Feliks Koneczny - "Święci w dziejach Narodu Polskiego"

Marnym widowiskiem była nowa elekcja w r. 1764. Wystąpiono z rozmaitymi projektami reform, czym zajmowała się najbardziej rodzina Czartoryskich, pierwsza prawdziwie odrodzona z arystokratycznych rodzin wschodnich. Przez jakiś czas łudzili się, że Rosja im dopomoże; liczyli też na niechęć Rosji przeciw Prusom. Ale caryca Katarzyna kazała im, żeby wybierać na króla byłego polskiego posła w Petersburgu i dawnego jej kochanka, Stanisława Augusta Poniatowskiego. Nie mogła trafić lepiej, ale dla interesów... moskiewskich.

Był to człowiek światły, lecz nader słabego charakteru i bez żadnych zdolności na króla, a przy, tym zniewieściały. Jakże miał sprzeciwiać się carycy, skoro często kołatał do niej o pożyczki pieniężne! Jeśli zaś marzyło mu się, że po dawnej znajomości uzyska coś od rządów Katarzyny, łudził się, bo caryca, sławna wszetecznica, miała od tamtego czasu przynajmniej tuzin nowych kochanków, a w polityce była bardzo twarda. Leżało w interesie Rosji, żeby Polska była jak najsłabsza i żeby miała urządzenia państwowe przestarzałe. Katarzyna sprzeciwiała się od początku wszelkiej reformie. Gdy zabrano się do poprawienia ustroju państwowego, caryca wyprawiła 30000 wojska i zaprowadziła rosyjskie rządy wojskowe w Polsce.

Rzeczywistym władcą polski był poseł rosyjski, Mikołaj Repnin. Posunął on swoje zuchwalstwo do tego stopnia, iż w r. 1767, gdy w sejmie zorganizowała się silniejsza opozycja przeciw rosyjskiej samowoli, czterech najwybitniejszych opozycjonistów porwał i wywiózł w głąb Rosji, jak gdyby byli poddanymi carskimi i podlegali administracji rosyjskiej. A było to czterech wybitnych dostojników w państwie polskim: hetman polny Wacław Rzewuski i syn jego Seweryn poseł podolski, tudzież dwóch biskupów: uczony Józef Załuski, biskup kijowski, twórca biblioteki publicznej w Warszawie i biskup krakowski Kajetan Sołtyk.

Wszyscy posiadają wyższy stopień kultury umysłowej i należą do świeczników ówczesnej Polski. Nazwisko Załuskich jest znane zaszczytnie; dwaj bracia, obydwaj biskupi, Andrzej krakowski (przed Sołtykiem) i Józef kijowski, ludzie oddani naukom, obrócili wszystkie swoje dochody na skupowanie książek, aż w r. 1748 mieli ich na tyle, że mogli otworzyć w Warszawie pierwszą publiczną bibliotekę. Józef sam był bibliografem (nauka o książkach) nie poślednim i stał się wespół ze swym bibliotekarzem Janockim twórcą bibliografii polskiej. W roku 1763 darował biskup całą bibliotekę, zebraną przez siebie i brata, państwu polskiemu, czyli używając ówczesnego wyrażenia: Rzeczypospolitej. Tak powstała pierwsza w całej Europie publiczna biblioteka rządowa. Mąż, który to sprawił, musi być zaliczony do najbardziej zasłużonych obywateli, do pierwszorzędnych swego czasu umysłów.

Następca Andrzeja Załuskiego na biskupstwie krakowskim, Kajetan Sołtyk, nie celował w naukach, ale pałał nadzwyczajną żarliwością religijną, oraz niechęcią do protestantów i schizmatyków prawosławnych; nie chciał ich dopuścić do równouprawnienia i z tego powodu był nienawistny Moskwie. Porwanie go i wywiezienie przedstawione jest na ciekawych płaskorzeźbach na jego pomniku w kaplicy katedry na Wawelu na prawo od wejścia (kaplica królowej Zofii Jagiełłowej).

Hetman polny Wacław Rzewuski jest również wybitną a wielce szanowną osobistością. Wychowany w postępowej szkole pijarskiej, zwiedzał obce kraje, Niemcy, Francję, Włochy i Anglię, a z podróży tych korzystał bardzo wiele. Młodziuchno został rotmistrzem, niebawem pułkownikiem, wkrótce pisarzem polnym koronnym. W życiu obywatelskim służył stanowczo dobrej sprawie: pomagał w swoim czasie Leszczyńskiemu. Wpływy miał coraz większe, zastając po kolei wojewodą podolskim, krakowskim, w końcu hetmanem polnym koronnym. Hetmaństwo otrzymał w r. 1751 w czasach najgorszych dla wojska polskiego. Wypełniał sobie życie literaturą. Pisywał wiersze, a z czasem porwał się na twórczość dramatyczną. Znawca nie lada piśmiennictwa francuskiego, nadającego ton w całej Europie, należał do pierwszych, którzy naśladowania francuszczyzny użyli do odrodzenia literatury narodowej. Według francuskich reguł literackich pisywał jednak na tematy swojskie: on pierwszy układał tragedie o Żółkiewskim, o Władysławie pod Warną, on też pierwszy napisał po polsku dwie komedie: "Natręt" i "Dziwak". Na zamku swym w Podhorcach utrzymywał cały teatr, z którego resztki dekoracji przechowały się dotychczas. O rozległości wykształcenia literackiego Rzewuskiego niech świadczy fakt, że w okresie zupełnego jednostronnego zaślepienia francuskimi wzorami, a którym i on hołdował, uznawał jednak walory teatru angielskiego; znał Szekspira i cenił go! Doprawdy, pod ilu to względami przyszło nam wyprzedzać innych w Europie, a bez korzyści dla siebie! W połowie XVIII w. uznanie dla Szekspira to rzecz niebywała i nadzwyczaj postępowa.

Nagle tedy podczas obrad sejmowych rozchodzi się po Warszawie wieść nie do wiary, że poseł obcego państwa targnął się na wolność osobistą dygnitarzy Rzeczypospolitej! W nocy z 13 na 14 października 1767 r. kazał Repnin porwać wszystkich czterech wyżej wymienionych i wywieźć z Warszawy. Będąc już poza Warszawą, dowiedzieli się, że są więźniami i że będą wywiezieni daleko, w głąb Rosji. Hetmana wywieźli aż do Kaługi. Tam dokonał Rzewuski przekładu psalmów pokutnych, łącząc swe zamiłowania literackie ze szczerym duchem religijnym.

Jak mógł poseł rosyjski uwięzić kogoś w Polsce? Nie pytajmy o prawo! Prawo jest dla tych, którzy są dość silni, żeby się oprzeć bezprawiu; dla słabych bezprawie może łatwo stać się prawem. Na czyn Repnina jedyną odpowiedzią stosowną byłoby wypowiedzenie Rosji wojny, a do tego trzeba by odpowiedniego wojska.

Toteż patriotyczna opozycja poczęła się zbroić. Pierwsze zmowy odbywały się na Ukrainie w województwie bracławskim u rodziny Krasińskich, z których najważniejszych było trzech: Adam - biskup Kamieńca Podolskiego, Józef - pisarz wielki koronny i jego syn - Kazimierz. Pułascy agitowali między szlachtą ukraińską i podolską, porozumiewając się również z duchowieństwem okolicznym. Najcenniejszego znaleźli przyjaciela w księdzu Marku Jandowiczu, z zakonu Karmelitów Trzewiczkowych. Znali go już przedtem, bo bywał w domu Józefa, który był zarazem starostą wareckim tam na wschodzie.

Zakonnik ten słynie w historii i w poezji polskiej pod poufałą nazwą "Ojciec Marek", pod tym imieniem opiewali go też najwięksi nasi poeci. Bo też "to postać nie tylko niezwykła, ale wprost legendarna. Bóg wylał na niego obfitość darów natury i łaski. Mówca i apostoł płomienny, mocarny. Duch przeczysty, o polocie idealistycznym, niebosiężnym. Męczennik i bohater narodowy. Do darów przyrodzonych dodał Bóg pełnię łask i dar wysokiej kontemplacji, modlitwy, proroctwa, cudów; blask cnót heroicznych".

Urodził się na Wołyniu w r. 1713. W dziewiętnastym roku życia wstąpił do Karmelitów w Horodyszczu, a po wyświęceniu poświęcił się głównie misjonarstwu między prawosławnymi, za co popi odpłacali mu przez całe życie największą nienawiścią. Był też w Horodyszczu kaznodzieją i magistrem nowicjatu. Następnie został przeorem w Annopolu na Wołyniu, a wreszcie zakładał nowy klasztor w Barze i tam się przeniósł, żeby doglądać budowy. W roku 1768 fundamenty były gotowe i zaczęto stawiać mury. Tam właśnie w Barze zorganizowano się w zbrojną konfederację, od tego miejsca zwaną barską, a to celem oswobodzenia państwa od przemocy obcych. Kapelanem jej został Kapucyn O. Mariaphil, "znakomity kaznodzieja i niestrudzony misjonarz ludowy na Podolu i Ukrainie", lecz właściwym ojcem duchownym konfederacji stał się O. Marek. Słynne są jego kazania, prawdziwie płomienne. Nie schlebiał! Karcił, podobny, w tym do Skargi, wytykał grzechy bezlitośnie i zapowiadał, że bez poprawy moralnej nie będzie poprawy politycznej.

Zastanówmy się nad takim np. wyjątkiem z jego kaznodziejstwa: "Czyście sobie przedsięwzięli nużyć cierpliwość i dobrotliwość Bożą? Czyż chcecie innym narodom pokazać i dowieść, ile potrzeba grzechów, aby zgubić Ojczyznę?"

Lub w innym miejscu takie słowa: "Tać to jest tego wszędzie przyczyna, że dziś się błąkacie i walczycie, aby zdobyć to, coście przez grzechy wasze zgubili. Oby wam to było nauką, a waszym następcom przestrogą! Jeżeli dziś płyniecie na los szczęścia na kawałku belki, pochodzi to stąd, że z przyczyny waszych błędów wielki i stary okręt o skały się rozbił!"

Groził, że Najświętsza Maria Panna, Królowa Polski, złoży niegodną siebie koronę, a panią narodu będzie schizma i luteranizm".

A słuchali go wszyscy w największej pokorze, wielmożowie . prostaczkowie. Posiadał i wywierał urok nadzwyczajny, a wszyscy czcili go, jako świętego. Co najbardziej znamienne, że podlegali temu urokowi nie tylko żołnierze-szlachta konfederacji, ale nawet lud prawosławny i co najciekawsze, za świętego, za cudotwórcę uważali go nawet. rosyjscy żołnierze. Prowadził też ksiądz Marek Jandowicz życie najwyższego szczebla cnotliwości, z całkowitym zaparciem się siebie samego, a w ustawicznym obcowaniu z Bogiem.

Niestety, krótko tylko towarzyszył sprawom konfederacji barskiej. Król wysłał do Baru generała Mokronowskiego, żeby rokować z konfederacją, ale Rosja sprzeciwiła się jakimkolwiek rokowaniom i wojsko rosyjskie ruszyło zaraz pod Bar. Wtedy Stanisław August poddał się naciskowi Repnina i wyprawił kilka pułków wojska koronnego, polskiego, każąc im przyłączyć się do Moskali. Przewaga nad konfederatami była ogromna. Część wycofała się w kierunku Mołdawii, część zamknęła się w obwarowanym Barze, a część w Berdyczowie. Gdy zaś podstąpiło pod Bar wojsko królewskie pod wodzą Ksawerego Branickiego, wyszedł na wały miejskie naprzeciw niemu O. Marek w towarzystwie czterech innych Karmelitów, procesjonalnie, niosąc obraz Matki Boskiej. W krótkiej przemowie zaklinał na tę Królową Korony Polskiej, żeby polskich żołnierzy nie prowadzić przeciwko tym, którzy stanęli do boju w obronie wiary świętej i wolności Ojczyzny. Branicki wzruszył się wówczas i od Baru odstąpił, ale natknął się na zbliżające się do miasta pułki moskiewskiego generała Apraksina i pod jego nadzorem i komendą wrócił. Razem zdobyli Bar 20 czerwca 1768 r. Ciemne żołnierstwo moskiewskie popełniało w mieście straszliwe nadużycia, O. Marek zaś miał być rozstrzelany.

Są z tego czasu dwie legendy. Pierwsza z nich głosi, że podczas szturmu w pierwszej baterii moskiewskiej puszkarz przyłożył lont do zapału armaty, a patrzący na to z wału O. Marek armatę przeżegnał, armata została rozerwana. Druga jest genezy rosyjskiej: kiedy żołnierze Apraksina mieli O. Marka rozstrzelać, nagle padli przed nim na kolana i prosili o błogosławieństwo.

Faktem jest, że egzekucja nie doszła do skutku. Moskale wywieźli O. Marka do więzienia w Kamieńcu, a następnie do Kijowa, gdzie przecierpiał osiem lat. A nowy klasztor karmelicki w Barze nie doczekał się już nigdy dokończenia i potem zniknęła nawet ta część murów, którą O. Marek zdążył wystawić.

W kilka dni po upadku Baru padł również Berdyczów, ale konfederacja barska zaczęła dopiero swoją historię. Tegoż jeszcze r. 1768 rozszerzyła się żywiołowo na całą Polskę i Litwę; na rozległych obszarach państwa toczyła się w setkach potyczek partyzancka wojna z pułkami moskiewskimi, zalewającymi Polskę coraz bardziej.

Rosja sięgnęła zaś do całkiem innego rodzaju broni. Przygotowała wojnę domową na Ukrainie w imię schizmy. Przygotowania te obejmowały ciemny lud ruski, a polegały na tym, żeby go rzucić na szlachtę i duchowieństwo katolickie w obronie zagrożonego rzekomo prawosławia. To miało się teraz przydać przeciw konfederacji barskiej, do której garnęła się cała szlachta południowo-wschodnich województw. Setnik kozaków zaporoskich Maksym Żeleźniak i Gonta, setnik kozaków nadwornych wojewody kijowskiego, Franciszka Salezego Potockiego, użyci sprytnie za narzędzie, z pomocą ciemnych a zawistnych popów, poświęcających noże po cerkwiach na rzeź "Lachów", zorganizowali krwawy bunt kozactwa i ludu wiejskiego, podmówiwszy ich, że "panowie" polscy chcą skasować wiarę prawosławną, a więc odjąć im możność zbawienia; nie brakło przy tym i argumentów świeckich. Rzekoma obrona prawosławia zwrócona tam była głównie przeciw unii, bo łacińskich księży na Ukrainie było stosunkowo niewielu. Był to początek wznowionej walki z nią - o czym niżej obszerniej sprawę się wyłuszczy.

Starano się o to, żeby ciemne masy rozjuszyć jak najbardziej, co udało się w stopniu takim, że nawet Rosji było tego za dużo, tej Rosji, w której panowała najsroższa niewola ludu wiejskiego. Wymordowano około 20000 ludzi, bez względu na wiek i płeć, ludzi bezbronnych, na których rzucano się z zasadzek, zaczajając się, jak na łowach na zwierza. Generał rosyjski Kreczetnikow przypatrywał się zrazu zadowolony, jak Żeleźniak ogłasza się hetmanem Kozaczyzny, mianuje się księciem Śmiły, od przywłaszczonych sobie dóbr Lubomirskiego; jak głupszy od niego Gonta zrobił się książęciem na Humaniu i nie na żarty zaczął rozdawać godności dworskie, ale długo to trwać nie mogło, bo nawet najgorszy rząd musi mieć w końcu spokój i jakiś ład koło siebie. Nadeszły surowe rozkazy z Petersburga. "Hajdamacy" zrobili, do czego byli potrzebni, nawet znacznie więcej, niż od nich wymagano, a teraz byłby z nimi tylko kłopot; więc Kreczetnikow rozprawił się krótko z hordami pijanych chłopów ruskich. Gontę kazał stracić, a Żeleźniaka zesłał na Sybir. Osiągnięto jednak tyle, że województwa ukraińskie były istotnie na długi czas niezdatne do niczego, a wszak tam było gniazdo konfederacji barskiej.

Przeliczono się jednak sądząc, że rzeź humańska i hajdamacczyzna będą końcem konfederacji. Pozawiązywały się w tym samym celu konfederacje po całej Polsce i na Litwie, tak że można powiedzieć o konfederacji barskiej, że rozszerzyła się ona dopiero, gdy Baru nie starczyło. Zdziwiona słuchała tych wieści Warszawa, gdy wtem nadzieje konfederacji błysnęły na nowo, bo Turcja wypowiedziała wojnę Rosji. Ośmielone tym zawiązują się nowe konfederacje po województwach, ruch wszczęty na Ukrainie sięga już Wielkopolski, wszędzie rzucają się na załogi rosyjskie i to zazwyczaj z dobrym skutkiem.

W następnym r. 1769, ruchawka konfederacka, bynajmniej nie stłumiona, poczyna budzić wątpliwości w sferach stojących bliżej króla; czy jednak nie lepiej, że ta konfederacja jest, i czy nie da się czegoś z tego zrobić. Faktem jest, że na radzie senatu w październiku 1769 r. podniesiono śmiało głowę i uchwalono zażądać odwołania wojsk rosyjskich. Zdawało się, że rząd połączy się z konfederacją. Lecz było to złudzenie krótkotrwałe. Stanisław August posłuchał jednak w końcu generałów carycy i coraz też większa była przewaga Rosji, tym większa, gdy król oświadczył się przeciw konfederacji. Niestety w listopadzie 1769 Kraków został zajęty przez generała rosyjskiego Drewicza, po czym generalicja konfederacka przeniosła się do Bielska Śląskiego, a więc w kraj panowania Habsburgów. Nie dawali za wygraną, organizacja trwała nadal. Urządzili obóz pod górą Koneczną, która stoi w miejscu, gdzie schodzą się Granice Śląska, Moraw i Słowacczyzny. Tam wydano "uniwersał bezkrólewia", tj. obwieszczono, że nie uważają już Stanisława Augusta za swego króla i dążyć się będzie do nowej elekcji. Generalicja przeniosła się wkrótce do Preszowa na Słowacczyźnie, a niebawem rozpoczęły się nowe boje. Pod koniec kwietnia 1771 Kazimierz Pułaski obronił Częstochowę, zniszczywszy tam pięciotysięczny korpus generała Drewicza. I Branicki wyruszył ponownie w pole z polecenia królewskiego. W czerwcu przegrali. konfederaci bitwę pod Lanckoroną, w górskiej okolicy Krakowa, lecz pomimo to odzyskali w lutym 1772 r. zamek krakowski. Administracja konfederacka przeniosła się tymczasem do Cieszyna, ale w kwietniu 1772 Habsburgowie wypowiedzieli jej gościnność i kazali opuścić granice panowania austriackiego. Wnet musiały kapitulować Kraków i Lanckorona, a wreszcie dnia 11 czerwca 1772 już nawet Częstochowa.

Już przedtem bawił w Petersburgu pruski książę Henryk Hohenzollern z planem pierwszego rozbioru Polski, którego dokonano w r. 1772 w warunkach najhaniebniejszych. Król pozostał niestety biernym świadkiem, jak wojska rosyjskie, pruskie i austriackie zajmowały ościenne prowincje polskie.

Spadały te wiadomości najgorszymi ciosami na głowę więzionego w Kijowie O. Marka. Gdy go wreszcie wypuszczono w r. 1777, powrócił do swego dawnego klasztoru w Uszomirzu, potem w r. 1783 został przeorem w Annopolu, skąd w r. 1786 w sprawach zakonu przybył do Warszawy i mieszkał na Lesznie.

Nie wiemy, jak długo przebywał O. Marek w Warszawie i czy był jeszcze w roku następnym, 1787 świadkiem przybycia i pierwszych czynów św. Klemensa Dworzaka, zwanego "apostołem Warszawy".

Jak niegdyś na początku królestwa polskiego z Czech otrzymaliśmy pierwszego naszego patrona, św. Wojciecha, podobnie przy samym końcu istnienia polskiego królestwa "apostołem Warszawy" stał się Czech. A naród czeski był w położeniu opłakanym.

Po bitwie na Białej Górze w r. 1620 nastało takie prześladowanie i tępienie narodowości czeskiej przez Habsburgów, iż wytępiono całą niemal szlachtę i całą inteligencję czeską; co z niej zostało, zostało zgermanizowane. Został tylko lud wiejski, w którym przechował się przynajmniej język czeski i z którego potem odrodził się na nowo ten naród. Ale aż do połowy XIX w. narodowości czeskiej nie było, bo nie było inteligencji, która byłaby przejęta tym poczuciem narodowym. Gdy ktoś z ludu wybijał się, gdy szedł choćby trochę w górę, niemczył się zarazem.

Niemczył się również pochodzący z zagrodników Klemens, urodzony w r. 1751 w Taszowicach na Morawach. Morawianie nie mieli jeszcze przez całe sto lat potem pojęcia o jedności narodowej z Czechami. Nazywano rodziców Klemensa "hofbauer" co po niemiecku znaczy "zagrodnik" (w skrócie "hofer", używane dotychczas w narzeczach morawskich) i stało się to jego nazwiskiem. Oddano go do terminu do piekarza, ale uciekł od majstra, porwany chęcią nauki z książek. Jak to zrobić, sam nie wiedział. Chował się przed ludźmi, bo skoro nie był piekarczykiem, obowiązany był jako zagrodnik stawiać się do robót rolnych na dworze w Taszowicach. Nie dbano jednak o niego i skoro się nie pokazywał, nie poszukiwano go. Jakoś się żywił dzięki łasce dobrych ludzi w swej kryjówce, którą w wyobraźni młodzieńczej podobało mu się nazywać "pustelnią". Przekonawszy się wreszcie, że mu ze strony dworu nic nie grozi, szukał zarobków to tu, to ówdzie i w największej biedzie przeturbował się jakoś przez lata szkoły gimnazjalnej i dotarł potem do Wiednia na studia uniwersyteckie. Tam do reszty się niemczył.

Były to czasy cesarza Józefa II (1780-1790), który przejęty był prawdziwie bizantyńskimi pojęciami o stosunku Kościoła i państwa. Urzędowo był katolikiem, bo z katolickiej pochodził dynastii i poddanych miał wyłącznie katolickich, ale w sercu było mu zupełnie obojętne czy to katolicyzm, czy protestantyzm, byle tylko ta czy tamta organizacja religijna była posłuszną służką i politycznym narzędziem tronu. Pozamykał mnóstwo klasztorów, a zachowane krępował przepisami, narzucanymi przez administrację państwową. Utrudniał stosunki duchowieństwa parafialnego z konsystorzami, a biskupów z Rzymem. Mieszał się do wykonywania pieczy religijnej nad wiernymi, do wewnętrznych urządzeń Kościoła, tępił szkolnictwo zakonników, ale świeckie szkoły zakładał z funduszów kościelnych, które państwo przywłaszczało sobie coraz bardziej. Panowały wówczas prądy bardzo nieprzyjazne względem Kościoła; zaczynało się panowanie nad umysłami tak zwanego wolnomularstwa, czyli masonerii, sekty mającej na celu zniszczenie Kościoła. Ponieważ Polska okazała się państwem katolickim, związki masońskie w całej Europie kopały pod Polską dołki, gdzie tylko się dało; jakoż przyczyniły się one do rozbioru polskiego państwa. Wynosili natomiast pod niebiosa króla Fryderyka pruskiego, jako "filozofa", carycę Katarzynę jako "filozofkę na tronie" i Józefa II jako "dobroczyńcę ludzkości". Tak więc dzięki temu cesarzowi cywilizacja bizantyńska wtargnęła nawet w katolicką część Niemiec. Od tego czasu nazywamy "józefinizmem" podporządkowanie Kościoła państwu, wysługiwanie się duchowieństwa urzędom państwowym, chociaż z uszczerbkiem Kościoła, przeciw prawu kanonicznemu. Tak zaś cesarz Józef przebierał i dobierał ludzi na wszystkie strony, iż po pewnym czasie miał obsadzone wszystkie wydziały teologiczne w uniwersytetach profesorami takimi, którzy się przynajmniej nie sprzeciwiali józefinizmowi. Ważny to rozdział w dziejach Kościoła, bo resztki józefinizmu pokutowały jeszcze do niedawna.

Powyrzucani z katedr uniwersyteckich prawi katolicy, cały niemal episkopat i znaczna część duchowieństwa parafialnego, tudzież całe niemal duchowieństwo zakonne, stanęli w opozycji i tym bardziej szukali jak najściślejszych związków z Rzymem. Przede wszystkim zaś starali się jak najwięcej kleryków wyprawiać z Austrii do Rzymu na dokończenie studiów teologicznych.

W ten sposób dostało się też do Rzymu dwóch kleryków z Wiednia, Klemens Hofbauer i Tadeusz Hübl. Obydwaj wstąpili tam w r. 1784 do nowicjatu zakonu Redemptorystów. Zakon ten istniał już od lat 50, założony przez św. Alfonsa Ligouriego, a specjalizujący się właśnie do walki z modnym w owych pokoleniach niedowiarstwem. Wytwarzał się w owych czasach przesąd, jakoby nauka sprzeciwiała się wierze, że więc oświata nie może pozostawać w zgodzie z Kościołem; toteż wielu sprzeniewierzało się Kościołowi tylko dlatego, żeby uchodzić za bardzo oświeconych.

Święty Alfons Ligouri, zakładając swój zakon w Rzymie w r. 1732, miał pierwotnie na myśli tylko obsługę religijną i materialną najuboższych i opuszczonych nędzarzy. Sam jednakże będąc wielkim uczonym (pozostawił po sobie wiele dzieł, cennych dotychczas), a widząc, jak właśnie uczeni świeccy poczynają odwracać się od Kościoła, skierowywał swych uczniów coraz bardziej na misje pomiędzy inteligencję i w tym właśnie kierunku nastrojony był nowicjat rzymski, gdy do niego wstępowali Hofbauer i Hübl.

Ponieważ posiadali już wykształcenie teologiczne z uniwersytetu wiedeńskiego, wystarczył im rok w Rzymie, żeby otrzymać święcenia kapłańskie, po czym wyprawiono ich na misje na północ, aż na Pomorze, gdzie od pokoju westfalskiego utrzymywały się jeszcze resztki panowania szwedzkiego. Droga wypadła przez Warszawę i dla św. Klemensa na Warszawie się skończyła. Nie pojechał dalej, utknął w stolicy Polski. Było to w r. 1787.

Co mu się w Warszawie spodobało? Sam potem mówił, że w tym mieście "od dziecka do starca wszystko oddane rozpuście". Ale podziałał prawdopodobnie język polski. Podobny do tego, w którym go matka, uboga zagrodnica, uczyła niegdyś pacierza, przypomniał mu lata dziecinne. U nich na Morawach ich język ojczysty (o którym nawet nie wiedzieli, że jest czeski) stanowił mowę tylko chłopstwa i służących. A tu słyszy, jak najwięksi państwo mówią prawie tym samym językiem i widzi, że w tym języku drukuje się mnóstwo książek, że po polsku spisuje się prawa i ustawy, po polsku odbywa się rozprawy sądowe, po polsku rozmawia duchowieństwo z biskupami, tylko w polskim języku porozumiewają się wszyscy urzędnicy i najwyżsi dostojnicy itp. To wszystko wprowadzało go w zdumienie, bo na Morawach od dawna służył do tego tylko niemiecki język. Nawet król i cały dwór królewski, sami Polacy i używają polskiego języka.

Zachwycił się tym, zawstydził swego zniemczenia i pokochał tę polskość. Wyuczył się polskiego języka literackiego tak dokładnie, iż go nie można było odróżnić od rodowitego Polaka, i co więcej, przylgnął całym sercem do narodu polskiego. Tym bardziej bolał nad wadami Warszawy, która rzeczywiście brodziła wówczas w rozpuście i z tym większym zapałem jął się misji wewnętrznych. Otrzymawszy od władzy kościelnej kościół świętego Benona, pracował tam z towarzyszami zakonnymi od rana do nocy w konfesjonale i na ambonie. Kościół nie mógł pomieścić napływu wiernych. Codziennie bywało po pięć kazań, szereg mszy świętych, codzienna uroczysta suma i codziennie nieszpory. Ilość komunikujących doszła w jednym roku do bajecznej liczby stu tysięcy.

Z moralnością Warszawy było doprawdy nie tak źle, skoro się jeszcze dawała nawracać! Można powiedzieć, że zepsucie szerzyło się z mody, ale nie z przekonania. Zresztą w wielkich miastach bywa z reguły gorzej; ale stolica, to jeszcze niecały kraj. Prowincja pozostała głęboko religijna, a wszędzie znać było wielki postęp oświaty w porównaniu z ciemnotą czasów saskich.

Społeczeństwo polskie przestawało być bierną masą w zakresie życia publicznego. Dojrzewało już drugie pokolenie ze szkół reformowanych przez księdza Konarskiego. Pierzchła ciemnota, mieliśmy już na nowo świetnych pisarzy, poetów, uczonych. Podnosił się na nowo uniwersytet Jagielloński, po czym nastąpiłaby także reforma w Wilnie i w Zamościu. Powstała Komisja Edukacyjna, która była pierwszym w Europie ministerstwem oświaty i pozakładała pierwsze w Europie szkoły publiczne państwowe. Oświecone społeczeństwo inne też wyznawało zasady, niż ciemna szlachta poprzedniego pokolenia. Mijały czasy, w których szlachcic uważał, że stworzony jest z innej gliny, niż mieszczanin lub włościanin. Największy uczony tych czasów Stanisław Staszic, sam mieszczanin, nawoływał wcale nie na próżno, żeby uznać równość obywatelską wszystkich stanów, wszystkich mieszkańców kraju.

W roku 1774 wystąpiono na sejmie z wnioskiem, żeby do rządowych komisji skarbowych powołać po dwóch kupców. Z wniosku samego widać, że uprzedzenia przeciw stanowi miejskiemu poczynały pierzchać. Rzecz prosta: człowiek oświecony nie mógł ich hodować. Nałożono na komisje skarbowe obowiązek popierania handlu i przemysłu; rozumiano więc, że nie o to chodzi, żeby skarb napełnić podatkami, nie pytając obywatela, na ile go stać, lecz o to, żeby obywatelowi dostarczać sposobności i otwierać mu drogi do dobrobytu, a wtenczas podatki i tak będą wzrastać, tym bardziej, że nie będą ciążyły obywatelowi zamożnemu. Takie postępowe pojmowanie skarbowości państwowej wiodło do opieki nad zawodami miejskimi i do zasadniczej zmiany pojęć o "łokciu i kwarcie", których ujęcie w celach zarobkowych hańbiło dotychczas szlachcica i groziło mu utratą "klejnotu szlacheckiego". Na sejmie tegoż r. 1774 stanęła uchwała, że "szlachcic bawiący się wszelkiego rodzaju kupiectwem, szlachectwa swego utracać nie będzie".

Był to przełom epokowy. Zdając sobie z tego sprawę, łatwiej zrozumiemy, jak w krótkim czasie mogła Polska dokonać nadzwyczajnych postępów w dziedzinie miejskich zajęć i urządzeń. Wyznaczono "osobne komisje dobrego porządku" celem uporządkowania gospodarki miejskiej, gdzie tego zachodziła potrzeba; mianowano potem stałych 15 komisarzy do tego, dopomógłszy walnie kilkudziesięciu miastom, a wszystkim dostarczając przykładu. W roku 1777 zjawia się nawet pomysł powszechnego ubezpieczenia od pożaru.

Powstają liczne wielkie domy handlowe i banki (najsłynniejsze: Teppera, Prota Potockiego, Kapostasa), nieznane jeszcze gdzie indziej obroty na pożyczki hipoteczne, na zaliczki eksportowe i rozmaite formy nowoczesnego kredytu. Dość powiedzieć, że w Polsce ówczesnej zawiązywały się spółki handlowe w formie znanej tylko Anglikom, a mianowicie spółki akcyjne. Wszak pierwszymi w Polsce papierami kredytowymi były akcje "kompanii manufaktur wełnianych", której statut podpisywali między innymi b. kanclerz Andrzej Zamojski (zrzekł się kanclerstwa, żeby nie podpisywać traktatu rozbiorowego) i brat królewski, książę Michał Poniatowski. W roku 1787 powstaje "Społeczeństwo Fabryki Płóciennej Krajowej", w którego statucie czytamy: "Subskrypcję przedsięwzięliśmy nie tak chęcią zysków, jak raczej czystą intencją uczynienia najistotniejszej krajowi przysługi". Nie sposób wyliczać tu choćby ważniejszych tylko fabryk, zakładanych wówczas gęsto, bo współzawodniczyła w tym cała niemal warstwa możnowładcza, niosąca chętnie swe kapitały na rozwój przemysłu i dająca dobry przykład uszanowania "łokcia i kwarty". Nie ma niemal takiego rodu magnackiego, który by nie brał udziału w tym ruchu przemysłowym. Jakże potężny był prąd do reform, skoro zreformował warstwę możnowładczą; a stało się to bez przewrotów społecznych, bez rewolucji, bez znęcania się nad kimkolwiek. Powstały tedy fabryki sukna, płócien, mebli, fajansów, kapeluszy, powozów, siodeł, saletry, kotłów, świec, zwierciadeł, kobierców, szkieł zwykłych i kolorowych, huty szklane, warsztaty do budowy statków rzecznych, piece do wytapiania rudy żelaznej i innej, fabryki mydła, pończoch, pasów, kos, plantacje tytoniu i fabryki "tabaczne", potem kuźnice i w końcu nawet fabryki stali. Około roku 1780 było w Polsce fabryk tkackich 71, wyrobów chemicznych (prócz farbiarni) 8, fabryk maszyn i narzędzi 12, szkła i fajansu 11, papieru i obić tapetowych 17, garbarń fabrycznych 13, pieców hutniczych 42, fabryk powozów 11. Mniejszych fabryk w ręku szlachty wioskowej znajdowało się około 300, nie licząc wcale gorzelni i tartaków. W roku 1783 liczono w samej Wielkopolsce 948 warsztatów sukienniczych; niech ta liczba pomoże nabrać wyobrażenia o stanie naszych miast przed zabraniem ich pod obce rządy; niech to świadczy, że obcy władcy nie zastali Polski wcale pustynią, a miasta zmierzały w najlepsze do rozkwitu. Wszak powstawały już spółki handlowe na wywóz polskich towarów na Wschód, do Mołdawii i do południowej Rosji, w którym to celu ustanowiono polski konsulat w Chersoniu, a zanosiło się na szereg dalszych konsulatów.

Pierwsza ustawa wekslowa uchwalona była na sejmie r. 1774 a motywowana jest, "aby handel i kredyt mu potrzebny utrzymać". Podobnie zdawano sobie sprawę, że potrzebna jest do rozwoju handlu i przemysłu dobra komunikacja, a piecza o drogi lądowe i wodne przynosi zaszczyt ówczesnemu rządowi polskiemu. Ofiarnością hetmana Michała Ogińskiego wykopano kanał, zwany na mapach polskich słusznie od jego imienia, łączący Szczarę z Jasiołą na Polesiu. Pochłonęło to dzieło 12 milionów zł. polskich, lecz nie wyczerpało ofiarności i zapału Ogińskich, skoro syn hetmana dodał jeszcze kanał pod Stetyczowem. Pomocnikiem w przygotowaniach, wspólnikiem w ponoszeniu kosztów, a duszą w wykonaniu dzieła był miecznik piński, Butrymowicz. Doczekał się tej pociechy, że sam pierwszy przeżegnał całą drogą z Pińszczyzny do Warszawy i Gdańska. Za tym przykładem poczęto urządzać kanały w kilku innych stronach kraju; kwestia komunikacji wodnej, podnoszona za naszych czasów z naciskiem, jako wymaganie postępu, znana zatem była doskonale naszym przodkom pod koniec WIII w. Tym bardziej pilnowano naprawy dróg lądowych i rozszerzania ich sieci.

Poczta polska cieszyła się jak najlepszą opinią u cudzoziemców. Mamy świadectwo Rosjanina (późniejszego wicegubernatora wileńskiego Frizla), który pisał o tym: "Kto tylko podróżował w Polsce, wie z doświadczenia, że urządzenia pocztowe w Polsce i Litwie były tak dobre, że lepszych żądać niepodobna". Jeden Niemiec (Schulz) radził swym rodakom, żeby nie jeździli do Rosji przez Berlin i Królewiec na Kłajpedę, lecz na Polskę, bo i prędzej dojadą i wygodniej. Drugi Niemiec (Biester), nie może się nadziwić bezpieczeństwu w podróżach przez Polskę. Pisze, że jeden człowiek może przewieźć daleko bez niebezpieczeństwa napadu krocie, a nawet można największe sumy powierzyć po prostu woźnicy. Faktem jest, że wpływy do kasy centralnej rządowej w Warszawie zwożono co kwartał z prowincji na zwykłych wozach, a bywały to sumy milionowe; eskortę stanowiło dwóch strażników, a nieraz nawet tylko jeden... Uczony Anglik, profesor uniwersytetu w Cambridge, słynny Coxe, poświadcza również, że w podróży przez Polskę nic mu nie zginęło, chociaż nieraz musiał powóz zostawiać na noc na dworze bez dozoru. Uczciwość leżała w naturze ludu polskiego.

Społeczeństwo polskie znajdowało się na dobrej drodze: coraz lepsze i bardziej uczęszczane szkolnictwo zapewniało przybytek umysłów światłych, a postępowość okazana w tylu dziedzinach dawała rękojmię, że zdrowe przekonania niezawodnie zwyciężą.

Większością zwolenników reform rozporządzał szczęśliwym zbiegiem okoliczności sejm r. 1776, gdy poruczał Andrzejowi Zamojskiemu opracowanie zbioru praw sądowych (kodeks cywilny, kryminalny i przewód sądowy). Uważano, że w tym zakresie będzie się można ruszać swobodnie.

Andrzej Zamojski, mąż wielkiej zacności i podniosłości ducha, jakich dzięki Bogu w Polsce nigdy nie brakło, był kanclerzem w latach pierwszego rozbioru i złożył swą godność, nie chcąc przykładać pieczęci do uchwał sejmu rozbiorowego. Jakim szacunkiem całego narodu był otoczony, świadczą zaszczytne słowa, wpisane w konstytucję (tj. prawomocne uchwały) sejmu r. 1776, że powierza się prace nad nowym kodeksem właśnie jemu, jako "mającemu cnotę i przymioty, do tego dzieła sposobnym go czyniące". Gdzie w całym świecie poza jedną Polską, wpisywano w akty publiczne świadectwa cnoty?! Eks-kanclerz, zgromadziwszy przy sobie szczęśliwie dobrane grono prawników (Józef Wybicki, Michał Węgrzecki, Antoni Rogalski), zdążył wykonać swe zadanie w dwa lata, i w r. 1778 ogłosił drukiem nowy kodeks, nie przedstawiając go urzędowo sejmowi umyślnie, żeby mieć jeszcze dalsze dwa lata do wypróbowania i przygotowania opinii publicznej.

"Zbiór" wprowadzał sporo nowości na korzyść stanu miejskiego i wieśniaczego, ukracając przywileje szlachty. Zbierała się wprawdzie opozycja na sejm r. 1780, lecz byłaby w mniejszości i nowy kodeks byłby przeszedł. Ale o większość dla opozycji starał się zawczasu rosyjski poseł Stackelberg. W depeszy do "imperatorowej" zwrócił od razu uwagę, że należy projekt Zamojskiego uczynić niemożliwym; otrzymał też z Petersburga upoważnienie, żeby protestować. Sypały się ciągle ruble rosyjskie na Polskę i Litwę za usługi polityczne; teraz posypały się podwójnie, potrójnie zalewały sejmiki wyborcze, żeby nie wychodzili z wyboru zwolennicy Męża "mającego cnotę". Niespodziewanie jakby zmieniła się opinia; na sejmie r. 1780 Zamojski uchodził u większości za człowieka godnego nie pochwał, lecz potępienia - i kodeks odrzucono. Kto go odrzucił? Zaprzedańcy moskiewscy - sami bowiem szczerzy zwolennicy wyłączności szlacheckiego przywileju nie postawiliby na swoim, słabsi z roku na rok i coraz nie liczniejsi. Polska i Litwa pozostawione same sobie załatwiłyby nie tylko tę sprawę pomyślnie! Nawet odrzucony w r. 1780 kodeks Zamojskiego byłby wrócił po niedługim czasie, gdyby nie Moskwa.

Nie przynosi więc upadek tego kodeksu wcale ujmy owemu pokoleniu, ale jego powstanie przynosi mu zaszczyt. Niebawem nastąpił niewątpliwy dowód, że zwolennicy dawnego trybu rzeczy rzeczywiście tracili znaczenie i wpływy, i byliby utracili je do reszty, gdyby nie Rosja. Przewrotności wroga na tym nie koniec. Tu zaczyna się fałszowanie historii polskiej. Sami przeszkodzili zmianie formy rządu, a ogłosili na cały świat, że Polska musiała upaść dla złej formy rządu, że z tego powodu upadek Polski był pożyteczny dla postępu Europy! Odrzucenie kodeksu Zamojskiego podano jako dowód, że Polska była zacofana "bez ratunku". A kto postarał się o odrzucenie? Kto działał przekupstwem i gwałtem? Widocznie odrzucenie nie było zbyt pewne, skoro trzeba było sztucznie je sprowadzać.

Fałszowanie historii polskiej nie pozostało niestety bez wpływu na nas samych. Można w polskich pracach spotkać się z wywodami, traktującymi uchwałę sejmu r. 1780, jakoby wynik istotnego stanu rzeczy w Polsce - podczas gdy był to wynik fałszerstwa dokonanego przez ruble i pogróżki Stackelberga.

Przyjrzyjmy się jeszcze sprawie wieśniaczej. W jakikolwiek sposób rozwiązano by następnie kwestię włościańską, pańszczyzna musiałaby być w każdym razie zniesiona. Stanowić to musiało nieuchronny krok wstępny. Otwierały się dalej trzy drogi - ogłosić chłopa wolnym, nie troszcząc się, co z wolnością pocznie i czy na wolności nie będzie przymierał z głodu; własnej ziemi bowiem nie posiadał, a dwór z chwilą zniesienia pańszczyzny nie miałby względem ludu żadnych obowiązków. Drugi sposób polegałby na uwłaszczeniu włościan, tj. oddaniu im na własność używanych dotychczas gruntów dworskich. Nie mogło się to stać bez wynagrodzenia dla dworów, bo te pozbawione naraz pomocy roboczej i w znacznej części (z reguły 1/3 posiadłości, byłyby skazane na bankructwo. Trzeci sposób był pośredni i już wypróbowany, a mianowicie, tzw.: oczynszowanie włościan. Był to powrót do stosunków pierwotnych, do systemu dzierżawnego, jak bywało aż do w. WI. Włościanin miał opłacać dworowi czynsz za używanie pańskiej ziemi, ciesząc się przy tym przywilejem, że dzierżawa była wieczysta, a czynsz nie mógł być z niej podniesiony ani zamieniany na robociznę (wszak przez to powstała pańszczyzna). Kogo stać było, mógł czynsz skapitalizować i grunt nabyć na własność. Ten sposób nie groził ruiną szlachcie, był najzupełniej sprawiedliwy, a otwierał możność uwłaszczenia w miarę, jak rodziny wieśniacze dorabiały się własnego majątku.

Co przodkowie nasi w tych najsmutniejszych i najcięższych czasach czynili dobrego dla "siermiężnej braci", robili to z własnego pomysłu. Polska myśl publiczna okazała i w tym zakresie swą oryginalność, zdatność do obmyślania swoistych form życia. Nadanie stosunkowi chaty do dworu formy dzierżawnej (z dwoma wyżej wymienionymi przywilejami) jest pomysłem polskim.

Nie możemy tu wdawać się bliżej w historię tego przedmiotu. Poprzestajemy więc na stwierdzeniu, że pierwszy raz zabłysła ta myśl w prowincji ze wszystkich polskich zawsze najbardziej postępowej, tj. w Wielkopolsce, w której w r. 1742 spróbował tego systemu kanonik poznański ks. Świnarski. Stamtąd przeszła zdrowa myśl na sąsiednie Mazowsze, przyjęta najchętniej przez zacnego kanclerza Andrzeja Zamojskiego. Rozwinął pomysł i opracował świetnie w szczegółach słynny ks. Paweł Brzostkowski, autor wydanych dla swych dóbr "Ustaw", zapewniających ludowi nie tylko dobrobyt, lecz i oświatę. Koło roku 1770 dobra myśl miała już na dalekiej Litwie swych wyznawców i propagatorów. Wszak w roku 1773 ksiądz Karpowicz miewał w Wilnie kazania "na obronę chłopską". Następnego roku wyszła książka ks. Popławskiego pt.: "Zbiór niektórych materii politycznych", w której obok innych reform domaga się ochrony prawnej ludu wiejskiego. Na sejmie zjawia się sprawa chłopska już w r. 1775, wniesiona tam przez Augusta Sułkowskiego, popierana przez dwóch innych posłów, Frankowskiego i Jezierskiego; powtórnie zaś przy sposobności przedstawienia sejmowi kodeksu Zamojskiego w r. 1780 - i wraz z nim odrzucona, lecz nie pogrzebana bynajmniej. Sprawa zbyt wielka i sięgająca w głąb życia społeczeństwa, żeby mogła być załatwiona od razu (takich reform nie zna historia) wygrywała wiele, skoro nie schodziła już z narad publicznych i stopniowo zbliżała się do załatwienia ustawowego, a tymczasem załatwiana była coraz częściej prywatnie, przez właścicieli dóbr na własną rękę.

Oczynszowanie włościan wprowadzono w dobrach synowca królewskiego, Stanisława Poniatowskiego, podkanclerzego Chreptowicza, Anny Jabłonowskiej, Stanisława Potockiego, Jacka Jezierskiego, Franciszka Bielińskiego, a około r. 1790 stawało się coraz powszechniejsze. Szedł na całą Polskę prąd, którego pochodu nie dało się już wstrzymać. Przyłączył się do niego natychmiast bez wahania, stając w pierwszym szeregu najgorliwszych obrońców praw ludu wiejskiego pewien ziemianin, właściciel dóbr Siechnowicze w powiecie brzesko-litewskim. Nazywał się... Tadeusz Kościuszko.

Rozwój społeczeństwa rokowałby najlepsze nadzieje, gdyby nie przemoc obcych, gdybyśmy odzyskali wolność we własnym kraju. Około roku 1780 mieszczanin polski poczuł się na nowo obywatelem, a nad ludem wiejskim rozciągnięto chwalebną opiekę.

Była więc opinia w kraju doskonale przygotowana do tego, żeby sejm uchwalił wszystkie potrzebne reformy polityczne i społeczne. Ale w roku 1775 Rosja i Prusy zastrzegły się, że do reform nie dopuszczą i groziły nowym najazdem. Narażać się na wojnę po świeżym rozbiorze kraju byłoby nieopatrznością; trzeba było czekać dobrej sposobności. Taki nastrój zastał w Warszawie O. Marek w r. 1786. Ale zaraz w następnym roku, kiedy przyjeżdżał św. Klemens Hofbauer, zdawało się, że nastaną inne czasy. Król pruski poróżnił się z Rosją i sam zaproponował Polsce przymierze. Zapewniał, że nie tylko sam uzna wszystkie reformy w Polsce, ale nawet dostarczy posiłków wojskowych przeciw Rosji, gdyby Rosja sprzeciwiała się nowym ustawom. Zawarto więc traktat jak najformalniejszy, całkiem urzędowo. Sejm, który rozpoczął obrady w październiku 1788 r., nie spoczął, aż przerobił całe polskie prawodawstwo w duchu nowożytnym, obradując aż do maja 1792 r. i dlatego zwie się czteroletnim. Słusznie też nadano temu sejmowi przydomek "wielkiego". Uchwalono nawet dziedziczność tronu, przyznając następstwo na nowo domowi saskiemu. Armię postanowiono podwyższyć do stu tysięcy. Największym dziełem tego sejmu jest sławna "Konstytucja 3 maja", ogłoszona dnia 3 maja 1791 r.

Rosja odmówiła uznania nowej konstytucji, a znalazła w Polsce popleczników. Sejm Wielki odebrał bowiem szlachcie beniemnej wykonywanie politycznych praw obywatelskich, odebrał więc jakby wojsko tym magnatom, którzy chcieli trząść krajem dla swojej prywaty. Ci utworzyli konfederację w mieście Targowicy i przyzwali pomoc rosyjską celem przywrócenia dawnych przestarzałych ustaw. I teraz król pruski przymierza nie tylko nie dotrzymał, ale zdradził, zawierając z Rosją tajne przymierze przeciw Polsce. Nie wiedząc nic o tym, owszem spodziewając się od Prus pomocy, walczyły wojska polskie dzielnie pod dowództwem siostrzeńca królewskiego, księcia Józefa Poniatowskiego. Stoczono w r. 1792 pomyślnie bitwy pod Połoninem, Zieleńcami i Dubienką, gdzie odznaczył się generał Tadeusz Kościuszko.

Wtem niespodzianie rozchodzi się wieść, że król Stanisław August zakazał dalszych kroków wojennych przeciw Rosji. W tydzień po wygranej pod Dubienką przystąpił ten król do... konfederacji targowickiej i zakazał dalszej wojny z Moskalami. Była więc Polska całkiem bezbronna wobec Rosji, a tymczasem porozumiewał się Berlin z Petersburgiem o drugi rozbiór Polski w r. 1793. Austria nie brała w tym rozbiorze udziału. Zażądały też państwa rozbiorowe, ażeby wojska polskiego nie było nigdy więcej, jak 15 000. Znaczyło to, że nie pozwolą się nigdy Polsce podnieść.

W roku następnym zabrała się caryca Katarzyna do odpolszczania zagarniętych w dwóch rozbiorach prowincji litewsko-ruskich. Atak rosyjski na polskiego ducha zaczął się od Kościoła; nie śmiano jednak wszcząć od razu prześladowania łacinników, zaczęło się to od unitów. Obie strony, polska i rosyjska, poznały się od początku na tym, że polskość będzie równoznaczna z katolicyzmem, a rosyjskość z prawosławiem. Rząd Katarzyny ustanowił jakby regułę, której trzymały się wszystkie następne rządy rosyjskie aż do początku XX w., że póty polskości, póki katolicyzmu, że z upadkiem Kościoła runąć musi polskość i odwrotnie, że "kraje zabrane" nie będą zrusyfikowane, jeżeli się tam nie poderwie katolicyzmu. Od unitów zaczęto, bo z podobieństwa obrządków łatwiej było wystawić sobie most do prawosławia. Chodziło o to, żeby prawosławie zapanowało na ziemiach polskich zabranych przez Rosję, a pozyskać dla prawosławia, dla schizmy, łatwiej było unitów. Zaczęto więc od niweczenia unii.

Unia brzeska (r. 1596) szerzyła się pomimo wojen kozackich, lecz powoli i nastał w. WIII, zanim ogarnęła ziemie ukraińskie na południowym wschodzie Rzeczypospolitej. Dopiero za Augusta III Sasa, a nawet za Poniatowskiego unia zapanowała na tych ziemiach. Nie brak tam było kapłanów, którzy przyjęli święcenia z rąk biskupa schizmatyckiego w Perejasławiu, a potem dopiero przyjęli unię. Grunt był świeży i unia miała tam jeszcze płytkie korzenie. Próbowano je wyrywać już dawniej, mianowicie przez hajdamacczyznę Żeleźniaka i Gonty (o czym wyżej była mowa), kiedy jeszcze prowincje te należały do królestwa polskiego. Teraz, kiedy przeszły obie pod władanie caratu, można było wystąpić przeciw unii wprost, bezpośrednio i śmielej.

W roku 1794 wyszedł więc z Petersburga zakaz, żeby unici przechodzili na prawosławie. Na Ukrainie, na Wołyniu i na Podolu nie znajdował rząd trudności. Za przykładem ruskiego duchowieństwa całe parafie wyrzekały się unii i przechodziły na schizmę. Gorzej było na Białorusi, bo tam trzeba było cerkwie zabierać przy pomocy wojska i oręża, co stwierdzili sami Rosjanie. Do nowo zabranych cerkwi sprowadzono około 700 popów prawosławnych z Rosji, ale niski poziom ich wykształcenia zrażał raczej do prawosławia. Dochowało się świadectwo gorliwego urzędnika rosyjskiego, że owi popi to byli "sami durnie", jak się sam ów dostojnik prawosławny wyraził. Ale z tego mała była pociecha dla naszych, bo za najciemniejszym nawet popem stała siła żandarmerii carskiej, a w razie większego oporu - wojsko. W ten sposób zabrano wtenczas 9316 parafialnych cerkwi unickich i zniesiono 145 klasztorów bazyliańskich i zagarnięto majątek kościelny. Przepisano na schizmę osiem milionów unitów. Część ludności wymykała się w ten sposób, że przechodzono gromadnie na obrządek łaciński.

Biada tym, którzy utracą niepodległość! Ze zgrozą przypominano sobie słowa Skargi: "i w obcy się naród zamienicie". Postanowiono więc próbować jeszcze oporu.

Stronnictwo narodowe porozumiało się z Kościuszką i w r. 1794 wybuchło powszechne powstanie. Zdarzyło się, że brygadier Kopeć przechodził wtenczas w kwietniu ze swym oddziałem koło Uszomierza, gdzie na nowo zamieszkał ks. Marek Jandowicz. Oto własne słowa tego wysokiego oficera:

"Po kilkudniowym marszu, przybywszy do miasteczka Uszomierza chciała brygada, aby O. Marek, za świętego w tym klasztorze i w okolicy miany, udzielił błogosławieństwa; lubo więc dwie godziny było po północy, musiałem się zatrzymać, a ksiądz Marek, wówczas chory, musiał błogosławić brygadę, po skropieniu wodą święconą mówiąc: Idźcie w imię Boga i wynijdźcie! Te krótkie wyrazy cnotliwej i pobożnej osoby jak gdyby wieszczym duchem ogłoszone, wielce wzmocniły żołnierza potwierdzeniem niejako wolą nieba naszego zamiaru".

Szczęściło się zrazu Kościuszce, lecz gdy niespodzianie wojsko pruskie, zamiast pomóc w myśl jawnego traktatu, zatarasowało mu drogę, musiał niefortunnie przyjąć bitwę pod Maciejowicami dnia 10 października 1794 r. Tam cała pierś jego pokryła się bliznami, noga była poszarpana od ostrza bagnetów, a głowa zraniona trzykroć od cięcia pałaszem. Zemdlawszy od ran dostał się do niewoli, a powstanie upadło. Przeszło dwa lata więziony był przez carycę Katarzynę.

Moskale zajęli Warszawę. Weszli do niej od strony przedmieścia Pragi, które trzeba było najpierw zdobyć. Smutnej pamięci jest ten ich szturm, bo nastąpiła po nim zaraz rzeź Pragi. Żołdactwo nawet dzieciom nie folgowało, lecz nabijało je na piki! Zamordowali też wtenczas siedmiu Bernardynów, samych starców i kaleki, którzy nie nadążyli na czas ujść przed nimi. Takich ohydnych postępków były nie setki, lecz tysiące. Nie uszanowali nawet grobów. Między innymi padł ofiarą rozbestwienia żołdackiego grobowiec hetmana Czarnieckiego w Czarncy. Rotmistrz rosyjski stłukł trumnę metalową szukając, czy nie znajdzie przy zwłokach kosztowności. Rotmistrz! (w r. 1936 wzniesiono nowy grobowiec).

Co to za cywilizacja? Nie nasza, nie łacińska; ale też nie bizantyńska, ani nie żydowska. Były to objawy cywilizacji turańskiej, tej, która dała się historii polskiej we znaki w najazdach mongolskich, tatarskich, w wojnach kozackich i w pełnej zniszczenia, i okrucieństw wojnie moskiewskiej za Jana Kazimierza. Niestety, cywilizacja turańska, wtargnąwszy do Polski ponownie podczas rozbiorów nie miała już z niej wyjść.

Były już więc w Polsce i zostały cztery cywilizacje. Wóz spraw polskich ciągnięty równocześnie w czterech kierunkach! Czyż może się ruszyć?

W rok po klęsce maciejowickiej nastąpił trzeci rozbiór Polski, w której Prusy zajęły Warszawę, Austria - Kraków, a resztę - Rosja. Stanisław August na żądanie carycy pojechał do Petersburga i tam przez jakiś czas prowadził życie wcale nieszczególne, stanowiąc przedmiot największej wzgardy samego nawet dworu carskiego.

Skończyło się polskie królestwo. Widzieliśmy, że Polska przestała jako państwo istnieć wtenczas właśnie, kiedy była w pełni wspaniałego odrodzenia; kiedy nie brakowało jej ani oświaty, ani sprawiedliwości społecznej, kiedy obywatele jej byli gotowi przelewać krew w jej obronie, powiększając ciągle wojsko, podwyższając podatki a zrzekając się najzupełniej wszelkiej "złotej" wolności, pozostawiając tylko te swobody obywatelskie które potrzebne są zawsze, ażeby zachować godność ludzką w obywatelach i wzbudzać serdeczne zajęcie dla sprawy publicznej. Nie z własnej więc upadliśmy winy, bośmy upadli wtenczas, kiedyśmy się z win oczyścili. Jedną przyczyną upadku Polski jest upadek zupełny chrześcijańskich zasad w polityce europejskiej, zachłanność i grabież sąsiadów. Lecz nie przestawał istnieć naród polski, a w narodzie nie przestał działać duch Leszczyńskiego, Konarskiego, Staszica, Kościuszki, a sił dodawało pogłębiające się coraz bardziej życie religijne.