Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga II - Pierwszy rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

76. JEZUS U DORASA. ŚMIERĆ JONASZA

Napisane 15 lutego 1945. A, 4491-4510

Widzę ponownie równinę Ezdrelonu. To pochmurny dzień kończącej się jesieni. W nocy musiał padać jeden z pierwszych deszczy smutnych zimowych miesięcy, bo ziemia jest wilgotna, choć nie ma błota. Jest też wiatr – wilgotny, zrywający pożółkłe liście i przenikający aż do kości powiewem przesyconym wilgocią.

Na polach jest tylko kilka par wołów przy orce. Przewracają z trudem tłustą ziemię tej żyznej równiny, przygotowując ją pod zasiew. Widzę jednak coś, co sprawia mi udrękę: w niektórych miejscach sami ludzie wykonują pracę wołów. Ciągną pługi całą siłą ramion, a nawet piersi, opierając się o już poruszoną ziemię. Są wyczerpani tą niewolniczą pracą, uciążliwą nawet dla potężnych wołów.

Jezus także patrzy i zatrzymuje spojrzenie na tym widoku. Jego twarz staje się smutna aż do łez. Jedenastu uczniów – bo Judasz jest jeszcze nieobecny, a pasterzy już nie ma – rozmawia ze sobą i Piotr mówi: «Mała, biedna i męcząca łódź... ale to sto razy lepsze niż ta praca pociągowych zwierząt!»

Potem pyta: «Nauczycielu, czy to są już słudzy Dorasa?»

Odpowiada mu Szymon Zelota: «Nie sądzę. Jego pola są za tym sadem. Tak mi się wydaje. A jeszcze ich nie widać.»

Piotr, jak zawsze ciekawy, schodzi z drogi i idzie wzdłuż skarpy między dwoma polami. Na skraju usiadło na chwilę czterech pracowników, chudych i spoconych. Zmęczenie sprawia, że są zasapani. Piotr pyta: «Należycie do Dorasa?»

«Nie. Należymy do jednego z jego krewnych. Jesteśmy od Giokany. A ty, kim jesteś?»

«Ja jestem Szymon, syn Jony, rybak z Galilei – do miesiąca Ziv. Teraz – Piotr Jezusa z Nazaretu, Mesjasza Dobrej Nowiny.»

Piotr mówi to z takim szacunkiem i dumą, jak ktoś mówiący: “Należę do wielkiego i boskiego Cezara Rzymskiego” albo do kogoś jeszcze większego. Jego szczera twarz naprawdę rozpromienia się z radości ogłoszenia przynależności do Jezusa.

«O! Mesjasz! Gdzie On jest?» – pyta czterech nieszczęśliwców.

«To tamten wysoki, jasnowłosy, ubrany w ciemną czerwień. Ten, który patrzy tu teraz i uśmiecha się, czekając na mnie.»

«O!... Gdybyśmy podeszli... czy by nas nie przegonił?»

«Przegonić was? Dlaczego? To przyjaciel nieszczęśliwych, biednych, uciskanych, a wydaje mi się, że wy... że wy naprawdę do nich należycie...»

«O, czy do nich należymy? Nie tak jak ci od Dorasa. Mamy przynajmniej chleba do woli i nie biczuje się nas, chyba że porzucamy pracę, ale...»

«A więc gdyby ten piękny pan Giokana znalazł was teraz tu rozmawiających, to...»

«...dostalibyśmy baty takie, jakich nie daje swym psom!»

Piotr gwiżdże znacząco, potem mówi:

«Dobrze, lepiej więc tak zrobić...»

Zwija dłonie w trąbkę, przykłada do ust i krzyczy głośno:

«Nauczycielu, podejdź tu! To serca cierpiące, które Ciebie pragną.»

«Ależ, co mówisz?! On?! Do nas?! Jesteśmy prostakami, sługami!»

Czterech przeraża podobna śmiałość. [Piotr mówi:]

«Przecież razy bicza nie są przyjemne. A gdyby ten piękny faryzeusz napadł na nas, nie chciałbym, żeby i mnie się dostało...»

Piotr się śmieje i potrząsa wielką dłonią najbardziej wystraszonego z czterech. Jezus przybywa wielkimi krokami. Czterech [mężczyzn] nie wie, co robić. Chcieliby biec Mu naprzeciw, jednak szacunek ich paraliżuje. Biedne istoty, które ludzka niegodziwość napełniła wielkim strachem. Upadają na ziemię, adorując w tej pozycji Mesjasza, który do nich przychodzi.

«Pokój wszystkim, którzy Mnie pragną. Kto Mnie pragnie, pragnie dobra, a Ja kocham go jak przyjaciela. Wstańcie. Kim jesteście?»

Jednak czterej [wieśniacy] ledwie podnoszą twarze. Pozostają, klęcząc i milcząc. Mówi Piotr:

«To czterej słudzy faryzeusza Giokany, krewnego Dorasa. Chcieli z Tobą mówić, ale... gdyby on nadszedł, wtedy dostaliby razy kijem. Powiedziałem więc: “Przyjdź”. Wstawać, chłopcy! On was nie zje! Miejcie ufność! Myślcie, że jest waszym Przyjacielem.»

«My... Słyszeliśmy o Tobie... Jonasz nam opowiadał...»

«Przychodzę z jego powodu. Wiem, że nauczał o Mnie. A co o Mnie wiecie?»

«Że jesteś Mesjaszem... że Cię widział, gdy byłeś całkiem mały, że aniołowie śpiewali: “pokój dobrym” w chwili Twego przyjścia... że byłeś prześladowany... ale ocalałeś... i że teraz odszukałeś pasterzy i że ich kochasz. To ostatnie rzeczy, które nam powiedział. A my myśleliśmy: jeśli jest dość dobry, by kochać i szukać pasterzy, z pewnością miałby też trochę dobroci dla nas... Tak bardzo potrzebujemy, aby nas ktoś kochał...»

«Ja was kocham. Czy bardzo cierpicie?»

«O!... Jednak ci od Dorasa – jeszcze bardziej. Gdyby Giokana znalazł nas tu rozmawiających z Tobą!... Jednak dziś jest w Gergesie. Wróci po święcie Namiotów. Dziś wieczorem jego zarządca da nam jedzenie po sprawdzeniu naszej pracy. Ale nie szkodzi. Nadrobimy stracony czas, rezygnując z odpoczynku na jedzenie o szóstej godzinie.»

«Powiedz, chłopcze, czy ja nie nadałbym się do przyspieszenia tej pracy? Czy to trudna praca?» – pyta Piotr.

«Trudna – nie, ale męcząca. Ta praca wymaga siły.»

«Mam siłę. Pokaż mi. Jeśli dam radę, ty rozmawiaj, a ja będę robił za woła. Janie, Andrzeju i Jakubie, uczcie się! Przechodzimy od ryb z wody do robaków w ziemi. Chodźmy!»

Piotr bierze do ręki drąg dyszla. Patrzy i naśladuje wszystkie ruchy wieśniaka. Jest silny i wypoczęty, dobrze wykonuje pracę i mężczyzna go chwali.

«Jestem mistrzem orki! – wykrzykuje zadowolony, dobry Piotr. – Chodźcie! Janie, przyjdź tutaj. Jeden wół i byk do pługa. Do drugiego – Jakub i ten niemy cielak, mój brat. Mocniej! A!... Podnoście!»

I tak zaprzężone dwa pługi oddalają się, przewracając ziemię i zostawiając bruzdy wzdłuż pola. Przy końcu odwracają pług i rozpoczynają nową bruzdę. Wydaje się, jakby zawsze wykonywali tę pracę wieśniaków.

«Jakże dobrzy są Twoi przyjaciele!» – mówi najśmielszy ze sług Giokany. – To dzięki Tobie są tacy?»

«Nadałem kierunek ich dobroci, tak jak ty czynisz to z rzeszotem. Jednak dobroć była w nich. Teraz się rozwija, bo jest Ktoś, kto nad nią czuwa.»

«Są też pokorni. Twoi przyjaciele służą biednym sługom!»

«Ze Mną mogą być tylko ci, którzy kochają pokorę, łagodność, wstrzemięźliwość, uczciwość i miłość: ponad wszystko – miłość. Ten bowiem, kto kocha Boga i bliźniego, posiada przez to wszystkie cnoty i osiąga Niebo.»

«A czy my także moglibyśmy je mieć – my, którzy nie mamy czasu ani żeby się modlić, ani żeby iść do Świątyni, ani nawet żeby podnieść głowę znad pługa?»

«Odpowiedzcie: czy jest w was nienawiść do tego, który traktuje was tak twardo? Czy jest w was bunt i pretensje do Boga, że umieścił was pomiędzy ostatnimi na ziemi?»

«O, nie, Nauczycielu! To nasz los. Kiedy śmiertelnie zmęczeni upadamy na legowiska, mówimy: “Cóż, Bóg Abrahama wie, że nie mamy już siły, możemy Mu jedynie powiedzieć: “Bądź błogosławiony, Panie!” I mówimy jeszcze: “Znowu dziś przeżyliśmy [dzień] bez grzechu”... Wiesz... Moglibyśmy odrobinę ukraść i z chlebem zjeść owoc, a jarzyny ugotowane w wodzie – skropić oliwą. Jednak pan mówi: “Sługom wystarczy jeść chleb i gotowane jarzyny, a w czasie żniw – napić się nieco octu dolanego do wody, by zaspokoić pragnienie i wzmocnić siły”... i jesteśmy posłuszni. W końcu... mogłoby być gorzej.»

«A Ja zapewniam was, że naprawdę Bóg Abrahama uśmiecha się do waszych serc. Równocześnie zwraca Swe surowe oblicze ku tym, którzy znieważają Świątynię obłudnymi modlitwami, bo nie miłują podobnych do siebie.»

«O! Jednak pomiędzy sobą się kochają! Przynajmniej... tak się wydaje, bo okazują sobie szacunek przez ukłony i prezenty. To jedynie wobec nas nie mają miłości. Jednak różnimy się od nich. To słuszne.»

«Nie. W Królestwie Mojego Ojca nie jest to słuszne i inny będzie sposób osądzania. To nie bogaci ani potężni dzięki majątkom i znaczeniu otrzymają zaszczyty, lecz jedynie ci, którzy zawsze będą kochać Boga, miłując Go bardziej niż samych siebie i bardziej niż wszystko inne: srebro, władzę, kobietę, stół; kochając równych sobie, jakimi są wszyscy ludzie, bogaci czy biedni, znani czy nieznani, wykształceni lub nie, źli lub dobrzy. Tak, nawet złych trzeba kochać. Nie z powodu ich zła, lecz z litości dla ich dusz, które są ranione śmiertelnie. Trzeba ich kochać miłością błagającą Ojca Niebieskiego, aby ich uzdrowił i ocalił. W Królestwie Niebieskim błogosławieni będą ci, którzy będą czcić Pana prawdą i sprawiedliwością i będą dawać świadectwo miłości przez szacunek dla tych, którzy ich wydali na świat i również dla ich rodziców. Błogosławieni będą ci, którzy nie okradali w żaden sposób i w niczym, to znaczy ci, którzy dawali i wymagali tego, co sprawiedliwe – nawet w odniesieniu do pracy sług. [W Królestwie Niebieskim błogosławieni będą] ci, którzy nie zabili ani [dobrej] opinii, ani osoby i nie mieli ochoty zabijać, nawet jeśli inni są okrutni do tego stopnia, że zmuszają serce do pogardy i buntu. Błogosławieni będą ci, którzy fałszywie nie przysięgali, nie wyrządzali krzywdy bliźniemu i nie uchybili prawdzie. [W Królestwie Niebieskim błogosławionymi będą] ci, którzy nie popełnili ani cudzołóstwa, ani cielesnych grzechów, jakiekolwiek by nie były. Błogosławieni będą łagodni i poddani, którzy zawsze akceptowali swój los bez zazdroszczenia innym. To do tych należy Królestwo Niebieskie. Nawet żebrak może być tam, w górze, błogosławionym królem, podczas gdy Tetrarcha będzie w dziedzinie władzy pomniejszony do poziomu mniejszego niż nic, do losu gorszego niż nicość. Stanie się zdobyczą Mamony, jeśli działał niezgodnie z odwiecznym prawem Dekalogu.»

Mężczyźni słuchają z otwartymi ustami. Przy Jezusie znajdują się Bartłomiej, Mateusz, Szymon, Filip, Tomasz, Jakub i Juda, synowie Alfeusza. Czterej pozostali nadal pracują, czerwoni, spoceni, lecz radośni. Wystarczy im Piotr, aby podtrzymywać u wszystkich radosny nastrój.

«O! Ileż racji miał Jonasz, kiedy mówił: “Święty!” Wszystko w Tobie jest święte: słowa, spojrzenie, uśmiech. Nigdy nie mieliśmy takiej świadomości naszych dusz, jak obecnie!...»

«Czy od dawna nie widzieliście Jonasza?»

«Odkąd jest chory.»

«Chory?»

«Tak, Nauczycielu. On już nie ma sił. Niedomagał już [wcześniej]. Jednak od czasu letnich prac i winobrania nie może ustać na nogach. A jednak... on każe mu pracować, ten... O! Mówisz, że trzeba wszystkich kochać. Ale trudno kochać hienę! A Doras jest gorszy niż hiena.»

«Jonasz go kocha...»

«Tak, Nauczycielu. I ja mówię, że to jest święty jak ci, którzy przez wierność Panu, naszemu Bogu, umarli zamęczeni.»

«Dobrze powiedziałeś. Jak się nazywasz?»

«Micheasz, a ten tu – Saul, a on – Joel, a tamten – Izajasz.»

«Przypomnę wasze imiona Ojcu. Mówicie, że Jonasz jest bardzo chory?»

«Tak. Zaraz po skończonej pracy rzuca się na posłanie i już go nie widzimy. Tak mówią nam inni słudzy Dorasa.»

«Czy o tej godzinie pracuje?»

«Jeśli potrafi stać – tak. Powinien być za tym sadem jabłoniowym.»

«Zbiory Dorasa były dobre?»

«O! Słyną w całej okolicy. Trzeba było podeprzeć drzewa z powodu owoców cudownej wielkości i Doras musiał postawić nowe kadzie, bo nie mógł pomieścić winogron w tych, które już posiadał. Tak wiele ich miał.»

«Zatem Doras powinien był wynagrodzić swego sługę!»

«Wynagrodzić! O! Panie, jakże źle go znasz!»

«Przecież Jonasz powiedział, że przed paru laty został śmiertelnie pobity, z powodu straty kilku winnych gron, i stał się niewolnikiem za długi, bo pan oskarżył go o straty niewielkiej ilości plonów. Tego roku, kiedy była ich cudowna obfitość, powinien był go wynagrodzić.»

«Nie. On go okrutnie ubiczował, oskarżając o to, że przez ostatnie lata nie otrzymał takiej samej obfitości, bo nie dbał o ziemię, jak należy.»

«Ależ ten człowiek to dzikie zwierzę!» – krzyczy Mateusz.

«Nie. On nie ma duszy – mówi Jezus. – Zostawiam was, synowie, z Moim błogosławieństwem. Macie chleb i pokarm na dziś?»

«Mamy ten chleb» – sługa pokazuje bochen czarnego chleba, wyciągając go z torby rzuconej na ziemię.

«Weźcie Moje jedzenie. Mam tylko to, ale jestem dziś u Dorasa i...»

«Ty, u Dorasa?»

«Tak, by wykupić Jonasza. Czy nie wiedzieliście o tym?»

«Nikt nic tutaj nie wie, ale... uważaj, Nauczycielu. Będziesz jak owieczka w jaskini wilka.»

«Nie będzie Mi mógł nic uczynić. Weźcie Moje jedzenie. Jakubie, oddaj to, co mamy, nawet wasze wino. Rozradujcie się trochę, również i wy, biedni przyjaciele. To dla duszy i ciała. Piotrze, chodźmy!»

«Idę, Nauczycielu. Jest tylko ta bruzda do skończenia.»

I biegnie do Jezusa, przekrwiony ze zmęczenia. Wyciera się płaszczem, który przedtem zrzucił z siebie. Wkłada go i śmieje się, szczęśliwy. Czterej [mężczyźni] nie przestają dziękować.

«Będziesz tędy wracał, Nauczycielu?»

«Tak. Czekajcie na Mnie. Pożegnacie Jonasza. Możecie to zrobić?»

«O, tak! Pole powinno być zaorane na dziś wieczór. Jest już gotowe, więcej niż dwie trzecie. Tak dobrze i tak szybko! Twoi przyjaciele są silni! Niech Bóg was pobłogosławi. Dziś jest to dla nas coś więcej niż święto Przaśników. O! Niech was wszystkich Bóg błogosławi! Wszystkich! Wszystkich!»

Jezus idzie prosto do sadu jabłoniowego. Przechodzą przez niego i dochodzą do pól Dorasa. Inni wieśniacy są przy pługach lub pochyleni, by wyciągać z bruzd powyrywane chwasty. Jednak Jonasza tam nie ma. Mężczyźni rozpoznają Jezusa i, nie porzucając pracy, pozdrawiają Go.

«Gdzie jest Jonasz?»

«Przed dwoma godzinami upadł na ziemię i zanieśli go do domu. Biedny Jonasz. Już niedługo będzie cierpiał. Jest naprawdę u kresu. Nigdy więcej nie będziemy mieć lepszego przyjaciela.»

«Będziecie mieć Mnie na ziemi, a jego – na łonie Abrahama. Umarli kochają żyjących podwójną miłością: swoją i tą, którą otrzymują będąc z Bogiem, a więc miłością doskonałą.»

«O! Idź teraz do niego. Niech Cię ujrzy w cierpieniu!»

Jezus błogosławi i odchodzi.

«Co teraz zrobisz? Co powiesz Dorasowi?» – pytają uczniowie.

«Pójdę tak, jakbym o niczym nie wiedział. Gdyby zauważył, że go przyłapałem, mógłby zemścić się na Jonaszu i na swoich sługach.»

«Twój przyjaciel ma rację: to szakal» – mówi Piotr do Szymona.

«Łazarz zawsze mówi tylko prawdę i nie jest oszczercą. Poznasz go i pokochasz» – odpowiada [Zelota].

Widać dom faryzeusza: przestronny, niski, ładnie zbudowany, pośrodku sadu – aktualnie po zbiorach. To dom wiejski, lecz bogaty i wygodny. Piotr i Szymon idą przodem, aby uprzedzić [właściciela].

Wychodzi Doras. To starzec o surowym profilu starego drapieżnika. Spojrzenie ironiczne, wężowe usta, które próbują [ułożyć się w] fałszywym uśmiechu pośród brody raczej białej niż czarnej.

«Witaj, Jezusie!» – wypowiada powitanie, poufałe i jawnie lekceważące. Jezus nie mówi: “Pokój!”, lecz odpowiada:

«Niech twoje powitanie do ciebie powróci.»

«Wejdź. Dom Cię przyjmuje. Jesteś punktualny jak król.»

«Jak człowiek uczciwy» – odpowiada Jezus.

Doras śmieje się jak z żartu. Jezus odwraca się do uczniów, którzy nie zostali zaproszeni: «Wejdźcie. To są Moi przyjaciele.»

«Niech wejdą... ale... ten, czy to nie urzędnik podatkowy, syn Alfeusza?»

«To Mateusz, uczeń Chrystusa» – mówi Jezus takim tonem, że... [Doras] pojmuje i zaczyna się śmiać jeszcze bardziej.

Doras chciałby przytłoczyć “biednego” galilejskiego nauczyciela przepychem domu, którego wnętrze jest naprawdę okazałe. Wspaniałe i lodowate. Słudzy wydają się niewolnikami. Chodzą pochyleni, szybko się uwijając, jakby wciąż obawiali się kary. Czuje się, że w tym domu króluje chłód i nienawiść.

Na Jezusie nie robi wrażenia ani widok bogactw, ani powoływanie się na fortunę, ani na pokrewieństwo. Doras, pojmując obojętność Nauczyciela, prowadzi Go ze sobą do sadu. Pokazuje rzadkie drzewa. Ofiarowuje owoce. Słudzy przynoszą je na tacach i w złotych pucharach. Jezus kosztuje. Chwali ich niezwykły smak. Niektóre przechowuje się w syropie, są też świeże wspaniałe brzoskwinie i gruszki niezwykłej wielkości.

«Tylko ja sam posiadam je w Palestynie i sądzę, że nie ma ich na całym Półwyspie. Sprowadziłem je z Persji i z jeszcze dalszych stron. Karawana kosztowała mnie talent. Nawet Tetrarchowie nie mają tych owoców. Być może nawet Cezar. Liczę owoce i żądam wszystkich pestek. Gruszki spożywa się wyłącznie przy moim stole, bo nie chcę, żeby ktoś wziął mi pestkę. Wysłałem je Annaszowi, ale ugotowane, aby pestek nie można było już zasadzić.»

«Jednakże to są drzewa Boga, a wszyscy ludzie są równi.»

«Równi? O! Ja równy... Twoim Galilejczykom?»

«Dusze pochodzą od Boga i zostały przez Niego stworzone jako równe.»

«Jednak ja jestem Doras, wierny faryzeusz!...»

Można by rzec: indor z napuszonym ogonem, kiedy to mówi. Jezus przeszywa go szafirowymi oczyma, coraz bardziej błyszczącymi. Ten znak zapowiada wylanie współczucia lub surowości. Jezus jest o wiele wyższy od Dorasa i góruje nad nim. Wygląda wspaniale w Swej purpurowej szacie, przy faryzeuszu małym, nieco przygarbionym, wysuszonym, w szacie obszernej i [obszytej] niezwykłą ilością frędzli.

Doras po kilku chwilach samouwielbienia woła:

«Jednakże, Jezu, po co wysyłać do domu Dorasa, czystego faryzeusza, Łazarza – brata nierządnicy? Łazarz jest Twym przyjacielem? To się nie godzi! Czy nie wiesz, że spoczywa na nim klątwa, bo jego siostra Maria jest prostytutką?»

«Znam jedynie Łazarza, a jego zachowanie jest prawe.»

«Jednak świat pamięta o grzechu tego domu i uważa, że skaza ogarnia przyjaciół... Nie chodź tam. Dlaczego nie jesteś faryzeuszem? Jeśli chcesz... Jestem potężny... Sprawię, że zostaniesz przyjęty do grona faryzeuszy, choć jesteś Galilejczykiem. Posiadam wszelką władzę w Sanhedrynie. Mam Annasza w ręku jak ten kawałek płaszcza. Będą się Ciebie bardziej bali.»

«Chcę jedynie, by Mnie kochali.»

«Ja będę Cię kochał. Widzisz, już Cię kocham, ulegając Twemu pragnieniu dania Ci Jonasza.»

«Zapłaciłem za niego.»

«To prawda. Zdziwiłem się, jak Ty możesz dysponować taką sumą.»

«Nie Ja, lecz Mój przyjaciel [zrobił to] dla Mnie.»

«Dobrze, dobrze. Nie prowadzę dochodzenia. Powiedziałem: Widzisz, że Cię kocham i że chcę Ci zrobić przyjemność. Będziesz miał Jonasza po posiłku. Trzeba było Ciebie, abym uczynił tę ofiarę...» – wybucha okrutnym śmiechem.

Jezus, ze skrzyżowanymi ramionami, przeszywa go coraz surowszym wzrokiem. Znajdują się jeszcze w sadzie, oczekując na posiłek.

«Jednak musisz mi sprawić przyjemność. Radość – za radość. Oddaję Ci najlepszego sługę. Pozbawiam się w ten sposób wyjątkowego dochodu. W tym roku Twoje błogosławieństwo – bo wiem, że przybyłeś tu z początkiem wielkich upałów – zapewniło mi zbiory, które rozsławiły moją posiadłość. Teraz pobłogosław moje stada i pola. W przyszłym roku nie będę żałował Jonasza... a w międzyczasie znajdę na jego miejsce dobrego następcę. Chodź, błogosław. Spraw mi tę radość, że będę znany w całej Palestynie i że będę posiadał zagrody oraz spichlerze obfitujące we wszelkie dobro. Pójdź.»

Chwyta Jezusa i usiłuje Go ciągnąć [ze sobą], ogarnięty gorączką bogactwa. Ale Jezus się opiera: «Gdzie jest Jonasz?» – pyta surowo.

«Przy orce. Chciał jeszcze wykonać tę pracę dla swego dobrego pana. Jednak przybędzie przed końcem posiłku. W międzyczasie pobłogosław stada, pola, sady, winnice, tłocznie. Wszystko, wszystko!... O! Jaki będzie urodzaj w przyszłym roku! Chodźże!»

«Gdzie jest Jonasz?» – pyta Jezus grzmiącym głosem.

«Przecież Ci powiedziałem: kieruje orką. To pierwszy sługa, dlatego sam nie pracuje, lecz zarządza.»

«Kłamca!»

«Ja, kłamcą? Przysięgam na Jahwe!»

«Krzywoprzysięzca!»

«Ja, krzywoprzysięzcą? Ja, który jestem najwierniejszym pośród wiernych? Uważaj, co mówisz!»

«Morderca!» – Jezus coraz bardziej podnosił głos i to ostatnie słowo to prawdziwy grzmot.

Uczniowie skupiają się wokół Jezusa. Widać zalęknienie sług stojących przy drzwiach. Twarz Jezusa staje się wyjątkowo surowa. Wydaje się, że Jego oczy wydzielają fosforyzujące promienie.

Dorasa przez chwilę ogarnia lęk. Kurczy się, jest jak pakunek wykwintnych tkanin przed ogromną sylwetką Jezusa, odzianego w ciężką szatę z ciemnoczerwonej wełny. Potem jednak znów ogarnia go pycha i krzyczy skrzekliwym głosem lisa:

«W moim domu tylko ja rozkazuję. Wyjdź stąd, podły Galilejczyku!»

«Wyjdę po przeklęciu ciebie wraz z twymi polami, stadami, winnicami na ten rok i na przyszłe lata.»

«Nie, nie to! Tak, to prawda. Jonasz jest chory, lecz opiekują się nim, dobrze się opiekują. Cofnij Swe przekleństwo!»

«Gdzie jest Jonasz? Niech Mnie do niego zaprowadzi jakiś sługa, natychmiast. Zapłaciłem za niego, a ponieważ dla ciebie to jest tylko towar, narzędzie, takim go przyjmuję. Zapłaciłem, więc wymagam.»

Doras wyciąga złoty gwizdek z zanadrza i trzy razy gwiżdże. Chmara sług, z domu i z pól, wpada z wszystkich stron. Biegną tak pochyleni, że wydają się pełznąć do straszliwego pana.

«Przyprowadźcie Jonasza do Tego tu i oddajcie Mu go! Dokąd idziesz?»

Jezus nie odpowiada. Idzie za sługami, spieszącymi przez ogród ku wiejskim domom, do przygnębiających nor ubogich wieśniaków. Wchodzą do nędznego mieszkania Jonasza. Stał się szkieletem. Ciężko oddycha, na wpół rozebrany, trawiony gorączką. [Leży] na posłaniu z trzciny, na którym rolę materaca spełnia połatane ubranie, a przykryciem jest płaszcz w łachmanach. Młoda niewiasta, ta sama co poprzednim razem, troszczy się o niego, jak może.

«Jonaszu! Mój przyjacielu! Przyszedłem po ciebie!»

«Ty? Mój Panie! Ja umieram... lecz jestem szczęśliwy, że tu przybyłeś!»

«Wierny przyjacielu, jesteś teraz wolny i nie umrzesz tutaj. Zabiorę cię do Mojego domu.»

«Wolny? Jak to? Do Twojego domu? Ach! Tak! Obiecałeś mi, że ujrzę Twoją Matkę.»

Jezus jest samą miłością. Pochyla się nad nędznym łożem nieszczęśliwca i wydaje się, że radość przywraca życie Jonaszowi.

«Piotrze, jesteś silny. Podnieś Jonasza, a wy dajcie wasze płaszcze. To łóżko jest zbyt twarde dla kogoś, kto jest w jego stanie.»

Uczniowie natychmiast zdejmują płaszcze. Składają je, łączą, rozciągają, a z kilku robią poduszkę. Piotr układa to wychudzone brzemię. Jezus okrywa go własnym płaszczem.

«Piotrze, czy masz pieniądze?»

«Tak, Nauczycielu, mam czterdzieści denarów.»

«To dobrze, chodźmy. Odwagi, Jonaszu. Jeszcze trochę wysiłku, a potem – wielki spokój w Moim domu, przy Maryi...»

«Maryja... tak... o! Twój dom!»

Biedny Jonasz płacze wyczerpany. Potrafi jedynie płakać.

«Żegnaj niewiasto. Pan wynagrodzi cię za miłosierdzie.»

«Żegnaj, Panie. Żegnaj, Jonaszu. Módl się... módlcie się za mnie» – młoda niewiasta płacze.

Kiedy są na progu, przybywa Doras. Jonasz wykonuje zalękniony ruch i ukrywa twarz. Jednak Jezus kładzie mu rękę na głowie i wychodzi, bardziej surowy niż sędzia. Żałosny pochód wychodzi na wiejskie podwórze i idzie w kierunku sadu.

«Łóżko jest moje! Sprzedałem Ci sługę, ale nie łóżko!»

Jezus rzuca mu do nóg sakiewkę, bez słowa. Doras bierze ją i opróżnia: «Czterdzieści denarów i dwie i pół drachmy. To mało!»

Jezus patrzy na tego chciwego i odrażającego argusa. Nie można opisać tej sceny. Nic nie odpowiada.

«Przynajmniej powiedz mi, że cofasz przekleństwo!»

Jezus znowu rzuca w jego kierunku piorunujące spojrzenie i odpowiada krótko: «Oddaję cię Bogu Synaju!»

I odchodzi, wyprostowany obok prymitywnej lektyki, niesionej ostrożnie przez Piotra i Andrzeja. Doras widząc, że wszystko na nic się nie zdało i klątwa jest pewna, krzyczy:

«Jeszcze się zobaczymy, Jezusie! O! Będę Cię miał w moich szponach! Wydam ci śmiertelną wojnę! Weź Sobie ten cień człowieka. Na nic mi on już. Zaoszczędzisz mi kosztów grobowca. Idź, idź, przeklęty szatanie! Jednak cały Sanhedryn postawię przeciw Tobie. Szatan! Szatan!»

Jezus zachowuje się, jakby nie słyszał. Uczniowie są przerażeni. Jezus zajmuje się wyłącznie Jonaszem, szuka najmniej wyboistych dróg – tych, które są w najlepszym stanie – aż dochodzą do skrzyżowania, w pobliżu pól Giokany. Czterej wieśniacy biegną pożegnać odchodzącego przyjaciela. Jezus ich błogosławi.

Jednak droga z Ezdrelonu do Nazaretu jest długa i nie mogą iść zbyt szybko z tym żałosnym obciążeniem. Na wielkiej drodze nie ma żadnego wozu ani wózka. Nic. Idą naprzód w milczeniu. Wydaje się, że Jonasz śpi. Jednak jego ręka nie puszcza ręki Jezusa. Oto o zmierzchu mija ich rzymski wóz wojskowy.

«W Imię Boga, zatrzymajcie się!» – mówi Jezus podnosząc rękę.

Dwóch żołnierzy staje. Spod budy wozu – zaciągniętej, bo zaczyna padać – jakiś wystrojony podoficer wysuwa głowę.

Pyta Jezusa: «Czego chcesz?»

«Mam umierającego przyjaciela. Proszę jedynie o miejsce dla niego na wozie.»

«Nie powinniśmy, ale... wchodź. Nie jesteśmy psami.»

Podnoszą drążki.

«Twój przyjaciel? A Ty kim jesteś?»

«Jestem rabbim, Jezusem z Nazaretu.»

«Ty? O!... – żołnierz przygląda Mu się ciekawie. – Jeśli to Ty, w takim razie... wchodźcie, ilu was wejdzie. Wystarczy, że nie będzie was widać... Taki jest nakaz... Ale ponad nakazem jest człowieczeństwo, prawda? Ty jesteś dobry. Wiem o tym. O, my, żołnierze, wiemy wszystko... Skąd to wiem? Nawet kamienie mówią o tym, co dobre i co złe, a my mamy uszy, by słuchać i służyć Cezarowi. Ty nie jesteś fałszywym Chrystusem, jak inni wcześniejsi – wichrzyciele i buntownicy. Ty jesteś dobry. Rzym wie o tym. Ten człowiek... jest bardzo chory.»

«To dlatego zabieram go do Mojej Matki.»

«Hmm! Nie będzie się nim zbyt długo opiekować! Daj mu trochę wina. Jest w tej manierce. Akilo, pogoń konie, a ty, Kwintusie, daj mu porcję miodu i masła. Jest moja, ale jemu dobrze zrobi. Bardzo kaszle, a miód jest dobry na kaszel.»

«Jesteś dobry.»

«Nie. Jestem mniej zły niż wielu. I jestem szczęśliwy, że mam Cię przy sobie. Pamiętaj o Publiuszu Kwintylianusie z legionu Italii. Jestem w Cezarei, ale teraz udaję się do Ptolemaidy, z nakazaną inspekcją.»

«Nie jesteś do Mnie wrogo nastawiony.»

«Ja? Wróg niegodziwych, ale nigdy – dobrych. Ja także chciałbym być dobry. Powiedz mi, jaką głosisz naukę nam, żołnierzom?»

«Jest tylko jedna nauka dla wszystkich. Sprawiedliwość, prawość, powściągliwość, współczucie. Wykonywanie zawodu bez oszukiwania. Nawet w twardym zawodzie wojskowego być ludzkim. I szukać poznania Prawdy, to znaczy Boga Jedynego i Wiecznego, bo bez tego poznania wszelkie działanie jest pozbawione łaski, a przez to – nagrody wiecznej.»

«Co będzie, po mojej śmierci, z dobrem, które uczyniłem?»

«Ten, kto przychodzi do Prawdziwego Boga, odnajduje to dobro w innym życiu.»

«Urodzę się po raz drugi? Będę trybunem, a może nawet imperatorem?»

«Nie. Będziesz podobny do Boga, zjednoczony z Jego wieczną szczęśliwością w Niebiosach.»

«Jak? Na Olimpie? Ja pomiędzy bogami?»

«Nie ma wielu bogów. Jest tylko jeden Bóg prawdziwy, Ten, którego Ja głoszę. Ten, który ciebie oczekuje i zauważa twą dobroć oraz pragnienie poznania Dobra.»

«To mi się podoba! Nie wiedziałem, że Bóg może się zajmować biednym, pogańskim żołnierzem.»

«To On cię stworzył, Publiuszu. On cię więc kocha i chciałby mieć cię przy Sobie.»

«Ech... czemu nie? Ale... nikt nie mówi nam o Bogu... nigdy...»

«Przybędę do Cezarei i usłyszysz Mnie.»

«O! Tak, przyjdę Cię słuchać. Oto Nazaret. Chciałbym Ci jeszcze usłużyć, ale gdyby mnie zobaczono...»

«Wysiadam i błogosławię cię za twą dobroć.»

«Żegnaj, Nauczycielu.»

«Niech Pan objawi Siebie wam, żołnierzom. Żegnaj.»

Wychodzą i idą dalej.

«Już wkrótce odpoczniesz, Jonaszu» – mówi Jezus, aby go pocieszyć.

Jonasz uśmiecha się. Jest coraz spokojniejszy – w miarę jak zbliża się wieczór, a jego ogarnia pewność, że jest daleko od Dorasa.

Jan i jego brat biegną naprzód, aby uprzedzić Maryję. Kiedy mały pochód przybywa do Nazaretu, prawie opustoszałego po zapadnięciu nocy, Maryja stoi już na progu, oczekując Syna.

«Matko, oto Jonasz. Przybywa znaleźć schronienie w Twej słodyczy, by zacząć już kosztować Raju. Jesteś szczęśliwy, Jonaszu?»

«Szczęśliwy... Szczęśliwy...» – szepcze jak w ekstazie wyczerpany człowiek.

Zanoszą go do małego pokoju, w którym umarł Józef.

«Jesteś na łóżku Mojego ojca. Tutaj jest Matka, a tu Ja jestem. Widzisz? Nazaret staje się Betlejemem. Ty jesteś teraz małym Jezusem, pomiędzy dwojgiem kochających Cię osób, które oddają w tobie hołd wiernemu słudze. Aniołowie... Ty ich nie widzisz, lecz oni wzlatują ponad tobą ze świetlistymi skrzydłami i śpiewają słowa pieśni z [dnia] Narodzenia...»

Jezus wylewa Swą słodycz na biednego Jonasza, słabnącego z minuty na minutę. Wydaje się, że wytrwał do tej chwili, ażeby tu umrzeć... ale jest szczęśliwy. Uśmiecha się, usiłuje pocałować rękę Jezusa i rękę Maryi i coś powiedzieć, powiedzieć... lecz wyczerpanie odbiera mu słowa. Maryja pociesza go jak matka. A on powtarza: «Tak... tak...», z uśmiechem szczęścia na wychudzonej twarzy.

Uczniowie – [stojąc] w drzwiach wychodzących na ogród – obserwują w milczeniu, głęboko wzruszeni.

«Bóg wysłuchał twego pragnienia, trwającego od dawna. Gwiazda twej długiej nocy stała się Gwiazdą twego Wiecznego Poranka. Znasz Jej Imię» – mówi Jezus.

«Jezus. Twoje [Imię]! O, Jezu! Aniołowie... Kto śpiewa mi ten hymn anielski? Moja dusza słyszy to... ale moje ucho też chciałoby usłyszeć... tak, aby zasnąć w szczęściu... Tak mi się chce spać!... Tyle wytrzymałem! Tyle łez... Tyle zniewag... Dorasowi... przebaczam... ale nie chcę słyszeć jego głosu, a słyszę go... To jak głos szatana, blisko mnie, umierającego. Kto mi zatrze ten głos słowami pochodzącymi z Raju?»

Maryja śpiewa łagodnie, na melodię Swoich kołysanek:

«Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom...»

Powtarza to dwa lub trzy razy, widząc, że Jonasz się uspokaja słuchając Jej.

«Doras już nie mówi – odzywa się po jakimś czasie [Jonasz.] – Tylko aniołowie... Było Dziecko... W żłobie... pomiędzy wołem i osłem... i to był Mesjasz... A ja Go wielbiłem... a z Nim był Józef i Maryja...»

Głos gaśnie w krótkim szmerze i następuje cisza.

«Pokój w Niebiosach dla człowieka dobrej woli! Umarł. Umieścimy go w naszym biednym grobowcu. Zasłużył, by oczekiwać zmartwychwstania umarłych przy sprawiedliwym: przy Moim ojcu» – mówi Jezus.

Cała wizja kończy się w chwili nadejścia Marii Alfeuszowej, która przyszła, zawiadomiona nie wiem przez kogo.


   

Przekład: "Vox Domini"