Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga II - Pierwszy rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

24. JEZUS NAUCZA I CZYNI CUDA

W DOMU PIOTRA

[por.Mt 8,16-17; Mk 1,32-34; Łk 4,40-41]

Napisane 4 listopada 1944. A, 3941-3952

Jezus wspiął się na górę koszy i lin u wejścia do ogrodu, przy domu teściowej Piotra. Ludzie tłoczą się w ogrodzie. Są nawet na brzegu jeziora. Jedni siedzą na brzegu, inni – na łodziach wyciągniętych na ląd. Wydaje się, że [Jezus] mówi już od jakiegoś czasu, bo jest w trakcie przemawiania. Słyszę:

«...Z pewnością, wiele razy mówiliście to sobie w głębi serca. Jednak to nie tak. Panu nie brakło dobroci względem Swego ludu, choć [temu ludowi] brakło wierności, tysiące i dziesiątki tysięcy razy. Posłuchajcie tej przypowieści. Ona pomoże wam zrozumieć.

Pewien król miał w swych okazałych stajniach wspaniałe konie. Kochał jednego z nich miłością szczególną. Pragnął go [mieć], zanim jeszcze go posiadł. Potem, zdobywszy go, zawiódł we wspaniałe miejsce i chodził doglądać. Patrzył na niego oczyma i sercem, kontemplował swego ulubieńca, marzył, że uczyni z niego cud swego królestwa. Kiedy koń, zbuntowany wobec jego nakazów, odmówił posłuszeństwa i zbiegł do innego pana, król – pomimo boleści i poczucia sprawiedliwości – obiecał zbuntowanemu przebaczenie, po karze. Wierny obietnicy czuwał z daleka nad swym ulubieńcem, przesyłał podarki i stajennych, którzy przywodzili mu na myśl wspomnienia. Jednak koń, choć cierpiał z powodu oddalenia, z dala od królestwa, nie był stały jak król, by kochać i chcieć całkowitego wybaczenia. Raz był dobry, raz zły – jednak dobro nie przeważało nad złem. Raczej odwrotnie. Jednak król był cierpliwy. Przez wyrzuty i przez pieszczoty usiłował uczynić ze swego konia najdroższego uległego przyjaciela.

Im więcej upływało czasu, tym bardziej zwierzę stawało się oporne. Wzywało swego króla, uskarżało się pod biczami innych panów, lecz tak naprawdę nie chciało należeć do króla. Nie miało takiego pragnienia. Wyczerpane, udręczone, umierające nie mówiło: “To z mojej winy jestem w takim stanie”, lecz obwiniało króla. Kiedy król wszystkiego już spróbował, podjął próbę ostatnią. “Aż dotąd – powiedział – posyłałem posłańców i przyjaciół. Teraz wyślę do niego mojego syna. On ma to samo serce co ja i przemówi moją własną miłością, obsypie go pieszczotami i podarunkami podobnymi do tych, które ja dawałem, a nawet słodszymi, bo mój syn to [jakby] ja sam, lecz kochający doskonalej.” I wysłał syna.

Oto przypowieść. Teraz wy musicie mówić. Czy wydaje się wam, że król kochał swe ulubione zwierzę?»

Ludzie oświadczają jednogłośnie: «Kochał je nieskończenie.»

«Czy zwierzę mogło się uskarżać na swego króla za całe zło, jakie cierpiało, odkąd go opuściło?»

«Nie, nie mogło [się skarżyć]» – odpowiada tłum.

«Odpowiedzcie jeszcze i na to pytanie: Jak wam się wydaje, czy ten koń przyjął syna królewskiego, który przyszedł go wykupić, uleczyć i poprowadzić na nowo na wspaniałe pola?»

«Oczywiście! Z radością, wdzięcznością i miłością.»

«A jeśli syn króla powiedział do konia: “Przyszedłem w tym celu i po to, aby zapewnić ci wszystkie korzyści, jednak teraz musisz być dobry, posłuszny, pełen dobrej woli, wierny mi”, co – jak sądzicie – odpowiedział koń?»

«O, nie trzeba o to pytać! Powiedział, że teraz, kiedy wie, ile go kosztowało wypędzenie z królestwa, chce być taki, jak mu powiedział królewski syn.»

«Co więc – waszym zdaniem – było powinnością konia?»

«Miał być jeszcze lepszy, niż go o to proszono, bardziej kochający, bardziej posłuszny, by otrzymać przebaczenie za wszelkie przeszłe przewinienia i uznać dobro, jakie go spotkało.»

«A jeśliby nie zachował się w ten sposób?»

«Zasłużyłby na śmierć, bo byłby gorszy od dzikiego zwierzęcia.»

«Przyjaciele, dobrze osądziliście. Zachowujcie się więc tak, jak chcielibyście, aby zachował się ten koń. Wy, ludzie, jesteście stworzeniami szczególnie umiłowanymi przez Króla Niebios, Boga, Ojca Mojego i waszego. Do was Bóg – po Prorokach – wysłał Swego własnego Syna. Zaklinam was dla waszego dobra, bo kocham was tak, jak sam Bóg może kochać, ten Bóg, który jest we Mnie dla dokonania cudu Odkupienia: bądźcie, o bądźcie przynajmniej tacy, jakim – według waszego osądu – być powinno to zwierzę! Biada temu, kto – będąc człowiekiem – zniża się do poziomu niższego od zwierzęcia! Jeśli jednak mogli mieć jeszcze wymówkę ci, którzy do dziś grzeszyli, teraz już jej nie mają. Przedtem – tak, zbyt wiele bowiem czasu upłynęło, świat zgromadził zbyt wiele kurzu na Prawie, odkąd zostało ono dane. Ja przyszedłem, aby przedstawić na nowo Słowo Boga. Syn Człowieczy jest pośród ludzi, aby ich przyprowadzić do Boga. Chodźcie za Mną. Ja jestem Drogą, Prawdą i Życiem.»

Tradycyjny szmer tłumu. Jezus nakazuje uczniom:

«Każcie się zbliżyć biedakom. Dla nich jest bogata ofiara osoby, która poleca się im, aby otrzymać przebaczenie Boże.»

Podchodzi trzech obszarpanych starców, dwóch niewidomych, jeden chromy i wdowa z siedmiorgiem małych zabiedzonych dzieci. Jezus patrzy na nich uważnie, na jednego po drugim, uśmiecha się do wdowy, a przede wszystkim do osieroconych [dzieci]. Daje nawet nakaz Janowi:

«Zabierz ich do ogrodu, chcę z nimi rozmawiać.»

Oblicze [Jezusa] staje się surowe, a spojrzenie gorzeje, kiedy podchodzi mały starzec. Jednak Jezus na razie nic nie mówi. Wzywa Piotra, który oddaje mu sakiewkę otrzymaną przed chwilą i inną, wypełnioną drobnymi monetami. To jałmużna otrzymana od hojnych ludzi. Wysypuje wszystko na ławeczkę przy studni, liczy i dzieli na sześć części. Jedna, bardzo duża, składa się ze srebrnych monet. Pięć mniejszych części zawiera wiele monet z brązu i jedynie kilka większych. Na koniec Jezus przywołuje chorych i zadaje im pytanie: «Nie macie Mi nic do powiedzenia?»

Niewidomi milczą, chromy mówi:

«Niech Ten, który Cię posyła, ma Cię w Swojej opiece.»

Nic więcej. Jezus wkłada mu jałmużnę do zdrowej ręki. Mężczyzna mówi: «Niech Bóg Ci odpłaci, ale bardziej od tego chciałbym, abyś mnie uzdrowił.»

«Nie prosiłeś o to.»

«Jestem małym ziemnym robakiem, deptanym przez wielkich. Nie ośmielałem się mieć nadziei, że ulitowałbyś się nad żebrakiem.»

«Jestem Współczuciem pochylającym się nad każdą nędzą, która Mnie przyzywa. Nikogo nie odrzucam. Proszę jedynie o miłość i wiarę, aby odpowiedzieć: słucham cię.»

«O, mój Panie! Wierzę i kocham Cię! Ocal mnie zatem! Uzdrów Twego sługę!»

Jezus kładzie mu rękę na zniekształconych plecach, przesuwa ją, jakby chciał go pogłaskać i mówi: «Chcę, abyś został uzdrowiony.»

Mężczyzna prostuje się zwinnie i sprawnie z nie kończącymi się błogosławieństwami. Jezus daje teraz jałmużnę niewidomym i czeka przez chwilę przed odprawieniem ich... Potem pozwala im odejść. Przywołuje starców. Pierwszemu daje jałmużnę i pomaga mu włożyć pieniądze za pas. Z uwagą słucha skarg drugiego, który mówi Mu o chorobie córki:

«Mam tylko ją! A teraz ona umrze. Co się wtedy ze mną stanie? O, gdybyś Ty przyszedł! Ona nie może ustać na nogach. Chciałaby, ale nie może. Nauczycielu, Panie Jezu, miej litość nad nami!»

«Gdzie mieszkasz, mężu?»

«W Korozain. Pytaj o Izaaka, syna Jonasza, zwanego Starszym. Czy naprawdę przyjdziesz? Czy nie zapomnisz o moim nieszczęściu? Uzdrowisz moją córkę?»

«Czy potrafisz uwierzyć w to, że mogę ją uzdrowić?»

«O, tak! Wierzę w to! To dlatego mówię Ci o niej.»

«Wracaj do domu. Córka będzie stać na progu domu, by cię powitać.»

«Ależ ona jest w łóżku i nie może się podnieść od trzech... Ach! Rozumiem. O, dziękuję! Dobry Nauczycielu! Bądź błogosławiony Ty i ten, który Cię posłał! Chwała Bogu i Jego Mesjaszowi!»

Starzec oddala się, płacząc i idąc coraz szybciej. Wychodząc z ogrodu mówi: «Nauczycielu, ale przyjdziesz do mojego biednego domu? Izaak czeka na ciebie, by ucałować Twe stopy, umyć je swymi łzami i ofiarować ci chleb miłości. Przyjdź, Jezu. Powiem o Tobie moim współmieszkańcom.»

«Przyjdę. Idź w pokoju i bądź szczęśliwy.»

Podchodzi trzeci starzec. Wydaje się bardziej obdarty od innych. Jezus ma już tylko wielki stos pieniędzy. Głośno woła:

«Niewiasto, podejdź tu ze swoimi dziećmi.»

Ze spuszczoną głową podchodzi niewiasta młoda i wychudzona. Biedna matka wygląda jak ptak otoczony pisklętami.

«Od kiedy jesteś wdową, niewiasto?»

«Trzy lata będzie w jesieni.»

«Ile masz lat? »

«Dwadzieścia siedem.»

«To twoje dzieci?»

«Tak, Nauczycielu, i... nic już mi nie zostało. Wszystko wydałam. Jak mogę pracować, skoro nikt mnie nie potrzebuje z tymi wszystkimi dziećmi?»

«Bóg nie opuszcza nawet robaka, którego stworzył. On cię nie opuści, niewiasto. Gdzie mieszkasz?»

«Nad jeziorem, o trzy stadiony od Betsaidy. On mi powiedział, że mam przyjść... Mój mąż zginął na jeziorze. Był rybakiem...»

“On” – to Andrzej, który się czerwieni i wolałby zniknąć.

«Dobrze uczyniłeś, Andrzeju, mówiąc niewieście, żeby do Mnie przyszła.»

Andrzej uspokaja się i szepce: «Jej mąż był moim przyjacielem. Był dobry. Zginął na jeziorze w czasie burzy, stracił nawet łódź.»

«Masz, niewiasto. To ci pomoże na długi czas, a potem inny promień słońca zaświeci nad twoim życiem. Bądź dobra, wychowuj dzieci w posłuszeństwie wobec Prawa, a pomoc Boga cię nie opuści. Błogosławię ciebie i twoje maleństwa.»

Jezus głaszcze jedno po drugim z wielkim współczuciem. Kobieta oddala się przyciskając do serca swój wielki skarb.

«A ja?» – pyta ostatni starzec, który pozostał.

Jezus patrzy na niego i milczy.

«Dla mnie nic? Nie jesteś sprawiedliwy! Jej dałeś sześć razy tyle, co innym, a mnie – nic, ale... to była niewiasta!»

Jezus patrzy na niego i milczy.

«Popatrzcie wszyscy, czy to sprawiedliwe! Przychodzę z daleka, bo mi powiedziano, że tu dają pieniądze, a oto widzę, że są tacy, którym się daje za dużo, a mnie – nic... Staremu choremu biedakowi! I On chce, aby w Niego wierzyć!...»

«Starcze, czy nie wstyd ci kłamać w ten sposób? Śmierć jest całkiem blisko ciebie, a ty kłamiesz, usiłując okraść tych, którzy są głodni. Dlaczego chcesz ukraść twym braciom jałmużnę, którą przyjąłem, aby rozdać ją sprawiedliwie najmniejszym?»

«Ale ja...»

«Milcz! Moje milczenie i zachowanie powinno ci było dać poznać, że wiem, z kim mam do czynienia, i powinieneś był milczeć, jak Ja. Dlaczego chcesz, bym cię okrył wstydem?»

«Jestem ubogi.»

«Nie. Jesteś skąpcem i złodziejem. Żyjesz dla pieniędzy i lichwy.»

«Nigdy nie zajmowałem się lichwą. Bóg mi świadkiem.»

«Czyż nie jest lichwą – i to najokrutniejszą – to, że kradnie się tym, którzy rzeczywiście potrzebują? Idź. Nawróć się, by Bóg ci wybaczył.»

«Przysięgam...»

«Zamilcz! Nakazuję ci! Powiedziane jest “Nie będziesz fałszywie przysięgał”. Gdybym nie szanował twych siwych włosów, przeszukałbym ci zanadrze i znalazłby w nim sakiewkę wypełnioną złotem – to twoje prawdziwe serce. Odejdź!»

Słysząc ton głosu Jezusa, starzec odchodzi teraz bez protestu. Tłum grozi mu, kpi z niego, traktuje jak złodzieja.

«Zamilczcie! Jeśli on zszedł z dobrej drogi, to wy nie postępujcie tak ja on. Jemu brak szczerości, to [człowiek] nieuczciwy, wy natomiast, urągając mu, [wykazujecie się] brakiem miłości. Nie trzeba znieważać brata, który zgrzeszył. Każdy ma swój grzech. Nikt nie jest doskonały, tylko sam Bóg. Musiałem go zawstydzić, bo nigdy nie wolno kraść. Nigdy, a zwłaszcza – [okradać] biednych. Jednak tylko Ojciec wie, jak cierpiałem, [musząc to] zrobić. Wy także powinniście odczuwać cierpienie, widząc Izraelitę uchybiającego Prawu i usiłującego skrzywdzić ubogich i wdowę.

Nie bądźcie zachłanni. Niech skarbem waszym będzie wasza dusza, a nie – pieniądze. Nie bądźcie wiarołomni. Niech język wasz będzie czysty i uczciwy, wasze czyny – również. Życie nie trwa wiecznie i zbliża się godzina śmierci. Żyjcie tak, żeby w godzinie śmierci duch wasz mógł trwać w pokoju: w pokoju tego, kto żył sprawiedliwie. Idźcie do waszych domów...»

«Litości, Panie! Mój syn, ten oto, jest niemy z powodu dręczącego go demona.»

«A ten tu, mój brat, podobny jest do nieczystego zwierzęcia. Tarza się w błocie i zjada nieczystości. To zły duch prowadzi go do tych nieczystych działań, wbrew jego woli.»

Jezus idzie w kierunku błagających Go. Podnosi ramiona i rozkazuje: «Wyjdźcie z nich. Pozostawcie Bogu Jego stworzenia!»

Pośród krzyków i wrzasków dwóch nieszczęśników zostaje uzdrowionych. Niewiasty, które ich przyprowadziły, upadają na ziemię, wypowiadając błogosławieństwa.

«Idźcie do waszych domów i bądźcie wdzięczni Bogu. Pokój wam wszystkim. Idźcie.»

Tłum rozchodzi się, rozmawiając o wydarzeniach. Czterech uczniów podchodzi blisko Nauczyciela.

«Przyjaciele, zaprawdę powiadam wam: w Izraelu są wszystkie grzechy, a demony ustanowiły w nim swoją siedzibę. Są opętania, które czynią niemymi wargi i sprawiają, że żyje się jak zwierzę, zjadając odpadki. Bardziej realne i liczniejsze są jednak [opętania], które zamykają serca na uczciwość i czynią z nich zbiorowisko wszelkich nieczystych występków. O! Mój Ojcze!»

Jezus siada przygnębiony.

«Jesteś zmęczony, Nauczycielu?» [– pyta Jan.]

«Nie, nie jestem zmęczony, Mój Janie, lecz przygnębiony z powodu stanu serc i niewielkiej woli poprawy. Przyszedłem... lecz człowiek... człowiek... O! Mój Ojcze!...»

«Nauczycielu, ja Cię kocham. My wszyscy Cię kochamy...»

«Wiem o tym, lecz jesteście tak nieliczni... a Moje pragnienie zbawiania jest tak wielkie!»

Jezus trzyma Jana w ramionach i opiera głowę o jego głowę. Jest smutny. Piotr, Andrzej i Jakub stojąc wokół Niego patrzą na Niego z miłością i smutkiem.

Wizja się kończy.


   

Przekład: "Vox Domini"