Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

89. MARGCJAM POWIERZONY PORFIREI, MAŁŻONCE PIOTRA.

Napisane 24 lipca 1945. A, 5764-5773

Jezus jest na Jeziorze Galilejskim, z apostołami. To poranek. Są tam wszyscy apostołowie. Jest z nimi nawet Judasz, już całkowicie zdrowy, z obliczem łagodniejszym z powodu [przebytego] cierpienia i troskliwości, jakiej zaznał. Jest też Margcjam, nieco przejęty z powodu tego, że po raz pierwszy znajduje się w łodzi na wodzie. Nie chce tego okazywać, lecz każde nieco gwałtowniejsze kołysanie sprawia, że czepia się jednym ramieniem szyi owieczki która z nim dzieli lęk, becząc żałośnie a drugim chwyta co może: maszt, krzesło, wiosło znajdujące się w zasięgu jego ręki. [Chwyta] nawet nogę Piotra lub Andrzeja, lub chłopców pomagających na łodzi, którzy przechodzą obok niego, wykonując swe czynności. Zamyka oczy przekonany, że to jego ostatnia godzina.

Piotr odzywa się do niego od czasu do czasu, klepiąc go po policzkach: «No! Boisz się? Uczeń nigdy nie może się bać...»

I dziecko potakuje skinieniem głowy. Skoro jednak zrywa się silniejszy wiatr, a woda burzy się coraz bardziej, w miarę jak zbliżają się do ujścia Jordanu, chwyta się mocniej i częściej przymyka oczy. Gdy łódź nagle zmienia kierunek z powodu fali uderzającej w burtę, wydaje okrzyk przerażenia.

Niektórzy śmieją się i drwią, żartując z Piotra, że stał się ojcem chłopca, który nie ma zadatków na rybaka. Żartują z Margcjama, że boi się teraz [przepłynąć] kilka stadiów po jeziorze, a zawsze mówi, że chce iść przez ziemie i morza głosząc Jezusa. Lecz Margcjam broni się mówiąc:

«Każdy boi się tego, czego nie zna. Ja – wody, Judasz – śmierci...»

Domyślam się, że Judasz bardzo bał się śmierci i dziwię się, że nie reaguje na tę uwagę, lecz przeciwnie, mówi:

«Słusznie powiedziałeś. Boimy się tego, czego nie znamy. Teraz jednak już dopływamy. Betsaida jest oddalona o kilka stadiów i z pewnością znajdziesz tam miłość. Ja chciałbym się znaleźć w małej odległości od domu Ojca i być pewnym, że znajdę tam miłość!» – [Judasz] powiedział to tonem zmęczonym i smutnym.

«Nie dowierzasz Bogu?» – pyta zaskoczony Andrzej.

«Nie, to sobie nie dowierzam. W tych dniach choroby, otoczony niewiastami czystymi i dobrymi, poczułem się tak mały duchem! Ileż rozmyślałem! Powiedziałem sobie: “Jeśli one usiłują stawać się coraz lepsze i zdobyć Niebo, czegóż to ja nie powinienem czynić?” Ponieważ one wydawały mi się zawsze już święte, a czują się wciąż grzesznicami. A ja?... Czy ja kiedykolwiek do tego dojdę, Nauczycielu?»

«Z dobrą wolą można wszystko» [– odpowiada Jezus.]

«Moja wola jednak jest bardzo niedoskonała...»

«Pomoc Boża daje jej to, czego jej brak do doskonałości. Twoja obecna pokora pochodzi z choroby. Widzisz więc, że dobry Bóg zatroszczył się, żeby poprzez to bolesne wydarzenie dać ci coś, czego nie posiadałeś» [– mówi Jezus.]

«To prawda, Nauczycielu. Ale te niewiasty! Jakie doskonałe uczennice! Nie mówię o Twojej Matce, bo o Niej to wiemy, lecz mówię o innych. O! Zaprawdę one nas przewyższyły. Ja byłem jedną z pierwszych prób ich przyszłej posługi. Ale, wierz mi, Nauczycielu, możesz być za nie pewny. Eliza i ja byliśmy pod ich opieką. Eliza powróciła do Betsur z odnowioną duszą, a ja... ja mam nadzieję odnowić swoją teraz, gdy one nade mną pracowały...»

Judasz, jeszcze osłabiony, płacze. Jezus siedząc przy nim kładzie mu rękę na głowie. Daje znak innym, żeby się nie odzywali.

Piotr i Andrzej nie mówią, bo pochłonięci są ostatnimi manewrami dopływania. Co do Zeloty, Mateusza, Filipa i Margcjama to z pewnością nie mają zamiaru mówić: jeden – ogarnięty lękiem z powodu przybywania [na miejsce], inni – wskutek naturalnej rozwagi.

Łódź płynie Jordanem i po chwili zatrzymuje się przy brzegu. Pomocnicy wychodzą, żeby przytrzymać łódź na miejscu, przymocowują ją liną do kamienia i kładą deskę, która posłuży jako kładka. Piotr wkłada długą szatę. To samo czyni Andrzej. Druga łódź wykonuje ten sam manewr i inni apostołowie wychodzą. Jezus i Judasz wysiadają także. Piotr podaje chłopcu jego szatę i poprawia ją, aby dobrze wyglądał przed jego żoną. I oto wszyscy, także owieczki, są na brzegu.

«A teraz chodźmy» – mówi Piotr.

Jest naprawdę wzruszony. Podaje rękę dziecku. [Chłopiec] także z powodu wielkiego wzruszenia zapomina nawet o owcach, którymi zajmuje się Jan. Pyta z niespodziewaną obawą:

«Czy jednak ona mnie zechce? Czy będzie mnie bardzo kochać?»

Piotr zapewnia go, że tak, jednak być może ta obawa mu się udziela, więc odzywa się do Jezusa:

«Ty jej to powiedz... Ty, Nauczycielu, powiedz Porfirei.»

Jezus uśmiecha się, ale obiecuje się tym zająć. Doszli do domu bardzo szybko, idąc brzegiem rzeki. Przez otwarte drzwi widać Porfireę zajętą domowymi obowiązkami.

«Pokój tobie!» – mówi Jezus, podchodząc do drzwi kuchni, w której niewiasta właśnie układa naczynia.

«Nauczycielu! Szymonie!»

Niewiasta biegnie, by upaść na twarz u stóp Jezusa, a potem – męża. Następnie wstaje i z miłym wyrazem niezbyt pięknej twarzy mówi, rumieniąc się:

«Tak długo na was czekałam! Czy jesteście zdrowi? Chodźcie! Chodźcie! Musicie być zmęczeni...»

«Nie. Przybywamy z Nazaretu, w którym zatrzymaliśmy się na kilka dni, i potem byliśmy także w Kanie. W Tyberiadzie były łodzie. Widzisz, że nie jesteśmy zmęczeni. Mamy ze sobą dziecko i Judasza, syna Szymona, osłabionego chorobą.»

«Dziecko? Taki mały uczeń?»

«To sierota, którą przygarnęliśmy w drodze.»

«O! Mój kochany! Chodź, mój skarbie, niech cię ucałuję!»

Dziecko, które pozostało zalęknione i w połowie ukrywa się za Jezusem, pozwala bez oporu pocałować się kobiecie, która uklękła, żeby być na jego wysokości.

«A teraz znowu zabierzecie go ze sobą? Ciągle z wami, taki mały? To go zmęczy...»

Niewiasta jest pełna litości. Tuli chłopca w ramionach i trzyma policzek przy jego policzku.

«W istocie miałem inny pomysł: powierzyć go jakiejś uczennicy, kiedy oddalimy się z Galilei, znad jeziora...»

«Mnie, prawda, Panie? Ja nie mam dzieci, ale mam krewnych i wiem, jak się zająć dziećmi. Jestem uczennicą, która nie potrafi mówić i która nie ma dość zdrowia, by iść za Tobą, jak to robią inne, które... o! Ty wiesz! Byłabym też tchórzliwa, lecz Ty wiesz, w jakich kleszczach jestem trzymana. Kleszczach? Tak to powiedziałam? Nie, ja jestem między dwoma linami, które mnie ciągną w przeciwnych kierunkach i nie mam odwagi jednej zerwać. Pozwól mi przynajmniej usłużyć Ci trochę, jako matka-uczennica dla tego dziecka. Nauczę go tego, czego inne uczą tak wielu ludzi... Kochać Ciebie...»

Jezus kładzie jej rękę na głowie, uśmiecha się i mówi:

«Przyprowadziliśmy tu dziecko dlatego, że tu znajdziemy dla niego matkę i ojca. Oto rodzina.»

Jezus wkłada rękę Margcjama w dłoń Piotra którego oczy szklą się mocno i w dłoń Porfirei:

«Wychowajcie w świętości tego niewinnego.»

Piotr, który już o tym wiedział, wyciera łzę wierzchem dłoni, lecz kobieta, która tego nie oczekiwała, pozostaje przez chwilę niema z zaskoczenia, a potem na nowo upada na kolana i mówi:

«O! Mój Panie! Wziąłeś mi małżonka, czyniąc mnie jakby wdową. A teraz dajesz mi syna... przywracasz więc wszystkie róże mojemu życiu: nie tylko te, które zabrałeś, lecz i te, których nigdy nie miałam. Bądź błogosławiony! Będę go kochać bardziej, niż gdyby go zrodziły moje wnętrzności, bo otrzymałam go od Ciebie.» – I niewiasta całuje szatę Jezusa... i całuje dziecko, a potem tuli chłopca do piersi... Jest szczęśliwa...

«Pozwólmy jej dać upust uczuciu... – mówi Jezus – Ty też zostań, Szymonie. Pójdziemy do miasta nauczać. Powrócimy wieczorem, aby prosić cię o posiłek i schronienie.»

Jezus wychodzi z apostołami, zostawiając w spokoju troje...

Jan mówi: «Mój Panie, dziś Szymon jest szczęśliwy!»

«Czy ty też chcesz dziecka?» [– pyta Jana Jezus.]

«Nie. Ja chciałbym tylko dwojga skrzydeł, żeby wznieść się aż do bram Niebios, żeby się nauczyć języka Światłości, aby o Niej powiedzieć ludziom» – i Jan się uśmiecha.

Przywiązują owce w głębi ogrodu, blisko chatki, w której znajdują się sieci dają im liście, trawę i wodę ze studni, a potem odchodzą do miasta.


   

Przekład: "Vox Domini"