Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

58. W ŚWIĄTYNI,

W GODZINIE SKŁADANIA OFIARY

Napisane 22 czerwca 1945. A, 5408-5414

Piotr wygląda naprawdę odświętnie, kiedy wchodzi jako ojciec w obręb Świątyni, trzymając Jabesa za rękę. Wygląda, jakby był wyższy, tak się prostuje krocząc. Za nim, w grupie, [idą] wszyscy pozostali. Na końcu – Jezus, pochłonięty rozmową z Janem z Endor, który wydaje się zawstydzony wejściem do Świątyni.

Piotr pyta swego podopiecznego:

«Nigdy tu nie byłeś?»

Ten odpowiada:

«Kiedy się urodziłem, ojcze, ale już tego nie pamiętam.»

Piotr śmieje się szczerze. Powtarza to towarzyszom, którzy także się śmieją, mówiąc dobrotliwie i delikatnie:

«Może wtedy spałeś i to dlatego...»

A inni:

«Wszyscy jesteśmy jak ty. Też sobie nie przypominamy naszego pobytu tutaj po urodzeniu...»

Także Jezus pyta o to samo Swego podopiecznego i otrzymuje podobną odpowiedź. Jan z Endor stwierdza:

«Byliśmy prozelitami i przybyłem tu w ramionach matki właśnie na Paschę, bo urodziłem się w pierwszych dniach miesiąca Adar. Moja matka, która pochodziła z Judei, udała się w podróż, gdy tylko mogła, aby ofiarować Panu swego synka. Być może poszła za wcześnie... bo rozchorowała się i już nie wyzdrowiała. Nie miałem jeszcze dwóch lat, gdy zostałem bez matki. To pierwsze nieszczęście mego życia. Byłem pierworodnym i jedynakiem z powodu jej choroby, a ona była dumna, że może umrzeć dlatego, iż była posłuszna Prawu. Mój ojciec mawiał: “Umarła szczęśliwa, że mogła cię ofiarować w Świątyni”... Biedna matko! Kogóż ofiarowałaś? Przyszłego zabójcę...»

«Janie, nie mów tak. Wtedy byłeś Feliksem, teraz jesteś Janem. Miej obecną w umyśle wielką łaskę, jaką Bóg ci wyświadczył – tę łaskę, zawsze. A na bok odsuń swój upadek... Już więcej nie powróciłeś do Świątyni?»

«O, tak! W wieku dwunastu lat i od tamtej pory, jak tylko... jak tylko mogłem. Potem – choć mogłem to uczynić – już tego nie robiłem, bo jedynym moim kultem była Nienawiść... I z tego powodu nie ośmielam się tu przechadzać. Czuję się obcym w domu Ojca... Opuściłem Go na tak długo...»

«Powracasz tu, trzymając za rękę Mnie, Syna Ojca. Jeśli Ja prowadzę cię przed ołtarz, to dlatego że wiem, iż wszystko zostało wybaczone.»

Jan z Endor szlocha boleśnie i mówi:

«Dziękuję, mój Boże.»

«Tak, dziękuj Najwyższemu. Widzisz, że twoja matka, prawdziwa Izraelitka, miała ducha prorockiego? Ty jesteś synem poświęconym Panu i już się ciebie nie wykupuje. Należysz do Mnie, należysz do Boga jako uczeń i jako przyszły kapłan twego Pana, w nowej erze i nowej religii, która przyjmie nazwę ode Mnie. Ja odpuszczam tobie wszystko, Janie. Podążaj w pokoju ku Świętemu. Zaprawdę powiadam ci, że pośród tych, którzy mieszkają w tych murach, wielu jest bardziej grzesznych od ciebie i bardziej niegodnych niż ty, by zbliżyć się do ołtarza...»

W tym czasie Piotr dwoi się i troi, by wyjaśnić dziecku najważniejsze sprawy związane ze Świątynią. Przyzywa jednak na pomoc innych, bardziej obeznanych, a szczególnie Bartłomieja i Szymona, bo jako ojciec czuje się swobodniej w otoczeniu starszych. Są blisko skarbca, aby złożyć ofiarę, kiedy woła do nich Józef z Arymatei.

«Wy tutaj? Od kiedy?» – mówi po wzajemnych powitaniach.

«Od wczorajszego wieczoru.»

«A Nauczyciel?»

«Jest tam, z nowym uczniem. Przyjdzie.»

Józef patrzy na dziecko i pyta Piotra:

«To twój krewny?»

«Nie... tak... to znaczy: nic z krwi, a wiele przez wiarę... a wszystkim [jest dla mnie] z miłości.»

«Nie rozumiem cię...»

«To dziecko osierocone... nie ma więc więzi krwi. Uczeń... a więc wiele nas łączy przez wiarę. Syn... zatem jest wszystkim przez miłość. Nauczyciel go przygarnął... a ja go pieszczę. W tych dniach ma przejść egzamin dojrzałości...»

«Ma już dwanaście lat? Taki mały?»

«Ech!... O tym powie ci Nauczyciel... Józefie, jesteś dobry... jeden z nielicznych dobrych ludzi tutaj... Powiedz, czy mógłbyś mi pomóc w tej sprawie. Wiesz... ja przedstawiam go jako mojego syna. Jestem jednak Galilejczykiem i cierpię na brzydki trąd...»

«Trąd?!» – wykrzykuje Józef przerażony, odsuwając się.

«Nie obawiaj się!... Cierpię na trąd przynależności do Jezusa! Najohydniejszy dla tych ze Świątyni, z kilkoma wyjątkami.»

«Nie! Nie mów tak!»

«To prawda i trzeba to powiedzieć... Obawiam się więc, żeby nie byli okrutni wobec dziecka z powodu mnie i Jezusa. Poza tym nie wiem, jak on zna Prawo, Halacha, Haggada i Midrasze. Jezus mówi, że wie wystarczająco dużo...»

«Skoro Jezus tak mówi, nie bój się!»

«Ale żeby mi sprawić przykrość, oni...»

«Bardzo kochasz to dziecko! Zatrzymasz je przy sobie?»

«Nie mogę!... Cały czas jestem w drodze... Dziecko jest małe i wątłe...»

«Ale ja chętnie pójdę z tobą...» – mówi Jabes, który nabrał pewności siebie pod wpływem pieszczot Józefa. Piotr promienieje radością... ale dodaje:

«Nauczyciel mówi, że tak nie można, więc nie zrobimy tego... Ale będziemy się widywać... Józefie... Pomożesz mi?»

«Ależ tak! Pójdę z tobą. W mojej obecności nie będą niesprawiedliwi. Kiedy? O! Nauczycielu! Udziel mi Twego błogosławieństwa!»

«Pokój z tobą, Józefie. Jestem szczęśliwy, że cię widzę i to w dobrym zdrowiu.»

«Ja też, Nauczycielu, i nawet przyjaciele ujrzą Ciebie z radością. Jesteś w Getsemani?»

«Byłem. Po modlitwie udaję się do Betanii.»

«Do Łazarza?»

«Nie. Do Szymona. Jest tam Moja Matka i matka Moich braci, i matka Jana oraz Jakuba. Czy przyjdziesz tam do Mnie?»

«Pytasz o to? To dla mnie wielka radość i wielki zaszczyt. Dziękuję ci. Przyjdę z wieloma przyjaciółmi...»

«Bądź ostrożny z przyjaciółmi, Józefie!...» – radzi mu Szymon Zelota.

«O! Już ich znacie. Ostrożność nakazuje: “Niech nawet powietrze nie usłyszy”. Kiedy jednak ich zobaczycie, zrozumiecie, że to są przyjaciele

«W takim razie...»

«Nauczycielu, Szymon, syn Jony, mówił mi o ceremonii chłopca. Przyszedłeś w chwili, gdy pytałem, kiedy macie zamiar to uczynić. Ja też chcę przy tym być.»

«W środę przed Paschą. Chcę, aby odbył swą Paschę jako syn Prawa.»

«Bardzo dobrze. Postanowione. Przybędę po was do Betanii. A w poniedziałek przyjdę z przyjaciółmi.»

«Dobrze.»

«Nauczycielu, opuszczam Cię. Pokój z Tobą. To godzina ofiary kadzielnej.»

«Żegnaj, Józefie. Pokój z tobą. Pójdź, Jabesie. To najbardziej uroczysta godzina dnia. Jest jeszcze jedna taka, podobna, rano, ale ta jest jeszcze bardziej uroczysta. Rano to początek dnia. To dobrze, że człowiek błogosławi Pana, aby sam też mógł otrzymać błogosławieństwo w ciągu dnia, we wszystkich swych pracach. Jednak wieczorem jest to bardziej uroczyste. Odchodzi światło, kończy się praca, nadchodzi noc. Odchodzące światło przypomina nam popadnięcie w grzech i rzeczywiście złe rzeczy zdarzają się zwykle w nocy. Dlaczego? Bo człowiek nie zajmuje się już swą pracą. Łatwiej może być osaczony przez Złego, który wysyła swe przynęty i koszmary. Zatem dobrze jest dziękować Bogu za Jego opiekę w ciągu dnia i błagać Go, aby oddalił od nas nocne zjawy i pokusy. Noc, sen... to symbol śmierci. Szczęśliwi jednak ci, którzy przeżyli [dzień] z błogosławieństwem Pana i zasypiają nie w ciemnościach, lecz w promieniach zorzy. Kapłan, ofiarowujący kadzidło, czyni to w imieniu nas wszystkich. Modli się za cały lud, w łączności z Bogiem, i Bóg zapewnia mu Swe błogosławieństwo dla ludu i jego synów. Widzisz, jak wielka jest posługa kapłana?»

«Podoba mi się... Wydawałoby mi się, że jestem jeszcze bliżej mamy...»

«Jeśli będziesz zawsze dobrym uczniem i dobrym synem Piotra, zostaniesz nim. Teraz chodź. Oto trąby ogłaszają, że nadeszła godzina. Chodźmy ze czcią uwielbić Dżeowę.»

Jezus tak wymawia [Dżeowa]: pierwsza głoska ‘dż’ jest długa, bardzo śpiewna, ostatnia samogłoska – otwarta, jakby to było ‘a’, a pierwsza, zaraz po ‘dż’ bardzo zamknięta.


   

Przekład: "Vox Domini"