Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

82. JEZUS W MAGDALGAD.

ZNISZCZENIE POGAŃSKIEGO BOŻKA

Napisane 16 lipca 1945. A, 5673-5684

Askalon i jego warzywniki to już tylko wspomnienie. W świeżości wspaniałego poranka – zostawiając morze za Sobą – Jezus kieruje się z [uczniami] ku pagórkom, całym w zieleni, niskim, lecz pełnym wdzięku, wznoszącym się nad urodzajną doliną. Apostołowie, wypoczęci i zadowoleni, są radośni. Rozmawiają o Ananiaszu, jego niewolnikach, o Askalonie, o wrzawie, jaką zastali w mieście, gdy poszli zanieść pieniądze Dinie. Tomasz mówi:

«Doświadczyłem ucisku Filistynów. Nienawiść i miłość przejawiają się właściwie tak samo. Nie ucierpiałem z powodu ich nienawiści, lecz niewiele brakowało, żeby mnie poranili swą miłością. Ci ludzie, których zachwycił cud, o mało co nie wtrącili nas do więzienia, żebyśmy tylko powiedzieli, gdzie jest Nauczyciel. A co za wrzawa! Prawda, Janie? Miasto wrzało jak kocioł. Ci, którzy byli obrażeni, nie chcieli słuchać racji i szukali Żydów, aby ich obić. Ci, którzy doświadczyli cudu lub ich przyjaciele, usiłowali przekonać pierwszych, że przechodził jakiś bóg. Prawdziwy zamęt! Mają o czym mówić miesiącami! Problem polega na tym, że dyskutują bardziej kijami niż językami. Zresztą... są u siebie, niech robią, co chcą.»

«Jednak... nie są źli...» – zauważa Jan.

«Nie. Tylko wiele rzeczy ich zaślepia» – odpowiada Zelota.

Jezus nie odzywa się przez dobry odcinek drogi. Potem mówi:

«Udaję się teraz tą dróżką w góry, a wy idźcie dalej do Azot. Uważajcie. Bądźcie uprzejmi, łagodni, cierpliwi. Jeśli nawet was wyśmieją, znieście to ze spokojem, jak wczoraj zrobił to Mateusz, a Bóg wam pomoże. O zachodzie słońca wyjdźcie, idąc blisko stawu, który jest w pobliżu Azot. Tam się spotkamy.»

«Ależ, Panie, nie pozwolę ci iść samemu! – wykrzykuje Iskariota – To są ludzie gwałtowni!... To nieostrożność.»

«Nie bójcie się niczego, jeśli chodzi o Mnie. Idź, idź, Judaszu, i bądź roztropny. Żegnaj. Pokój niech będzie z wami.»

Dwunastu odchodzi bez zbytniego entuzjazmu. Jezus patrzy, jak odchodzą, a potem wspina się na pagórek ścieżką chłodną, zacienioną. Wzgórze porastają zagajniki oliwne, orzechowe, figowe i winnice zadbane i już obiecujące obfite zbiory. W miejscach bardziej poziomych są poletka zbóż, a na pochyłych pasą się jasne kozy na zielonej trawie. Jezus dochodzi do pierwszych domów wioski. Już ma wejść, gdy spotyka dziwny pochód, złożony z kobiet i mężczyzn wykrzykujących naprzemian zawodzącą pieśń. Wszyscy wykonują rodzaj tańca wokół kozła, który idzie z oczyma przewiązanymi, bity. Krwawią mu już golenie, bo potykał się i przewracał na kamienie ścieżki. Druga grupa, która tak samo wykrzykuje i zawodzi, porusza się wokół wyrzeźbionego posągu, naprawdę szkaradnego. Wysoko wznoszą tygle i rozżarzone węgle. Ożywiają [płomień] rzucając nań żywicę i sól, a przynajmniej takie mam wrażenie, gdyż pierwsza wydaje zapach terebintu, a druga skwierczy w ogniu, jak to czyni sól. Ostatnia grupa otacza derwisza, przed którym kłaniają się nisko, krzycząc:

«Przez twoją moc!» (mężczyźni)

«Ty jeden to potrafisz!» (kobiety)

«Odsuń czary!» (kobiety)

«Błagaj bóstwo!» (mężczyźni)

«Ocal tę kobietę!» (kobiety)

I wszyscy razem z piekielnym wrzaskiem:

«Śmierć wróżbiarce!»

A potem na nowo, zmieniając nieco:

«Przez twoją moc!» (mężczyźni)

«Ty jeden to potrafisz!» (kobiety)

«Rozkaż bóstwu!» (mężczyźni)

«Niech ją wskaże!» (kobiety)

«Rozkaż capowi!» (mężczyźni)

«Niech wskaże wróżbiarkę!» (kobiety)

I krzyki jakby potępieńców:

«Która nienawidzi dom Fary!»

Jezus zatrzymuje mężczyznę z ostatniej grupy i pyta łagodnie:

«Co się tu dzieje? Jestem cudzoziemcem...»

Pochód zatrzymał się na chwilę – aby uderzyć kozła, rzucić żywicę na żarzące się węgle i złapać oddech – więc mężczyzna wyjaśnia:

«Małżonka Fary, możnego z Magdalgad, umiera przy porodzie. Ktoś, kto ją nienawidzi, rzucił urok. Wnętrzności się związały i dziecko nie może się urodzić. Szukamy wróżbiarki, aby ją zabić. Tylko w taki sposób żona Fary zostanie ocalona. A jeśli nie znajdziemy wróżki, poświęcimy kozła, aby prosić o najwyższe miłosierdzie boginię Matrycę.»

Pojmuję, że ta pokraczna kukła to bogini...

«Zatrzymajcie się. Potrafię uleczyć niewiastę i ocalić syna. Przekażcie to kapłanowi» – mówi Jezus mężczyźnie i dwóm innym, którzy podeszli.

«Jesteś lekarzem?»

«Kimś więcej.»

Trzech mężczyzn przedziera się przez tłum i idzie do kapłana - bałwochwalcy. Rozmawiają z nim. Słychać szmer. Procesja, która ponownie ruszyła, zatrzymuje się. Okazały kapłan w wielobarwnych szatach daje znak Jezusowi i nakazuje:

«Młody człowieku, podejdź tutaj!»

Kiedy Jezus jest już blisko, pyta:

«Czy prawdą jest to, co mówisz? Uważaj, bo jeśli nie wypełnisz tego, co obiecujesz, pomyślimy, że duch wróżbiarki wcielił się w Ciebie, i zabijemy Cię zamiast niej.»

«To prawda. Zaprowadźcie Mnie natychmiast do niewiasty i dajcie mi w międzyczasie kozła. Jest Mi potrzebny. Odwiążcie mu opaskę i przyprowadźcie Mi go tutaj.»

Robią to. Prowadzą do Jezusa biedne zwierzę, oszołomione, chwiejące się, krwawiące. Jezus głaszcze jego gęstą, ciemną sierść.

«Teraz jednak trzeba Mnie słuchać bez zastrzeżeń. Zrobicie to?»

«Tak!» – krzyczy tłum.

«Chodźmy. Nie krzyczcie już, nie palcie kadzideł. Nakazuję to.»

Idą. Wchodzą do wioski i lepszą drogą dochodzą do domu usytuowanego w środku sadu. Krzyk i jęki dochodzą przez otwarte na oścież drzwi, a nad wszystkim – żałosny i straszliwy lament niewiasty, która nie może wydać na świat dziecka. Biegną powiadomić Farę, który wychodzi do przodu, ziemisty, z rozczochranymi włosami, w towarzystwie płaczących niewiast i bezużytecznych świętych mnichów, palących kadzidła i liście na tyglach z miedzi.

«Ocal mi żonę!»

«Ocal moją córkę!»

«Ocal ją, ocal ją!»

Krzyczą kolejno mężczyzna, staruszka, tłum.

«Ocalę ją, a z nią twojego syna, bo to jest syn... i to przepiękny... z dwoma słodkimi oczkami koloru dojrzewającej oliwki i główką pokrytą włoskami czarnymi jak ta sierść.»

«Skąd to wiesz? Widzisz? Także w łonie?»

«Widzę wszystko i wszystko przenikam. Wszystko znam i potrafię. Jestem Bogiem.»

Gdyby posłał piorun, wywołałoby to mniejszy skutek. Wszyscy rzucają się na ziemię jak martwi.

«Podnieście się. Posłuchajcie. Jestem Bogiem potężnym i nie znoszę innych bogów przede Mną. Rozpalcie ogień i wrzućcie do niego ten posąg.»

Tłum się wzbrania i zaczyna wątpić w tajemniczego ‘boga’, który nakazuje spalić boginię. Najbardziej rozgorączkowani są kapłani. Fara jednak i matka jego żony, którym zależy na życiu kobiety, przeciwstawiają się wrogiemu tłumowi. Ponieważ Fara jest możnym w okolicy, tłum opanowuje oburzenie. Mężczyzna jednak wypytuje:

«Jak mogę uwierzyć w to, że jesteś jakimś bogiem? Daj mi znak, a nakażę, aby zostało wykonane to, czego chcesz.»

«Popatrz. Widzisz rany tego kozła? Są otwarte, prawda? Zakrwawione, prawda? Zwierzę niemal umiera, prawda? Ale Ja chcę, aby tak nie było... Popatrz tylko...»

Człowiek pochyla się i patrzy... i krzyczy:

«Nie ma ran! – i rzuca się na ziemię, błagając: – Moja żona, moja żona!»

Ale kapłan, [który brał udział] w procesji, mówi:

«Lękaj się, Faro! Nie wiemy, kim On jest! Obawiaj się zemsty bogini.»

Męża ogarnia podwójny lęk: przed boginią i o żonę... Pyta:

«Kim jesteś?»

«Jestem Tym, Który Jest, w niebie i na ziemi. Każda siła jest Mi poddana, każda myśl – znana. Mieszkańcy Nieba Mnie adorują, mieszkańcy Piekła boją się Mnie. A ci, którzy uwierzą we Mnie, zobaczą dokonanie każdego cudu.»

«Ja wierzę! Ja wierzę... Twoje Imię!»

«Jezus Chrystus, Wcielony Pan. A ten bożek – do ognia! Nie znoszę bogów przed Moim obliczem. Zgaście te kadzielnice. Jest tylko Mój Płomień, w którym znajduje się moc i pragnienie. Bądźcie posłuszni albo zamienię w popiół próżnego bożka i odejdę stąd bez ocalenia.»

Straszny jest Jezus. Ma lnianą szatę, a na ramionach niebieski płaszcz, opadający do tyłu. Wznosi ramiona w postawie rozkazującej, a oblicze ma takie, jakby miotał błyskawice. Boją się Go. Już nikt nie mówi... W ciszy słychać coraz bardziej wyczerpany i rozdzierający krzyk niewiasty. A jednak ociągają się z posłuszeństwem. [Wyraz] twarzy Jezusa staje się coraz trudniejszy do zniesienia. To naprawdę ogień, spalający materię i dusze. Miedziane tygle pierwsze poddają się Jego woli. Trzymający je muszą je rzucić na ziemię, bo nie mogą znieść ich gorąca. A przecież wydaje się, że węgle już nie płoną... Następnie niosący boginię muszą postawić na ziemi lektykę – którą opierali na ramionach, na drążkach – bo drewno zwęgla się tak, jakby dotknął go tajemniczy płomień. Gdy tylko lektyka bogini znajduje się na ziemi, staje w płomieniach. Ludzie uciekają przerażeni... Jezus zwraca się do Fary:

«Czy możesz więc naprawdę uwierzyć w Moją potęgę?»

«Wierzę, wierzę! Ty jesteś Bogiem. Jesteś Bogiem, Jezusem.»

«Nie, jestem Słowem Ojca, Jahwe Izraela, które przyszło w Ciele, Krwi, z Duszą i Bóstwem, aby odkupić świat i dać mu wiarę w Boga Prawdziwego, Jedynego, Trójosobowego, który jest na wyżynach Nieba. Przychodzę, żeby okazać pomoc i miłosierdzie ludziom, aby porzucili Błąd i poszli za Prawdą, którą jest Jedyny Bóg Mojżesza i Proroków. Czy w to potrafisz uwierzyć?»

«Wierzę, wierzę!»

«Przyszedłem przynieść Drogę, Prawdę, Życie ludziom i zniszczyć bożki, nauczyć mądrości. Dzięki Mnie świat dozna odkupienia, bo umrę z miłości do świata i dla zbawienia wiecznego ludzi. W to potrafisz uwierzyć?»

«Wierzę, wierzę!»

«Przyszedłem powiedzieć ludziom, że jeśli uwierzą w Boga Prawdziwego, będą mieć życie wieczne w Niebie, przy Najwyższym, który jest Stwórcą każdego człowieka, zwierzęcia, rośliny i planety. Czy nadal potrafisz wierzyć?»

«Wierzę, wierzę!»

Jezus nawet nie wchodzi do domu. Wyciąga ramiona w kierunku izby cierpiącej niewiasty. Ma ręce wyciągnięte jak w chwili wskrzeszenia Łazarza i woła:

«Wyjdź do światła, aby poznać Światłość Bożą, i na rozkaz Światłości, którą jest Bóg!»

To grzmiące polecenie. Po chwili wtóruje mu okrzyk zwycięstwa, w którym słychać skargę i radość, a potem słaby krzyk nowo narodzonego dziecka – słaby, a jednak czysty, nabierający stopniowo mocy.

«Twój syn płacze, witając ziemię. Idź i mów mu ciągle, że to nie ziemia jest ojczyzną, lecz Niebo. Wychowuj go i wzrastaj z nim, dla Nieba. Prawdą jest Ten, który mówi do ciebie. A to (Jezus wskazuje miedziane tygle, pozwijane jak suche liście, niezdatne do niczego, leżące na ziemi, i popiół, który został na miejscu lektyki bogini) jest Kłamstwem, które nie pomaga i nie przynosi zbawienia. Żegnaj.»

Chce odejść, ale nadbiega jakaś niewiasta z ożywionym noworodkiem zawiniętym w płótno i woła:

«To chłopczyk, Faro. Piękny, mocny, o oczkach czarnych jak dojrzewająca oliwka i o loczkach ciemniejszych i delikatniejszych niż te u świętego koźlęcia. A twoja małżonka odpoczywa, szczęśliwa. Już nie cierpi, jakby się nic nie stało. Rzecz nieoczekiwana, bo była umierająca... a po tych słowach...»

Jezus uśmiecha się, a ponieważ mężczyzna pokazuje Mu nowo narodzone dziecko, dotyka jego główki czubkami palców dłoni. Ludzie podchodzą, ciekawi, chcąc zobaczyć noworodka i pragnąc popatrzeć na Jezusa. Odeszli tylko kapłani – oburzeni tym, że Fara wyrzekł się ich wiary.

Fara chce dać Jezusowi jakieś przedmioty i pieniądze za cud. Jezus jednak mówi łagodnie i stanowczo:

«Nic. Za cud można zapłacić tylko wiernością Bogu, który go zdziałał. Zachowam jedynie kozła na pamiątkę po twym mieście.»

I odchodzi z kozłem, który drepcze obok Niego, jakby należał do Jezusa. Powrócił do życia szczęśliwy, beczy o swej radości przebywania z Kimś, kto go nie bije... Schodzą tak po stokach wzgórza, aby dostać się na główną drogę wiodącą do Azot...

Kiedy wieczorem, blisko zacienionego stawu, Jezus spotyka nadchodzących uczniów, zauważa się zaskoczenie: ich dziwi widok Jezusa z kozłem, a Jego – widok udręczonych twarzy osób, które nic nie zrobiły.

«Klęska, Nauczycielu! Nie bili nas, ale zostaliśmy wypędzeni za miasto. Błąkaliśmy się po okolicy i płacąc bardzo drogo kupiliśmy żywność. A przecież byliśmy łagodni...» – mówią zrozpaczeni.

«Nie szkodzi. W zeszłym roku wypędzono nas z Hebronu, a tym razem przyjęto nas z honorami. Nie możecie się zniechęcać.»

«A Ty, Nauczycielu? To zwierzę...?» – pytają.

«Byłem w Magdalgad. Spaliłem boginię i jej kadzielnice. Sprawiłem, że narodził się chłopiec. Głosiłem Boga Prawdziwego, czyniąc cuda, i wziąłem ze Sobą w nagrodę kozła przeznaczonego na ofiarę w bałwochwalczym obrzędzie. Biedne zwierzę, było jedną raną!»

«Teraz jednak ma się dobrze! To wspaniałe zwierzę.»

«To było zwierzę przeznaczone na ofiarę dla bogini... Jest zdrowe, tak. To był Mój pierwszy cud, aby ich przekonać, że to Ja jestem Potężnym, a nie ich kawałek drewna.»

«A co z nim zrobisz?»

«Dam go Margcjamowi. Wczoraj – kukiełka, a dziś – kozioł. Zrobię mu przyjemność.»

«Chcesz go doprowadzić aż do Beter?»

«Oczywiście. Nie widzę w tym nic strasznego. Jestem Pasterzem, więc mogę mieć kozła. Potem damy go niewiastom i pójdą z nim do Galilei. Znajdziemy kozę. Szymonie, będziesz pasterzem kozłów. Byłoby lepiej – owiec... ale na świecie więcej jest kozłów niż baranków... To symbol, Mój Piotrze. Pamiętaj o tym... Przez swą ofiarę uczynisz z kozłów baranki. Chodźcie. Dojdziemy do tamtej wioski pośród sadów. Znajdziemy miejsce do spania w domach lub w już powiązanych snopkach na polach. Jutro pójdziemy do Jamni.»

Apostołowie są zaskoczeni, zasmuceni, zniechęceni. Zaskoczeni cudami, zasmuceni, że nie było ich przy tym, zniechęceni – z powodu własnej niezdolności, podczas gdy Jezus wszystko może.

On natomiast jest tak zadowolony!... I udaje Mu się przekonać ich, że: «...nic nie jest bezużyteczne, nawet niepowodzenie, gdyż uczy pokory. Dzięki zaś słowu rozbrzmiewa Moje imię i pozostaje w sercach wspomnienie o Mnie.»

Jezus jest tak przekonywujący, a Jego radość tak promienna, że i apostołowie odnajdują pokój.

A teraz powinnam coś powiedzieć, bo inaczej dojdę do obłędu. Przed piętnastoma dniami, a może już więcej, drogi mi Głos pobudzał mnie sercu w ten sposób:

«Pamiętaj o braciach oddzielonych. Pamiętaj, że także dla nich jesteś ofiarą. Pamiętaj, że ich podtrzymywała twoja przyjaciółka Gabriela z Trappy. Pamiętaj, że przeszkoda wojny ustała. Pamiętaj, że dusze trzeba wspierać nie tylko modlitwą. Pamiętaj, że jestem Chrystusem wszystkich i że wszyscy chrześcijanie są Chrystusa. Pamiętaj, że twoje posłannictwo ma sięgać poza więzy krwi i uczucia. Jesteś nosicielką Głosu, a głos docierał do wszystkich. Nie możesz go zanegować. Pamiętaj, że – jak sama to wyczułaś – w innych wyznaniach kochają Mnie z większym szacunkiem niż wy. Trzeba zrobić tylko jeden krok, aby uczynić jedną Owczarnię pod jednym jedynym Pasterzem. I trzeba ręki wyciągniętej, ponad strumykiem, który dzieli, aby pomóc im przyjść. Pragnienie Mnie jest tam bardzo żywe...»

Ale cóż mogę zrobić? Oddać sen, który mi pozostaje, z powodu tego przenikliwego upominania, nigdy nie milknącego w moim umyśle. Mogę utracić spokój. Nie wiem bowiem, jak to zrobić. Jestem niezdolna do działania, a czuję, że nie podobam się Jezusowi, gdy nic nie robię. Braci rozdzielonych znam tylko z imienia, tych z Nashdom Abbey. I jak to zrobić? I co mam powiedzieć? Nie znam angielskiego. I dlaczego Jezus chce ode mnie rzeczy tak przewyższających moje zdolności i predyspozycje? Niech mi pomoże, bo kiedy On chce, to chce i nie uspokoi się, zanim się Go nie zadowoli. Jezus mówi:

«Skoro brak jedności pomiędzy narodami, niech będzie przynajmniej jedność między chrześcijanami, bo czasy antychrześcijańskie są bardzo bliskie i ma się wypełnić to, co zostało przepowiedziane.»

No, dobrze, ale jak?... W międzyczasie oddaję wszystkie cierpienia, zatrzymując z nich tylko odrobinę dla [ofiarowania ich] w innych intencjach. Ale wydaje się, że to nie wystarcza, a ja nie potrafię dołączyć innych cierpień do mojego bólu. Cóż zatem [zrobić]?


   

Przekład: "Vox Domini"