Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

7. POUCZENIE APOSTOŁÓW.

CUD UZDROWIENIA SAMARYTANKI

[por. J 4,4-38]

Napisane 26 kwietnia 1945. A, 4920-4927

Jezus idzie przodem, sam. Przechodzi obok rzędu kaktusów, które – kpiąc sobie ze wszystkich innych ogołoconych z liści roślin – błyszczą w słońcu potężnymi najeżonymi łopatami. Ocalało na nich kilka owoców, które z czasem stały się ceglastoczerwone. Na niektórych już uśmiecha się jakiś przedwczesny żółty kwiat zabarwiony karminem.

Za Nim apostołowie szepczą między sobą i nie wydaje mi się, by naprawdę pochwalali Nauczyciela. W pewnym momencie Jezus odwraca się nagle i mówi:

«”Kto spogląda, skąd przychodzi wiatr, nie sieje, a kto trwa spoglądając na chmury, nigdy nie zbiera żniwa.” To stare przysłowie, ale Ja na nim polegam. I widzicie, że tam – gdzie wy obawialiście się złych wiatrów i nie chcieliście pozostać – Ja znalazłem sposób i teren przydatny do siewu. Ja jestem już pewien plonów tam, gdzie Miłosierdzie pragnie ukazać swe słońce, choć wy wskazujecie – powiedzmy to sobie, niesłusznie – “wasze” chmury.»

«Nikt jednak nie poprosił Cię o cud. Dziwną mają wiarę w Ciebie!» [– odzywa się Tomasz.]

«Sądzisz, Tomaszu, że jedynie prośba o cud dowodzi istnienia wiary? Mylisz się. Jest całkiem przeciwnie. Kto pragnie cudu, aby móc uwierzyć, ten daje świadectwo o tym, że bez cudu – namacalnego dowodu – nie uwierzy. Ten natomiast kto na słowo bliźniego mówi: “Wierzę”, ujawnia wiarę największą.»

«W takim razie Samarytanie są lepsi od nas!»

«Nie mówię tego. Jednak w ich warunkach duchowego osłabienia ujawnili się jako o wiele bardziej zdolni słuchać Boga niż wierni z Palestyny. Z tym spotkacie się w życiu wiele razy, dlatego proszę was: pamiętajcie także o tym wydarzeniu, abyście potrafili zachowywać się bez uprzedzeń w stosunku do dusz, które [dopiero] dojdą do wiary w Chrystusa.»

«A jednak – wybacz mi, Jezu, że Ci to mówię – sądzę, że z powodu całej nienawiści, jaka Cię dosięga, zaszkodzi Ci wywoływanie nowych oskarżeń. Gdyby członkowie Sanhedrynu dowiedzieli się, że okazałeś...» [– mówi Jakub i milknie.]

«Powiedz po prostu: “miłość”, bo miałem ją i nadal mam, Jakubie. Ty, Mój kuzynie, potrafisz pojąć, że Ja nie mogę okazać niczego innego oprócz miłości. Pokazałem ci, że mam tylko miłość nawet wobec tych, którzy byli Mi wrodzy wśród Moich krewnych i ziomków. Czy powinienem nie mieć miłości wobec tych, którzy Mnie szanowali nie znając Mnie? Członkowie Sanhedrynu mogą wyrządzać wszelkie zło, jakie chcą. Jednak znajomość przyszłego zła nie zamknie tamy dla Mojej miłości wszechobecnej i wszechdziałającej. Zresztą... nawet gdybym działał inaczej... nienawidzący Mnie Sanhedryn i tak znalazłby oskarżenia.»

«Jednak Ty, Nauczycielu, tracisz Swój czas w kraju bałwochwalczym, podczas gdy czeka na Ciebie tyle miejsc w Izraelu. Mówisz, że każda godzina powinna być poświęcona Panu. Czy nie są to godziny stracone?» [– pyta Filip]

«Nie jest straconym czas wykorzystany na gromadzenie rozproszonych owieczek. Nie jest stracony, Filipie... Powiedziano: “Wiele ofiar składa ten, kto przestrzega Prawa... jednak to ten, kto posługuje się miłosierdziem, daje [prawdziwą] ofiarę”. Powiedziano też: “Dawaj Najwyższemu tak, jak On ci daje, radośnie, dar według swej możności!” To właśnie czynię, przyjacielu. A czas ofiary nie jest czasem straconym. Okazuję miłosierdzie i według środków, jakie otrzymałem, ofiarowuję Moją pracę Bogu. Bądźcie więc spokojni. A poza tym... Kto z was wymagał prośby o cud, aby się przekonać o tym, że ludzie z Sychar wierzą we Mnie, ten zostanie teraz zaspokojony. Ten człowiek, który idzie za nami, ma z pewnością jakiś powód, [by to czynić]. Stańmy.»

Rzeczywiście zbliża się jakiś mężczyzna. Wydaje się zgięty pod ciężkim ładunkiem niesionym ostrożnie na ramionach. Widzi, że grupa się zatrzymuje, więc i on się zatrzymuje.

«Chce nam wyrządzić krzywdę. Staje, bo widzi, że go zauważyliśmy. O, to Samarytanie!» [– stwierdza Piotr]

«Jesteś tego pewien, Piotrze?»

«O, całkowicie!»

«Zatem zostańcie tutaj. Ja wychodzę mu na spotkanie.»

«O nie, Panie. Jeśli Ty idziesz, ja idę również.»

«Chodź więc.»

Jezus podchodzi do mężczyzny. Piotr idzie u Jego boku, równocześnie ciekawy i wrogi. Kiedy znajdują się w odległości kilku metrów od mężczyzny, Jezus mówi:

«Czego chcesz, mężu? Czego szukasz?»

«Ciebie.»

«A dlaczego nie znalazłeś Mnie w mieście?»

«Nie miałem śmiałości... Gdybyś Mnie odrzucił w obecności wszystkich, byłoby to zbyt bolesne i zawstydzające.»

«Mogłeś Mnie przywołać, gdy byłem sam z Moimi uczniami.»

«Miałem nadzieję spotkać Cię samego jak Fotynaj. Ja też mam wielki powód, aby być sam z Tobą...»

«Czego chcesz? Co niesiesz na plecach z takim wysiłkiem?»

«Moją żonę. Duch nią zawładnął i ciało jej jakby obumarło, a rozum zgasł. Muszę ją karmić, ubierać, nosić jak dziecko. To stało się nagle, bez choroby... Mówią na nią “opętana”. Cierpię z tego powodu. Smuci mnie to i mam wydatki. Popatrz.»

Mężczyzna składa na ziemi swoje brzemię: bezwładne członki owinięte w płaszcz jak w worek. Odkrywa oblicze niewiasty jeszcze młodej. Gdyby nie oddychała, można by sądzić, że umarła. Oczy zamknięte, usta rozchylone... Ma wygląd osoby, która oddała ostatnie tchnienie.

Jezus pochyla się nad nieszczęsną [niewiastą] położoną na ziemi. Patrzy na nią, patrzy na mężczyznę:

«Czy wierzysz, że mogę to uczynić? Dlaczego w to wierzysz?»

«Bo Ty jesteś Chrystusem.»

«Nie widziałeś nic, co by tego dowodziło.»

«Usłyszałem Twoje słowo. Ono mi wystarczy.»

«Piotrze, czy słyszysz? Cóż, według ciebie, mam teraz uczynić, w obliczu wiary tak doskonałej?»

«Ale... Nauczycielu... Ty... ja... No, w końcu, uczyń to.»

Piotr jest bardzo zmieszany.

«Tak. Zrobię to. Mężu, popatrz.»

Jezus bierze niewiastę za rękę i rozkazuje:

«Odejdź od niej. Rozkazuję ci!»

Niewiastą, dotąd nieruchomą, wstrząsa straszliwa konwulsja. Najpierw jest niema, a potem – krzyczy i lamentuje kończąc wielkim wrzaskiem. Otwiera oczy dotąd zamknięte. Wytrzeszcza je ze zdumienia, jakby budziła się z koszmarnego snu. Potem się uspokaja i nieco oszołomiona rozgląda się wokół siebie. Najpierw spogląda na Jezusa, Nieznanego, który się do niej uśmiecha... Patrzy na pył drogi, na której leży, na kępkę trawy rosnącą przy brzegu drogi. Widzi gotowe do rozkwitu biało-czerwone główki stokrotek jak perły. Patrzy na żywopłot z kaktusów, lazurowe niebo, a potem odwraca oczy i widzi swego męża... Mąż patrzy na nią z niepokojem i uważnie obserwuje jej ruchy. Kobieta uśmiecha się i potem z całkowitą swobodą, jaka jej powróciła, wstaje i chroni się na piersi męża, który ją głaszcze i całuje, płacząc.

«Jak to? Tutaj? Dlaczego? Kim jest ten człowiek?»

«To Jezus. Mesjasz. Byłaś chora. On cię uzdrowił. Powiedz mu, że Go bardzo kochasz.»

«O, tak! Dziękuję... Ale co mi było? Moje dzieci... Szymonie... Nie wiem, co zdarzyło się wczoraj, ale pamiętam, że miałam dzieci...»

Jezus mówi:

«Nie musisz przypominać sobie dnia wczorajszego. Pamiętaj o dniu dzisiejszym. I bądź dobra. Żegnaj. Bądźcie dobrzy, a Bóg będzie z wami.»

Jezus, za którym podążają błogosławieństwa obydwojga, szybko odchodzi. Kiedy dochodzi do innych, wciąż opartych o żywopłot, nie mówi do nich. Zwraca się jednak do Piotra:

«A ty, który byłeś pewien, że ten człowiek chciał Mi wyrządzić krzywdę, cóż teraz powiesz? Szymonie, Szymonie! Jakże wiele brakuje ci do doskonałości! Ileż wam brakuje! Oprócz jawnego bałwochwalstwa posiadacie wszystkie grzechy tych ludzi i w dodatku pychę osądu. Teraz spożyjmy posiłek. Nie możemy przed nocą dojść tam, gdzie chciałem. Przenocujemy w jakiejś stodole, jeśli nic lepszego nie znajdziemy.»

Dwunastu z uczuciem wyrzutu w sercach siada bez słowa. Spożywają posiłek. Słońce spokojnego dnia oświetla wioskę, zstępującą łagodnymi fałdami ku równinie. Po zakończonym posiłku trwają tak jeszcze przez jakiś czas, aż Jezus wstaje i mówi:

«Podejdź, Andrzeju i ty, Szymonie. Pójdę zobaczyć, czy ten dom jest przyjazny czy wrogi.»

Odchodzi, podczas gdy inni pozostają milczący aż do chwili, gdy Juda, syn Alfeusza, mówi do Judasza Iskarioty:

«Czyż nie podchodzi tu tamta kobieta z Sychar?»

«Tak. To ona. Poznaję ją po ubraniu. Czegóż ona chce?»

«Iść swoją drogą» – odpowiada nadąsany Piotr.

«Nie. Ona patrzy na nas, osłaniając oczy ręką.»

Obserwują ją, aż dochodzi do nich. Pyta pokornie:

«Gdzie jest wasz Nauczyciel?»

«Poszedł. Dlaczego o to pytasz?»

«Potrzebuję Go...»

«On nie traci czasu z niewiastami» – odpowiada Piotr sucho.

«Wiem o tym. Z niewiastami – nie, ale ja jestem duszą niewiasty, która Go potrzebuje.»

«Zostaw ją – radzi Juda, syn Alfeusza i odpowiada Fotynaj –Poczekaj. On wkrótce powróci.»

Niewiasta staje na zakręcie drogi. Trwa nieruchoma i milcząca. Nikt się nią nie zajmuje. Jezus szybko powraca i Piotr mówi:

«Oto Nauczyciel. Powiedz Mu szybko, czego chcesz.»

Niewiasta nawet mu nie odpowiada. Biegnie do stóp Jezusa i pochyla się w milczeniu aż do ziemi.

«Fotynaj, czego chcesz ode Mnie?»

«Twojej pomocy, Panie. Jestem tak słaba, a nie chcę więcej grzeszyć. Powiedziałam to już temu mężczyźnie. Jednak teraz, gdy już nie jestem grzesznicą, nie wiem nic więcej. Nic nie wiem o dobru. Co powinnam robić? Ty mi to powiedz. Ja jestem błotem. Twoje stopy kroczą po drodze, aby dojść do dusz. Podepcz moje błoto, ale przyjdź do mojej duszy z Twoimi radami.»

Płacze.

«Jako niewiasta sama nie możesz chodzić za Mną. Jednak jeśli rzeczywiście chcesz już nie grzeszyć i posiąść wiedzę o tym, jak nie grzeszyć, wracaj do siebie w duchu pokuty i czekaj. Nadejdzie dzień, w którym ty – niewiasta pomiędzy innymi kobietami także odkupionymi – będziesz mogła być blisko twego Odkupiciela i zdobyć wiedzę o Dobru. Idź. Nie bój się. Bądź wierna twej obecnej decyzji, by nie grzeszyć. Żegnaj.»

Niewiasta całuje proch, podnosi się i pokonuje kilka metrów oddalając się tyłem. Potem odwraca się i idzie ku Sychar.


   

Przekład: "Vox Domini"