Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

54. Z EN-GANNIM DO SYCHEM

W CIĄGU DWÓCH DNI

Napisane 18 czerwca 1945. A, 5370-5377

Drogami coraz bardziej uczęszczanymi przez pielgrzymów Jezus zmierza w kierunku Jerozolimy. W nocy gwałtowna ulewa zalała drogi, lecz także zmyła pył i odświeżyła powietrze. Pola wydają się zadbanym ogrodem.

Wszyscy idą pospiesznie, bo odpoczęli dzięki postojowi. Chłopca w sandałach nie męczy już marsz. Przeciwnie – coraz bardziej ufny – rozmawia to z jednym, to z drugim, zwierzając się Janowi, że jego ojciec nazywał się Jan, a jego matka – Maria i że to dlatego lubi bardzo Jana.

«Ale – dodaje – kocham wszystkich i w Świątyni będę się modlił dużo, dużo za was i za Pana Jezusa.»

To wzruszający widok: mężczyźni – z których większość nie ma dzieci – są tak ojcowscy i opiekuńczy dla najmłodszego z uczniów Jezusa. Nawet mąż z Endor przyjmuje łagodniejszy wygląd: nakłania chłopca do wypicia jajka albo wchodzi do lasu – porastającego zbocza wzgórz i coraz wyższych gór, poprzecinanych dolinami, z główną drogą w głębi – aby nazbierać kwaskowatych jeżyn lub pachnące gwiazdy dzikiego kopru. Niesie je chłopcu, aby zaspokoić jego pragnienie z powodu braku wody. W czasie długiej wędrówki umila mu czas, zwracając jego uwagę na szczegóły pejzażu i pojawiające się widoki.

Dawny pedagog z Cintium, wyniszczony złośliwością ludzi, powstaje z martwych dla tego dziecka – ubogiego, jak on sam jest ubogi. Dobrotliwy uśmiech rozprasza zmarszczki [wywołane] nieszczęściem i goryczą. Jabes jest już mniej wynędzniały w swoich nowych sandałach i jego twarzyczka wydaje się mniej smutna. Ręce któregoś apostoła zatroszczyły się – przez uczesanie jego włosów – o zatarcie wszelkich śladów dzikiego życia, jakie prowadził od tak długich miesięcy. Aż dotąd rozczochrane i pełne kurzu teraz są jedwabiste i wygładzone, po porządnym umyciu.

Mąż z Endor zmienia się z dnia na dzień. Jest zwykle jeszcze trochę zakłopotany – gdy słyszy, jak zwracają się do niego imieniem “Jan” – potem potrząsa głową, z uśmiechem litości dla swej słabej pamięci. Dzień po dniu jego twarz traci wyraz twardości i staje się poważna, nie budząc lęku. Oczywiście to miłość przyciąga do Nauczyciela te dwie “nędze”, które wskrzesiła dobroć Jezusa. Towarzysze są im drodzy, lecz pełnia szczęścia maluje się na ich twarzach, kiedy Jezus patrzy na nich lub zwraca się szczególnie do nich.

Przechodzą przez dolinę, później wspinają się na bardzo piękne wzgórze. Z jego szczytu można jeszcze dostrzec Równinę Ezdrelonu. Widok ten sprawia, że dziecko mówi:

«Co może porabiać stary ojciec? – wzdycha z wielkim smutkiem. Łzy błyszczą w jego kasztanowych oczach: – O! On jest mniej szczęśliwy ode mnie... on, taki dobry!»

Skarga dziecka zasmuca wszystkich.

Schodzą teraz urodzajną doliną, całą pokrytą polami i sadami oliwnymi. Lekki wiatr sprawia, że spada śnieg małych kwiatków z winorośli i najwcześniejszych oliwek. Na zawsze znikła z oczu Równina Ezdrelonu. Przerwa na posiłek i znowu marsz w kierunku Jerozolimy.

Albo wiele padało, albo okolica jest usiana podziemnymi wodami, łąki bowiem wydają się płytkimi bagnami, tak bardzo błyszczy woda pomiędzy gęstymi trawami. Stan wody jest wysoki do tego stopnia, że niemalże dotyka drogi biegnącej nieco wyżej, co jednak nie zapobiega temu, że jest na niej błoto. Dorośli podwijają szaty, aby nie okryły się warstwą błota. Juda Tadeusz bierze chłopca na ręce, aby odpoczął i szybciej przeszedł przez teren zalany i być może szkodliwy [dla zdrowia]. Dzień chyli się ku zachodowi, gdy – po przejściu wzdłuż szeregu nowych wzniesień i po wejściu w kolejną dolinkę, skalistą i bardzo wysuszoną – wchodzą do wioski zbudowanej na skalnym nasypie. Torując sobie drogę pomiędzy tłumem pielgrzymów, usiłują znaleźć nocleg w bardzo prymitywnej gospodzie. To wielki namiot z grubą warstwą słomy i nic więcej.

Małe lampy zapalają się to tu, to tam. Oświetlają rodzinne wieczerze pielgrzymów, rodzin ubogich jak rodzina apostołów, gdyż bogaci w większości rozbili namioty poza wioską, gardząc kontaktami z ludem tej okolicy i z ubogimi pielgrzymami.

Zapada noc, a z nią cisza... Pierwszy z nich zasypia chłopiec. Odpoczywa zmęczony na piersi Piotra, który potem układa go na słomie i troskliwie przykrywa. Jezus gromadzi dorosłych na modlitwę, potem każdy kładzie się na posłaniu, aby odpocząć po długiej drodze.

Następnego dnia grupa apostołów wyrusza o świcie. Wchodzą właśnie do Sychem, po przemierzeniu Samarii. Miasto ma piękny wygląd. Jest otoczone murami, uwieńczone pięknymi i dostojnymi budowlami, wokół których ściśnięte są w sposób uporządkowany piękne domy. Odnoszę wrażenie, że to miasto – podobnie jak Tyberiada – zostało zbudowane niedawno przez Rzymian, według rzymskiego planu. Wokoło, poza murami, ziemie są bardzo urodzajne i dobrze utrzymane. Droga prowadząca od Samarii do Sychem wije się, opadając stopniami, [powstałymi] jakby przez system murków, podtrzymujących teren, co przypomina mi fiezolańskie pagórki. Wspaniale widać zielone góry na południu i bardzo piękną równinę, rozciągającą się na zachodzie.

Droga opada, lecz od czasu do czasu wznosi się, by dotrzeć do innych wzniesień, ze szczytów których góruje się nad krainą Samarii z jej pięknymi uprawami oliwek, zboża, winorośli, nad którymi czuwają z wysokości wzgórz dębowe lasy i inne wysokie drzewa, stanowiące osłonę przed wiatrem. Ten – zstępując ze wzniesień – tworzy wiry, które mogą zniszczyć uprawy. Region przypomina mi bardzo okolice Apeninów, w stronach Amiaty, gdzie oko kontempluje równocześnie nizinne uprawy zbóż z Maremmy i radosne wzgórza oraz surowe góry, wznoszące się coraz bardziej pośrodku. Nie wiem, jaka jest dziś Samaria. Wtedy była bardzo piękna.

Oto teraz między dwoma wysokimi górami, między najwyższymi w okolicy, widać wsuniętą dolinę. W jej środku zaś [leży] bardzo urodzajne, nawodnione Sychem.

To tutaj Jezus i Jego uczniowie napotykają radosną karawanę dworu Konsula, który przenosi się na święta do Jerozolimy. Niewolnicy idący pieszo i niewolnicy na wozach strzegą transportu przedmiotów... Ileż to rzeczy zabierają ze sobą na ten czas!!! Prawdziwe wozy z niewolnikami załadowane są po trochu wszystkim, nawet całymi lektykami. Są też karoce podróżne: przestronne wozy o czterech kołach, miękko zawieszone, okryte. We wnętrzu przebywają kobiety. Dalej inne wozy i niewolnicy...

Jedna firanka odsłania się, przesunięta pełną klejnotów ręką kobiety. Ukazuje się poważny profil Plautyny, która pozdrawia bez słów, ale z uśmiechem. Tak samo czyni też Waleria, która ma swą małą córeczkę na kolanach, rozszczebiotaną i uśmiechniętą. Inny wóz podróżny, jeszcze bardziej okazały, mija ich, jednak nie uchyla się żadna zasłona. Kiedy już przejechał, wychyla się z tyłu, między powiązanymi firanami, rumiana twarz Lidii, która daje znak skinieniem. Karawana oddala się...

«Ci ładnie podróżują! – mówi Piotr zmęczony i spocony. – Ale jeśli Bóg nam pomoże, pojutrze wieczorem będziemy w Jerozolimie.»

«Nie, Szymonie. Muszę zboczyć, idąc w kierunku Jordanu.»

«Ale dlaczego, Panie?»

«Z powodu tego dziecka. Jest bardzo smutne i byłoby jeszcze smutniejsze, gdyby ujrzało ponownie górę nieszczęścia.»

«Ależ nie zobaczymy jej! Czy raczej... zobaczymy ją z innej strony... i... i pomyślę o tym, by zabawiać dziecko. Ja i Jan... Można szybko rozweselić tę turkaweczkę bez gniazda. Iść w kierunku Jordanu! Brrr! Lepiej tędy. To droga bezpośrednia, krótsza, bezpieczniejsza. Nie. Nie. Ta, ta. Widzisz, nawet Rzymianie nią jadą. W czasie tych pierwszych deszczy letnich wzdłuż jeziora i rzeki wydobywają się opary wywołujące gorączkę. Tu jest zdrowo. A ponadto... Kiedy dojdziemy, jeśli będziemy jeszcze wydłużać drogę? Pomyśl o niepokoju Twojej Matki po nikczemnym wydarzeniu z Chrzcicielem!...»

Piotr przekonuje i Jezus ustępuje.

«Wcześnie udamy się na spoczynek. Odpoczniemy dobrze i o świcie wyruszymy, ażeby dotrzeć jutro wieczorem do Getsemani. Na drugi dzień po piątku pójdziemy do Matki, do Betanii, gdzie złożymy książki Jana, które was mocno zmęczyły, i znajdziemy Izaaka, któremu damy tego biednego brata...»

«I oddasz zaraz dziecko?»

Jezus uśmiecha się:

«Nie. Dam je Matce, aby to Ona przygotowała je na ‘jego’ święto. A następnie zatrzymamy chłopca z nami na Paschę. Potem jednak będziemy musieli go zostawić... Nie przywiązuj się zbytnio do niego! Albo lepiej: kochaj go, jakby był twoim dzieckiem, ale duchem nadprzyrodzonym. Widzisz, że chłopak jest słaby i męczy się. Także Mnie byłoby przyjemnie uczyć go i przyczyniać się do jego wzrostu, odżywiając go Mądrością. Jednak Ja jestem Niestrudzony, a Jabes jest zbyt młody i zbyt słaby, aby wytrzymać nasze trudy. Pójdziemy przez Judeę, potem zawrócimy do Jerozolimy na Pięćdziesiątnicę, a następnie udamy się... Będziemy szli ewangelizując... Odnajdziemy go latem, w naszej ojczyźnie.

Oto jesteśmy u bram Sychem. Idź wcześniej ze swym bratem i Judaszem, synem Szymona, poszukać noclegu. Ja pójdę na targ i poczekam na ciebie.»

Rozdzielają się. Piotr biegnie w poszukiwaniu schronienia. Inni kroczą, zmęczeni, ulicami pełnymi osłów, wozów i ludzi, krzyczących i gestykulujących. Wszyscy kierują się do Jerozolimy na bliską Paschę. Głosy, wezwania, złorzeczenia mieszają się z rżeniem osłów. To sprawia, że słychać potężny hałas, który rozlega się między ścieżkami oddzielającymi domy. Ten hałas przypomina dźwięk wydobywający się z niektórych muszli, gdy przyłożymy je do ucha. Echo odbija się tam, gdzie już się gromadzą cienie, a ludzie – jak woda pod ciśnieniem – biegną ulicami, szukając dachu, miejsca, trawnika, by spędzić noc...

Jezus trzyma za rękę dziecko, oparty o drzewo, czeka na Piotra na placu wypełnionym przez handlarzy, korzystających z okazji.

«Nikt nas nie zauważa ani nie rozpoznaje!» – mówi Iskariota.

«Jakże chcesz, by zostało rozpoznane ziarnko piasku na plaży? Czy nie widzisz, ile tu ludzi?» – odpowiada mu Tomasz.

Powraca Piotr:

«Za miastem jest szopa z sianem. Nic innego nie znalazłem.»

«Niczego innego też nie szukamy. To prawie zbyt piękne dla Syna Człowieczego» [– odpowiada Jezus.]


   

Przekład: "Vox Domini"