Anna - ŚWIADKOWIE BOŻEGO MIŁOSIERDZIA -




MICHAŁ


19 IV 1979 r. Kilka dni po Wielkanocy miałam telefon, że kilkanaście dni wcześniej (w tym czasie chorowałam i nie wychodziłam z domu) umarł nagle na serce Michał, przez wiele lat mój najlepszy przyjaciel, który zachęcał mnie do pisania i podtrzymywał na duchu. Michał był przed wojną oficerem służby czynnej. Walczył w kampanii wrześniowej broniąc Przełęczy Dukielskiej. Dostał sie do niewoli; uciekł tak szybko, że już w październiku 1939 r. dotarł do Francji i w Coetquidan szkolił Polaków zgłaszających sie do wojska. W Brygadzie Podhalańskiej bił sie pod Narwikiem. Jako oficer AK, cichociemny, walczył na Wileńszczyźnie. Kawaler Krzyża Virtuti Militari i innych. Przeszedł półroczne straszne śledztwo w NKWD, potem łagry i kopalnie; po powrocie do Polski jeszcze wiezienie i później prześladowania. Nie mógł znaleźć pracy. Był człowiekiem służby. Nie do złamania. Zapytałam zaraz, bardzo zaniepokojona, czy jest z Bogiem bo Michał nie praktykował. Odpowiada Matka.

– Uspokój się! Pan Michał jest z nami. Zapewniam cię, jest teraz obok ciebie. Jest pełen radości. Może mówić z tobą...

Poprosiłam o to.

– Tak, to ja. Przede wszystkim chcę ci powiedzieć: Chrystus przebaczył mi wszystko! O niczym nie chciał pamiętać prócz tego, że kocham Go i kocham Jego plany. Bo tak było, a zawdzięczam to tobie i mojej wdzięczności nie da się wyrazić. Dziękuj Bogu za mnie, pomóż mi w tym.

Pamiętasz, jak czytałaś mi o śmierci Bartka i o nabożeństwie Wielkiego Piątku? Otóż tak jest. Widziałem. Byłem świadkiem ukrzyżowania – za siebie. To jest tak przerażające i tak porażające człowieka, kiedy się poznaje wielkość miłości Chrystusa do siebie, że i we mnie umarło to, co się jeszcze opierało, a ja cały znalazłem się przy Jego Sercu.


Jesteś mój”


W śmierci też On przybył po mnie. „Jesteś mój” – powiedział mi – „niech nic cię nie przeraża, przyszedłem uspokoić cię i chcę, żebyś wiedział, że sądzić cię będę wedle mojej do ciebie miłości. A ty czy kochasz Mnie...?”

Teraz wiem, że On mnie uczył, kim jest, przez wszystkie słowa podawane ci, a ja je przyjmowałem. Wiesz o tym, ale nie wiesz, że Go kochałem, „jeśli jest taki”. A On jest nieskończoną miłością. Trudno mi nie używać superlatywów, ale nie ma w języku ludzkim określeń na Jego miarę. Tyle chcę ci powiedzieć, ale nie dzisiaj. Dzisiaj jesteś zbyt wstrząśnięta, ale dziękuj za mnie i ciesz się ze mną, bo dla mnie szczęście się rozpoczęło.


24 IV 1979 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Zaraz będziesz mogła porozmawiać z Michałem, który niecierpliwie na to czeka, lecz przedtem chciałem ci powiedzieć, że ponieważ znał ciebie, teraz może brać udział w twoim życiu, a ja radziłbym ci, abyś go angażowała w swoje modlitwy i zapraszała do wspólnot, bo chciałbym, aby mógł się włączać w wasze i nasze – wspólne życie duchowe.

– Dlaczego?

– Widzisz, on nie brał udziału w życiu Kościoła, a teraz pragnie i powinien głęboko wrosnąć – nie tu, u nas, lecz – w modlitwy Kościoła Walczącego, bo one tworzą glebę, na której buduje Pan nasz swoje plany dla swojego ludu, niech więc porozumienie wasze i przyjaźń staną się pełne. Na wsparcie Michała możesz liczyć, ponieważ zawsze pragnął móc ci nim służyć, a teraz opiera się na siłach nie swoich, a Chrystusowych. Może prosić o pomoc dla was i uzyskać ją, ponieważ Chrystus Pan tak bardzo chce okazać mu swoją miłość. Rozmawiaj z Michałem, radź się go i zapraszaj, aby czuł się potrzebny tobie – to mu da radość, której tak mało zaznał w życiu.

– Czy jest szczęśliwy?

– Tak, jest szczęśliwy, ale pamiętaj, że on tak bardzo pragnął ci pomagać...


Mówi Michał.


– Witaj, mówi Michał.

– To zabawne, ale nigdy nie stawiałem siebie samego w tej roli, a teraz wydaje się to takie proste. Nie zapewniaj mnie, bo już wiem, że chcesz, aby nasza przyjaźń trwała. Będę zawsze w twoim domu i tam, gdzie mnie zechcesz zabrać. Czy wiesz, że teraz właśnie moja pomoc może być skuteczniejsza? Nie wyobrażałem sobie tego, a tymczasem to jest prawda.

Nie przejmuj się moją śmiercią i nic nie przypuszczaj (koledzy Michała podejrzewali, że go zamordowano). Ona była zupełnie „zwyczajna” i w ogóle nie jest to niczym innym, jak zmianą warunków życia, a jakich na jakie, to jest sprawą inną, indywidualną dla każdego człowieka. Dla mnie – to wyzwolenie z choroby, słabości, niezaradności i niepotrzebności. Nie myśl, że my tu nic nie możemy dla was zrobić; właśnie tu dopiero można wam pomagać tak, jak by się chciało, i to ci obiecuję. Chcę tego i rzeczywiście to, coś mi mówiła, spowodowało, że od początku mogę ci służyć, jestem jak gdyby w domu – o ile można rzeczywistość porównać z tym, co się wam przekazuje.

– Czy jest inaczej?

– Nie, wszystko się zgadza, lecz atmosfera, ta ilość szczęścia, pełnia radości, wdzięczności, entuzjazmu – tego nie możesz pojąć, bo po prostu człowiek „w życiu” nie mógłby wytrzymać „napięcia” dobra, w którym tu istniejemy. To właśnie – intensywność odczuwania, brak kłamstwa i nienawiści, pełnia miłości, którą nas otacza Pan nasz Jezus Chrystus, Zbawca nasz – to wydaje się niewiarygodne, i z początku trudno uwierzyć, że takie szczęście jest trwałe, że nigdy nie zmniejszy się, a przeciwnie, będzie wzrastało; bo tu wszystko rozwija się i rośnie.

– Przecież wiedziałeś o tym?

– Widzisz, byłem przygotowany „teoretycznie”, ale nie mogłem przypuścić, że ja sam jestem tak niewiarygodnie silnie kochany. Kimże ja byłem? Cóż dla Niego zrobiłem? Po ludzku biorąc – zmarnowałem życie bezużytecznie. Lecz On powiedział, że radowało Go, iż los swój przyjmowałem bez narzekań, złorzeczenia Mu i buntu, że nieraz radowałem Jego serce i że to On szukał mnie słowami pisanymi przez Ciebie (że to była Jego droga do mojego serca). Widzisz, myślałem, że tobie pomagam, choć trochę, i ujmuję ci ciężaru, kiedy zachęcałem cię do pisania i „opiniowałem pozytywnie” te teksty, które były „listami miłosnymi” kierowanymi do mnie samego i uczyły mnie – jakim jest Bóg. To On, nie zniechęcając się, że byłem oporny, uparty i nie chciałem aż do końca pójść sam do Niego, On znalazł kierunek, na którym mógł zbliżyć się do mnie najbliżej i niepostrzeżenie – przez Polskę, którą przecież też On dał mi do kochania!

Tu nie ma fałszywego wstydu (na szczęście!) i wreszcie mogę mówić do ciebie bez skrępowania, bez pozy, którą sobie „wyhodowałem” wstydząc się ujawniania uczuć. Wiem też teraz, jak było to niepotrzebne i śmieszne, a tobie dawało wrażenie zimna i obojętności.

Pamiętaj, że nic z tego, co cię martwi i przejmuje, nie wydaje mi się błahe, bo tu widzi się, jakie są zakresy percepcji świata z całym jego dobrem i złem – dla każdego inne – i jak czasem śmiertelnie zranić może kogoś to, co dla innej osoby wyda się zupełnie nieważne. Tu widzimy was wreszcie „w prawdzie”. Uczucia nie tylko pozostają, ale kształtują się prawidłowo, uszlachetniają i ustalają, a więc są o wiele potężniejsze – lecz nie emocjonalne, a oparte na rzeczywistej przyjaźni i miłości – jak gdyby poprzez Chrystusa i w Nim, w Jego miłości do każdego z nas. Dlatego tak wzrasta nasz szacunek dla was.


15 V 1979 r. Mówi Michał

– Wiesz, nie mogłem doczekać się tej rozmowy. Wszędzie byłem z tobą. To, co my stąd widzimy, a właściwie w czym uczestniczymy, jest czymś zupełnie innym, niż sądziłoby się „za życia”. Byliśmy obecni w S., widzieliśmy Maryję, naszą Królową i Matkę, która tam orędowała za wami i upraszała wam pomoc i uzdrowienia. Było ich bardzo wiele; o niektórych dopiero potem ludzie się dowiedzą lub zorientują, że w nich nastąpiły zmiany wewnętrzne, otrzymali więcej siły woli, zrozumienia, dar miłości bliźniego, współczucia, otworzenie się na słuchanie Boga i mnóstwo Jego miłości, przebaczenia...

– Skąd znasz terminologię?

– Nazywam je tak jak wy, żeby nie wprowadzać pomieszania pojęć. Tu „uczy się” szybko, a wiele nieporozumień jest w życiu ziemskim z powodu niejasności lub obcej terminologii. Tu u nas nie ma słów: prawda jest prawdą, a dobro jest dobrem, jawnym i wszystkim wiadomym, dla wszystkich tak samo – dobrem.

Nie powiedziałem ci jeszcze, ale kiedy leżałem w szpitalu po pierwszym wylewie, wyspowiadałem się z całego życia, bo zrozumiałem, że nie znam dnia ani minuty mojej śmierci. Niech cię nie peszą różne przypuszczenia bliskich mi osób – to był wylew, a nie zamach czy samobójstwo, normalna śmierć, choć wyglądać musiała „brzydko”, śmierć bezbolesna, szybka, lekka, bez agonii, taka jakiej zawsze pragnąłem.

Jezus Chrystus o tym wiedział. Był przy mnie, tak że nie byłem sam ani „bez pomocy”. W śmierci członków Jego Kościoła, Jego Krwią okupionych tak drogo, On jest obecny – ku pomocy.


Jak nas widzą


21 VII 1979 r. Mówi Michał

– Czy cię to dziwi? Chciałaś ze mną rozmawiać i prosiłaś o to przed chwilą. Otóż możemy być zawsze, kiedy tylko zechcesz.

– Czy wam zależy na rozmowie ze mną?

– Tak, zależy nam tak na tobie, jak na kimś najbliższym. Nie sądź, że skoro „tu jesteśmy szczęśliwi”, to mniej nas obchodzą wasze sprawy – tym bardziej, że one nie są wasze, a nasze, wspólne. Jesteśmy przecież jednym narodem – rodziną w większej rodzinie Chrystusa – i zależy nam na każdym z was, bo wiemy teraz, jaką nieskończoną wartość ma każdy z ludzi w Jego oczach, i jak drogo szczęście nasze zostało okupione.

Służysz temu samemu, czemu służyliśmy my. Uważałem cię i nadal uważam za najbliższą mi – duchowo – osobę na ziemi; przecież to samo kochaliśmy i nic się nie zmieniło. Tu mogę ci pomagać nieskończenie więcej (...).

Wiem, że w przyszłości, u nas, gdzie czas nie istnieje, a za to istnieje nieustanne dojrzewanie i poszerzanie naszej „duchowości”, jak gdyby rośniecie w miłość i w pojmowanie... – widzisz, nie da się to opisać słowami, ale wiem, że rozumiesz, o co mi chodzi. Otóż tu będziemy razem, wedle naszego pragnienia i przyjaźni.

Teraz jesteś wciąż zmęczona – ja to „widzę” – i nie pisz wtedy, kiedy nie masz ochoty, nie zmuszaj się, my i tak jesteśmy z tobą. Chcę ci powiedzieć, że jestem wszędzie z tobą. Poznaję twoje otoczenie...

– Dlaczego?

– Bo tego po prostu chcę. Chcę uzupełnić te braki, na które złożyły się: mój charakter, brak sił i choroba. I zapewniam cię, że nic nie wydaje mi się śmieszne czy naiwne; przeciwnie, tym jest wszystko to, co odległe od Boga, natomiast szukanie Boga, dążenie do Jego poznania, zbliżenia z Nim jest jedyną sprawą poważną, piękną i słuszną, jedyną, dla której warto żyć. Ze wzruszeniem i radością uczestniczę w waszych spotkaniach, rozmowach i modlitwach, uwierz mi.


Oczyszczenie


28 X 1979 r. Mówi Michał

– Oczyszczanie się tu z tego, co nas zatrzymuje przed wejściem do naszego domu (w którym już jestem), jest jak możliwie szybkie i gwałtowne zrzucanie z siebie cuchnącej i pełnej błota odzieży. Pragnienie bycia z Chrystusem – kiedy się Go pozna – jest najpotężniejszą siłą naszego ducha. To tęsknota nie do zaspokojenia, póki się nie dopełni.

– Czy byłeś w czyśćcu?

– Byłem bardzo krótko, bo widzisz, Pan nasz tak mnie znał i rozumiał, że dał mi już w życiu rodzaj oczyszczania się – przez warunki, chorobę, ból, a w tym wszystkim twoje pisanie, które mnie otwierało na Niego... i może przez żarliwe pragnienie sprawiedliwości, prawdy i braterstwa.


Świat duchowy


31 X 1979 r. Mówi Michał

– Teraz rozumiem, dlaczego tak trudno jest przekazać wam istotę spraw duchowych, bo co najmniej połowę treści należałoby brać w cudzysłów; są one tylko podobieństwem. Sądzę, że tak samo trudno wytłumaczyć człowiekowi głuchemu, czym jest dźwięk, a tym bardziej muzyka, czym różnią się instrumenty, orkiestry i utwory – podczas gdy on musi sobie wyobrażać najprostszy odgłos, bo żyje w ciszy.

Otóż my, nasz świat wypełnia wszystko, co was otacza, a tylko wy żyjecie w „głuchocie ducha”, bo oprzeć możecie się tylko na wierze i zaufaniu w słowa Boże, no i na obserwacji Jego działania w was i w świecie. Oddzielam was i nas, ale jest to podział wyłącznie chwilowy.

Pytasz, czy wy jesteście upośledzeni? Jeśli masz na myśli wolę Boga, to nie. On chciał, by ludzkość wzrastała w ścisłym związku miłości z Nim, jak dzieci z ojcem. To ludzkość sama zapragnęła wolności nieograniczonej, jak syn marnotrawny wzięła wszystko od Ojca i zaczęła tym i sobą gospodarzyć według własnej woli. Właśnie dobija do kresu...


My tu nie potępiamy nikogo


My tu nie potępiamy nikogo, bo dobrze wiemy jakimi byliśmy. Największy nawet święty męczennik, pustelnik czy trapista jest tu wyłącznie z miłosierdzia Bożego, to znaczy dlatego, że Bóg go kocha, a nie dlatego, że zasłużył sobie na to. Nasze wszystkie starania, największe wysiłki, najpiękniejsze dokonania są zaledwie słabym usiłowaniem nawrotu na tę drogę, którą ludzkość w zamierzeniu Pańskim miała stale iść. Miała to być droga miłości wzajemnej i dziecięcej zależności miłości ku Ojcu. I to nam jasno powiedział Jezus Chrystus, a ponieważ był tym, kim jest – Miłością na skalę Boga, Miłością nieskończoną – oddał siebie za nas. Krew Chrystusa, Krew Boga, to miłość zalewająca stale, nieustannie i za każdego z nas przepaść, jaką wykopaliśmy sami pomiędzy nami a Ojcem.

To ona unicestwia grozę, jaka nas otacza i pozwala nam myśleć radośnie i ufnie o naszym domu, Jego domu, który jest dla nas zawsze otwarty. Dlatego, proszę cię, nigdy nie trać nadziei, ufności i spokoju. Czuj się bezpieczna, bo jesteś drogo opłacona, kochana i nigdy nie schodzisz z Jego oczu. Człowiek nie powinien nigdy „bać się” czegokolwiek jak przestępca, który boi się, że go przyłapią na zbrodni. Obawiać się powinien zerwania więzi z Bogiem, bo wtedy staje sam wobec potęgi zła, o jakiej świadomość ani wyobrażenie ludzkie pojęcia nie ma. Ale i wtedy Pan nad nim czuwa i broni go, starając się o niego, aż do godziny śmierci. Robi to w sposób tak troskliwy i delikatny, tak cichy, że głupi człowiek nie wie, iż żyje chroniony Jego dłonią, osłaniany i ratowany, podczas gdy chadza dumny, że „sobie radzi bez Boga”.


Bóg nie umie nie kochać


Ten bezmiar nieskończonej troski, tę dobroć, serdeczną, „macierzyńską”, bezinteresowną miłość widzi się dopiero tu, i w jednej „sekundzie” – oczywiście poza czasem – człowiek wie i rozumie wszystko o sobie i swoim stosunku do tej rzeczywistości, jednakowo istniejącej w wieczności i w Jego życiu „ziemskim”, do Bożej miłości, która go zrodziła, prowadziła, chroniła i przyjęła z „otwartymi ramionami”, ponieważ ona jest taka właśnie – łaskawa, miłosierna, pragnąca naszego szczęścia. Bóg nie umie nie kochać. On jest Miłością! Tam, gdzie nie ma miłości, nie ma Boga. Nienawiść, pogarda, okrucieństwo – to straszliwa pustka pozbawiona Miłości. To aktywny świat duchowy istniejący poza Miłością, wciągający w wir swojej ciemnej głębi każdą drobinę tak słabą jak człowiek, która próbuje żyć poza prawami Bożymi. Gdyby nie osłona Jego miłości, nikt z ludzi nie byłby tu.


Zło


Bóg w swoim miłosierdziu nie unicestwia nawet – zaprzeczającego Mu – zła, dając człowiekowi złemu istnienie (bo nic poza Bogiem nie istnieje, a tylko z Niego i przez Niego – w wolności).

– Dlaczego Bóg stworzył szatana?

– Trudno mi wytłumaczyć ci to, ale obecne zło stało się nim na skutek własnego wyboru. Wolny podmiot zła narodził się z Boga i wie o tym, a tylko odrzuca miłość, miłosierdzie i przebaczenie. Ludzie, którzy wybierają tę drogę świadomie, też nie giną po śmierci. Istnieją, lecz poza Miłością, włączeni w ten potworny stan nienawiści – pustki duchowej, w której żaden twór duchowy nie może rozwijać się, rosnąć; może tylko cierpieć z niezaspokojonego głodu miłości.

To, co nazywaliśmy piekłem, istnieje i jest czymś, co przekracza granice wyobraźni ludzkiej. Dane mi było ujrzeć lub „pojąć” je, aczkolwiek z zewnątrz, abym zrozumiał, przed czym mnie Chrystus uratował. Mnie i nas wszystkich. Wiem też, że miłosierdzie Jego trwa na wieki i że to On walczy o każdego z nas do ostatniego naszego tchu.


Nie jestem godzien”


Miłość Boga do nas jest odkryciem, które oszałamia nas na progu śmierci, lub lepiej – na progu prawdziwego życia. Ty wiesz, jak bardzo wszyscy spragnieni jesteśmy miłości, jak każda kropla miłości ludzkiej – tak mała i tak rzadka – dodawała nam ochoty do życia, a jej brak powodował smutek, załamanie, rozpacz. Jak często ów brak społecznej miłości prowadzi ludzi do samobójstwa, odejścia od Boga, zła, to ja wiem – tu. A tutaj nagle staje się przed źródłem, rzeką, morzem płynącej ku nam nieskończenie fali miłości. Stajemy przed możliwością wejścia w Nią i życia w Niej. Jedynym pragnieniem jest rzucić się w tę objawioną ci miłość całkowicie, natychmiast i na zawsze. Ale zatrzymują cię „szaty” nie dosyć czyste; a brud ich w tym „świetle” jest ujawniony w całej swej cuchnącej szpetocie. I to nie Pan cię wstrzymuje – On wyciąga ręce i czeka – to ty mówisz: „nie jestem godny, do takiej czystości wejść mogę tylko czysty”.

Głód bycia z Nim jest głodem niewyobrażalnym, lecz takaż jest nadzieja i pewność Jego miłości. A przyjaźń i miłość bliskich otacza nas i podtrzymuje. Czyściec jest przedsionkiem nieba, przynajmniej mój, lecz jak ci to mówiłem – już jestem z Nim!

Pytasz, co mi ułatwiło? Na ziemi to, coś mi udostępniła. Sądziłem, że to ja ci coś daję podtrzymując cię w decyzji pisania, a to tyś się ze mną dzieliła całym dobrem otrzymywanym od Pana. Przypomnij sobie, w jakim stanie buntu przeciw Kościołowi i Bożej sprawiedliwości byłem, kiedyś mnie poznała. I w tym stanie skończyłbym życie, ale On tak pokierował nim, że mogłem Go powoli odkrywać w tym, co mi czytałaś, tak że ostatnio Boże słowa przyjmowałem całym sercem. Stały mi się bliskie i drogie, a przez nie On sam dawał mi się poznawać w swoim miłosierdziu, którego byłem tak złakniony i które było mi nieskończenie potrzebne. To On sprawił, że uwierzyłem Mu bez zastrzeżeń.


Chrystus Pan pomaga w oczyszczeniu


Widzisz, człowiekowi, który wie, że Bóg jest Miłością, i chce się jej poddać, nie trzeba wiele czasu, by oczyścić się, bowiem Chrystus Pan pomaga mu w tym. Nie myśl, że tylko człowiek tęskni do połączenia się z Panem. On pragnie tego o tyle bardziej, o ile sam potrafi kochać nas mocniej, a więc daje nam całą moc swego miłosierdzia, by legło w gruzy w nas to, co nas od Niego oddziela. Człowiek sam nie oczyściłby się nigdy – nie wiedziałby jak – ale Chrystus daje nam swoje światło, swą pomoc i swoją łaskę, którą nas podtrzymuje.

Mówię ci, że poza ziemią kończy się świat ludzkiej woli, a tam, gdzie dzieje się wola Boga – żyje Miłość! Cokolwiek dzieje się z nami, dzieje się już w miłości. Sama śmierć to przejście z jednej formy... Mówisz „poczwarka”? Pod względem urody i braku światła, martwoty duchowej, ograniczeń – z pewnością na ziemi jesteśmy jak gdyby poczwarką, ale już zdolną do wyboru i działania z miłości. Więcej Pan nasz nie potrzebuje, by z nami współdziałać w zbawianiu świata (bo każdy zbawiając siebie, zbawia świat w mniejszym lub większym stopniu). To przejście jest ostateczne i bezpowrotne, lecz nie ono samo jest ważne, a to, co nas spotyka po tamtej stronie. Nie można równorzędnie określać życia u nas i na ziemi – są nieporównywalne – tak jak nie można traktować równorzędnie długiego szczęśliwego życia w porównaniu z powiedzmy tygodniem śledztwa w gestapo.

– Takie straszne wydaje się wam nasze życie?

– Takim nam ono wydaje się stąd, przy czym najstraszliwszy jest brak miłości, obecność zła i nasz z nim współudział. Już ci mówiłem – tylko życie i działanie z miłości i w miłości z Nim jest dobrem. A ileż go było w naszym życiu?

Dlatego tak bardzo wam współczujemy i staramy się wam pomagać, o co z waszą zgodą, jak w twoim wypadku, jest łatwiej.


WIESŁAWA


28 V 1979 r. Mówi ojciec Ludwik o zmarłej niedawno Wiesławie, mojej bliskiej znajomej, która znała nasze prace, ale wciąż nie dowierzała, wreszcie zerwała znajomość. Harcmistrzyni, przez całą okupację pracowała w konspiracji, oficer AK w Powstaniu Warszawskim, wielka patriotka, ale mało wierząca katoliczka. Pochodziła z rodziny socjalistów.

– Wiesława żałuje swojego postępowania względem ciebie i prosi o przebaczenie. Ona ma przed sobą jeszcze okres przygotowania się na przyjście do królestwa Pana, ale wszystko, cokolwiek od ciebie przyjęła, dało jej większe zbliżenie do Chrystusa Pana niż cokolwiek innego w życiu.


Był przy niej Pan


Nie obawiaj się o nią – był przy niej Pan nasz i bliscy, zwłaszcza ci, którzy polegli w stanie łaski i są od dawna z nami. Nie stała jej się krzywda, a tylko bardzo wiele zrozumiała, w tym swoją winę w stosunku do nas, bo ta praca jest naszą wspólną i służy temu, co kochamy tak, jak i ona kocha. Dlatego teraz czuje wstyd, wie, że zawiodła w tej malutkiej cząstce, w której mogła ci pomóc. Tu, widzisz, pewne sprawy rozumie się od razu prawdziwie, przede wszystkim sprawy dotyczące nas i naszego stosunku do Boga, do bliźnich, do tego, co się wybrało i czemu się w życiu rzeczywiście służyło. (...)

Wiesława przestała ci wierzyć, ponieważ wokół siebie miała wyłącznie opinie negatywne, a jest podatna na wpływy. Przeciąganie się terminów i długie oczekiwanie były ponad jej możliwości percepcji. Ponadto miała złe przykłady, które wydały jej się w pewnej chwili ostrzeżeniem (poznała F. H., czczoną przez jej przyjaciółki, i wyniosła wrażenie oszustwa i naciągania) i wtedy, kiedy ty poprosiłaś ją o pomoc, uznała ją za próbę uzależnienia jej przez ciebie. Oczywiście, była pod wpływem sił zła, które jej zasugerowały obraz fałszywy, ale jej winą jest nie tylko to, że go przyjęła, ale że w nim trwała, odrzuciwszy poczucie wdzięczności za to, że tyle lat korzystała z twojej pomocy, łącznie ze zbliżeniem się do Kościoła i zrozumieniem wielu problemów, w tym swojej winy w próbie samobójstwa. Przeprasza cię i prosi o odpuszczenie jej winy i przebaczenie krzywdy, którą ci wyrządziła. Ona wie, że ta współpraca jest dla niej „zamknięta”. Oręduj za Wiesławą u Pana, zwłaszcza w czasie Mszy żałobnej.

Pytasz, czy ona cierpi. Tak, na pewno, ale jest to ból oczyszczający, ból miłości własnej, która stwierdza swoją miałkość, niewdzięczność i ślepotę w stosunku do swego Stwórcy i Ojca.

Zapewniam cię, że bólem jest tu świadomość każdej zmarnowanej minuty. Dlatego też oddawaj od rana każdy dzień Panu z prośbą o wejście Jego samego w twoje życie.

To, co Wiesława przeżywa, jest udziałem każdego człowieka dobrej woli i kochającego ideały, które były mu bliskie, lecz pozostającego z dala od Boga z własnej woli, chłodnego w stosunku do darzącej go, wspomagającej i podtrzymującej Miłości: żal, wstyd, zrozumienie swej świadomej woli przez całe życie nie wybierającej Boga, który nas tak bezgranicznie kocha i tak pragnie nas uszczęśliwić, przygarnąć, ulżyć, i który pomimo niewdzięczności naszej zbawia nas swoją Ofiarą.

Na Mszy żałobnej za Wiesławę proś dla niej o łaskę zrozumienia ogromu miłości i męki Chrystusa Pana, dla niej i za nią przelanej krwi Boga. To ją otworzy ku Bogu, odsuwając rozpamiętywanie własnych błędów. Bo ważniejsze niż zrozumienie własnej nędzy jest zrozumienie, iż Bóg nas i takich kocha, i otwarcie się na przyjęcie Jego miłości, a więc gotowość do wejścia w Jego królestwo miłości.


30 V 1979 r. Myślałam, że ja tu jestem sama, a oni wszyscy tam, i że nie mam sil i czasu, żeby ze wszystkimi rozmawiać.

– Wiemy o tym i nie proponujemy ci współpracy z Wiesławą. Ona będzie wśród swoich przyjaciół i z nimi wspólnie będzie pomagać, ale proś Pana, aby Pan przybliżył chwilę jej wejścia do naszego domu.

– A wy, w niebie, czy nie możecie za nią prosić?

– My oczywiście możemy pomagać. Dla nas nie ma zakazów, bram i murów. Żyjemy w Jego wolności, w swobodzie dzieci Bożych. Jest jednak stan czyśćca, w którym nie mamy udziału. A pamiętaj, że duch ludzki – nasza rzeczywista nieśmiertelna osobowość – po odrzuceniu tego, co już zbędne, rozkładające się, tymczasowe, pozostaje w nagiej swej istocie, jednak ze wszystkim, co ta istota przyswoiła sobie w życiu na ziemi, czyli ze wszystkim, co wybrała z pojęć, wyobrażeń, przywiązań; a więc wraz z ciałem nie ginie świat uczuć, intelektu i woli.


Człowiek pozostaje sobą


Jeszcze jaśniej spróbuję ci to wyjaśnić: człowiek umierając przekracza granicę wraz z bagażem zbieranym przez całe życie. Dlatego pozostaje sobą, że niczego nie zapomina – kocha to, co kochał, i pragnie to zatrzymać. Tu następuje konfrontacja w świetle Bożym, ale od stanu duchowego, w którym tu człowiek przybył, zależy, ile zdoła przyjąć i ile zechce odrzucić, aby móc stać się zdolnym do przyjęcia prawdy o sobie i swojej pozycji wobec Boga. Nawet piekło wie o swoim złu.

Świadomość jest tu jasna i bezbłędna, ale odległość człowieka od Boga – różna. Tam gdzie miłość człowieka spotyka się z miłością Stwórcy, nie ma żadnej przegrody – stworzenie znajduje ręce Ojca i wprowadzane jest do Ojczyzny swej z dawna wyczekiwanej i wytęsknionej. Lecz bywa tak (najczęściej), że tysiączne przywiązania i wyobrażenia czynią człowieka niezdolnym do spotkania z Panem, ponieważ Bóg to Miłość, a jej energia przepala to, co ma naturę grzechu, niszczy grzech.

Dusza ludzka czasem długo uczyć się musi, że grzech to nie ona sama – obawia się stracić coś z tego, czym obrosła (mówię o ludziach, którzy nigdy nie mieli jasnego pojęcia o Bogu lub w ogóle nie uznawali Stwórcy ani życia poza śmiercią cielesną).

Pamiętaj, że Bóg jest Miłością. Miłość nigdy nikogo do niczego nie zmusza, nie odrzuca, nie karze – bo kocha, wraz z darem udzielonej nam wolności. Bóg po naszej śmierci nie zmienia się, to my się zmieniamy: opadają nam łuski z oczu, poznajemy, że jest Bóg i że Bóg jest nieskończoną miłością, naszym Ojcem i Stwórcą, że przeznaczył nas do szczęścia i tym szczęściem jest życie z Nim w Jego obecności i miłości.

Ale o ile jest to szczęściem dla oczekujących spełnienia swej wiary, o tyle może być oślepiającym światłem błyskawicy dla tych, którzy Boga przez całe życie odrzucali. A od błyskawicy ucieka się, i tak odchodzą na wieczność ci, co znieść prawdy Bożej nie mogą. Pamiętaj, że obecność Pana obnaża grzech i niszczy zło. A zło istnieje, pełne nienawiści i pretensji, obwiniające Boga o swój stan, zbuntowane, niezdolne do skruchy i prośby o przebaczenie win, i chce istnieć nadal, a więc ucieka jak najdalej od światła prawdy Bożej.


Pan nasz litościwy jest...


Pan nasz litościwy jest dla swojego Kościoła, dla tych, których swoją Krwią odkupił (a odkupił całą ludzkość), dla nieświadomych, dziecinnych jeszcze, zbłąkanych. Przygarnia zwłaszcza tych, którzy byli prześladowani lub skrzywdzeni przez innych, przez sytuacje, np. katastrofy, czy z Jego woli, np. kalecy, chorzy fizycznie i psychicznie, dzieci wcześnie zmarłe. Ci, co cierpieli, mają całą Jego miłość i przeważnie właśnie przez to, co przeszli, zyskują niebo – ale pomyśl, że ono jest mieszkaniem Boga, środowiskiem miłości.

Mimo całej miłości, miłosierdzia i współczucia Boga, trzeba być zdolnym do miłości, by móc w niej istnieć. A więc istnieje stan przygotowania zależny (w trwaniu) od możliwości przyjęcia przez człowieka miłości Boga i odpowiedzenia na nią. Dlatego też Kościół całe siły kieruje ku wychowaniu człowieka dla nieba. Z jednej strony nikt o własnych siłach do Boga nie dojdzie, z drugiej, nie ma człowieka, któremu Pan nie dałby każdej potrzebnej mu pomocy. Tak że tylko wola kierowana rozumem decyduje o wyborze człowieka, który trwa i wymaga potwierdzania przez całe jego ziemskie życie.


Bóg walczy o szczęście człowieka


Do ostatniej sekundy Bóg walczy o szczęście człowieka, wybierając mu okoliczności śmierci najbardziej sprzyjające, jeśli ten człowiek kiedykolwiek o pomoc i opiekę prosił. Bóg nie zapomina modlitwy dziecka, które potem stało się zbrodniarzem. Przychyla się do próśb ludzkich i pragnie, byśmy jedni za drugich prosili. Szanuje jednak wolność człowieka.

I niebo jest wolne, i czyściec, bo tam panuje wolne i zdecydowane pragnienie, tęsknota i pożądanie Boga, jako wiadomego już i jasnego świadomości ludzkiej źródła i istoty jego szczęścia, do którego człowiek pragnie dotrzeć, odrzucając wszystko, co mu przeszkadza.

W czyśćcu nie ma szatana, nie ma zła i nienawiści, jest dojrzewanie poprzez zrozumienie miłości Bożej i zrozumienie wszystkiego, czym żeśmy ją obrażali w sobie i w innych, połączone z odczuwaniem krzywd wyrządzonych i z żalem za nie. Duch istnieje w czasie wyłącznie w materii, dlatego z momentem śmierci czas się kończy, a wybory całego życia podsumowane są w jednym, generalnym – choć do ostatniego tchnienia istnieje możliwość odwrotu od wyboru zła.

Bóg jest łaskawy i nieskończenie miłosierny, lecz jest sprawiedliwy i ujmuje się za skrzywdzonymi, dlatego w swej sprawiedliwości może wobec zakamieniałego zła nie dać już czasu na skruchę i żal. Lecz nie sądź, że ci, co umierają nagle w wypadku czy we śnie, pozbawieni są jego łaski; przeciwnie, to On wybiera moment najlepszy, a pomiędzy stanem agonii a śmiercią czy objawami śmierci stoi Pan, Miłość współczująca dla tych, za których przelał krew. Tak był przy Bartku. Ja sam znalazłem się w Jego łagodnej obecności. I Wiesława, która kochała i wielokrotnie ryzykowała życie dla spraw, które kochała, odnalazła Go, i z Jego pomocą przeszła tu.


Do siostry


11 VI 1979 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Przekazuję ci prośbę Wiesławy o pocieszenie jej siostry i danie jej nadziei na spotkanie z nimi. Możesz powiedzieć siostrze, że powinna rozmawiać z Wiesią, zwracać się do niej, nie zaś myśleć, że „jej nie ma”, bo to właśnie jest dla niej najboleśniejsze. Wiesława może pomagać siostrze, a najbardziej prosi o zgodę pomiędzy nią a swoim mężem. Obiecuje pomoc i zapewnia, że śmierć miała lekką i będzie o taką prosić dla siostry. Ma przed sobą drogę oczyszczenia i zrozumienia wielu spraw, ale pragnie tego z całego serca i spieszy ku „Światłu”. Spotkała rodzinę i mnóstwo przyjaciół, którzy wspierają ją, zachęcają i proszą za nią. Przed sobą ma perspektywę nieskończonego szczęścia, o którym nie marzyła i nie mogła go sobie wyobrazić „za życia” – dlatego nie tylko „nie żałuje”, lecz nie zamieniłaby swojej sytuacji na żadną inną. Spotkała się z miłością Boga i pragnie na nią odpowiedzieć. Dlatego też, pomimo że bolesny jest osąd własnego życia, a przede wszystkim ran zadanych bliźniemu – wszystkiego, w czym postąpiło się wbrew należnym drugiemu człowiekowi: miłości i szacunkowi, wszystkiego, w czym w życiu rozmijaliśmy się z postawą Chrystusa Pana względem nas – pomimo to żyje w nadziei i usilnie dąży do przygotowania się na spotkanie z Bogiem w Jego domu. Prosi, abyś siostrze to wytłumaczyła.

Próbowałam. Siostra nic nie przyjmowała, bo nie rozumiała i nie chciała rozumieć.


Postaraj się przebaczyć


28 X 1979 r. Mówi Michał.

– Widziałem Wiesławę. Trzeba jej pomóc. Proszę cię, postaraj się przebaczyć jej tak od serca. Ona wie, co zrobiła, i naprawdę żałuje.

– Szkoda, że nie przeprosiła mnie za życia.

– Właśnie tego najbardziej żałuje, że uważała, iż dobrze czyniła, czyniąc źle i nie starając się tego naprawić.

– Co ja mam zrobić, kiedy żal do niej powraca?

– Powiedz wtedy: „Jako i my odpuszczamy naszym winowajcom, tak i Ty, Ojcze, odpuść nam nasze winy, których mamy tak wiele”. Widzisz, Pan przebacza nam tak całkowicie, tak ogromnie wiele zła z taką wspaniałomyślnością, że nasze małe urazy wobec takiego przebaczenia są jak w tej przypowieści o dłużniku – śmiesznie malutkie, a nasze zawzięte trwanie w żądaniu uzyskania sprawiedliwości, gdy sami spotykamy się z miłosierdziem, na które nie zasługujemy, potępia nas samych. Chciałbym pomóc ci w łatwiejszym przebaczaniu i zapominaniu. Wtedy wolna będziesz od długów, które codziennie zaciągasz.

– Jakie długi?

– Widzisz, wszystko, co czynimy bez pełni miłości, jest w oczach Boga niczym. A powiedz mi, kto z nas potrafił przeżyć choć godzinę z ludźmi w pełni miłości, na którą oni zasługują, jako rzeczywiste dzieci Boże, stworzone przez Niego, okupione Krwią Boga, przeznaczone do bytu w wieczności w chwale i szczęściu. Powołanie człowieka jest niezmiernie wysokie. Jesteśmy naprawdę „wielkiego rodu” – wszyscy! I to, że traktujemy sami siebie i swoich braci – bo jesteśmy braćmi, zapewniam cię – z lekceważeniem, pogardą, a często okrucieństwem, jest straszliwą ciemnością umysłu ludzkiego.


OJCIEC MARTWI SIĘ CÓRKĄ


28 V 1979 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Ponieważ idzie do ciebie koleżanka, przekaż jej, że jej zmarły mąż (którego dobrze znałam) jest przy niej stale. Ma prawo do opieki nad nią i nad rodziną, ale martwi się córką, ponieważ nie może do niej dotrzeć; ona go nie słucha.

Prosi, abyś powtórzyła, iż pragnąłby chociaż tego, by wiedziała, że jest przy niej i aby stawiała sobie pytanie: „czy chciałaby, by ojciec był obecny?” lub „czy ojciec to pochwala?” Może wtedy uda mu się zbliżyć do niej bardziej.

Córka nic nie chciała przyjąć. Żyje w głębokiej niechęci, bliskiej nienawiści, wobec mnóstwa osób, w tym swojej matki i mnie. Szkoda, że nic nie mogę jej pomóc, bo to moja chrzestna córka i ja wywalczyłam jej życie, a teraz widzę, jak je marnuje w pełni samozadowolenia.


MAREK


Mój dobry znajomy. Oficer służby czynnej, cichociemny, oficer AK. Powrócił do kraju wiele lat po wojnie. Musiałam zerwać znajomość z nim, gdyż usiłował narzucić mi swoją koncepcję życia, zupełnie sprzeczną z moją. Był niesłychanie ambitny i zawsze pewien słuszności swoich racji. Boga uznawał jako Stwórcę, ale nie wierzył w miłość Boga do swojego stworzenia. Marek sam zabijał. Przeżył śmierć wielu ludzi bliskich mu i towarzyszy cierpienia (był wieziony na Pawiaku i przeszedł śledztwo w gestapo na Szucha, był w wielu obozach koncentracyjnych, m.in. w Oświęcimiu i Dorze) i mówił, że gdyby Bóg był Miłością, nie mógłby dopuścić do tego, co sie dzieje na ziemi. Jednakże cierpiał bardziej nad śmiercią innych niż nad swoim losem, który sam wybrał i swojego wyboru nigdy nie żałował. Był z niego dumny.


Miłość bliźniego rozciąga się i na świat duchowy


11 I 1980 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Byłem z wami dzisiaj podczas modlitwy. Kiedy prosicie o dary potrzebne wam dla służby Bogu, My prosimy za was również. Mówię tu o wszystkich, którym bliska jest i droga służba Panu poprzez nasz naród. Wszyscy za was błagamy, ponieważ o wiele jaśniej niż wy widzimy, z kim walczycie i jak ciężko wytrwać wam przy Chrystusie Panu wobec tak ogromnego nasilenia zła w świecie, również i w waszym otoczeniu. (Można to określić tak: w innej sytuacji bieglibyście lekko i szybko, w obecnej przedzieracie się z trudem przez gęste i kolczaste zarośla nic nie widząc poza najbliższym otoczeniem, podrapani, posiniaczeni, zmęczeni. I gdyby nie stała pomoc i podtrzymanie, którego Bóg wam udziela, nie bylibyście w stanie dać ani kroku naprzód.) Pan nasz widzi waszą sytuację, stąd tak ogromne współczucie, troska i pomoc.

Łaski, które otrzymujecie, są nieskończenie wielkie i nie obawiajcie się, że kiedykolwiek ustaną. Przeciwnie, w miarę waszej wierności i stałych wysiłków (nie ich rezultatów) będą wzrastały, bo Pan nasz wzruszony jest waszym usiłowaniem przeciwstawiania się złu w was i dookoła was. Dlatego też otacza was opieką swoją, a więc niezwyciężoną. Możecie nie tylko czuć się bezpieczni (przed zgubą wieczną), lecz i atakować zło bez lęku, bo zawsze z Nim.

Dla waszego dobra, wzmocnienia się, pomocy wzajemnej skupiajcie się, jednoczcie we wspólnej miłości z Nim i w sprawach ważnych proście razem. Taką jest m.in. pomoc Markowi (zmarłemu przed kilkoma dniami), któremu jest ona niezmiernie potrzebna, a nie śmie cię o nią prosić. Miłość bliźniego rozciąga się i na świat duchowy, a skuteczna jest zwłaszcza tam, gdzie w grę wchodzi przebaczenie win. W tym przypadku wiem, że mu wybaczyłaś, lecz on sam ma świadomość głębokiej winy wobec ciebie za odmówienie ci pomocy, przeszkadzanie w twojej pracy i utrudnianie, a nawet chęć uniemożliwienia jej, gdyby mu się to udało. Teraz widzi on, co stracił, jaką szansę ratunku i pomocy danej mu przez Boga odrzucił.


Chrystus przychodzi po swoich


12 I 1980 r. Mówi Michał

– Nowiny znasz. Marek jest uratowany. Radujemy się tym wszyscy. Widzisz, on był nie do uratowania – sam nie chciał – aż do ostatniego momentu, ale i tu zwyciężyło miłosierdzie naszego Pana. Jak wiesz, i ja umarłem nagle, ale nie byłem sam. Obecny był Chrystus, władca życia i śmierci, który przeprowadza sam takich, którzy nagle giną, przez próg śmierci. A jeśli On przychodzi po swoich – czyli odkupionych Jego Krwią, należących do Niego z tytułu chrztu – przychodzi Miłość w całej swej mocy. I nawet wtedy, gdy człowiek dla otoczenia wydaje się martwy – nie może ani poruszyć się, ani słowa powiedzieć – może z całego swego serca i woli powiedzieć Miłości: „Tak! Pragnę należeć do Ciebie na zawsze. Ty jesteś Tym, którego szukałem, za którym tęskniłem, którego brak ranił mi serce. Tak! Chcę!” Tak było ze mną.

Chciałem Ci powiedzieć, że jak do mnie przyszedł Pan, ponieważ tak bardzo mnie kochał – przyszedł jak ojciec do dziecka, by mu oszczędzić bodaj chwili lęku czy niepokoju (dlatego moja śmierć była czasem spotkania się z Nim samym, a więc szczęściem nieskończonym) – tak Pan przyszedł po Marka. Przybył, by go ratować, bowiem bez Niego otoczony byłby siłami zła, które go chciały zdobyć. Wiesz, dlaczego Pan tak pragnął go uratować? Bo pamiętał, że Marek przeciwstawiał się złu, wtedy gdy był młody i miał dość sił, że starał się bronić Jego samego, broniąc Jego praw, i że gotów był (wielokrotnie) dać za nie życie. Dlatego – pomimo wszystko – Chrystus, Pan nasz, zasłonił go swoją przelaną Krwią. Pamiętaj, że życie jest tym, co mamy z Jego łaski, i jeśli decydujemy się na oddanie go w obronie braci, dajemy je za Niego samego. Tak samo jest, gdy bronimy Jego praw lub Jego prawdy. Nigdy nie zginie na wieki ten, kto oddaje wszystko, co ma – z miłości, bo Pan nie da się w wielkoduszności prześcignąć, a każda ofiara ma źródło w Jego Ofierze i z nią się łączy, w niej uświęca i unieśmiertelnia.

– Nie rozumiem, dlaczego mówisz o ofierze Marka z życia. Przecież on zmarł śmiercią naturalną 35 lat po wojnie?

– Tu nie chodzi o fakty, a o wybór. Jeśli ktoś się decydował na taki wybór jak my (cichociemni), wybierał konsekwencje. I apostołowie nie wybierali męczeństwa (spod Golgoty uciekli, prócz Jana), lecz decyzja głoszenia prawdy Chrystusowej – pomimo wszystko – zaprowadziła ich do śmierci, której by nie ponieśli żyjąc jak inni.

Nie każda śmierć i nie każda ofiara służy Panu. Miliony ludzi służą siłom zła, ale widzisz, Polska jest w takiej szczęśliwej sytuacji, że życie w niej wedle jej prawdziwych moralnych praw, które mamy w sercach wyryte, jest zgodne z Jego prawami. Tu obowiązkiem było „dać życie za przyjaciół swoich” przez całe pokolenia – a to jest bilet wstępu do Jego Serca, bo jest kontynuacją Jego drogi.

– Jak Marek, który odrzucał Boga jako Dobro i Miłosierdzie, a nawet Sprawiedliwość (choć uznawał Go jako Stwórcę), mógł Go rozpoznać i wybrać?

– Tylko w życiu na ziemi człowiek się myli. Sądzę jednak, że nawet tam, gdyby Pan objawił mu się jakim jest, nie miałby chwili wahania. Ale gdy „w przejściu” Pan nasz zechce go oczekiwać, gdy to „światło”, „ogień”, „blask” – wszystko nie to! – „miłość ojca i matki, braci, przyjaciół razem” – też nie to! – „pragnienie otoczenia cię miłością, współczucie, całkowite zrozumienie cię, usprawiedliwienie, wybaczenie”: musisz starać się wyobrazić to sobie – nie można wyrazić oceanu miłości. Gdy On, Jeden Jedyny, stokroć droższy ci niż ty sam sobie, wezwie cię – stajesz się sobą, jakim byłeś zawsze w największej głębinie serca, dzieckiem Bożym, prostym i szczerym. Odpada wszystko, zostaje tylko to, co jest tobą prawdziwym. I „To” właśnie odpowiada: „Chcę! Byłem Twój zawsze, teraz to rozumiem. Powracam do Ciebie, przyjmij mnie i zatrzymaj na zawsze”.

Człowiek zrodzony został z miłości i to jest jego właściwy żywioł. Jak ryba z brzegu, gdzie się dusiła długo, wrzucona do wody – tak my, prawie martwi, nieruchomi, bezradni, tu zaczynamy żyć. Wracają nam wszystkie wrodzone cechy duszy – zdolność do miłości, orientacja i sprawność ducha, szybkość pojmowania i zrozumienia – i następuje coraz szybszy i szybszy rozwój, rozkwit jak gdyby. Tylko że u nas nic się nie psuje, nie przekwita, nie ginie.

Jak my żyjemy! Warto wszystko stracić, wszystko oddać, odrzucić, wszystko znieść, by zyskać Jego miłość, a w niej to, co tu odnajdujemy.

Dziwisz się pewno, że tyle mówię, ale trudno mi powstrzymać się, chociaż rozumiem, jak niewiele z tego przyjmujesz.

– Dlaczego?

– Po prostu nie możesz. Człowiek na ziemi jest nieskończenie ograniczony – jak ptak w malutkiej klatce, chowany od urodzenia w jednej izbie. A tu wolność – cały nieskończony świat! Mogę ci powiedzieć, że niebo jest wszędzie. Świat duchowy przenika wszystko. To wy jesteście oddzieleni, zamknięci w formach materialnych i nimi uzależnieni. Wracam do Marka. Już kończę.

Marek, za którego prosiliśmy wszyscy, gdyż znając jego przeszłość uważaliśmy, iż nie tylko tragedią, ale i hańbą, również naszą, byłoby, by jeden z nas służył na wieczność siłom zła – pozostał na wieki niewolnikiem tych, z którymi walczył. Otóż on uratowany został wstawiennictwem i prośbami Maryi Panny i całego Kościoła. Chrystus Pan nie mógł oprzeć się swej Matce i swemu miłosierdziu. Tak że to oporne dziecko jest uratowane. Lecz bardzo potrzebna mu pomoc. On Cię prosić nie śmie, ale ja proszę Cię – pomów z nim. Nie pisz, a myśl. Wczorajsza wasza modlitwa podtrzymała go bardzo. Pomyśl, że za niego nikt prawdziwie się nie modli. Jutro na Mszy św. pamiętaj o nim, włącz go, proszę Cię. I my będziemy.

Prosi Michał, którego Marek nie cierpiał, ignorował, był uszczypliwy i nieżyczliwy, kiedy go u mnie spotykał. Michał, przeciwnie, odnosił sie do Marka z szacunkiem, jak i do wszystkich, i nigdy nie dał po sobie poznać, że jest mu przykro. Nigdy też Marka nie osądzał. Zdziwiłam sie tą serdeczną prośbą.

– Jakżeżbym mógł myśleć inaczej; sam tu jestem tylko z miłosierdzia Jego. I rozumiem Marka.


Dzień narodzin


15 I 1980 r. Dzisiaj był pogrzeb Marka. Od połowy Mszy zaczęłam sie cieszyć i radość trwała przez cały czas pogrzebu. Musiało to niedobrze wyglądać, bo zdaje się, że się cały czas uśmiechałam, a inni mieli „pogrzebowe miny”. Jednak teraz, w domu mi smutno. Dlaczego? Odpowiada Michał.

– Jeżeli to wyglądało dziwnie, to nie dla nas, bo byliśmy tam wszyscy i cieszyliśmy się razem z Markiem. Dziękujemy za dowód pamięci w postaci zapalonej świecy (postawiłam ją na grobie cichociem nych). Widzisz, tyś się cieszyła z nami, a kiedy rozstaliśmy się, pozostał nastrój taki właśnie, jaki towarzyszył wszystkim innym. Tym niemniej jest to święto przede wszystkim Marka. Prawdziwym dniem narodzin jest wejście do królestwa Chrystusa, do naszego prawdziwego domu, z którego już nigdy i nic nas nie usunie.

Słyszałaś w czasie Mszy słowa „... ze śmierci do życia”; to jest właśnie to, co stało się moim udziałem, a będzie i Marka. Prawdziwe życie, takie, dla jakiego Pan stworzył nas, ludzkość, jest z Nim, tu, w nieustannej radości, ale sama myśl o tym, że będzie się na zawsze z Tym, który nas kocha i oczekuje, już jest szczęściem. Niebo ludzi poza władzą ciała i jego ograniczeń jest czymś, czego nie da się opisać, bo władze duszy są inne niż ciała, ale porównam je do sprawności zmysłów o najwyższej wrażliwości i zdolności percepcji, przy tym zmysłów nieomylnych. Wyobraź sobie, że istnieje ktoś, kto ma pamięć absolutną, taki sam słuch, genialną zdolność analizy i syntezy, kojarzenia faktów, największą spostrzegawczość, fenomenalną intuicję, czyta myśli ludzkie, rozumie wszystkie inne stworzenia, ma nieprawdopodobnie wrażliwe sumienie, takąż dobroć i miłuje wszystko i wszystkich tak, że niezdolny jest do uczynienia najmniejszego zła; takim fenomenem jest tutaj każdy, bo takie są właściwości każdego, kto mieszka w Bogu. Takie są władze wolnej duszy (w bardzo słabym podobieństwie, gdyż życie nasze posiada niebywałą dynamikę, intensywność, barwę i głębię przeżywania).

Pytasz o ciało. Samo w sobie jest czyste. Jest konieczne, bo na „materię” może oddziaływać tylko podobna jej materia. Zło jest w woli człowieka kierowanej przez rozum, wybierający to, co dla niego najlepsze. Gdyby ocena podporządkowana była wyłącznie sumieniu złączonemu miłością z Bogiem, nie byłoby w ogóle zła na ziemi. Ale miłość człowieka stała się przewrotna: zamiast Dawcę życia, Ojca, Sprawcę naszego szczęścia, wybrała jako obiekt największej troski osobę gospodarza. To powód wszelkiego zła. Zaćmienie rozeznania powoduje mylne wnioski, i w ich konsekwencji – błędy. Stałe błędy. Jeśli w nich znajdziemy zadowolenie, możemy do końca życia nie wyjść z upiornego, błędnego koła pomyłek. I tak najczęściej bywa.

Dlatego Chrystus, Pan nasz, aby nas wyzwolić, pozwala, by warunki ogołacały nas ze złudzeń, a jeśli to nie pomaga, daje takie życie, które skraca nasze ogromne cierpienia tu, w naszym świecie. Jeśli nawet nie zwróci nas ono ku Bogu, to zasłoni przed Jego sprawiedliwością, gdyż każdy nasz ból wyzwala współczucie i litość Pana naszego. Ma On wtedy możność okazania miłosierdzia, mówiąc człowiekowi, który staje przed Nim bez szaty godowej, że to, co przecierpiał, usprawiedliwia jego uczynki w oczach Boga. Nie jest wtedy taki biedak całkowicie nagi; Chrystus narzuca nań szatę jego bólu, osłania go przed sprawiedliwością Pana. Nikt wejść do królestwa Bożego nie może, jeśli nie stanie się czysty; wtedy jednak to oczyszczenie następuje szybciej. Jest to tak: czystość – to zdolność zrozumienia wszystkiego, co jest w nas złe, i gorące pragnienie odrzucenia tego. Wraz ze wstrętem do zła rośnie nasza miłość, którą potęguje zrozumienie, jak nas kocha i jak miłosierny jest Bóg. Dlatego ten, kto doznał miłosierdzia Pana, szybciej dojrzewa – ku Niemu – a miłosierdzie Pana rozpala się jak potężny ogień w zetknięciu z ludzką boleścią. Dlatego niech błogosławione będą wszystkie nasze klęski, nieszczęścia i bóle, gdyby nawet nic nam w życiu nie dały, lecz w chwili śmierci świadczyły za nami. Wtedy Chrystus, Pan nasz, łączy je ze swoją męką i czyni wspólnymi. Z takich nikt nie zginie. Tak działo się z Markiem, co on dzisiaj zrozumiał, gdyż przyjął Ofiarę Chrystusową za niego spełnioną na krzyżu, z sercem pełnym wdzięczności i szczęścia. Dziękuj wraz z nim i nami.


23 I 1980 r. Mówi Bartek.

– Marek prosi, by Ci powiedzieć, że zdawał sobie sprawę z tego, że umiera, i chciał „uporządkować” swoje sumienie, tylko nie miał już siły. Dlatego robi to teraz. Prosi Cię „w ramach” swojej rewizji postępowania, abyś mu darowała jego gruboskórność, nietakty, opryskliwość i zapewnia Cię, iż wie dobrze, jak swoim postępowaniem zawinił wobec Ciebie. Wie teraz, iż najbardziej zaszkodził sobie samemu i że psuł sobie całe życie przez brak prawdziwej miłości bliźniego, brak życzliwości i narzucanie własnych norm życia. Mówi, że uznaje je teraz za fałszywe i szkodliwe. Rozumie, żeś się przed nimi broniła; musiałaś to zrobić.

– Czy wie już, co mu zaszkodziło najbardziej?

– Uważa, że najbardziej mu zaszkodziła ciasnota poglądów, niezdolność do weryfikacji ich i przyjęcia nowych spraw i myśli.

Nie wyobrażaj sobie czyśćca, jako miejsca ponurego, jakiejś kaźni. Dla tych, którzy rozumieją, gdzie są, którzy mają znamię chrztu i wiedzą, że przysięgali wierność Bogu, zostali Mu oddani i przez Niego są wybawieni – słowem, dla chrześcijan, którzy kiedyś, przynajmniej w młodości, otarli się o Ewangelię – to, że żyją nadal i to, że stają wobec sprawdzenia się wszystkiego, o czym ich uczono, jest źródłem szczęścia. Spotkanie się osobiste z Jezusem, Panem naszym, jest spotkaniem się z największą miłością swego istnienia i to szczęście, wie się, iż nie będzie nigdy odjęte. Przygotowanie się do połączenia na wieki jest czynione z radością, z pośpiechem, z utęsknieniem. Świadomość własnej nędzy tym bardziej przygniata, im bardziej wyrosła w nas pycha i miłość własna. Ten, kto siebie w ogóle nie kocha i nie „widzi”, a tylko służy z całego serca jakiejś idei, np. chorym, czy ucząc młodzież, czy spowiadając i pełniąc posługę kapłańską, czy lecząc, opiekując się, pomagając itp., ten w ogóle nie zazna bólu prawdy o sobie samym, ponieważ nie zbudował sobie pomnika, który mógłby runąć. Mówię ci może nieco chaotycznie; chciałem tylko zaznaczyć, że czyściec jest „stanem”, w którym człowiek w świetle Bożej miłości ustawia siebie prawidłowo względem Boga. Człowiek tu – to przede wszystkim sumienie, którym się wyraża, wypowiada dusza i w pełnej wolności wyboru, z własnej woli analizuje dar swego istnienia. Czyni to „w świetle”, bo Bóg przenika wszystko, a Jego miłość do nas jest tym centrum, dookoła którego i wedle którego miary mierzymy sami siebie. On jest „Odnośnikiem”. Wszystko przymierza się do Niego. Nasza odległość miłości od Niego nas osądza.

Jednak ponad wszystko szczęśliwsze jest to, że Pan przyjął nas pomimo naszej nędzy. Kto tu jeszcze nie jest, nie zna pojęcia „wdzięczność”, tak jak zresztą istoty wszystkich pojęć takich, jak miłość Boga do nas, jak miłosierdzie, sprawiedliwość Boga, wina, grzech, jak poczucie przynależenia do Niego.

To na marginesie, bo trudno nie „przeżywać” uratowania tych, których się znało i ceniło. Natomiast Marek był zażenowany pochwałami z mów pogrzebowych na cmentarzu, podczas gdy my wiedzieliśmy, w jakim on stanie przyszedł. Bóg usprawiedliwia i przebacza nie za to, za co cenią ludzie. Czasem jest wprost odwrotnie. Za to, za co go chwalą u was, tu on sam się potępia.


Wzmianka pośmiertna


3–5 II 1980 r. Mówi Bartek.

– Chcę cię zawiadomić, że Marek prosi cię, abyś o nim nic nie pisała. (Chciałam napisać wzmiankę pośmiertną).

Oczywiście, słyszał wszystkie twoje plany co do siebie. Wszystkie pochwały byłyby fałszem, gdyby jednocześnie nie napisano o jego błędach i krzywdach, jakie innym wyrządził, a tego nie zrobisz. Pozwól, aby o nim zapomniano; uważa, że sam się chwalił dostatecznie przesadnie. Prosi cię też, żebyś na niego liczyła, gdyż zrobi wszystko, co będzie mógł, by ci pomóc.


Pan naprawia nasze błędy


My tu możemy bardzo dużo wypraszać. Jest to jedyna forma zadośćuczynienia – prosić Chrystusa, by zechciał sam naprawiać nasze błędy. I Pan chętnie skłania się ku prośbom oczyszczających się, gdyż jest to szkoła miłości bliźniego. Każdy z nas prosi, aby Pan pomógł mu wynagrodzić winy, kiedy już znamy ich rozmiar i konsekwencje.

Możesz pomóc Markowi przez kontakt z nim, ale on cię o to nie poprosi, bo uważa, że jego postępowanie względem ciebie było wręcz szkodliwe i nie możesz uważać go za osobę sobie życzliwą.

– Szkoda, że za życia tego nie zauważył.

– Wiesz, to co mówisz, jest największą naszą karą – tu. Gdybyśmy „w życiu” robili to, co trzeba, nie byłby potrzebny nam ten ogień, przez który trzeba tu przejść.

– Więc ogień czyśćcowy naprawdę istnieje?


Ogień” czyśćcowy


– On istnieje. Nie fizyczny, bo nie pali ciała, ale istnieje ból duszy tak przeraźliwy, że do niczego innego porównany być nie może. Bo na ziemi tylko ogień przetrawia, spopiela i niszczy tak całkowicie wszystko, co spalić się daje, jak tu niszczony jest grzech w ogniu miłości Bożej do nas i naszej ku Niemu. W miarę poznawania Jego miłości do każdego z nas ożywia się w nas i rozpala miłość ku Niemu pełna wdzięczności, zachwytu i uwielbienia. I wtedy w tym coraz jaśniejszym blasku uwidacznia się w całej ohydzie wszelkie nazbierane przez nas – a często wrośnięte w nas – zło. Ono nas powstrzymuje i nie pozwala zbliżyć się do Pana.

– Nie bardzo rozumiem.

– Trudno mi wytłumaczyć ci to, ale na przykład nikt z ludzi nie wejdzie do stosu atomowego, bo wie, że zginie. Otóż intensywność miłości Boga ma taką potęgę, że nie może w niej istnieć nic, co jest skażone, a więc „chore”. Tylko miłość może bez lęku zbliżyć się do Źródła miłości. A więc pozostajemy w czyśćcu tak długo, jak długo potrzeba, by znikła z nas wszelka choroba.


Szkoła miłości


Czyściec – to szpital i szkoła, i nowicjat zarazem. Uczymy się praktykować miłość. Jedną z pierwszych spraw jest wybaczenie naszym winowajcom tak, jak nam odpuszczono winy – bo tu mogą być tylko tacy, którym Pan w swym miłosierdziu zechce odpuścić zło wyrządzone przez nich i usprawiedliwi ich. Nie jest to łatwe, bo tu widzi się, ile zła dali nam inni i o ile byłoby nam łatwiej, gdyby nie brak dobroci, miłości i miłosierdzia bliźnich. Ale też szczegółowo i dokładnie, sekunda po sekundzie oglądamy i przeżywamy – analizując – własne życie, a w nim to zwłaszcza, w czym zawiniliśmy Bogu i bliźnim. Jeśli umieramy w miłości Bożej, łatwo nam przebaczać i wejść tym sposobem na drogę oczyszczenia, a więc prosić o przebaczenie naszych win względem Niego i bliźnich. Wtedy największym cierpieniem jest pamięć o naszym życiu, o wszystkich winach, bólu zadanym przez nas innym (wszelkiemu stworzeniu Bożemu, nie tylko ludziom) i nieodwracalności czynów, słów i zaniedbań. Widzimy też z rozpaczą, co dzieje się dalej, jak owocują nasze winy, ile zaszkodziły w zbawieniu innych ludzi i w planach Bożych.

Jeśli z naszej świadomej winy choć jeden człowiek zaginął na wieki, rozpacz winowajcy jest straszliwa i ciężar nie do zniesienia. Najczęściej nie jest to zabicie człowieka. (Myślałaś o wojnie i wykonywaniu na zdrajcach wyroków polskich sądów podziemnych. Nie. Bóg rozumie cierpienie człowieka zmuszonego zabijać w obronie własnej lub innych.) Chodzi o zabicie duszy ludzkiej – zdemoralizowanie, zdeprawowanie takie, w którym bliźni traci sumienie i świadomie służyć zaczyna siłom zła.

– A jeśli został zmuszony?

– Jeśli jest zmuszony do zła presją silniejszą niż jego wytrzymałość, dla Pana naszego jest ofiarą, nad którą Bóg zawsze się lituje, nawet kiedy człowiek w rozpaczy sam się zabija.

Czyściec to wspaniały ogród nieskończonego miłosierdzia Bożego. Tu On ożywia to, co umarło, pielęgnuje chore i leczy złamane. Tu dojrzewają Mu najpiękniejsze kwiaty – najpiękniejsze, bo uratowane: nie miały prawa do życia, a ożywają; były uschłe, złamane, zmrożone, a wyrastają i rozkwitają ku Niemu.

Czyściec jest czasem miłosierdzia i nadziei: dla wielu – czasem obudzenia się w ogóle do życia dziecka Bożego, dla licznych z nas – czasem odwrotu ku prawdzie od błędu i kłamstwa, dla wszystkich – drogą ku Ojcu, czasem straszną, ale pewną i zawsze otwartą. A im bliżej się jest, tym szybciej i szybciej biegnie się na spotkanie, tym jaśniej się widzi Jego oczekiwanie na nas, Jego pragnienie posiadania nas, tym bardziej rozumie się, że dał nam istnienie z miłości, abyśmy żyli w miłości, abyśmy byli nieskończenie szczęśliwi.

Miłość Boga jest tylko darzeniem, jest wylewającą się na zewnątrz Jego naturą. Wszystko, co On powołuje do bytu, tylko przyjmuje i dziękuje w coraz to głębszym, gorętszym, szczęśliwszym uwielbieniu. Królestwo Chrystusa, nasza odwieczna ojczyzna, jest życiem pulsującej miłości.

I jak widzisz, zachowujemy swoją osobowość wraz z pamięcią i przywiązaniem, to jest z wciąż rosnącym pragnieniem pomocy wam, przyciągania was ku Niemu. Dlatego każde działanie na chwałę Bożą ma pomoc całego nieba, zwłaszcza zaś tych, którzy podobnie się trudzili lub związani są wspólną miłością do tego „odcinka pracy” czy dziedziny twórczości albo obojga naraz.

Jeszcze ci powiem, że tu, gdzie znamy się i rozumiemy, gasną wszelkie uprzedzenia i niechęci (mówię jeszcze o czyśćcu). Przede wszystkim umiera pycha czyli miłość własna, a ona na ziemi czyni najwięcej zła. Tu jest po prostu okowami, którymi sami skuliśmy się i rozumiemy to. Nie tylko sami poznajemy, jakimi jesteśmy i na skutek jakich błędów staliśmy się tak „chorzy”, lecz jest to widoczne dla wszystkich, jak na ziemi brak ręki czy nogi. Kalectwa duszy są straszne i Chrystus Pan – a jeszcze bardziej może Maryja (choć On jest Pełnią miłosierdzia, ale Maryja rozporządza Jego sercem, są Jednią miłości) – lituje się i współczuje. Jak lekarz nie karze chorych, a leczy, tak On wskazuje nam przyczyny i źródła chorób i zachęca, dodaje odwagi, podtrzymuje.

– Czy Bóg jest w czyśćcu?

– Bóg przenika wszystko. Czyściec jest stanem duszy, a właściwie milionów dusz oczekujących i gotujących się do wejścia w dom Boży. Każda przeżywa go indywidualnie, gdyż każda jest osobą niepowtarzalną, ale wszystkie przenika światło Boże w większym lub mniejszym stopniu, zależnie od stanu zaćmienia, w jakim przeszły tu. Jest to raczej efekt całego życia niż momentu zgonu, bo Pan tych, którzy Mu zawierzyli, w momencie śmierci wspiera i towarzyszy im. Natomiast aż do ostatniej chwili można zmienić „swój punkt widzenia”, zwrócić się o pomoc i otrzymać ją. Bóg chce i może przebaczać całkowicie, byle tylko człowiek uznał swoje winy i błędy i żałował ich. Wtedy – patrz na „dobrego łotra” – wielu takich „łotrów” znalazło się z Nim natychmiast.


Marek przeszedł przez oczyszczenie


7 XI 1981 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Pragnę zawiadomić cię, że Marek już przeszedł przez oczyszczenie; nie przez swoje wysiłki, a przez nieskończone miłosierdzie Chrystusa Pana, przez Jego pragnienie pocieszenia i przygarnięcia Marka. Ponieważ prosiłaś za niego i Pan twoje nikłe prośby przyłączył do swojego niezmiernego, gorejącego pragnienia odpuszczenia Markowi wszystkich win i zupełnego oczyszczenia go, wezwał go do siebie i wprowadził w swój dom.

Marek musiał przede wszystkim przyznać się do błędu, a co za tym poszło, do marnowania wszelkich okazji, przez które Pan chciał się zbliżyć do niego. Uratowała go odwaga, z którą podjął ból odradzania się na nowo. Bo czyściec jest oczyszczaniem się aż do bieli nowo narodzonego dziecka Bożego. Tu jest to po stokroć boleśniejsze niż „na ziemi”, bo nie chroni nas żadna ułuda, a miłość własna przekroczyć musi siebie – umrzeć, i to dobrowolnie, aby osobowość ludzka, wolna już, mogła żyć w Panu i z Panem.

Tak, miłość własna, nasz egoizm, nasze ukochanie ślepe i namiętne samego siebie musi ustąpić światłu prawdy o sobie. Im szybciej człowiek to zrozumie i zapragnie poddać całego siebie w całym swoim życiu i we wszystkich, ukrytych najgłębiej, najbrudniejszych rodzajach grzechu oczyszczającemu osądowi, żałując i przepraszając, tym prędzej stanie się uwolniony od swoich zropiałych ran i szpetoty duszy. Wtedy, kiedy przeżyłaś „oczyszczenie w sakramencie pokuty”, dane ci było słabiutkie i odległe zrozumienie: przez wyobrażenie zrozumiałaś rzeczywisty stan ducha w ohydzie swoich win wobec nieskalanej czystości Ojca. Wy otrzymujecie stale pełne przebaczenie Boga. Jakżeby nie miał On okazywać swego miłosierdzia synom swoim – w pełnej świadomości żałującym popełnionego zła, wstrząśniętym, ogarniętym najgłębszym wstrętem do samych siebie, pragnącym najgoręcej przyjąć każdy ból, byle pozbyć się zgnilizny własnych win.


Trzeba przyjąć samego siebie w prawdzie


Dlatego dla ludzi w czyśćcu najważniejsze jest upraszanie dla nich zgody na przyjęcie samych siebie w prawdzie. Może trwać „wieki”, choć poza czasem, uporczywe zaprzeczanie prawdzie, a „wieki” te są „piekłem” dla istoty stworzonej przez Boga i z natury swej pożądającej Go. To, że Chrystus Pan odkupił ją swoją Krwią i uratował od wieczności rozpaczy i cierpienia, nie oznacza jeszcze, że taka istota jest bliska królestwa Chrystusowego. Istnieje ona w świecie poddanym światłu Bożemu, ale ile z niego zechce czerpać, to zależy od jej pragnienia Boga, a więc połączenia się z nim we wzajemnej miłości. Jeżeli żyjąc na ziemi czciła i kochała innych bożków, będzie tęskniła do nich i trudno jej będzie oderwać się od swoich upodobań, do których całkowicie przylgnęła.

Akt miłosierdzia ze strony Stwórcy i Zbawiciela musi zostać przyjęty, aby mógł zaowocować pokutą i przez nią doprowadzić do całkowitego oczyszczenia. Ale bywa tak, że przez istoty ludzkie, które wiele uczyniły, aby sumienie swoje zagłuszyć lub zabić, jest on (chodzi o akt) nie od razu przyjęty, gdyż trwają one tak silnie w swoim świecie pojęć, iż nie chcą przyjąć prawdziwego osądu samych siebie – trwają w kokonie ułudy.

Dlatego proś o łaskę zobaczenia i zrozumienia swojej osoby w świetle Bożym. (...) Marek był zdolny do przyjęcia światła Bożego i miał odwagę zerwać ze sobą, jakim się sam uczynił. Dlatego też (i przy pomocy licznych przyjaciół) zdarł z siebie tę „suknię Dejaniry”, w którą sam się ubrał, a Pan wyszedł naprzeciw jego wysiłkom.

Ciesz się i dziękuj Bogu za Jego miłosierdzie dla nas. Niech będzie Bóg uwielbiony!


ZUZANNA


26–31 I 1980 r. Mówi Matka.

– Zuzia (zmarła niedawno bliska krewna) nie jest z nami, ale nie jest odrzucona, tylko nadal nic nie rozumie. Nie wie, gdzie jest i co z nią będzie, bo wolą nie chce przyjąć naszej rzeczywistości.


Przed pogrzebem Zuzanny.


– Córeczko, przebacz Zuzi już dziś, proszę cię o to z całego serca.

Po Mszy świętej, podczas której przebaczyłam, ale boje sie, że żal może powrócić.

– Córeczko, dziękujemy ci, zwłaszcza Babcia. Nie martw się niczym, my będziemy z tobą, ale przed Zuzią jest sprawiedliwy sąd, ponieważ lekceważyła sprawiedliwość i prawa Boże. Proś Boga wraz z nami, aby jej Pan wybaczył i dał jej łaskę zobaczenia się w prawdzie; pomimo że to jest straszliwe przeżycie, jest też otwarciem się na rzeczywistość. Jeśli człowiek nie chce uznać prawdy o sobie, będzie trwał w swoim błędzie w ciemności i ślepocie duchowej i w nieszczęściu, bo z dala od Miłości.

Widzisz, każdy widzi się „nagi”, ale może nie chcieć przyznać się do swojej brudnej nagości, a Pan nikogo nie zmusza. Jeśli ze względu na nasze błagania okazuje miłosierdzie i dopuszcza do poprawy – a tak Jego miłość ratuje setki tysięcy ludzi, usprawiedliwiając ich przez ich złe warunki na ziemi – to w wypadku „bogaczy”, a właściwie „czcicieli bogactwa”, a więc tych, którzy dla ideału osiągnięcia dla siebie korzyści i wygody odrzucają Jego prawa, prawdą jest, że trudniej im przejść bramy nieba niż wielbłądowi przecisnąć się przez ucho igielne, wówczas bowiem łączy się to zwykle z krzywdą ludzką i brakiem miłosierdzia. Zuzia została uratowana, gdyż wielokrotnie pomagała ludziom, choć nie bezinteresownie. On jednak nawet dobrą wolę i chęci bierze pod uwagę. To nie znaczy, że nie czeka jej długa droga i wielkie cierpienie: uświadomienia sobie własnej nędzy – w oczach nie tylko swoich, a wszyskich.

Tu jawne jest dosłownie wszystko, każda myśl przelotna a zła, nie tylko czyn. Tu nic nie przemija, niczego nie można pominąć, ukryć, zataić.

Jeśli kochamy Pana i staramy się Mu służyć, Jego miłość gotowa jest nam wszystko wybaczyć. On słabość usprawiedliwia, ale tam, gdzie nie było miłości do Niego, nawet ukrytego w bliźnich, tam występuje Pan w swej sprawiedliwości, zwłaszcza wobec ludzi swego Kościoła, bo tam Krew Jego lała się na próżno i została przez głupie stworzenie ludzkie wyszydzona i odrzucona. Szczęściem Zuzia nie robiła tego świadomie; rozbudowała chciwość i zachłanność, pożądała dóbr materialnych całą swą naturą.

Tak żyją wszyscy ludzie odchodząc od Boga. Brną coraz dalej w bagno swoich wad, które hodują zamiast wypleniać. Takich osób jest na świecie mnóstwo, szkoda tylko, że Zuzia nic nie skorzystała z wszystkich możliwości, jakie jej dawało urodzenie, wychowanie, przykłady. Nas raduje to, że w ogóle nie przepadła. Proś za nią bardzo i nie wchodź w rozpatrywanie jej win w stosunku do ciebie; broń się przed tym, a Bóg ci pomoże. On raduje się, gdy chcecie przebaczać.


Po kilku dniach.


– Przygotowanie się do wejścia w prawdziwe życie dla nas przeznaczone jest świętem duszy, choć wymaga spojrzenia w oczy prawdzie o sobie samym, osądzenia się z każdego momentu życia bez miłości należnej Bogu i bliźnim. Szczegółowa pełna analiza – zależnie od tego czym byliśmy – jest bólem niszczenia swych pojęć o sobie. Może stać się potwornym umieraniem, zdzieraniem z siebie żywego ciała, jeśli wrósł w nas grzech. Może trwać nieskończone dni, jeśli nie ma w nas decyzji przyjęcia tej prawdy o sobie.

Są stany („kręgi”) czyśćca bliskie piekłu, lecz polegające nie na nienawiści, bo tu jej nie ma, a na opuszczeniu, istnieniu w samotności, w izolacji, gdyż nasz stan jest widoczny i wiadomy. Wtedy rozwinięta miłość własna odsuwa nas od innych, nawet od ich współczucia i chęci pomocy. Tak jest po trochu z Zuzią. Ona się do pewnych win przyznaje, ale do najgorszych – nie chce. Używa wybiegów, kłamstw, o których wie, że są kłamstwami; ucieka przed światłem. Proś za nią, bo jest nieszczęśliwa.

Joanna jest obecnie w sytuacji ojca Jasi. Oczyszcza się, tak jak chirurg przed operacją myje dłonie. Było gorzej, lecz nie tak jak z Zuzią. Joanna pragnie ci powiedzieć, że wszystko, co przeszłaś i jeszcze przechodzisz z jej winy, boli ją niezmiernie, stokroć bardziej niż ciebie, że zatrzymują ją właśnie wciąż trwające skutki jej postępowania. Tu nie tylko o twoje wybaczenie chodzi, chociaż staraj się nie pamiętać o jej zachowaniu w życiu, tu widzi się konsekwencje swoich czynów, to, jak one niszczą dalej miłość i zgodę pomimo śmierci osoby, która je wywołała. Joanna prosi, abyś nie sądziła źle jej krewnych, a tylko przyjęła ich takimi, jacy są. Szkoda, że idą bez Boga, ale ona wie, że gdyby jej przykład był inny – a mógł być – i oni byliby inni.

Proś za Zuzię tak, jak my prosimy za ciebie.

– Jak?

– Z całego serca, z dobrocią i przebaczeniem.


W przeddzień święta Matki Bożej


7 XI 1981 r. Mówi ojciec Ludwik.

– Proś o łaskę zobaczenia i zrozumienia swej osoby w świetle Bożym. Proś przede wszystkim za Zuzannę, bo taki jest jej stan teraz.

Dlatego ci to mówię, że jeszcze jutro masz szansę pomożenia jej.


Czym jest oczyszczanie się


11–12 XII 1982 r. Mówi Matka.

– Chcę ci opowiedzieć trochę o naszej rodzinie – tu. Często myślisz o nas, a w twoich myślach jest tyle żalu; to nas bardzo boli. Bo co do faktów, masz rację: życie twoje nie byłoby tak ciężkie, a ty tak obolała, gdyby nie nasze winy i błędy. To prawda, że każdy z nas dokładał ci ciężaru i ranił cię. Niektóre z momentów widzimy jako akty okrucieństwa względem ciebie, jako ciężką naszą winę, tym bardziej ciężką, że konsekwencje ty ponosisz do tej pory – a póki skutki naszych czynów trwają i owocują cierpieniem was, żyjących na ziemi, póty my mamy pełną świadomość wyrządzonego zła i nasze sumienie cierpi.

– W niebie?

– Widzisz, Chrystus, Pan nasz Najwyższy i Najmiłosierniejszy, przebaczył nam nasze winy, odpuścił je tak zupełnie, jak gdyby nigdy nie zaistniały, i nie zażądał dla nas należnej i słusznej kary – odcierpienia tych cierpień, które zadaliśmy innym (bowiem sam je przyjął na siebie na krzyżu i zechciał nam je odpuścić) – a to dlatego, że z ogromnym smutkiem i żalem poznaliśmy je, rozpatrzyliśmy i uznaliśmy naszą winę i błagaliśmy Boga o wybaczenie nam (nie ze strachu, bo tu mamy świadomość miłości Boga, ale z rozpaczą, że są one nieodwracalne i straszne).

Pytasz, jak długo to trwa. To zależy od nas samych, bo w świetle Jego prawdy żadne zło ukryć się nie może, ale rzeczywisty obraz nas samych może być bardzo odległy od naszego wyobrażenia o sobie, tak odległy, że nie od razu jesteśmy zdolni go przyjąć. Zależy to od stopnia naszej miłości Boga i naszej miłości do samych siebie. Takie nieszczęście jest nadal udziałem Zuzi, która nie chce oderwać się od kłamstwa, jakim omotała się za życia i którego kurczowo się trzyma. Dlatego jej istnienie jest stanem strasznego cierpienia, bo walczy z Prawdą.

Czyściec – to „stan” lub „okres”, ale bez czasu, może lepiej „przechodzenie” od wszelkich iluzji, złudzeń, wyobrażeń, mitów o sobie do poznania siebie, jakimi Pan nas stworzył, wraz z Jego zamiarami co do nas – z jednoczesnym porównaniem do takiego stanu, do jakiego doprowadziliśmy się świadomie, żyjąc dla siebie i służąc sobie. Im dalej i dłużej żyliśmy wedle własnej woli, odrzucając Jego plan dla nas, dla wypełnienia którego nas powołał i dał nam wszelkie potrzebne warunki, tym stan nasz po przybyciu tu jest cięższy, a oczyszczenie się trwa dłużej.

Ono wymaga współdziałania człowieka. To my musimy pragnąć być z Nim. A niekiedy przybywa się tu, nie wiedząc w ogóle nic o Jego miłości do nas. Poznanie kim On jest, a kim my – jest momentalne, jak otwarcie się oślepłych oczu, ale też nie jest jednakowo „głębokie” czy „czyste”. Dlatego przynależność do jakiejkolwiek religii na ziemi już jest nieskończoną łaską. A chrześcijaństwo przyprowadza nas do stóp Chrystusa Pana, jeśli było przez nas docenione i praktykowane.

Sama widzisz, ile pomocy daje nam Pan, ale też inaczej przyjmuje tych, którzy niewiele wiedzieli lub z winy innych ludzi zostali od Jego bliskości odepchnięci, a inaczej tych, którzy wszystkie dane im okazje, możliwości i łaski odpychali. Dlatego Zuzi jest tak ciężko, że lekceważyła miłość i pomoc Chrystusa Pana. To ją ratuje, iż niekiedy pomagała ludziom bez osobistej korzyści, choć rzadko.

Ale, widzisz, Pan korzysta z najdrobniejszych naszych dobrych czynów, aby nas uratować przed straszliwym stanem piekła.

Zuzi trudno przestać kochać siebie, bo była bogiem dla siebie „za życia”. Całą zdatność do prawdziwej miłości rozmieniła na pokochanie samej siebie tak bezwzględne, że pożądała dla siebie wszystkiego (dlatego też cierpiała bardzo z powodu braku takiegoż uwielbienia dla siebie ze strony otoczenia) i kosztem innych. Odbierając i krzywdząc bliźnich, gromadziła swoje „skarby”, których teraz jest pozbawiona. Mało! – widzi, że gromadziła piasek, popiół i kamienie. To widzi, ale aby uznać swoją winę, trzeba przyjąć ją w całej prawdzie, a nie wciąż szukać wytłumaczeń i usprawiedliwień.


Pomoc sakramentalna


Dlatego tak bezcenna jest szczera i głęboko zrozumiana spowiedź, która jest bezspornym przyznaniem się do naszych win i błędów. Wtedy możemy uzyskać przebaczenie, kiedy powiemy: „Zmiłuj się, Panie, nade mną bardzo grzesznym. Liczę na Twoje miłosierdzie i do Niego odwołuję się, bo zasłużyłem sprawiedliwie na karę stosowną do mego grzechu”.

Sakrament ostatniego namaszczenia (obecnie nazywany sakramentem chorych)jest w istocie ostateczną próbą Boga, który pragnie uratować swoje marnotrawne dziecko nawet w ostatniej chwili. Gdy go otrzymać nie można, wystarczy Ojcu naszemu szczera prośba o zmiłowanie wobec morza naszych win. Tak było przecież z „dobrym łotrem” na krzyżu.

Ale wiesz, że Zuzia z tej możliwości nie skorzystała, tak jak skorzystała jej córka. Mówię ci to właśnie ze względu na nią. Sama nie śmie cię prosić o pomoc dla matki, bo teraz wie, ile krzywdy od niej zaznałaś, ale ogromnie cierpi z powodu jej stanu. Ty możesz zrobić więcej niż my, gdyż to na tobie odbija się nadal jej oszustwo i związane z tym oszkalowanie cię przed rodziną i znajomymi. W pełni zdawała sobie sprawę, iż postąpiła wbrew ostatniej woli siostry, a obciąża ją ogromnie to, że ograbiła biedaka, sama mając dużo, a ty do tej pory pozostajesz bez rzeczy bardzo ci potrzebnych. To oburzyło całą naszą rodzinę – tu.

– Dlaczego?

– Gdyż zdajemy sobie sprawę z twojej ciężkiej sytuacji, a to, co zrobiła Zuzia, pozostaje paskudną zmazą, której wstydzimy się za nią.


Bóg wynagradza innym nasze winy


29 XII 1982 r. Mówi Matka.

– Zależy mi bardzo na tym, żeby jakoś pomóc Zuzi. Już trochę pomogłaś, kiedy po naszej rozmowie modliłaś się za nią. (...)

Każdy z nas, kto tu dopiero widzi, ile zła wyrządził swoim bliźnim (czasem nieświadomie lub nie zdając sobie sprawy z ciężaru konsekwencji i winy, czasem ze złej woli), przerażony jest ogromem win. I każdy natychmiast błaga Pana, aby On zechciał ze swej miłości i łaski wyrównać zło przez nas wyrządzone. Bo my możemy już tylko prosić. (Nie mówię o niebie, bo tu Pan nasz daje nam współudział w pomocy wam; ale nie znajdzie się tu nikt obciążony winą wobec swego bliźniego – nie odżałowaną, nie odcierpianą, nie wynagrodzoną).

Wedle siły naszego żalu, skruchy i naszej miłości do Jezusa, On, kochając nas, darowuje nam nasze winy, ale wtedy Jego sprawiedliwość powoduje, że wynagradza je też i tym, którym byliśmy winni, jeszcze na ziemi lub w naszym świecie. Dzięki tak nieskończonej wyrozumiałości i miłosierdziu niebo otwiera się również i przed tymi, którzy tylko dlatego, że wiele od „bliźnich” wycierpieli, przyjęci są wprost w rozwarte ramiona Jezusowej miłości, która przeważa wszystkie grzechy świata. Właśnie dlatego, że On jest tak nieskończenie miłosierny i gotów zawsze przebaczać, godzien jest Pan nasz, Jezus, nieskończonej chwały, uwielbienia, wdzięczności i bezgranicznej miłości, a przez ludzi w sposób haniebny i okrutny jest odrzucany, wzgardzony, a często wyszydzony. To też widzimy.

Niebo nie jest zaślepieniem, błogim odpoczynkiem w nieświadomości, słodką i ckliwą bezpamięcią. Niebo jest stanem pełni szczęścia w świadomej miłości z Panem, jest rzeczywistością jasną, pojmowaną przez całą naszą osobę z uwielbieniem, zachwytem, szacunkiem, czcią, podziwem i radosnym przyzwoleniem. Świadomość nasza wzrasta nieporównywalnie, gdyż nie jest niczym zaciemniona (na ziemi: ograniczoność percepcji, potrzeby ciała, błędy, zło). Widzimy i pojmujemy prawdziwie miłość Boga nie tylko do siebie, ale do wszystkiego, co zechciał powołać do istnienia. Pojmujemy – poza czasem i przestrzenią – dzieje rodzaju ludzkiego, plany Boże dla człowieka od początków do końca ziemskiego istnienia, i wszędzie we wszystkim oglądamy Jego twórczą miłość. Wiemy też o tym, jak sprzeciwia się Panu wszystko w was, co macie „własnego”, czego nie chcecie poddać miłości Pana. Wiemy to, bo pilnie śledzimy rozwój ludzkości i rozwój tych spraw i ludzi, którzy są nam drodzy. Towarzyszymy wam, inspirujemy, wspomagamy, prosimy za was i wręcz współtowarzyszymy, kiedy Pan nam zezwoli, a wy nie odrzucacie nas. Taka sytuacja jest teraz na ziemi, a zwłaszcza w Polsce.


EWA


29 X 1983 r. Mówi Matka.

– I ja pragnę dopomóc Krystynie, twojej kuzynce (ze strony ojca), dlatego zacznę od wiadomości od jej zmarłej córki. Byliśmy przy niej z twoim ojcem, jego rodzicami i całą dalszą rodziną. Ewa była zdumiona, że tyle osób ją kocha i wie o niej. To częste, że zdumiewamy się, gdy otoczą nas ci, którzy byli dla nas tylko legendą, czymś dawnym i zapomnianym, a okazuje się, że ich miłość, troska i pomoc towarzyszyły nam przez całe życie.

Ewa była jedynym dzieckiem mojej siostry stryjecznej Krystyny. Zmarła na raka w 32 roku życia. Nie znała swojego dziadka Stefana, który został rozstrzelany na Pomorzu jako zakładnik w 1939 r, ani mojego ojca zmarłego w 1943 roku.


Więzi rodzinne


Widzisz, cnoty i przywary, jeśli nie opanujemy ich, przenosimy na innych i szkodzimy im, lub przeciwnie – przez to, co im daliśmy – ułatwiamy im wybory właściwe w ich życiu. Dlatego winy nasze są tak mało „tylko nasze”, a dobro przez nas uczynione też trwa i długo owocuje. Nasi potomkowie to nie tylko „kość z kości” i „krew z krwi” naszej, lecz owoc naszego życia.

– Przecież każdy z nas decyduje o sobie sam?

– Tak, każdy wybiera sam, lecz zanim zaczyna wybierać świadomie, już nasyca się atmosferą duchową, która go otacza, a ta może być przekazywana z pokolenia w pokolenie. Jesteśmy bardzo silnie związani ze sobą. Cała ludzkość jest w rzeczywistości jedną rodziną.

Ale wracam do śmierci – dla Krystyny, dla nas zaś – do dnia narodzin Ewuni. Przekaż Krystynie, że Ewa nie cierpiała zupełnie, a od momentu zrozumienia, że jest z nami, że żyje pełnią życia – bez osłabienia, bólu czy zmęczenia – zaczęła się jej radość. Oczyszcza się i przygotowuje na wejście w nasz świat, ale czyni to z możliwym pośpiechem, tak bardzo chce być już na zawsze z Tym, który dał się jej poznać jako Miłość wciąż odrzucana, a jednak nie rezygnująca, który dał jej życie i chronił, pomagał, obdarzał pomimo jej obojętności.

Powiedz Krystynie, że miłość Chrystusa Pana jest tak absolutnie bezinteresowna, że zapomina natychmiast i na zawsze wszelką naszą nieczułość, oziębłość, lekceważenie i niewierności z chwilą, gdy Jego biedne stworzenie poznając Jego Miłość odpowiada swoją malutką miłością. Tak się dzieje, kiedy człowiek spotyka się z Panem jako z Miłością, i tak było z Ewą, gdyż Pan pomiędzy jej oziębłością a sobą położył jako usprawiedliwienie jej cierpienie. Radość swoją, szybkie zrozumienie i poryw miłości, który ją ogarnął, zawdzięcza Ewa swojej ciężkiej i długiej chorobie, bo Pan przybliżył się do niej jak najczulszy Ojciec.


Choroba jest tu ogromnym zyskiem


Straszny jest stan człowieka, kiedy się spotyka z Tym, kogo lekceważył i odrzucał (mogąc przyjąć w życiu, bo otrzymał wszelkie warunki po temu), a poznaje Pana jako sprawiedliwość, ponieważ wszystko, łącznie z osobowością i życiem, darmo dostał, a sprzeniewierzył lub wręcz walczył ze swym Dobroczyńcą. Choroba jest tu ogromnym zyskiem, gdyż każde cierpienie wzywa miłosierdzia Boga. Wtedy On staje się dla nas samą dobrocią, delikatnością, troskliwością i czułością. Ja tego doświadczyłam i nie przestaję wielbić Jego miłości. Teraz to szczęście spotkało Ewę.

Niektóre choroby są jak przygotowanie do życia – tu. Powoli odcinają więzy łączące z ziemią, osłabiają instynkt życia ciała po to, aby przejście było łatwiejsze, a jeśli są bolesne i dzielnie znoszone, upraszają człowiekowi zmiłowanie tak, jak innym ludziom wyprasza je długoletnia i wierna służba, działalność bezinteresowna dla dobra bliźnich lub męczeństwo świadomie poniesione.

Mówię to, aby Krystyna pojęła radość córki i jej stan teraz, stan oczekiwania na wejście w dom macierzysty, wiecznotrwały, gdzie Pan nasz też niecierpliwie oczekuje, aż Jego ukochana nałoży szaty godne Boga.


Sąd nad sobą przeglądem swego życia


Ewunia ma naszą pomoc. Rozumie doskonale i czyni przegląd swojego życia (o ileż lżejsze zadanie niż tych, którzy mają bagaż z długiego życia!). Tego nikt za nią nie zrobi, a Pan nikogo nie przynagla – to każdy z ludzi spieszy się i tęskni za Nim. Najważniejsze jest zrozumienie, kim jest On i jaką jest i była zawsze Jego miłość, a kim jestem ja i jak użyłam wszystkiego dobra, jakie od Niego otrzymałam. Tu nie ma czasu w sensie przemijania, ale taki sąd nad samym sobą trwa jednak i to poza możliwością kłamstwa.


Powiedz, czym może pomóc córce


Czym Krystyna może pomóc? Powiedz jej ode mnie, że Ewa jest w pełni wszystkiego świadoma i dziękuje, a także przeprasza za wszystko, czym w życiu zawiniła matce i innym. Bardzo prosi cię, abyś jak najszybciej przekazała to Krystynie i aby mama jej uwierzyła, że żyje, jest często w domu i wciąż prosi Boga o pomoc i siły dla niej. Że nie żałuje „życia”, bo tu dopiero żyje się w szczęściu, a ziemia teraz wydaje jej się jednym obozem koncentracyjnym, którym rządzi szatan – tyle jest na niej zła i nienawiści. Tutaj zaś ma tylko pomoc, miłość i zachętę, bo tu nie ma zła ani choroby, ani kalectwa. Tyle od Ewy na razie.

Powiedz Krystynie ode mnie, że może pomóc córce ofiarowując Ciało i Krew Chrystusa Ojcu za wszelkie niedbałości, przewinienia i zaniedbania Ewuni. Ewa sama dla siebie teraz nic innego zrobić nie może, jak tylko odrzucać to wszystko, co jej przeszkadza, ale może też prosić o pomoc dla was, i to robi stale, a my wszyscy pomagamy jej w tym i prosimy za nią. Tu jest prawdziwa miłość i widzi się świat ziemi w prawdzie, czyli to, co w nim jest ważne i błahostki.

Powiedz jeszcze, że wszelkie starania „materialne” dotyczące cmentarza, grobów itp. są ważne, gdy ich motywem jest miłość, ale nie jest nam potrzebna przesadna cześć. To tak, jak gdyby ktoś chciał „ubóstwiać” nasze stare ubranie. W gruncie rzeczy krzątamy się koło tych spraw z braku innych możliwości pomocy i żeby działalnością zabić pustkę i niepokój. Lepiej jest, aby Krystyna łączyła się z Ewunią w Komunii, bo jedyna łączność prawdziwie głęboka jest w miłości Boga, który obejmuje Nią nas wszystkich.

Nie wiem, czy Krystyna to zrozumie, ale powiedz jej to. Ewa nie tylko „jest”, ale teraz dopiero staje się w pełni sobą, taką, jaką ją Pan nasz mieć pragnął. Szczęśliwi, którzy potrafili stać się takimi już na ziemi.

(Krystyna nic nie rozumie. Przyjmowała moje słowa jako próby pocieszania, bajki. Całe życie zajęta była wyłącznie sprawami materialnymi i wszystko, co wiąże sie z Bogiem i światem duchowym, jest dla niej obce i zupełnie niezrozumiale. Ale też nie czyni żadnych wysiłków, aby poznać czy pogłębić zrozumienie. Szkoda! Widzę, że długa obojętność powoduje stałą niezdolność do przyjęcia podstawowych prawd chrześcijaństwa przez chrześcijan praktykujących „niedzielnie”, a praktycznie niewierzących: wierzących w Boga, ale nie wierzących Bogu, nie ufających Mu).


4 XI 1983 r. Mówi Matka.

– Ewa pozdrawia cię i dziękuje. Zajmij się nią, prosimy, bo jej matka nie może, bo nic nie rozumie; w zasadzie nie wierzy w życie po śmierci.


15 XI 1983 r. Matka odpowiada na pytanie, czy Ewa jest w niebie.

– Jeszcze nie czas. Ewunia przygotowuje się. Powiedz jej matce, że czuje się jak „zakochana narzeczona”, bo pomimo wszystkiego, co w życiu zaniedbała lub zlekceważyła, wie już, że jest, była zawsze i będzie kochana całkowicie i bezwarunkowo. To jest największe nasze szczęście, bo przecież wiemy, że nie spełniliśmy zadania, dla którego Pan powołał nas do istnienia, obdarował odpowiednio i dał takie warunki, które mogły nas przygotować, gdybyśmy to zrozumieli wcześniej. Wiemy też, że przychodzimy z pustymi rękoma, bo żyliśmy służąc sobie, a nie Bogu, ani bliźnim, ani żadnej sprawie, które On stawiał przed nami do wyboru. My przeważnie wybieramy siebie, a potem błagamy Go o miłosierdzie, przebaczenie i żałujemy każdej minuty nie Jemu oddanej.


Ostatnia deska ratunku


Rzecz naturalna, że nie chodzi tu o rodzaj służby, bo przez działanie dla dobra bliźnich, pracę fizyczną, służbę publiczną, wiedzę, sztukę też możemy oddać chwałę Panu lub tylko sobie. Ważny jest sposób jej pełnienia. Ci, którzy plany Pana naszego wypełniają świadomie, z radością, wiernie i niezachwianie – to wielcy święci. Ale Pan inną miarę ma dla każdego z nas i wiele od nas nie wymaga. Czasem tylko jednej rzeczy, jak ode mnie. Kiedy już wszystkie szanse zmarnowałam, zdolności zaniedbałam, okazje do służby Jemu odrzuciłam lub w ogóle nie zwróciłam na nie uwagi, wtedy dał mi Pan nasz ostatnią deskę ratunku – paraliż, chorobę ciężką i bardzo trudną do zniesienia w pełni świadomości. A pragnął już tylko zaufania Mu, zawierzenia i polegania na Nim, i w tym mnie podtrzymał swoją mocną łaską. Tak że na końcu zmarnowanego – z lenistwa – życia ten ostatni dar otworzył mi niebo.

Taki jest Bóg! Przebacza zupełnie i na zawsze, a Jego wybaczenie jest otwarciem kochających ramion i przygarnięciem do serca marnotrawnego dziecka. I to już na wieczność!


Pomoc sakramentalna


Gdyby Ewunia mogła przyjąć sakrament pojednania (rodzina starała sie nie dopuścić, żeby wiedziała, że umiera, i w ogóle lekceważyła sakramenty), byłaby z nami.

– Czy Chrystus Pan tak dba o okoliczności naszej śmierci?

– Widzisz, Pan nasz wynagradza wierność (którą może być też ciągłe podnoszenie się z upadków, aż do końca). On sam czuwa nad naszym umieraniem, sam wybiera porę dla nas najbardziej sprzyjającą „dobrej” śmierci i doprowadza do przygotowania się jak najlepszego tych, którzy Go kochali i służyli Mu, jak umieli, pomimo swojej niezmiernej słabości i nie opanowanych wad. Dlatego ja otrzymałam sakrament spowiedzi i ostatniego namaszczenia (Matka w dniu śmierci, kiedy nie było żadnych oznak pogorszenia, zażądała sakramentów; przedtem poprosiła o kąpiel, aby jak najgodniej je przyjąć), a nawet – co ciebie tak wzruszyło – Pan pamiętał o chrześcijańskim umieraniu. Dlatego przyprowadził zakonnicę, która lubiła mnie bardzo, a ona dokonała wszystkich obrzędów (modlitwy i zapalona gromnica – to pełny obrzęd katolicki). Wiem, żeś to zauważyła i zrozumiałaś, że moja śmierć – wtedy – była z woli naszego Pana. Z miłości do ciebie Pan zabrał mnie w taki sposób i w tym czasie. (Zostałam wezwana i byłam przy śmierci Matki, która zmarła o godzinie 23 w sobotę pierwszą sobotę miesiąca. Ta zakonnica, która weszła w momencie, gdy serce Mamy stanęło, mówiła mi później, że szła na nocny obchód i wcale nie planowała odwiedzania Matki, która przecież czuła sie dobrze; sama nie wie, dlaczego zaczęła od przyjścia do jej pokoju. Ja zaś mogłam być przy Matce tylko w nocy z soboty na niedziele, gdyż w inne dni nie zdążyłabym wrócić do pracy. Tę troskę Pana o to, abym mogła być obecna i przez to pewna, że niczego nie zaniedbano i że Matka umarła z woli Boga, a nie przez niedopatrzenie, spostrzegłam zaraz i jestem ogromnie i stale wdzięczna Panu).


CIOCIA NIUTA


4 XII 1983 r. Dzisiaj miałam telefon, że umarła ciocia Niuta (na Śląsku). Na moje pytanie: „Czy jest z wami?” odpowiada Matka.

– Niutka jest z nami. Prosi, żebyś to przekazała tam, gdzie możesz. Wszyscy jesteśmy szczęśliwi. Pan zabrał ją bez bólu, cicho i szybko (podobnie jak mnie). Jaki On jest wspaniałomyślny! Jak kochający! Wybacza nam wszystko, usprawiedliwia i nie patrzy na nasze winy i słabości.

Wszyscy byliśmy przy niej (w chwili śmierci). Już prawie cała nasza rodzina jest razem. Tyle radości i wdzięczności!

Ona jest przykładem tej codziennej „szarej” świętości osób świeckich, której jest tak wiele w naszym narodzie i która okupuje sprawiedliwości Bożej jego winy. Taką skromność i pokorę kocha w nas Pan. W takiej odbija się i trwa świętość Maryi, naszej Królowej. Jesteśmy nieskończenie szczęśliwi. Dziękuj dzisiaj wraz z nami za miłość Pana do Niuty. Nasze wspólne błogosławieństwo dajemy ci w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, Zbawcy i Miłości naszej.


9 XII 1983 r.

– Witaj! Mówi ciocia Niuta. Błogosławię cię, dziecko, i będę ci pomagała z tych darów, którymi sama byłam tak niezasłużenie obdarzona.

Dziękuję ci, żeś zaprosiła mnie. Dobrze, będę z tobą wśród ludzi, ale nigdy nie jesteś sama. Są obok twoi dawni przyjaciele, o których mi mówiłaś i których tu poznałam, a także twoja matka, ojciec, babcia i wielu innych. Chcę ci powiedzieć, że każdy z nas, kto służy Bogu – jak umie – ma ciągłe wsparcie, pomoc i opiekę z nieba, choć tego nie czuje, a nawet nie podejrzewa.

Kochanie, gdybyś wiedziała, jakim jest Bóg, kiedy się poznaje bez zasłon Jego miłość do nas, Jego miłosierdzie i Jego przebaczenie dla naszych win i zaniedbań. Jak On nas rozumie, współczuje i usprawiedliwia. Jakim szczęściem jest być przy Nim, i to już na zawsze! Kiedy to piszesz, zdaję sobie sprawę, że przekazanie naszego szczęścia wam nie jest możliwe. Słowa są małe i puste wobec tej mocy, uwielbienia i miłości, w jakiej my istniejemy. Warto znieść wszystko, by być z Nim!

Napisz Andrzejowi (synowi, który byl w tym czasie za granicą na stypendium naukowym), że nic nie czułam bólu, że przyszli po mnie moi najbliżsi, że On oczekiwał mnie, przycisnął do serca, powiedział mi, że pocieszałam Jego Serce i że cieszył się mną.

Ciotka była obdarzona niesłychaną pogodą, radością wewnętrzną i macierzyńską, opiekuńczą miłością dla każdego, kto jej potrzebował. W najcięższych chwilach życia a miała ich bardzo dużo nigdy nie skarżyła się, nie narzekała, nie myślała o sobie. Od lat starała sie być codziennie u Komunii świętej.

Jużtylko szczęście! Niewyobrażalne szczęście! Z Jego łaski. Darmo nam dawane z miłości.

Wiesz, warto wszystko znieść, nic nie jest zbyt ciężkie: On niesie nasze ciężary, On nas podtrzymuje przez całe życie, zawsze tylko On – a potem za te nasze mizerne wysiłki i tyle zaniedbania, taki brak uwagi i względów, za całą naszą marność On płaci swoją Krwią i kocha nas, i chce nas mieć przy sobie! Pomyśl tylko!

Cieszę się, że mogłam poznać to, co piszesz, bo bardzo mi było łatwo „przejść”. Powiedz Jędrkowi, że zaraz byłam przy nim, aby sama sprawdzić, czy nic mu nie brak, i zobaczyć, jak żyje. Kocham was i proszę za was. Nikt z nas nie „odchodzi” od tych, których kocha, a tylko kochamy was inaczej, mądrzej – wraz z Nim i w Nim. Niuta.


Odrzucaj złe wspomnienia


21 III 1984 Mówi Matka.

– Powiem ci, co słychać w naszej rodzinie, bo to cię niepokoi i już nieraz chciałaś mnie pytać (...). Jak wiesz, Niutka od razu była z nami i Joaśka już jest na progu i bardzo pragnie rozmowy z tobą, ale lęka się, bo wie, ile jeszcze urazów (które spowodowała sama) jest w tobie żywych. Nie winie cię za to, że one powracają, bo to jest działanie sił zła, ale ty, córeczko, mogłabyś te złe wspomnienia odrzucać.

– Dlaczego?

– Po prostu dlatego, że one przeszły. Były, ale przeminęły, nie istnieją teraz, chyba że ty je przywracasz do życia. Robisz to wtedy, kiedy podtrzymujesz – wyobraźnią i emocjami – obraz, który jest ci podsuwany, aby wywołać twój niepokój i ożywić twój żal i poczucie krzywdy. Sama widzisz, że takie „wspomnienia” są destrukcyjne, prawda?

Jasia już prędko będzie z nami, a co do Ewy, powiedz Krystynie, że w Niedzielę Miłosierdzia jej córka będzie z nami.

– Skąd wiecie?

– Pan obiecał to ojcu Krystyny (został rozstrzelany jako zakładnik na początku wojny). Niech w tym dniu złączy się z córką w jej radości. Wiem, że trudno ci rozmawiać z Krystyną, bo ona żyła poza życiem Kościoła i nic prawie nie rozumie, ale powiedz, że Ewa da im wyraźny znak swojego połączenia się z Panem.

Z Zuzanną jest tak smutno. Ty mogłabyś jej pomóc. Postaraj się, córeczko. Zamiast spraw przykrych przypominaj sobie te momenty, w których ona postępowała dobrze.

– Widzisz, Mamo, wiele było takich, ale wiem, że kierowały nią intencje interesowne, często nawet szkodliwe dla tych, którym pozornie pomagała.

– Wyszukuj więc te bezspornie życzliwe. Widzisz, ona miewała wyrzuty sumienia i dlatego właśnie starała się naprawić to jakąś inną formą działania. Jeszcze ci poradzę: kiedy przychodzą ci jasno i wyraźnie podsuwane obrazy krzywd, momentów jej brutalności i okrucieństwa (z którego mało zdawała sobie sprawę, zapewniam cię), mów: „W imię Miłosierdzia Boga odpuszczam Zuzannie te czyny”. To bardzo uderza w podłość szatanów; boją się przeraźliwie Miłosierdzia Pana.


Zlekceważenie łaski sakramentu chrztu świętego


– Powiedz jeszcze, co z panią J. i Daneczką i czym można im pomóc?

– Pani J. już prędko będzie z nami. Daneczka oczekuje na matkę (żyjącą jeszcze) – razem przybędą. Chcę ci wytłumaczyć, że często najbardziej oskarżają nas przed Panem właśnie Jego dary, kiedy odrzucono je, wzgardzono nimi lub potraktowano jako zawadę w swobodnym używaniu życia. Takim ogromnym skarbem jest przynależność od początków życia do Jego Kościoła. Słyszałam to, coś mówiła Wojciechowi o niezwykłej wartości chrztu, przez który wchodzimy w obręb Jego Kościoła – wtedy zaś Pan czuje się zobowiązany do specjalnych starań o duszę powierzoną Mu z ufnością przez bliskich. Tak jest, ale i o wiele więcej jeszcze.

Chrzest umacnia i oczyszcza duszę. Jest zadatkiem życia wiecznego i Krew Pana naszego jest tego gwarancją. Jeżeli ta gwarancja zostanie świadomie odrzucona, bo przeszkadza w czynieniu swobodnym tego, co samowola dyktuje, wtedy człowiek powraca do stanu życia w grzechu, lecz piętno krwi Chrystusowej nosi na sobie. Zlekceważenie łaski sakramentu chrztu świętego jest najczęstszym grzechem w obrębie Kościoła i opóźnia potem wejście do królestwa Pana. Wstyd i żal z powodu własnej głupoty przeżywa ogromna ilość ludzi, którzy „za życia” uważali się za chrześcijan, często nawet za dobrych chrześcijan, ale nie współpracowali z daną im łaską. Wtedy długi bywa okres oczekiwania na wezwanie Pana. Staraj się szanować i ceń swoją godność dziecka Bożego odkupionego Krwią Baranka, i pamiętaj, że inni też ją posiadają.


Święta są „okazjami” dla nas


Do Matki.

– Chyba wszelkie daty świąt są ważne bardziej dla nas niż dla was, prawda?

– Tak, oczywiście poza świętami ustanowionymi dla uczczenia Boga i wszystkich w Nim.

– Dlaczego?

– Dlatego, że kiedy w dniach świąt chrześcijańskich wasza uwaga skupiona jest na Panu, Maryi lub waszych patronach czy aniołach, następuje otwarcie się wasze na łaski i dary miłości, które są wam przeznaczone, ale których tak niewiele jesteście gotowi przyjąć poza właśnie „specjalnymi okazjami”. Dlatego Pan nasz wam te „okazje” daje.