Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

41. PRZYPOWIEŚĆ O DOBRYM ZIARNIE

I O ŻYCICY

Napisane 8 czerwca 1945. A, 5270-5282

Jasny świt sprawia, że wody jeziora błyszczą jak [usiane] perłami, a wzgórza ogarnia lekka mgła jak muślinowa zasłona. Wyłaniają się spod niej wysubtelnione oliwki i orzechy, domy i pagórki okolic otaczających jezioro. Łodzie płyną spokojnie i cicho w kierunku Kafarnaum. Jednak w pewnym momencie Piotr skręca drążkiem steru tak gwałtownie, że łódź przechyla się na jedną stronę.

«Co robisz?» – pyta Andrzej.

«Jest tam łódź jednego puchacza! Wypływa właśnie z Kafarnaum. Mam dobre oczy, a od wczorajszego wieczora – węch ogara. Nie chcę, by nas widzieli. Wracam na rzekę. Pójdziemy pieszo.»

Druga łódź wykonała ten sam manewr. Jakub, który trzyma ster, pyta Piotra:

«Dlaczego to zrobiłeś?»

«Powiem ci. Płyń za mną.»

Jezus, śpiący w pozycji siedzącej na rufie, budzi się, kiedy są już prawie na wysokości Jordanu.

«Co robisz, Szymonie?» – pyta.

«Tu wysiadamy. W polu widzenia jest szakal. Nie możemy iść dziś do Kafarnaum. Pójdę tam najpierw dla rozeznania. Ze mną uda się Szymon i Natanael. Trzy godne osoby przeciw trzem niegodnym... jeśli tych niegodnych nie jest już więcej.»

«Nie węsz teraz wszędzie zasadzek! Czy to nie łódź faryzeusza Szymona?»

«Tak.»

«On nie był przy pojmaniu Jana.»

«Ja nic nie wiem.»

«On Mnie zawsze szanuje.»

«Ja nic nie wiem.»

«Robisz ze Mnie tchórza.»

«Ja nic nie wiem.»

Choć Jezus nie ma ochoty się śmiać, musi się uśmiechnąć w obliczu świętego uporu Piotra.

«Jednak musimy się udać do Kafarnaum. Jeśli nie dziś, to później...»

«Powiedziałem, że ja tam pójdę najpierw i wybadam, i... w razie konieczności... zrobię jeszcze... to będzie trudne do przełknięcia... ale zrobię to z miłości ku Tobie... Pójdę... pójdę do centuriona prosić go o ochronę...»

«Ależ nie, nie trzeba!»

Łódź zatrzymuje się na małej opuszczonej plaży naprzeciw Betsaidy. Wszyscy wysiadają.

«Chodźcie, wy dwaj. Chodź i ty, Filipie. Wy, młodzi, zostańcie tutaj. Szybko to załatwimy.»

Eliasz, nowy uczeń, prosi:

«Chodź do mnie, Nauczycielu. Będę tak szczęśliwy, mogąc Cię ugościć...»

«Idę. Szymonie, spotkamy się u Eliasza. Żegnaj, Szymonie. Idź. Bądź dobry, roztropny i miłosierny. Podejdź, niech cię ucałuję i pobłogosławię.»

Piotr nie obiecuje być ani dobry, ani cierpliwy, ani miłosierny. Milczy i całuje swego Nauczyciela. Nawet Zelota, Bartłomiej i Filip całują na pożegnanie [Jezusa] i dwie grupy rozdzielają się, idąc w dwóch przeciwnych kierunkach.

Kiedy wchodzą do Korozain, jutrzenka ustępuje przed pełnym dniem. Nie ma łodygi, która nie błyszczałaby klejnotami rosy. Wszędzie śpiewają ptaki. Powietrze jest czyste, świeże, wydaje się nawet mieć smak mleka, raczej roślinnego niż zwierzęcego. Unosi się zapach ziarna formującego się już w kłosach, migdałowce są ciężkie od owoców... to zapach, który odczuwałam w chłodne poranki na urodzajnych polach Równiny Padańskiej.

Idą bardzo szybko do domu Eliasza. Jednak już wiele osób w Korozain wie, że Nauczyciel przybył, i gdy Jezus ma przekroczyć próg domu, nadbiega jakaś matka, wołając:

«Jezusie, synu Dawida, ulituj się nad moim dzieckiem!»

W ramionach ma dziewczynkę, może dziesięcioletnią, bardzo wychudzoną, o woskowej cerze, bardziej niż woskowej: żółtawej.

«Co jest twojej córce?»

«To febra. Rozchorowała się na pastwiskach nad Jordanem, bo jesteśmy pasterzami bogatego człowieka. Ojciec wezwał mnie do chorej córki. Powrócił teraz w góry. Ale Ty wiesz, że z tą chorobą nie można iść na wyżyny. Jakże mogę tu zostać? Pan na razie mi pozwala. Jestem przy wełnie, przy lęgu zwierząt... Nadchodzi czas pracy dla nas, pasterzy. Zostaniemy odesłani albo rozdzieleni, jeśli pozostanę. Córka umrze, jeśli pójdę w [góry] Hermonu.»

«Czy wierzysz, że mogę [ją uzdrowić]?»

«Rozmawiałam z Danielem, pasterzem Elizeusza. Powiedział mi: “Nasze Dzieciątko uzdrawia wszelkie choroby. Idź odnaleźć Mesjasza.” Znad jeziora Meron przyszłam w poszukiwaniu Ciebie z nią na rękach. Chodziłabym tak długo, aż bym Cię znalazła...»

«Nie musisz już więcej chodzić, chyba tylko po to, by wrócić do domu i do pracy. Córka jest zdrowa, bo Ja tego chcę. Idź w pokoju.»

Niewiasta spogląda na córkę, a potem na Jezusa. Być może miała nadzieję, że w jednej chwili ujrzy córeczkę krągłą i w pięknych kolorach. Ale oto córka otwiera zmęczone oczy, które przedtem miała zamknięte. Patrzy na Jezusa i uśmiecha się.

«Nie obawiaj się, niewiasto, Ja cię nie oszukuję. Febra minęła. Z dnia na dzień [dziecko] będzie powracać do sił. Pozwól jej chodzić. Już nie upadnie i nie będzie czuła zmęczenia.»

Matka stawia dziewczynkę na ziemi. Ta stoi wyprostowana i uśmiechnięta, coraz radośniejsza. Na koniec mówi srebrzystym głosikiem:

«Błogosław Pana, mamo! Jestem uzdrowiona, czuję to!» – i w swej dziecięcej i pasterskiej prostocie rzuca się Jezusowi na szyję i całuje Go. Matka, powściągliwa, jak nakazuje wiek, upada na twarz i całuje szatę Pana, błogosławiąc Go.

«Idźcie. Pamiętajcie o dobrodziejstwie, jakie otrzymałyście od Boga, i bądźcie dobre. Pokój niech będzie z wami.»

Tłum tłoczy się w ogródku przy domu Eliasza i prosi Nauczyciela o słowo. Choć Jezus wcale nie ma ochoty mówić – tak jest przygnębiony z powodu pojmania Chrzciciela i sposobu, w jaki to się stało – udaje się w cień drzew i zaczyna przemawiać.

[por. Mt 13,24-30] «W tym pięknym okresie, gdy zboże formuje kłosy, chcę wam opowiedzieć przypowieść o ziarnie. Posłuchajcie.

Królestwo Boże podobne jest do człowieka, który posiał dobre ziarno na swoim polu. Gdy jednak człowiek ten i jego słudzy spali, przybył jego nieprzyjaciel i posiał życicę pomiędzy bruzdami i odszedł. Nikt na początku tego nie zauważył. Nadeszła zima z deszczami i szronem. Nadszedł miesiąc Tebet i ziarno wykiełkowało delikatną zielenią małych listków, które zaledwie wychodziły z ziemi. W swym niewinnym dzieciństwie wszystkie wydawały się jednakowe. Przyszedł miesiąc Szebat, a potem Adar. Rośliny wyrosły i uformowały kłosy. Wtedy ujrzano, że zieleń nie pochodzi [tylko] ze zboża, lecz i z życicy dobrze okręconej wokół jego łodyg delikatnymi, a mocnymi łodyżkami. Słudzy pana poszli do domu i powiedzieli: ”Panie, jakie ziarno zasiałeś? Czyż nie było to ziarno wybrane, nie pomieszane z innymi nasionami?”

“Ależ tak, oczywiście. Wybrałem ziarno – całe tego samego gatunku. Zauważyłbym, gdyby były [w nim] inne nasiona.”

“Dlaczegóż więc wśród zboża wyrosło tak wiele życicy?”

Pan zastanowił się i powiedział: “Nieprzyjaciel to uczynił, aby wyrządzić mi szkodę.”

Wtedy słudzy zapytali: “Czy chcesz, abyśmy poszli między bruzdy i cierpliwie usuwali życicę spomiędzy zboża, wyrywając ją? Rozkaż, a zrobimy tak.”

Pan jednak im odpowiedział: “Nie. Czyniąc to, moglibyście wyrwać także zboże i z pewnością uszkodzilibyście jeszcze delikatne kłosy. Pozostawcie je razem aż do żniwa. Wtedy powiem żniwiarzom: ‘Skoście wszystko razem. Teraz suchość sprawiła, że pędy życicy stały się kruche, a ściśnięte kłosy [zboża] są mocniejsze i twardsze, dlatego też – zanim zwiążecie snopy – oddzielcie życicę od zboża i powiążcie ją osobno. Potem ją spalicie i będzie nawozem dla ziemi. Dobre ziarno przeniesiecie do spichlerzy. Posłuży ono do wypieczenia wspaniałego chleba, co zawstydzi nieprzyjaciela. Osiągnął on tylko to, że stał się podłym w oczach Bożych przez swoją zazdrość’.”

Teraz zastanówcie się sami, ileż to razy Nieprzyjaciel zasiewał w waszych sercach, jak liczne są jego zasiewy. Pojmijcie, że trzeba czuwać cierpliwie i stale, aby niewiele życicy zmieszało się z wybranym ziarnem. Przeznaczeniem życicy jest ogień. Chcecie ulec spaleniu, czy zostać mieszkańcami Królestwa? Mówicie, że chcecie być mieszkańcami Królestwa. Powinniście zatem umieć nimi być. Dobry Bóg daje wam Słowo. Nieprzyjaciel czuwa, bo chciałby je uczynić szkodliwym. Mąka bowiem ze zboża zmieszana z mąką z życicy daje chleb gorzki i szkodliwy dla wnętrzności. Jeśli jest życica w waszej duszy, umiejcie ją – przy pomocy dobrej woli – oddzielić i wyrzucić, aby nie być niegodnymi Boga. Idźcie, dzieci. Pokój niech będzie z wami.»

Ludzie powoli się rozchodzą. W ogrodzie pozostaje jedynie ośmiu apostołów oraz Eliasz, jego brat, matka i stary Izaak, którego dusza karmi się patrzeniem na swego Zbawiciela.

[por. Mt 13,36n] «Przyjdźcie do Mnie i posłuchajcie. Wyjaśnię wam pełny sens przypowieści, która ma jeszcze dwa inne znaczenia – prócz tego, o którym mówiłem do tłumu.

W rozumieniu powszechnym przypowieść ma następujący sens: Polem jest świat. Dobrym ziarnem są synowie Królestwa Bożego. Zostali posiani przez Boga na świecie i czekają na swój koniec, by ścięła ich Kosa i by ich zaprowadzono do Pana świata. On umieści ich w Swoich spichlerzach. Życicą są dzieci Złego rozproszone na polach Bożych w tym celu, by zasmucać Pana świata i szkodzić kłosom Bożym. Nieprzyjaciel Boga posiał je specjalnie, posługując się swymi czarami. Diabeł naprawdę do tego stopnia wynaturza człowieka, że czyni go swoim stworzeniem i zasiewa go, aby psuć tych, których nie potrafił ujarzmić inaczej. Żniwo – lub raczej zbieranie w snopy i zanoszenie ich do spichlerzy – to koniec świata. Zadanie to należy do aniołów. Zostało im nakazane zebranie zżętych stworzeń i oddzielenie zboża od życicy. Jak w przypowieści pali się ją, tak będą paleni w wiecznym ogniu potępieni na Sądzie Ostatecznym. Syn Człowieczy nakaże usunąć ze Swego Królestwa wszystkich gorszycieli i czyniących nieprawość. Wtedy bowiem będzie jeszcze Królestwo na ziemi i w Niebie, a mieszkańcy Królestwa na ziemi będą wymieszani z wieloma synami Nieprzyjaciela. Ci osiągną – jak powiedzieli to już prorocy – doskonałość zgorszenia i ohydy w swej ziemskiej działalności i przysporzą ogromnych trosk synom ducha. Do Królestwa Bożego w Niebiosach nie zostaną dopuszczeni zepsuci, bo zepsucie nie wchodzi do Nieba. Otóż aniołowie Pańscy – zapuszczając sierp w czasie obfitego ostatniego zbioru – skoszą wszystko i oddzielą zboże od życicy. Chwast ten wrzucą do płonącego pieca, gdzie będzie płacz i zgrzytanie zębów. Sprawiedliwych natomiast – ziarno wybrane – zaprowadzą do wiecznego Jeruzalem, gdzie jaśnieć będą jak liczne słońca w Królestwie Tego, który jest Ojcem Moim i waszym.

Oto sens ogólny. Jednak jest dla was jeszcze inne znaczenie, odpowiadające na liczne pytania, jakie stawialiście sobie, szczególnie wczorajszego wieczora. Pytaliście: “Czy w mnóstwie uczniów mogą znajdować się też zdrajcy?” – i wasze serca zadrżały z przerażenia i strachu. Mogą wśród nich być i z pewnością są.

Siewca sieje dobre ziarno. W tym wypadku można by powiedzieć, że bardziej niż “sieje” – “wybiera”. Nauczyciel bowiem – którym Ja jestem i którym był Chrzciciel – wybiera uczniów. W jaki więc sposób zdeprawowali się?

Nie, nie tak trzeba powiedzieć. Źle się wyraziłem, mówiąc o uczniach jako o “ziarnie”. Możecie to zrozumieć niewłaściwie. Powiem więc: “pole”. Ilu uczniów – tyle pól wybranych przez nauczyciela, aby stanowić obszar Królestwa Bożego, Bożą posiadłość. Na polach tych nauczyciel trudzi się, uprawiając je, by przyniosły plon stokrotny. Dokłada wszelkich starań – wszelkich: cierpliwie, z miłością, mądrze, nie szczędząc trudu, wytrwale. Zauważa także złe skłonności swoich uczniów, ich nieczułość, zachłanność. Widzi ich upór i słabości. Ma jednak nadzieję, wciąż ma nadzieję i umacnia ją jeszcze przez modlitwę i pokutę, bo chce ich doprowadzić do doskonałości.

Pola są jednak otwarte. To nie są dobrze zamknięte, otoczone umocnionymi murami ogrody, których właścicielem jest tylko nauczyciel i tylko on jeden może do nich wejść. One są otwarte, umieszczone pośrodku świata, pomiędzy ludźmi. Wszyscy mogą do nich podejść, wszyscy mogą na nie wkroczyć. Wszyscy i wszystko. O! Nie tylko życica jest posianym tam złym nasieniem! Życica mogłaby być symbolem gorzkiej lekkomyślności, charakterystycznej dla ducha tego świata. Na polach tych wyrastają wszelkie inne nasiona, rzucone przez nieprzyjaciela. Oto pokrzywy. Oto perz. Oto kanianka. Oto polny powój. Oto wreszcie cykuta i inne [rośliny] trujące. Skąd? Dlaczego? Czym one są?

Pokrzywy – to duchy kłujące, nieposkromione, raniące nadmiarem trucizny, sprawiające wiele przykrości. Perz to jeden z pasożytów, wyczerpujących nauczyciela. Potrafi tylko pełzać i wysysać, korzystając z jego pracy. Szkodzi osobom dobrej woli, które przyniosłyby naprawdę wielki owoc, gdyby [wysiłek] pana nie był osłabiony i rozproszony z powodu troski, jakiej przysparza perz. Bierny powój podrywa się z ziemi jedynie korzystając z innych. Kanianki to przeszkoda na i tak już uciążliwej drodze nauczyciela oraz wiernych uczniów idących za nim. Czepiają się i wbijają, rozrywają, drapią, rodzą nieufność i cierpienie. Rośliny trujące to zbrodniarze pomiędzy uczniami, posuwający się do zdrad i zabijania, jak cykuta i inne trujące rośliny. Czy kiedykolwiek widzieliście, jak ona jest piękna ze swymi małymi kwiatkami, które stają się drobnymi kuleczkami – białymi, czerwonymi i niebiesko-fioletowymi? Kto by powiedział, że ta pokryta gwiazdkami korona – biała lub lekko różowa, ze swym złotym serduszkiem – że te wielobarwne korale, tak podobne do innych małych owoców, będących przysmakiem ptaków i dzieci, mogą, kiedy dojrzeją, doprowadzić je do śmierci? Nikt. I niewinne istoty biegną ku nim. Sądzą, że są dobre, jak one same... zbierają je i umierają. Oceniają je wszystkie jako dobre, jak one same! O! Jakże prawda ta wywyższa nauczyciela, a potępia jego zdrajcę!

Jak to? Dobroć nie wytrąca broni? Nie sprawia, że człowiek o złej woli staje się nieszkodliwy? Nie. Nie czyni go takim, bo człowiek upadły, który stał się zdobyczą Nieprzyjaciela, jest nieczuły na wszystko, co wzniosłe. Każda doskonała rzecz zmienia się w jego oczach. Dobroć staje się słabością, którą wolno zdeptać. Zaostrza ona tylko jego niegodziwość, jak zapach krwi rozbudza w dzikim zwierzęciu pragnienie zagryzienia. Nauczyciel jest zawsze niewinny... i pozwala, by zdrajca go zatruł... nie przychodzi mu na myśl, że człowiek mógłby stać się zabójcą niewinnego.

Na pola nauczyciela – którymi są uczniowie – przychodzą nieprzyjaciele. Jakże są liczni! Pierwszym jest szatan. Inni, jego słudzy, to ludzie, namiętności, świat i ciało. Dosięgają łatwiej ucznia, gdy nie trwa on całkiem blisko nauczyciela, lecz stoi pośrodku – pomiędzy nauczycielem a światem. Nie potrafi, nie chce oddzielić się od tego, czym jest świat, ciało, namiętność i demon, aby całkowicie należeć do tego, co go prowadzi do Boga. Świat, ciało, namiętności, demon rzucają na niego swe nasiona. Złoto, moc, kobieta, pycha, lęk przed złym osądem świata, duch wygody [– to różne zagrożenia]. “Wielcy są najsilniejsi. Służę więc im, aby ich mieć za przyjaciół.” I staje się on zbrodniarzem i potępia się dla tych nędznych rzeczy!...

Zapytacie: Dlaczego nauczyciel dla samej niedoskonałości, którą widzi u ucznia – bo nie posuwa się aż tak daleko, by myśleć: “Ten mnie zabije” – nie wyklucza go natychmiast ze swego grona? Bo uczynienie tego byłoby czymś bezużytecznym. Gdyby to zrobił, nie przeszkodziłby uczniowi być nieprzyjacielem. Mógłby on nawet stać się podwójnym wrogiem, bardziej zawziętym z powodu złości lub bólu, że został odkryty lub przepędzony.

Tak, z powodu bólu, gdyż czasem zły uczeń nie zdaje sobie sprawy z tego, że taki jest. Praca demona jest tak subtelna, że on tego nie zauważa. Staje się demonem, nie podejrzewając, że podlega takiej przemianie.

Z powodu złości... Tak. Ogrania go wściekłość, że poznano, kim jest. Dzieje się tak wtedy, gdy uczeń uświadamia sobie pracę szatana i jego zwolenników. Są nimi ludzie, którzy – wykorzystując słabe strony człowieka – kuszą go, aby odebrać światu świętego. On bowiem drażniłby ich, gdyż ich niegodziwość ujawniałaby się w zestawieniu z jego dobrocią.

Święty modli się wtedy i zdaje na Boga. “Niech stanie się to, na co Ty pozwalasz, by się stało” – mówi. Dodaje jedyny warunek: “Oby to służyło Twojemu celowi”. Święty wie, że nadejdzie godzina, kiedy zła życica zostanie usunięta z jego plonów. Przez kogo? Przez samego Boga, który nie dopuszcza czegoś, co nie byłoby użyteczne dla tryumfu Jego woli pełnej miłości.»

«Jeśli uznajesz, że to zawsze szatan i jego zwolennicy... wydaje mi się, że odpowiedzialność ucznia jest przez to pomniejszona» – mówi Mateusz.

«Nie można tak rozumować. Chociaż bowiem istnieje Zło, to istnieje też Dobro. Człowiek zaś ma rozum oraz wolną wolę.»

«Mówisz, że Bóg nie pozwala na więcej niż na to, co użyteczne dla tryumfu Jego woli miłości. W takim razie błąd [ucznia] jest użyteczny, skoro Bóg go dopuszcza i służy on tryumfowi Jego woli» – dodaje Iskariota.

«Wyciągasz wniosek, jak Mateusz, że to usprawiedliwia zbrodnię ucznia. Bóg stworzył lwa pozbawionego okrucieństwa i węża bez jadu. Teraz jeden jest okrutny, a drugi jadowity. Z tego powodu Bóg oddzielił ich od człowieka. Rozmyślaj nad tym i zastosuj to... Wejdźmy do domu. Słońce jest już silne, zbyt silne, jak przed początkiem burzy, a wy jesteście zmęczeni po bezsennej nocy.»

Eliasz mówi:

«Dom ma u góry pomieszczenie duże i chłodne. Możecie tam odpocząć.»

Wchodzą po zewnętrznych schodach. Jednak tylko uczniowie kładą się na matach, aby wypocząć. Jezus wychodzi na taras zacieniony w rogu przez bardzo wysoki dąb. Pogrąża się w myślach.


   

Przekład: "Vox Domini"