Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga II - Pierwszy rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

17. SPOTKANIE Z ISKARIOTĄ I TOMASZEM.

CUD [UZDROWIENIA] SZYMONA ZELOTY

Napisane 26 października 1944. A, 3857-3871

Jezus znajduje się wraz z sześcioma uczniami. Jak wczoraj tak i dziś nie widzę Judy Tadeusza, który mówił, że chce iść z Jezusem do Jerozolimy. Muszą być jeszcze święta paschalne, bo w mieście panuje tłok. Zbliża się wieczór i wiele osób powraca w pośpiechu do domów. Jezus także idzie w stronę domu, którego jest gościem. Nie jest to dom, w którym mieści się Wieczernik. Tamten znajduje się poza miastem, choć jeszcze w jego obrębie, ten natomiast jest prawdziwym wiejskim domem, pośrodku ogrodu oliwnego. Z małego podwórza, znajdującego się przed nim, widać drzewa rosnące rzędami aż do podnóża wzgórza. Zatrzymują się blisko małego strumyka, w którym jest niewiele wody. Płynie on poprzez uskok znajdujący się pomiędzy dwoma małymi wzniesieniami. Świątynia znajduje się na szczycie jednego z nich. Na drugim – trudne do ogarnięcia wzrokiem połacie drzew oliwnych. Jezus znajduje się na samym dole tego wspaniałego wzgórza, wznoszącego się łagodnie bez sprzeciwu spokojnych drzew.

«Janie, dwóch ludzi czeka tu na twego przyjaciela» – mówi starszy człowiek, z pewnością wieśniak, może właściciel ogrodu oliwnego. Wydaje się, że Jan go zna.

«Gdzie oni są? Kim są?»

«Nie wiem. Jeden z pewnością jest Judejczykiem. A drugi... nie wiem... Nie pytałem go o to.»

«Gdzie się znajdują?»

«Oczekują w kuchni i... i... tak, jest jeszcze jeden, okryty ranami... Kazałem mu się tam zatrzymać. Nie chciałbym, aby [się okazało], że jest trędowaty... Mówi, że chce zobaczyć Proroka, który przemawiał w Świątyni.»

Jezus, który milczał aż do tej pory, mówi: «Chodźmy najpierw zobaczyć się z tym ostatnim. Powiedz innym, aby przyszli, jeśli chcą. Porozmawiam z nimi tu, w ogrodzie oliwnym.»

Jezus idzie ku miejscu wskazanemu przez starszego człowieka.

«A my co mamy robić?» – pyta Piotr.

«Chodźcie, jeśli chcecie.»

Cały opatulony mężczyzna opiera się o prymitywny murek przy drodze, na granicy posiadłości. Musiał wspiąć się ścieżką ciągnącą się wzdłuż brzegu małego strumyka. Na widok podchodzącego Jezusa, woła: «Nie podchodź, nie podchodź, zmiłuj się tylko nade mną!»

Odsłania tułów, odrzucając ubranie. Twarz ma pokrytą strupami, a tułów stanowi mozaikę ran. Okryty jest ranami: jedne wryte głęboko w ciało, inne – czerwone jak poparzenia, jeszcze inne białawe i przeświecające, jakby pokryte z wierzchu szkłem.

«Jesteś trędowaty! Czego chcesz ode Mnie?»

«Nie przeklinaj Mnie! Nie kamienuj Mnie! Powiedziano Mi, że wczoraj wieczorem ujawniłeś się jako Głos Boga i Dawca Łaski. Według tego, co mi mówiono, oświadczyłeś, że wznosząc Swój Znak, leczysz wszelkie choroby. Podnieś go nade mną. Przychodzę z grobów... Stamtąd... Przemykałem się jak wąż pomiędzy skałami potoku, aby dotrzeć tu, niezauważony. Czekałem na wieczór, aby to uczynić, bo w półmroku trudniej zauważyć, kim jestem. Ośmieliłem się... Odnalazłem człowieka z tego domu, który był na tyle dobry, by mnie nie zabić. Powiedział mi tylko: “Czekaj tu, przy murku.” Ty też miej litość.»

Jezus zbliża się. On sam. Sześciu uczniów i właściciel [domu] z dwoma nieznajomymi pozostają daleko i wyraźnie ujawniają obrzydzenie. Trędowaty mówi jeszcze: «Nie zbliżaj się! Już nie! Jestem nieczysty!»

Jednak Jezus podchodzi. Patrzy na niego z tak wielką litością, że mężczyzna zaczyna płakać. Klęka z twarzą przy ziemi. Jęczy:

«Twój Znak! Twój Znak!»

«On zostanie wzniesiony w swoim czasie. Mówię jednak tobie: Wstań! Bądź uzdrowiony. Ja tego chcę. I bądź Moim znakiem w tym mieście, które ma Mnie poznać. Wstań, mówię ci, i nie grzesz więcej przez wdzięczność wobec Boga!»

Mężczyzna podnosi się powoli, bardzo powoli. Wydaje się wyłaniać spośród wysokich i ukwieconych traw, jakby podnosił się z całunu... Jest uzdrowiony. Patrzy na siebie w ostatnich promieniach dnia. Jest uzdrowiony. Woła:

«Jestem czysty! Och! Co mam teraz dla Ciebie uczynić?»

«Bądź posłuszny Prawu. Idź poszukać kapłana. Bądź od dziś dobry. Idź.»

Mężczyzna waha się przez moment, czy nie rzucić się do stóp Jezusa, lecz przypomina sobie, że w oczach Prawa jest jeszcze nieczysty. Powstrzymuje się. Całuje jednak swą rękę i posyła pocałunek Jezusowi. Płacze z radości.

Inni są jak skamieniali. Jezus porusza ich Swym uśmiechem. Odwracając się tyłem do uzdrowionego trędowatego [mówi]:

«Przyjaciele, to był jedynie trąd ciała, lecz ujrzycie jeszcze, jak znika trąd serc. Czy to wy chcieliście Mnie zobaczyć? – zwraca się do dwóch nieznajomych – Oto jestem. A wy kim jesteście?»

«Słyszeliśmy Cię wczoraj wieczorem... w Świątyni. Szukaliśmy Cię po mieście. Osoba określająca się jako Twój krewny powiedziała, że jesteś tutaj.»

«Dlaczego Mnie szukacie?»

«Aby iść za Tobą, jeśli nas zechcesz, bo Ty masz słowa Prawdy.»

«Iść za Mną? A wiecie, dokąd idę?» [– pyta Jezus]

«Nie, Nauczycielu, ale z pewnością – ku chwale.»

«Tak, ale ku chwale, która nie jest [chwałą] ziemską: ku chwale Nieba, którą zdobywa się przez cnotę ofiary. Dlaczego chcecie iść za Mną?» – pyta Jezus ponownie.

«Aby mieć udział w Twojej chwale.»

«W znaczeniu niebieskim?»

«Tak, w znaczeniu niebieskim.»

«Nie wszyscy ludzie mogą ją osiągnąć, Mamona bowiem zastawia pułapki – i to na tych, którzy pragną Nieba, bardziej niż na innych. Jedynie ten wytrwa, kto ma silną wolę. Po co iść za Mną, skoro wymaga to stałej walki z nieprzyjacielem, który jest w nas, z nieprzyjaznym światem, z Nieprzyjacielem, którym jest szatan?»

«Nasz duch jednak ciągnie nas ku temu: nasz duch, którego podbiłeś. Ty jesteś święty i mocny, chcemy być Twymi przyjaciółmi.»

«Przyjaciółmi!» – Jezus milknie i wzdycha. Potem patrzy uważnie na tego, który cały czas mówił, a teraz opuścił płaszcz zakrywający mu głowę. To Judasz z Kariotu.

«Kim jesteś ty, który mówisz inaczej niż człowiek z ludu?»

«Jestem Judasz, syn Szymona. Pochodzę z Kariotu, ale jestem w Świątyni. Oczekuję Króla żydowskiego. Marzę o tym. Króla rozpoznałem w Tobie, po Twoich słowach. Rozpoznałem w Tobie Króla przez Twe zachowanie. Weź mnie ze Sobą.»

«Wziąć ciebie? Teraz? Zaraz? Nie

«Dlaczego, Nauczycielu?» [– pyta Judasz.]

«Zanim bowiem się wejdzie na bardzo stromą drogę, lepiej jest [najpierw] ocenić samego siebie» [– odpowiada Jezus.]

«Nie wierzysz w moją szczerość?» [– pyta Judasz]

«Ty to powiedziałeś. Wierzę w twą impulsywność, lecz nie wierzę w twoją stałość. Zastanów się, Judaszu. Odchodzę i przybędę na Pięćdziesiątnicę. Jeśli będziesz w Świątyni, ujrzysz Mnie. Zastanów się, do czego jesteś zdolny... A ty, kim jesteś?» – pyta Jezus drugiego nieznajomego.

«Innym, który Cię widział. Chciałbym być z Tobą. Jednak teraz lękam się tego.»

«Nie, tylko zarozumialstwo jest zgubne. Lęk nie może stanowić przeszkody. Jeśli pochodzi z pokory, jest pomocą. Nie obawiaj się. Ty także się zastanów i kiedy powrócę...»

«Nauczycielu, Ty jesteś tak święty! Boję się, że nie jestem godny. Tylko to. Nie mam obaw co do tego, co pochodzi z mojej miłości...»

«Jak się nazywasz?» [– pyta Jezus]

«Tomasz, zwany Didymos.»

«Zapamiętam twe imię. Idź w pokoju.»

Jezus odprawia ich i wchodzi do gościnnego domu na wieczerzę. Sześciu, którzy są z Nim, stawia liczne pytania.

«Dlaczego, Nauczycielu, zrobiłeś między nimi różnicę?... Czy była pomiędzy nimi różnica?... Obydwaj poszli za tym samym impulsem...» – pyta Jan.

«Przyjacielu, [uczyniłem tak], ten sam bowiem impuls może nie mieć tego samego posmaku. Tak, obydwoma kierowała ta sama pobudka, lecz nie prowadzi ona do tego samego celu. To ten, który wydał się mniej doskonałym, jest bardziej doskonały, bo nie ma w sobie gorączkowego pragnienia ludzkiej chwały. Kocha Mnie dla samej miłości.»

«Ja także!» «Ja tak samo.» «I ja.» «I ja.» «I ja.» «I ja.»

«Wiem o tym. Znam was, wiem, jacy jesteście.»

«Czy jesteśmy doskonali?»

«O, nie! Jednak razem z Tomaszem staniecie się takimi, jeśli będzie trwać w waszym pragnieniu miłowania. Doskonali? O, przyjaciele! Któż jest doskonały oprócz Boga?»

«Ty jesteś doskonały!»

«Zaprawdę, o Mnie powiadam wam: gdybym był jedynie prorokiem, nie mógłbym być doskonały. Żaden człowiek nie jest doskonały. Ja jednak jestem doskonały. Ten bowiem, który do was mówi, jest Słowem Ojca. Ono pochodzi od Boga. Jest Jego Myślą, która stała się Słowem. Ja posiadam doskonałość w Sobie i powinniście w to wierzyć, jeśli uznajecie, że jestem Słowem Ojca. Widzicie jednak, że chcę, aby Mnie nazywano Synem Człowieczym. Uniżyłem bowiem samego Siebie przyjmując na Siebie wszystkie nędze człowieka, aby je nieść. To jest Moim pierwszym cierpieniem. Nosiłem te nędze, aby potem je zniszczyć, nie pozwoliłem jednak, by Mnie dotknęły. Jakiż to ciężar, przyjaciele! Noszę go jednak z radością. Noszenie go jest Moją radością, bo jako Syn Człowieczy sprawię, że ludzkość stanie się ponownie dzieckiem Boga, jak było u zarania.»

Jezus mówi cicho, siedząc przy ubogim stole, lekko pochylony. Rękoma wykonuje łagodne gesty. Od dołu oświetla Go mała oliwna lampka postawiona na stole. Lekko się uśmiecha. To prawdziwy Nauczyciel budzący szacunek. Na Jego twarzy maluje się wielka przyjaźń. Uczniowie słuchają w skupieniu.

«Nauczycielu... Dlaczego Twój kuzyn – który wie, gdzie mieszkasz – nie przyszedł?»

«Mój Piotrze!... Będziesz jednym z Moich kamieni – pierwszym. Jednak nie wszystkie kamienie łatwo poddają się nam, gdy chcemy ich używać. Czy widziałeś marmury sklepienia Pretorium? Okrutnie wyrwane zboczom góry stanowią teraz część Pretorium. Zauważ, inaczej jest z kamieniami, które błyszczą w promieniach księżyca, na dnie wód Cedronu. Same przybyły do koryta strumienia i jeśli ktoś chce je zabrać, nie stawiają oporu. Mój kuzyn jest podobny do pierwszych kamieni, o których mówiłem... Zboczem góry jest rodzina, która Mi go odbiera» [– wyjaśnia Piotrowi Jezus.]

«Ja chcę być całkiem jak te kamienie w rzece. Dla Ciebie jestem gotów porzucić wszystko: dom, małżonkę, łowienie ryb, braci. Wszystko, Mój Nauczycielu, dla Ciebie» [– wyznaje Piotr.]

«Wiem o tym, Piotrze. To dlatego cię kocham. Jednak i Judasz przyjdzie.»

«Kto? Judasz z Kariotu? Nie sądzę, to piękny pan... Ja tam wolę... Tak, ja wolę.... siebie.»

Wszyscy się śmieją ze słów Piotra.

«Nie ma się z czego śmiać. Chcę powiedzieć, że wolę prostego Galilejczyka, rybaka zwykłego, lecz szczerego... niż mieszkańców miast, którzy... nie wiem... ale Nauczyciel wie, co chcę powiedzieć.»

«Rozumiem, ale nie osądzaj. Potrzebujemy siebie nawzajem tu na ziemi, a dobrzy są wymieszani ze złymi jak kwiaty w polu: [trująca] cykuta rośnie obok leczniczej malwy.»

«Chciałbym o coś zapytać...»

«O co, Andrzeju?»

«Jan opowiadał mi o cudzie, którego dokonałeś w Kanie... Mieliśmy nadzieję, że uczynisz go w Kafarnaum... A Ty nam powiedziałeś, że nie będziesz dokonywał cudów, dopóki nie wypełnisz Prawa. Dlaczego zatem [uczyniłeś to] w Kanie? Dlaczego tam, a nie w Twojej ojczyźnie?»

«Wszelkie posłuszeństwo Prawu decyduje o związku z Bogiem i o wzroście naszej mocy. Cud dowodzi łączności z Bogiem, życzliwej obecności Boga i Jego zgody z nami. Dlatego też chciałem [najpierw] wypełnić Mój obowiązek Izraelity, zanim rozpoczną się cuda.»

«Jednak nie byłeś zobowiązany do zachowania Prawa.»

«Dlaczego? Jako Syn Boży – nie. Jednak jako Syn Prawa – tak. Jako takiego zna Mnie na razie Izrael... A nawet potem, prawie cały Izrael będzie Mnie uznawał za takiego, a nawet za kogoś mniejszego. Nie chcę dawać powodu do zgorszenia Izraelowi, dlatego jestem posłuszny Prawu» [– mówi Jezus.]

«Ty jesteś święty...»

«Świętość nie wyklucza posłuszeństwa, lecz przeciwnie – doskonali je. Ponadto należy dawać przykład. Co powiedziałbyś o ojcu, starszym bracie, nauczycielu, kapłanie, który nie dawałby dobrego przykładu?»

«A Kana?»

«W Kanie należało sprawić radość Mojej Matce. Kana stanowi zapowiedź tego, co należy się Mojej Matce. To Ona pierwsza nosiła Łaskę. Tu czczę Miasto Święte ujawniając w nim publicznie Moją moc Mesjasza, lecz tam, w Kanie, powinienem był uczcić Świętą Bożą, Najświętszą. To przez Nią otrzymał Mnie świat, jest więc sprawiedliwe, aby dla Niej został dokonany Mój pierwszy cud na tym świecie.»

Ktoś puka do drzwi. To znowu Tomasz. Wchodzi i rzuca się do stóp Jezusa.

«Nauczycielu... Nie mogę czekać na Twój powrót. Pozwól Mi być z Tobą. Pełen jestem wad, ale mam mój skarb. To miłość: jedyna, wielka, prawdziwa. Należy do Ciebie. Jest dla Ciebie. Zatrzymaj Mnie, Nauczycielu...»

Jezus kładzie mu rękę na głowie.

«Pozostań, Didymosie. Chodź za Mną. Błogosławieni, którzy są szczerzy i mają zdecydowaną wolę. Jesteście błogosławieni bardziej niż krewni, bo jesteście dla Mnie synami i braćmi nie według krwi, która jest śmiertelna, lecz według woli Bożej i woli waszego ducha. Powiadam wam, że nie ma bliższego pokrewieństwa ponad to, które wynika z wypełniania woli Mego Ojca, a wy ją czynicie, ponieważ bardzo tego chcecie.»

Tak kończy się widzenie. Jest godz. 16.00. Ogarnia mnie senność. Sen będzie – czuję to – głęboki, jako logiczna konsekwencja wczorajszych cierpień... Jednak także 24 października czułam się tak bardzo źle, że po ukończonej wizji – opisywanej z tak wielkim bólem głowy, jakby przy zapaleniu opon mózgowych – nie miałam już siły dorzucić, że widziałam na koniec Jezusa. Odziany był tak jak wtedy gdy przychodzi tylko do mnie: w szatę z delikatnego białego lnu, z lekkim odcieniem kości słoniowej i w pasującym płaszczu. Taką szatę miał na sobie, kiedy pojawił się po raz pierwszy w Jerozolimie jako Mesjasz.


   

Przekład: "Vox Domini"