Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga II - Pierwszy rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

75. JEZUS W CZASIE WINOBRANIA W DOMU ANNY. CUD UZDROWIENIA SPARALIŻOWANEGO DZIECKA

Napisane 14 lutego 1945. A, 4482-4491

Wszystkie galilejskie wioski zajęte są radosną pracą winobrania. Mężczyźni wspinają się na wysokie drabiny i zrywają [kiście] w tunelach i z pni winorośli. Niewiasty, z koszami na głowach, odnoszą czerwone i złociste kiście do czekających na nie tłoczni. Śpiewy, śmiechy, żarty słychać od stoku do stoku, od ogrodu do ogrodu. Rozszerza się woń moszczu. Pszczoły w wielkiej liczbie brzęczą jak w jakimś upojeniu. Latają szybko, tańcząc ponad koszami i wokół pędów, na których wiele jest jeszcze małych kiści. Potem [fruną] do kadzi, w których znikają grona – nie do rozpoznania w mętnej papce moszczu. Dzieci wysmarowane sokiem jak fauny wydają jaskółcze krzyki, biegając po trawie, po podwórkach i po drogach.

Jezus skierował się ku wsi leżącej nieopodal jeziora. To okolica równinna, tworząca rodzaj obniżenia pomiędzy dwoma łańcuchami gór, skierowanymi ku północy. Równina jest dobrze nawodniona, bo płynie nią rzeka. (Myślę, że to Jordan.) Jezus idzie główną drogą i wiele osób pozdrawia Go wołając: «Rabbi! Rabbi!»

Jezus przechodzi i błogosławi. Przed wejściem do wsi jest bogate domostwo. Przy wejściu starsze małżeństwo oczekuje Nauczyciela.

«Wejdź. Kiedy skończy się praca, wszyscy pośpieszą Cię słuchać. Jaką radość przynosisz! Wychodząc z Ciebie ona rozchodzi się jak sok w pędach winorośli i staje się winem rozweselającym serca. To Twoja Matka?» – pyta pan domu.

«To Ona. Przyprowadziłem Ją, bo jest teraz w grupie Moich uczniów. Ostatnia w porządku przyjęcia, pierwsza w porządku wierności. To Apostoł. Głosiła Mnie już przed Moim narodzeniem... Mamo, podejdź. Pewnego dnia, było to w pierwszym okresie ewangelizacji, ta matka odjęła Mi smutek żalu za Tobą, tak była miła dla Twego zmęczonego Syna. »

«Niech Pan udzieli ci Swej łaski, niewiasto współczująca» [– mówi Maryja do właścicielki domu.]

«Posiadam łaskę, bo mam Mesjasza i Ciebie. Chodź. Dom jest chłodny i światło łagodniejsze. Będziesz mogła odpocząć. Musisz być zmęczona» [– mówi do Maryi niewiasta.]

«Nie ma dla Mnie innego zmęczenia niż nienawiść świata. Iść za Nim i słuchać Go to było Moje pragnienie od Mego najwcześniejszego dzieciństwa» [– odpowiada Maryja.]

«Czy wiedziałaś, że będziesz Matką Mesjasza?»

«O, nie! Jednak miałam nadzieję żyć wystarczająco długo, by móc Go słuchać i Mu służyć, ostatnia z ewangelizowanych, lecz wierna! O, wierna!» [– wspomina Maryja]

«Słuchasz Go i Mu służysz, i jesteś pierwsza. Ja także jestem matką. Mam mądrych synów. Kiedy mówią, serce bije mi dumnie. Co Ty odczuwasz, kiedy Go słyszysz?»

«Słodką ekstazę. Zatracam się w Mojej nicości, a Dobroć, która jest niczym innym jak Nim Samym, unosi Mnie wraz z Nim. Widzę wtedy, prostym spojrzeniem, Prawdę Wieczną i Ona staje się ciałem i krwią Mojego ducha.»

«Niech będzie błogosławione Twe serce! Jest czyste i dlatego rozumie Słowo. My jesteśmy twardzi, bo wypełnieni grzechami...»

«Chciałabym dać wszystkim ludziom Moje serce. Wtedy miłość byłaby dla nich światłem i zrozumieliby. Sądzę, wierz Mi, że to miłość czyni prostym każde przedsięwzięcie, a Ja jestem Matką i miłość jest we Mnie czymś naturalnym.»

Dwie niewiasty rozmawiają dalej ze sobą. Starsza siedzi przy Matce Pana, jakże młodej, zawsze tak młodej. W tym czasie Jezus rozmawia z panem domu przy kadziach, do których liczne grupy pracujących przy winobraniu wrzucają wciąż nowe kiście. Apostołowie, siedząc w cieniu jaśminowej altany, jedzą z apetytem winogrona i chleb.

Zbliża się zmierzch i praca powoli się kończy. Wszyscy wieśniacy znajdują się teraz na wielkim wiejskim podwórzu, na którym czuć zapach rozgniecionych winogron. Przychodzą jeszcze inni, z pobliskich domów.

Jezus wchodzi na schody prowadzące do skrzydła z arkadami, pod którymi umieszczone są wory z zapasami i narzędzia rolnicze. Jakże jest uśmiechnięty, wchodząc po tych kilku stopniach! Zauważam ten uśmiech poprzez Jego delikatne włosy, które zakręca wieczorna bryza. Chciałabym znać przyczynę tego promiennego uśmiechu. Radość tego uśmiechu – jak wino, o którym mówił gospodarz domu – wchodzi do mojego serca, dziś bardzo smutnego, i przynosi mu ulgę.

To nie pierwsza rzecz, która daje mi dziś ulgę. Dziś rano – a widział ojciec jak płakałam z powodu duchowego cierpienia, coraz żywszego, w chwili Komunii – On ukazał mi się, jak zawsze gdy ojciec mówi: “Oto Baranek Boży”. Jednak nie ograniczył się do popatrzenia na ojca z miłością i do uśmiechnięcia się do mnie. Podszedł do łóżka, przeszedł na prawą stronę Swym długim krokiem, lekko pochylony do przodu. Podszedł do mnie, głaszcząc mnie czule smukłymi dłońmi i mówiąc: “Nie płacz!” Teraz Jego uśmiech zalewa mnie pokojem.

Jezus odwraca się. Siada na ostatnim stopniu, na szczycie schodów, które stają się trybuną dla najbardziej uprzywilejowanych słuchaczy. To znaczy dla pani i pana domu, dla apostołów i Maryi. Ona – zawsze pokorna – nie usiłowała wspiąć się na to honorowe miejsce, jednak została tam przyprowadzona przez panią domu. Siedzi na stopniu schodów, dokładnie u stóp Jezusa. Swą jasną głowę ma na wysokości kolan Syna. Siedząc bokiem, może obserwować Jego twarz – zakochanym gołębim spojrzeniem. Pełen łagodności profil Maryi odbija się wyraźnie jak marmur na ciemnym tle muru wiejskiej budowli. Niżej znajdują się apostołowie i właściciele. Na podwórzu – wszyscy wieśniacy. Jedni stoją, inni siedzą na ziemi, jeszcze inni wspinają się na kadzie i figowce w rogach podwórza.

Jezus mówi wolno, zanurzając dłoń w worku z ziarnem znajdującym się za Maryją. To tak jakby bawił się ziarnem albo dotykał go dla przyjemności. Prawą ręką wykonuje spokojne gesty.

«Powiedziano Mi: “Przyjdź, Jezu, pobłogosław pracę człowieka”. I przyszedłem. W Imię Boga błogosławię ją. Wszelka bowiem praca, kiedy jest uczciwa, zasługuje na błogosławieństwo Przedwiecznego Pana. Jednak – jak powiedziałem – pierwszym warunkiem otrzymania błogosławieństwa Bożego jest to, by wszystko czynić uczciwie.

Teraz popatrzmy razem, jakie warunki muszą spełnić czyny, by były uczciwe. Działanie jest uczciwe, gdy wypełniamy je mając w pamięci obecność Boga Przedwiecznego.

Czy może kiedykolwiek zgrzeszyć ten, kto mówi: “Bóg patrzy na mnie, oczy Boga są nade mną i z moich czynów żaden drobiazg Mu się nie wymknie?” Nie. Nie może [grzeszyć]. Myśl bowiem o Bogu jest myślą chroniącą i bardziej niż wszelkie ludzkie groźby oddala człowieka od grzechu. Czy jednak należy się jedynie bać Przedwiecznego Boga? Nie.

Posłuchajcie. Zostało wam powiedziane: “Lękaj się Pana, twego Boga”. I Patriarchowie drżeli, i Prorocy drżeli, gdy Oblicze Boga lub anioła Pańskiego ukazało się ich sprawiedliwym duchom. I rzeczywiście, w czasie Bożego gniewu objawienie nadprzyrodzoności musiało wywoływać drżenie serca. Kto – nawet jeśli jest czysty jak maleńkie dziecko – nie drży przed Mocnym, przed wiecznym blaskiem, przed którym trwają w adoracji aniołowie, pragnący powtarzać rajskie “Alleluja”? Bóg z litości tłumi zasłoną anielski blask nie do zniesienia, aby pozwolić ludzkiemu oku kontemplować go bez spalenia źrenic i ducha. A co dopiero oglądać Boga!

Tak jest jednak dopóty, dopóki trwa gniew. Kiedy na jego miejsce przychodzi pokój, Bóg Izraela mówi: “Poprzysiągłem to i dotrzymam słowa. Oto Ten, którego wysyłam. To jestem Ja, lecz równocześnie On nie jest Mną, lecz Moim Słowem, które stało się ciałem dla Odkupienia.” Zatem lęk powinien ustąpić miejsca miłości. I to jedynie miłość trzeba okazywać Bogu Przedwiecznemu. [Trzeba dawać ją] radośnie, bo nastał czas pokoju na ziemi i między Bogiem a człowiekiem.

Kiedy pierwsze wiosenne powiewy rozsiewają pyłek kwiatów winorośli, rolnik musi się jeszcze obawiać, bo tak wiele zasadzek czyha na owoce ze strony zmian pogody i owadów. Gdy jednak przychodzi radosny czas winobrania, wtedy ustaje wszelki lęk, a serce cieszy się pewnością zbioru.

Zapowiedziany z wyprzedzeniem przez Proroków pojawił się Pączek na gałązce Jessego. Teraz jest między wami – cudowne grono, które przynosi wam sok Wiecznej Mądrości i prosi jedynie o zerwanie i ugniecenie, aby się stać Winem dla ludzi; Winem radości bez końca dla tych, którzy się Nim nasycą. Jednakże biada tym, którzy – mając to Wino w zasięgu ręki – odrzucą je. Po trzykroć zaś biada tym, którzy nasyciwszy się nim, odrzucą je lub pomieszają w sobie z pokarmem Mamony.

Powracam teraz do Mojej pierwszej myśli. Pierwszym warunkiem dla otrzymania błogosławieństwa Boga – tak nad dziełami duchowymi jak i czysto ludzkimi – jest prawość intencji.

Prawym jest ten, kto mówi: “Postępuję zgodnie z Prawem nie po to, by mnie ludzie chwalili, lecz z wierności Bogu”.

Prawym jest ten, kto mówi: “Idę za Chrystusem nie dla cudów, których dokonuje, lecz dla rad dotyczących życia wiecznego, jakich mi udziela.”

Jest prawym także ten, kto mówi: “Pracuję nie dla chciwego szukania korzyści, lecz dlatego, że pracę ustanowił Bóg jako środek uświęcenia, bo w niej jest moc kształtowania, umartwienia, chronienia i formowania. Pracuję, aby móc wspomóc bliźniego. Pracuję, by rozbłysły cuda Boga, który z maleńkiego ziarna czyni kępkę kłosów; z ziarna winogronowego – wielką winorośl; z pestki – drzewo, a mnie, człowieka – biedne nic wydobyte z nicości – przez Swoją wolę czyni pomocnikiem w niestrudzonym dziele odtwarzania zboża, winorośli, owoców oraz w dziele zaludniania ziemi ludźmi.”

Są osoby, które pracują jak zwierzęta pociągowe, jednak mają tylko jedną religię: pomnożyć swe bogactwa. Umiera przy tych ludziach – z powodu wyrzeczeń i wyczerpania – biedniejszy towarzysz? Dzieci jakiegoś biedaka umierają z głodu? Cóż to obchodzi tego, kto myśli tylko o gromadzeniu bogactw! Są inni, którzy – jeszcze twardsi – nie pracują, lecz nakazują pracę innym i gromadzą bogactwa wyzyskując pot innych. Jeszcze inni trwonią to, co poprzez chciwość wyciągają z trudu bliźniego. Zaprawdę, ci nie pracują uczciwie. I nie mówcie: “A jednak Bóg ich chroni”. Nie. On ich nie chroni. Dziś jest dla nich godzina tryumfu. Jednak wkrótce uderzy ich surowość Boga. I w tym czasie lub w wieczności On przypomni im przykazanie: “Jam jest Pan, Bóg twój. Miłuj Mnie ponad wszystko i miłuj bliźniego jak siebie samego”. O! Gdy słowa te zabrzmią w wieczności, będą bardziej przerażające niż błyskawice na Synaju!

Wiele, zbyt wiele jest słów, które do was się mówi. Ja mówię wam tylko: “Miłujcie Boga. Miłujcie bliźniego.” Słowa te są jak praca czyniąca płodnym szczep winny, kiedy wkłada się go na wiosnę w pień winorośli. Miłość do Boga i do bliźniego to jak brona, która oczyszcza ziemię ze szkodliwych chwastów egoizmu i złych uczuć. To jak motyka, która żłobi koło wokół pnia winnego, aby go oddzielić od pasożytniczych chwastów i odżywić świeżymi wodami przy podlewaniu. To jak nóż ogrodniczy, wycinający zbędne kiełki, by skondensować soki i skierować je tam, gdzie ma się uformować owoc. [Miłość do Boga i do bliźniego] to jak sznur, przyczepiający roślinę do podtrzymującego ją palika. To wreszcie jak słońce sprawiające, że dojrzewają owoce dobrej woli i stają się dzięki niemu owocami życia wiecznego.

Teraz jesteście radośni, bo rok był dobry, żniwa bogate i obfite winobranie. Jednak zaprawdę powiadam wam, że ta odczuwana radość jest czymś mniejszym niż ziarno piasku w porównaniu z radością bez granic, jaką mieć będziecie, gdy Ojciec Przedwieczny powie wam: “Pójdźcie, Moje płodne pędy, wszczepione w Prawdziwy Winny Krzew. Poddałyście się wszystkim działaniom, nawet jeśli były uciążliwe, by przynieść wiele owocu. Teraz pójdźcie do Mnie, bogaci w słodkie soki miłości do Mnie i do bliźniego. Rozwijajcie się w Moich ogrodach na całą wieczność.”

Zwróćcie się ku tej radości wiecznej. Wiernie przywiążcie się do poszukiwania tego dobra. Błogosławcie z wdzięcznością Przedwiecznego, pomagającego wam je osiągnąć. Błogosławcie Go za łaskę Jego Słowa, błogosławcie Go za łaskę dobrych zbiorów. Kochajcie Pana, uznając Jego dobrodziejstwa, i nie lękajcie się. Bóg stokrotnie wynagradza tego, kto Go kocha.»

Jezus skończył mówić. Wszyscy zaczynają wołać:

«Pobłogosław, pobłogosław! Twoje błogosławieństwo dla nas!»

Jezus wstaje, otwiera ramiona i mówi donośnym głosem:

«Niech Pan was błogosławi i strzeże. Niech wam ukaże Swe Oblicze i niech się nad wami zlituje. Niech Pan skłoni ku wam Swe Oblicze i da wam Swój pokój. Niech Imię Pańskie będzie w waszych sercach, nad waszymi domami i polami.»

Tłum, ten mały zgromadzony tłum, wydaje okrzyk radości i pozdrawia Mesjasza. Potem milknie i rozstępuje się, by przepuścić matkę trzymającą w ramionach około dziesięcioletniego chłopca - paralityka. U stóp schodów pokazuje go, jakby chcąc go ofiarować Jezusowi.

«To jedna z moich służących – wyjaśnia gospodarz domu. – Jej syn spadł w zeszłym roku z wysokości tarasu i stłukł sobie krzyże. Całe życie będzie musiał leżeć.»

«W Tobie pokładała nadzieję całymi miesiącami...» – dodaje pani domu.

«Powiedz jej, aby do Mnie podeszła.»

Biedna kobieta jest tak wzruszona, że sama wydaje się jakby sparaliżowana. Drży na całym ciele i plącze się w długą szatę, wchodząc po wysokich schodach z synem w ramionach.

Maryja wstaje, pełna współczucia, i schodzi jej na spotkanie:

«Wejdź, nie lękaj się. Mój Syn cię kocha. Daj Mi dziecko, łatwiej będzie ci wejść. Chodź, córko. Ja także jestem matką.»

I bierze od niej dziecko, lekko się do niego uśmiechając. Wchodzi [po schodach] z tym żałosnym brzemieniem w ramionach. Maryja jest teraz przed Jezusem. Klęka i mówi: «Synu! Dla tej matki!»

Nic więcej. Jezus nie stawia stałego pytania: “Co chcesz, abym ci uczynił? Czy wierzysz, że mogę to zrobić?” Nie. Uśmiecha się i mówi: «Niewiasto, podejdź tutaj.»

Kobieta jest tuż przy Maryi. Jezus kładzie jej rękę na głowie i mówi tylko: «Bądź radosna...»

Jeszcze nie dokończył zdania, a dziecko – które spoczywało bezwładnie w ramionach Maryi z nieruchomymi nogami – siada nagle i z radosnym okrzykiem: «Mamo!», rzuca się, by schronić się na matczynej piersi.

Wydaje się, że “Hosanna” przenikną niebiosa czerwieniejące zorzą. Niewiasta z synem przytulonym do serca nie wie, co powiedzieć, i pyta tylko Jezusa: «Co mam... co mam uczynić, aby Ci wyrazić, jak jestem szczęśliwa?»

Jezus mówi, głaszcząc ją: «Bądź dobra, kochaj Boga i bliźniego i w tej miłości wychowaj syna.»

Niewiasta nie jest jeszcze całkiem zadowolona. Chciałaby... chciałaby... i wreszcie prosi:

«Twój pocałunek i pocałunek Twej Matki dla mego syna.»

Jezus pochyla się i całuje go, Maryja również. I kiedy niewiasta, promieniejąc, oddala się pośród okrzyków pochodu wiwatujących przyjaciół, Jezus wyjaśnia pani domu:

«Nie trzeba było więcej. On był w ramionach Mojej Matki. Nawet gdyby nie przemówiła, uzdrowiłbym go. Ona jest szczęśliwa, mogąc nieść pociechę w smutku, a Ja chcę sprawiać Jej radość.»

Jezus wymienia z Maryją jedno ze spojrzeń, które pojąć może jedynie ten, kto je widział, tak głęboka jest jego wymowa.


   

Przekład: "Vox Domini"