Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA  –

60. POTĘGA SŁOWA MARYI

Napisane 24 czerwca 1945. A, 5427-5443

Wspaniały poranek naprawdę zachęca do spaceru. Mieszkańcy domu Zeloty wstają z posłań i wychodzą z domu, jak pszczoły na widok pierwszego promienia słońca. Podnoszą się pośpiesznie i wychodzą odetchnąć czystym powietrzem sadu Łazarza, który otacza małe gościnne domostwo. Szybko dołączyli do nich ci, którzy spali u Łazarza, to znaczy Filip, Bartłomiej, Mateusz, Tomasz, Andrzej i Jakub, syn Zebedeusza. Słońce wnika radośnie wszystkimi oknami i przez otwarte na oścież drzwi, a pokoje, proste i czyste, przybierają złoty odcień. Ożywia kolory szat i sprawia, że błyszczą włosy i rzęsy.

Maria Alfeuszowa i Salome zajęte są obsługiwaniem mężczyzn, mających wielki apetyt. Maryja ze swej strony nadzoruje sługę Łazarza, który czesze Margcjama z wielką wprawą, jakiej pewnie nie posiadał jego pierwszy fryzjer.

«Na razie tak – mówi sługa. – Potem, gdy ofiarujesz Bogu twe dziecięce włosy, mocno ci je skrócę. Nadchodzą upały i będzie ci lepiej bez włosów na szyi. I wzmocnią się. Są suche i łamliwe, zaniedbane. Widzisz, Maryjo? Potrzebują troski. Teraz namaszczę je oliwą, aby trzymały się na miejscu. Czujesz, moje dziecko, jaki piękny zapach? To oliwa Marty. Migdał, palma i najdelikatniejsze owoce o najrzadszym zapachu. Bardzo dobra. Moja pani nakazała mi zachować to małe naczynie dla dziecka. O, tak! Teraz wyglądasz na syna królewskiego.»

Sługa – który być może jest cyrulikiem w domu Łazarza – klepie Margcjama w policzek, pozdrawia Maryję i odchodzi zadowolony.

«Chodź, ubiorę cię» – mówi Maryja do chłopca, który na razie ma na sobie małą tunikę z krótkimi rękawami. Sądzę, że to jest koszula albo coś, co w tamtym czasie za nią służyło. Z powodu delikatności lnu pojmuję, że stanowiła część garderoby Łazarza - dziecka. Maryja zdejmuje z niego ręcznik, w który był owinięty, i podaje mu odzienie pomarszczone przy szyi i nadgarstkach. Na wierzch zakłada mu czerwoną szatę z wełny z szerokim wycięciem i z obszernymi rękawami. Błyszczący len wygląda na bardzo biały przy szyi i przy mankietach z czerwonego, matowego materiału. Ręka Maryi zdołała w nocy skrócić szatę oraz rękawy. Teraz wszystko dobrze pasuje, zwłaszcza wtedy, gdy Maryja przewiązuje talię jedwabistym pasem, zakończonym pomponem z białej i czerwonej przędzy. Chłopiec nie wygląda już na ubogiego malca, jakim był przed kilkoma dniami.

«Idź teraz pobawić się, ale nie zbrudź się, a Ja się w tym czasie przygotuję» – mówi Maryja, głaszcząc go. Wychodzi, podskakując zadowolony, na poszukiwanie swych dorosłych przyjaciół.

Pierwszym, który go widzi, jest Tomasz:

«Jaki jesteś piękny! Jak na zaślubiny! Nie mogę się z tobą równać...» – mówi zawsze pogodny Tomasz, otyły i spokojny.

Bierze go za rękę, mówiąc:

«Chodź, pójdziemy do niewiast. Szukały cię, chcąc cię nakarmić.»

Wchodzą do kuchni. Tomasz, wołając swym mocnym głosem, sprawia, że dwie Marie – pochylone nad paleniskiem – podskakują:

«Oto młody człowiek, który was potrzebuje!»

Śmiejąc się pokazuje dziecko, ukryte za jego wysoką sylwetką.

«O! Mój drogi! Ależ chodź, niech cię ucałuję! Popatrz, Salome, jak mu ładnie!» – woła Maria Alfeuszowa.

«To prawda! Teraz musi tylko przytyć. O tym jednak sama pomyślę. Chodź, niech i ja cię ucałuję» – odpowiada Salome.

«Jezus chce go powierzyć pasterzom...» – stwierdza Tomasz.

«Nigdy! W tym mój Jezus się myli. [wykrzykuje Maria Alfeuszowa.] Czego chcecie i co umiecie robić, wy, mężczyźni? Sprzeczać się... jesteście bowiem raczej kłótliwi... jak kozły, które się lubią, lecz bodą rogami... jeść, mówić, mieć tysiące potrzeb i uważać, że Nauczyciel powinien myśleć jedynie o was... w przeciwnym razie się dąsacie... Dzieci potrzebują matek, prawda? Jak się nazywasz?»

«Margcjam.»

«Ach, tak! Moja Maryja mogła jednak dać ci łatwiejsze imię!» [– dodaje Maria Alfeuszowa.]

«To niemalże Jej [imię]!» – woła Salome.

«Tak, ale Jej jest prostsze. Nie ma tych trzech głosek w środku... Trzy, to zbyt wiele...»

Wszedł Iskariota i mówi:

«Ona wzięła imię, które dokładnie oznacza to, co ma oznaczać... w dawnym języku.»

«Dobrze, ale jest zbyt trudne... dlatego pomijam jedną zgłoskę i mówię Marcjam. To łatwiejsze i nic się z tego powodu nie stanie. Prawda, Szymonie?»

Piotr – który akurat przechodził koło okna i rozmawiał z Janem z Endor – podchodzi i mówi:

«Czego chcesz?»

«Mówiłam, że będę nazywać chłopca Marcjam, to łatwiejsze.»

«Masz rację, niewiasto. Jeśli Matka pozwoli, ja także będę go tak nazywał. Ależ ty jesteś ładny! Ale ja także. Co? Patrzcie!»

Rzeczywiście, Piotr jest cały wyszczotkowany, policzki wygolone, włosy i broda dobrze uczesane, naoliwione, szata nie wygnieciona, sandały wyglądają jak nowe, tak są czyste i czymś nabłyszczone. Niewiasty podziwiają go, a on śmieje się, zadowolony.

Dziecko skończyło posiłek i wychodzi do swego wielkiego przyjaciela, którego wciąż nazywa “ojcem”.

Oto Jezus przybywa z Łazarzem, z jego domu, i mówi do chłopca, biegnącego Mu na spotkanie:

«Pokój nam, Margcjamie. Dajmy sobie pocałunek pokoju.»

Łazarz, pozdrowiony przez chłopca, głaszcze go i daje mu coś słodkiego. Wszyscy gromadzą się wokół Jezusa. Także Maryja – ubrana w szatę wełnianą koloru turkusu, na której upięła ciemniejszy płaszcz – idzie, śmiejąc się do Syna.

«W takim razie możemy iść – mówi Jezus. – Ty, Szymonie, z Matką i dzieckiem, jeśli zależy ci na dokonaniu zakupu, nawet teraz, gdy Łazarz o wszystko zadbał.»

«Ależ oczywiście! A poza tym... choć jeden raz będę mógł powiedzieć, że mogłem towarzyszyć Twojej Matce, a to wielki zaszczyt.»

«W takim razie idź. Ty, Szymonie, będziesz Mi towarzyszył do twoich trędowatych przyjaciół...»

«Naprawdę, Nauczycielu? Zatem, jeśli pozwolisz, pobiegnę przodem zgromadzić ich... Dojdziesz do mnie... Wiesz dobrze, gdzie ich znaleźć...»

«Tak, idź. Niech inni robią, co chcą. Jesteście wszyscy wolni aż do środowego poranka. O trzeciej godzinie wszyscy [spotkamy się] u Bramy Złotej.»

«Ja idę z Tobą, Nauczycielu» – mówi Jan.

«Ja też» – mówi jego brat, Jakub.

«I my także» – mówią dwaj kuzyni [Pana].

«Ja też idę [z Tobą]» – stwierdza Mateusz, a z nim – Andrzej.

«I ja chciałbym iść z Tobą... jednak skoro mam dokonać zakupu... nie mogę iść» – mówi Piotr, ogarnięty dwoma pragnieniami.

«To można pogodzić. Najpierw pójdziemy do trędowatych. W tym czasie Moja Matka z dzieckiem pójdzie do domu przyjaciółki w Ofel. Potem odnajdziemy Ją i kiedy ty pójdziesz [dokonać zakupu], Ja wraz z innymi odwiedzę Joannę. Spotkamy się w Getsemani na posiłek i o zmierzchu powrócimy tutaj.»

«Ja, jeśli pozwolisz, pójdę odnaleźć kilku przyjaciół...» – mówi Judasz Iskariota.

«Przecież powiedziałem: czyńcie, co uważacie [za słuszne].»

«W takim razie idę do krewnych. Być może przybył już mój ojciec, a wtedy przyprowadzę go do Ciebie» – mówi Tomasz.

«A my dwaj, Filipie? Moglibyśmy iść do Samuela.»

«Zgoda» – odpowiada Filipowi Bartłomiej.

«A ty, Janie – pyta Jezus męża z Endor – wolisz pozostać tu, aby ułożyć książki, czy też iść ze Mną?»

«Naprawdę wolę iść z Tobą... Książki... już mi się mniej podobają. Wolę czytać Ciebie, Żyjącą Księgę.»

«Chodź więc. Żegnaj, Łazarzu, do...»

«Ależ ja także idę. Z moim nogami jest nieco lepiej. Po [spotkaniu z] trędowatymi zostawię Cię i pójdę do Getsemani, aby czekać na Ciebie.»

«Chodźmy. Pokój z wami, niewiasty.»

Aż do okolic Jerozolimy idą wszyscy razem. Potem rozdzielają się. Iskariota podąża sam w swoją stronę i wchodzi do miasta, prawdopodobnie od strony wieży Antonia. Tomasz, Filip i Natanael przechodzą jeszcze kilkadziesiąt metrów z Jezusem i towarzyszami. Następnie wchodzą do miasta przez przedmieście Ofel, w tym samym czasie co Maryja i dziecko.

«A teraz chodźmy zobaczyć się z tymi nieszczęśliwymi!» – mówi Jezus. Odwraca się tyłem do Jerozolimy i kieruje się ku odosobnionemu miejscu, położonemu na zboczach kamienistego wzgórza, które znajduje się pomiędzy dwoma drogami prowadzącymi z Jerycha do Jerozolimy. To dziwne miejsce, do którego dochodzi się przez rodzaj szerokich schodów. Po pierwszym stopniu wchodzi się na ścieżkę. Pierwszy stopień znajduje się o około trzy metry powyżej ścieżki, tak samo następny. To miejsce wysuszone, martwe... bardzo smutne.

«Nauczycielu – woła Szymon Zelota – jestem tutaj! Zatrzymaj się, abym Ci mógł pokazać drogę...»

Zelota – który wsparł się o skałę, aby mieć nieco cienia – podchodzi i prowadzi Jezusa ścieżką po stopniach w kierunku Getsemani, oddzielonego drogą prowadzącą od strony góry Oliwnej do Betanii.

«Już jesteśmy [na miejscu]. Żyłem pośród grobów w Siloan i tu znajdują się moi przyjaciele. Jedna część z nich. Inni są w Dolinie Hinnom, ale nie mogą przyjść... Musieliby przejść przez drogę i ujrzano by ich.»

«Pójdziemy i do nich.»

«Dziękuję! Za nich i za mnie.»

«Są liczni?»

«Zima wielu zabiła, lecz tu jest jeszcze pięciu z tych, do których przemawiałem. Czekają na Ciebie. Oto oni, na skraju swego więzienia...»

To w przybliżeniu jakby dwanaście widm. Mówię “w przybliżeniu”, gdyż pięciu można odróżnić wyraźnie, bo stoją, natomiast inni – z powodu szarości skóry, zdeformowania twarzy – są ledwie widoczni spoza kamieni. Widać ich niewyraźnie: jest ich około pięciu. Pomiędzy nimi stoi jedna wyprostowana niewiasta. Można ją odróżnić jedynie po jej białych włosach, które opadają – nie uczesane, twarde i brudne – na ramiona, aż do pasa. Co do reszty nic nie wskazuje na płeć, bo choroba bardzo rozwinięta uczyniła z niej szkielet, pozbawiając ją kobiecych kształtów. Podobnie wśród mężczyzn tylko jeden ma wąsy i brodę. Innych pozbawiła włosów wyniszczająca choroba. Wołają:

«Jezu, nasz Zbawicielu, miej litość nad nami! Jezu, Synu Dawida, ulituj się!» – i pokazują ręce zdeformowane, pokryte ranami.

«Cóż chcecie, abym wam uczynił?» – pyta Jezus, patrząc w stronę tych nieszczęśników.

«Abyś nas uwolnił od grzechu i od choroby.»

«Od grzechu ocala wola i skrucha...»

«Ty jednak, jeśli chcesz, możesz zmazać nasze grzechy. Przynajmniej je, jeśli nie chcesz uzdrowić naszych ciał.»

«Jeśli wam powiem: “wybierzcie jedną z tych dwóch rzeczy”, czego będziecie chcieli?»

«Przebaczenia Bożego, Panie, aby mniejsza była nasza rozpacz.»

Jezus z promiennym uśmiechem czyni znak zgody. Potem podnosi ramiona i woła:

«Bądźcie wysłuchani. Ja tego chcę!»

Wysłuchani! Może chodzić zarówno o grzech jak i o chorobę lub też o obydwie rzeczy, dlatego pięciu nieszczęśliwców trwa w niepewności. Apostołowie jednak nie są niepewni i nie mogą powstrzymać się od okrzyków “hosanna”, na widok trądu znikającego jak płatki śniegu wpadającego w ogień. Wtedy pięcioro [trędowatych] pojmuje, że zostali całkowicie wysłuchani. Ich krzyki rozlegają się jak zwycięskie salwy. Całują się i posyłają pocałunki Jezusowi, nie mogąc pośpieszyć do Jego stóp. Potem odwracają się do swych towarzyszy ze słowami:

«A wy, wy jeszcze nie chcecie wierzyć? Jakże nieszczęśliwi jesteście!»

«Bądźcie dobrzy! Wasi biedni bracia muszą się zastanowić. Nie mówcie nic na nich. Nie narzuca się wiary. Głosi się ją pokojem, łagodnością, cierpliwością, stałością. To zrobicie po waszym oczyszczeniu, tak jak Szymon uczynił to dla was. Zresztą cud jest już sam w sobie głoszeniem. Wy, którzy jesteście uzdrowieni, idźcie raczej poszukać kapłana. Wy, chorzy, oczekujcie nas dziś wieczorem. Przyniesiemy wam żywność. Pokój niech będzie z wami.»

Jezus schodzi znowu ku drodze. Towarzyszą Mu błogosławieństwa wszystkich.

«A teraz chodźmy do Doliny Hinnom» – mówi Jezus.

«Nauczycielu... chciałbym iść, ale zdaję sobie sprawę, że nie potrafię. Pójdę do Getsemani» – tłumaczy się Łazarz.

«Idź, idź, Łazarzu. Pokój niech będzie z tobą.»

Kiedy Łazarz oddala się powoli, Jan apostoł mówi:

«Nauczycielu, idę z nim. Jest zmęczony, a droga nie jest dobra. Potem przyjdę do Ciebie do Doliny Hinnom.»

«Dobrze, idź. Chodźmy.»

Przechodzą przez Cedron, idą niedaleko południowego zbocza góry Tofet. Wchodzą do małej dolinki, całej napełnionej grobami i śmieciami. [Nie ma tu] drzew ani jakiejkolwiek osłony przed słońcem. Pali ono na stronie południowej całym swoim ogniem i rozgrzewa kamienie tych nowych piekielnych tarasów, u których podstaw dymią cuchnące ognie, powiększające upał. We wnętrzu tych grobów, podobnych do pieców krematoryjnych, znajdują się już biedne, wyniszczone ciała... Siloan musi być straszliwe zimą, tak wilgotne i zwrócone ku północy, lecz i straszliwe w lecie...

Szymon Zelota wydaje przyzywający okrzyk i najpierw trzech trędowatych, potem dwóch, następnie jeden i jeszcze jeden podchodzą, jak mogą, aż do granicy, jaka została im narzucona. Są tu dwie niewiasty. Jedna trzyma za rękę dziecko, któremu przerażający trąd zniszczył szczególnie twarz. Jest ślepe... Mężczyzna – pełen godności pomimo wynędzniałego stanu – zabiera głos w imieniu wszystkich:

«Niech będzie błogosławiony Mesjasz Pana, który zstąpił do naszej Gehenny, aby wyciągnąć z niej tych, którzy w Nim pokładają nadzieję. Zbaw nas, Panie, abyśmy nie zginęli! Ocal nas, Zbawicielu! Królu z rodu Dawida, Królu Izraela, miej litość nad Twymi poddanymi. O! Pączku z odrośli Jessego – o którym powiedziano, że kiedy przyjdzie, nie będzie już zła – wyciągnij Twą rękę, aby przygarnąć resztki Twego ludu. Spraw, niech zniknie z nas ta śmierć, otrzyj nasze łzy, bo powiedziano o Tobie, że to uczynisz. Wezwij nas, Panie, na Twe wspaniałe pastwiska, do Twoich słodkich wód, bo jesteśmy spragnieni. Zaprowadź nas na wieczne wzgórza, na których nie ma już ani błędów, ani cierpienia. Ulituj się, Panie...»

«Kim jesteś?»

«Jan. Jestem ze Świątyni. Zarażony być może przez kogoś trędowatego. Od niedawna, a widzisz, choroba już na mnie wystąpiła. Jednak oni!... Są wśród nich tacy, którzy od lat czekają na śmierć. A ta mała jest tutaj od czasu, gdy jeszcze nie potrafiła chodzić. Nie zna stworzenia Bożego. Wszystko – co zna lub o czym sobie przypomina z cudów Boga – to te groby, to bezlitosne słońce i gwiazdy nocy. Litości dla winnych i dla niewinnych, Panie, nasz Zbawco.»

Wszyscy uklękli i wyciągnęli ręce. Jezus płacze nad tak wielką nędzą, a potem rozwiera szeroko ramiona i woła:

«Ojcze, Ja tego chcę: zbawienia, życia, wzroku i zdrowia dla nich.»

Stoi z otwartymi ramionami w wytężonej modlitwie całego Swego ducha. Wydaje się, że się rozpromienia i wznosi w modlitwie jak płomień miłości, biały i potężny, w mocnym złotym świetle słońca.

«Mamo, widzę!» – to pierwszy okrzyk. Odpowiada na niego krzyk matki, która tuli do serca uzdrowione dziecko. Potem wołają inni uzdrowieni i apostołowie... Cud się dokonał.

«Ty, Janie, który jesteś kapłanem, poprowadzisz twych towarzyszy dla dopełnienia rytu. Pokój niech będzie z wami. Wam także przyniesiemy wieczorem jedzenie.»

Udziela błogosławieństwa i zamierza odejść. Jednak trędowaty Jan woła:

«Chcę iść za Tobą. Powiedz mi, co mam czynić albo dokąd się udać, aby o Tobie mówić!»

«Na tej biednej i opustoszałej ziemi, która potrzebuje nawrócenia do Pana. Niech miasto Jeruzalem będzie polem twego działania. Żegnaj!»

Następnie Jezus mówi do apostołów:

«A teraz chodźmy znaleźć Matkę.»

«A gdzie Ona jest?» – pyta wielu.

«W domu, który zna Jan. W domu młodej dziewczyny, uzdrowionej zeszłego roku.»

Wchodzą do miasta, przemierzają dużą część zaludnionego przedmieścia Ofel, [aż dochodzą] do małego białego domku. Jezus wchodzi ze Swym słodkim pozdrowieniem do domu, którego drzwi są otwarte. Dochodzi zeń łagodny głos Maryi i srebrzysty głos Annalii oraz niższy głos jej matki. Młoda dziewczyna upada na twarz w adoracji, matka klęka, a Maryja wstaje.

Chciałyby zatrzymać Nauczyciela wraz z Matką. Jezus jednak, obiecując powrócić innego dnia, błogosławi je i odchodzi. Piotr wychodzi, uszczęśliwiony, z Maryją. Obydwoje trzymają za ręce dziecko i wydają się szczęśliwą rodziną. Wiele osób odwraca się, by na nich popatrzeć. Jezus spogląda na nich z uśmiechem.

«Szymon jest szczęśliwy!» – woła Zelota.

«Dlaczego się uśmiechasz, Nauczycielu?» – pyta Jakub, syn Zebedeusza.

«Ponieważ widzę w tej grupie wielką obietnicę.»

«Jaką obietnicę, Bracie? Co widzisz?» – pyta Tadeusz.

«Oto, co widzę: będę mógł spokojnie odejść, gdy nadejdzie godzina. Nie muszę się bać o Mój Kościół. Będzie wtedy mały i wątły jak Margcjam. Będzie w nim jednak Moja Matka – aby go trzymać za rękę i służyć mu za Matkę – i będzie w nim Piotr, aby mu służyć za ojca. W jego szlachetną i chropowatą dłoń mogę, bez niepokoju, włożyć dłoń Mojego rodzącego się Kościoła. Piotr da mu siłę swej opieki, a Moja Matka moc Swej miłości. I Kościół wzrośnie... jak Margcjam... To naprawdę dziecko - symbol! Niech Bóg błogosławi Moją Matkę, Mojego Piotra i ich dziecko, nasze dziecko! Chodźmy teraz do Joanny...»

...Znowu jesteśmy wieczorem w małym domku w Betanii. Wielu zmęczonych już wyszło. Piotr jednak spaceruje po ścieżce. Często podnosi głowę w stronę tarasu, na którym siedzi Jezus z Maryją – zajęci rozmową. Jan z Endor rozmawia z Zelotą, siedząc z nim pod granatowcem obsypanym kwiatami.

Maryja wiele już powiedziała, bo słyszę Jezusa, który mówi:

«Wszystko, co Mi powiedziałaś, jest bardzo słuszne i będę o tym pamiętał. A co do Annalii też mówię, że Twoja rada jest odpowiednia. To że narzeczony wysłuchał jej z taką gotowością jest dobrym znakiem. Zaprawdę, wielcy w Jerozolimie pełni są ociężałości i zawiści – mógłbym nawet rzec: pełni śmieci. Natomiast pokorny lud posiada bezcenne perły. Jestem zadowolony, że Annalia jest szczęśliwa... To stworzenie, które bardziej należy do Nieba niż do ziemi. Być może narzeczony – który teraz osądza według ducha – zdaje sobie z tego sprawę i otacza ją szacunkiem pełnym czci. Wskazuje na to jego pomysł, aby gdzieś się udać, ażeby nie mącić ludzkim uczuciem czystego przyrzeczenia tej dziewczyny.»

«Tak, Mój Synu. Mężczyzna odczuwa woń dziewictwa... Pamiętam Józefa. Nie wiedziałam, jakimi słowami się posłużyć. On nie znał Mojej tajemnicy... A jednak pomógł Mi ją wypowiedzieć, bo jego świętość pomogła mu ją odkryć. On odczuł woń Mojej duszy... Widzisz też Jana? Jaki pokój!... I wszyscy go szukają... Judasz z Kariotu, on sam, chociaż... Nie, Synu, Judasz się nie zmienił. Ja to wiem i Ty to wiesz. Nie mówimy o tym, aby nie wzniecać kłótni. Jednak, choć nie mówimy o tym, wiemy... i nawet gdy o tym nie mówimy, inni to przeczuwają... O! Mój Jezu! Młodzi opowiadali Mi dziś w Getsemani wydarzenie z Magdali i to, które miało miejsce w poranek szabatu... Niewinność mówi... bo patrzy oczyma swego anioła. Jednak i starsi sobie to uświadamiają... Nie mylą się. To istota wymykająca się... Wszystko się w nim wymyka... i boję się go. Mam na ustach te same słowa, co Beniamin w Magdali i Margcjam w Getsemani, bo odczuwam wobec Judasza taką samą niechęć, jak dzieci.»

«Nie wszyscy mogą być jak Jan.»

«Nie wymagam tego! Wtedy na ziemi byłby raj. Mówiłeś Mi jednak o innym Janie... O mężu, który zabił... ale on budzi jedynie Moją litość. Judasz wywołuje we Mnie lęk.»

«Kochaj go, Matko! Kochaj go z miłości do Mnie!»

«Dobrze, Synu. Ale nawet Moja miłość na nic się nie przyda. To będzie dla Mnie cierpienie, a jego obciąży większą winą. O! Dlaczego przyszedł? We wszystkich wywołuje zamęt, obraża Piotra, któremu należy się szacunek.»

«Tak, Piotr jest bardzo dobry. Dla niego wszystko bym uczynił, bo na to zasługuje.»

«Gdyby Cię słyszał, powiedziałby ze swoim dobrym, szczerym uśmiechem: “O, Panie, to nieprawda!” I miałby rację.»

«Dlaczego, Matko?» – [pyta] Jezus, lecz już się uśmiecha, bo zrozumiał.

«Bo nie chcesz mu sprawić radości, dając mu syna. Powiedział mi o wszystkich swych nadziejach i wszystkich pragnieniach... a wszystkie odrzucone.»

«A nie powiedział Ci o przyczynie, która to usprawiedliwia?»

«Tak. Powiedział mi o tym i dodał: “To prawda... ale ja jestem człowiekiem, biednym człowiekiem. Jezus obstaje przy tym, by widzieć we mnie wielkiego człowieka. Ja jednak wiem, że jestem bardzo mizerny, i z tego powodu... On mógłby mi dać dziecko. Ożeniłem się po to, aby mieć dzieci... i umrę bez [nich].” Piotr pokazał Mi dziecko, które – szczęśliwe z powodu pięknej szaty zakupionej przez niego – ucałowało go ze słowami: “Kochany ojciec!” I powiedział Mi też: “Widzisz, kiedy ta mała istota – która przed dziesięcioma dniami jeszcze mnie nie znała – mówi do mnie w ten sposób, to czuję, że mięknę bardziej niż masło i staję się słodszy niż miód i płaczę, bo... każdy mijający dzień oddala mnie od niego...”»

Maryja milknie. Obserwuje Jezusa, przygląda się Jego sylwetce, czeka na Jego słowo... Jezus zaś oparł łokieć o kolano i podparł ręką głowę. Patrzy na zieloną przestrzeń sadu.

Maryja ujmuje Jego dłoń i głaszcze ją, mówiąc:

«Szymon ma to wielkie pragnienie... Kiedy poszliśmy razem bezustannie mówił mi o tym i podawał słuszne argumenty, więc... nie potrafiłam mu nic odpowiedzieć, aby zamilkł. To te same argumenty, jakie wysuwamy my – wszystkie niewiasty i matki. Dziecko nie jest silne. Gdyby on był jak Ty... O, wtedy mógłby iść bez lęku i stawić czoła życiu ucznia! Ale on jest tak wątły!... bardzo inteligentny, bardzo dobry... ale nic poza tym. Kiedy gołąbek jest delikatny, nie może od razu latać tak, jak silne [ptaki]. Pasterze są dobrzy... ale to jednak mężczyźni. Dzieci potrzebują kobiet. Dlaczego nie zostawić go Szymonowi? Rozumiem jeszcze, że odmawiasz mu dziecka zrodzonego z niego samego. Maleństwo jest dla nas jak kotwica. A Szymon – przeznaczony do tak wielkiego zadania – nie może mieć więzów, które by go zatrzymywały. Powinieneś jednak zgodzić się, że on ma być “ojcem” wszystkich dzieci, które mu pozostawisz. Jakże on może być ojcem, skoro nie ma żadnego doświadczenia z dzieckiem? Ojciec musi być łagodny. Szymon jest dobry, lecz nie jest łagodny. Jest impulsywny i nieprzejednany. Jedynie dziecko może go nauczyć subtelnej sztuki współczucia dla słabych... Zastanów się nad przeznaczeniem Szymona... To Twój następca! O! Muszę wypowiadać to straszliwe słowo! Z powodu całego cierpienia, jakie zadaje Mi wypowiedzenie go, posłuchaj Mnie. Nigdy nie poradziłabym Ci czegoś, co nie byłoby dobre. Margcjam... Chcesz z niego uczynić doskonałego ucznia... ale to jeszcze dziecko. Ty... odejdziesz zanim stanie się [dorosłym] mężczyzną. Komu go więc powierzyć dla dopełnienia jego formowania, jeśli nie Szymonowi? W końcu, biedny Szymon, wiesz, jakie przeżył udręki – nawet z powodu Ciebie – ze strony swej teściowej. A mimo to nie powrócił do żadnej cząstki swej przeszłości, do swej wolności sprzed roku, aby pozostawiła go w spokoju teściowa, której nawet Ty nie potrafiłeś zmienić. A jak biedną istotą jest jego małżonka! O! Ona tak pragnie kochać i być kochaną. Matka... o!... Mąż? Drogi, ale bardzo twardy... Nigdy nie otrzymała żadnego uczucia bez [doświadczenia] wygórowanych wymagań... Biedna niewiasta!... Pozostaw jej to dziecko. Posłuchaj, Synu. Na razie weźmiemy je ze sobą. Ja też pójdę do Judei. Zaprowadzisz Mnie do jednej z Moich towarzyszek ze Świątyni i prawie krewnej, bo też z rodu Dawida. Mieszka w Betsur. Chętnie ją ujrzę, jeśli jeszcze żyje. Potem, wracając do Galilei, oddamy go Porporze. Kiedy będziemy w okolicach Betsaidy, Piotr go zabierze. Gdy przybędziemy tu, daleko, dziecko pozostanie z nią. Ach! Teraz się uśmiechasz! Zrobisz więc radość Swej Mamie. Dziękuję, Mój Jezu.»

«Tak. Niech będzie, jak chcesz.»

Jezus wstaje i woła głośno:

«Szymonie, synu Jony, chodź tutaj.»

Piotr zrywa się i szybko wchodzi po schodach:

«Czego chcesz, Nauczycielu?»

«Chodź tutaj, mężu uzurpatorski i deprawujący!»

«Ja? Dlaczego? Cóż uczyniłem, Panie?»

«Popsułeś Moją Matkę. To dlatego chciałeś być sam. Co mam ci uczynić?»

Jezus się uśmiecha, więc Piotr się uspokaja.

«O! – mówi – naprawdę mnie przestraszyłeś! A teraz się śmiejesz... Czego chcesz ode Mnie, Nauczycielu? Mojego życia? Mam tylko je, bo wszystko inne mi zabrałeś... ale jeśli chcesz, oddaję Ci je.»

«Nie chcę ci go zabierać, lecz dać. Jednakże nie nadużywaj twego zwycięstwa i nie wyjawiaj innym tajemnicy, mężu przebiegły, który zwyciężyłeś Nauczyciela bronią matczynego słowa. Będziesz miał dziecko, ale...»

Jezus nie może dalej mówić, gdyż Piotr, który był na kolanach, wstaje tak żywo i całuje Jezusa w takim porywie, że odbiera mu głos.

«Podziękuj Jej, Jej, a nie Mnie. Jednakże pamiętaj, że to ma ci pomóc, a nie być dla ciebie przeszkodą...»

«Panie, nie będziesz żałował Twego daru... O! Maryjo! Bądź na zawsze błogosławiona, święta i dobra...»

I Piotr, który ponownie upadł na kolana, płacze, całując dłoń Maryi...


   

Przekład: "Vox Domini"