Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

105. WIEDZA NIE JEST ZEPSUCIEM,

KIEDY JEST RELIGIĄ

Napisane 3 sierpnia 1945. A, 5882-5902

Gdy łódź zatrzymuje się w małym porcie Tyberiady, kilku próżniaków spacerujących blisko małego mola biegnie, by popatrzeć. Są tu ludzie wszystkich grup społecznych i wszelkich narodowości. [Widać] szaty hebrajskie, długie i wielokolorowe, długie włosy i wyniosłe brody Izraelitów. Mieszają się one z szatami z białej wełny, krótszymi i pozbawionymi rękawów, oraz obliczami gładkimi i włosami krótkimi potężnych Rzymian. Grecy mają ubrania jeszcze krótsze, okrywające ich ciała smukłe i delikatne. Ci ostatni zdają się nawet w przyjmowanych pozach [odbijać] sztukę swego dalekiego narodu, podobni do posągów bogów, którzy zstąpili na ziemię w ludzkich ciałach. Są okryci miękkimi tunikami, twarze mają klasyczne, włosy – ułożone i poperfumowane, na ramionach – bransolety, błyszczące w czasie ich wystudiowanych ruchów.

Liczne kurtyzany mieszają się z tymi dwoma kategoriami ludzi, Rzymianie bowiem i Grecy nie wahają się manifestować swej miłości na placach i ulicach. Palestyńczycy zaś powstrzymują się od tego, odchodzą, by oddać się potem swobodnej miłości z kurtyzanami we wnętrzu swych domów. Widać to wyraźnie, gdyż kobiety lekkich obyczajów – pomimo piorunowania ich wzrokiem przez tych, których przyzywają – wołają poufale po imieniu przeróżnych Hebrajczyków, pomiędzy którymi nie brak i przystrojonego wstęgami faryzeusza.

Jezus idzie w kierunku miasta dokładnie tam, gdzie najliczniej gromadzi się tłum najbardziej elegancki. Wytworny tłum tworzą w przeważającej części Rzymianie i Grecy, garść dworzan Heroda i inne osobistości. Sądzę, że są to kupcy z wybrzeża Fenicji, z Sydonu i Tyru, bo mówią o tych miastach, o sklepach i statkach.

Zewnętrzne krużganki term wypełnia ten wytworny i próżnujący tłum, który traci swój czas na dyskutowaniu o sprawach bardzo małej wagi. [Mówią] o ulubionym dyskobolu lub atlecie najbardziej zwinnym i najlepiej zbudowanym w grecko-rzymskiej walce. Albo rozprawiają o modzie i ucztach, umawiają się na spotkania lub radosne spacery. Idą zaprosić najpiękniejsze kurtyzany lub damy, które wyperfumowane i uczesane wychodzą z term lub z pałaców, rozchodząc się po centrum Tyberiady, całym w marmurze, przyozdobionym artystycznie jak salon.

Oczywiście przejście grupy [apostołów] wywołuje ogromną ciekawość. Staje się ona wprost chorobliwa, gdy ktoś rozpoznaje Jezusa i mówi, że widział Go w Cezarei, lub gdy ktoś rozpoznaje Magdalenę. Jest cała owinięta płaszczem i białym welonem, który opada jej na czoło i na policzki. Ma spuszczoną głowę, więc nieznacznie widać jej zakrytą twarz.

«To Nazarejczyk, który uzdrowił córeczkę Walerii» – mówi jakiś Rzymianin.

«Chciałbym zobaczyć jakiś cud» – odpowiada mu inny Rzymianin.

«Ja chciałbym Go usłyszeć, jak przemawia. Mówią, że to wielki filozof. Może powiemy Mu, żeby przemówił?» – pyta jakiś Grek.

«Nie zajmuj się tym, Teodasie. On głosi tylko mrzonki. Pasowałby tragikowi do satyry» – odpowiada mu inny Grek.

«Nie niepokój się, Arystobulusie. Wygląda na to, że właśnie zstąpił z obłoków i chodzi po twardym [gruncie]. Widzisz, że ma eskortę kobiet młodych i pięknych?» – żartuje jakiś Rzymianin.

«Ale czy tamta to nie Maria z Magdali! – woła Grek, a potem krzyczy: – Lucjuszu! Korneliuszu! Tytusie! Ależ spójrzcie, to Maria!»

«To nie jest ona! Maria w takim ubraniu! Pijany jesteś?»

«To ona. Mówię ci to. Nie mogę się mylić, nawet jeśli jest tak przebrana.»

Rzymianie i Grecy skupiają się wokół grupy apostołów, którzy przemierzają w poprzek plac wypełniony krużgankami i fontannami. Nawet niewiasty przyłączają się do ciekawskich. Jakaś kobieta niemal wchodzi pod welon Marii, żeby lepiej zobaczyć, i staje osłupiona widząc, że to istotnie ona. Pyta:

«Cóż ty porabiasz tak ubrana?» – i śmieje się pogardliwie.

Maria zatrzymuje się, prostuje, podnosi rękę i odsłania twarz, odrzucając do tyłu welon. Ukazuje się Maria z Magdali, dama panująca nad wszystkim, co jest godne pogardy, i pani już pani swych uczuć.

«To ja, tak – mówi swym wspaniałym głosem i z błyskami w przepięknych oczach. – To ja i podnoszę welon, żebyście nie myśleli, że się wstydzę być z tymi świętymi.»

«Och! Och! Maria ze świętymi! Ależ zostaw ich! Nie upokarzaj się!» – mówi kobieta.

«Upokorzona byłam aż dotąd. Teraz już nie jestem.»

«Oszalałaś? Albo to jakiś kaprys?»

Jakiś Rzymianin lekceważącym tonem mówi, mrugając do niej okiem:

«Chodź ze mną. Ja jestem piękniejszy i radośniejszy niż ten płaczliwy wąsacz, który zadręcza życie i czyni z niego pochówek. Życie jest piękne! Tryumf! Orgia radości! Chodź. Będę umiał ich wszystkich przewyższyć, aby cię uszczęśliwić» – mówi młodzieniec, brunet o twarzy spiczastej i miłej, i idzie ją dotknąć.

«Na bok! Nie dotykaj mnie. Dobrze powiedziałeś: życie, jakie wy prowadzicie, to orgia i to najbardziej zawstydzająca. To budzi moje obrzydzenie.»

«Och! Och! Jednak niedawno to było twoje życie» – odpowiada Grek.

«Teraz udaje dziewicę» – śmieje się szyderczo jakiś herodianin.

«Zniszczysz świętych! Twój Nazarejczyk straci z tobą aureolę. Chodź z nami» – upiera się Rzymianin.

«To wy chodźcie ze mną za Nim. Przestańcie być zwierzętami i stańcie się przynajmniej ludźmi.»

W odpowiedzi rozlega się chóralny wybuch śmiechu i szyderstw. Jedynie stary Rzymianin mówi:

«Uszanujcie niewiastę. Jest wolna, by czynić, co chce. Ja staję w jej obronie.»

«Demagog! Słyszysz go! Zaszkodziło ci wino wczorajszego wieczora?» – pyta jakiś młodzieniec.

«Nie. To hipochondryk, bo bolą go plecy» – odpowiada inny.

«Idź do Nazarejczyka, niech cię podrapie.»

«Idę do Niego, żeby ze mnie zdrapał błoto, jakie mam na sobie po kontakcie z wami» – odpowiada starszy mężczyzna.

«O! Kryspus się zdeprawował mając sześćdziesiąt lat!» – żartuje wielu, stając kołem wokół niego.

Lecz mężczyzna nazwany Kryspusem nie troszczy się o kpiny i idzie za Magdaleną. Ta dochodzi do Nauczyciela, który usunął się do cienia bardzo pięknej budowli, rozciągającej się w formie eksedry po dwóch stronach placu. Jezusa już pochwycił uczony w Piśmie, który wyrzuca Mu, że jest w Tyberiadzie i w takim towarzystwie.

«A ty, dlaczego tu jesteś? Dlaczego wyrzucasz Mi, że jestem w Tyberiadzie? Ja mówię ci, że w Tyberiadzie także a nawet bardziej niż gdzie indziej są dusze potrzebujące zbawienia» – odpowiada mu Jezus.

«One nie mogą być zbawione. To poganie, bezbożni, grzesznicy.»

«To do grzeszników przyszedłem. Aby poznali Boga Prawdziwego. Do wszystkich. Także do ciebie przyszedłem.»

«Ja nie potrzebuję ani nauczyciela, ani odkupiciela. Ja jestem czysty i wykształcony.»

«Obyś był nim choć w takim stopniu, żeby poznać swój stan!»

«A Ty, obyś poznał, jak bardzo Ci szkodzi towarzystwo prostytutki.»

«Przebaczam ci także w jej imieniu. Ona, w swej pokorze, stawia czoło swemu grzechowi. Ty, z powodu twej pychy, podwajasz swe grzechy.»

«Nie mam grzechów.»

«Masz [grzech] największy. Nie ma w tobie miłości.»

Uczony w Piśmie mówi:

«Głupiec!» – i odwraca się do Niego plecami.

«To moja wina, nauczycielu! – mówi Magdalena i, widząc bladość twarzy Dziewicy Maryi, jęczy: – Przebacz mi. Z mojego powodu znieważono Twego Syna. Odejdę...»

«Nie. Ty pozostań tam, gdzie jesteś. Tego chcę Ja» – mówi Jezus głosem władczym i z takim błyskiem w oczach i z taką władczością w całej osobie, że niemal nie można na Niego patrzeć. A potem mówi łagodniej: – «Ty pozostań tam, gdzie jesteś. A jeśli ktoś nie znosi twego sąsiedztwa, niech odejdzie tylko on.»

Jezus udaje się w drogę, kierując się ku zachodniej części miasta.

«Nauczycielu! – woła korpulentny, starszy Rzymianin, który bronił Magdaleny. Jezus odwraca się.

«Nazywają Cię nauczycielem i ja także nadaję Ci to imię. Pragnąłem usłyszeć Cię, jak mówisz. Jestem w połowie filozofem, a w połowie – wesołkiem. Czy Ty mógłbyś uczynić ze mnie człowieka szlachetnego?»

Jezus patrzy na niego uważnie i mówi:

«Opuszczam miasto, w którym króluje podłość i ludzkie zezwierzęcenie i gdzie pogarda jest panem.»

I idzie dalej. Mężczyzna [rusza] za Nim, spocony i zmęczony, gdyż krok Jezusa jest pospieszny, a on jest otyły i starszy, ociężały też przez swe nałogi. Piotr odwrócił się i powiadomił o tym Jezusa.

«Pozwól mu iść. Nie zajmuj się tym.»

W chwilę potem Iskariota mówi:

«Ależ ten człowiek idzie za nami. To niedobrze!»

«Dlaczego? Z litości czy z innej przyczyny?»

«Litość dla niego? Nie. To dlatego, że nieco dalej z tyłu idzie ten uczony w Piśmie z innymi żydami.»

«Zostaw ich. Byłoby jednak lepiej, gdybyś miał litość nad nim niż nad sobą.»

«Nad Tobą, Nauczycielu.»

«Nie, nad tobą, Judaszu. Bądź szczery, zdając sobie sprawę z twoich uczuć i uznając je.»

«Ja naprawdę mam litość nad tym starym człowiekiem. To meczące iść za Tobą, wiesz?» – odzywa się Piotr zlany potem.

«Podążając za Doskonałością zawsze się męczymy, Szymonie.»

Mężczyzna idzie za nimi niestrudzenie, usiłując być blisko niewiast, choć nie zwraca się do nich ani słowem. Magdalena płacze cicho pod swą zasłoną.

«Nie płacz, Mario – mówi do niej Najświętsza Panna, aby ją pocieszyć. Bierze ją za rękę – Potem ludzie będą cię szanować. To pierwsze dni są najstraszniejsze.»

«O! To nie z mojego powodu, lecz – Jego! Gdybym miała Go skrzywdzić, nie wybaczyłabym sobie tego. Słyszałaś, co powiedział uczony w Piśmie? Ja Go kompromituję.»

«Biedna córko! Czy nie wiesz, że podobne słowa syczały już jak liczne węże wokół Jezusa, zanim jeszcze pomyślałaś, żeby przyjść do Niego? Szymon mówił Mi, że oskarżali Go już o to w zeszłym roku, bo uzdrowił trędowatą, niegdyś grzesznicę, którą widział w chwili cudu, a potem już nigdy więcej. To była niewiasta starsza ode Mnie, która jestem Jego Matką. Czy nie wiesz, że musiał uciekać z “Pięknych Źródeł”, bo jedna z twoich sióstr, nieszczęśliwa, poszła tam, ażeby się wyzwolić? Jak mogą Go oskarżać, skoro jest bez grzechu? Przez kłamstwa. A gdzie je znaleźć? W Jego misji pośród ludzi. Czyn dobry przedstawia się jako dowód winy. I w ten sposób coś, co uczyni Mój Syn, zawsze będzie dla nich grzechem. Gdyby zamknął się w pustelni, obwinialiby Go o lekceważenie ludu Bożego. Idzie między lud Boży, [mówią, że] jest winny, bo to czyni. Dla nich zawsze jest winny.»

«Oni są więc ohydnie źli!»

«Nie. Są uparcie zamknięci na Światło. On, Mój Jezus, jest Wiecznie Niezrozumianym i będzie takim zawsze i coraz bardziej.»

«Nie cierpisz z tego powodu? Zdajesz mi się taka pogodna.»

«Nie mów nic. To tak, jakby Moje serce otaczały kłujące ciernie. Przy każdym oddechu ranią Mnie, ale niech On o tym nie wie! Ukazuję się taką, żeby Go podtrzymać Moją pogodą. Jeśli Matka Go nie pocieszy, gdzież Mój Jezus będzie mógł znaleźć pocieszenie? Na czyją pierś będzie mógł skłonić głowę nie będąc ranionym lub oczernionym, dlatego że to robi? Jest więc słuszne, żebym Ja – nie zważając na ciernie, które rozdzierają Mi serce, ani na łzy, które piję w godzinach samotności – podała Mu delikatny płaszcz miłości. Daję uśmiech, niezależnie od ceny, aby On był spokojny, spokojniejszy... aż do chwili, gdy zalew nienawiści będzie tak wielki, że wszystko będzie już nieprzydatne, nawet matczyna miłość...»

Dwie łzy znaczą bladą twarz Maryi. Dwie siostry patrzą na nią, bardzo wzruszone.

«Ale On ma nas, my Go kochamy. I apostołowie...» – mówi Marta, żeby Ją pocieszyć.

«On ma was, tak. Ma apostołów... jeszcze bardzo nie dorastających do swego zadania... I Moja boleść jest silniejsza, bo wiem, że On wie wszystko...»

«On wie zatem, że ja chcę być Mu posłuszna aż do całopalenia, jeśli trzeba?» – pyta Maria Magdalena.

«Wie o tym. Ty jesteś wielką radością na Jego ciężkiej drodze.»

«O, Matko!» – Magdalena ujmuje dłoń Maryi i całuje ją serdecznie.

Tyberiada kończy się na podmiejskich ogrodach. Za nimi biegnie zakurzona droga do Kany, mająca z jednej strony sady, a z drugiej – łąki i pola spalone letnim słońcem. Jezus wchodzi do sadu i zatrzymuje się w cieniu gęstych drzew. Niewiasty dochodzą do Jezusa, na końcu – zasapany Rzymianin. Naprawdę jest u kresu sił. Zajmuje miejsce nieco w oddaleniu, nie mówi, lecz przygląda się.

«Zjedzmy coś, gdy wypoczywamy – mówi Jezus. – Jest tutaj studnia i wieśniak w pobliżu. Idźcie go poprosić o wodę.»

Jan i Tadeusz idą. Powracają z dzbanem pełnym wody aż po brzegi. Za nimi idzie wieśniak, ofiarowując wspaniałe figi.

«Niech Bóg ci odpłaci zdrowiem i plonami.»

«Niech Bóg Ciebie strzeże. Jesteś Nauczycielem, prawda?»

«Tak.»

«Przemówisz tutaj?»

«Nie ma nikogo, kto tego pragnie.»

«Ja, Nauczycielu. Bardziej niż wody, która jest tak dobra, kiedy jest się spragnionym» – woła Rzymianin.

«Jesteś spragniony?»

«Tak bardzo. Szedłem za Tobą od miasta.»

«Nie brak w Tyberiadzie źródeł ze świeżą wodą...»

«Nie pojmuj mnie niewłaściwie, Nauczycielu, lub nie udawaj, że źle rozumiesz. Szedłem za Tobą, żeby usłyszeć, jak przemawiasz.»

«Ale dlaczego?»

«Nie wiem jak [to się stało] ani dlaczego. Widząc ją... wskazuje Magdalenę. Nie wiem. Coś mi mówiło: “On powie ci o rzeczach, o których jeszcze nie wiesz.” I przyszedłem.»

«Dajcie temu mężowi wody i figi. Niech wzmocni swe ciało.»

«A ducha?»

«Ducha wzmacnia Prawda.»

«To dlatego szedłem za Tobą. Szukałem prawdy w nauce. Znalazłem zepsucie. Nawet w najlepszych doktrynach jest zawsze coś, co nie jest dobre. Upodliłem się aż do mdłości i stałem się mężem wzbudzającym wstręt, nie mającym żadnej przyszłości, tylko tę godzinę, w której żyję.»

Jezus przygląda mu się uważnie, cały czas jedząc chleb i figi, przyniesione przez apostołów.

Posiłek szybko się kończy. Jezus nadal siedzi, zaczyna mówić, jakby się zwracał z prostym pouczeniem do swych apostołów. Wieśniak także zostaje całkiem blisko.

«Wielu jest tych, którzy szukają Prawdy przez całe swe życie, a nie udaje się im jej znaleźć. Wydają się szaleńcami, którzy pragną ujrzeć wszystko, a trzymają tablice z brązu na oczach i idą po omacku, jakby w konwulsjach. I tak coraz bardziej oddalają się od Prawdy albo ją ukrywają, przewracają na nią rzeczy, które podczas szalonego poszukiwania przesuwają i potrącają. Nie może się im przydarzyć nic innego, szukają bowiem Prawdy tam, gdzie jej być nie może.

Dla znalezienia Prawdy trzeba połączyć inteligencję oraz miłość i trzeba patrzeć na rzeczy nie tylko oczyma mądrymi, lecz dobrymi, bo dobroć ma więcej wartości niż mądrość. Kto kocha, zawsze znajdzie drogę ku Prawdzie. Kochać nie oznacza doznawać przyjemności w ciele i przez ciało. To nie jest miłość, lecz zmysłowość. Miłość jest uczuciem duszy do duszy, sfery wyższej wobec sfery wyższej. Przez nią w towarzyszce nie widzi się niewolnicy, lecz rodzącą dzieci, tylko ją to znaczy połowę, która formuje z mężczyzną całość zdolną stworzyć życie, wiele [istot] żywych. [Widzi się] w towarzyszce matkę, siostrę i córkę mężczyzny, słabszą niż noworodek lub silniejszą od lwa, zależnie od okoliczności. Jako matkę, siostrę, córkę trzeba ją kochać z szacunkiem [budzącym] ufność i poczucie bezpieczeństwa.

To, co nie jest tym, o czym mówię, nie jest miłością, lecz występkiem. Nie wznosi on, lecz poniża; nie prowadzi ku Światłu, lecz ku ciemnościom; nie ku gwiazdom, lecz ku błotu. Kochać niewiastę, aby umieć kochać bliźniego... Kochać bliźniego, ażeby umieć kochać Boga. Oto droga do znalezienia Prawdy. Prawda jest tutaj, o ludzie szukający jej. Prawda to Bóg. To klucz do zrozumienia nauki.

Jest tylko jedna doktryna bezbłędna: Boża. Jakże człowiek może odpowiedzieć na swoje “dlaczego”, jeśli nie wierzy w Boga, który mu udziela odpowiedzi? Któż może odsłonić choćby tylko tajemnice stworzenia, jeśli nie Najwyższy Sprawca, który powołał do istnienia całe to stworzenie? Jak pojąć żyjący cud, jakim jest człowiek, w którym miesza się doskonałość zwierzęca z doskonałością nieśmiertelną, jaką stanowi dusza, przez którą jesteśmy bogami? O ile mamy w sobie duszę żyjącą, to znaczy wolną od błędów, które poniżają [nawet] zwierzę. Człowiek zaś popełnia je i chełpi się z ich popełniania.

Przytaczam wam słowa Hioba, o poszukujący Prawdy: “Zapytaj zwierząt roboczych – one cię pouczą; ptaków – a dadzą ci zrozumienie. Mów do ziemi, a ona ci odpowie, do ryb, a ci wyjaśnią.”

Tak, ziemia, ta ziemia zielona i ukwiecona, owoce pęczniejące na drzewach, rozmnażające się ptaki, prądy wiatru rozpraszające obłoki, to słońce, które nie myli się w swym wschodzeniu od wieków i tysiącleci, wszystko mówi o Bogu, wszystko wyjaśnia Boga, wszystko ujawnia i odkrywa Boga. Jeśli nauka nie opiera się na Bogu, staje się błędem: nie wznosi, lecz poniża. Wiedza nie jest zepsuciem, jeśli jest religią. Kto poznaje w Bogu, nie upada, ma bowiem poczucie swej godności i wierzy w swą wieczną przyszłość. Trzeba jednak szukać Boga rzeczywistego. Nie zjaw, które nie są bogami, lecz majaczeniem ludzi, ogarniętych jeszcze opaskami duchowej niewiedzy, dla których nie ma cienia wiedzy w ich religii ani cienia prawdy w ich wierze.

Każdy wiek jest dobry, by stać się mędrcem. To też jest powiedziane u Hioba: “Wieczorem wstanie dla ciebie światłość, podobna do tej w południe, a kiedy zdać ci się będzie, że życie twe osiągnęło kres, powstaniesz jak poranna jutrzenka. Będziesz pełen ufności z powodu nadziei, czekającej na ciebie.”

Wystarczy dobra wola, żeby odnaleźć Prawdę. Wcześniej czy później ona pozwala się odkryć. Gdy jednak zostaje już odnaleziona, biada temu, kto za nią nie idzie, naśladując upartych Izraelitów. Oni trzymając już w rękach nitkę prowadzącą do odnalezienia Boga: wszystko, co powiedziano o Mnie w Księdze [Pisma] nie chcą udać się do Prawdy i nienawidzą jej, gromadząc w umysłach i sercach kamienie nienawiści i formułek. Nie wiedzą, że z powodu ich ociężałości ziemia otworzy się pod ich krokami. Oni uważają je za marsz tryumfalny, a jest to tylko przejście niewolnika formalizmu, urazy, egoizmu. Zostaną pochłonięci tam, gdzie idą, winni pogaństwa świadomego, bardziej [obciążającego] winą niż to, które narody same sobie nałożyły, ażeby mieć religię, która regulowałaby ich zachowanie.

Co do Mnie, to nie odrzucam tych, którzy się nawracają spośród dzieci Izraela, i tak samo nie odrzucam bałwochwalców wierzących w to, co im dano do wierzenia, ale którzy w środku, w swoim wnętrzu, mówią jęcząc: “Dajcie nam Prawdę!”

Skończyłem mówić. Teraz odpocznijmy w tej zieleni, jeśli ten mąż na to pozwoli. Dziś wieczorem pójdziemy do Kany.»

«Panie, odchodzę. Ale ponieważ nie chcę profanować wiedzy, jakiej mi udzieliłeś, dziś wieczorem odejdę z Tyberiady. Opuszczam tę ziemię. Oddalę się z moim sługą na wybrzeże, do Lukki. Mam tam dom. Dałeś mi wiele. Rozumiem, że nie możesz dać więcej staremu epikurejczykowi. Ale z tym, co mi dałeś, mogę już odbudować moje myśli. A... Ty proś Twego Boga za starego Kryspusa, Twego jedynego słuchacza w Tyberiadzie. Módl się, żebym zanim mnie ściśnie Libitina mógł Cię znowu usłyszeć i przy pomocy środków, jakie, jak sądzę, mogę w sobie wytworzyć dzięki Twoim słowom zrozumieć Ciebie lepiej i pojąć lepiej Prawdę. Żegnaj, Nauczycielu.»

Żegna się na sposób rzymski. Ale potem, przechodząc w pobliżu kobiet siedzących nieco w oddali, kłania się przed Marią z Magdali i mówi:

«Dziękuję, Mario. To dla mnie dobro, że cię poznałem. Dawnemu towarzyszowi uczt dałaś skarb, jakiego szukał. Jeśli dojdę tam, gdzie ty już jesteś, będę to zawdzięczał tobie. Żegnaj.»

Odchodzi. Magdalena przyciska ręce do serca z twarzą zaskoczoną i rozpromienioną. Potem na kolanach dochodzi do Jezusa:

«O! Panie! Panie! A więc to prawda, że mogę prowadzić do Dobra? O! Mój Panie! To zbyt wiele dobra!»

I pochylając się, z twarzą w trawie, całuje stopy Jezusa, na nowo oblewając je łzami teraz łzami wdzięczności, wielkiej kochającej z Magdali.


   

Przekład: "Vox Domini"