Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga II - Pierwszy rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

95. JEZUS W [DOLINIE] “PIĘKNEJ RZEKI”.

«NIE POŻĄDAJ ŻONY BLIŹNIEGO SWEGO»

[por. Mt 5,28]

Napisane 12 marca 1945. A, 4717-4724

Jezus przechodzi pośród dość licznego tłumu, wołającego Go zewsząd. Ktoś pokazuje rany, inny opowiada o swoich nieszczęściach, jeszcze inny ogranicza się do słów: “Miej litość nade mną”. Ktoś znów pokazuje Mu dziecko, by je pobłogosławił. Pogodny dzień, bez wiatru, przywiódł wielu, bardzo wielu.

Kiedy Jezus prawie już doszedł do Swego miejsca, oto od ścieżki prowadzącej do rzeki dochodzi rozpaczliwy krzyk:

«Synu Dawida, miej litość nad nieszczęśliwym!»

Jezus odwraca się w tamtym kierunku, a wraz z Nim uczniowie i tłum. Ale gęsty krzew ukrywa błagającego.

«Kim jesteś? Wyjdź.»

«Nie mogę. Jestem zarażony. Muszę się udać do kapłana, by mnie wykluczył ze świata żywych. Zgrzeszyłem i trąd wystąpił na moim ciele. Ufam Tobie!»

«Trędowaty! Trędowaty! Przeklęty! Ukamienujmy go!» – woła tłum.

Jezus czyni gest nakazujący milczenie i pozostanie na miejscu.

«Zarażony jest tylko ten, kto trwa w grzechu. W oczach Bożych [zatwardziały] grzesznik jest bardziej nieczysty niż nawrócony trędowaty. Kto jest w stanie uwierzyć, niech idzie ze Mną.»

Idą za Nim uczniowie i ciekawscy. Inni wyciągają szyje, ale zostają na miejscu. Jezus oddala się od domu w stronę ścieżki. Idzie w kierunku krzewu. Potem zatrzymuje się i nakazuje: «Pokaż się!»

I oto wychodzi młody człowiek, młodzieniec jeszcze piękny, o twarzy lekko zaciemnionej pojawiającymi się wąsami i lekką brodą. Twarz jeszcze świeża i pełna, a oczy zalane łzami. Wita go wielki krzyk dochodzący od strony kobiet o całkiem zasłoniętych twarzach. Płakały już na podwórku domu, gdy Jezus przechodził. Zaczęły płakać jeszcze bardziej w obliczu groźby tłumu.

«Mój syn!»

Jedna kobieta zalewa się łzami w ramionach innej - krewnej lub przyjaciółki, nie wiem. Jezus posuwa się dalej naprzód w stronę nieszczęśnika.

«Jesteś bardzo młody! Skąd ten trąd?»

Młodzieniec spuszcza oczy, czerwieni się, coś mamrocze. Nie ośmiela się mówić. Jezus powtarza pytanie. [Młodzieniec] wypowiada kilka słów wyraźniejszych, ale zrozumieć można jedynie tyle:

«...Ojciec... poszedłem... zgrzeszyliśmy... nie ja sam...»

«Oto twoja matka czeka na ciebie i płacze. W Niebie jest Bóg, który wie. Tu jestem Ja, który również wiem. Byś mógł doznać litości, potrzebuję twego ukorzenia się. Mów.»

«Mów, synu. Miej litość nad łonem, które cię nosiło» – jęczy matka, która dowlokła się do Jezusa. Teraz klęczy. Jedną ręką trzyma nieświadomie kawałek szaty Jezusa, drugą wyciąga ku synowi. Odkrywa biedne oblicze, rozpalone łzami. Jezus kładzie jej rękę na głowie.

«Mów!» – powtarza.

«Jestem najstarszy i pomagam ojcu w handlu. Posyłał mnie do Jerycha wiele razy, abym rozmawiał z jego klientami. Jeden... jeden miał piękną młodą żonę... Ona mi się... spodobała. Chodziłem więc częściej, niż było konieczne... Ja jej się spodobałem... Pragnęliśmy i... zgrzeszyliśmy w czasie nieobecności męża... Nie wiem, jak się to stało, bo ona była zdrowa. Tak. Nie tylko ja byłem zdrowy... i jej pragnąłem... Ale i ona była zdrowa i mnie pragnęła. Nie wiem, czy... czy równocześnie ze mną miała innych kochanków i się zaraziła... Wiem, że na niej trąd się rozwinął natychmiast. Już jest pośród grobów, skazana jeszcze za życia na śmierć... A ja... a ja... Mamo! Ty widziałaś to. To niewiele, ale mówi się, że to trąd... i umrę od tego. Kiedy?... Nie będzie już życia... domu... mamy!... O, mamo! Widzę cię i nie mogę cię pocałować!... Dziś przyjdą rozerwać moje szaty i wypędzić mnie z domu... z wioski... To gorsze niż śmierć... I nie będę nawet miał łez mojej mamy nad moimi zwłokami...»

Młodzieniec płacze. Matka wydaje się rośliną szarpaną wiatrem, tak wstrząsa nią łkanie. Ludzie dyskutują i dają się ponieść przeciwstawnym uczuciom. Jezus jest smutny. Mówi:

«A kiedy grzeszyłeś, nie myślałeś o matce? Byłeś do tego stopnia oszalały, że nie pamiętałeś już o matce na ziemi i o Bogu w Niebie? A gdyby trąd się nie ujawnił, nigdy byś nie przypomniał sobie, że obraziłeś Boga i bliźniego? Co zrobiłeś z duszą... z twoją młodością?»

«Byłem kuszony...»

«Czy jesteś dzieckiem, które nie wie, że ten owoc jest przeklęty? Zasłużyłbyś na śmierć, bez Mojej litości.»

«O, litości! Ty jeden... Ty możesz...»

«Nie Ja. Bóg. I jeśli tu przysięgniesz, że nie będziesz więcej grzeszył.»

«Przysięgam. Przysięgam to. Ocal mnie, Panie. Zostało mi jeszcze kilka godzin do skazania. Mamo!... Mamo...! Pomóż mi swymi łzami!... O! Moja mamo!»

Kobieta nie potrafi już nawet wydobyć głosu. Uczepiła się tylko nóg Jezusa i podnosi twarz o oczach powiększonych od cierpienia. Tragiczna twarz kogoś, kto tonie i wie, że to jedyne wsparcie, które trzyma i które może go ocalić. Jezus patrzy na nią. Uśmiecha się do niej z litością.

«Wstań, matko. Twój syn jest uleczony. Ale ze względu na ciebie, a nie ze względu na niego.»

Niewiasta waha się jeszcze. Wydaje się jej, że w ten sposób, na odległość, nie mógł zostać uleczony, i pośród łez zaprzecza.

«Młodzieńcze, odsłoń tunikę na piersi. Tam były plamy. Niech matka otrzyma pocieszenie.»

Młodzieniec opuszcza szatę, ukazując wszystkim odsłoniętą pierś. Ciało ma jednolite i gładkie, jak u młodego człowieka w dobrym zdrowiu.

«Patrz matko» – mówi Jezus.

Pochyla się, aby podnieść niewiastę. Tym ruchem również zatrzymuje ją, gdyż miłość matczyna – na widok cudu – mogłaby ją popchnąć w stronę syna, zanim zostanie oczyszczony. Zdając sobie sprawę, że nie może podejść tam, gdzie ją ciągnie miłość matki, opiera się o pierś Jezusa i w przypływie radosnego upojenia całuje Go. Płacze, śmieje się, całuje, błogosławi... Jezus pełen litości głaszcze ją. Potem mówi do młodzieńca: «Idź do kapłana. I pamiętaj: Bóg cię uzdrowił przez wzgląd na twoją matkę i abyś był sprawiedliwy w przyszłości. Idź!»

Młodzieniec błogosławi Zbawiciela i odchodzi. W pewnej odległości idzie za nim matka i kobiety, które jej towarzyszyły. Tłum krzyczy:

«Hosanna!»

Jezus wraca na Swoje miejsce.

«On też zapomniał, że jest Bóg, który nakazuje uczciwość w postępowaniu. Zapomniał, że zabronione jest tworzenie sobie bogów, którzy nie są Bogiem. Zapomniał o święceniu szabatu, jak o tym pouczyłem. Zapomniał o czułym szacunku wobec matki. Zapomniał, że nie wolno popełniać nieczystości, że nie można kraść [czyjejś żony], być fałszywym, że nie można pożądać żony bliźniego, że nie można zabijać siebie ani swej duszy, że nie można popełniać cudzołóstwa. Wszystko zapomniał. Patrzcie, jak został dotknięty.

“Nie pożądaj żony bliźniego” stanowi jedno z: “nie cudzołóż”. Ponieważ pragnienie zawsze poprzedza działanie. Człowiek jest zbyt słaby, by móc pragnąć i nie zaspokoić swego pragnienia. A nadzwyczaj smutne jest to, że człowiek nie potrafi tak samo uczynić ze swymi dobrymi pragnieniami. W złu jest pragnienie, a potem – spełnienie. W dobru jest pragnienie, a potem – zatrzymanie się albo nawet robi się krok do tyłu.

Co powiedziałem już jemu, to mówię i wam wszystkim, bo grzech pragnienia jest rozpowszechniony jak perz, który sam się rozrasta: czy jesteście dziećmi, żeby nie wiedzieć że ta pokusa jest trucizną i że trzeba przed nią uciekać? “Byłem kuszony”. To odwieczne słowo! A ponieważ przykład ten również jest dawny, człowiek powinien przypomnieć sobie o konsekwencjach i umieć powiedzieć: “Nie”. W naszej historii nie brak przykładów czystości, która potrafiła przetrwać, pomimo seksualnych pokus i zagrożenia gwałtem.

Czy pokusa jest złem? Nie. To dzieło Złego, a zamienia się w chwałę dla tego, który nad nią tryumfuje.

Mąż, który ma inne miłości, jest zabójcą żony, swoich dzieci oraz samego siebie. Kto wdziera się do domu drugiego, dla popełnienia cudzołóstwa, jest złodziejem – i to najgorszym. Podobny do kukułki korzysta, bez ponoszenia kosztów, z cudzego gniazda. Kto zawodzi zaufanie przyjaciela, ten jest [człowiekiem] fałszywym, bo udaje przyjaźń, a w rzeczywistości jej nie ma. Kto tak działa, ten hańbi samego siebie i hańbi swoich rodziców. Czy może jeszcze mieć Boga w sobie?

Dokonałem cudu ze względu na tę biedną matkę. Tak brzydzę się rozpustą, że wywołuje we Mnie wstręt. Wy krzyczeliście ze strachu i z obrzydzenia wobec trądu. Moja dusza krzyczała z odrazy do rozpusty. Wszystkie nędze [człowieka] Mnie otaczają i dla wszystkich jestem Zbawicielem. Ale wolę dotknąć umarłego, rozpadającego się ciała człowieka sprawiedliwego – który był uczciwy i jest już w pokoju ze swoim duchem – niż zbliżyć się do rozpustnika. Jestem Zbawicielem i jestem Niewinnym. Niech o tym pamiętają wszyscy ci, którzy przychodzą tu lub mówią o Mnie, przypisując Mi własne pożądliwości.

Rozumiem, że chcielibyście ode Mnie czegoś innego. Inaczej jednak nie mogę. Rujnowanie młodości – zaledwie ukształtowanej, a już zniszczonej namiętnością – wstrząsnęło Mną bardziej, niż gdybym dotknął umarłego. Chodźmy do chorych. Nie mogąc – z powodu dławiących Mnie mdłości - być Słowem, będę Zbawieniem dla pokładających we Mnie nadzieję. Pokój niech będzie z wami.»

Istotnie, Jezus jest bardzo blady, jakby bardzo cierpiał. Powraca Mu uśmiech dopiero wtedy, gdy pochyla się nad chorymi dziećmi, nad ułożonymi na noszach. Wtedy staje się ponownie sobą, szczególnie gdy – wkładając palec w usta niemego, około dziesięcioletniego dziecka – każe mu powiedzieć: “Jezus”, a potem: “Mama.”

Ludzie odchodzą powoli. Jezus nadal chodzi w słońcu zalewającym powietrze. W pewnej chwili zbliża się Iskariota:

«Nauczycielu, jestem niespokojny...»

«Dlaczego, Judaszu?»

«Z powodu tych ludzi z Jerozolimy... Znam ich. Pozwól mi tam iść na kilka dni. Nie mówię Ci już, żebyś mnie posłał samego. Przeciwnie, proszę, żeby było inaczej. Poślij mnie z Szymonem i Janem – z tymi, którzy byli dla mnie tak dobrzy w czasie mojej pierwszej podróży po Judei. Jeden mnie podtrzymuje, drugi mnie oczyszcza, również moje myśli. Nie możesz uwierzyć, czym jest Jan dla mnie! To rosa, która uspokaja moje namiętności, i olej na moje wzburzone wody... Wierz mi.»

«Wiem o tym. Nie powinieneś się więc dziwić, że bardzo go kocham. To Mój pokój. Ale ty również, jeśli będziesz zawsze dobry, będziesz Moim umocnieniem. Jeśli będziesz używał darów Bożych – a masz ich wiele – dla dobra, jak robisz od kilku dni, staniesz się prawdziwym apostołem.»

«I będziesz mnie kochał jak Jana?»

«Kocham cię tak samo, Judaszu, ale będę cię kochał już bez trosk i bez cierpienia.»

«O, mój Nauczycielu, jakże jesteś dobry!»

«Idź więc do Jerozolimy. To na nic się nie przyda, ale nie chcę cię zawieść, skoro chcesz Mi być użyteczny. Zaraz powiemy to Szymonowi i Janowi. Chodźmy. Widzisz, jak twój Jezus cierpi z powodu pewnych grzechów? Jestem jak ktoś, kto podniósł zbyt ciężki ciężar. Nie zadaj Mi nigdy takiego bólu. Nigdy więcej...»

«Nie, Nauczycielu. Nie. Kocham Cię. Wiesz o tym... ale jestem słaby...»

«Miłość daje siłę.»

Wchodzą do domu i wszystko się kończy.

To dobrze, bo bardzo źle się czuję psychicznie. Ojciec zna tego fizyczną przyczynę. Przeżywam okres straszliwej gorączki, dolegliwości w klatce piersiowej, w kręgosłupie, w brzuchu. [Dzieje się tak] albo dlatego, że jesteśmy w okresie Męki, albo dlatego że za dużo pisałam. Nie wiem dokładnie, dlaczego. Sądzę, że obowiązek ciągle we mnie pracuje. Płacę za całą wilgoć i brak słońca w tym drogim kraju.


   

Przekład: "Vox Domini"