KONRAD WE WSPÓLNOCIE

Myśl zapożyczona: „Jest taka zasada, że nie każda prawda może być powierzona innym — są prawdy, o których nie należy mówić. Istnieją bowiem pewne tajemnice, które nie mogą być ujawnione, chociażby ze względu na sprawiedliwość i miłość bliźniego. Sekretem winny być objęte takie sprawy, jak np. słabość drugiego człowieka, jego wady, błędy, złe czyny, jakie w życiu popełnił, wszystko co odnosi się do życia osobistego lub rodzinnego, a czego ujawnienie mogłoby mu przynieść szkodę".

I tu mam dylemat. Bo jeśli przyjmę tę zasadę, to nie powinnam wydać trzech moich książek, szczególnie tej trzeciej. Po usunięciu niektórych wątków jej treść straciłaby sens, bo stalibyśmy się tak idealni, że Pan Jezus nie musiałby nas pouczać i uzdrawiać, a Jego Miłosierdzie nie byłoby nam potrzebne. Jeśli zaś zachowam całość tak jak napisałam, czy nie zrobię mimowolnie komuś krzywdy, szczególnie Pawłowi? Po ukazaniu się drugiej książki Paweł powiedział do mnie: „Mamo, ja już nie chcę być bohaterem twoich książek". Myślę, że było to spowodowane pożądliwością oczu i ciekawością osób postronnych. Niestety, oboje to odczuwamy, czasami aż do bólu. Niektórzy ludzie nie mają wyczucia.

A zatem — czy wolno mi wystawić trudne prawdy o charakterze osobistym „na sprzedaż"?! Ujmuję to określenie w cudzysłów, bo zrzekłam się dochodu tak z pierwszej, jak i z drugiej książki na cel charytatywny. Z drugiej zaś strony także tę trzecią piszę na polecenie Pana Jezusa, a że nie jestem doskonałym narzędziem w Jego ręku, czynię to tak jak potrafię, starając się ukazać prawdę. Niech więc ta książka będzie wołaniem: „WSZYSCY zobaczcie, JAK NASZ PAN JEST DOBRY"; niech nikt już nie wątpi, że to „PAN czynów wspaniałych dokonał, i CAŁA ZIEMIA niech o tym się dowie"!

Pragnę, by autentyczni, choć pod zmienionymi imionami występujący bohaterowie, stali się naprawdę szczęśliwi. Dużo się za nich modlę, aby Pan Bóg dopomógł w ich zbawieniu. Im więcej ukazuję prawdy o kimś, tym bardziej kocham tę osobę.

Poruszam w mojej książce słabości ludzkie, ale nie po to, żeby potępić te osoby, ale w wielkiej nadziei, że po przeczytaniu tej książki otworzą swoje serca na PRAWDĘ, a wtedy Bóg będzie mógł działać. I o to Boga każdego dnia proszę, ufając Słowom Jezusa: „Dlatego powiadam ci: «Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje»". Nie mam prawa potępiać nikogo i byłoby mi przykro, gdyby w ten sposób odczytano moje intencje w oparciu o zapiski, które prowadziłam w zeszycie. Książka ta nie byłaby świadectwem, a jedynie moralizowaniem. Tymczasem „świat ma wielu nauczycieli, lecz świat potrzebuje świadków" (to słowa Ojca Świętego).

Jak już wspomniałam, nie jestem teoretykiem, lecz praktykiem, i do tego „niewiernym Tomaszem": jeśli nie dotknę, nie uwierzę. Dotknęłam Miłości Chrystusa, ale tak naprawdę to Miłość Chrystusa dotknęła mnie i Pawła. Ufam, że dotknie wszystkich, przy dobrej woli tych ludzi: całą moją rodzinę, mojego wnuka, Magdę, moich przyjaciół i wrogów, byłych kumpli Pawła, moich sąsiadów i wszystkich uzależnionych w jakikolwiek sposób — bo Miłość Chrystusa jest wielka, nieograniczona, i ta książka ma o tym zaświadczyć.

W szkole Jezusa należy mówić sobie PRAWDĘ, bo tylko ona może nas wyzwolić.

Nawrócenie najpierw trzeba zaczynać od siebie. Jakie były jego początki u mnie samej, zanotowałam to w pierwszej książce. Co, oczywiście, nie oznacza, że proces ten się zakończył. Będzie on trwał do końca mojego życia — tak myślę.

Napisałam do Pawła: „Czy mam przesłać Ci rękopis, czy dasz mi wolną rękę? Bez Twojej zgody nie mogę puścić książki do druku. Tak mi sugerowano".

Tu trzeba zupełnie zapomnieć o sobie, żeby wyrazić zgodę. Nie wiem, jak bym to ja zareagowała, gdyby ktoś opisał grzechy mojej młodości... Oczywiście mam na myśli moją reakcję w przeszłości. Obecnie chętnie mówię o swoich grzechach, które były przyczyną mego oddalenia od Boga. Tylko stawanie w prawdzie przyczynia się do wzrostu duchowego i pomaga innym w podniesieniu się z podobnych upadków.

Jezus:
Paweł zgodzi się, Moje dziecko, zgodzi się na wydanie i tej książki.

Anna:
Jezu, ale...

Jezus:
Ta wspólna „spowiedź", którą odbyłaś na kartach swoich książek, przyczyni się do oczyszczenia was samych, jak i uratuje wielu innych od zgubnych decyzji życiowych. A poza tym przyjmuję twoje intencje. One stanowią obronę przed oskarżeniem cię o chęć zysku czy o inne korzyści, płynące na twoją chwałę. Znam twoje intencje, a one liczą się u Mnie najbardziej. Jezus, twój Nauczyciel.

30 października 2003

Po dwóch i pół miesiącach (trochę przeleżał, zanim dotarł do mnie) pierwszy list... Myślę, że mój syn już teraz nie poczyta mi tego za złe, że zamieszczę jego niektóre fragmenty, a tym samym odkryję jego tajemnicę...

„Szczęść Boże, Mamo! [...] Tak naprawdę wszystko jest dobrze, bo ten osioł, który dawno powinien się nawrócić, robi to dopiero teraz, każdego dnia tutaj. Przegląda na oczy w każdej sytuacji. Wskazówki, które mi dawałaś, a których nie chciałem przyjąć, teraz są mi bardzo pomocne, by zacząć rozumieć wszystko i przemieniać się, dlatego pobyt tu nie jest dla mnie ciężarem. Nie mam tu problemów z niczym, a jeśli się pojawiają, to są one jeszcze we mnie i wiem, że w miejscu w którym jestem, zaczną pomału zanikać [...]. Tu zło nie istnieje... Maryja roztacza swój płaszcz nad Medziugorjem. Jedyne co jest złe, to dusza zabrudzona w przeszłości, jednak oczyszczana każdego dnia.

A oto mój dzień: od godziny 5 do 6 adoracja, od 6 do 6.30 Różaniec w Twojej intencji, od 6.30 do 7.30 Msza święta. [...] Tu poznaję, że wszystko jest wolą Bożą, trzeba tylko Ją odczytać i zaakceptować. Podczas adoracji otrzymuję wskazówki, ćwiczę się w trwaniu w pokorze, akceptacji i obecności Bożej przez cały dzień... Poznaję, jak słodkie jest moje jarzmo, a brzemię lekkie. To piękne i cudowne uczucie przeglądać na oczy. Bez Twoich nauk zajęłoby mi to więcej czasu. A propos czasu, jest on tu nieistotny. Istotne jest, jak się zmieniasz, jak wzrastasz w siłę Bożą i wiarę. Nie marnuję czasu w tym błogosławionym miejscu... W dniach [... ] ofiaruję czterdzieści nocnych adoracji między drugą a trzecią w intencji Twojego zdrowia. Jest to wielkim darem dla mnie... Jezus uzdrawia nie tylko duszę. Przed Najświętszym Sakramentem nauczyłem się prosić i szukać pocieszenia tylko u NIEGO... Wiem, że inni podążają za mną, widzę to po małych rzeczach... Kocham Cię jak nigdy dotąd, czy nigdy przedtem".

Teraz Paweł pisze po kilka zdań do każdego z członków rodziny, między innymi do swojej siostry: „Życie jest sztuką wyborów. Każda sekunda każda myśl to wybór dobra lub zła. Ty wybieraj zawsze to co jest trudne, to czego ci się nie chce, a zaczniesz rosnąć. Uwierz w działanie i moc Ducha Świętego i oddawaj się Jemu w prosty sposób zarówno rano, jak i przy każdym wyborze. Modlę się za Waszą rodzinę codziennie podczas adoracji i na różańcu.

PS. Mamo, proszę Cię, przyślij mi białe adidasy. Leżą w kartonie w piwnicy na górze regału. Moja siostra niech Ci pomoże je zdjąć. Dziękuję, mnie nic więcej nie potrzeba. Jeśli syn Kasi miałby jakieś adidasy dla jednego chłopaka, bo już chodzi z palcami na wierzchu... Podziękuj Tomkowi za sandały. Siódmy różaniec staram się odmawiać za Kasię i Stefana, teraz rozumiem ich bezinteresowność i serce. Konrad—Paweł"

Mój synku — odpowiedziałam w duchu — pamiętaj o tym zawsze, że droga Chrystusowa zaczyna się postem, ale kończy się ucztą...

Konrad napisał: „Ja staram się bardzo być O.K."

Po modlitwie Anioł Pański przyszła do mnie siostrzenica, wnosząc wyśmienity humor. Machała białą kopertą: „To dla ciebie ciociu, ale to odłożymy dopiero na deser. Teraz daj mi warzywa i powiedz, jaki przygotować ci posiłek?" Zabrakło mi odpowiedzi, naprawdę nie umiałam jej absorbować swoją osobą. „Nie, nie trzeba, dziękuję. Przed chwilą zrobiłam sobie sok z marchwi. Wybacz, ale ja źle się czuję i leżę. Zaskoczyła mnie ta propozycja!" „Ciociu, daj mi wszystkie warzywa, ja przygotuję ci zupę, a ty połóż się do łóżka i zajrzyj do koperty". Tak usilnie egzekwowała na mnie posłuszeństwo, że zaraz się położyłam. Otwieram kopertę... list od Konrada do jego siostry ciotecznej! Oto jego fragmenty.

„Buon giorno, Droga Siostro,

Mój list jest otwarty, do wszystkich [członków rodziny], gdyż nie mam tu zbyt wiele czasu dla siebie — zgodnie z regułą. Dziś jest piątek. Skończyłem właśnie swój obiad: chleb i herbata. Później podjąłem dodatkowe zajęcia na stołówce, po trzydziestu sześciu braciach. [...] Uczę się tutaj, jak wychodzić wszystkim problemom naprzeciw. [...] Jest z nami jeden brat pięćdziesięcioletni z Meksyku. Dwadzieścia lat brał narkotyki i pił alkohol. Przez ostatnie dwa tygodnie umierał w szpitalu. Lekarze nie dawali mu szansy na przeżycie, a my modliliśmy się za niego dwadzieścia cztery godziny na dobę przed Najświętszym Sakramentem.

[... ] Kiedy obchodziliśmy tu święto Niepokalanego Serca Maryi, mieliśmy z tej okazji świąteczny posiłek, ale zabrakło czegoś słodkiego na deser. Łukasz, Mama go zna, miał upiec nam ciasto, ale niestety nie było z czego. Odmówiliśmy dwa Różańce i ktoś przysłał dwa kartony ciastek. A jak nasza spiżarnia była już zupełnie pusta, to kucharze odmawiali nowennę z prośbą o jedzenie i szóstego dnia zaczęły przychodzić dary [...]. Po co ja o tym piszę? Piszę dlatego, że widzę na własne oczy, jakie potężne działanie ma modlitwa —odkrywasz, że Bóg istnieje, jest to namacalne.

[...] Śniadanie: kawa, kakao, mleko, dwie kromki chleba z dżemem;

obiad: makaron, sałata, ziemniaki, chleb; podwieczorek: kanapka, herbata;

kolacja: zupa, kapusta gotowana i plasterek wędliny, chleb, woda. Na deser herbata.

[...] O drugiej w nocy wstaję na adorację, kładę się o trzeciej, ażeby o siódmej rano wstać do codziennych zajęć. Pana Jezusa można adorować od piątej do szóstej rano, jednak wybrałem nocne adoracje, bo jest mniej ludzi: ciszej, a i ciężej (kosztem snu), a im ciężej tym lepiej. Tak brzmi nasze hasło.

[...] Jest tu między nami były czarownik... (Tu Konrad wymienia różne zniewolenia i biedy ludzkie, które Maryja zgromadziła pod swój Płaszcz Opieki.)

Na czym polega cud odmiany naszego życia wewnętrznego? Do tej pory wszyscy byliśmy bardzo cwani. Teraz uczymy się, jak być „cwanymi" pozytywnie. Każdy z nas, jeśli widzi w drugim coś negatywnego, zaraz o tym mu mówi dla jego dobra, a ten musi zaakceptować, zarówno czy jest to prawdą, czy też nie, bo „prowokacje" są tu na porządku dziennym. Jeśli masz pokój i miłość w sobie, przyjmiesz dobrą radę i będziesz starał się zmienić (pracować nad sobą). Złą, niesprawiedliwą, zaraz odrzucisz ze spokojem.

Bracia też pomogą ci w utrzymywaniu dobrej higieny: i tak np. jeśli nie myjesz nóg i czuć od nich przykry zapach, to usłyszysz dziesięć razy dziennie, że śmierdzą ci nogi — i tak jest ze wszystkim.

Jak jesteś O.K., masz spokój. Ja staram się bardzo być O.K., bo po to też zdecydowałem się tu przyjechać.

[...] Jeden „czteroletni" (Chodzi o staż przebywania we Wspólnocie.) brat z Włoch „atakuje" mnie, że się za dużo modlę, że jest to udawaniem z mojej strony. Zrozumiałem, że chce sprawdzić, jak jest u mnie naprawdę w moim wnętrzu. Jeśli masz pokój i miłość w sercu, nikt cię nie zdenerwuje.

[...] Oczywiście widzę jasno, że bez modlitwy zarówno tu, we Wspólnocie, jak i w życiu poza nią — upadniesz. Mówiła mi niegdyś o tym w domu moja Mama. Dużo mi dają wszystkie rozmowy odbyte z Nią — tu są nieocenione [...] — więc radzę Ci, Siostro, zaprzyjaźnij się z Nią na dobre, bo również zrozumiałem tu, poprzez rozważanie Pisma Świętego, dlaczego Pan Jezus nikogo nie mógł uzdrowić w swoim mieście. A to jest takie proste: bo nikt nie wierzył Jezusowi. Dostrzegali w Nim tylko syna cieśli.

[...] Czasami jest ciężko, ale trzeba się przełamać, aby być mocnym w środku. Teraz widzę, że tego mi w życiu brakowało, by móc iść do przodu. We Wspólnocie zostałem napełniony miłością i pokojem, strach minął. Widzę wyraźnie, co jest dobre, a co złe.

[...] Tęsknię za Wami. Jednak jesteście codziennie w moich modlitwach, które dają mi siłę.

Siostra, zajrzyj z tym listem wieczorem do mojej Mamy i pokochaj Ją tak, jak ja kocham Twoją. Moją Mamę kocham tak, że aż boję się pomyśleć... jak jestem z Nią związany... Nie mogę się rozczulać, bo „banda narkomanów" „okaleczy mnie", jak zobaczą że płaczę, i nie dadzą mi dalej pisać [...].

Dedykuję Ci, Siostra, Pierwszy List św. Pawła do Koryntian, 13. Czytaj przez piętnaście dni po piętnaście minut, wstawiając swoje imię tam, gdzie jest słowo MIŁOŚĆ.

Mojej Mamie dedykuję z tego Listu św. Pawła rozdział 14, jako wyraz zrozumienia i mojej miłości. Kocham was wszystkich. Konrad"

(Fragmenty listu Konrada —jego świadectwo)

„Szczęść Boże Mamo!

Dobrze zauważyłaś, że moje milczenie było związane ściśle z regułą Wspólnoty, choć na napisanie pierwszego listu wyraził zgodę Arcadie, zaś co do drugiego, musiałem podporządkować się Włochowi.

Uczę się pokonywać wszelkie przeciwności i traktować je jako „wzrosty", bo i tak wszystko jest wolą Pana Boga, tyle że albo ciężko nam jest to zrozumieć, albo trudno zaakceptować. Staram się wszystko zaakceptować, bo jak powiedział MÓJ PRZYJACIEL: „Zaufaj we wszystkim, a wszystko dostaniesz".

Myślę o Tobie każdego dnia i słyszę, że chorujesz. To „dobrze", bo nie musisz pracować. Myślę, że ten żart zbytnio mi się nie udał, ale tak bywa, że jak się chce coś ukryć, to wtedy się żartuje. To jedna z moich byłych masek.

[...] Na początku przeraziła mnie idea: „modlitwa, ofiara i praca". Podobnie brzmi tytuł modlitewnika, który dostałem od Kasi. A teraz żyję tym na co dzień: modlitwa daje siły i radość. Ofiaruję Panu Bogu wszystko, co niewygodne, ciężkie, trudne, jak np. głód, zimno, ból, wyrzeczenia podczas postu w Adwencie. Zimno — bo „bora", tj. wiatr, jest taki, że jak byś się nie ubrał, to i tak czujesz go w kościach.

Pokutą jest tu dla mnie praca, bo podczas jej wykonywania pobolewa mnie kręgosłup, lecz na końcu wszystko jest lekkie i słodkie, jak powiedział mi PRZYJACIEL".

Dalej Konrad opisuje swoją pracę dnia codziennego. Robi to w sposób bardzo humorystyczny. Również z właściwym sobie humorem opisuje naukę języka włoskiego.

Myślę, że ten obecny czas jest dla mnie najcięższy: rozumiem prawie wszystko po włosku, ale ciężej przychodzi mi poprawne wypowiadanie się. Włosi ciągle zmieniają końcówki czasów. Ze wstydem przyznaję, że łatwiej było mi nauczyć się języka angielskiego i chorwackiego niż włoskiego. Jednak się nie poddaję, to dopiero początki. Chwilowo muszę kończyć mój list. Idę wcześniej zająć sobie miejsce przed Najświętszym Sakramentem.

[...] Niczego mi tu nie brakuje. Życie tutaj jest życiem w cudzie, powoli otwierają mi się oczy, że będąc blisko przy Jezusie i Maryi, nie odczuwam żadnych braków.

[...] Pewien Słowak żartuje, że w „dyspensie" (to jest takie miejsce, w którym przechowujemy dary od ludzi dla Wspólnoty) dostaniesz wszystko — od butów po żonę. I tak np. ktoś z nas nie ma już obuwia, a nie ma go także w dyspensie, to zaczyna modlić się o te buty i one nadchodzą. Ja miałem podobny przykład. Na samym początku wyrzekłem się korzystania z darów, a są tam czasami super ubrania. We wspólnocie zorientowałem się, że byłem uzależniony od rzeczy materialnych. Kiedy było już zimno — nie miałem ciepłej kurtki i Krzysiek to zauważył, inni chłopcy też. Zaprowadzili mnie do dyspensy i dostałem (tak mi się wydaje) najładniejszą kurtkę ze wszystkich, które były w dyspensie. Autentycznie poczułem się nieswojo, głupio i niezręcznie. Zasada: im więcej się wyrzekasz, tym więcej dostajesz, nie tylko w sensie materialnym. Te rzeczy tutaj są na drugim miejscu. W niedzielę wszyscy wyglądamy pięknie. Chodzę ubrany w sposób, w jaki chciałabyś mnie widzieć: koszulka polo, beżowe i białe sztruksy.

[...] Walczę tu ze swoją pychą. Byłem nieświadomy tego, że ona jest tak zakorzeniona we mnie. Miałem tu jedno nieporozumienie z chłopakiem w przekonaniu, że powodem jest on sam. Pomyślałem: „Ja jestem w porządku, on się myli". Przez pół dnia podczas pracy źle się jakoś czułem, bolało mnie serce. Myślę sobie, może mi coś zaszkodziło z jedzenia... ale herbata z chlebem nikomu jeszcze nie zaszkodziła! Po sześciu godzinach zaczynasz czuć, że boli cię twoja duma, twoje „ja". Sumienie ci mówi: „Nie dowierzasz?" To boli cię dalej. Jak uwierzysz, przyznasz się przed samym sobą, przeprosisz, od razu zaczynasz się czuć lepiej. I już wiesz, że bardziej opłaca ci się być pokornym, że pokora nikomu jeszcze nie zaszkodziła.

I tak ze wszystkim: powoli spadają maski stworzone z zakłamanego świata, z zatwardziałego sumienia. Oczyszcza je IHS (pierwsze litery łacińskich słów Jesus Hominum Salvator — Jezus Zbawiciel ludzi) podczas adoracji poprzez Słowo Pana Jezusa w Piśmie Świętym.

Ja szczególnie znalazłem upodobanie w adoracjach nocnych [...].

Dzień po dniu poznajesz swoje słabości. I to jest bardzo dobrze, bo jeśli uznasz, że jesteś słaby, to Jezus może działać w tobie, przez ciebie i może się tobą posługiwać.

Moja modlitwa ogranicza się tylko do próśb o wypełnienie woli Bożej we mnie, w Tobie i w Michale. [... ]

Łatwiej jest znieść trudy życia, zaakceptować je, jeśli człowiek staje się instrumentem w rękach Jezusa i Maryi. Jeszcze raz przypomnę hasło: „Im ciężej tym lepiej". Do Nieba wchodzi się wąskimi, ciasnymi drzwiami. Odczuwam to na własnej duszy. Podczas postu o chlebie i wodzie łatwiej jest ci duchowo, bo duchem pokonujesz trudności. Objadając się do syta nie miałem chęci, siły do uczynienia czegoś dobrego, zresztą Ty to przecież wiesz. Boli mnie to teraz, bo kiedyś mówiłaś mi o tym wszystkim, ale ja nie słuchałem. Tego trzeba się nauczyć w praktyce, na własnej skórze doświadczyć. Jak mówi Elwira: „Niektóre sprawy można tylko wyklęczeć". Więc klęczę, bo zazdroszczę Ci odgniecionych kolan, muszę jeszcze na takie kolana zapracować, Kochana Mamo.

Moje obecne życie duchowe upodabnia się do Twojego. Żyję według Kalendarza Liturgicznego. Wstąpiłem do Wspólnoty l czerwca — jak małe dziecko — a obudziłem się przed Adwentem. Dobrze się przygotowywałem w tym czasie, aby po raz pierwszy Pan Jezus mógł narodzić się w moim sercu.

Wspólnota uczy tych wszystkich pięknych rzeczy: odprawiam nowenny, obchodzimy uroczyście wszystkie święta. W Wigilię byliśmy na adoracji i na Pasterce w kościele w Medziugorju. Po Mszy świętej świętowaliśmy również dobrym posiłkiem, jak owoce i ciasto.

Z niecierpliwością oczekuję na Wielki Post. Mam w planach poważne wyzwanie — czterdzieści dni... Ty chyba w ten sposób już pościłaś? Jak już Pan Jezus zmartwychwstanie we mnie, to przeżyję dalej z NIM cały następny rok.

[...] Mamo, proszę przyślij mi nowennę do świętej Brygidy, którą odmawia się przez 365 dni. Tę nowennę udało się odmówić tylko trzem, czterem chłopcom. Z Bożą pomocą mnie uda się na pewno wytrwać do końca. Obecnie odmawiam nowennę za Magdę (40 dni). I Tobie pomoże moja modlitwa w Twoim wyzwaniu, które na pewno jest miłe mojemu sercu: Michał.

Rozmawiałem tu z jednym chłopakiem, który odmówił całą nowennę i już podczas jej odmawiania jego brat (skinhed) przestał brać narkotyki i zaczął chodzić do kościoła. Bardzo pragnę zacząć wspólnie ją odmawiać z chłopakiem, z którym mieszkam w jednym pokoju — tym, który parzył Ci kawę. Ja odmówię na pewno tę nowennę, ale żeby ją odmówić, to proszę Cię o jedną rzecz, jaką byś mogła dla mnie zrobić, tj. przysłać mi ją, plus zdjęcia Michała.

Chłopcy znają Michała z opowieści, ale chcieliby go zobaczyć na zdjęciu. Podczas wspólnej modlitwy zawsze podajemy intencje. I tak np. Ivo ostatnim razem: „Żeby Michał był dobrym chrześcijaninem". Prawie się rozpłakałem.

Co do Magdy, uczyń tak, jak powie Ci Pan Jezus, ja wszystko zawierzyłem Panu Bogu, także i Michała. Każdą wolę Bożą przyjmę z szacunkiem i pokorą.

A teraz odpowiem w sprawie książki. Jestem dumny, że Pan Jezus i Maryja tu mnie przywiedli, gdzie dane mi jest zmienić swoje dotychczasowe życie, ratując duszę. Jest to miejsce święte. Każdy z pielgrzymów, który tu przyjedzie, może zobaczyć to naocznie i sam odczuć. Po wysłuchaniu świadectw wszyscy widzą, jaką drogę przeszliśmy: z mroku ciemności do ŚWIATŁA, z grzechu do Prawdy. Jest to miejsce, w którym objawia się Maryja, i ja to odczuwam, więc nie boję się powiedzieć o tym nikomu ani dać świadectwa każdemu, by zaświadczyć, że jest to prawdą. Konrad.

Przesyłam życzenia wszystkim, którzy mnie pozdrawiają. Niech w Was zagości pokój i miłość. Vi volio bene (życzę Wam wszelkiego dobra).

PS. Jest już 24.55, kładę się więc spać, bo wstaję o l.55. Na adorację w niedzielę wstajemy wszyscy. Dobrze, że jutro jest niedziela, pośpię dłużej, bo do 7.30.

Dziękuję Ci, Ojcze, za zmartwychwstanie mojego syna! Wszystkie cierpienia były niczym wobec wielkiej radości, jaką mi podarowałeś!

Niedługo już minie rok, kiedy ostatnio widzieliśmy się, synku. Wkrótce się zobaczymy —jeśli Bóg zechce. Ja już przygotowuję się na to spotkanie. Niech Bóg będzie uwielbiony zawsze i wszędzie!

Powracam do słów Pana Jezusa, które podyktował mi w drugiej książce „Jezus twój Nauczyciel" (*) : „Nie zamartwiaj się zatem, Anno, tym, żeś została przygnieciona ciężarem cierpienia; nie mów, że już się nie spodziewałaś tak wielkiego bólu, jaki na ciebie i Konrada dopuściłem. Będziecie Mi narodem wybranym, który służy Bogu przez przyjęcie cierpienia, współpracując z łaską uświęcającą. To będą uczniowie Wieczernika".

Powracam myślą do mojej pierwszej książki „Jezus Miłosierny nawraca" i do czasu, kiedy to Pan zaczął oczyszczać moją duszę i postawił na mojej drodze skuteczną pomoc: Siostrę Celinę i wspólnotę „WIECZERNIK". Dokładnie taką samą skuteczną pomoc okazał Konradowi w CENACOLO — w medziugorskim „Wieczerniku".

„Człowiek nie może otrzymać niczego, co by mu nie było dane z Nieba" (J 3,27). Dziękujemy więc za wszystko co z Nieba, Panie nasz i Boże nasz...

Wielki Post 2004

Dzielę się słowami „Maleńkiej Nic" — błogosławionej siostry Marii od Jezusa Ukrzyżowanego, „Małej Arabki" z Ziemi Świętej:

„Świat śpi, a Bóg nieskończonej dobroci, godzien wszelkiej chwały, jest zapomniany przez wszystkich.

Patrz, cała natura, niebo i ziemia, uwielbiają Boga, a człowiek, który poznał wielkie dzieła Boże i winien Go uwielbiać, śpi!

Chodźmy, rozbudźmy świat."

Jezus do Czytelników

„Dlatego oto Ja posyłam do was proroków, mędrców i uczonych. Jednych z nich zabijecie i ukrzyżujecie; innych będziecie biczować w swych synagogach i przepędzać z miasta do miasta. Tak spadnie na was wszystka krew niewinna przelana na ziemi, począwszy od krwi Abla sprawiedliwego aż do krwi Zachariasza, syna Barachiasza, którego zamordowaliście między przybytkiem a ołtarzem. Zaprawdę, powiadam wam: przyjdzie to wszystko na pokolenie" (Mt 23,34—36).

„Kto się bowiem Mnie i słów moich zawstydzi przed tym pokoleniem wiarołomnym i grzesznym, tego Syn Człowieczy wstydzić się będzie, gdy przyjdzie w chwale Ojca swojego razem z aniołami świętymi" (Mk, 8,38). Jezus — nie teolog, ale wasz Nauczyciel.

List Konrada z Medziugorja (fragmenty)

„Pokój i miłość!

Trzy dni temu otrzymałem Twój list. Cieszy mnie to, że pomimo iż się nie widujemy i dzieli nas spora odległość, rozumiemy się i czujemy jak nigdy. Z pewnością jest to zasługa Naszego Wspólnego Przyjaciela...

[...] Wszystkie okoliczności, które tu mi towarzyszą każdego dnia, uczą mnie postrzegać siebie samego w sposób, w jaki patrzy na mnie Bóg. Widzę też, ile trzeba będzie jeszcze nadrobić i czego brakuje, aby osiągnąć cel. Nie zrażam się brakami, najważniejsze że chcę.

Artykuł, który mi przysłałaś, dotyczący aikido — to tak, jakbyś odczytywała przyczynę moich błędów, które popełniłem, a których nie byłem świadom. Dostrzegłem w tym jednocześnie uzależnienie od walki, które popchnęło mnie na drogę zła, choć początek wydawał się niewinny. Jak wpadłeś w pułapkę jednego uzależnienia, to wszystkie inne bariery zaczynają znikać. Nie byłem świadomy, nie zdawałem sobie sprawy, że podczas wszystkich długich lat, które poświęcałem na treningi, łamało się pierwsze najważniejsze przykazanie (chodzi o wykonywanie pokłonów w kierunku przeciwnika przed i po zakończeniu walki). W następstwie łamało się już następne przykazania [...].

Zobaczyłem w sobie, co jest negatywne. Zorientowałem się, że najbardziej uzależniłem się od grzechu. Ale to już jest przeszłość!

Wierzę, że Miłosierdzie Boże ogarnie nas i uratuje. Wierzę też, że nasza modlitwa zostanie urzeczywistniona w całym naszym życiu.

[...] Ja także odliczam dni. Najpierw Wielkiego Postu, bo po dobrze przeżytym Adwencie, po narodzeniu się Pana Jezusa w moim sercu, oczekuję zmartwychwstania. Ważnym jest dla mnie zmartwychwstać z Chrystusem, zwyciężyć grzech i śmierć, by móc mieć udział w życiu wiecznym.

Odliczam też dni do naszego spotkania w Medziugorju. Myślę, że wszystko ułoży się dobrze, jak i zdobycie miejsca dla Ciebie i Kasi w amfiteatrze. Jestem tu także ochroniarzem Maryi: najbliżej jak tylko można [...].

Poznałem tu również, we Wspólnocie, że jedzenie w dużym stopniu może stać się uzależnieniem. Widzę to po młodych stażem podczas posiłków — jak jedzą „na bis", uciekając w ten sposób w posiłki [...].

Podczas Adwentu wyrzekałem się również i pieczywa. W dużym stopniu pomogło mi to do narodzenia się Chrystusa w moim sercu. Kiedy pod koniec trudnego i ciężkiego dnia pracy dotarło do mnie to, że praktycznie nic nie jadłem, trudno mi było w to uwierzyć. W dniach moich wyrzeczeń pracowaliśmy przy montażu dekoracji do jasełek na wolnym powietrzu. Dlaczego było ciężko? W przedstawieniu jasełkowym występują bracia i siostry ze wspólnoty. Dekoracje montuje się z rusztowań o wysokości pięciu metrów. Podczas tej pracy odkryłem między innymi i to, że będąc silnym duchowo, można pokonać głód, zimno, deszcz oraz takie słabości, jak złość i wszystkie inne, które głęboko w szczelinach zachwaszczają dobro w człowieku. Przyznaję, że tego rodzaju post—ofiara nie przychodzi z łatwością. Z początku skręcało mnie od wewnątrz, bo żołądek był pusty, a soki trawienne pracowały. I kiedy złożyłem tę moją walkę wewnętrzną jako ofiarę Panu Jezusowi, przyszedł pokój. Zdarzyło się, że raz, a może i dwa kolega przyniósł mi z kuchni jabłko, później puszkę rybek, mówiąc do mnie: „Jedz, bo skopię ci tyłek!" Byłem wtedy pewien, że ten posiłek przyszedł od Największego Mego Przyjaciela i że przyjmując ten dar—poczęstunek nie przerwałem postu, pozostając w zgodzie z własną intencją i sumieniem.

Teraz, w Wielkim Poście, także trochę walczę. Sama więc widzisz, że nic się nie zmieniłem. Stale walczę... Ha,ha,ha! Teraz jednak walczę, aby móc panować nad swoim ciałem, aby móc toczyć walkę, aby wypowiadać walkę złu. Ojciec Pio mówi: „Nawet z postem podążamy tą samą drogą". To w końcu nic dziwnego, że i ja podążam wreszcie tą właściwą drogą. Będzie to bardzo ciekawe, kiedy spotkamy się razem na tej samej drodze.

Mamo, zauważam, że zgadzamy się w tak wielu sprawach. Przyznam Ci się, że rozmyślałem nad okładką do Twojej książki. Proponuję wykonanie zdjęcia na tle głównej ikony Zmartwychwstania w naszej kaplicy. Zdjęcie na okładce byłoby odzwierciedleniem prawdy, bo wreszcie i ja zmartwychpowstałem. Ikona ta nie jest bez powodu w naszej kaplicy, a i Oblicze Pana Jezusa na niej jest mi bardzo bliskie. Od Jezusa Miłosiernego i świętej Siostry Faustyny przez cudowne Oblicze Pana Jezusa z Całunu Turyńskiego, który w pewnym sensie przybliżyła mi zaprzyjaźniona siostra zakonna, aż do zmartwychwstałego Jezusa, ponownego Jego przyjścia — na tę nadzieję, którą nam dała tutaj siostra Elwira, jako że ona kazała namalować tutaj tę ikonę [...].

Sytuacja „zamkniętych drzwi" jest bardzo smutna, ale prawdziwa Teraz rozumiem, choć wcześniej nie rozumiałem. Myślałem inaczej, za co Cię przepraszam.

Wiem, że musi Ci być z tym bagażem ciężko, ale jednocześnie wiem, że i mnie będzie ciężko, bo kto poznał prawdę, nie może już dwom panom służyć [...].

Jednocześnie też widzę, że jest to już nasz los, taka nasza droga, droga prawdy. Bliźni, którzy do końca tego nie poznali i nie zrozumieli, będą mieli nas w pogardzie, jak mówi Biblia: „Przyszedłem rzucić ogień na ziemię, poróżnić..." Jednak nie traćmy nadziei. Jeżeli Twoja modlitwa pomogła odnaleźć mi drogę, to nasza modlitwa pomoże otworzyć zamknięte drzwi. Ofiara, jaką złożyłaś za mnie w postaci swojej choroby i cierpienia, przyniosła owoc: Bóg obdarzył mnie wiarą na tyle silną, że mogę pojąć, iż wszystko co nas dotyka, dzieje się za Jego wolą [...].

Wracając do sprawy mojego syna — wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej, wycierpiałaś się jednak już wystarczająco. Twoje zdrowie jest mi drogie, tak jak drogi mi jest mój syn. Wydaje mi się, że ta sprawa musi poczekać do mojego powrotu, poczekać na moją dojrzałość, kiedy to będę mógł stanąć twarzą w twarz przed Magdą z Bożą miłością w sercu. Myślę, że tu trzeba czasu i mojej modlitwy za Magdę. Mam dobrą nadzieję w Panu Bogu, od którego wszystko zależy.

Piszesz w swoim liście o trzech kobietach, których dorosłe już dzieci mają problemy. Moja myśl mniej więcej tak się wyraża. Co do pierwszej kobiety — już Ci napisałem. Obie drugie matki zobowiązane są do mówienia prawdy swoim, choćby i dorosłym, dzieciom. Ja teraz dziękuję Ci, że przez długi czas stale mnie napominałaś. Jeżeli wspomniane przez Ciebie matki milczą, oznacza to, że wyrażają zgodę na zło popełniane przez ich dzieci.

Nauczyłem się w Cenacolo mówić prawdę, szczególnie wtedy, kiedy spostrzegam zło, bo tak zachowuje się prawdziwy przyjaciel. A nie ma większego przyjaciela niż matka, ojciec, brat czy siostra. Niestety prawdziwa miłość boli, bo zawsze kosztuje — co widać w Krzyżu. Taką płaci się cenę. Ty wiesz najlepiej, a ja poznaję tę cenę teraz. Jeśli takiej ceny się nie płaci, to przyjaźń, miłość będzie tylko powierzchowna albo podszyta strachem. A ojcem strachu jest... wiadomo kto.

Jedna z matek pozwala teraz na małe zło, później będzie jej trudno powstrzymać większe zło. Dlaczego milczy? Boi się awantury? A może tego, że jej córki nie zaakceptują prawdy? To ich problem. Ta matka powinna stanąć tak jak Ty, po dobrej stronie dzieci. Trzeba zawsze stawać w prawdzie, aby wyraźnie oddzielić, co jest białe a co czarne. Jak Pan Bóg może pomóc takiej rodzinie, jeśli się otwiera furtkę naszemu przeciwnikowi?

Modlę się za syna trzeciej z tych kobiet. W ten sposób pragnę mu pomóc, bo wiem, że jego matka modliła się za mnie. Piszesz mi, że te matki milczą, bo jest to temat trudny, wymagający delikatnego podejścia i odpowiedniego czasu.

Cóż, w jednym przypadku uzależnienie, jak każde inne — powiedziałbym, że nawet mocniejsze od heroiny, bo fizyczne i psychiczne — od internetu. Może przyjechałby Piotrek do Medziugorja, przy okazji posłuchałby mojej historii, którą opowiadam, a która wyszła poza ekran TV, video i internet. Jest tu pewien Francuz czterdziestoletni, żonaty i dzieciaty, uzależniony od internetu. Skręca się chłopak jak piskorz, bo dopiero tu odkrył, jak wiele czeka go pracy nad samym sobą, jak wiele ma do zrobienia. I to zajmie mu dużo czasu, a żona i dzieci daleko czekają.

Jak pomóc dorosłym dzieciom? Moja rada jest następująca: trzeba używać tej samej broni co przeciwnik, jednak zawsze stawać po słusznej stronie. Ta broń, o której wspominam, nazywa się prowokacja, zło zawsze nas prowokuje. Zatem niech cała rodzina również prowokuje młodego człowieka, aby ten przejrzał na oczy. Prowokować z miłością w imię tej miłości. To często powtarzać dzieciom, że rodzice je kochają, ale to co one robią jest złe, a więc niezgodne z wolą Boga. I tu musi być niekończący się dialog, dobre artykuły, dobre przykłady, a nie bierne milczenie. I tak np. uzależniony „siedzi w internecie" dwie—trzy godziny, więc cała rodzina lub prawdziwi przyjaciele atakują te dzieci pozytywnie też dwie—trzy godziny. Taką „prowokację"—walkę nazywamy w Cenacolo konkretnie: modlitwą, miłosierdziem wobec bliźniego. Tego rodzaju modlitwa otwiera rany, ale i goi je, przynosząc owoce.

[...] „Alleluja i do przodu!" — kiedyś mawiała tak do mnie moja Mama. Wówczas myślałem, że to hasło z Radia Maryja jest dla starszych pań, a teraz pół Cenacolo powtarza za mną to hasło. W języku włoskim brzmi ono: Andiamo avanti!, a w chorwackim Idemo na pried, Alleluja! Teraz, w czasie Wielkiego Postu, nie używamy, naturalnie, słowa Alleluja. Włoskie Avanti oznacza okrzyk bojowy, używany przez żołnierzy [...].

Dziękuję za poradę Ojca Pio. Brakowało mi tego drogowskazu w pewnej bardzo ważnej sprawie.

Będę kończył już mój list, gdyż jest 23.20. Pozdrawiam wszystkich.

PS. Mamo, przywieź mi szkaplerz oraz mój budzik i dwie baterie, potrzeba mi go do budzenia na nocne adoracje. Nie mogę się doczekać naszego spotkania. To będzie z pewnością piękne spotkanie po latach mojej śmierci duchowej. Teraz już w Chrystusie — Konrad.

15 kwietnia 2004

„Z listów i rozmów wynika — pisze w swym liście pewien ksiądz — iż prawie wszyscy ci, którzy teraz chcą mocno trwać przy Bogu, doświadczają spadającej na nich lawiny piekielnych pocisków. Nawet bliskie im osoby potrafią głęboko ranić, a sprawy i zajęcia, które do tej pory szły dość gładko, stają się udręką. Można nawet wyprowadzić stąd zasadę: jeśli piekło zostawia teraz kogoś w spokoju, znaczy to, że jego wierność Bogu stoi pod znakiem zapytania!"

„Bardzo często zdarza się, że kiedy jest nam dobrze, stajemy się źli" — to słowa ojca Slavko Barbaricia z Medziugorja.

Ksiądz A. Faudenom pisze: „Gdybyśmy mieli choć trochę wiary i miłości Maryi, wiedzielibyśmy, że ani jedna boleść, która nas w życiu spotyka, nie jest przypadkowa; że każda znajduje się w planach Ojca. Gdybyśmy wierzyli, że ostateczne zwycięstwo nad złością poszczególnych ludzi i całych społeczeństw będzie z pewnością należało do Chrystusa — cierpielibyśmy wówczas tak jak On: spokojnie, odważnie i owocnie".

Moje przemyślenia:

Jeśli Bóg stawia na mej drodze trudnego człowieka, trudną sytuację, która mnie uciska — czyni to dla mojego oczyszczenia, dla wzrostu mojej pokory. Człowiek, który cierpi, najszybciej uczy się pokory, a przy tym dokonuje się ofiara — jeśli cierpienie łączy on z męką Chrystusa. Ileż dobrych owoców przynosi to zarówno samemu cierpiącemu, jak i innym!

Jezus:
Jest tak jak czujesz poprzez światło, którego ci udzielam. Jeżeli twoja świadomość urzeczywistni ci misję, która od Boga jest dana, wówczas całe twoje brzemię stanie się słodkie i lekkie. Oddziel pokój (nie spokój, ale pokój) w duszy od udręk duchowych, od lęków które dopuszczam, które przychodzą z Mojej woli.

Jestem Królem, i do Króla wszechświata należy cała władza i panowanie. Wiedz, że gdybym podarował innym ludziom te udręczenia duszy (gołym okiem niewidzialne dla świata), pozabijaliby się wzajemnie, a wojny nie miałyby końca na całym świecie.

Znosząc udręki od nieznośnego sąsiada czy brata, który nie umie cię kochać i jest obojętny na dobro bliźniego, poprzez te udręki które przyjmujesz zbawiasz dusze, za które się ofiarowywałaś: zniewolonych, uzależnionych w tak straszliwy sposób, że sami sobie nie mogą pomóc, choć niejednokrotnie szukają ratunku. Tym ratunkiem jest dla nich druga ofiarna dusza. Udręczone dusze przynoszą zbawienie uzależnionemu światu. Jest to ofiara czysta i prawdziwa, świadomie przyjęta i świadomie złożona Mojemu Ojcu.

Pomimo tych udręk, które niesiesz w sobie, zachowujesz pokój w sercu. Pokój, a nie spokój. I to jest ta twoja praca, o której już wcześniej ci wspominałem. Praca, która towarzyszy ci w ciągu dnia, a której nikt z ludzi nie doceni i nikt nie wynagrodzi. To wszystko, co ci tu tłumaczę, jest tajemnicą Boską i nikt z was do końca tego nie zrozumie na ziemi. Tylko Bóg może cię wynagrodzić sprawiedliwie za tę pracę, którą wykonujesz na rzecz Królestwa Niebieskiego. Jezus, twój Nauczyciel.

Maj 2004, Cenacolo, Medziugorje

Pierwsze pytanie, jakie zadała mi starszyzna Wspólnoty zaraz po przywitaniu się ze mną, brzmiało: „Jak postrzegasz Konrada?" Moja odpowiedź brzmiała: „Konrad nie zmienił się (zewnętrznie), lecz Jezus uzdrowił jego chorą duszę i przywrócił ją do stanu pierwotnego. Przez ten jeden rok Jezus pogłębił jego duchowość. Zostawiłam Konrada cierpiącego w rękach Jezusa i Maryi, z wielkimi ranami, a Jezus zaleczył te rany miłością Jego Matki. Odzyskałam swojego syna zdrowego, kochającego Boga, mnie i ludzi miłością małego, ufnego dziecka. To jest dość trudne dla mnie do wyrażenia, ale tak się stało".

Konrad przez ten rok uczynił szalone postępy — stwierdzam to z całą odpowiedzialnością. Obecnie on mnie przerasta w dawaniu miłości, w czynieniu dobra na rzecz bliźniego. Syn otrzymał też wielkie dary od swego Przyjaciela (tak określa Pana Jezusa). Niestety nie pozwolił mi o tym z nikim rozmawiać, poza jedyną osobą duchowną, której zostało to przekazane. Mój syn stał się ewangelicznym dobrym człowiekiem, który ze skarbca swego serca wydobywa dobre rzeczy — stwierdzałam to każdego dnia.

Zacznę od początku. Zatrzymałam się w Medziugorju w motelu, położonym dość daleko od Cenacolo. Tam miałam opłacony cały mój pobyt wraz z grupą pielgrzymów, podróżujących z Warszawy (z parafii Chrystusa Króla) dwoma autokarami. Z tej parafii, w której po raz pierwszy usłyszałam głos Pana Jezusa przy ołtarzu.

Na drugi dzień (bez śniadania, praktycznie nie korzystałam z posiłków, jako że cały czas jestem na diecie wegetariańskiej) wyruszyłam z bijącym sercem na spotkanie z synem. Szłam szybkim krokiem z dość ciężką torbą na ramieniu; odległość była dość duża, a jak tak bardzo pragnęłam jak najszybciej tego naszego spotkania! Podczas odmawiania Różańca w drodze poprosiłam Maryję: przyślij mi dobrą duszę, bo to zbyt duża odległość, zajdę pewno na południe. .. Zaraz też podjechał czerwony samochód. Od razu poznałam Tadeusza, współwłaściciela biura, z którym podróżowałam. Tadzio, z właściwym sobie szerokim uśmiechem na ustach, otworzył drzwi z serdecznym zaproszeniem: „Aniu, wsiadaj, gdzie cię podwieźć?" „Tadziu, spadłeś mi z nieba. Kochany, ty wiesz, że ja idę do Cenacolo".

Kiedy przekraczałam bramę Wspólnoty, automatycznie otwierającą się przede mną... nie da się opisać tego, co działo się w moim sercu...! Bóg dał mi ten dzień, jeden jedyny w roku, mój dzień: matki czekającej na syna.

Najpierw przywitał mnie Arcadie (czyt: arkadje), który reprezentuje starszyznę. Nie ukrywam, że oboje bardzo się polubiliśmy; również z Maciejem, który maluje przepiękne ikony. Oni obaj, naturalnie oprócz Borysa, stanowią jakby filar Cenacolo. Arcadie jest odpowiedzialny za cały dom. Przebywa tu od lat, gdyż podjął decyzję pozostania na stałe we Wspólnocie. Przystojny młody mężczyzna o twarzy małego dziecka. Rumun, z zawodu fizyk jądrowy, a dokładniej profesor fizyki jądrowej. Włada biegle dwunastoma językami. Nigdy nie był uzależniony od narkotyków. Wspaniała postać, głęboka duchowość. Jestem naprawdę zafascynowana tym człowiekiem, jego zewnętrznym i wewnętrznym urokiem. Emanuje pokojem i radością, jest przy tym człowiekiem bardzo inteligentnym, o wysokiej kulturze osobistej, wielkiej otwartości serca na Boga i ludzi. To Arcadie powiedział do Konrada: „Gdy byłem w twoim wieku, przechodziłem w życiu wielkie zamieszanie".

Jak już wspomniałam, to on pierwszy przywitał mnie długim i czułym braterskim uściskiem jako rodzinę członka Wspólnoty. Wiedział, że przechodziłam poważną chorobę. Z tego powodu dał mi mały wykład o przemijaniu tego świata. Słuchałam go z wielką uwagą.

Arcadie postanowił (do tej pory Wspólnota nie robiła takich wyjątków) uelastycznić regulamin w stosunku do mnie i syna na czas naszego wspólnego przebywania. Zaproponowano mi pokój gościnny tuż przy Wspólnocie, ale podziękowałam tłumacząc, że nie chcę ich narażać na dodatkowe koszty. Zatem każdego dnia rano chłopcy przyjeżdżali po mnie do motelu i zabierali do Cenacolo, a wieczorem — bywało, że i dość późnym — odwozili z powrotem. Także wszystkie posiłki we Wspólnocie przygotowywał specjalnie dla mnie kucharz (Denis z Padwy) z dostępnych jarzyn — darów od pielgrzymów, a więc z tych produktów, które chłopcy mieli w dyspensie. Zaskakiwali mnie swoimi pomysłami, zestawami obiadowymi.

Jak już wspomniałam, dyspensa to duże pomieszczenia w piwnicach domu, w których przechowywane są dary od ludzi — zarówno pożywienie, jak i ubrania oraz środki higieniczne. Oglądałam te pomieszczenia, chłopcy z dumą mi je pokazywali: makaron, którego jest tam najwięcej, główki białej kapusty..., lecz brak wędlin, mięsa i serów. Czasami dostaną ten smakołyk po plasterku jako dodatek do makaronu na obiad.

Najmniej żywności jest w dyspensie w styczniu, lutym i marcu, bo wtedy przyjeżdża mniej pielgrzymów. Bywa i tak, że brakuje wtedy nawet herbaty i cukru. Chleba natomiast nigdy im jeszcze nie zabrakło, sami go wypiekają. Jedzą bardzo skromnie i dzięki temu są silni duchowo. Niewielu z nas potrafiłoby zaakceptować tak surowy styl życia, nacechowany wieloma wyrzeczeniami, które obserwowałam każdego dnia. Panuje tam naprawdę twardy regulamin, zawierający może około stu punktów, do przestrzegania których każdy jest zobowiązany. I tak np. cały dzień pracy muszą spędzić na nogach, z wyjątkiem czasu posiłku, gdy siedzą, oraz czasu modlitwy, gdy klęczą.

Spotkanie z synem.

Siedziałam tak sobie w dużym pomieszczeniu dla gości pomiędzy jadalnią a głównym wejściem. Jak się później okazało, syn nie wiedział że przyjadę — nie dostarczono mu tej wiadomości ode mnie, zgodnie zresztą z regulaminem. Chłopcy nie znają planu następnego dnia, dowiadują się o nim rano we właściwym czasie. Nie wiedzą też, jaka jest temperatura na dworze. Właściwie nie wiedzą w ogóle, co dzieje się poza bramami Cenacolo. Doskonale natomiast znają treść liturgii mszalnej każdego dnia i tym żyją, pracując nad swoim wnętrzem.

Regulamin siostry Elwiry jest twardy, ale bardzo mądry. Pozwala skupiać się na codziennej pracy, zarówno fizycznej jak i duchowej. To jest najlepszy sposób na zdrowienie.

Uporczywie wpatruję się w automatycznie otwierające się drzwi, w których zaraz ma stanąć mój syn.

„Ciao, Mamma!" — pozdrawiają mnie chłopcy, zgodnie z tutejszym zwyczajem. Nawet gdyby kilkanaście razy dziennie mijał mnie ten sam chłopak, zawsze pomacha mi ręką i powie te słowa... Odpowiadam i ja: „Ciao, Vizi..." Z niektórymi serdeczniej się witam, zapamiętali mnie z zeszłego roku, a Vizi to duchowy przyjaciel Konrada. Zerkają na mnie z nie dającą się ukryć tęsknotą w sercu za własną matką każdego z nich. Dorośli chłopcy, a w tej swojej tęsknocie — jak mali chłopcy. Wiekowy przedział Wspólnoty to 11—50 lat, niektórzy są jeszcze dziećmi — tym jest najciężej.

Moje rozmyślania przerywa wchodząca postać... Konrad! Uśmiech rozjaśnia całą jego twarz... „Mama...!!!" Trzymamy się tak objęci w pół. Oboje płaczemy, ale tym razem z radości. Konrad przyszedł do mnie bezpośrednio po odejściu od swych zajęć, w dresie. Włosy miał przyprószone jakby pyłem ze stolarni, jednak po bliższym przyjrzeniu się im krzyknęłam: „O Boże, jak tyś posiwiał, cały jesteś szpakowaty! Ale twarz piękna, radosna i pełna pokoju. Mały mój synek... Jak za dawnych dobrych lat.

Całe dnie spędzamy razem, zarówno we Wspólnocie, jak i poza nią. Gdy adorujemy Pana Jezusa w kaplicy, syn otwiera drzwiczki tabernakulum, zawsze na kolanach, a wcześniej całuje kamienną posadzkę pod tabernakulum. Jest tak cudownie, nikt nam nie przeszkadza — Jezus i my oboje, a przy tym ten mój miłosny „zawał serca"... Spacerujemy po dróżkach medziugorskich, zaglądamy do Sanktuarium, idziemy pod Błękitny Krzyż, nawiedzamy grób Ojca Slavko i dużo, dużo rozmawiamy... Jakże ten nasz dialog jest piękny — odnajdujemy się w nim po latach, o czym dam świadectwo w jednym z czterech domów Wspólnoty, w Sacra Familia (Święta Rodzina — nazwa tego domu).

Chłopcy są dla mnie naprawdę serdeczni. Uczestniczę w ich wspólnotowych Mszach świętych. Modlą się pięknie, spontanicznie, a ich śpiew w języku włoskim rozbrzmiewa na kilka głosów i o mało nie rozniesie murów pięknej kaplicy. Jest tak silny, a zarazem bardzo melodyjny. Uczestniczę w ich przepięknych adoracjach, składających się z dwóch części. Pierwsza z nich przy zamkniętych drzwiczkach tabernakulum odbywa się w postawie stojącej przy udziale gestów rąk i ciała, przy pięknej muzyce i śpiewie: wyciągają do Boga ręce, czynią znak krzyża itp. Druga część adoracji połączona jest z wystawieniem Najświętszego Sakramentu. W czasie tej wspólnej modlitwy klęczą dość długo na kamiennej posadzce.

W niektóre dni członkowie Wspólnoty wychodzą z modlitwą poza obręb ośrodka, na teren Medziugorja, odmawiając głośno jedną część Różańca.

Chłopcy zapraszają mnie także na swoje przedstawienia. Parodiują wtedy siebie nawzajem w sposób artystyczny — ujawniają ukryte talenty.

Patrzę na mojego syna, jak śpiewa, modli się, adoruje — wszystko to czyni z wielką radością w sercu. A późnym wieczorem, po skończonych zajęciach, opracowuje Liturgię Słowa, wypisując na tablicy najważniejsze zdanie z Ewangelii na następny dzień. Ma to być myśl przewodnia tego dnia.

Jeśli niektórzy chłopcy mają problem duchowy, szukają porady u „Biskupa" — taki pseudonim nadali Konradowi. Początkowo cierpiał z tego powodu, bo niektórzy z nich, duchowo słabsi, przechodząc obok niego, klękali i żegnali się dla śmiechu. Zarzucali mu, że za dużo się modli. Ale syn szybko sobie z tym poradził przy pomocy księdza, przyjaciela siostry Elwiry, i problem znikł. Konrad jest lubiany we Wspólnocie, nigdy nie miał problemów z nawiązywaniem kontaktów.

Pewnego ranka poprosił mnie i syna były czarownik (Konrad wspominał o nim w swoim liście do mnie), zaprosił nas do dyspensy i podał Konradowi dwie pary ładnych spodni z oryginalnymi przypinanymi nakolennikami, mówiąc: „Konrad, kiedy przyszły te spodnie od Lewisa, pomyślałem od razu o tobie, bo ty dużo się modlisz, więc tobie najbardziej się one przydadzą".

Konrad chodził za mną krok w krok, nie opuszczał mnie nawet na chwilę, dbając o wszystko co było potrzebne. Powiedziałabym nawet, że uprzedzał moje myśli: kiedy np. chciałam klęknąć, podsuwał mi poduszki pod kolana, przewidziane tylko dla gości.

W przedostatnim dniu mego pobytu jeden z chłopaków poprosił Konrada do kogoś, kto przyjechał z Polski i chciał się z nim zobaczyć. Zdziwił się, bo regulamin zabrania tego rodzaju spotkań. I tym razem zrobiono wyjątek, ponieważ była to siostra zakonna, która ma pewien charyzmat i którą dobrze zna Konrad. Po przywitaniu siostra odwróciła się zaraz tyłem do wszystkich pielgrzymów i rozpłakała się. „...Boże, jak on się zmienił, ja nie poznałabym Konrada!"

Tegoż dnia Konrad składał świadectwo wobec grupy Koreańczyków. Siedziałam sobie z tyłu, wprawdzie nic nie rozumiejąc z tego co mówił po angielsku, lecz obserwując pielgrzymów; widziałam łzy w ich oczach, a na końcu uśmiechnięte twarze. Pytali, pytali bez końca, a syn cierpliwie im odpowiadał. Cieszyłam się jak dziecko, że Pan posługuje się talentami Konrada, to jest znajomością niektórych języków obcych oraz umiejętnościami „ochroniarza Maryi". To są tutaj jego dodatkowe zajęcia.

Na koniec Konrad wyznał mi swoje pierwsze pragnienia duchowe... Serce zabiło mi mocno.

Anna:
Wiesz, poczekajmy, Pan da ci wyraźne światło w odpowiednim czasie. Teraz pokazuje ci różne drogi, przygotowuje cię, byś sam dokonał wyboru. Pan nigdy nie narzuca niczego. Będzie czekał z bijącym sercem na to, co ty wybierzesz. Wiem tylko jedno: Jezus zawsze dotrzymuje słowa. Ty już uczysz, dajesz świadectwa, ewangelizujesz. Ciebie Jezus sam już prowadzi, a ty bardzo dobrze odczytujesz w sercu Jego słowa. Ja ci już jestem niepotrzebna jako nauczycielka.

— Mamo, ja bym był najszczęśliwszy, gdybyście ty i mój syn mogli zostać ze mną na zawsze w Medziugorju...

— Synku, twoja droga jest już inna, i moja też inna. Ja pragnę jedynie tego, byś ty był szczęśliwy. Co Pan Bóg nam da, będzie dla nas obojga szczęściem. Wiem, że kiedy nadejdzie ten właściwy czas, dokonasz dobrego wyboru, jestem o ciebie spokojna. Widzę, że umiesz już strzec wartości, które zapewniają życiu sens. Ty już odzyskałeś harmonię z samym sobą.

I w ten sposób poznałam życie wspólnoty Cenacolo. Ważne też były opowiadania syna, z których dowiedziałam się, że wchodzą zimą, jeszcze w nocy, na Podbrdo, długo klęczą na skałach podczas silnych i zimnych wiatrów modląc się, kiedy nie ma pielgrzymów. Zobaczyłam też dość mocno odmrożone ręce syna, efekt prania na tarze zimą pod gołym niebem w zimnej wodzie. Użalałam się nad jego dłońmi, opuchniętymi po przebytym stanie zapalnym stawów. Regulamin nie przewiduje używania rękawiczek, a nawet trzymania dłoni w kieszeniach, także zimą na Podbrdo. Nazywa się to hartowaniem duszy i ciała. Konrad całym sercem potwierdza ten regulamin, bo widzi dobre jego owoce.  

Niektórzy chłopcy, opuszczając Wspólnotę, korzystają z pomocy siostry Elwiry, by znaleźć pracę we Włoszech. Zarówno Włoszki, jak i Amerykanki, ale nie tylko, czekają na nich jako na kandydatów na mężów jako na „najlepszy materiał". Uzdrowieni wracają do rodzin, niektórzy jednak zostają w Cenacolo na stałe, by pomagać nowowstępującym, służąc Bogu w stanie wolnym. Bywają i tacy, którzy wstępują na drogę kapłaństwa. Ostatniego dnia Konrad poznał mnie z angielskim kapłanem, swoim spowiednikiem, który spójrzał na mnie i powiedział coś w rodzaju: „Piękna". Byłam tak bardzo szczęśliwa i pomyślałam, że skoro to powiedział kapłan, to znaczy, że na mojej twarzy nie ma już wypisanego grzechu ciężkiego i że Bóg odnowił również moją twarz, co jest wielką łaską dla mnie.

Na koniec obejrzałam kolana syna, mówiąc: „Już nie musisz mi zazdrościć moich kolan, bo sam widzisz, że prześcignąłeś mnie przez ten jeden rok w tym, na co ja pracowałam latami!"

Podczas mojej ostatniej kolacji z chłopcami wstałam od stołu, wzięłam syna za rękę i poprosiłam, żeby tłumaczył to, co pragnę im powiedzieć na pożegnanie, dziękując im za wielką cierpliwość w stosunku do mnie i za rodzinną atmosferę, jaką stworzyli. Moje przemówienie nie było długie: „Odpowiem, dlaczego mój syn znalazł się tutaj. Przyjechał tu bardzo poraniony — wszystko dlatego, że kiedy był małym chłopcem, ja, jego matka, nie dałam mu miłości na wzór Matki Bożej, lecz karmiłam go miłością Ewy".

Wyjeżdżałam z radością i pokojem w sercu, dziękując Panu Bogu za powiększenie Jego wieczernika o jeszcze jednego apostoła. Przy pożegnaniu Arcadie zaprosił mnie na zlot młodzieży i obdarował prezentami w imieniu całej Wspólnoty. Dziękując odpowiedziałam: „Zobaczymy, co Pan mi da". To były cudowne chwile, spędzone z moją cenakolską rodziną —zabiorę je ze sobą do nieba.

Świadectwo Konrada dla pielgrzymów z Polski
(Nagrane na taśmie magnetofonowej).

„Prawda jest czymś takim, co człowieka dotknie i zaboli, szczególnie jeśli dotyczy to nas samych. W moim przypadku ta prawda nie była zawsze piękna, i ja też chciałem o niej w jakimś sensie zapomnieć. Ból przeważnie następuje wtedy, gdy człowiek zobaczy, jaki naprawdę jest mały — mały swoją siłą fizyczną — kiedy doświadczy, że ta siła fizyczna sama z siebie nic nie może.

Od najmłodszych lat, pewnie gdy miałem dziewięć lat, zacząłem trenować judo na AWF—ie... i to był początek. Teraz zrozumiałem, że to był początek zła, któremu zacząłem ulegać i od którego zacząłem się uzależniać. Moje „ja" zaczęło się we mnie pomału rozwijać. Zacząłem wybierać to, czego chciało moje „ja". W tym też czasie chodziłem na naukę religii i do kościoła. Określałem siebie jako chrześcijanin, ale tak naprawdę moja wiara była martwa. Polegała na samym chodzeniu z domu do kościoła i z kościoła do domu. Przyjmowałem też Eucharystię, ale bez udziału mojego serca.

Wszystkie dobra duchowe oraz rzeczy, których mi brakowało, zastępowałem, rekompensowałem sobie sportem. Im bardziej czułem się słaby w sobie, tam gdzieś w środku, również i na zewnątrz — w szkole, pośród kolegów — tym więcej ćwiczyłem. Można powiedzieć, że przetrenowałem w swoim życiu ponad 23 lata różnego rodzaju sportów, sztuk walki. Moją bronią i siłą w tych walkach były ręce, nogi i całe moje ciało. I tak też w swoim życiu zacząłem robić wszystko dla ciała.

Im bardziej wybierałem to co ja chcę, tym bardziej odchodziłem od Boga. Oczywiście nadal „chodziłem do kościoła". Można powiedzieć, że byłem człowiekiem o dwóch twarzach: jedna dotyczyła dobrego katolika, uczęszczającego w niedziele do kościoła, dobrego chłopca, a druga wyglądała tak, że praktycznie życie, które prowadziłem (w moim wnętrzu), stało się jedną walką fizyczną. Te sporty, które uprawiałem, były właśnie po to, żeby uczynić mnie silnym fizycznie, twardzielem. Nawet nie zauważyłem, kiedy uzależniłem się od „bycia twardzielem". To był mój narkotyk.

Tu, we Wspólnocie, pośród byłych narkomanów, spostrzegłem, że wszyscy, łącznie ze mną, jesteśmy narkomanami. Stwierdziłem, że całe moje młode życie było walką — „adrenaliną". Poszukiwałem tego, żeby odczuć, iż jestem silniejszym i sprawniejszym w walce z przeciwnikiem. W rzeczywistości te moje dążenia przyczyniły się do pogłębienia struktur zła. Wyborem zła był, między innymi, wybór miejsca pracy.

Do dokonania takiego wyboru zachęciły mnie wysokie zarobki. Bawiłem się tą pracą. Czułem się w niej jak ryba w wodzie. Ta zabawa przynosiła mi pewnego rodzaju przyjemność. Nie zastanawiałem się wówczas nad ewentualnymi przykrymi konsekwencjami, jak również nad tym, że stale narażam swoje życie. Nie myślałem też o tym, co czuła w tym momencie moja mama. Jak już wspomniałem, uważałem to wszystko za jedną dobrą zabawę. Im bardziej było niebezpiecznie, tym ja czułem się lepiej. Moje wybory zaczęły coraz częściej opierać się na rzeczach materialnych. Sprawy materialne stawały się dla mnie jednymi z najważniejszych. Pamiętam, że kiedyś nawet modliłem się do Pana Boga, prosząc o dobrą pracę w przekonaniu, że będę mógł być dobrym katolikiem, składając hojne ofiary na Kościół. Przez pierwsze dwa—trzy miesiące składałem te ofiary, a później zupełnie o tym zapomniałem, choć życie dostarczało mi coraz więcej pieniędzy.

Jako że wszystko wybierałem, opierając się na doznaniach ciała, na koniec też wybrałem kobietę, z którą zawarłem związek niesakramentalny. Nie mogliśmy zawrzeć małżeństwa w Kościele, ponieważ z jej strony była ku temu przeszkoda. I tak wybrałem sobie kobietę wbrew przykazaniom szóstemu i dziewiątemu.

Wówczas wszystko szło mi jak po maśle. Wydawało mi się, że jestem człowiekiem sukcesu. Utrzymywałem się na tak zwanym topie. Przenikała mnie mania wielkości i wyższości, jak u wielu (choć nie jest to zasadą) ludzi idących podobną drogą. Na pozór wszystko wyglądało dobrze, normalnie, bo na zewnątrz byłem skromnym i cichym człowiekiem. Ale w środku, wewnątrz mnie, ta mania wielkości posuwała się do granic możliwości. Przyczyniły się do jej rozkwitu zarówno moje dobra materialne, jak i moja sprawność fizyczna. Ludzie mnie otaczający nie byli chyba najbardziej grzecznymi kolegami, zarówno ci z lat szkolnych, jak i ci ze środowiska mojej pracy. A ta często opierała się na używaniu przemocy fizycznej. Oczywiście wówczas byłem przekonany, że jest to coś pozytywnego i pracowałem w dobrej wierze, za co mi płacili. Pomimo sukcesów i osiągania tego, na czym mi zależało, cały czas tam gdzieś w środku miałem wielką pustkę. W wieku trzydziestu jeden lat zacząłem naprawdę czuć się jak martwy człowiek.

I tak sześć lat temu po raz pierwszy, jako pielgrzym, przyjechałem tutaj, do tego miejsca w Medziugorju, ze swoją mamą. To ona mnie tu zabrała. Ona była w moim życiu przykładem. Wiedziała też od samego początku, że całe moje życie wali się i często mi powtarzała: „Konrad, jedź do Medziugorja, tam Pan Jezus i Maryja leczą wszelkie choroby, leczą też rany serca. Przemieniają wszelkie zło, przemienią i ciebie". Myślałem wtedy: co moja mama wie o życiu, modli się tylko — i co z tego ma? Nic. Ciężko mi było wtedy jeszcze zaakceptować propozycję mojej mamy. Nie byłem dla niej dobrym synem, przysporzyłem jej wiele ran serca.

Przyjechałem jednak w końcu z mamą do tego miejsca, do Maryi. Wówczas siedziałem dokładnie tak jak wy teraz i słuchałem świadectw chłopców. Te świadectwa były bardzo szczere, prawdziwe i przekonywujące. Słuchałem, jak opowiadali o swoim życiu w Cenacolo i uprzytomniłem sobie, że oni żyją tu na co dzień w praktyce prostymi rzeczami: ciężką pracą, modlitwą i przyjaźnią. Pomyślałem, że to wszystko, czym ja się otaczam, nie jest tym, o czym oni tu świadczą. Zobaczyłem, że tego wszystkiego brakuje w moim życiu, ale i tak do końca nie bardzo jeszcze rozumiałem głęboką filozofię ich życia.

Kiedy powróciłem do Polski, wkrótce zaczął następować dziwny przełom w moim życiu, którego nie mogłem zrozumieć. Zaraz po powrocie z Medziugorja zacząłem żyć życiem, o które prosi Maryja: modlitwą, Różańcem itd. Im więcej się modliłem, wydawać by się mogło, że tym bardziej powinienem przybliżać się do Pana Boga.

Ale w moim życiu było inaczej: wszystko zaczynało się psuć, zarówno w mojej rodzinie, jak i w pracy. W niedługim też czasie w pracy miała nastąpić całkowita reorganizacja, o czym jeszcze nie wiedziałem. Zacząłem o tym wszystkim rozmyślać i nadal nic z tego nie rozumiałem. Byłem przekonany, że im więcej i wytrwalej będę się modlił, tym lepiej zacznie się wszystko układać, bo będę przecież bliżej Pana Jezusa... a tu — wszystko odwrotnie! Nic się nie zgadzało w mojej teologii!

Dla kobiety mojego życia przestałem być nagle atrakcyjny. Zakomunikowała mi to w bardzo zaskakującej dla mnie i przykrej formie: że nasz związek został zakończony. W jednej chwili zawalił mi się świat! Spostrzegłem, że zostałem okradziony; że to wszystko, na co pracowałem przez lata — a było tego sporo — zostało stracone. Stanąłem na ulicy, w brutalny sposób wyrzucony z domu, w jednych majtkach i z jedną torbą w ręku. Miałem tylko to co na sobie i parę złotych w kieszeni. W tym czasie było mi bardzo ciężko pogodzić tę straszną rzeczywistość z moją relacją do Pana Boga. Chcąc nie chcąc musiałem powrócić do świata, który mnie otaczał: ta sama praca, ci sami koledzy, te same egoistyczne złe nawyki.

Moja mama przeczytała mi kiedyś z Pisma Świętego taką naukę, że jeśli chcemy prawdziwie poświęcić swoje życie Panu Bogu, to musimy wyrzec się tych rzeczy, które są dla nas bożkami. Ogólnie mówiąc, ciężko mi było wyrzec się materialnych rzeczy, należących do tego świata, choć praktycznie nic już nie posiadałem. Kiedy patrzyłem w lustro, czułem się jak obcy facet, który zgubił dziesięć, piętnaście lat ze swego życia. Nie chciałem dłużej patrzeć na tę obcą mi twarz. Na twarz, która była ubrana w różne maski, a której właściciel nie posiadał już serca. Zło owładnęło mną tak dalece, że zabrakło mi serca wraz z tym wszystkim, co do tej pory miałem. W całym tym bagażu, jaki niosłem, dały znać o sobie wszystkie lata walk wschodu, jakie uprawiałem: pokłony w stronę przeciwnika, wykonywane przed i po walce. W języku sportowym pięknie się to ubiera w odpowiednie określenia, ale prawda jest taka, że łamie się pierwsze przykazanie Dekalogu. To wszystko miało uczynić ze mnie twardego mężczyznę. Taki mężczyzna nie posiada serca, nie posiada uczuć, nie płacze, nie uśmiecha się — ma kamienne serce. A coś takiego jak dusza, choć teoretycznie istnieje, jednak w praktyce u twardego mężczyzny nie istnieje!

Zaczęły nadchodzić coraz cięższe chwile. W tym trudnym dla mnie czasie oddaliłem się również od swojej mamy. Jednocześnie zastanawiałem się... (w tym momencie Konrad nie może mówić, urywa zdania, łzy pojawiają się w jego oczach) ...dlaczego osoba, która mnie urodziła, która najbardziej mnie kocha — dlaczego mnie nie rozumie? Co jest powodem, że tak bardzo jesteśmy od siebie oddaleni? Na końcu zrozumiałem, że wina jest we mnie, a nie w mojej mamie!

Jednak, choć pragnąłem coś zmienić w swoim życiu na lepsze, to już mi się nic nie udawało. Później, przy wszystkich przeciwnościach, opuściła mnie też cała moja energia i chęć do życia. W świecie medycznym nazwano by to pewnie depresją, a w rzeczywistości można by to określić jako egoizm i skupianie się na sobie. Choć autentycznie było mi bardzo ciężko, coraz gorzej.

Świadomie wstąpiłem do Cenacolo. Zapragnąłem, żeby Bóg odmienił moje życie. Przeszkadzały mi wszystkie moje uzależnienia i złe nawyki — takie jak nadmierne objadanie się, wyszukiwanie dobrych i modnych ciuchów itp.

Pan Bóg stworzył nas na swój obraz i podobieństwo, ale my sami, poprzez swój egoizm, zmieniamy ten obraz. Tu odnalazłem swój obraz w podobieństwie do Ojca: w radości, w pełni życia, w odniesieniu do Ojca wszystkiego co robię.

My tutaj jesteśmy wojownikami i żołnierzami Maryi. Tak więc nadal wojujemy, choć już na inny sposób. Walka fizyczna, która zdominowała moje życie, została przez Maryję zastąpiona walką duchową i pracą nad swoimi słabościami. I tak walczę z tym co złe, a co nabyłem przez wszystkie lata. We Wspólnocie zostajemy oczyszczani każdego dnia poprzez modlitwę, pracę i wyrzeczenia. Kiedy zdrowiejemy, jesteśmy w stanie przyjąć to wszystko, co Pan Bóg zaplanował dla nas.

To wszystko dobro, które od Boga otrzymałem, wyprosiła dla mnie moja mama.

I co jeszcze chciałbym Państwu powiedzieć...?

Jest również tutaj moja mama. Chciałbym jej zrobić przyjemność. .. Chcę powiedzieć jej miłe słowo... Co prawda sprawia mi to pewną trudność, jest jakby utrudnieniem w dawaniu świadectwa... (Konrad zaczyna szlochać, nie może już wcale mówić. Stoi ze spuszczoną głową i po prostu płacze.) ...Chcę powiedzieć, że moja mama... była dla mnie... zawsze przykładem... i to, że odnalazłem drogę do Pana Boga... ...zawdzięczam jej..."

Niczego więcej powiedzieć już nie może, łzy mu na to nie pozwalają. Zaraz też kończy świadectwo słowami: „Dziękuję Państwu..."

Stojący obok Mario daje Konradowi z uśmiechem kuksańca, by rozładować sytuację. Syn zaraz też pokazuje przyjacielowi z Cenacolo uśmiech i już z humorem wyjmuje z tylnych kieszeni spodni chusteczki do nosa, unosi je lekko do góry, pokazuje pielgrzymom ich większy zapas ze słowami: „Przygotowałem je na tę właśnie sytuację". Wszyscy zaczynają się śmiać, ja również...

Z Poematu Boga—Człowieka, ks. III cz. I

„Ja, Wysłaniec Boży, gromadzę tych, których człowiek zaniepokoił lub których szatan powalił. Ocalam ich. Oto Moje dzieło. Dzieło prawdziwie Moje. Uzdrowienie ciała to [ujawnienie] mocy Bożej. Zbawienie duchów to dzieło Jezusa Chrystusa, Zbawiciela i Odkupiciela. Myślę i nie mylę się, że ci, którzy dzięki Mnie odzyskali swą wartość w oczach Bożych i we własnych oczach, będą Moimi uczniami wiernymi. Ci będą mogli z większą mocą pociągnąć tłumy ku Bogu mówiąc: «Wy jesteście grzesznikami? Ja też. Jesteście poniżeni? Ja również. Zrozpaczeni? Ja także. A jednak, popatrzcie, Mesjasz miał litość nad moją duchową nędzą i chciał, abym był Jego kapłanem. On bowiem jest Miłosierdziem i chce, by świat był tego pewien, a nikt nie jest bardziej zdolny do przekonywania od tego, kto tego doświadczył»".

Z moich obserwacji.

Większość ludzi zaraz po swoim początkowym nawróceniu odczuwa nieodpartą potrzebę nauczania innych. Ja nazywam to „chęcią bycia nauczycielem". Nauczycieli mamy bardzo dużo, zarówno w świecie polityki, jak i w mediach, a nawet na ulicy, w autobusie, w sklepie... — właściwie wszędzie! Wielu ludzi woli być nauczycielami, niż uczniami.

Dobrze być nauczycielem, jeśli intencje są czyste, nie służą własnemu „ja", lecz wypływają z miłości do Zbawiciela. Jednak lepiej jest dla początkujących nawróconych, by to nauczanie odbywało się bardziej na sposób milczący — poprzez dawanie świadectwa własnym życiem, np. na wzór mojego ukochanego Apostoła świętego Pawła: „Ja, płód poroniony..."

Niezwykle rzadko spotykam się na co dzień z „nauczycielami", którzy dawaliby właśnie takie świadectwa — zaczynające się od tego, że sami najpierw byli bardzo grzeszni, lecz dostąpili łaski miłosierdzia. Na ten temat ta grupa „nauczycieli" woli raczej się nie wypowiadać. Ludzie najczęściej boją się jak ognia dawania takiego świadectwa... A opierają to na zasadzie: „Moje życie nie powinno nikogo interesować". Tacy „nauczyciele" również i dla mnie nie są wiarygodni — są po prostu polukrowani jak drożdżowa babka; pragną, by świat widział ich zawsze bez skazy.

Podam teraz proste przykłady ze swojego życia.

Pierwszy przykład. Jadąc tramwajem, było to dość dawno temu, zwróciłam uwagę na bardzo ładną młodą kobietę z dwójką małych dzieci, przygotowywanych przez nią do wyjścia na najbliższym przystanku. Trzymała te dzieci obiema rękami po obu swych stronach. Kiedy zbliżał się przystanek, ta matka nagle odwróciła się do tyłu, przytrzymując jedną dłonią oboje dzieci, zaś drugą uczyniła piękny znak krzyża. Kiedy pobiegłam wzrokiem za jej spojrzeniem, ujrzałam kościół. I wiecie co...? Od tej pory i ja zaczęłam czynić znak krzyża, a potem i mój syn, kiedy tylko przechodzimy czy przejeżdżamy obok kościoła. Zastanawiam się, dlaczego ludzie wstydzą się tego zewnętrznego znaku, wstydzą się tego, co powinno być dla nich łaską i zaszczytem. Wstydzą się Tego, który oddał życie swoje za nich, wstydzących się Go. Potocznie mówiąc, jest to dla mnie szokiem. Dlaczego? Bo myślę, że na Sądzie Ostatecznym ten tchórzliwy wstyd przemieni się w jedną mękę wstydu.

Również dotyczy to noszenia medalika jako biżuterii według zasady: „Dziś idę na spotkanie z wierzącymi lub jadę na pielgrzymkę, więc założę sobie na bluzkę medalik albo różaniec; jutro zaś idę do pracy lub na spotkanie w kawiarni, więc włożę ulubione korale, bo te będą bardziej pasowały do okoliczności. Dla tych osób lepiej by było, żeby w ogóle się nie dekorowały, bo w ten sposób ranią Pana Jezusa.

Drugi przykład. Kiedy odwiedziłam dom pewnej osoby, która niedawno się nawróciła i odczuwa silną potrzebę nauczania — co jest naturalne — zobaczyłam, że w dużym pokoju gościnnym na głównym i najbardziej widocznym miejscu został ustawiony duży telewizor, a na głównej ścianie piękne, malownicze widoki. Natomiast wizerunek Pana Jezusa został umieszczony na ścianie tylnej, za drzwiami, i to w ten sposób, że gdy te drzwi się otwierało przy wchodzeniu do pokoju, Pan Jezus zostawał przysłoniony. Zrozumiałam, że ta osoba jeszcze się wstydzi Nauczyciela, choć usiłuje głosić Jego naukę, i przyznam, że tego nie rozumiem.

Trzeci przykład. Było to także dość dawno, u samych początków mego nawracania się, kiedy to idąc po raz pierwszy w Pieszej Warszawskiej Pielgrzymce na Jasną Górę, podczas krótkiego odpoczynku siedziałam sobie na leśnej polance oparta plecami o drzewo. Wtedy to przysiadła się do mnie pielgrzymkowa siostra, mniej więcej w moim wieku. Byłam wtedy bardzo przygnębiona, bo zostawiłam w domu samotną chorą mamę, a syn zaraz po powrocie z Londynu wyprowadził się do Magdy, której adresu nie znałam. Co prawda Konrad miał bywać u babci każdego dnia, ale mimo to martwiłam się. Ta kobieta z pielgrzymki zaczęła opowiadać mi o swoim bardzo przystojnym jedynaku, inteligentnym studencie w wieku mojego syna. Mówiła przez cały czas same dobre rzeczy o tym synu, ale na koniec powiedziała, że nie jest szczęśliwa. Zapytałam, dlaczego. Otóż jej ukochany jedynak poznał dziewczynę, w której jest zakochany po uszy, ale ta dziewczyna nie podoba się właśnie jej, matce, bo kiedy oni siadają do stołu — choćby tylko na kawę i małe ciasteczko, na chwilkę — to ta dziewczyna zaraz zaczyna modlitwę przed posiłkiem. Ta moja siostra pielgrzymkowa uważała, że ta dziewczyna zwyczajnie przesadza, co tę matkę bardzo denerwuje. Moja rozmówczyni wolałaby, żeby jej jedynak poznał „normalną" dziewczynę. Nic jej nie odpowiedziałam, lecz wzniosłam oczy do nieba i zwróciłam się do Boga mówiąc Mu, że oddałabym wszystko co mam za to, żeby mój syn poznał właśnie taką dziewczynę. Położenie, w jakim znajdował się mój syn, wycisnęło mi łzy z oczu. Od tamtej pory zawsze już modlę się przed każdym posiłkiem, nawet wtedy, gdy sięgam po jabłko. To samo czyni mój syn. I choć ta kobieta dała antyświadectwo, jeśli chodzi o wiarę, Bóg zechciał posłużyć się nią, abym ja otrzymała pouczenie.

Czwarty przykład. Wchodząc do pewnego domu, za każdym razem pozdrawiałam tę rodzinę słowami „Szczęść Boże!" Niestety matka tej rodziny z uporem odpowiadała mi: „Cześć!", a ojciec przeważnie milczał. Za to ich dziecko odpowiadało mi: „Szczęść Boże!" Sami widzicie, że trudniej jest świadczyć swoim życiem o Chrystusie, by tym świadectwem pociągać tłumy z większą mocą, niż nauczać tylko teoretycznie, co czyni większość z nas.

„Modlitwą i cierpieniem więcej zbawisz dusz, aniżeli misjonarz przez same tylko nauki i kazania" (Dzienniczek 1767 — słowa Pana Jezusa do św. Faustyny).

Kiedy moja książka czekała w kolejce do sprawdzenia przez księdza teologa, urządziłam sobie przegląd kaset video. Jedna z kaset tak dalece mnie zafascynowała, że wzięłam się za jej opracowanie — pomyślałam, że to musi iść do ludzi. Dotyczyła ona, chociaż nie tylko, objawień w Medziugorju. Na drugi dzień, kiedy skończyłam pracę, Pan Jezus powiedział do mnie: „Chcę, żebyś tę pracę, którą wykonałaś pod natchnieniem Ducha Świętego, włączyła do książki". Ale co na to powie ksiądz Redaktor? — pomyślałam. Otrzymał tekst jako zamknięty, a ja cały czas dopisuję coś nowego... Jezus odpowiedział na tę moją myśl: „Ja ci będę w tym błogosławił".

„Medziugorje to duchowe centrum świata" (Jan Paweł II).

Objawienia Matki Bożej w Medziugorju trwają codziennie od 24 czerwca 1981 roku. To święte miejsce odwiedziło kilkadziesiąt milionów ludzi z całego świata.

Maryja mówi do swoich dzieci jako najlepsza Matka o najważniejszych rzeczach: o naszym nawróceniu przez pokutę, post i modlitwę. W bardzo prosty sposób wyjaśniał i tłumaczył to nieżyjący już (odszedł do Pana podczas Drogi Krzyżowej na górze Kriżevac 24 XI 2000 r.) ojciec Slavko Barbario. Ojciec Slavko włożył bardzo dużo wysiłku w to, by wprowadzić orędzia Matki Bożej w życie. „Nie mówcie o orędziach, ale żyjcie nimi" — to jego słowa.

„Maryja mówi: «Módlcie się, a nie będziecie się bać», więc musimy Jej posłuchać. Albo: «Kiedy będziecie się bać, nie skarżcie się ani nie płaczcie». Powiedzcie wtedy: przyszedł strach, bo nie chciałem się modlić. Trzeba realnie patrzeć, zrozumieć potrzebę modlitwy, bo naprawdę dotyczy to nas. Dzisiaj wielu ludzi żyje w strachu, przygnębieniu, a potem wpadają w depresję, stają się bezwolni, nie widzą celu życia. Kiedy przyjdą do was tacy ludzie na rozmowę, nie mówcie im od razu, że wszystko będzie dobrze. Wytłumaczcie im, że jeśli tak dalej będą żyć, muszą się liczyć ze skutkami tego. Chcielibyśmy zachowywać się jak uczniowie w szkole, to znaczy otrzymywać dobre oceny, a nie uczyć się. Nikt z nas nie czuje się dobrze, jeżeli czegoś się boi.

Modlitwa to spotkanie z Bogiem, a na to spotkanie trzeba poświęcić czas. Wtedy będzie można doświadczyć tego, o czym mówi Matka Boża: «Kto się modli, ten nie boi się przyszłości».

Widzicie, wszyscy jesteśmy ludźmi. Są takie sytuacje, w których jest rzeczą ludzką bać się, przeżywać chwile strachu. Nie jest problemem przeżyć te chwile w określonej sytuacji, ponieważ to wszystko jest normalne, ludzkie. Ale nie jest normalne, kiedy człowiek ciągle żyje w strachu. Wtedy takie sytuacje ocenimy tylko negatywnie. Jeżeli ktoś w swoim sercu nosi strach, zmniejszają się jego zdolności i możliwości działania. Kiedy czegoś się baliśmy, czy to w szkole, czy to w pracy, wtedy nie osiągnęliśmy dobrych rezultatów.

Tak więc widzicie, że strach nie może kierować naszym życiem, ponieważ wtedy może nas zupełnie zablokować i nie będziemy mogli zupełnie wykonać pewnych rzeczy. Oczywiście są takie sytuacje, w których człowiek nie jest odpowiedzialny za przeżywany przez siebie strach. Mogą to być pewne sytuacje z dzieciństwa, a wtedy trzeba poszukać pomocy u lekarza. Są lęki, które mają swoje źródło w chorobie, ale są i takie, których nie można wytłumaczyć. Można powiedzieć, że jest to działanie złego ducha. Strach jest powiązany głęboko z [brakiem] wewnętrznej wolności, miłości i wiary.

Modlitwa

Do tego spotkania z Bogiem potrzebny jest czas. Dlatego, jeśli ktoś pragnie się modlić, jest bardzo ważne, aby znalazł czas. Bez tego nasze spotkania będą powierzchowne. Bo jeśli chcemy spotkać się z ojcem, matką, potrzebny jest na to czas. Jest to łaska i moc, kiedy ludzie znajdują czas. Kluczem do tego, by znaleźć czas, nie są godziny, ale miłość. Jeżeli kogoś kochasz, znajdziesz dla niego czas; jeśli nie kochasz — nie masz dla niego czasu. I kiedy pomyślisz, że musisz przebywać z tym kimś, jest to dla ciebie zbyt trudne.

Różne są formy modlitwy, ale najpiękniejsze jest stanie przed Bogiem z miłością. To jest Łaska, otrzymanie miłości. I wtedy wiele rzeczy może się wydarzyć. Bóg wszystkie problemy związane z modlitwą rozwiąże. Maryja prosi, by medytować te słowa: «Aby Bóg zajmował pierwsze miejsce w moim życiu». Matka Boża w Medziugorju oczekuje od nas modlitwy sercem, to jest modlitwy sercem z miłością. A to nie oznacza doznawania, odczuwania spokoju, radości, nie musimy też widzieć rezultatów tej modlitwy.

Modlitwa sercem zaczyna się wtedy, gdy człowiek słyszy wezwanie do modlitwy i na nie odpowiada, chociaż nie wie, w jakiej intencji ma się modlić. Modlitwa sercem wyklucza inne warunki: to, czy w czasie niej czujemy się dobrze czy nie (to nie jest ważne), czy czujemy się wybrani czy nie (to też nieważne).

Człowiek, który modli się, zaczyna wzrastać w modlitwie. Z drugiej strony można powiedzieć, że z modlitwą jest tak, jak z nauką języka: gdy ktoś uczy się języka, ale nie praktykuje go, nie ćwiczy, nigdy go nie opanuje. Wielu katolików jest zaawansowanych w modlitwie, ale podobnie jak ktoś kto zaczął uczyć się języka — trochę gramatyki itd. — ale zaprzestał tej nauki, zatrzymał się na pewnym poziomie, nie ćwiczył się w tym i teraz nie umie się nim posługiwać. Kto nie zaczął ćwiczyć się w modlitwie, nie zna języka modlitwy. Dlatego też w rzeczywistości wielu katolików jest nimi tylko z nazwy — oni nie znają języka modlitwy ani go nie rozumieją, ponieważ w modlitwie należy się ćwiczyć i wzrastać. Język modlitwy trzeba rozwijać. Ten język jest wyrazem naszej wiary, naszej miłości. Podsumowując: należy zacząć znajdować czas, praktykować, a pewnego dnia wszystko będzie tak, jak być powinno.

Serce otwarte to serce, które słyszy wezwanie i które kontynuuje modlitwę. Takie serce będzie się bardziej otwierać i zyskiwać pokój. Kto nie ma otwartego serca, nigdy nie będzie się tym smucił, a kto zacznie się modlić i będzie w modlitwie wzrastał, powie: mam zamknięte serce, ponieważ on jest tego świadomy, zna język modlitwy, podobnie jak uczący się obcego języka. Jeżeli znacie jakiś język, znacie swoje błędy, wyraźnie widzicie swoje niedoskonałości, ale też swoje możliwości i wytrzymałość.

Jedyną drogą człowieka wierzącego jest droga modlitwy. Oto orędzia Matki Bożej z Medziugorja, dotyczące tego tematu:

«Módlcie się przez trzy godziny dziennie [...], za mało się modlicie, módlcie się najmniej pół godziny rano i wieczorem. Poświęćcie pięć minut Najświętszemu Sercu [...]».

«Zaczęliście się modlić przez trzy godziny dziennie, ale patrzycie na zegarek, troszczycie się o pracę. Troszczcie się tylko o to, co jest naprawdę zasadnicze. Pozwólcie, by Duch Święty prowadził was w głąb was samych. Wtedy praca pójdzie wam dobrze. Nie spieszcie się, pozwólcie się prowadzić, a zobaczycie, że wszystko się dobrze skończy».

«Bądźcie uważni [...], szatan będzie się starał zawrócić was z tej drogi. Ci, którzy oddają się Bogu, staną się przedmiotem ataków».

«Szatan jest oszalały z wściekłości na tych, co poszczą i nawracają się».

«Niech wszystkie rodziny poświęcają się Najświętszemu Sercu codziennie».

O Slavko: Pragnę, aby Bóg był na pierwszym miejscu w moim życiu. Wyzwól nas od fałszywych bóstw tego świata, od materializmu, od bezbożności, żeby nasze serce było całkowicie w Bogu i z Bogiem.

Jak dalece potrzebna jest nasza modlitwa Maryi? O tym trzeba by pomyśleć. Modlitwa potrzebna jest przede wszystkim człowiekowi, bo modlitwa to przebywanie z Bogiem. Jak dziecko potrzebuje obecności rodziców, tak dusza potrzebuje przebywać z Bogiem.

Wobec tego, co widziałem i słyszałem w Medziugorju, powinniśmy w ogóle zmienić koncepcję modlitwy, ponieważ u nas w Chorwacji, czy też, oczywiście, i w Polsce, modlitwa polega głównie na proszeniu, szukaniu czegoś. Modląc się szukamy czegoś, prosimy o coś, ale to jest tylko mała cząstka modlitwy. Jeżeli nasza modlitwa będzie ukierunkowana tylko na prośby, to tak jakbyśmy prosili naszych rodziców o to, czego chcemy i potrzebujemy, a w momencie, kiedy oni potrzebują czegoś od nas, nie odpowiadamy na ich prośby — kiedy im potrzebna jest nasza pomoc, to nas nie ma. Jeśli nasza modlitwa polega tylko na proszeniu — świadczy to o naszym egoizmie, okropnym egoizmie: daj mi, bo mi jest potrzebne, bo ja pragnę czuć się dobrze. To jest dowiedzione absolutnie, że modlitwa jest nam potrzebna w szerszym sensie — jako spotkanie. I powiedzmy: modlitwa różańcowa jest nam potrzebna, bo dzięki niej uczymy się, jak powinien zachować się człowiek, kiedy jest mu dobrze, kiedy jest mu ciężko i kiedy dostępuje chwały. Kiedy rozmyślamy o Jezusie i Maryi w poszczególnych tajemnicach, wtedy znajdujemy się w szkole życia.

Bardzo często zdarza się, że kiedy jest nam dobrze, stajemy się źli. Powiem wam, że nie słyszałem, żeby jakaś rodzina rozstała się z tego powodu, że byli głodni, nie mieli co jeść, gdyż ich cierpienie jednoczyło ich. Rozstawali się wtedy, gdy było im dobrze.

Kiedy jest nam dobrze, nie umiemy się znaleźć w tej sytuacji. Ile dzieci opuszcza rodziców, odchodzi, kiedy mają wszystko. Po prostu nic nie słyszą, zamykają drzwi. Obyśmy w tym dobru, które przeżywamy, nie zapomnieli o Bogu i o sobie nawzajem. I to jest część radosna Różańca.

A kiedy jest nam ciężko, abyśmy znów nie zapomnieli o Bogu i o bliźnich, abyśmy wiedzieli, co mamy czynić, musimy brać przykład z cierpiącego Jezusa. Co Jezus czyni, gdy cierpi, i co czyni Maryja, kiedy cierpi? Na to wszystko należy patrzeć w kontekście tajemnic chwalebnych, bo jeśli człowiek umie cierpieć z miłością i umie pomagać innym, dojdzie do chwały.

Zatem to najpierw nam potrzebna jest modlitwa. A to, o czym mówi Matka Boża w Medziugorju: «Wy jesteście mi potrzebni, bez was nic nie mogę uczynić» — to jest takie Matczyne określenie, które musimy przyjąć i uczynić wszystko co możemy. A dlaczego Bogu potrzebna jest nasza modlitwa — to już inna sprawa. Możemy to zrozumieć na przykładzie dzieci i rodziców. Ile razy matki mogą zrobić coś same, a jednak proszą o to swoje dzieci. Robią to po to, by dziecko czegoś się nauczyło, by potrafiło zrobić coś razem z mamą. Kiedy będziemy się modlić, to Boże i Matki Bożej intencje staną się naszymi. A wtedy będziemy mogli wiele uczynić, będziemy odczuwali pokój, będziemy umieli kochać i wybaczać. Zatem wiele trzeba będzie zmienić. Nasze intencje i potrzeby są na pewno intencjami Matki Bożej, ale intencje Matki Bożej nie są naszymi intencjami. Można to bardzo dobrze zrozumieć, patrząc na stosunek matki do dziecka. Intencją matki jest danie dziecku wszystkiego, co jest mu potrzebne, ale liczne sprawy i intencje, o które ona prosi, nie są, niestety, intencjami i sprawami dziecka.

Matka Boża pragnie nas nauczyć i wychować, że wiara bez uczynków jest martwa. Tak jak mówił święty Jakub Apostoł: «Pokażcie mi wasze uczynki, a ja pokażę wam waszą wiarę». Myślę, że w tym sensie jedną z intencji Maryi jest modlitwa za niewierzących i o pokój. Ponieważ są to nasze potrzeby, a Ona uczy nas, byśmy to zrozumieli. Matka mówi: «Ja jestem z wami, ale wy musicie ze Mną współpracować».

Wielka szkoła! I rzeczywiście my, chrześcijanie, jeśli chcemy być chrześcijanami, powinniśmy wiele rzeczy zmienić, zwłaszcza to, co dotyczy modlitwy, Mszy świętej i naszego chrześcijańskiego powołania.

Post i Eucharystia

Post jest orędziem biblijnym. Wszyscy prorocy mówili: módlcie się i pośćcie, a otrzymacie pokój. Prorocy pościli (prorok Eliasz o chlebie), Jezus pościł, później pościł cały Kościół do pięćdziesiątych lat dwudziestego wieku. Post był obecny zarówno w słowach, jak i w praktyce. To jest fakt. Drugim faktem jest to, że my całkowicie zapomnieliśmy o poście. Pojęcie postu sprowadziło się do tego, że w piątek nie jemy mięsa, a wielu chrześcijan, szczególnie młodych, nawet i o tym nie pomyśli. Przypominam sobie pewnego kapłana, który powiedział mi, że jest 30 lat księdzem i nigdy nie mówił o poście. Byłem zdziwiony, jak to możliwe... To są fakty!

Dwa dni postu w Kościele: Środa Popielcowa i Wielki Piątek, nie stanowią nawet minimum tego, co my, chrześcijanie, powinniśmy czynić.

Eucharystia zawsze była związana z postem. Od północy do momentu Komunii świętej był post. Był on przygotowaniem ciała i duszy do spotkania z Jezusem. Potem post eucharystyczny został skrócony do trzech godzin, następnie do jednej godziny, a teraz dla większości ludzi, szczególnie dla dzieci, nawet ten post nie istnieje: dużo dzieci, czekających przed kościołem na Mszę świętą, je lody, zjada cukierki, żuje gumę. Kiedy usłyszą dzwony na Mszę świętą, wyrzucają to gdziekolwiek, po czym uczestniczą we Mszy, przyjmując Komunię świętą. Dlatego należałoby porozmawiać o poście.

Pościć można w różny sposób. Matka Boża wzywa nas do postu o chlebie i wodzie. Chleb jako symbol życia i chleb przygotowany do Mszy świętej. Gdy ktoś zaczyna pościć, niech je ten chleb do woli i powoli, a przy tym niech pije dużo płynów. Może pić wodę i herbatę.

Oprócz tego, że post jest przygotowaniem do Eucharystii, jest też bardzo ważny dla zdrowia duszy i ciała. Bardzo dużo chorób jest związanych ze sposobem odżywiania się i używania żywności, ale i rodzajem żywności. Groźne jest to, że zbyt wiele jemy. Również z powodów zdrowotnych ważne jest to, by wrócić do postu.

Post pomaga nam też dostrzec, czego potrzebujemy, a co jest nam niepotrzebne. Zabiegając o rzeczy materialne zapomnieliśmy o rzeczywistości [duchowej], o tym co mamy i co jest nam potrzebne. Patrzymy tylko na to, by mieć więcej i więcej, i za tym gonimy. Dlatego Matka Boża ma rację mówiąc nam: «Zatrzymajcie się, stop!» Dwa dni uspokojenia od żarcia — i to jest wielkim dobrodziejstwem zarówno dla kuchni, jak i dla matek i żon. To jest wyzwolenie. Ile razy gubi się wiele sił i poświęca się mnóstwo pracy, a tak naprawdę jest to niepotrzebne. Nasz organizm jest rozsądny, naprawdę jest rozsądny: wie, ile potrzebujemy i sygnalizuje nam, kiedy potrzebujemy. Nasz organizm ma swoje rezerwy i należy je wykorzystać. Wiele razy pozwalamy decydować o jedzeniu naszym oczom — jemy to, co się nam podoba i na co mamy smaczek. Jemy i nie zastanawiamy się, czy jeszcze tego potrzebujemy.

Matka Boża wzywa nas, byśmy nabrali dystansu, zmienili nasz stosunek do rzeczy materialnych, także do przyrody. Matka Boża ma wobec nas głęboki psychologiczny program.

Spowiedź

Wielu ludzi zatraciło sens spowiedzi, zatraciło poczucie grzechu. Wielu pyta: dlaczego mam iść do kapłana, który jest przecież człowiekiem, czy nie mogę sam wszystkiego powiedzieć Bogu? Ale przecież grzech nie jest wymysłem księży ani Kościoła, ani rodziców. Grzech jest tym, co człowieka niszczy, co przerywa jego wzrost. Dlaczego alkoholizm jest grzechem? Problemem jest to, że gdy człowiek za dużo wypije, nie może myśleć, pracować, chodzić, mówi wtedy źle; jeżeli prowadzi samochód, robi to źle. W tym tkwi grzech alkoholizmu. Grzechem jest, jeśli człowiek nie modli się. Jeśli np. posadzicie jakąś roślinę w waszym ogrodzie i nie podlewacie jej, nie pracujecie nad nią, ona nie rodzi wcale owoców. Możecie powiedzieć, że nie zniszczyliście tej rośliny ani jej owoców, ale musicie przyznać, że nic nie zrobiliście w tym kierunku, by ona mogła wzrastać. Wtedy jest to grzech.

Ile Bóg dał nam darów, których wcale nie wykorzystaliśmy... Kto ma za to odpowiadać?

Grzech rani, z grzechu rodzą się choroby wnętrza, duszy. Spowiedź jest potrzebna, gdyż podczas spowiedzi możemy porozmawiać z księdzem, który powie: «Bóg ci przebacza». To jest, z terapeutycznego punktu widzenia, bardzo ważne. Pamiętam dziewczynę, która powiedziała mi: «Dlaczego mam iść do księdza, kiedy ja sama mogę z Bogiem porozmawiać?» Wtedy odpowiedziałem jej: «A dlaczego ludzie idą do psychoterapeutów, rozmawiają tam o swoich problemach, otwierająsię?» Odpowiedziała: «Bo tam znajdują człowieka, który ich wysłucha». Podobnie jest ze spowiedzią. Spowiednik także ciebie wysłuchuje, rozmawia z tobą, ale oprócz tego działa Boża łaska, niosąca przebaczenie i uzdrowienie.

Ludzie muszą wrócić do spowiedzi, gdyż jest to moment, w którym spotykamy się z Bogiem i Jego łaską, a Bóg nas oczyszcza, łaska nas uzdrawia i przywraca nam nadzieję.

Matka Boża powiedziała, żeby spowiadać się raz w miesiącu. Chciała przez to powiedzieć, że należy spowiadać się regularnie. A jak często? To jest tak samo, jakbyście pytali, jak często chodzić do lekarza. Są tacy, którzy chodzą codziennie, dopóki nie zostaną wyleczeni. Ale i ten, kto czuje się zdrowy, również powinien iść co jakiś czas na badanie kontrolne. Jest bardzo ważne, żebyśmy poważnie podeszli do życia duchowego, zrozumieli potrzebę spowiedzi i poszli do niej; żebyśmy korzystali z Bożego Miłosierdzia.

Nawrócenie

Orędzie Matki Bożej: „Drogie dzieci! Pragnę wam powiedzieć, że ten czas jest szczególnie dla was, parafianie, przeznaczony. Gdy jest lato, mówicie, że macie dużo pracy. Teraz nie ma pracy w polu, niech więc każdy z was pracuje nad sobą! Przychodźcie na Mszę świętą, gdyż to jest czas darów dla was. Drogie dzieci, jest wielu takich, którzy regularnie przychodzą, mimo niepogody, bo Mnie kochają i chcą w szczególny sposób okazać swoją miłość.

Proszę was, byście Mi okazywali miłość, przychodząc na Mszę świętą, a Pan obficie was wynagrodzi. Dziękuję, że odpowiedzieliście na Moje wezwanie".

O. Slavko: „Nawrócenie jest słowem, które ciągle słyszymy. Ma ono dwojakie znaczenie: można od czegoś odwrócić się albo do czegoś wrócić. I tak np. najpierw muszę zostawić tę pierwszą część, tzn. odwrócić się od grzechu, od złego stosunku względem innych ludzi, od złego odnoszenia się do siebie, a potem — wrócić do Boga. To jest proces nieustający i, niestety, wielu chrześcijan w tym momencie jest w punkcie zerowym. Wielu z nich mówi o sobie: jestem dobrym chrześcijaninem, nic złego nikomu nie uczyniłem. Jeżeli ktoś może w ten sposób powiedzieć, to chwała Bogu. Ale nie czynić zła — to tylko połowa nawrócenia. Drugą częścią nawrócenia jest czynienie dobra. Przecież na Sądzie Ostatecznym Jezus nie zapyta nas, czy nie kradliśmy, ale zapyta, czy czyniliśmy dobro. Odpowiemy: «Nikomu niczego nie ukradłem». A On zapyta: «A co zrobiłeś z tym, co posiadałeś?» Powiemy: «Nigdy nikomu nie powiedziałem niczego złego». Ale czy powiedziałem komuś coś dobrego?

Przykład: w rodzinie matka przygotowuje śniadanie. Wszyscy domownicy przychodzą i nikt nic nie mówi, więc mama pyta: co jest, dlaczego nie powiedzieliście przynajmniej «Dzień dobry»? Wszyscy mogą odpowiedzieć: «Nic złego ci nie powiedzieliśmy». Mama mogła być przecież zadowolona i mogła powiedzieć: chwała Bogu, że nic złego, ale gdzie jest «Dzień dobry, czy dobrze spałaś?»

Podsumowując: nawrócenie jest pozostawieniem grzechu i trwaniem w dobrym.

Wielu chrześcijan może i próbowało pozostawić grzech, ale nie wzrastali w dobru — zatrzymali się, a to nie jest nawrócenie!

Nie jest nawrócony ten, kto mówi: «Ja nie zabijam». Nawrócony jest ten, kto wie, jak nawet najmniejsze swoje dobro dzielić z innymi, jeśli oni tego potrzebują; kto wie, jak poświęcić czas innym, jak ofiarować swoje życie.

Na końcu swojej drogi nawrócony, jak święty Franciszek, będzie płakać i mówić: «Muszę się nawrócić». Ci zaś, którzy nie są nawróceni, powiedzą: «Jestem dobrym chrześcijaninem, nikogo nie zabiłem».

Popatrzcie, co się dzieje w krajach chrześcijańskich: rozwody, narkomania, aborcja. Wygląda na to, że nie ma krajów chrześcijańskich ani chrześcijańskich ideałów. Nie ma ich!!! Trzeba wrócić, wrócić do Boga. Walczyć ze złem i wzrastać ku dobru".

Matka Boża mówi w Medziugorju: „Pośćcie i módlcie się, a możecie powstrzymać katastrofy". Poszcząc stajesz się silniejszy i zdobywasz władzę nad sobą.

Kiedyś Matka Boża mówiła: „Módlcie się, jeśli chcecie", a teraz mówi: módlcie się, bo jeżeli tego nie zrobicie teraz, później będziecie bardzo żałować. Nie możecie zrozumieć, co oznaczałoby dla was opuszczenie teraz tej drogi.

Listy Konrada (fragmenty)
4 czerwca 2004, Medziugorje

„Szczęść Boże Mamo!

Mija już rok, jak wstąpiłem do Wspólnoty. Na tę okoliczność będę musiał coś powiedzieć chłopakom wieczorem — zgodnie z regułą.

A cóż mogę powiedzieć Tobie? Chyba to, czego nie powiedziałem Ci wcześniej: że dopiero teraz zrozumiałem, jak bardzo mnie kochasz i jak bardzo ja kocham Ciebie.

Jest tu takie powiedzenie, które ma swoje pokrycie w rzeczywistości, że kiedy wstępuje się do Wspólnoty — tj. w pierwszym roku — ma się serce z kamienia (podobne jakie znalazłem — leży ono w moim pokoju). W drugim roku mamy tu serce z drewna, a w trzecim już normalne, ludzkie.

Z pewnością dobrze odnaleźliśmy się (Ty i ja) tutaj razem podczas Twego pobytu w Cenacolo. Ja bardzo się z tego cieszę. Podobało mi się, że byłaś tak pełna pokoju...

Kiedy piszę do Ciebie, właśnie teraz zajrzał Vizy (a wie, że piszę list do Mamy) i pozdrawia Cię: „Laku noc Mama".

Dziękuję za piękne słowa, jakie wpisałaś na początku zeszytu. Niektórymi żyję na co dzień, np. o pokorze i całkowitym zdaniu się na wolę Pana Jezusa, przy umiejętnym odczytywaniu jej. Walczę też trochę ze smutkiem. Rozważam to wszystko podczas adoracji w kontekście nauki Chrystusa. Jest też parę dobrych zadań na przyszłość, jak choćby zdobywanie prostoty, szczerości, radości, miłości.

[...] Zazwyczaj staram się kłaść o 22.00 lub 22.30, tak jak mi doradziłaś, bo naprawdę miałem coraz mniej sił fizycznych, aby podnieść się na nocną adorację. Teraz przybyło mi trochę obowiązków, jak to w życiu bywa. Mam «syna» czyli jestem «aniołem stróżem» 22—letniego Albańczyka, który przeżył wojnę w Kosowie. Muzułmanin, ale miał takie bożki, jak przemoc, pieniądze, narkotyki, muzyka. Poza tym to dobry dzieciak, ma w sobie pragnienie zmiany, a to jest bardzo ważne. Jego mama jest szefem policji w Kosowie, a jego dziadek piastował najwyższy urząd w państwie.

Dostałem już pod opiekę naszą dyspensę z ubraniami i środkami higienicznymi. Mam z tym małe urwanie głowy: ten chce majtki, tamten papier toaletowy... Prowadzę też grupę młodych, a i w naszym domu zostałem kucharzem. Najgorszą pigułką do połknięcia jest dla mnie to, że muszę zjadać to co zostanie, tzn. to, na co chłopaki nie mają ochoty. Ty znasz regułę i wiesz o co chodzi. Na to jedno jestem trochę wkurzony, bo już po północy bolał mnie brzuch.

Nie mogę rozdzielać im równo większych porcji, bo musi zostać na bis (dokładkę). A jak chłopcy akurat dziś mają mniejszy apetyt lub coś im niej smakuje, to nie chcą już dokładki i wszystko idzie do mojego żołądka... (kluski, ryż). Muszę opracować pewien sposób i rozdzielać równo, ale w większych porcjach, tak aby nic nie zostawało na bis, bo wkrótce pęknę jak balon.

[...] Zbliża się 24 czerwca — rocznica objawień w Medziugorju, a więc i większy napływ pielgrzymów. Tak też i ja zwiększam swoje obroty — frezuję po 200—300 obrazków dziennie. Jest to duży wysiłek, wziąwszy pod uwagę wszystkie codzienne zajęcia, ale tylko w takich warunkach możesz sprawdzić «modlitwę konkretną». Mama (Matka Boska) powiedziała mi, że to jest najbardziej konkretna — praktyczna modlitwa: zaakceptowanie trudności, niewygód, różnych niedoli; zmaganie się z nimi z ufnością, że właśnie to przyniesie nam zdrowe, Boże owoce.

Generalnie idziemy do przodu, Alleluja!

Jest już 23.05, zaraz położę się spać, bo o 2.00, jak Bóg da, odwiedzę Go. Laku noc, Mama!

Niedziela, jestem w małej kaplicy. Piszę przed Najświętszym Sakramentem, ale na kolanach. W ciągu dnia brakuje już czasu na pisanie listów.

[...] Mamo, znowu zmieniłaś numer telefonu... Czyżbyś miała kłopoty? — Napisz, to oddam je Bogu w modlitwie.

Twój list i zdjęcie Michała sprawiły mi ogromną radość i dodały motywacji do podjęcia jeszcze większego wysiłku i wszelkich trudności w intencji mojego syna. Doświadczam również i tego, że tęsknota za nim i związane z tym cierpienia czynią mnie bardziej silnym, dojrzałym i roztropnym na przyszłość, na moje spotkania z ludźmi, na trudne sytuacje życiowe. Jednak tego o czym piszę, można nauczyć się jedynie poprzez bliskość względem Pana Boga oraz wielką zażyłość między Bogiem a człowiekiem. Tej zażyłości, do której sam Bóg dopuszcza, doświadczam tu, w Medziugorju. W innych warunkach, poza tym miejscem, nie poradziłbym sobie z sytuacją, w jakiej się znalazłem.

Mamo, nie martw się tym wszystkim, bo ja wierzę, że wszystko jest wolą Pana Boga. On wszystko może, a przy tym zawsze chce dla nas dobra i szczęścia. Wierzę, że i moja modlitwa pomoże mi i przyczyni się do tego, czego tak gorąco pragnę. Kiedy przyjdzie odpowiedni czas, będę gotowy na to spotkanie i na tę trudną rozmowę — jak nigdy dotąd — z Jezusem i Maryją w sercu.

Podczas wszystkich trudnych spraw, jakie tu też mają miejsce (jesteśmy tylko ludźmi), staram się nie tracić pokoju w sercu, cokolwiek by się nie działo. Przyznam, że czasami to wcale nie jest łatwe, jednak trzeba zaprawiać się w tego rodzaju bojach, bo ta walka będzie toczyć się do końca życia. Ale Ty przecież o tym wiesz.

[...] Co do mego przyjazdu w przyszłym roku [...], ale nie będziemy rozśmieszać Pana Boga naszymi planami, przyjmiemy wszystko co nam da.

Powrócił do Wspólnoty mój były «anioł stróż». Niestety po trzech miesiącach... upadł. Dobrze, że zapamiętał, gdzie należy wrócić. Jest tak, jak Ci pisałem: życie składa się z wyborów. Znał wszystkie reguły «Bożej gry»: trud, niewygoda, czystość, żyć «powoli», modlitwa trzy razy dziennie, a jednak... zostawił to — zapomniał, że jego przeciwnik (heroina) czeka cierpliwie. Jednak najważniejsze, że powrócił. Teraz, jak sam mówi, nie da się już po raz trzeci nabrać na zło, którego pełno jest na całym świecie. Pożyjemy, zobaczymy... Wszyscy jesteśmy słabi. Bardzo ważne jest, byśmy stawali w prawdzie przed samymi sobą, a przede wszystkim przed Panem Bogiem: «Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli».

Ja też upadłem. W ostatnim tygodniu podjąłem decyzję, że wyrzekam się słodyczy przez jeden rok w intencji Michała. Ale tak naprawdę, to myślałem też o swoich stawach (kościach) i o zębach, bo wypadła mi plomba. I gdzie byłem «prawdziwy»? Dziś trzy razy zjadłem (co prawda mały — 2 na 3 cm) kawałek ciasta na deser. Zagłuszyłem swoje sumienie, które przypominało mi o moim postanowieniu. Bóg przypomniał mi o nim kolejny raz przez Krzyśka podczas naszej rozmowy, chociaż nikt z ludzi nie znał tego postanowienia, tylko sam Bóg. Usłyszałem takie oto słowa: „To prawda, że nie mamy tu heroiny, ale nie ma tu też gościa, który odmówiłby sobie kawałka ciasta". Mam nadzieję, że w dalszej pracy nad sobą będę pierwszym takim gościem...

I tak każdego dnia, krok po kroku, staram się wsłuchiwać w głos sumienia, który mnie stale napomina, i w ten sposób odczytuję wolę Bożą i ją wypełniam. Jest to trudne, ale nie niemożliwe.

W ósmym dniu mojej nowenny do Przenajświętszej Trójcy przez wstawiennictwo św. Teresy od Dzieciątka Jezus otrzymałem obrazek ze św. Tereską, która trzyma, jak zwykle, krzyż i kwiaty [...]. To było dla mnie potwierdzeniem, że Pan Bóg stale jest przy nas i mówi do nas.

Cieszę się z Twojej ewangelicznej pracy — na pewno sobie poradzisz, przecież posyła Cię tam sam Chrystus [...].

Zrozumiałem, że Matka Boża jest moją Matką i że tylko przez Nią mogę zbliżyć się do Jej Syna, którego trzyma na ręku. Zrozumiałem też jeszcze jedną, najważniejszą rzecz: że ja także muszę się stać taki «mały», żeby Maryja mogła mnie unieść i wziąć w ramiona jak każda mama.

Przez dziewięć dni przed 26 lipca, po dwadzieścia cztery godziny dziennie, jestem z Tobą. Kocham Cię Mamo i mam nadzieję, że w przyszłości będę mógł okazać Ci jeszcze więcej ciepła oraz przysporzyć więcej radości za całe dobro, jakie dałaś mi w swoim życiu. Wysyłam Ci na imieniny ikonę św. Anny z Najświętszą Maryją Panną [...]

PS. Czy Pan Stefan mógłby przysłać dwie maszynki do strzyżenia włosów? Nasze przestały już działać. Dziękuję [...]".

sierpień 2004

„[...] Cztery dni temu zostałem przewieziony do Włoch [...]. Jest to duży dar dla mnie [...]. Dom jest piękny. Zarówno willę, jak i całą posiadłość z obszerną winnicą (5 ha) i ogrodem, w którym pracujemy, podarowano s. Elwirze dla Cenacolo [...].

Jest nas dwunastu (wymowna liczba) [...]. W tej części Włoch [...] ludność żyje z produkcji wina [...] bardzo dobrego.

Wspólnota ma tu charakter ściśle rodzinny. Mamy też wielu przyjaciół [wśród] mieszkańców, którzy pomagają nam w zdobyciu pożywienia (można rzec bardzo dobrego w porównaniu z o wiele skromniejszymi posiłkami w Medziugorju, ale tam jest obecnie 120 mężczyzn, więc zrozumiałe...).

Zbiór winogron trwa około trzech, czterech tygodni. Po zbiorach pracujemy w ogrodzie przy domu. Pomagamy też naszym sąsiadom. W okresie zimy robimy różańce, rąbiemy drzewo i wykonujemy wszystko, co niesie ze sobą dany dzień. Ogólnie mówiąc — nie ma tu ciężkich prac. Pomimo to jest trudniej. Dlaczego?

Jest taka opinia, że małe domy są najcięższe, ale właśnie w nich poznajesz siebie najlepiej. Nie możesz «uciec» w przyjaciół, w pracę kilkunastogodzinną, nie możesz «uciec» od siebie i swoich problemów. Można porównać obecne miejsce (mego wzrostu duchowego) do pustyni, oczywiście po części. Dlatego jestem przekonany, że dla mnie jest to dobre, bym mógł głębiej zajrzeć do swego wnętrza [...].

Okolica jest piękna. Otaczają nas dookoła góry pokryte winnicami [...], piękne domy [...], jest cicho i spokojnie.

Pośród naszej dwunastki oprócz Włochów jest Polak (17—letni), Słowak, Czech, Chorwat.

Myślę o tym (zachęcony przez Słowaka), by wziąć udział w kursie modlitewnym, ukierunkowanym na głębsze poznanie Pisma Świętego i kontemplację. Kurs ten prowadzi zakon od adoracji Najświętszego Sakramentu. Adoruje on Chrystusa od ponad 40 lat.

[...] Pytasz o czas mego pobytu... Jak przyjadę, to porozmawiamy na ten temat głębiej.

[...] Cały czas uczę się poprzez konkretną modlitwę (nie zapominając o przesłaniach Bożych) patrzeć, mówić i ogarniać sercem. Pragnę całkowitego uwolnienia się od [skutków] moich relacji względem osób, które mi ból zadają — to chyba przychodzi mi najciężej. Jednocześnie wiem, że to jest najważniejsze. Serce nie może długo rozmyślać, zastanawiać się i analizować. Serce powinno jako pierwsze zawsze czynić dobro i dawać miłość. [Na swoje] Serce [...] wskazuje sam Chrystus. Nasz umysł działa zawsze 3—4 sekundy, a później bardzo często popełniamy błędy.

Ostatnie trzy miesiące w Medziugorju były dla mnie pod kątem obowiązków bardzo ciężkie: kuchnia, „anioł stróż", dziennik, dyspensa, strzyżenie włosów, sprzątanie dużej kaplicy. Wiele obowiązków, niewiele czasu na modlitwę, adorację [...]. Ale byłbym zapomniał napisać Ci, że mimo to rozpocząłem nowennę do św. Brygidy. Ta nowenna przygotowywała mnie (dawała siłę) do wykonywania ciężkiej pracy. Zrozumiałem, że Jezus chce, abym te wszystkie czynności ofiarowywał jako modlitwę, co nie przychodziło mi łatwo — brakowało mi cierpliwości, miłości, pokoju do końca. Dzień kończyłem o l—l.30 w nocy [...]. Pewien Włoch pomógł mi zrozumieć, że nieistotne jest to co robisz i jak się czujesz, ale najważniejsze jest w tych wszystkich sytuacjach wypracować sobie swoje własne odniesienie do Pana Boga, czyli umieć odczytywać innych jako lustro swoich odczuć i nie gubić przy tym pokoju. Zaakceptować swoje słabości i prosić Chrystusa o pomoc.

Dlatego też moja obecność tutaj jest bardzo dobra. W obecnych warunkach będę mógł doświadczyć, sprawdzić i kontynuować to, czego nauczyłem się i doświadczałem każdego dnia w Medziugorju.

[...] O godz. 18.00 zszedłem z ogrodu z motyką i rozważam nad moim odbiciem w otaczających mnie ludziach. Tu we Wspólnocie, w domu mówi się, że można prześwietlić się na wylot. To prześwietlenie jest dość bolesne, bo prawda o sobie często boli. Jednak ten ból, ta operacja może uczynić nas wolnymi i w ten sposób zamienić cierpienie w radość. Myślę, że w tej pracy nad wzrostem mojej duchowości pomoże mi wspomniany kurs.

[...] Cieszy mnie tu dużo rzeczy; poprzez świadectwa chłopców widzę, że jesteśmy narzędziami w rękach Ducha Świętego. Każde świadectwo jest inne, dotykam namacalnie działania Ducha Świętego.

W pokorze wyznaję, że widzę też różnice między nami a odwiedzającymi nas pielgrzymami.

[...] Wiem, że przyszłość musi już być tylko z Jezusem i z Maryją. Odkrywam, że jedną z najważniejszych rzeczy (jak pewnie Ty wiesz już od dawna) jest uratować jak największą ilość dusz. Nie wiem tylko jeszcze, w jaki sposób zechcą posłużyć się mną Jezus i Maryja, ale jestem na tę posługę otwarty, bo nic lepszego w życiu uczynić nie możemy od wypełnienia woli Ojca Niebieskiego. Bóg wie, że zarówno Ty jak i Michał jesteście głęboko w moim sercu.

Vizy prosto z Mszy świętej zaraz wyjechał, oddał się w ręce sprawiedliwości ludzkiej — poszedł na salę sądową. Być może darują mu wszystko. Dał nam wielkie świadectwo wiary. Ucieszył się z rzeczy, jakie mu przysłałaś. Powiedział: «Mamma forte!» (mocna).

Mamo, w sprawach które są bolesne, najważniejsze są modlitwy i ofiary, które w tej intencji składam. Sama wiesz, że są sytuacje, w których tylko cud może wszystko zmienić. Bądźmy przy dobrej nadziei. Cierpienie, które nam towarzyszy, jest najlepszą ofiarą za ich przemianę i za ich siły duchowe. Wspólnota (zdrowa) to żywy Bóg. Uczenie się Jego i poznawanie to wielki dar.

[...] Miałem dzisiaj dość ciężki dzień. Jesteśmy w kotlinie i od dwóch dni zbiera się na deszcz — nie ma czym oddychać. Prosiłem Madonnę o wiatr i po południu zaczął napływać jego powiew. Jednak pracujemy przez cały dzień w słońcu (40° C). Jeszcze się nie zaaklimatyzowałem, przyjąłem zbyt dużą dawkę słońca [...].

Pozdrawiam Cię i... kocham. Zostań z Panem Bogiem.

PS. Jutro post o chlebie i wodzie — to jeden z najpiękniejszych dni, łączę się wtedy zawsze z Tobą... Słyszę, jak w kościele biją dzwony.

Pozdrów ode mnie Siostrę zaprzyjaźnioną i resztę „ekipy".

Mamo, jest pięknie. Pisałem ten list do Ciebie przed Najświętszym Sakramentem.

PS 2. Czy różaniec, który Ci dałem, pociemniał trochę pod wpływem odmawiania go? Taki sam mam dla Michała.

Mamma e forte!"

„Odnowa Kościoła przyjdzie przez ludzi świeckich" (Jan Paweł II).

ROZDZIAŁ OSTATNI

7października 2004 — Matki Bożej Różańcowej,
I czwartek miesiąca

Wczoraj przywieźliśmy z Jankiem do mojego mieszkania figurę Matki Bożej Królowej Pokoju. Dziś ta figura została wprowadzona do mojego Sanktuarium parafialnego.

Pan Jezus spełnił też moje pragnienia, jeśli chodzi o sposób prowadzenia adoracji Najświętszego Sakramentu, w rozpoczynającym się właśnie dzisiaj Roku Eucharystycznym.

Trudna pustynia...

Przekazując Redakcji zamknięty już tekst książki, pomyślałam sobie: „Uff...! Ciężar spadł mi z serca! Wykonałam pracę na Twoją chwałę, Panie. Teraz trochę odpocznę i powagaruję. Naprawdę czuję zmęczenie, jednak zupełnie nie związane z książką..." Zapomniałam jednak o tym, że skoro każdego ranka oddaję, a właściwie zwracam Panu Jezusowi całą moją wolność duchową oraz dobra, które posiadam — to już nie ja, ale On, mój Zbawiciel, jest Panem wszystkiego i ma pełne prawo dysponować tym, co należy do Niego!

Tak też, zgodnie z wolą Pana, posypały się nowe listy, a więc nowi ludzie ze starymi krzyżami, zawinionymi i niezawinionymi. Te pierwsze — zawinione — najwięcej mnie kosztują. Po ludzku chciałoby się uciec od tych ludzi, których cechuje własny upór, pycha, trzymanie się własnego „ja", a często nawet wybór ciemności zamiast światła.

Zrozumiałam również sens i znaczenie w oczach Boga mojej pustyni. Także nie jestem już apostołem zamkniętym w wieczerniku — przekroczyłam próg wieczernika, uczestnicząc w „dziejach apostolskich". Wcześniej nie dostrzegłam, że idę drogą na wzór świętego Pawła na obecne czasy. Pan Jezus stawia cały czas na mojej drodze ludzi ochrzczonych, bardzo często praktykujących, a jednak rządzących się swoim własnym dekalogiem, nie żyjących autentycznie na co dzień JEGO wolą — Ewangelią.

Dla mnie jest to bardzo trudny odcinek apostołowania. Zdaję sobie jasno sprawę, że jeśli Bóg stawia takich ludzi na drodze mojej, a nie na drodze kapłana — oczekuje ode mnie, że sprostam Jego oczekiwaniom. Na tym odcinku drogi nie odpowiadam już przed ludźmi, ale przed Samym Bogiem. I tu dochodzimy do tematu: pustynia — cierpienie.

Kiedy mówię tym ludziom: „Tak — tak, nie — nie; nie da się dwom panom jednocześnie służyć" — to z mojej praktyki wynika, że ci ludzie (nie wszyscy — całe szczęście) wybierają drogę łatwą i zaraz unikają dalszych spotkań ze mną, mimo iż wcześniej zachłystywali się moimi świadectwami, a nawet chwalili się naszą znajomością. Jeszcze inni powiedzieli mi wprost: „Unikamy ciebie, bo jesteś trudna"...

Dlaczego cierpię na swojej pustyni? Na pewno nie z tego powodu, że niektórzy odwracają się ode mnie. Cierpię, bo odwracają się od Chrystusa, od Jego nauki; bo odrzucają Miłość, a wybierają niewolę — przyjaźń księcia ciemności, tracąc tym samym przyjaźń z Bogiem. To są ci, którzy mówią że praktykują, ale są głusi i ślepi, oczy mają na uwięzi. Swoim uporem przedłużają swoją duchową agonię.

Ciężar odpowiedzialności za powierzone mi dusze przygniata mnie. Chwilami, tak po ludzku, boję się stanąć z tym ciężarem na sądzie Bożym... Boję się każdego słowa wypowiedzianego „ponadto" bo od złego pochodzi, może nie bez wpływu osobistych odczuć.

I tak, na przykład, kiedy Pan Jezus ponownie postawił na mojej drodze młodego człowieka, który zaczął opowiadać o swoich lękach, niepokojach, obawach — zapytałam, dlaczego nie posłuchał tego, o czym rozmawialiśmy pół roku temu. „Bo ja tak naprawdę nie wiem, jak to jest — odpowiedział. Jeden ksiądz mówił mi to co Pani, drugi zupełnie co innego, a w Medziugorju też usłyszałem co innego; sam nie wiem, czy to co robię, jest grzechem ciężkim". Ja na to: a co mówi na ten temat Chrystus w Piśmie Świętym, w Dekalogu? Wybiera Pan to co łatwe, wybiera mało wymagających kapłanów, wkradają się niedomówienia. Jeśli spowiedź odbywana jest rutynowo, z przyzwyczajenia, „przy okazji" i w szybkim tempie, to kapłan nie jest w stanie w takiej atmosferze zagłębić się w duszę, dobrze rozpoznać jej stan, pomóc. Wtedy odbywa się to spotkanie bardzo powierzchownie. Spowiedź ta jest zła także dlatego, że się do niej Pan nie przygotował, nie wzbudzając w sercu mocnego postanowienia poprawy, a więc i zerwania z grzechem ciężkim. Przyjmuje Pan zatem świętokradzko Komunię świętą, wciągając w to jeszcze tę drugą osobę, bardziej od Pana tego nieświadomą. Ta osoba zaczęłaby nawet wyznawać islam, gdyby Pan jej to zaproponował, bo łączy was jeden duch — duch żądzy. Uprzedzałam Pana wcześniej, lecz zwyciężyła pokusa: Ewa podała owoc Adamowi, a on zjadł... Utracił Pan przyjaźń z Bogiem i teraz będzie Pan cierpiał!

Ten młody człowiek, zwiedziony przez księcia ciemności, zaczął snuć marzenia o tym, że za pieniądze będzie mógł znacznie przyśpieszyć orzeczenie nieważności swojego małżeństwa. Zapytałam go, po co mu w takim razie ten drugi ślub kościelny: dla ludzi czy dla Boga? Bo związek cywilny może być już teraz, ale za „sfinansowanie" ślubu kościelnego trzeba będzie odpowiadać przed Bogiem jako za związek nieważny i nie cieszący się Bożym błogosławieństwem.

Ten młodzieniec chciał zapytać Pana Jezusa o swoją przyszłość, bo zaczął się jej lękać. Wiadomo: samotny, młody, przystojny mężczyzna, po rozwodzie nie z własnej winy, stanął na rozdrożu...

„Nie zapytam Pana Jezusa o twóją przyszłość — odrzekłam — nie jestem wróżką! Pan Jezus już wcześniej mówił do ciebie przeze mnie, ale nie posłuchałeś. Nie dowierzałeś, że On sam podaje ci dłoń przez drugiego człowieka".

Z głęboką wiarą w to, że na wielu stronicach tej i poprzednich moich książek Sam Pan Jezus mówił także do Was, Drodzy Czytelnicy, łączę ufność w to, że On Sam podaje Wam miłosierną dłoń, by Was poprowadzić przez życie drogą swojej Ewangelii, jak uczynił to z wieloma bohaterami książki. O to zresztą będę Go za Was prosić — na tym świecie i na progu wieczności...