Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

86. PRZYBYCIE DO BETER

Napisane 20 lipca 1945. A, 5711-5721

Zwierzęta, za którymi podąża grupka apostołów, zmieniły się: nie ma już kozła, ale w zamian jest owieczka i dwa jagniątka. Owca tłusta o pełnych wymionach, jagniątka pogodne jak dwóch urwisów. Maleńkie stadko wygląda mniej magicznie niż całkiem czarny kozioł i rozwesela wszystkich.

«Mówiłem, że przyjdzie kózka, aby uczynić Margcjama małym szczęśliwym pasterzem. Zamiast kózki, po tym jak nie chcieliście kozła, przyszły owce. I białe. O takich właśnie marzył Piotr.»

«Ależ oczywiście! Wydawało mi się, że wlokę się za Belzebubem!» – mówi Piotr.

«Kiedy był z nami, rzeczywiście spotykały nas złe wydarzenia. To czary nas prześladowały» – stwierdza rozdrażniony Iskariota.

«Były to więc dobre czary. Bo właściwie co złego nam się przydarzyło?» – mówi spokojnie Jan. Wszyscy krzyczą na niego, jakby chcieli go zganić za jego zaślepienie.

«A nie widziałeś, jak zostali wyśmiani w Modin?»

«I wydaje ci się niczym upadek mojego brata? Mógł się poważnie potłuc. W jaki sposób wynieślibyśmy go stamtąd, gdyby sobie złamał nogi lub kręgosłup?» [– mówi Jakub, syn Alfeusza.]

«A wczoraj w nocy miły wydał ci się ten postój?»

«Widziałem wszystko, rozważałem wszystko i uwielbiałem Pana, bo nie przydarzyło się nam nic złego. Zło szło w naszą stronę, a potem uciekło, jak zawsze. Z pewnością to spotkanie pozostawiło ziarna dobra – tak w Modin, jak i u pracowników winnicy. Przybyli, sądząc, że znajdą kogoś rannego, i okazali skruchę, że byli bez miłości, i chcieli to wynagrodzić. To samo ze złodziejami z wczorajszej nocy. Nie zrobili nic złego i my – a właściwie Piotr – zdobył dla nas owieczki w zamian za kozła, jako podarunek za ocalenie. Ubodzy mają teraz wiele pieniędzy. Dali je kupcy i niewiasty. I wszyscy – a to ma najwięcej wartości – przyjęli słowo Jezusa.»

«Jan ma rację» – mówią Zelota i Juda Tadeusz.

Ten ostatni kończy:

«Rzeczywiście wydaje się, że każda rzecz zdarza się dzięki [czyjejś] wyraźnej wiedzy o tym, co ma się wydarzyć. To również, że znaleźliśmy się właśnie tam, spóźnieni z powodu mojego upadku, razem z tymi niewiastami obwieszonymi klejnotami, z tymi pasterzami posiadającymi bogate trzody, z tymi kupcami [mającymi sakiewki] wypchane pieniędzmi – doskonałą zdobyczą dla rozbójników! Bracie, powiedz prawdę: wiedziałeś, że to miało się wydarzyć?» – pyta Tadeusz Jezusa.

«Powiedziałem wam wiele razy, że czytam w sercach i że – jeśli Ojciec nie rozporządzi inaczej – znam to, co ma się wydarzyć.»

«Dlaczego więc popełniasz czasami błędy, takie jak udanie się do wrogich faryzeuszy lub do miasta całkowicie nieprzyjaznego?» – pyta Judasz Iskariota.

Jezus przygląda mu się bacznie, a potem mówi spokojnie i powoli:

«To nie są błędy. To konieczność Mojej misji. Lekarza potrzebują chorzy, a nauczyciela – trwający w niewiedzy. Tak jedni jak i drudzy czasem odpychają lekarza i nauczyciela. Ci jednak – jeśli są dobrymi lekarzami i dobrymi nauczycielami – nadal udają się do tego, kto ich odrzuca, bo jest to ich obowiązkiem. Idą więc. Wy zaś chcielibyście, żeby tam, gdzie Ja się pojawiam, ustawał wszelki opór. Mógłbym to uczynić. Ale nie zmuszam nikogo. Przekonuję. Przymus należy stosować tylko w wypadkach wyjątkowych i jedynie wtedy, gdy duch oświecony przez Boga rozumie, że to może służyć do przekonania, iż Bóg istnieje i jest Najpotężniejszy, albo też wtedy, kiedy można ocalić wielu.»

«Jak wczoraj wieczorem, co?» – pyta Piotr.

«Wczoraj wieczorem ci rozbójnicy bali się. Widzieli bowiem, że jesteśmy bardzo czujni, by ich powitać» – mówi z widoczną pogardą Iskariota.

«Nie. Przekonały ich słowa...» – odzywa się Tomasz.

«O, tak! Możesz sobie myśleć, że są to delikatne dusze, które da się przekonać dwoma słówkami, nawet jeśli wypowiada je Jezus! Wiem coś o tym, bo zostałem napadnięty z rodziną, jak i wielu z Betsaidy, w wąwozie Adomin!» – odpowiada Filip.

«Nauczycielu, już od wczoraj chcę Cię o to zapytać. Powiedz mi krótko: czy to Twoje słowa czy Twoja wola spowodowała, że nic się nie przydarzyło?» – pyta Jakub, syn Zebedeusza.

Jezus uśmiecha się i milczy. Odpowiada Mateusz:

«Sądzę, że to Jego wola pokonała zatwardziałość tamtych serc, niemal ją sparaliżowała potęgą słowa i zbawiania.»

«I ja mówię, że tak jest. Dlatego On został tam sam, patrząc w stronę lasu. Trzymał ich ujarzmionych spojrzeniem, okazanym im zaufaniem, Swoim bezbronnym spokojem. Nie miał nawet kija!...» – mówi Andrzej.

«Dobrze. Ale wszystko to mówimy my. To nasze przypuszczenia. Chcę, żeby powiedział mi to Nauczyciel» – mówi Piotr.

Następuje ożywiona dyskusja, na którą Jezus zezwala. Bartłomiej stwierdza, że skoro Jezus oświadczył, iż nie zmusza nikogo, nie użył więc żadnej przemocy nawet wobec tych złoczyńców. Iskariota natomiast – popierany, choć tylko nieznacznie, przez Tomasza – mówi, że nie może uwierzyć, ażeby spojrzenie człowieka mogło tyle zdziałać. Mateusz reaguje mówiąc:

«To i więcej jeszcze. Mnie zmieniło Jego spojrzenie wcześniej niż słowa.»

Liczne za i przeciw ścierają się gwałtownie ze sobą. Każdy jest nieugięty we własnym przypuszczeniu. Milczy Jezus i Jan, który uśmiecha się z pochyloną głową, aby ukryć uśmiech. Piotr powraca do ataku, bo żaden argument towarzyszy go nie przekonuje. Myśli i mówi, że spojrzenie Jezusa jest inne od każdego ludzkiego spojrzenia. Chce więc wiedzieć, czy tak jest dlatego, że Jezus jest Mesjaszem, czy dlatego, że jest zawsze Bogiem.

Jezus zabiera głos:

«Zaprawdę powiadam wam, że nie tylko Ja sam, ale każdy – kto będzie zanurzony w Bogu przez świętość, czystość, wiarę bez skazy – będzie mógł uczynić to i więcej jeszcze. Spojrzenie dziecka, jeśli jego duch jest zjednoczony z Duchem Bożym, może burzyć próżne świątynie – bez wstrząsu, jakim posłużył się Samson. Może nakazywać łagodność dzikim zwierzętom i ludziom-zwierzętom. Może odrzucać śmierć, pokonywać choroby ducha. Słowo dziecka zjednoczonego z Panem i będącego narzędziem Pana potrafi uzdrawiać choroby, usuwać truciznę wężom, czynić każdy cud, gdyż Bóg działa w nim.»

«A, zrozumiałem!» – woła Piotr. I patrzy, patrzy, patrzy na Jana. Potem kończy całe rozumowanie – dokonane w swoim wnętrzu – mówiąc głośno:

«Właśnie! Ty, Nauczycielu, potrafiłeś, gdyż [jesteś] Bogiem i jesteś Człowiekiem zjednoczonym z Bogiem. I tak się dzieje z tym, który potrafi dojść lub już doszedł do zjednoczenia z Bogiem. Zrozumiałem! Naprawdę zrozumiałem!»

«A nie pytasz o środek prowadzący do tego zjednoczenia ani o tajemnicę tej mocy? Nie każdy z ludzi do tego dochodzi, chociaż mają te same warunki powodzenia.»

«Słusznie! Gdzie jest klucz do tej mocy, by zjednoczyć się z Bogiem i uginać rzeczy? Modlitwa lub słowa tajemne...»

«Przed chwilą Judasz, syn Szymona, oskarżał kozła o wszystkie wydarzenia, które miały miejsce. Nie ma czarów powiązanych ze zwierzętami. Odrzućcie przesądy, które są bałwochwalstwem i mogą doprowadzić do nieszczęścia. Jak nie ma formuł dla uprawiania czarów, tak nie ma też słów tajemnych dla dokonywania cudów. Jest tylko miłość. Jak powiedziałem wczoraj wieczorem, miłość uspokaja gwałtownych i nasyca spragnionych. Miłość: Bóg. Z Bogiem w was – w pełni posiadanym dzięki miłości doskonałej – oko staje się ogniem, który pali każdego bożka i powala nim ich posągi, słowo staje się potęgą. I więcej jeszcze: oko staje się bronią, która rozbraja. Trudno się oprzeć Bogu, Miłości. Tylko demon się jej opiera, bo jest Nienawiścią doskonałą. Wraz z nim opierają się Jej jego dzieci. Inni, słabi, ogarnięci jakąś namiętnością, lecz nie sprzedani dobrowolnie demonowi, nie oprą się Jej. Jakakolwiek byłaby ich religia lub brak wiary, jakikolwiek byłby stan ich nędzy duchowej, przyjdą – poruszeni przez Miłość, która jest wielkim Zwycięzcą. Usiłuj osiągnąć to, i to szybko, a dokonasz wszystkiego, co czynią dzieci Boże i nosiciele Boga.»

Piotr nie spuszcza Jana z oczu, podobnie Zelota, synowie Alfeusza. Jakub zaś i Andrzej mają rozum rozbudzony i dociekliwy.

«A zatem, Panie – mówi Jakub, syn Zebedeusza – co przydarzyło się mojemu bratu? Mówisz o nim... On jest tym dzieckiem, które dokonuje cudów! Czy tak? Tak jest?»

«Co zrobił? Odwrócił stronę księgi Życia i przeczytał, i poznał nowe tajemnice. Nic więcej. Wyprzedził was, bo nie zatrzymuje się dla rozważania każdej przeszkody, dla zastanawiania się nad każdą trudnością, wyliczania każdej korzyści. On już nie widzi ziemi. Widzi Światłość i zmierza do Niej. Bez spoczynku. Ale dajcie mu spokój. Duszom, które wchłaniają więcej płomieni, nie trzeba przeszkadzać w ich paleniu się. Ono bowiem raduje, ale i wyczerpuje. Trzeba zostawić je w tym spalaniu się. To najwyższa radość i największy trud. Bóg udziela im chwil nocy, bo wie, że żar zabija dusze-kwiaty, jeśli są wystawione na stałe słońce. Bóg udziela ciszy i rosy mistycznej tym duszom-kwiatom, tak jak kwiatom polnym. Dajcie wytchnienie siłaczowi miłości, skoro Bóg mu go udziela. Naśladujcie nauczycieli prowadzących ćwiczenia fizyczne: oni zapewniają uczniom konieczny wypoczynek... Kiedy i wy dojdziecie do tego, do czego on już doszedł, i dalej jeszcze – bo dalej jeszcze dojdziecie i wy, i on – zrozumiecie potrzebę uszanowania milczenia, półmroku, którego doświadczają dusze, które Miłość uczyniła swą zdobyczą i narzędziem. Nie myślcie: “Wtedy będę się cieszył tym, że będę znany. Jan jest głupcem [trzymając wszystko w tajemnicy], bo dusze bliźniego, jak dusze dzieci, chcą być pociągane przez coś cudownego.” Nie. Kiedy dojdziecie do tego, będziecie mieli to samo pragnienie ciszy i półmroku, które przeżywa teraz Jan. A kiedy Mnie nie będzie już pośród was, przypomnijcie sobie, że w ocenianiu nawrócenia i mocy świętości waszą miarę powinna stanowić zawsze pokora. Jeśli bowiem w kimś trwa pycha, nie łudźcie się, że się nawrócił. I jeśli w kimś – choćby go nazwano “świętym” – panowałaby pycha, bądźcie pewni, że nie jest święty. Będzie taki w sposób nieuczciwy i obłudny, chcąc uchodzić za świętego, i będzie czynił złudne cuda, ale świętym nie jest. To pozór i obłuda, a cuda – szatańskie. Czy zrozumieliście.»

«Tak, Nauczycielu...»

Wszyscy milkną, bardzo zamyśleni. Wielka chęć poznania drży jak powietrze wokół nich, promieniując z nich... Zelota stara się odciągnąć na bok towarzyszy, aby mieć czas porozmawiać z nimi na osobności i z pewnością poradzić im milczenie. Mam wrażenie, że Zelota spełnia często to zadanie wśród apostołów. Jest tym który łagodzi, prowadzi do pojednania, udziela rad towarzyszom. Oprócz tego jest tym, który bardzo dobrze rozumie Nauczyciela. Teraz odzywa się:

«Jesteśmy już na terenie należącym do Joanny. Osada, która się tu znajduje, to Beter. Ta budowla na szczycie to jej pałac rodzinny. Czujecie w powietrzu ten zapach? To krzewy różane rozsiewają go w słońcu poranka. Wieczorem zapach jest bardzo intensywny. Teraz, w chłodzie poranka, wyglądają tak pięknie. Jeszcze pokryte rosą, błyszczącą na ich koronach jak miliony diamentów, otwierają się w słońcu. O zachodzie zbiera się wszystkie kwiaty, które przekwitły. Chodźcie. Zaprowadzę was do miejsca, z którego dobrze widać całe rozarium, opadające ze szczytu kaskadą i dochodzące do zboczy drugiego wzniesienia. To wodospad kwiatów, który następnie wznosi się jak przypływ na dwa inne pagórki. To amfiteatr, jezioro kwiatów. To wspaniałe. Ta ścieżka jest bardziej stroma. Jednak warto nią iść, bo z góry widać cały ten raj. I szybko dojdziemy do pałacu. Joanna żyje tu ciesząc się wolnością, pośród wieśniaków, którzy sami troszczą się o to bogactwo. Oni tak bardzo kochają swą panią – która czyni z tych wzgórz Eden piękna i pokoju – że to dla nich więcej znaczy niż trzymać straż przy Herodzie. O, tu, spójrz, Nauczycielu. Popatrzcie, przyjaciele...»

[Zelota] pokazuje ręką półkole wzgórz zalanych różami.

Jak okiem sięgnąć, wszędzie – pod wysokimi drzewami, mającymi za zadanie zapewnić ochronę przed wiatrem, przed zbyt upalnymi promieniami słońca i przed mrozem – same krzewy różane. Słońce i powietrze rozprasza się pod tymi lekkimi schronieniami – jakby zadaszeniami, nie przeszkadzającymi roślinom, doglądanymi przez ogrodników. Pod nimi rosną, szczęśliwe, najpiękniejsze róże świata. Są tu krzewy różane wszelkich rodzajów: róże karłowate, niskie, wysokie, bardzo duże. Są posadzone kępami jak poduszki haftowane kwiatami u stóp drzew, na zielonych łąkach lub formują żywopłot wzdłuż ścieżki, nad brzegami strumieni, wokół nawadniających zbiorników. Są też rozsiane po parku otaczającym wzgórze lub owijają się wokół drzew, ze swymi kwietnymi czuprynami, które od drzewa do drzewa formują festony i girlandy. Prawdziwy bajkowy ogród. Znajdują się tu, zmieszane, wszelkie ich rozmiary i wszelkie odmiany: jedne w kolorze kości słoniowej, inne – herbaciane obok krwistej czerwieni koron róż, królujących swą liczbą jak panie, oraz róż w kolorze prawdziwych dziecięcych policzków, bo ich białe kwiaty są na brzegach różowe.

Wszyscy uczniowie stoją zaskoczeni tak wielkim pięknem.

«Cóż ona z tym robi?» – pyta Filip.

«Cieszy się tym» – odpowiada mu Tomasz.

«Nie. Wyciąga z nich też olejki, dając przez to pracę setkom sług - kwiaciarzy, potrafiących wydobywać esencje. Rzymianie tego pragną. Jonatan mówił mi o tym, pokazując rachunki z ostatnich zbiorów. Oto Maria Alfeuszowa z dzieckiem. Ujrzeli nas i wołają innych...»

Rzeczywiście, Joanna i dwie Marie, a przed nimi Margcjam, biegną z otwartymi ramionami na powitanie. Szybko podchodzą do Jezusa i Piotra. Upadają na twarz przed Jezusem.

«Pokój wam wszystkim. A gdzie jest Moja Matka?»

«Pośród róż, Nauczycielu, z Elizą. O! Jest uzdrowiona! Może stawić czoła światu i iść za Tobą. Dziękuję, że posłużyłeś się w tym celu mną.»

«To Ja ci dziękuję, Joanno. Widzisz, że pożyteczne było twoje przybycie do Judei? Margcjamie, oto podarki dla ciebie. Ta piękna kukiełka i śliczne owce. Podobają ci się?»

Dziecko nie potrafi złapać tchu z radości. Idzie do Jezusa, który pochyla się, aby dać mu kukiełkę, i tak pozostaje, by spojrzeć mu prosto w twarz. Dziecko rzuca się Jezusowi na szyję, całując Go spontanicznie, [mocno], jak tylko potrafi.

«Dzięki temu staniesz się łagodny jak owieczki, a później zostaniesz dobrym pasterzem tych, którzy wierzą w Jezusa. Prawda?»

Margcjam mówi: «Tak, tak, tak», wstrzymując oddech, z oczami promieniejącymi z radości.

«Teraz idź do Piotra, a Ja idę do Mojej Matki. Widzę tam, rąbek Jej welonu, który przesuwa się szybko wzdłuż różanego żywopłotu.»

Biegnie do Maryi i tuli Ją do serca na zakręcie ścieżki. Maryja po pierwszym pocałunku wyjaśnia, jeszcze całkiem zdyszana:

«Eliza idzie za Mną... Biegłam, aby Cię pocałować... bo nie mogłabym Cię nie pocałować, Synu... a nie chciałam tego robić przy niej... Bardzo się zmieniła... ale jej serce cierpi jeszcze w obliczu tych radości, których sama już nigdy nie doświadczy. Oto ona.»

Eliza żywo wykonuje ostatnie kroki, klęka i całuje szatę Jezusa. To już nie jest tragiczna niewiasta z Betsur, lecz starsza kobieta, poważna, nosząca ślady cierpienia na swojej twarzy i w spojrzeniu.

«Bądź błogosławiony, Nauczycielu, teraz i zawsze za to, że dałeś mi to, co utraciłam.»

«Miej coraz więcej pokoju, Elizo. Jestem zadowolony, że mogę cię tu spotkać. Wstań.»

«Ja też się z tego cieszę. Tak wiele chcę Ci powiedzieć i o tyle zapytać, Panie.»

«Będziemy mieć na to dużo czasu, bo zostanę tu kilka dni. Chodź, poznam cię z twoimi współuczniami.»

«O! Zrozumiałeś więc, co chcę Ci powiedzieć?!... że chcę się narodzić ponownie do nowego życia – Twojego; znaleźć rodzinę – Twoją; odnaleźć synów – Twoich. Tak jak mówiłeś to o Noemi w moim domu w Betsur. Jestem nową Noemi dzięki Twej łasce, Panie. Bądź za to błogosławiony! Nie jestem już rozgoryczona i bezpłodna. Jeszcze będę matką. A jeśli Maryja na to pozwoli, będę też trochę Twoją matką i poza tym – matką synów Twojej nauki.»

«Tak, będziesz nią. Maryja nie będzie zazdrosna. Ja zaś będę cię kochał tak, że nie będziesz żałować tego, iż przyszłaś. Chodźmy teraz do tych, którzy chcą ci powiedzieć, iż kochają cię jak bracia.»

I Jezus bierze ją za rękę i prowadzi do nowej rodziny.

Podróż z okazji Pięćdziesiątnicy, dobiegła końca.


   

Przekład: "Vox Domini"