Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga I   –  Przygotowanie

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA  –

32. PRZYBYCIE DO DOMU ZACHARIASZA

(por. Łk 1,39-55; Łk 1,8-25

Napisane 1 kwietnia 1944. A, 2627-2640

Jestem w górzystej krainie. Nie są to ani wysokie góry, ani pagórki. Widać tu, jak w prawdziwych górach, zarówno szczyty, jak i wąwozy – takie, jakie można zobaczyć w naszych Apeninach toskańsko-umbryjskich. Roślinność jest bujna i piękna. Obfitość świeżej wody utrzymuje zieloność łąk, powiększa obfitość zbiorów w otaczających niemal wszystkie wiejskie zabudowania sadach, pełnych jabłoni, figowców i winorośli. Z pewnością pora jest wiosenna, gdyż winogrona są już tak duże jak owoce wyki, a na jabłoniach zawiązały się już pączki kwiatów, które wydają się teraz zielone. Na wyższych gałęziach drzew figowych widać już dobrze uformowane owoce. Łąki wyglądają jak miękki kobierzec o tysiącu barw. Pasą się na nich lub wypoczywają owce: białe plamy na szmaragdowej trawie.

Maryja siedzi na osiołku, który pnie się po dosyć dobrej drodze. Wydaje się, że to główna droga. Osiołek wspina się, gdyż dość regularnie z wyglądu zabudowana osada znajduje się wyżej. Mój wewnętrzny informator mówi mi: “To miejsce to Hebron.” Mówił mi ojciec o górze, ale nie znam się na tym. Nie wiem, czy “Hebron” określa cały obszar górski albo też osada nazywa się “Hebron”. Mówię tak, jak słyszę.

Oto Maryja wjeżdża do osady. Jest akurat wieczór. Niewiasty stojące na progach domów patrzą na nieznajomą i rozmawiają. Śledzą wzrokiem Maryję. Pozostawiają Ją jednak w spokoju, widząc, że zatrzymuje się przed jednym z najładniejszych domów, który znajduje się w środku osady. Przed domem jest ogród. Za nim ciągnie się dobrze utrzymany sad. Przechodzi on w rozległą łąkę, która – zgodnie z ukształtowaniem terenu – to się wznosi, to znów opada. Za łąką jest wysoki las. Co znajduje się dalej, tego nie wiem. Wszystko otacza żywopłot z dzikich jeżyn lub z dzikiej róży. Nie umiem tego dobrze określić, bo zarówno liście, jak i kwiaty tych krzewów są do siebie bardzo podobne. Gdy więc owoce nie są jeszcze uformowane, można je łatwo pomylić. Z przodu, od strony wychodzącej na osadę, dom otacza niski biały murek. Wspinają się na niego róże, całe w pąkach, lecz na razie bez kwiatów. Pośrodku znajduje się zamknięta żelazna brama. Można się domyślać, że dom należy do miejscowej osobistości albo do jakiegoś zamożniejszego mieszkańca. Wszystko tu wskazuje jeśli nie na bogactwo, to przynajmniej na dostatek. Panuje tu wielki porządek.

Maryja zsiada z osła i zbliża się do bramy. Zagląda przez kraty. Nie widzi nikogo. Usiłuje więc dać znać o Sobie. Jakaś babina, która – widocznie ciekawsza niż inne – szła za Nią, pokazuje Jej dziwaczne urządzenie służące za kołatkę. Są to dwa kawałki metalu umieszczone na czymś w rodzaju dźwigni. Kiedy porusza się tą dźwignią, uderzają o siebie i wydają dźwięk podobny do dzwonu lub gongu.

Maryja pociąga, lecz czyni to tak delikatnie, że urządzenie ledwie dźwięczy i nikt tego nie słyszy. Wtedy niewiasta – staruszka będąca samym nosem i brodą, z językiem pośrodku, który starczy za dziesięć – uczepiwszy się sznura, ciągnie, ciągnie, ciągnie... Dźwięk, który zbudziłby umarłego.

«To tak się robi, Pani. Inaczej nie usłyszą. Elżbieta jest stara, wiesz... i Zachariasz stary... a teraz – prócz tego, że głuchy – jest i niemy. Oboje służący też są starzy, wiesz? Czyś tu nigdy nie była? Znasz Zachariasza? Czy...»

Nadchodzi starszy, utykający człowiek. Uwalnia on Maryję od potoku pytań i wyjaśnień. To zapewne ogrodnik lub ktoś pracujący na roli, bo trzyma motykę w ręku, a za pasem ma nóż ogrodniczy. Otwiera bramę i Maryja wślizguje się, dziękując kobiecinie, lecz... ach, zostawia ją bez odpowiedzi. Co za rozczarowanie dla ciekawskiej! Zaraz po wejściu Maryja mówi:

«Jestem Maryja, córka Joachima i Anny z Nazaretu, kuzynka waszej pani.»

Stary sługa wita Maryję z ukłonem i woła: «Sara! Sara!»

Potem znów otwiera wrota, żeby wprowadzić pozostawionego tam osła, bo Maryja, chcąc się uwolnić od natrętnej kobiety, prześliznęła się szybko przez uchyloną bramę, którą ogrodnik zręcznie zamknął tuż przed nosem gaduły. Wprowadziwszy osła, mówi:

«Och! Wielkie szczęście i wielkie nieszczęście w tym domu! Niebiosa dały syna bezpłodnej, niech będzie błogosławiony Najwyższy! Lecz siedem miesięcy temu Zachariasz powrócił z Jerozolimy do domu niemy. Porozumiewa się na migi lub pisze. Wiedziałaś może o tym? Moja pani bardzo pragnęła Cię ujrzeć, pośród tych radości i zgryzot! Kiedy rozmawiała z Sarą, zawsze mówiła o Tobie: “Żebym chociaż miała przy sobie moją małą Maryję! Gdyby jeszcze była w Świątyni, posłałabym Zachariasza, żeby Ją tu sprowadził! Lecz Pan chciał, żeby teraz była małżonką Józefa z Nazaretu. Ona jedna mogłaby mnie pocieszyć w tym bólu i pomóc mi modlić się do Boga, bo Ona jest taka dobra. W Świątyni wszyscy Ją opłakują. Gdy pojechałam z Zachariaszem na ostatnie Święto do Jerozolimy – aby podziękować Bogu, że dał mi syna – słyszałam, jak Jej nauczycielki mówiły: “Zdaje się, że w Świątyni nie ma już cherubinów Chwały, odkąd głos Maryi nie rozbrzmiewa już w jej murach.” Sara! Sara! Moja żona jest trochę głucha. Ale chodź, chodź, sam Cię zaprowadzę.»

Zamiast Sary, pojawia się na szczycie schodów – które znajdują się na bocznej ścianie domu – mocno podstarzała niewiasta, z pomarszczoną twarzą i bardzo szpakowatymi włosami. Musiały być niegdyś czarne, co widać po bardzo ciemnych brwiach i rzęsach oraz po ciemnej karnacji. Dziwnie kontrastuje z jej oczywistą starością wydatnie ujawniająca się ciąża, zauważalna mimo luźnych i szerokich szat. Elżbieta poznaje Maryję. Wznosi obie ręce ku niebu [i woła]: «Och!»

Zaskoczona i radosna śpieszy, na ile może, na spotkanie Maryi. Także Maryja – zwykle powściągliwa w ruchach – biegnie teraz zwinnie jak jelonek. Dobiega do podnóża schodów w tym samym czasie co Elżbieta i z wielką serdecznością obejmuje kuzynkę, która płacze z radości z powodu przybycia Maryi.

Przez chwilę pozostają tak objęte, potem Elżbieta odsuwa się:

«Ach!» – [w jej okrzyku] miesza się radość z cierpieniem. Kładzie rękę na wydatnym brzuchu. Opuszcza głowę, mieniąc się na twarzy. Maryja i służący wyciągają ręce, żeby ją podtrzymać, bo chwieje się, jakby źle się poczuła. Elżbieta pozostaje przez chwilę jakby w oderwaniu od świata. Potem zaś unosi głowę, ukazując rozpromienione i jakby odmłodzone oblicze. Patrzy na Maryję z uśmiechem i czcią, jakby ujrzała anioła. Potem schyla się w głębokim ukłonie, mówiąc:

«Błogosławiona jesteś między wszystkimi niewiastami! Błogosławiony Owoc Twojego łona! (Wymawia te dwa zdania, wyraźnie oddzielając je od siebie). Czym zasłużyłam sobie, żeby przyszła do mnie, Twej służebnicy, Matka Pana mego? Oto na dźwięk Twego głosu podskoczyło, jakby z radości, dziecko w moim łonie, a gdy Cię objęłam, Duch Pański oznajmił mi w sercu najwyższe prawdy. Błogosławiona jesteś, bo uwierzyłaś, że dla Boga jest możliwe nawet to, co ludzkiemu umysłowi wydaje się niemożliwe! Błogosławiona jesteś, bo dzięki Twej wierze wypełnisz rzeczy przepowiedziane Ci przez Pana i ujawnione Prorokom na ten czas! Błogosławiona jesteś z powodu Zbawienia, które rodzisz dla potomstwa Jakuba! Błogosławiona jesteś, bo przyniosłaś Świętość mojemu synowi. On to czuje i podskakuje jak wesołe koźlątko, radując się w moim łonie. Odczuwa, że jest uwolniony od ciężaru grzechu i powołany do tego, aby być Poprzednikiem, uświęconym przed Odkupieniem [dokonanym] przez Świętego, który wzrasta w Tobie!»

Dwie łzy spływają z rozradowanych oczu Maryi i toczą się jak perły ku uśmiechniętym ustom. Wznosi twarz i ramiona ku niebu – gestem tak często widocznym później u Jezusa – i woła: “Wielbi dusza Moja Pana...” (por. Łk 1,46-56). Kontynuuje kantyk w formie, w jakiej został nam przekazany. Na końcu, przy słowach: “Wspomógł Izraela, Swego sługę...” krzyżuje ręce na piersi, klęka i – pochylając się mocno do ziemi – wielbi Boga.

Sługa odszedł dyskretnie, gdy tylko zauważył, że Elżbieta czuje się dobrze i ponadto zwierza się Maryi. Teraz wraca, prowadząc z sadu postawnego, siwego starca z białymi włosami i brodą, który już z dala wita Maryję: gestykulując i wydając gardłowe dźwięki.

«Zachariasz nadchodzi – mówi Elżbieta, dotykając ramienia zatopionej w modlitwie Dziewicy. – Mój Zachariasz jest niemy. Bóg ukarał go, bo nie uwierzył. Później Ci opowiem. Teraz ufam w Boże przebaczenie, kiedy Ty przybyłaś... Ty, pełna Łaski.»

Maryja wstaje i idzie na spotkanie Zachariasza, kłaniając mu się do samej ziemi. Całuje kraj białej szaty, okrywającej go do stóp, bardzo obszernej i przewiązanej szerokim haftowanym pasem. Zachariasz wita Maryję gestem i wyraża radość. Razem wracają do Elżbiety i wchodzą do wielkiego, bardzo ładnie urządzonego pokoju. Sadzają Maryję i częstują kubkiem świeżo udojonego, spienionego jeszcze mleka. Podają też małe podpłomyki.

Elżbieta wydaje polecenia służącej, która ukazała się wreszcie z umączonymi rękami i z włosami jeszcze bielszymi niż w rzeczywistości, tak są posypane mąką. Widocznie została oderwana od wyrabiania chleba. Elżbieta zwraca się też z poleceniem do sługi, którego nazywa Samuelem, żeby zaniósł kuferek Maryi do wskazanego przez nią pokoju. Spełnia wszystkie, należne gościowi obowiązki pani domu.

Maryja odpowiada na wszystkie pytania, które Zachariasz pisze rylcem na woskowej tabliczce. Wnioskuję z Jej odpowiedzi, że pyta o Józefa i o to, jak Ona się czuje jako jego małżonka. Przypuszczam też, że Zachariasz nie otrzymał nadprzyrodzonego światła o stanie Maryi ani o Jej godności Matki Mesjasza. Elżbieta podchodzi do małżonka i kładzie mu czule, w niewinnej pieszczocie, rękę na ramieniu, mówiąc:

«Maryja też jest matką. Ciesz się Jej szczęściem.»

Niczego więcej jednak nie dodaje. Spogląda na Maryję. Maryja patrzy na nią, lecz nie zachęca jej wzrokiem do dalszych wynurzeń, więc [Elżbieta] milczy.

Słodka, najsłodsza wizja! Zaciera we mnie okropne wrażenie, jakiego doznałam oglądając samobójstwo Judasza. Wczoraj wieczorem, przed zaśnięciem, widziałam Maryję płaczącą, pochyloną przy kamieniu namaszczenia nad martwym Ciałem Odkupiciela. Stała po prawej stronie, zwrócona plecami do wejścia groty służącej za grób. Światło pochodni oświetlało Jej oblicze. Widziałam tę biedną twarz, zniszczoną cierpieniem i zalaną łzami. Podnosiła rękę Jezusa, głaskała i ogrzewała ją na Swoich policzkach, całując palce. Rozciągała, jeden po drugim, te biedne, już nieruchome palce... Potem głaskała twarz, schylała się, by całować otwarte usta, przymknięte oczy i poranione czoło. Rany na umęczonym Ciele Jezusa, w rdzawym świetle pochodni, stawały się jeszcze wyraźniejsze i dokładniej widać było okrucieństwo zadanych udręk i to, że naprawdę umarł.

Rozważałam to tak długo, jak długo mój umysł był ożywiony. Potem obudziłam się z półsnu i modliłam się, następnie zaś ułożyłam się w pozycji do spania. Wtedy właśnie zaczęło się niżej opisane widzenie. Mama powiedziała mi: «Nie ruszaj się. Tylko patrz. Jutro to zapiszesz». Potem zobaczyłam wszystko ponownie, we śnie. Obudziwszy się o 6.30, zobaczyłam jeszcze raz to, co już widziałam wczoraj i we śnie. W trakcie oglądania pisałam. Potem przyszedł ojciec i mogłam zapytać, czy mam to wszystko zapisać. Są to krótkie, nie powiązane ze sobą obrazy z pobytu Maryi w domu Zachariasza (2.04.1944).


   

Przekład: "Vox Domini"