Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

107. JAN POWTARZA PRZEMOWĘ JEZUSA

[WYGŁOSZONĄ] NA GÓRZE TABOR

Napisane 5 sierpnia 1945. A, 5925-5940

Wszyscy idą właśnie chłodnym skrótem, prowadzącym do Nazaretu. Wydaje się, jakby zbocza wzniesień galilejskich zostały stworzone tego ranka, tak obmyła je niedawna burza, a rosa strzeże ich blasku i świeżości. Wszystko błyszczy w pierwszych promieniach słońca. Powietrze jest tak przejrzyste, że odkrywa się wszelkie szczegóły gór bliższych lub dalszych i daje to wrażenie promiennej lekkości.

Kiedy osiągają szczyt wzniesienia, zachwyca ich widok: skrawek jeziora najwyższej piękności w tym porannym świetle. Wszyscy podziwiają, naśladując Jezusa. Maria z Magdali jednak szybko odrywa wzrok od tego widoku, szukając czegoś z innej strony. Jej wzrok zatrzymuje się na górskich szczytach, które są na północnym zachodzie w stosunku do miejsca, w którym jest obecnie. Wydaje się, że nie znajduje. Zuzanna, która jest z nimi, pyta:

«Czego szukasz?»

«Chciałabym rozpoznać górę, na której spotkałam Nauczyciela.»

«Zapytaj Go o to.»

«O! Nie trzeba Mu przeszkadzać. Rozmawia z Judaszem z Kariotu.»

«Co za człowiek, ten Judasz!...» – szepcze Zuzanna.

Nie mówi nic, a zgaduje się resztę...

«Ta góra z pewnością nie jest na naszej drodze. Ale pewnego dnia zaprowadzę cię tam, Marto. Był świt jak ten i było tyle kwiatów... I tak wiele ludzi... O, Marto! A ja ośmieliłam się pokazać wszystkim w tej grzesznej szacie i z tymi przyjaciółmi... Mnie nie mogą obrażać słowa Judasza. Zasłużyłam na nie. Na wszystko zasłużyłam. A to cierpienie, jakie odczuwam, to moje zadośćuczynienie. Wszyscy pamiętają. Wszyscy mają prawo powiedzieć mi prawdę. A ja muszę milczeć. O! Gdyby [człowiek] zastanawiał się, zanim zgrzeszy! Ten, kto teraz mnie znieważa, jest moim największym przyjacielem, bo pomaga mi odpokutować.»

«To jednak nie przeszkadza, że źle postąpił. Matko, czy Twój Syn jest naprawdę zadowolony z tego człowieka?»

«Trzeba się wiele za niego modlić. Tak mówi Jezus...» [– odpowiada Maryja.]

Jan zostawia apostołów i idzie pomóc niewiastom w trudnym przejściu. Sandały ślizgają się tutaj tym bardziej, że na ścieżce leżą gładkie kamienie, które zdają się czerwonawymi łupkami. Jest tu niska trawa, błyszcząca, twarda, bardzo zdradliwa dla stóp, które tego nie przeczuwają. Zelota idzie w ślad za nim. Przy ich pomocy niewiasty pokonują niebezpieczne przejście.

«Ta droga jest nieco męcząca. Jednak nie ma tu kurzu ani tłumu i jest krótsza» – wyjaśnia Zelota.

«Znam ją, Szymonie. Przybyłam do tej osady w połowie zbocza, z Moimi krewnymi, gdy wyrzucono Jezusa z Nazaretu» – mówi Najświętsza Maryja, wzdychając.

«A jednak stąd świat wygląda pięknie. Oto Tabor i Hermon, a na północy góry Arbeli, a tam, w głębi, wielki Hermon. Szkoda, że nie widać morza, jak je widać z Taboru...» – mówi Jan.

«Byłeś tam?»

«Tak, z Nauczycielem.»

«Dzięki miłości Jana do nieskończoności otrzymaliśmy wielką radość, bo Jezus, tam, w górze, mówił o Bogu w zachwyceniu, jakiego nigdy dotąd nie widzieliśmy. A potem, otrzymawszy już tak wiele, otrzymaliśmy wielkie nawrócenie [– Jana z Endor]. Ty też go poznasz, Mario, i twój duch umocni się jak nigdy dotąd. Znaleźliśmy człowieka skostniałego w nienawiści, zdziczałego z powodu wyrzutów sumienia, a Jezus uczynił z niego kogoś, kto – nie waham się tak powiedzieć – będzie wielkim uczniem... jak ty, Mario. Wierz, że to, co ci mówię, jest prawdą. My, grzesznicy, jesteśmy bardziej ulegli wobec Dobra, gdy ono nas pochwyci, bo odczuwamy potrzebę przebaczenia także sobie samym» – mówi Zelota.

«To prawda. To prawda. Jesteś jednak zbyt dobry mówiąc: “my, grzesznicy”. Ty byłeś nieszczęśliwy, ale nie byłeś grzesznikiem» [– odzywa się Magdalena.]

«Jesteśmy nimi wszyscy. Jedni bardziej, inni – mniej. Ten, kto sądzi, że jest nim w najmniejszym [stopniu], jest najbardziej podatny, by nim się stać, jeśli nim jeszcze nie jest. Jesteśmy nimi wszyscy, ale najwięksi grzesznicy, kiedy się nawracają, potrafią być najbardziej zdecydowani w Dobru, tak jak byli w złu.»

«Twoja pociecha przynosi mi ulgę. Zawsze byłeś ojcem dla dzieci Teofila.»

«I jak ojciec cieszę się widząc was troje jako przyjaciół Jezusa» [– mówi Zelota.]

«Gdzie znaleźliście tego ucznia, wielkiego grzesznika?» [– dopytuje się Magdalena.]

«W Endor, Mario. Szymon chce mi przypisać zasługę wielu pięknych i dobrych rzeczy, z powodu tego, że pragnąłem ujrzeć morze. Ale jeśli Jan starszy przyszedł do Jezusa, to nie dzięki głupiemu Janowi. To dzięki Judaszowi, synowi Szymona» – mówi śmiejąc się syn Zebedeusza.

«Nawrócił go?» – pyta Marta z niedowierzaniem.

«Nie, ale on chciał iść do Endor, żeby...»

«Tak – kończy Szymon – żeby ujrzeć grotę wróżbiarki... To bardzo dziwny człowiek ten Judasz, syn Szymona... Trzeba go przyjąć takim, jaki jest... Oczywiście!... I Jan z Endor zaprowadził nas do groty, a potem został z nami. Ale, mój synu [– odzywa się Zelota do Jana –] to i tak jest twoja zasługa. Naprawdę, bez twego pragnienia nieskończoności nie poszlibyśmy tą drogą i Judasz, syn Szymona, nie zapragnąłby tego dziwnego poszukiwania.»

«Chciałabym wiedzieć, co Jezus powiedział na Taborze... jakże chciałabym rozpoznać tę górę, na której Go ujrzałam» – wzdycha Magdalena.

«To ta góra, na której o tej godzinie wydaje się rozpalać słońce, gdyż jest tam rozlewisko, gromadzące wody ze źródeł, które służy stadom. My byliśmy wyżej. Tam, gdzie szczyt zdaje się być rozszczepiony jak szeroka motyka, która chciałaby pochwycić chmury i skierować je gdzie indziej. A co do przemowy Jezusa to myślę, że Jan może ją wygłosić» [– stwierdza Zelota.]

«O! Szymonie! Czy jest możliwe, żeby jakiś chłopiec powtórzył słowa Boga?» [– protestuje Jan.]

«Chłopiec, nie. Ty – tak. Spróbuj, żeby zrobić przyjemność siostrom i mnie także, gdyż bardzo cię kocham.»

Jan jest całkiem czerwony, kiedy zaczyna powtarzać przemowę Jezusa.

«On powiedział:

“Oto nieskończona stronica, na której prądy [morskie] piszą słowo: ‘Wierzę’. Pomyślcie o chaosie Kosmosu, zanim Stwórca zechciał uporządkować żywioły i utworzyć z nich cudownie [Swoich] towarzyszy. On dał człowiekowi ziemię i to, co ją napełnia, a firmament obdarzył gwiazdami i planetami. Niczego jeszcze wtedy nie było: ani jako bezkształtnego chaosu, ani jako czegoś uporządkowanego.

Bóg to stworzył. Stworzył zatem najpierw żywioły. Były bowiem konieczne, chociaż niekiedy wydaje się, że są szkodliwe. Ale zawsze o tym myślcie: nie ma najmniejszej kropli rosy, która nie miałaby swojego dobrego powodu istnienia; nie ma owada – choćby najmniejszego i dokuczliwego – który nie miałby swojej dobrej racji, dla której istnieje. I tak nie ma straszliwej góry, wyrzucającej ze swego wnętrza ogień i rozpalone kawałki lawy, która nie miałaby swojej dobrej racji, dla której istnieje. I nie ma cyklonu bez powodu. I nie ma – przechodząc od rzeczy do osób – nie ma wydarzenia, ani płaczu, żadnej radości, żadnego urodzenia, żadnej śmierci, żadnej bezpłodności lub obfitego macierzyństwa, ani długiego małżeństwa lub szybkiego wdowieństwa, ani nieszczęścia nędzy i choroby, jak i obfitości środków i zdrowia, które nie miałoby swej dobrej racji dla istnienia. Może tego nie dostrzegać krótkowzroczność i pycha ludzka, która widzi i sądzi poprzez wszelkie katarakty i różne mgły właściwe temu, co niedoskonałe. Ale Oko Boże, ale Myśl bezgraniczna Boga widzi i wie. Tajemnica życia w wolności od jałowych wątpliwości – które szarpią nerwy, wyczerpują, zatruwają ziemski dzień – polega na umiejętności wierzenia, że Bóg czyni wszystko z rozumnego i dobrego powodu; że Bóg czyni to, co czyni, z miłości, a nie z głupim zamiarem zadawania cierpienia dla cierpienia.

Bóg już stworzył aniołów. Część z nich jednak, z powodu tego, że nie chciała uznać, iż dobrym był stopień chwały, który Bóg im przeznaczył, zbuntowała się. Z duchem wysuszonym przez brak wiary w [dobroć] ich Pana usiłowali zawładnąć niedostępnym tronem Boga. Harmonijnym umysłom aniołów wierzących [w dobroć Boga] przeciwstawili swą odmienną, niesłuszną i pesymistyczną myśl. Pesymizm, będący brakiem wiary, z duchów światłości uczynił ich duchami zaciemnionymi.

Niech żyją na zawsze ci, którzy – tak w Niebie jak i na ziemi – potrafią opierać każdą swą myśl na bazie optymizmu pełnego światła! Nigdy nie pomylą się całkowicie, nawet jeśli fakty im zaprzeczą. Nie pobłądzą, przynajmniej w tym, co dotyczy ich ducha, który nadal będzie wierzył, pokładał nadzieję, kochał ponad wszystko Boga i bliźniego. Pozostaną przez to w Bogu przez wieki wieków!

Raj został już uwolniony od tych pysznych pesymistów, którzy widzieli mroczne [punkty] w najbardziej świetlistych dziełach Bożych. Podobnie na ziemi pesymiści widzą mroki także w najbardziej czystych i promiennych czynach człowieka. Skazują w ten sposób samych siebie na ciemne więzienie, które prowadzi w końcu do mroków królestwa piekielnego: królestwa Zaprzeczenia. Pesymizm bowiem także jest Zaprzeczeniem.

Bóg zatem powołał do istnienia Stworzenie. Dla zrozumienia chwalebnej tajemnicy Naszego bytu w Trójcy Jedynego trzeba umieć wierzyć i widzieć, że na początku było Słowo i że było przy Bogu, zjednoczone przez najdoskonalszą Miłość. Mogą ją rozlewać tylko dwie [Osoby], będące [Osobami] Boskimi, a jednak Jedynym [Bogiem]. Podobnie, aby widzieć stworzenie tym, czym jest, trzeba patrzeć na nie oczyma wiary, gdyż w swoim bycie ma ono niezatarty odblask swego Stwórcy, tak jak dziecko nosi w sobie niezatarty wpływ ojca. Zobaczymy wówczas, że także tu na początku [w człowieku w raju] było niebo oraz ziemia i potem było światło, porównywalne do miłości. Albowiem światłość jest radością, tak jak jest nią miłość. Światło jest atmosferą Raju. I bezcielesny Byt, którym jest Bóg, jest Światłością. On jest Ojcem każdego światła intelektualnego, uczuciowego, materialnego, duchowego, zarówno w Niebie jak i na ziemi.

Na początku było niebo i ziemia. Im zostało dane światło i dla światła wszystko zostało stworzone. I jak w najwyższym Niebie zostały oddzielone duchy światłości od duchów ciemności, tak w stworzeniu zostały oddzielone ciemności od światła i został uczyniony Dzień i Noc. I pierwszy dzień stworzenia miał swój poranek, swój wieczór, południe i północ. Kiedy zaś światłość – [czyli] uśmiech Boga – powróciła po nocy, ręka Boża, Jego potężna wola, rozciągnęła się nad ziemią bezkształtną i pustą. Rozciągnęła się na niebie, na którym błąkały się wody: jeden z żywiołów wolnych w chaosie. [Bóg] zechciał [wtedy], żeby firmament oddzielił nieuporządkowane błąkanie się wód między niebem i ziemią, ażeby był zasłoną dla oślepiających blasków rajskich, miarą dla wód górnych, aby na wrzenie metali i atomów nie zstępowały potopy, zmywając i rozdzielając to, co Bóg jednoczył.

Na niebie został wprowadzony porządek. I porządek był na ziemi – na rozkaz, który Bóg wypowiedział do wód rozlanych na ziemi. I powstało morze. Oto ono. Na nim – jak i na firmamencie – jest wypisane: “Bóg istnieje”. Jakikolwiek nie byłby intelekt człowieka, jego wiara lub jego niewiara, [stojąc] nad tą stronicą, musi wierzyć. Na niej bowiem jaśnieje cząstka nieskończoności, którą jest Bóg. Ona świadczy o Jego potędze. Żadna potęga ludzka ani żadne naturalne uporządkowanie żywiołów nie mogą powtórzyć, choćby nawet w najmniejszej mierze, podobnego cudu. [Człowiek musi] wierzyć nie tylko w potęgę, ale i w dobroć Pana. On bowiem poprzez to morze daje pokarm i drogi człowiekowi; daje sole lecznicze, łagodzi [żar] słońca; daje przestrzeń wiatrom, a siew ziemiom oddalonym od siebie; daje głos nawałnicom, aby przypominały Ojca tej mrówce, którą jest człowiek wobec Nieskończonego; daje sposób wznoszenia się do najwyższych sfer, dzięki kontemplowaniu wzniosłych widoków.

W stworzeniu, które całe jest świadectwem Boga, są trzy rzeczy, które najwięcej o Nim mówią: światło, firmament i morze. Porządek astralny i meteorologiczny to odblask Boskiego Ładu. Światło potrafił stworzyć tylko Bóg. Morze to potęga, którą tylko Bóg – po stworzeniu jej – potrafił umieścić w mocnych granicach. Dał mu ruch i głos, nie pozwalając jednak, by przez to – jako gwałtowny i nieuporządkowany żywioł – wyrządzał szkodę ziemi, która go nosi na swojej powierzchni.

Przenikajcie tajemnicę światła, które nigdy się nie wyczerpuje. Podnieście wzrok na nieboskłon, na którym śmieją się gwiazdy i planety. Spuśćcie wzrok na morze. Zobaczcie je, czym jest: nie rozdzieleniem, lecz mostem pomiędzy ludźmi żyjącymi na innych brzegach. Są niewidoczni, nieznani jeszcze, ale trzeba wierzyć, że tam są, dlatego że istnieje to morze. Bóg nie czyni niczego bez celu. Nie stworzyłby tej nieskończoności, gdyby jej nie ograniczały – tam, poza horyzontem, przeszkadzającym nam widzieć – inne ziemie, zaludnione przez innych ludzi. Wszyscy oni pochodzą od jedynego Boga. Zaprowadziła ich tam, przez nawałnice i prądy morskie, wola Boża, aby zaludniali ziemie i kontynenty. I to morze nosi w swych bałwanach, w swoich falach i przypływach odległe wezwania. Jest drogą, a nie oddzieleniem. Dręczący niepokój, który daje słodką udrękę Janowi, to wezwanie odległych braci. Im bardziej duch staje się panem ciała, tym bardziej jest zdolny usłyszeć głosy duchów. Istnieje między nimi jedność także wtedy, gdy są rozdzielone, podobnie jak gałęzie wyrosłe z jednego jedynego pnia są połączone, nawet jeśli jedna już nie widzi drugiej z powodu przeszkody, która staje między nimi. Patrzcie na morze oczyma światła. Zobaczycie tam liczne ziemie rozsiane na jego plażach, u jego granic i także liczne kraje w głębi [lądu]. Ze wszystkich zaś dociera okrzyk: “Przyjdźcie! Przynieście nam Światłość, którą posiadacie. Przynieście nam Życie, które jest wam dawane. Powiedzcie naszemu sercu słowo, którego nie znamy, ale o którym wiemy, że jest fundamentem kosmosu: miłość. Nauczcie nas odczytywać słowo, które widzimy rysujące się na nieskończonych stronicach firmamentu i morza: Bóg. Oświećcie nas, bo czujemy, że istnieje światłość jeszcze bardziej prawdziwa niż to światło, które czerwieni niebiosa i czyni morze [podobnym do] klejnotów. Dajcie naszym ciemnościom Światłość, którą Bóg wam przekazał po zrodzeniu jej z miłości. On wam ją dał, ale dla wszystkich – tak samo jak jej udzielił gwiazdom, żeby ją dawały ziemi. Wy – to gwiazdy, my [jesteśmy] prochem. Ukształtujcie nas jednak, tak jak Stwórca stworzył przy pomocy prochu ziemię, aby człowiek ją zaludnił, uwielbiając Go teraz i zawsze, aż nadejdzie godzina, kiedy już ziemi nie będzie, lecz przyjdzie Królestwo: Królestwo światła, miłości, pokoju. Tak jak wam Bóg żyjący powiedział, że się stanie. My bowiem także jesteśmy dziećmi tego Boga i chcemy poznać naszego Ojca.

I umiejcie iść drogami nieskończoności. Bez lęków i bez oburzenia. Na spotkanie z tymi, którzy wołają i płaczą; ku tym, którzy wam zadadzą także ból, bo słyszą Boga, ale nie potrafią Go czcić. Oni jednak dadzą wam także chwałę, gdyż będziecie tym więksi, im bardziej – posiadając miłość – będziecie umieli ją dawać, prowadząc do Prawdy narody, które [jej] oczekują.”

Tak mówił Jezus, o wiele lepiej niż ja to uczyniłem, ale taka przynajmniej była Jego myśl» [– kończy mówić Jan.]

«Janie, dokładnie powtórzyłeś słowa Nauczyciela. Pominąłeś jedynie to, co powiedział o twojej mocy pojmowania Boga, dzięki wspaniałemu darowi z twej własnej osoby. Jesteś dobry, Janie. Najlepszy z nas! Pokonaliśmy drogę, nawet tego nie zauważając. Oto Nazaret na wzgórzach. Nauczyciel patrzy na nas i uśmiecha się. Podejdźmy do Niego szybko, żeby razem wejść do miasta.»

«Dziękuję ci, Janie – mówi Najświętsza Panna – zrobiłeś wielki prezent Matce.»

«Ja też [dziękuję]. Także przed biedną Marią otwarłeś nieskończone horyzonty...»

«O czym tak wiele rozmawiacie?» – pyta Jezus nadchodzących.

«Jan powtórzył nam Twoją przemowę [wygłoszoną] na Taborze. Doskonale. I byliśmy z tego powodu szczęśliwi.»

«Jestem radosny, że Matka ją usłyszała Ona, która nosi imię, któremu morze nie jest obce, i posiada miłość tak wielką, jak morze.»

«Mój Synu, Ty ją posiadasz jako Człowiek, a to jeszcze nic w porównaniu z Twą nieskończoną miłością Słowa Bożego. Mój słodki Jezu!»

«Chodź, Mamo, ze Mną, jak wtedy gdy wracaliśmy z Kany lub z Jerozolimy, gdy byłem mały i trzymałaś Mnie za rękę.»

I spoglądają na Siebie z miłością.


   

Przekład: "Vox Domini"