca. To jest prawdziwe uczestnictwo, nie jest nim natomiast bierna obecność. Ale dusza człowieka żyjącego „w świecie” bywa tak zmaltretowana, tak głodna Boga, tak słaba i zmęczona, że potrzebny jest jej dłuższy czas na przylgnięcie doń, odprężenie się, wywikłanie z natrętnych myśli, niepokojów i chaosu, w jakim przebywa.

Dlatego w niedzielę należałoby skupiać uwagę na Panu, robiąc to, co konieczne, ale nie słuchając już bodźców absorbujących – pozornie biernie –jak radio, telewizja, książki rozrywkowe, muzyka rozrywkowa itd., itd. Bo nie chodzi tylko o relaks ciała i zabawienie intelektu, ale o zdrowie duszy, o jej wyzwolenie z wielokierunkowych bodźców płynących od intelektu, wyobraźni i emocji.

Teraz, kiedy piszesz we względnej ciszy, bez towarzyszenia radia, możesz mocniej zogniskować się na tym, co ja ci mówię, tak jak przedtem na modlitwie (bez pośpiechu i wyznaczonego czasu jej trwania). Wtedy też Pan może cię leczyć, umacniać i ożywiać.

– Co dzieje się we mnie, kiedy rozmawiamy?

– Otwierasz się na nasz świat, „wietrzysz” mieszkanie swej duszy, wpuszczasz niejako świeże, czyste powietrze. I musisz mi przyznać, że nigdy ci ono nie zaszkodziło, prawda? (...)


Rekolekcje


Tak jak obiecałem, będziemy z wami modlić się i was wspomagać. Teraz sprawa metody. Nabożeństwo pojednania, takie jak ostatniego czwartku, byłoby dobre. Modlitwa wstawiennicza jest bardzo potrzebna i skuteczna, ponieważ Chrystus Pan życzył sobie, abyśmy się za siebie wzajem modlili, i łaskawie was wysłuchuje. Ale najważniejsze jest, abyście zdawali sobie sprawę, że to On działa i Jego moc uzależniona jest od waszej dobrej woli niewtrącania waszych własnych uzupełnień, tj. od nieprzeszkadzania Mu.

Taką przeszkodą może być wasza pycha, ambicja własna, napięcie emocjonalne, zdenerwowanie, brak zgody i głębokiej życzliwości pomiędzy wami; także usilne pragnienie zrobienia jak najwięcej zgodnie z planem. Tymczasem plan musi być, ale ramowy, i niekoniecznie wszystko musi przebiegać zgodnie z nim. Oddajcie kierownictwo Panu i spokojnie dostosowujcie się do tego, co On działa.

Jeśli chcecie rzeczywiście pomóc tej młodzieży, zaufajcie Panu i oddajcie Mu ją.


Zły” kapłan


21 VI 1981 r. Wyłożyłam ojcu Ludwikowi swoje żale na kapłana w rażący sposób lekceważącego swoje obowiązki. Spytałam na koniec, dlaczego Bóg znosi to, że tacy ludzie deprawują otoczenie i szkodzą wiernym zależnym od siebie, gorszą ich i odpychają od Boga.

– Odpowiem ci, że taki jest Kościół, jacy ludzie w nim. Konieczna jest reforma i oczyszczenie, a tego mogą dokonać tylko nowi biskupi, nowy prymas i młode pokolenie księży. Oni to widzą i pragną oczyszczenia.

Bóg znosi nas wszystkich, chociaż najokrutniejszy ból sprawiają Chrystusowi Jego źli kapłani, zwłaszcza wśród proboszczów, profesorów, wychowawców w seminariach duchownych – wszędzie, gdzie mając jako kapłani wpływ, stanowią wzór (często odrażający). Tu potrzeba nieustającej ofiary i modlitwy.

Dobrze, że widzisz, jaki jest rzeczywisty obraz życia parafialnego w naszym kraju; nie można żyć złudzeniami. A jednak Najświętsza Maryja Panna potrafi i to przemienić. Jedyne, co ty możesz, to oddawać Go (tego kapłana) w ręce Maryi z prośbą o ratunek. Tylko Ona może wyprosić Mu łaskę przejrzenia i przemiany. Za Niego nikt się nie modli, a wiele osób myśli o Nim źle – a to nie pomaga.

Przestań teraz rozmyślać na Jego temat, bo to ci nic nie da. Msza, którą ten kapłan odprawia, jest „ważna”, a konsekracja Hostii sprawia, że Pan wkracza do twojego serca. Jeśli Pan pozwala się dotykać rękom łapczywym i zachłannym – ty tym bardziej powinnaś przepraszać w imieniu tego kapłana i swoim, i tym godniej przyjmować Pana. Nie rań serca Pana odchodząc od Niego; i tak cierpi tu w samotności (w pustym kościele, przeważnie zamkniętym, do którego nikt nie chodzi poza niedzielną Mszą św. lub Mszą zamówioną i opłaconą bo odprawiane są tylko wtedy).

– Dlaczego Ojciec mówiąc o tym kapłanie „pisze” dużą literą?

– Każdy ksiądz jest sakramentalnym następcą Chrystusa Pana. Piszę tak przez szacunek dla sakramentu kapłaństwa. Nie sądź Go (tego kapłana) i odwróć się od myśli o Nim.


O pracy nad sobą


12–13 VII 1982 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Pan nasz, Jezus Chrystus, pragnie w was widzieć swoich pomocników w dziele ratowania ludzi słabych i nieświadomych, jak również tych, którzy oddali się na służbę szatanowi, ale bezmyślnie, nie wiedząc, komu służą, myśląc, że służą sobie i swojemu dobru.

– Ale oni mogą uważać, że służą naprawdę swemu dobru?

– Dobro prawdziwe jest tylko duchowe. Tak zwane „dobre warunki” materialne są przydawane przez Pana wedle Jego miłości do was – jeśli wam nie przeszkadzają w służbie. Ale świat naprawdę nie jest terenem gromadzenia dóbr. To wszystko jest „prochem i niczem”. Dziecko może otaczać się zabawkami, ale człowiek dorosły nie powinien gromadzić i zabiegać o rzeczy „dobre” dla dziecka.

– Kto jest człowiekiem dorosłym według ciebie, Ojcze Ludwiku?

– Człowiek dorosły to ten, kto wie, po co żyje, czuje się za siebie odpowiedzialny przed Bogiem i traktuje swoje życie jako służbę na takim odcinku, który go pociąga. Specjalną miłość do czegoś – czyli powołanie – daje Pan w odpowiedzi na oczekiwania i pragnienie człowieka, które zna, choćby jeszcze nie było ono przez człowieka uświadomione. Talenty i zainteresowania, często wszechstronne, są darem dodawanym przez Stwórcę stworzeniu z Jego hojności, lecz człowiek sam nimi gospodarzy i zdarza się, że oddaje je wszystkie za jedną „perłę”, czyli za głębokie i prawdziwe powołanie do miłowania bezinteresownego, inaczej – do służby, jak np. brat Albert, siostry szarytki, ojciec Beyzym, A. Schweitzer...

Służba Bogu jest zawsze wezwaniem człowieka do współpracy z Panem, a Bóg to miłość darząca, rozlewająca się, wzbogacająca, prawdziwie bezinteresowna. Nie jest to domena człowiecza, lecz Boża, i przystępując do takiej służby człowiek z reguły nie jest jej godzien i nie jest zdolny służyć prawdziwie wiernie i wedle Bożej myśli. Dlatego Bóg staje się jego przyjacielem i towarzyszem w pracy. Swoją łaską i mocą uzupełnia wysiłki człowieka i powoli urabia go sobie na współpracownika. Im więcej poddania się codziennym „światłom” i prowadzeniu Pana, tym szybciej dokonuje się przemiana.

Ale jeśli człowiekowi pomimo oddania się rozumowego, a więc obejmującego sferę intelektualną, zależy nadal bardziej na dobru jego samego niż służby, o ile nadal tkwi on w głębokiej miłości do tego wszystkiego, co, jak mniema, jest nim samym (i czego nawet Bogu nie pozwala naruszyć ani uszczuplić) – wtedy Pan pozwala mu żyć jak chce, tylko w człowieku zaczyna się rozłam, walka wewnętrzna bolesna i męcząca. Buntuje się intelekt, który ocenił i zdecydował się wybrać to, co najlepsze – a więc życie z Bogiem i dla Niego – i wyrzuca sprzeniewierzenie i niewierność sferze emocji, które nie chcą zrezygnować z niczego, co objęły w posiadanie. Wola jest szarpana niemiłosiernie przez obie walczące ze sobą strony. Staje się stronnikiem to jednej władzy, to drugiej, nie może pełnić swego prawdziwego zadania – wykonawcy nakazów umysłu oświecanego sumieniem.

Przemieszczenie sfery emocjonalnej, w której umieściło się „ja” takiego człowieka, jest skutkiem grzechu pierworodnego, bo „ja” prawdziwe – dusza ludzka jest ponad wszystkimi władzami natury ludzkiej, nie podlega im, lecz powinna kierować nimi harmonijnie, spokojnie, zdecydowanie i zawsze w świetle sumienia, wypełniając radośnie i z wdzięcznością każdą wolę Ojca. Taką była Maryja Panna w pełni człowieczeństwa, takiego jakim miało ono być w zamierzeniu Bożym. Staje się też ono rzeczywistością w każdym, kto zaufa Chrystusowi Panu tak silnie, iż powierzy całkowicie Jego staraniom swoją chorą i skrzywioną osobowość.

U was najczęstszym błędem jest emocjonalny stosunek miłości do samego siebie. Pycha wasza nie bazuje na wyższości i sprawności intelektualnej, a na „zakochaniu się w sobie” – ślepym, ponieważ jednocześnie widzicie swoją niedoskonałość i nie chcecie z niej wyjść z lęku przed bólem. Tymczasem ból trwa, bo Pan dopuszcza, aby środowisko oczyszczało was z tego, co tak wrosło w was, że uważacie je za „siebie”. Im bardziej chronicie swoją „własność” przed jakimkolwiek zamachem na nią ze strony innych, tym większy opór stawiacie pracy Ducha Świętego w was. Największym i najcięższym przewinieniem jest utwierdzanie się w kłamstwie, stałe przerzucanie winy na innych, szukanie usprawiedliwień, bronienie „do upadłego” swoich racji, a przede wszystkim fałsz i zakłamanie motywacji, które uniemożliwić mogą stanięcie kiedykolwiek w prawdzie przed Panem, czyli możliwość uzdrowienia tych schorzeń duszy.

Gdybyście zdecydowali się przyznawać przed sobą, co wami kierowało w waszych stosunkach z bliźnimi, dlaczego wykonaliście takie a nie inne działania, na czym wam naprawdę zależało, co chcieliście osiągnąć, jakie motywy kierują wami – pokryte hipokryzją mnóstwa pretekstów i pięknosłowia – wówczas zobaczylibyście zawsze i niezmiennie czuwającą, gwałtowną, gorącą miłość własną. Jeśli nie odwrócicie się ku Boskiemu lekarzowi i nie zaczniecie szczerze i mocno prosić o uzdrowienie, pomoc i ratunek, Pan może dopuścić, że wasza miłość własna, śmieszna i dziecinna, stanie się wszystkim widoma, ośmieszy was, a wasze otoczenie zgorszy i od was odrzuci.


Pan będzie was oczyszczał


Pan pragnie dla was tego, co najlepsze, i nie zrezygnuje z was, skoro oddaliście się Jemu, ale dlatego właśnie, że was miłuje, będzie was oczyszczał z wszelkich złudzeń i fałszywych mniemań o swojej doskonałości. Jeśli nie chcecie przewlekać okresu oczyszczenia, czyli cierpienia miłości własnej, oddajcie się Panu z ochotą i ufnością, a On pomoże wam wedle swego miłosierdzia, którego bardzo wszyscy potrzebujecie. (...)

Żeby chcieć wyzdrowienia, trzeba mieć świadomość swojej choroby w całej jej grozie. Bo kto opanuje swoją miłość do siebie samego i ustawi siebie obok bliźnich swoich – a nie przed nimi – ten nie będzie przeżywał niepokojów i tortury niepewności: „Czy aby otoczenie nie osądza mnie źle?” lub „Czy udało mi się zachować tak, jak chciałbym, aby myślano o mnie?”, „Jak wypadłem?”, „Co o mnie myślą?”, „Czy mnie lubią?”, „Dlaczego mnie nie doceniają, nie kochają, nie słuchają...?” itd., itd. Miłość własna, plon grzechu, jest waszym największym wrogiem, bo nie pozwala wam służyć skutecznie i niszczy obraz Chrystusa, który pragnęlibyście przecież stawiać przed ludźmi (a powinniście z czasem stać się nim – sami). Otóż na tym etapie waszego rozwoju potrzebny jest system samokontroli.

– Codzienny rachunek sumienia?

– Nie codzienny, a każdorazowy w przypadku silnej reakcji na cudze zachowanie w stosunku do was. Będzie to rachunek sumienia kierowany przez światło Ducha Świętego. Stanąwszy przed Panem w prawdzie i szczerości proście, aby Bóg wskazał wam źródło cierpienia i jego przyczyny. Bóg używa niedoskonałości bliźnich dla wykazania wam waszej własnej. Dlatego należy natychmiast i całkowicie odłożyć sprawę winy bliźniego (bo jest ona oczywista i wynika z jego własnej niedoskonałości) i zająć się własną. Sprawdźcie dokładnie, czy, czym i w jakim stopniu sprowokowaliście reakcję bliźniego bolesną dla was, co jest przyczyną takiej reakcji – sięgając w głąb i nie zadowalając się usprawiedliwieniem: „Taki już jestem” i „Trzeba mnie takiego przyjąć”, bo takie usprawiedliwienie tłumaczy jednakowo obie strony wykazując obustronną niedoskonałość (co jest oczywiste) i nic więcej nie daje.

A więc u źródła mojego zachowania, wypowiedzi, reakcji leży co? Niecierpliwość, agresywność, nieśmiałość, duma, pragnienie przewodzenia, dążenie do podporządkowania sobie innych, żądza zajęcia pozycji lepszej, pierwszej, uprzywilejowanej? Lęk przed zburzeniem we własnych oczach i w oczach innych osób mitu, jaki tworzę na swój temat, jest jednym z najpospolitszych powodów zazdrosnej o uzurpowane sobie prawa i przywileje, a więc agresywnej postawy obronnej. W obronie swego „ja”, ustawionego wysoko na cokole pychy i okadzanego przez was nieustannie duszącą i zaciemniającą rzeczywisty obraz chmurą pochlebstw, usprawiedliwień, wytłumaczeń, gotowi jesteście toczyć prawdziwe wojny. Wrogiem waszym jest każdy, kto stwierdzi zgodnie z prawdą, że „król jest nagi”, bo jest. Dlatego szukacie wciąż nowych ludzi, którym będzie można przedstawić swój obraz do adoracji, jaka mu się należy w waszym mniemaniu. Natomiast ci, którzy was poznali i nie mają ochoty na towarzyszenie wam w postawie samouwielbienia, osądzani są przez was surowo jako egoiści i ludzie zarozumiali, złośliwi, wrodzy wam lub niedojrzali.

Chcę, abyście dobrze zrozumieli, że nie ma nikogo „dojrzałego” pomiędzy wami, a jeśli będziecie trwać w pozycji ochrony „ego” przed działaniem Pana, nie dojrzejecie nigdy, sprzeniewierzycie dary, zawiedziecie Chrystusa, a wasz wstyd i żal będzie z wami w wieczności, bo jeżeli otrzymaliście więcej niż inni, z tego też będziecie się rozliczać przed Panem.

Każdy błąd ukazany wam przez Pana przy pomocy niedoskonałych bliźnich jest szansą na pozbycie się go. Będzie nią moment zauważenia i stwierdzenia w prawdzie, że „jestem próżny, gadatliwy, żądny uznania i pochwał, lekceważę zdanie innych, drażni mnie wszystko to, co nie jest zgodne z moimi wyobrażeniami, pragnę osiągnąć znaczenie, posłuch, stanowisko, dążę do korzyści i pragnę zapłaty, wdzięczności, liczę na rewanż, chcę mieć to, co mają inni, albo więcej, cierpię z powodu niedoceniania mnie, braku osiągnięć, uznania, pieniędzy, powodzenia, na które zasługuję (według swego zdania)” itd., itd. Trzeba przed Panem „rozesłać” swoje błędy, winy, żale, pretensje i urazy, a wtedy w Jego blasku zobaczymy, że to nie my zostaliśmy zranieni, a nasza opinia o sobie jako o osobie we wszystkim doskonalszej niż jest nią w rzeczywistości.

Chciejcie uwierzyć, że nie ma w was ani miłości, ani ufności, wierności, prawości, odwagi, męstwa, a przede wszystkim brak wam uczciwego spojrzenia na siebie. Wierzycie jak dzieci, że jesteście tacy, jakimi zapragnęliście być, i usilnie odgrywacie swoje role: mądrych, sprawiedliwych, głębokich, pobożnych, a nawet świątobliwych, gdy tymczasem jesteście słabi, pyszni, niewierni i niewdzięczni, chwiejni, kłótliwi, zazdrośni i zawistni między sobą, niezdolni do miłosierdzia i przebaczenia, drażliwi, obraźliwi, a często brniecie w ciężki grzech zawziętości, złości, złośliwości, mściwości, chciwości i niesprawiedliwości, zwłaszcza w osądzaniu bliźnich. Słowem – nic co ludzkie nie jest wam obce. Dzielicie niedoskonałość całego rodu ludzkiego i jego grzechy.


Dary Boże dla was to narzędzia służby, a nie wyróżnienie


Dlatego właśnie Pan nasz przybywa wam z pomocą. Wasza absolutna bezradność, słabość i niezdolność do wydobycia się samemu z tego stanu, w jakim znaleźliście się, wywołuje współczucie Chrystusa Pana i gorące pragnienie przyjścia wam z pomocą. Z królewską wielkodusznością nie tylko przebacza wam, ale dla zachęty obdarza was swoimi darami, aby okazać wam, jak bardzo was kocha. Wy natomiast dary te przyjmujecie jako dowód wybrania was, wyróżnienia, uprzywilejowania. Kiedyż zrozumiecie, że to narzędzia dla rąk, które nic bez nich nie mogą i nie potrafią uczynić.

Pan nasz powołuje każdego, ale do miłości bezinteresownej, do współżycia ze sobą – z miłością. Dary to narzędzia wzbogacające lub wręcz umożliwiające wam przejawienie waszej miłości do bliźnich. Jeśli przemienicie je w symbol wyróżnienia was, w coś, co was zdobi, wyróżnia i stawia w pozycji uprzywilejowanej – biada wam! Wtedy Pan odsunie się od was i pozostawi was samym sobie, i cokolwiek zrobicie, będzie skrzywione, niepełne, interesowne, aż może się stać wręcz szkodliwe. Patrząc na was ludzie odsuwać się będą od Pana naszego, staniecie więc na pozycji wrogów Chrystusa Pana, jak stanęli ongi faryzeusze oparci o własną pychę i pewność swego wybraństwa i doskonałości etycznej.

Ostrzegam was, gdyż nigdy, aż do śmierci nie będziecie bezpieczni przed zdradzeniem Pana naszego, a nieprzyjaciel znający ułomności natury ludzkiej najczęściej atakuje od strony nieuporządkowanej i wybujałej miłości własnej. Jeszcze raz podkreślam, ważna jest natychmiastowa analiza waszych reakcji i ich motywacji w świetle Ducha Świętego, skrucha i przeproszenie za błąd i za krzywdę wyrządzoną bliźniemu: prośba o naprawienie jej przez Pana i prośba o uzdrowienie naszych schorzeń, a także wdzięczność za ich ukazanie. Jeśli się wyjątkowo zdarzy, że jesteście bez winy, oddajcie ból i żal Panu, a za tego bliźniego tym bardziej módlcie się, bo ukazano wam, jak bardzo potrzebuje on modlitwy. Jedni za drugich wciąż proście z braterską miłością.


Pan wyrównuje zło przez nas uczynione


29 XII 1982 r. Mówi Matka.

– Każdy z nas, który tu dopiero widzi, ile zła wyrządził swoim bliźnim (czasem nieświadomie lub nie zdając sobie sprawy z ciężaru konsekwencji i winy, czasem ze złej woli) przerażony jest ogromem win. I każdy natychmiast błaga Pana, aby On zechciał ze swej miłości i łaski wyrównać zło przez nas wyrządzone. Bo my możemy już tylko prosić (nie mówię o niebie, bo tu Pan nasz daje nam współudział w pomocy wam; ale nie znajdzie się w nim nikt obciążony winą wobec swego bliźniego – nie odżałowaną, nie odcierpianą, nie wynagrodzoną).

Wedle siły naszego żalu, skruchy i naszej miłości do Jezusa, On, kochając nas, darowuje nam nasze winy, ale wtedy Jego sprawiedliwość powoduje, że wynagradza je też i tym, którym byliśmy winni, jeszcze na ziemi, jeżeli są tam, lub w naszym świecie. Dzięki tak nieskończonej wyrozumiałości i miłosierdziu niebo otwiera się również i przed tymi, którzy tylko dlatego, że wiele od „bliźnich” wycierpieli, przyjęci są wprost w rozwarte ramiona Jezusowej miłości, która zmazuje wszystkie grzechy świata. Właśnie dlatego, że On jest tak nieskończenie miłosierny i gotów zawsze przebaczać, godzien jest Pan nasz, Jezus, nieskończonej chwały, uwielbienia, wdzięczności i bezgranicznej miłości, a tak często jest przez ludzi w sposób haniebny i okrutny odrzucany, wzgardzony, wyszydzony. To też widzimy.

Niebo nie jest zaślepieniem, błogim odpoczynkiem w nieświadomości, słodką i ckliwą bezpamięcią. Niebo jest stanem pełni szczęścia w świadomej miłości z Panem, jest rzeczywistością jasną, pojmowaną przez całą naszą osobę z uwielbieniem, zachwytem, szacunkiem, czcią, podziwem i radosnym przyzwoleniem. Świadomość nasza nieporównywalnie wzrasta, gdyż nie jest niczym zaciemniona (jak na ziemi np. przez ograniczoność percepcji, potrzeby ciała, emocje, błędy, zło). Widzimy i pojmujemy prawdziwie miłość Boga nie tylko do siebie, ale do wszystkiego, co zechciał powołać do istnienia. Znamy – poza czasem i przestrzenią – dzieje rodzaju ludzkiego, plany Boże dla człowieka od początków do końca ziemskiego istnienia, i wszędzie we wszystkim oglądamy Jego twórczą miłość. Wiemy też o tym, jak sprzeciwia się Panu wszystko w was, co macie „własnego”, czego nie chcecie poddać miłości Pana. Wiemy, bo pilnie śledzimy rozwój ludzkości i rozwój tych spraw i ludzi, którzy są nam drodzy. Towarzyszymy wam, inspirujemy, wspomagamy, prosimy za was i wręcz współtowarzyszymy, kiedy Pan nam zezwoli, a wy nie odrzucacie nas. Taka sytuacja jest teraz na ziemi, a zwłaszcza w Polsce.


Sumienie jest organem duszy


19 III 1982 r. Mówi Matka.

– Pytasz, czy te struktury – wola, uczucia, wyobraźnia itp. – są tak od siebie oddzielone, że można je traktować osobno. To tak, jak zmysły w człowieku: węch, wzrok, słuch, dotyk, smak i wiele innych jeszcze nie dosyć zbadanych, z których również idą sygnały dla nich właściwe, ale tylko do właściciela, zrozumiałe dla niego, przez niego klasyfikowane, wybierane i oceniane. Słowem, każda struktura wewnętrzna czerpie informacje z zewnętrznego świata swoimi własnymi receptorami, ale one wszystkie są „opracowywane” w świetle sumienia, które jest organem duszy.

Sumienie oświetla emocjonalny czy intelektualny obiekt naszego wyboru, a wtedy wola ludzka opowiada się za lub przeciw wyborowi – prawidłowo lub nie.

Widzisz, sumienie narażone długo i stale na wybór, który ono wskazuje jako zły, fałszywy, szkodliwy, czy błędny staje się chore – milknie lub rozkojarza się. Wtedy tylko Bóg może je uzdrowić, jeśli człowiek zwróci się o ratunek do Pana; natomiast Bóg nigdy nie odrzuci prośby człowieka.

Jeśli widzicie objawy choroby sumienia, nic nie pomożecie apelując do woli, intelektu czy uczuć człowieka – wtedy trzeba prosić Pana o uzdrowienie duszy, bo tylko On może tu poradzić. Wszelkie nałogi są taką właśnie chorobą sumienia, jak również zatwardziałość w błędzie. Mówię ci to dlatego, że chciałabym pomóc wam w zderzeniu z taką właśnie sytuacją w człowieku. Dlatego narkomanów, alkoholików, kryminalistów, ludzi nasyconych złem i działających „po trupach” dla własnej korzyści trzeba powierzać miłosierdziu Boga, stawiać pod Krzyżem, zanurzać we Krwi Chrystusa i błagać Pana o ich uzdrowienie.


Jak pomagać alkoholikom (i nie tylko im)


23 VI 1968 r. Mówi Bartek.

– Czy ty wiesz, jak trzeba podchodzić do alkoholików? Ja teraz wiem. Trzeba w nich budzić nadzieję i traktować ich jak ludzi normalnych, zdolnych do przezwyciężenia nałogu, nigdy nie poniżać, nie myśleć z pogardą (...to obciąża więcej). Trzeba im stawiać cel, w imię czego mają walczyć, i podkreślać, że to jest walka, przezwyciężanie, że poddawanie się pijaństwu jest zdradą, odstępstwem, sprzeniewierzeniem powierzonego nam dobra: naszego ciała, naszej możności służenia przez nie. Każdy z nas jest „żywym kawałkiem” Polski, należy do niej i to tym bardziej, gdy dobrowolnie chciał jej służyć, a nikt nas z tej służby nie zwolnił. Tymczasem człowiek znajdujący się pod wpływem nałogu jest zdrajcą: z własnej woli sprzeniewierza dobro przeznaczone do służby społecznej – którym jest sam – wykorzystując je na swój prywatny użytek.

Nie trzeba mówić, że pijaństwo jest wadą czy „grzechem”, czy że nie jest ”przyjemne” – dla tych, którzy mu ulegają, jest przyjemne, inaczej nie piliby – ale kłaść trzeba nacisk na to jak gdyby „dezerterstwo”, samowolne okaleczanie się, doprowadzanie do „stanu nieużywalności”, powodujące, że stajemy się potem niegodni i niezdolni do służby, która trwa. Wiesz, co nią było dla nas przez te całe długie lata? Zdobycie dojrzałości wewnętrznej, wytrzymałości, cierpliwości, zdolności oceny nie tylko dobra i zła (ocenialiśmy to w czasie wojny już, choć prymitywnie). Tu chodzi o jasne widzenie przyczyn zła i przez to – o umiejętność zapobiegania mu w przyszłości w „naszej” Polsce. Żeby coś zrozumieć, trzeba się z tym dobrze zapoznać, no ale nie tak, żeby przejść na drugą stronę barykady. Widzisz, ja to teraz dobrze rozumiem, bo i ja zaprzepaściłem swoje możliwości przez uleganie pijaństwu. Teraz wiem, co było główną winą: poddanie się, brak chęci do walki, „złożenie broni”, a także zakłamywanie się.

– Bo wierzyłeś sugestiom.

– Tak, uwierzyłem, dałem w siebie wmówić, że już jestem niepotrzebny, do niczego się nie nadaję i nie nadam w przyszłości, że moje życie jest moją prywatną własnością i mogę robić z nim, co zechcę. Pamiętaj, jeżeli kiedyś te myśli ci się nasuną, nie wierz im! To kłamstwo, to pierwszy krok ku zniszczeniu siebie. I broń przed tym innych.


Sens życia


Sens życia polega na wyjściu poza kochanie siebie. Trzeba znaleźć samemu cel, ku któremu warto dążyć. Ten cel trzeba tak mocno ukochać, aby chcieć wszystkie siły poświęcić mu; aby na drodze ku niemu, którą jest życie, zapomnieć o sobie. Wiesz, o czym mówię; dla nas był i jest jeden cel (mówię o tobie, o mnie, o twoich i moich przyjaciołach, żyjących lub będących tu). Widzisz, nie ma innej drogi, jak wyjście poza siebie, ale jest wiele „obiektów miłości”, przyczyn, dla których człowiek oddaje się „na służbę”. Wiesz, że i one się jednoczą, wypływają z jednego Źródła i ku Niemu wracają, ale są tak rozmaite, żeby dać szansę wyboru, takiego, który danemu człowiekowi najbardziej odpowiada.

Ważne jest to, że jeżeli raz dobrowolnie coś wybierzesz, jesteś już na drodze ku temu i odwrót z tej drogi jest zdradą samego siebie, czy mnie rozumiesz? Życie jest odcinkiem drogi, którą trzeba przebyć, aby udowodnić sobie, że się chciało nią iść. No to rozumiesz, że niezależnie od długości, którą nam wyznaczono, której nie znamy, musimy iść, „być w ruchu”, nie stać i nie siedzieć. Szybkość, z jaką idziemy, lub walka, jaką toczymy z przeszkodami na drodze, udowadnia, z jak wielką ochotą idziemy. Rozumiesz, że im większa miłość nas „pogania”, tym większy mamy impet, tym dalej się znajdujemy w momencie śmierci. Ale jeżeli zastanie nas śmierć siedzących albo leżących...? To właśnie powodują nałogi.

Wiem, z jaką pogardą patrzą ci, co idą, na leżących na poboczu drogi: z tym większą, im idących jest mniej, a leżących – wielu. I ja tak patrzyłem, nie wiedząc, że patrzę z pozycji leżącego. Proszę cię, nie patrz tak na nikogo. Każdy, dopóki żyje, może się podnieść, o ile nie zawrócił wprost z drogi, nie zdradził. Póki jest na drodze, jest „żołnierzem na służbie” (mówię ci to ze względu na W.). Trzeba budzić w nich nadzieję na dobrnięcie, budzić ambicję, wskazywać ich niezbędność i użyteczność. (...)

Dobrowolny wybór jest zawsze na całe życie, tylko przejawia się stosownie do okoliczności jako służba „z bronią w ręku” w potrzebie lub służba swoimi umiejętnościami w okresie pokoju. Pierwsza jest koniecznością, obroną, a i próbą naszej miłości, druga – właściwą służbą: twórczością, ulepszaniem, doskonaleniem, powiększaniem ogólnego dobra narodu, duchowego i materialnego, bo całość musi być harmonijna, doskonała, wszędzie jednakowo prawidłowa. Dlatego nie ma rodzaju pracy „nieważnego”, mało wartego. Wszystkie są równie potrzebne, ale dla każdego z nas najważniejsze jest, aby praca nasza była możliwie bezinteresowna, czysta, pozbawiona pobudek interesowności, chęci wyzysku, oszukania, nadużywania przywilejów; i nigdy nie powinna być czyniona „kosztem innych ludzi”.


Modlitwa za uzależnionych


20 XI 1968 r. Mówi Bartek (o pewnej osobie).

– Dopomożenie jej nie jest łatwe i na szybkie efekty liczyć nie można. Ona już prawie nie ma wolnej woli; cała poddała się tym samym siłom, które mnie tak opanowały. Są straszne, potężne i działają z ukrycia, ale i one nic wobec miłości Boga nie znaczą.

Trzeba tę osobę ofiarowywać w opiekę Chrystusowi, prosząc o uleczenie, o uzdrowienie po prostu. Tu potrzebna jest Jego siła i pomoc. Ale też trzeba starać się otaczać ją atmosferą miłości i dobroci – one wtedy „źle się czują”.

– Ale będą się starały odciągać swoją ofiarę od niosących jej pomoc?

– Będą odciągać, ale będą i przegrywać. Za nią trzeba się bardzo, nieustannie modlić. Jest jak ciężko chory: sama już nic nie może uczynić, ale jej stan może ulec poprawie. Trzeba za nią i w jej imieniu przyjmować Komunię świętą i ofiarowywać ją samą Bogu w czasie Przeistoczenia – po prostu być przy niej (duchowo).


O narkomanach


30 V 1981 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Mogę ci powiedzieć, że ani Wacek, ani Geniek (narkomani) nie są chorzy psychicznie, ale bez pomocy mogą się takimi stać –już na zawsze. Dlatego Pan stara się pomóc im przez łańcuch ludzi dobrej woli. Słuszne jest, aby nimi zajęły się osoby bliższe im (...). Im potrzebny jest też mądry ksiądz, a w ogóle spowiedź, powrót do domu Ojca, który czeka. Są zbyt bezbronni, aby mogli się sami obronić.


O potrzebie wychowania do odpowiedzialnego rodzicielstwa


1112 VII 1969 r. Znajoma mówiła o dylematach kobiet w wielu rodzinach chłopskich, wielodzietnych, biednych, których mężowie piją nagminnie i przymuszają je do współżycia, co owocuje przyjściem na świat kolejnego dziecka, zaś „księża i misjonarze bez przerwy nawołują do licznego potomstwa i zakazują używania jakichkolwiek sztucznych środków”. Matka odpowiada na jej pytania.

– Człowiek posiada zbyt wiele godności, aby być przymuszanym do kreacji nowego człowieka i powinien sam decydować o czasie poczęcia, aby przygotować jak najlepsze warunki nowo narodzonemu dziecku. W wypadkach takich, o jakich ci mówiono (nałogowy alkoholizm męża), kobieta ma prawo decydować sama, zwłaszcza że to ona ponosi główny ciężar i odpowiedzialność i jest bardziej przewidująca od nieodpowiedzialnego męża. Kościół rozumie trudności i nie przeciwstawia się ogólnie ograniczaniu potomstwa, a tylko metodom stosowanym dotychczas (szkodliwym dla zdrowia, a jeszcze bardziej dla psychiki kobiety – o czym mało jeszcze wiecie...). I nie poprzez zabijanie nie narodzonego dziecka (stanowisko Kościoła w sprawie „przerywania ciąży” nie może być inne, skoro jest to zabójstwo nowego człowieka), a poprzez powstrzymywanie się od poczęcia prowadzi właściwa droga rozumnych i dojrzałych ludzi. Opanowano zaś już dostatecznie znajomość cyklu biologicznego u kobiety, aby móc uporządkować te sprawy, a w małżeństwo wprowadzić harmonię i godność. Trzeba opierać się o metodę biologiczną.

A swoją drogą pewne wymagania trzeba stawiać. Bierność i brak godności u kobiet powoduje, iż prymitywne instynkty ich mężów pozostają ślepe i nie kontrolowane wolą przez całe życie. A przecież człowiek powinien stawać się w ciągu życia zdyscyplinowany i wychowany wewnętrznie, tak aby być poddanym samokontroli, móc dysponować sobą świadomie, a nie pod wpływem chwili (czy alkoholu). To jest opinia nasza – stąd. (...)

Sprawy tak poważne, jak możliwość kreowania nowego człowieka, powinny być traktowane odpowiedzialnie – przez mężczyznę również, tym bardziej że ta dziedzina jest przez mężczyzn traktowana zupełnie beztrosko i nadal tak prymitywna jak w epoce kamiennej. Najwyższy czas, aby zacząć się wychowywać wzajemnie „po ludzku”.


O zabijaniu dzieci nie narodzonych


27 X 1974 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Zabijanie dzieci nie urodzonych, ale poczętych jest zbrodnią wyjątkowo ohydną w oczach Boga, lecz ma na usprawiedliwienie (w Jego oczach) głęboką ciemnotę ludzką, nie rozumiejącą, że zabija coś, czego nie widzi, co wydaje się własnością organizmu dzieciobójczyni, a nie odrębną istotą ludzką złożoną jej w opiekę przez Boga. Ludzie nie rozumieją wspaniałomyślności Bożej i Jego aktu zaufania do człowieka, któremu powierza opiekę nad następnym pokoleniem ludzkim. Winne temu jest jednostronnie biologiczne i materialistyczne rozumienie świata, a w tym życia na ziemi (w nim i człowieka). Nie rozumie się, że człowiek jest przypadkiem wyjątkowym, następuje tu bowiem połączenie dwóch światów, że ludzie są bytami duchowymi, istotami żyjącymi w świecie ducha: kiełkującymi na ziemi, czerpiącymi soki żywotne i oddającymi je po śmierci – materii, czyli rozwijającymi się na podłożu materialnym, ale nie będącymi sami w sobie materią. (Podobnie nie można utożsamiać bakterii z pożywką, na której rosną i rozmnażają się; pomimo że w tym są uzależnione od niej, nikt nie nazwie ich jednym z nią).

Człowiek jest ziarnem ducha sianym ręką Boga w materii i musi „wzejść” w materii ożywionej duchem – w ciele matki. Jako byt duchowy złączony jest z Ojcem (Stwórcą), a z matką – z którą jest złączony cieleśnie – również powinien być złączony duchowo! Łącznością duchową jest miłość i tylko miłość. Kiedy miejsce łączności duchowej – miłości – zajmuje i przecina ją nienawiść, następuje akt zaprzeczenia woli Boga przez wolę człowieka – nowy akt sprzeciwu przez nową Ewę. Jest to bunt przeciw miłości Boga do człowieka, bunt, który każdorazowo zakłóca porządek świata duchowego nie mniej niż zabójstwo Abla przez Kaina (porównanie z pierwszą zbrodnią zanotowaną w Piśmie świętym ma akcentować jej potworność, której nie umniejsza powszechność zbrodni dzieciobójstwa) .

O ile Bóg może wybaczyć winę nieświadomości i głupocie ludzkiej, a także skutkom presji wywieranej na człowieka słabego przez opinię publiczną, ohydną w swej wścibskości i zainteresowaniach intymnym życiem innych ludzi, o tyle nic nie może wytłumaczyć ludzi inteligentnych, np. lekarzy, którzy się na takie ustawy zgadzają, a tym bardziej tych, którzy je uchwalili, zwłaszcza że są to mężczyźni – bardziej winni (i bardziej bezlitośni dla winy kobiet) przez niefrasobliwy udział w poczęciu dziecka i bardziej skłonni do zbrodni niż do odpowiedzialności za powołane do życia istnienie.

W świecie chrześcijańskim rozwijać się powinna odpowiedzialność społeczna – tj. prawa powinny uczyć odpowiedzialności za własne postępowanie, a nie ułatwiać poczynania niegodne człowieka. Są to sprawy ważne, zwłaszcza u nas, gdzie wciąż za winy jednych ciężko muszą płacić inni, aby wyrównać zło dziejące się w Polsce przed oczyma Pana i zachować Jego miłość do naszego narodu jako całości.


Obrona życia nie narodzonych. Dzieło Miłosierdzia


29 XII 1982 r. Ojciec Ludwik odpowiada na pytania pewnego kapłana.

– Przekaż, że to, co robi ojciec Krzysztof, leży w samym jądrze miłosierdzia, bo największym miłosierdziem jest obrona życia, i powiedz, że bardzo radzimy, aby zainteresował się książką o. Krzysztofa. Można jej poszczególne tematy drukować oddzielnie, potraktować jako tematy do prelekcji, kazań czy wydawnictw typu nowenn w całości zagadnienia nt. „daru życia”; zaprzeczanie tego daru przez zabijanie nie narodzonych dzieci jest jednym z głównych śmiertelnych grzechów narodowych; drugim jest morderstwo duszy i ciała przez alkoholizm.

Powiedz też, że miłosierdzie jest prawem i obowiązkiem całego Kościoła, zwłaszcza jego sił czynnych, dlatego powinno obejmować różne zgromadzenia, a w nich tych, którzy już wykazują takie zainteresowania. Ojciec Krzysztof jak najbardziej do takich należy, tak samo jak ci, którzy zajmują się samorzutnie (a powinni mieć pomoc i wsparcie) bezdomnymi, narkomanami, chorymi w szpitalach i w domach, ludźmi bezradnymi, niepełnosprawnymi umysłowo, upośledzonymi itp. Jeśli macie mówić o miłosierdziu, to musicie zobaczyć potrzeby i cierpienia ludzkie. W Ewangelii jest jeden miłosierdzie pełniący człowiek – Samarytanin. Chrystus Pan był nim zawsze. Jeśli słowa będą bez działania, będą niszczyły dzieło miłosierdzia w Kościele, a nie szerzyły. Trzeba o tym wiedzieć.


Za ludzi zło czyniących powinniście się modlić


27 X 1974 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Chodzi o to, aby myśląc o złu, pamiętać i jego źródle: inspiracji sił zła i nienawiści, które w naszym państwie, obecnie, mają pełną wolność działania, ponieważ się w nie (upadłe anioły) nie wierzy, a więc nie przeciwstawia się im. Nie wolno natomiast zapomnieć o ludziach złu służących, którzy aż do chwili śmierci mogą wybierać i których Chrystus Pan pragnie uratować. Dlatego nie można im zamykać dróg ratunku, a przeciwnie, starać się wykazać dobrą wolę pomocy im, nie potępiać ich, a tylko ich sposób postępowania. Trzeba im dawać do zrozumienia, że tak jak broni się nie narodzonych dzieci polskich, gotowym jest się do obrony i pomocy im samym, gdy tego będą potrzebować. Można wymienić wiele sytuacji: chorobę, kalectwo, depresję i manię samobójczą, degradację, przykrości czy tragedie rodzinne, słowem – wiele sytuacji, które mogą spowodować załamanie i w których jest się gotowym do niesienia im pomocy, rady i pociechy.

Trzeba, aby tacy ludzie zrozumieli, że nie są potępieni przez Kościół, że się za nich modli i nie odtrąca, a przeciwnie, pragnie się ich też powitać jak marnotrawne dzieci. A przede wszystkim powinni zrozumieć, że Chrystus Pan ich kocha, że Bóg, w którego nie wierzą, stworzył ich z miłości, kocha ich bezgranicznie bez względu na ich winy, i jedno słowo żalu czy miłości w prawdziwym zrozumieniu swoich win może Go ku nim wezwać. A ponieważ nikt nie zna swojego dnia ani godziny śmierci, powinien chociaż o tym jednym pamiętać, że nigdy nie jest za późno, i jeżeli nie stać nas na nic innego, pozostaje zawsze jeszcze zawierzenie miłosierdziu Bożej miłości i oddanie się Jemu – do Jego rąk.

Trzeba o tym mówić korzystając z okazji, ponieważ nie wiadomo, czy następna się zdarzy – wam i takim ludziom – a miłosierdzie Boże działa. Ci, co śmiać się mogą z was dzisiaj, jutro może sobie przypomną wasze słowa, i może wówczas się na nie otworzą.

Sytuacja ludzi, którzy usiłują przemocą przeciwdziałać prawom Bożym i przeciwstawiają się miłości, w tym również miłości do Polski, umniejszając ją samą (w przyszłych pokoleniach) i współpracując z nieprzyjacielem waszym – sytuacja takich ludzi jest zła. Za takich powinniście się modlić.


O małżeństwie


12 VI 1979 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Ślub chrześcijański jest przysięgą złożoną dobrowolnie wobec Boga, aby para przezeń pobłogosławiona stała się zaczynem nowego życia we wspólnocie. Wspólnota rozbita przestaje być wspólnotą – działanie Boże zostaje w tym miejscu „zawieszone”, ograniczone jak gdyby i sakramentalna jego moc odrzucona przez ludzi, którzy najpierw o tę moc prosili. Wobec Pana jest to odrzucenie Jego wspaniałego daru, mającego łączyć tę nową komórkę z Nim, a ponieważ sakrament małżeństwa jest dany dla wspólnoty dwojga ludzi po to, by ją uświęcać i coraz silniej związaną poddawać działaniu oczyszczającemu i doskonalącemu w Kościele Bożym, gdzie ma rozrastać się i owocować w zdrowiu i miłości wzajemnej, dlatego wspólnota ta rozbita na odśrodkowo i samodzielnie działające cząstki pozostawia je uboższe, niż były przedtem (przed przyjęciem sakramentu).

Spróbuj oprzeć się na takim podobieństwie. Małżeństwo to nie poszczególna „cegła” (każdy z nas indywidualnie), którą Pan za jej zgodą umieści w przewidzianym dla niej miejscu, i nie dwie „cegły”, a element zupełnie nowy; można określić go jako np. „prefabrykat”, np. gotowe okno z ramą, szybami i klamkami. W budowli Pańskiej pełni ono już inną rolę niż pojedyncze cegły; nie da się rozdzielić na elementy składowe bez uszczerbku. Nie są Panu potrzebne poszczególne nie pasujące do siebie deski, połówki okien, szyby, klamki, gwoździe itd.

Człowiek jest odpowiedzialny przed Panem za swoje czyny, zwłaszcza wobec drugiego człowieka. Tam gdzie działa egoizm, powstaje zaprzeczenie wspólnoty miłości, zaczyna działać nienawiść, która zawsze skłóca, rozdziela i oddala ludzi od siebie. Często zaczyna się niezasłużone cierpienie, a poszkodowana jest każda z rozbitych cząstek, często bardziej ta mająca się lepiej (we własnym mniemaniu).

Wszystkie wynikłe stąd skrzywienia leczy Pan, o ile człowiek z nimi zwraca się do Pana. Lecz jak to jest rzadkie. A więc człowiek z „rozbitym powołaniem” długo dochodzi do siebie, a często nigdy już nie otrząśnie się z bólu. Jednak Pan nasz w swoim miłosierdziu uwzględnia to cierpienie i przyjmuje je jako nową, inną drogę oczyszczania się i dojrzewania ku Niemu. Mało tego. On zezwala, aby to cierpienie (często wieloletnie, głuche, zasnuwające cały świat szarą mgłą), aby ono stawało się ofiarą okupującą niejako fakt wyłamania się z planów Bożych całej wspólnoty rodzinnej. W świetle sprawiedliwości Bożej tzw. „ofiara” (strona poszkodowana) kupuje często życie wieczne dla „krzywdziciela”, stając się dla niego – przez swoje cierpienie – zbawcą, a zarazem sama osiąga „próg nieba” zwycięsko i w triumfie.

Rzadko zdarza się, by obie strony były równie winne rozbiciu rodziny, w której ponadto cierpią zupełnie niewinnie dzieci czy dziadkowie, bo brak miłości wzajemnej jest straszliwym głodem. Prawdą jest, że istnieje mnóstwo małżeństw nie rozwiedzionych formalnie, w których nastąpił rozkład i wystąpił taki sam głód, a i skutki są takie same.

Pamiętajcie więc, że Pan lituje się nad cierpieniem człowieka i cząstki – nawet najbardziej uszkodzone – oddane w Jego twórcze dłonie staną się przydatne; ale jak, to już Jego sprawa. Nie zwalnia nas to od interwencji, a im więcej w naszych prośbach współczucia i pragnienia ulżenia bliźniemu, tym (dla nas) lepiej. Pan nasz nie dopuści jednej sekundy bólu dłużej, niż trzeba dla naszego dobra, a to, czego nie rozumiemy, lecz co przyjmujemy z zaufaniem miłości, stanie się nam w wieczności narzędziem chwały. Tak dla mnie stało się nią cierpliwe znoszenie drobnych przykrości i kalectwa bardziej niż wszystko, czego się w życiu z miłości do Boga imałem; albo może raczej cierpliwość w przykrościach i chorobie oczyściła i uskuteczniała wszystkie moje działania.

Nasza cierpliwość i wytrwałość na co dzień związana z wdzięcznością i ufnością da granit fundamentu, na którym dopiero budować może Pan. Bez Niego zaś runie najpiękniejszy gmach.


O pochówku ważna jest pamięć i miłość, a nie formy


5 III 1972 r. Moja koleżanka miała problemy dotyczące ekshumacji ciała jej ojca w związku z likwidacją podwarszawskiego cmentarza. Forma, w jakiej miało to być załatwiane, nie odpowiadała jej, a uzyskanie zgody na taką formę, jakiej pragnęła, napotykało trudności i wymagałojak twierdziła łapówek. Mówi (moja) Matka.

– Ojcu twojej koleżanki nie zależy na tym, gdzie będzie jego ciało pochowane „na stałe”, ale wie, że jest to ważne dla niej (córki), jako wypełnienie obietnicy złożonej mu przed śmiercią jeszcze przez jej matkę. Chciałaby wypełnić to zobowiązanie, tym bardziej że będą tu użyte pieniądze jej (zmarłej) matki, i to jest najlepszy cel, do jakiego mogą być użyte. (...)

Córka, jeżeli zechce, niech zamówi Mszę żałobną za niego i całą zmarłą rodzinę w imieniu całej rodziny. To byłoby wszystko.

Ważna jest pamięć i miłość, a nie formy, chociaż one często są materialnym świadectwem uczuć. Jednak zależą od posiadanych środków finansowych. Natomiast miłość pomiędzy nami a wami może trwać stale.

Ojciec prosi, żeby córka nie jechała na cmentarz sama, gdyż przewidując różne możliwości, będzie je ciężko przeżywać już zawczasu. Niech zaufa Bogu i spokojnie załatwia sprawę przeniesienia resztek jego ciała tak, jak to jest przewidziane przepisami. Byłoby mu przykro, gdyby chciwość i nieuczciwość ludzka towarzyszyły sprawie mającej znaczenie już raczej symboliczne, której dopełnienie jest wyrazem miłości córki do ojca, i jako takie niech pozostanie wolne od interesowności.


Przebaczenie bliźnim może być naszym największym darem dla Pana


29 XII 1984 r. Na święta Bożego Narodzenia przyjechała wnuczka cioci Jadwigi wraz ze swoją rodziną. Zapytałam ciocię, która ją wychowywała, czy nie chciałaby jej czegoś przekazać od siebie. Mówi ciocia Jadwiga.

– Ci, którzy wiele przecierpieli, mogą w tym, czego sami zaznali – i co złączyli z cierpieniem naszego Pana (bo ono ma nieustającą, wciąż działającą moc zbawczą) – pomagać, wstawiać się i dawać ulgę, a nawet wyprosić darowanie cierpienia.

Moją nieustającą troską jest Iwona (córka), ale ją oddałam całkowicie miłosierdziu Pana, natomiast martwi mnie stosunek Marysi (wnuczki) do niej. Chodzi mi o Marysię, bo póki ma w sobie żal i niechęć do matki, poty trudno jej będzie zbliżyć się ku Panu. Te uczucia – nie mówiąc już o odrazie, niechęci i o nienawiści – skutecznie hamują nasz rozwój duchowy. Powiedz, że proszę ją z całego serca, ze względu na jej dobro (i ze względu na mnie, jeśli naprawdę mnie kocha), niech daruje matce, że jest taka, jaka jest, i niech to przebaczenie oddaje Panu Jezusowi jako swój największy dar dla Niego. On nam tyle i zawsze przebacza, a przecież wciąż Go obrażamy. Nie chodzi o emocje, bo to jest bardzo trudne, ale o każdorazowy akt darowania win, gdy znowu powróci żal. To jest naprawdę największy dowód miłości, jaki Marysia może ofiarować, a jeśli tak uczyni, będzie wolna od obciążeń ze strony matki. Dalej już Chrystus Pan ją poprowadzi i dopomoże jej. Może też wtedy i Iwonie otworzą się oczy na to, jak postępuje. Serdecznie proszę, przekaż jej to i powiedz, że to jest mój największy ból – to, że Marysia żywi wciąż żal i niechęć. (...)


Liczy się tylko wasza dobrowolna decyzja


Tak bardzo pragnęłam, aby moja wnuczka zwróciła się ku Bogu i to tak, jak wierzę, że potrafi: poważnie i wytrwale. Ona ma duże zdolności organizacyjne, będzie mogła wiele pomóc ludziom i ja jej w tym pomogę. Widzę jej rolę w pełnieniu czynnej służby charytatywnej, z pełną odpowiedzialnością i ofiarnie. A wtedy wejdzie na tę drogę, na której pragnął ją mieć Pan nasz, Jezus, i wtedy sama osiągnie satysfakcję, radość i poczucie swojej użyteczności. Tak bym tego dla niej chciała.

Wiesz, że tu martwi nas najbardziej to, że większość ludzi mija się ze swoim powołaniem i nie osiąga przez to pełnego rozwoju swojej ludzkiej osobowości w godności i chwale dziecka Bożego. Tak byśmy chcieli wam o tym mówić, wskazywać drogę, przekonywać, ale liczy się tylko wasza dobrowolna decyzja, wasza prawdziwa chęć służenia sobą Bogu.


Msza za pomordowanych


5 IV 1989 r. Była Msza św. w kościele garnizonowym na Długiej za polskich oficerów wymordowanych w Katyniu i w innych obozach. Kapelani wojskowi przywieźli urny z ziemią z Katynia. Msza była transmitowana przez Polskie Radio. Mówi Bartek.

– Pytasz, czy uczestniczyliśmy w Ofierze Chrystusa, Pana naszego, za tych, których wymordowano w Katyniu. Przede wszystkim uczestniczyli oni sami, a razem z nimi wszyscy wymordowani w łagrach, kopalniach i na zesłaniu w Rosji od dwustu lat. Wraz z nimi Wspólnota Polska, Maryja, nasza Królowa, i Jezus, Zbawiciel nasz. Z nimi zaś, co oczywiste, całe niebo. Ci, za których składano ofiarę Ciała i Krwi Pana, włączali w nią ofiarę swojej krwi i życia błagając za was – Polskę obecnie żyjącą – prosząc też wraz z przebaczeniem własnych krzywd o miłosierdzie nad Rosją i o jej nawrócenie.

Tak już jest, że za każdym waszym odruchem miłości, pamięci, za waszym pragnieniem naprawienia krzywd – o tyle, o ile naprawienie jest w ogóle możliwe – staje cała nasza ogromna wspólnota tu i towarzyszy wam w waszych prośbach. My towarzyszymy waszemu życiu we wszystkim, co płynie z Ducha Bożego, i błagamy wraz z Maryją, Matką naszą, o miłosierdzie dla was, o przebaczenie win waszych i o odrodzenie się narodu. Za wami przemawia sama nasza nieprzeliczenie liczna obecność przed Panem, a cierpienie każdego z nas złączone z Jego męką krzyżową równoważy i przeważa winy wasze, które niestety wciąż są wielkie. Pan na nasze szczęście pamięta, że jesteście zniewoleni i mało rozumiecie, gdyż to On dopuścił, aby przez pokolenia mordowano elitę duchową narodu.


1 VIII 1989 r. 45 rocznica Powstania Warszawskiego. Oglądałam transmisję telewizyjną z poświęcenia pomnika Powstania Warszawskiego i Mszy św. w kościele garnizonowym. Nie czułam się dzisiaj na siłach, aby pójść na Cmentarz Wojskowy. Poprosiłam przyjaciół, żeby przyszli do mnie. Kiedy myślałam o tym, kto przyjdzie, usłyszałam Bartka:

– Anno, przecież wiesz doskonale, że jesteśmy tu wszyscy, którzy cię znamy (...) Uczestniczyliśmy w Ofierze Chrystusa Pana za nas odprawionej przez ks. Prymasa Glempa. Możemy też być – i byliśmy – na wszystkich cmentarzach, gdzie myślą o nas z miłością i tęsknotą, a także w domach, gdzie żyją ci, których kochaliśmy i nadal kochamy.