Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

14. JEZUS PRZEMAWIA DO GALERNIKÓW

W CEZAREI NADMORSKIEJ

Napisane 4 maja 1945. A, 4951-4962

Jezus stoi pośrodku wielkiego i dość ładnego placu, znajdującego się na przedłużeniu bardzo szerokiej drogi, ciągnącej się wzdłuż brzegu morza. Przed chwilą galera opuściła port i wypływa na szerokie morze, poruszana wiatrem i wiosłami. Inna manewruje wpływając, bo żagle są już zwinięte, a wiosła poruszają się tylko z jednej strony, aby ustawić statek we właściwej pozycji. Z placu nie widać portu, ale musi być bardzo blisko. Przy placu wznoszą się przestronne domy o murach zewnętrznych prawie całkowicie pozbawionych otworów. Żadnego sklepu.

«Dokąd teraz idziemy? Wolałeś przyjść raczej tu niż do wschodniej dzielnicy. To miejsce pogańskie. Któż będzie chciał Cię tutaj słuchać?» – pyta Piotr, robiąc wymówkę Jezusowi.

«Pójdziemy w dół, do tamtego zacisza blisko morza i tam będę przemawiał.»

«Do fal?»

«Je także stworzył Bóg.»

Idą tam. Teraz są dokładnie w tym zakątku. Widzą port. Wpływa do niego wolno oglądana wcześniej galera. Cumuje. Kilku marynarzy próżnuje przy nabrzeżu. Kilku sprzedawców owoców ośmiela się podejść do rzymskiego statku, chcąc sprzedać produkty. Nie ma nikogo więcej.

Jezus z plecami wspartymi o mur wydaje się rzeczywiście przemawiać do fal. Apostołowie niezbyt zadowoleni z tej sytuacji znajdują się wokół Niego. Jedni stoją, inni siedzą na blokach skalnych rozproszonych wszędzie, aby mogły służyć do siedzenia.

«Głupcem jest człowiek, który widząc, że jest potężny, w dobrym zdrowiu i szczęśliwy, mówi: “Czegóż jeszcze potrzebuję? I kogo? Nikogo. Nic mi nie brakuje. Sam sobie wystarczam. Nie mają dla mnie żadnego znaczenia nakazy Boga ani moralności. Moje prawo jest następujące: czynić wszystko, co możliwe, bez zastanawiania się, czy to jest dobre czy złe dla innych...”»

Jakiś sprzedawca odwraca się słysząc ten dźwięczny głos i idzie w stronę Jezusa, który mówi dalej:

«Tak mówią mąż i niewiasta pozbawieni mądrości i wiary. W ten sposób ujawniają, że posiadają potęgę mniejszą lub większą, a równocześnie ukazują swoje spokrewnienie ze Złem.»

Mężczyźni schodzą z galery i z łodzi. Idą w kierunku Jezusa.

«Nie słowami, lecz czynami ukazuje człowiek swe pokrewieństwo z Bogiem i Cnotą, gdy zastanowi się nad tym, że życie jest bardziej zmienne niż morze, które obecnie jest spokojne, a jutro się rozszaleje. W ten sam sposób dobrobyt i dzisiejsza potęga może stać się jutro nędzą i niemocą. Cóż uczyni wtedy człowiek pozbawiony związku z Bogiem? Iluż jest na tej galerze takich, którzy niegdyś byli szczęśliwi i mocni, a teraz są niewolnikami uważanymi za przestępców! Za winowajców – a więc podwójni niewolnicy: prawa ludzkiego, z którego próżno się wyśmiewali, ono bowiem istnieje i karze tych, którzy je przekraczają; oraz [niewolnikami] szatana, który na wieki bierze w posiadanie winnego, który nie dochodzi do znienawidzenia swej winy.»

«Witaj, Nauczycielu! Ty tutaj? Poznajesz mnie?»

«Niech Bóg przyjdzie do ciebie, Publiuszu Kwintylianusie. Widzisz? Przybyłem.»

«I to nawet tu, do dzielnicy rzymskiej. Nie miałem już nadziei Cię zobaczyć. To przyjemność dla mnie słuchać Ciebie.»

«Dla mnie też. Czy na tej galerze jest wielu wioślarzy?»

«Wielu. Przeważnie więźniowie wojenni. Ciekawią Cię?»

«Chciałbym podejść do statku.»

«Chodź. A wy usuńcie się!» – nakazuje kilku osobom, które podeszły, a teraz szybko schodzą z drogi mamrocząc jakieś obelgi.

«Zostaw ich także. Jestem przyzwyczajony do ścisku pomiędzy ludźmi.»

«Można [podejść] aż dotąd. Dalej już nie. To galera wojskowa.»

«Wystarczy. Niech Bóg ci odpłaci!»

Jezus zaczyna ponownie mówić, żołnierz zaś w swym wspaniałym stroju wydaje się trzymać straż u Jego boku.

«Niewolnicy z powodu jakiegoś bolesnego wydarzenia, czyli niewolnicy, którzy jeden raz [zawinili]. Niewolnicy na całe życie. Każda łza spadająca na ich łańcuchy, każde uderzenie, smagające ich ciało wywołując ból, zaostrza kajdany, lecz zdobi tym, co nie umiera, otwiera przed nimi pokój Boga, który jest przyjacielem Swoich biednych nieszczęśliwych synów, i udzieli im bardzo wiele radości w zamian za wszystko, co tutaj było ich bólem.»

Z wnętrza galery wychylają się mężczyźni, członkowie załogi, i słuchają. Oczywiście nie ma pomiędzy nimi galerników. Jednak z pewnością przez otwory, z których wychodzą wiosła, słyszą oni dochodzący do nich mocny głos Jezusa, rozlegający się w spokojnym powietrzu godziny odpływu morza. Publiusz Kwintylianus, przywołany przez jakiegoś żołnierza, oddala się.

«Chcę powiedzieć tym nieszczęśliwym, których Bóg kocha, żeby przyjmowali z poddaniem swe cierpienie, żeby czynili z niego płomień, który jak najszybciej przerwie łańcuchy galery i życia, pochłaniając w pragnieniu Boga biedny dzień, jakim jest życie, dzień mroczny, burzowy, napełniony lękami i wyrzeczeniami, aby wejść w dzień Boży – promienny, pogodny, w którym nie będzie już nigdy więcej lęków ani cierpień. Wejdziecie w wielki pokój, w nieskończoną wolność Raju, o męczennicy bolesnego losu. Obyście tylko w cierpieniu potrafili być dobrzy i pragnęli Boga.»

Publiusz Kwintylianus powraca wraz z innymi żołnierzami. Za nimi przybywa niesiona przez niewolników lektyka. Żołnierze torują jej przejście.

«Kim jest Bóg? Przemawiam do pogan, którzy nie wiedzą, kim jest Bóg. Mówię do synów ludów poddanych, którzy nie wiedzą, kim jest Bóg. W waszych gajach, o Galowie, o Iberyjczycy, o Tracyci, o Germanie, o Celtowie, posiadacie cień Boga. Dusza spontanicznie podąża ku adoracji, pamięta bowiem Niebo. Jednak wy nie potraficie znaleźć Prawdziwego Boga, który złożył w waszych ciałach duszę, taką samą jak dusze nasze, synów Izraela; taką samą jak dusze potężnych Rzymian, którzy was podbili: duszę, która ma te same obowiązki i te same prawa w obliczu Dobra. Wobec tej duszy Dobro, to znaczy Bóg Prawdziwy, będzie wierne. Bądźcie i wy wierni Dobru. Bóg czy bogowie, których dotąd adorowaliście – których imienia lub imion nauczyliście się na matczynych kolanach, bóg, o którym być może teraz już nie myślicie, bo nie widzicie, by przychodził wam z pociechą w cierpieniach, którego być może nienawidzicie i przeklinacie w rozpaczy waszego dnia – nie jest Bogiem prawdziwym.

Prawdziwy Bóg jest Miłością i Współczuciem. Czy tym byli wasi bogowie? Nie. Oni byli zaciętością, okrucieństwem, kłamstwem, obłudą, występkiem, złodziejstwem. Teraz was zostawili bez odrobiny pociechy, którą stanowi nadzieja bycia kochanymi i pewność odpoczynku po tylu cierpieniach. Tak jest dlatego, że wasi bogowie nie istnieją. Jednak Bóg, prawdziwy Bóg, który jest Miłością i Współczuciem i o którego istnieniu wam zaświadczam, to Ten, który uczynił niebiosa, morza, góry, lasy, drzewa, kwiaty, zwierzęta, człowieka. To Ten, który wpaja zwycięzcy podobne do Swego współczucie i miłość do ubogich tej ziemi. O potężni, o panowie, pomyślcie, że wszyscy macie to samo pochodzenie. Nie znęcajcie się nad tymi, których nieszczęście oddało w wasze ręce. Bądźcie ludzcy także wobec tych, których przestępstwo przywiązało do ławy galery.

Człowiek grzeszy wiele razy. Nikt nie jest bez grzechów bardziej lub mniej ukrytych. Jeśli się nad tym zastanowicie, będziecie dobrzy dla braci, którzy mając mniej szczęścia zostali ukarani za winy, jakie i wy popełniliście, choć was kara nie dosięgła. Ludzka sprawiedliwość jest tak niepewna w swych osądach i byłoby nieszczęściem, gdyby sprawiedliwość Boża była też taka. Są winowajcy, którzy nie wydają się nimi być i są też niewinni, których skazuje się jako winowajców. Nie usiłujmy dochodzić, dlaczego. Oskarżałoby to zbytnio człowieka niesprawiedliwego i napełniłoby nienawiścią wobec bliźniego! Są winowajcy prawdziwi, których jednak do zbrodni doprowadziły potężne siły, usprawiedliwiające częściowo ich winę. Dlatego wy, którzy jesteście zwierzchnikami galerników, bądźcie ludzcy. Ponad ludzką sprawiedliwością jest sprawiedliwość Boża, o wiele wyższa: sprawiedliwość Boga prawdziwego – Tego, który stworzył króla i niewolnika, skałę i ziarno piasku. On na was patrzy: na was, wioślarze, i na was pełniących służbę na statku. I biada wam, jeśli bylibyście okrutni bez przyczyny. Ja, Jezus Chrystus, Mesjasz Boga prawdziwego, zapewniam was o tym: On, przy waszej śmierci, przykuje was do galery wiecznej, powierzając bicz zbroczony krwią demonom i będziecie znosić te same tortury i te same razy, które zadawaliście. Chociaż bowiem istnieje prawo ludzkie, które przewiduje ukaranie winnego, to nie należy w karaniu przebierać miary. Starajcie się o tym pamiętać. Ten, kto dziś jest potężny, jutro może być nędzarzem. Jedynie Bóg jest wieczny.

Chciałbym zmienić serca i chciałbym przede wszystkim zerwać łańcuchy, przywrócić wam wolność i utracone ojczyzny. Bracia galernicy, chociaż wy nie widzicie Mojej twarzy, to jednak Mnie znane jest serce każdego z was z wszystkimi jego zranieniami. W zamian za wolność i ojczyznę ziemską, której nie mogę wam dać, o biedni ludzie, niewolnicy możnych, dam wam wyższą wolność i lepszą Ojczyznę. Dla was stałem się więźniem i opuściłem Moją ojczyznę, aby was odkupić. Oddam samego Siebie za was, także za was, którzy nie jesteście – jak się o was mówi – hańbą tej ziemi, lecz wstydem człowieka zapominającego o umiarkowaniu w surowości wojny i [wymierzaniu] sprawiedliwości. Ja ustanowię nowe Prawo na ziemi i słodkie mieszkanie w Niebie. Zapamiętajcie Moje Imię, wy, płaczący synowie Boży. To Imię Przyjaciela. Wypowiadajcie je w smutkach. Bądźcie pewni, że jeśli Mnie będziecie kochać, posiądziecie Mnie, nawet jeśli na ziemi nigdy się nie ujrzymy. Jestem Jezusem Chrystusem, Zbawicielem, waszym Przyjacielem.

Pocieszam was w Imię Boga prawdziwego. Niech pokój rychło zstąpi na was.»

Tłum, w większości złożony z Rzymian, zgromadził się wokół Jezusa, którego nowe idee zdumiały wszystkich.

«Na Jupitera! Sprawiłeś, że myślę o nowych rzeczach. Nigdy o nich nie myślałem, jednak czuję, że są prawdziwe...»

Publiusz Kwintylianus patrzy na Jezusa równocześnie zamyślony i pełen entuzjazmu.

«Tak to jest, przyjacielu. Gdyby człowiek posługiwał się rozumem, nigdy nie doszedłby do popełnienia zbrodni.»

«Na Jupitera, na Jupitera! Co za słowa! Muszę je zapamiętać! Powiedziałeś: “Gdyby człowiek kierował się rozumem...»

«...nigdy nie popełniłby zbrodni.»

«Ależ to prawda! Na Jupitera! Czy wiesz, że jesteś wielki?»

«Każdy człowiek, gdyby tego chciał, mógłby być jak Ja, gdyby był całkowicie zjednoczony z Bogiem.»

Rzymianin kontynuuje litanię swych: “na Jupitera” – jedno bardziej pełne podziwu od drugiego. Jezus mówi:

«Czy mógłbym dać pociechę tym galernikom? Mam pieniądze. Owoc, podniesienie na duchu, aby wiedzieli, że ich kocham.»

«Daj, mogę to uczynić. W dodatku jest tutaj pewna dama, która ma wielkie wpływy. Powiem jej o tym.»

Publiusz idzie ku lektyce i rozmawia przez z lekka uchyloną zasłonę. Powraca:

«Mam pełną władzę. Będę czuwał nad rozdzielaniem, aby dozorcy galerników nie zrobili tego niewłaściwie. To będzie jedyny raz, gdy żołnierz cesarski okaże litość niewolnikom wojennym.»

«Pierwszy raz, lecz nie jedyny. Przyjdzie dzień, gdy nie będzie już niewolników. Przedtem Moi uczniowie wejdą pomiędzy galerników i niewolników, aby ich nazwać “braćmi”.»

Następna seria “na Jupitera” przeszywa spokój powietrza, w czasie gdy Publiusz czeka na otrzymanie wystarczającej ilości owoców i wina dla galerników. Potem, przed wejściem na galerę, mówi Jezusowi na ucho:

«Tam, [w lektyce,] jest Klaudia Prokula. Chciałaby Cię jeszcze usłyszeć, lecz na razie chce Cię o coś zapytać. Idź.»

Jezus idzie w stronę lektyki. Zasłona lekko się odsuwa ukazując piękną niewiastę w wieku około trzydziestu lat.

«Witaj, Nauczycielu.»

«Niech zstąpi na ciebie pragnienie mądrości» [– odpowiada Jezus.]

«Powiedziałeś, że dusza przypomina sobie Niebiosa. Jest więc wieczna ta rzecz, o której mówisz, że w nas istnieje?»

«Jest wieczna. To dlatego przypomina sobie Boga, który ją stworzył.»

«Co to jest dusza?»

«Dusza jest prawdziwym szlachectwem człowieka. Jesteś dumna z tego, że pochodzisz z rodu Klaudiuszów. Człowiek jest czymś więcej, bo należy do Boga. Masz w sobie krew rodu Klaudiuszów – rodziny potężnej, która jednak miała początek i będzie miała koniec. W człowieku dzięki duszy płynie krew Boża. Dusza jest krwią duchową – Bóg bowiem jest najczystszym Duchem – Stworzyciela człowieka: Boga wiecznego, potężnego, świętego. Człowiek jest więc wieczny, potężny, święty z powodu duszy, którą w sobie posiada i która żyje tak długo, jak długo jest złączona z Bogiem.»

«Jestem poganką, a więc nie posiadam duszy...»

«Masz duszę, lecz ona wpadła w letarg. Obudź ją do Prawdy i do Życia...»

«Żegnaj, Nauczycielu.»

«Niech zdobędzie cię Sprawiedliwość. Żegnaj.»

«Jak widzicie, tu też są słuchacze» – mówi Jezus do uczniów.

«Tak, lecz poza Rzymianami, któż Cię zrozumiał? To barbarzyńcy!»

«Kto [Mnie zrozumiał]? Wszyscy. Pokój jest w nich i będą o Mnie pamiętać bardziej niż wielu innych w Izraelu. Chodźmy na posiłek do domu, który udziela nam gościny.»

«Nauczycielu, ta niewiasta była tą samą kobietą, która rozmawiała ze Mną w dniu uzdrowienia chorego. Widziałem ją i rozpoznałem» – mówi Jan.

«Widzicie więc, że był tutaj ktoś, kto na nas czekał. Jednak nie wydajecie się zbyt zadowoleni. Wiele zdziałam w dniu, w którym was przekonam, że to nie tylko do Izraela przyszedłem, lecz do wszystkich ludów i że to dla wszystkich was przygotowałem. Powiadam wam więc: pamiętajcie o wszystkim, co [przekaże wam] Nauczyciel. Nie uczyniłem niczego – choćby to było pozornie bez znaczenia – co nie miałoby być któregoś dnia zasadą dla apostolatu.»

Nikt nie odpowiada. Jezus uśmiecha się ze smutkiem, pełen współczucia.

Tego ranka Jezus i do mnie tak się uśmiechnął... Ogarnęło mnie bowiem takie zniechęcenie, że zaczęłam z wielu powodów płakać. Jednym było zmęczenie pisaniem oraz pisanie z przekonaniem, że bezużyteczna jest wielka dobroć Boga i ogromny wysiłek małego Jana. Płacząc przywoływałam mojego Nauczyciela. A ponieważ dzięki Swej dobroci zaraz przyszedł do mnie, wypowiedziałam Mu tę myśl. Wzruszył ramionami, co miało oznaczać: “Porzuć świat z jego sprawami”. Potem pogłaskał mnie, mówiąc: “Więc nie chcesz Mi już pomagać? Ludzie nie chcą znać Moich słów? Zatem opowiedzmy wszystko sami sobie dla radości, jaką Ja mam powtarzając je sercu wiernemu, a ty – słuchając ich. Zmęczenie apostolstwem!... Bardziej przygniatające niż zmęczenie jakąkolwiek pracą! Zaciemnia najbardziej pogodny dzień i napełnia goryczą najsłodszy pokarm. Wszystko staje się popiołem i błotem, mdłością i żółcią. Jednak, Moja duszo, to są godziny, w których my bierzemy na siebie jarzmo zmęczenia, zwątpienia, nędzy ludzi, którzy umierają, bo nie posiadają tego, co my mamy. To są godziny, w których działamy więcej. Powiedziałem ci o tym już w ubiegłym roku. “Po co to?” – pyta dusza pogrążona we wszystkim, w czym zanurzony jest świat, to znaczy [dusza pogrążona] w falach zsyłanych przez szatana, w których świat tonie. Jednak dusza przybita ze swym Bogiem do krzyża nie ginie. Ona traci na chwilę światło i zanurza się w odrażających wodach duchowego zmęczenia, a potem uwalnia się ożywiona i piękniejsza. To zmęczenie powoduje, że mówisz: “Nie jestem już do niczego zdolna”. [Sama] nigdy nie będziesz do niczego zdolna. Jednak Ja jestem zawsze Sobą i dlatego ty będziesz zawsze zdolna do służby posłańca Słowa. Powiedziałbym Moje: “dość”, gdybym widział, że wielki i bardzo cenny klejnot Mojego daru jest ze skąpstwa ukrywany, nieroztropnie używany lub z opieszałości nie ochroni się go gwarancjami, jakie złośliwość ludzka narzuca, by je przedsiębrać w pewnych wypadkach dla ochronienia daru i stworzenia, poprzez które przychodzi. [Powiedziałbym Moje: “dość”] tym razem bez odwrotu. “Dość” dla wszystkich z wyjątkiem Mojej małej duszy, która dziś wydaje się małym kwiatkiem powalonym gwałtowną ulewą. Czy przy tych wszystkich pieszczotach możesz wątpić, że cię kocham? Chodźmy! Pomagałaś Mi w czasie wojny. Pomóż Mi także teraz... Jest tyle do zrobienia.»

I uspokoiłam się głaskana tą smukłą dłonią i widząc jakże słodki uśmiech mojego Jezusa – w bieli, jak zawsze kiedy przychodzi tylko do mnie.


   

Przekład: "Vox Domini"