Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

117. SYNTYKA – GRECKA NIEWOLNICA

Napisane 15 sierpnia 1945. A, 6109-6122

Nie widzę miasta Dora. Słońce zmierza ku zachodowi. Podróżnicy idą ku Cezarei. Nie widziałam jednak zatrzymania się w Dorze. Być może był to postój bez jakiegokolwiek znaczenia. Morze wydaje się ogarnięte płomieniem, tak w swym spokoju odbija czerwień nieba, czerwień niemal nierzeczywistą, tak silną. Można by rzec, że na firmamencie rozlano krew.

Jest jeszcze ciepło, choć morskie powietrze czyni ten upał znośnym. Idą wciąż wzdłuż morza, aby umknąć przed skwarem suchego terenu. Wielu nawet po prostu zdjęło sandały, podwinęło szaty, aby wejść do wody. Piotr stwierdza: «Gdyby nie było niewiast, rozebrałbym się i wszedłbym do wody po samą szyję.»

Musi jednak porzucić [tę myśl], bo Magdalena, która była z przodu wraz z innymi, zawraca, mówiąc:

«Nauczycielu, znam dobrze te okolice. Widzisz, tam? Na morzu ukazuje się żółta smuga, pośrodku jego lazuru. Tam wpływa rzeka zawsze obfita, nawet w lecie, musimy przez nią przejść...»

«Tak wiele ich przeszliśmy! To nie Nil! Choć i Nil byśmy pokonali» – odzywa się Piotr.

«To nie jest Nil, ale w jej wodach i na brzegach są wodne zwierzęta, które mogą szkodzić. Nie można przechodzić lekkomyślnie i bez butów, aby nie zostać zranionym.»

«O! Cóż to za [zwierzęta]? Lewiatany?» [– pyta żartując Piotr.]

«Dobrze mówisz, Szymonie. To właśnie są krokodyle, małe, co prawda, ale zdolne przeszkodzić ci w chodzeniu przez długi czas.»

«A co one tam robią?»

«Przywieziono je dla kultu... sądzę, że w czasie gdy Fenicjanie panowali nad tym krajem. Zostały tam, stając się coraz mniejsze, ale nie mniej agresywne. Przeszły ze świątyń do wody. Teraz to wielkie jaszczury, ale z jakimi zębami! Rzymianie przybywają tu na polowania i dla różnych rozrywek... ja też byłam tu z nimi. Wszystko dla... zabicia czasu. Ich skóry są bardzo piękne i służą do różnych celów. Pozwólcie mi więc poprowadzić was z powodu mojej znajomości tych miejsc.»

«Dobrze. Chciałbym je ujrzeć...» – mówi Piotr.

«Być może ujrzymy jakieś, choć są niemal wytępione, tak wiele na nie polowano.»

Grupa oddala się od brzegu i udaje się w głąb lądu, aż do wielkiej drogi w połowie trasy pomiędzy wzgórzami a morzem. Szybko dochodzą do mostu bardzo wygiętego, przerzuconego nad małą rzeczką. Jej łożysko jest dość szerokie, lecz mało w nim wody. Pośrodku łożyska, tam gdzie nie ma wody, widać sitowie oraz trzciny na wpół wyschłe w letnim upale. W innych porach tworzą maleńkie wysepki pośrodku wód. Na brzegach zaś są krzaki i liściaste drzewa.

Choć wędrowcy przeszukują wszystko wzrokiem, nie widzą żadnego zwierzęcia i wielu jest zawiedzionych. Kiedy jednak już mają zejść z mostu – którego jedyny łuk jest bardzo wysoki, być może po to, żeby tej solidnej, z pewnością rzymskiej konstrukcji nie porwał prąd w czasie ulewy – Marta wydaje przeraźliwy okrzyk. Cofa się przerażona. Wielka jaszczurka – bo nie wydaje się być czymś innym, ma jednak typową głowę krokodyla – leży w poprzek drogi i zdaje się spać.

«Ależ nie bój się! – woła Magdalena – Kiedy tam się znajdują, nie są groźne. Niebezpieczne są wtedy, gdy są ukryte i stąpa się po nich, nie zauważając ich.»

Ale Marta pozostaje przezornie w tyle. Zuzanna też nie ma ochoty na żarty... Maria Alfeuszowa jest bardziej odważna, choć zachowuje ostrożność i pozostaje przy synach. Idzie do przodu i patrzy. Apostołowie przyglądają się naprawdę bez lęku. Rozmawiają o niemiłym zwierzęciu, które zechciało akurat lekko odwrócić głowę, żeby je obejrzano też z przodu. Potem zachowuje się tak, jakby chciało się poruszyć i udać w kierunku przeszkadzających mu. Jeszcze jeden krzyk Marty, która umyka w tył, za nią Zuzanna i Maria, [córka] Kleofasa. Lecz Magdalena podnosi kamień i rzuca w zwierzę. Uderzone w bok ucieka już po brzegu i zanurza się w wodzie.

«Chodź, tchórzu, nie ma go już» – mówi do siostry. Kobiety podchodzą.

«To jednak podłe zwierzę...» – mówi Piotr.

«Czy to prawda, Nauczycielu, że niegdyś dawano im na pożarcie ofiary z ludzi?» – dopytuje się Iskariota.

«Krokodyla uważano za zwierzę święte. Przedstawiał boga i jak my konsumujemy ofiarę złożoną naszemu Bogu, tak oni, biedni bałwochwalcy, robili to przez praktyki i błędy spowodowane ich położeniem.»

«Ale teraz to już skończone?» – pyta Zuzanna.

«Sądzę, że może praktykuje się to jeszcze w krajach bałwochwalczych» – mówi Jan z Endor.

«Mój Boże! Ale czy przynajmniej dają im ich martwych?»

«Nie, dają ich żywych, o ile to się jeszcze czyni. Głównie młode dziewczęta, dzieci. To co jest w ludzie najlepszego. Przynajmniej tak czytałem» – mówi wciąż Jan do niewiast, które rozglądają się przerażone na wszystkie strony.

«Umarłabym ze strachu, gdybym miała do niego podejść» – mówi Marta.

«Naprawdę? Ależ to jest nic, niewiasto, przy prawdziwym krokodylu. On jest co najmniej trzy razy dłuższy i grubszy.»

«[Jest niebezpieczny,] gdy jest wygłodzony. Ten tu nakarmił się wężami i dzikimi królikami.»

«Miłosierdzia! Także wężami! Gdzież Ty nas przyprowadziłeś, Nauczycielu?» – jęczy Marta.

Jest tak przerażona, że wszystkich opanowuje niepokonana wesołość. Hermastes, który wciąż milczał, mówi:

«Nie bójcie się. Wystarczy zrobić wiele hałasu i wszystkie uciekają. Znam się na tym. Wiele razy bywałem w dolnym Egipcie.»

Udają się w drogę, klaszcząc w dłonie i uderzając w pnie drzew. Niebezpieczny odcinek został pokonany. Marta znajduje się blisko Jezusa i często pyta: «Naprawdę już ich nie będzie?»

Jezus patrzy, potrząsa głową, zapewnia ją z uśmiechem:

«Równina Szaron jest samą pięknością i już na niej jesteśmy. Ale, zaprawdę, dziś uczennice zgotowały Mi niespodzianki! Naprawdę nie wiem, dlaczego jesteś tak bojaźliwa?»

«Ja też nie wiem. Ale wszystko, co pełza, przeraża mnie. Wydaje mi się, że odczuwam na sobie chłód ich ciał, bo pewnie są zimne i śliskie. I zastanawiam się, dlaczego istnieją? Czy mogą być użyteczne?»

«O to trzeba by zapytać Tego, który je uczynił. Wierz jednak, że jeśli je stworzył to znak, że są użyteczne, choćby po to, żeby zabłysnął heroizm Marty» – mówi Jezus z delikatnym błyskiem w oczach.

«O! Panie! Żartujesz i masz rację, ale ja się boję i nigdy tego nie pokonam.»

«Zobaczymy... Co się porusza w tamtych krzakach?» – mówi Jezus, podnosząc głowę i patrząc przed Siebie ku gmatwaninie ciernistych i innych krzewów. Wznoszą się one napierając na żywopłot z indyjskich figowców, które znajdują się bardziej z tyłu ze swymi twardymi liśćmi. Gałęzie zaś innych roślin są giętkie.

«Znowu krokodyl, Panie?!...» – jęczy przerażona Marta.

Hałas wzrasta i ukazuje się tam ludzka twarz, twarz kobiety. Spogląda na wszystkich mężczyzn i zastanawia się, czy powinna uciec przez pola, czy ukryć się w dzikich zaroślach. Pierwsza myśl zwycięża i ucieka z krzykiem.

«Trędowata?»

«Szalona?»

«Opętana?»

Zastanawiają się i stoją niepewni. Jednak kobieta cofa się, bo z bliskiej już Cezarei nadjeżdża rzymski wóz. Kobieta jest jak szczur w pułapce. Nie wie, dokąd iść, bo Jezus i Jego [uczniowie] są teraz blisko krzaka, który jej służył za schronienie. Nie może tam powrócić, ale też nie chce iść w stronę wozu... W pierwszym wieczornym mroku – noc bowiem zapada szybko po silnym zachodzie – widać, że jest młoda i pełna wdzięku, choć ma rozczochrane włosy i podarte ubrania.

«Niewiasto! Przyjdź tutaj!» – nakazuje władczo Jezus.

Kobieta wyciąga błagalnie ramiona: «Nie czyń mi krzywdy!»

«Chodź tutaj. Kim jesteś? Ja nie uczynię ci nic złego» – Jezus mówi do niej tak łagodnie, że ją przekonuje.

Kobieta podchodzi, pochylona, i rzuca się na ziemię, mówiąc:

«Kimkolwiek jesteś, miej litość. Zabij mnie, ale nie wydawaj mnie panu. Jestem zbiegłą niewolnicą...»

«Kto był twoim panem? Skąd jesteś? Z pewnością nie jesteś Izraelitką. Wskazuje na to twój akcent i także twoje odzienie.»

«Jestem Greczynką. Niewolnicą grecką z... O! Litości! Ukryjcie mnie! Wóz zaraz tu będzie...»

Wszyscy formują grupę wokół nieszczęśliwej, skulonej na ziemi. Rozdarte cierniami ubranie ukazuje na ramionach pręgi razów i ślady zadrapań. Wóz przejeżdża. Nikt w nim nie okazuje zainteresowania dla grupy, która zatrzymała się przy zaroślach.

«Odjechali dalej. Mów. Jeśli będziemy mogli, pomożemy ci» – mówi Jezus, kładąc koniuszki palców na jej poplątanych włosach.

«Jestem Syntyka, niewolnica grecka możnego Rzymianina ze świty Prokonsula.»

«Zatem jesteś niewolnicą Waleriana!» – woła Maria z Magdali.

«Ach! Litości! Litości! Nie wydawaj mnie jemu» – błaga nieszczęsna.

«Nie bój się. Nigdy więcej nie będę rozmawiać z Walerianem – odpowiada jej Magdalena. I wyjaśnia Jezusowi: – To jeden z najbogatszych i najbardziej odrażających Rzymian, jakich tutaj mamy. I jest tak okrutny, jak odrażający.»

«Dlaczego uciekłaś?» – pyta Jezus.

«Dlatego że mam duszę. Ja nie jestem towarem...»

Kobieta nabrała odwagi, gdy ujrzała, że znalazła ludzi, którzy się nad nią ulitowali. [Mówi dalej:]

«Nie jestem towarem na sprzedaż. On mnie kupił, to prawda. Ale może kupić moją osobę, aby ozdobić dom, abym umiliła mu czas przez lekturę, abym mu służyła. Ale nic innego. Moja dusza należy do mnie! To nie jest rzecz, którą się kupuje. On i jej chciał...»

«Skąd wiesz, że masz duszę?»

«Nie jestem niewykształcona, Panie. Łup wojenny od najmłodszych lat, ale nie jestem plebejuszką... To mój trzeci pan i to odrażające dzikie zwierzę... Mnie jednak zostają słowa naszych filozofów. I ja wiem, że w nas jest nie tylko ciało. Jest w nas zamknięte coś nieśmiertelnego, coś, co nie ma określonej nazwy. Ale od niedawna znam nazwę tego. Pewnego dnia przechodził przez Cezareę jakiś Mężczyzna. Czynił cuda i mówił lepiej od Sokratesa i Platona. Wiele się o Nim mówiło, w termach i w salach biesiadnych, gdzie w złoconych perystylach plamiono Jego Boskie Imię, wymawiając je w miejscach nieczystych orgii. A mój pan mnie, akurat mnie – która już przeczuwałam, że jest we mnie coś nieśmiertelnego, co należy tylko do Boga i czego nie można kupić jak towaru na targowisku niewolników – kazał mi czytać dzieła filozofów. Miałam je porównać i poszukać, czy jest tam wspomniana ta rzecz nieznana, którą Mąż przybyły do Cezarei nazwał “duszą”. Mnie kazał to czytać! Mnie, którą chciał podporządkować swym zmysłom! I w ten sposób dowiedziałam się, że to nieśmiertelne – to dusza. W czasie gdy Walerian i jemu podobni słuchali mojego głosu i – pomiędzy odbiciami [z żołądka] i ziewnięciami – usiłowali pojąć, porównać i dyskutować, ja zbierałam ich rozmowy odnoszące się do słów Nieznanego i do słów pochodzących od filozofów. Wkładałam je tutaj [do serca], poczynając coraz silniejszą godność, ażeby odtrącić jego namiętność... Przed kilkoma wieczorami pobił mnie [prawie] na śmierć za to, że go odepchnęłam zębami... uciekłam na drugi dzień... Już pięć dni żyję w tych krzakach, zbierając nocą jeżyny i indyjskie figi. Jednak skończy się to ujęciem mnie. Z pewnością mnie szuka. Zbyt drogo mnie kupił i zbytnio podobam się jego zmysłom, aby mi pozwolił odejść... Miej litość! Proszę Cię o to, Ty jesteś Hebrajczykiem i z pewnością wiesz, gdzie On się znajduje... Proszę, zaprowadź mnie do tego Nieznajomego, który mówi do niewolników, który mówi o duszy. Powiedziano mi, że jest ubogi. Będę cierpieć głód, lecz chcę być blisko Niego, aby mnie pouczył i podniósł. Kiedy ktoś żyje z bydlętami sam staje się zwierzęciem, nawet jeśli się im opiera. Chcę dojść do ponownego posiadania mojej moralnej godności.»

«Ten Człowiek, Nieznajomy, którego szukasz, jest przed tobą.»

«Ty? O, Boże nieznany z Akropolu, witaj!» – pochyla się z czołem przy samej ziemi.

«Nie możesz tutaj pozostać, a Ja idę do Cezarei.»

«Nie zostawiaj mnie, Panie!»

«Ja cię nie zostawiam... Zastanawiam się.»

«Nauczycielu, nasz wóz jest z pewnością w umówionym miejscu. Czeka. Wyślij kogoś z wiadomością. W wozie będzie bezpieczna, tak jak w naszym domu» – radzi Maria z Magdali.

«O, tak, Panie! Przy nas, w miejsce starego Izmaela. Pouczymy ją o Tobie. Zostanie wyrwana z pogaństwa» – błaga Marta.

«Chcesz iść z nami?» – pyta Jezus.

«Z kimkolwiek z Twoich [uczniów]. Obym nie była już więcej z tym człowiekiem. Ale... ale tu jest kobieta, która powiedziała mi, że go zna. Czy mnie nie zdradzi? Czy nie przyjdą Rzymianie do jej domu? Czy nie...»

«Nie lękaj się. Do Betanii nie przychodzą Rzymianie, zwłaszcza tego pokroju» – mówi Magdalena, aby ją uspokoić.

«Szymonie i Szymonie Piotrze, idźcie poszukać wozu. Tutaj na was zaczekamy. Potem wejdziemy do miasta» – nakazuje Jezus.

Kiedy odgłos kopyt i kół daje znać o nadjeżdżaniu wozu ciężkiego i osłoniętego, i kiedy ukazuje się zawieszona wysoko latarnia, oczekujący wstają ze skraju drogi. Z pewnością zjedli tu wieczerzę. Wychodzą na drogę. Wóz zatrzymuje się chwiejnie na skraju zniszczonej drogi. Piotr i Szymon wychodzą, a zaraz za nimi starsza kobieta, która biegnie objąć Magdalenę, mówiąc jej:

«Ani jednej chwili nie chcę czekać, by ci powiedzieć, że jestem szczęśliwa... aby ci powiedzieć, że twoja matka cieszy się wraz ze mną... aby ci powiedzieć, że stałaś się na nowo jasną różą naszego domu, jak wtedy gdy spałaś w kołysce po nakarmieniu się moim mlekiem» – i całuje ją bez końca. Maria płacze w jej ramionach.

«Niewiasto, powierzam ci tę młodą osobę i proszę cię o ofiarę przeczekania tutaj przez całą noc. Jutro będziesz mogła udać się do pierwszej osady przy drodze konsularnej i czekać. Przybędziemy przed tercją» – mówi Jezus do piastunki.

«Niech wszystko będzie, jak Ty chcesz, błogosławiony! Pozwól mi tylko dać Marii ubrania, które jej przywiozłam.»

Wchodzi do wozu z Najświętszą Maryją, Marią i Martą. Kiedy wychodzą, Magdalena jest taka, jaką potem już zawsze będę ją widzieć: prosta szata, delikatny welon z bardzo jasnego lnu i płaszcz bez ozdób.

«Idź spokojnie, Syntyko. Jutro my też przyjdziemy. Żegnaj» – mówi Jezus, żegnając ją. I idzie drogą ku Cezarei...

Wzdłuż morza jest mnóstwo ludzi, przechadzających się w świetle pochodni lub latarni niesionych przez niewolników. Czuje się powiew wiatru od morza, który mocno orzeźwia płuca, zmęczone duszącym letnim upałem. Spacerujący należą do rzymskich bogaczy. Hebrajczycy przebywają w swych domach, zażywając ochłody na tarasach. Brzeg wygląda jak bardzo przestronny salon w godzinie wizyt. Przechadzać się tu oznacza być obserwowanym szczegółowo. A jednak to tędy idzie Jezus... wzdłuż całej promenady, nie troszcząc się o to, że Go obserwują, rzucają uwagi, wyśmiewają.

«Nauczycielu, Ty tutaj? O tej godzinie?» – pyta Lidia siedząca na skraju drogi na czymś w rodzaju fotela lub sofy noszonej przez niewolników. Wstaje.

«Idę z Dora i jestem spóźniony. Idę szukać mieszkania.»

«Powiedziałabym Ci: oto mój dom – i pokazuje Mu piękny budynek za swoimi plecami. – Ale nie wiem, czy...»

«Nie. Dziękuję ci, ale nie przyjmuję. Mam ze Sobą wielu towarzyszy i dwóch poszło już przodem uprzedzić ludzi, których znam. Sądzę, że udzielą nam gościny.»

Spojrzenie Lidii obejmuje też kobiety, które Jezus wskazał jej z uczniami. Zaraz rozpoznaje Magdalenę.

«Mario? Ty? Zatem to prawda?»

Maria z Magdali ma udręczone spojrzenie osaczonej gazeli. I ma rację, bo to nie tylko Lidii musi stawić czoła, lecz licznym osobom, które na nią patrzą... Ona jednak patrzy na Jezusa i nabiera odwagi: «To prawda.»

«Zatem straciliśmy cię!»

«Nie, znaleźliście mnie. A przynajmniej ja mam nadzieję odnaleźć was pewnego dnia i w lepszej przyjaźni na drodze, którą wreszcie odnalazłam. Powiedz to, proszę cię, wszystkim, którzy mnie znają. Żegnaj, Lidio. Zapomnij całe uczynione przeze mnie zło, jakie widziałaś. Proszę cię, wybacz mi to...»

«Ależ, Mario! Dlaczego się poniżasz? My prowadziliśmy takie samo życie bogatych i bezczynnych i nie ma...»

«Nie. Ja prowadziłam gorsze życie, ale wyszłam z tego. I na zawsze.»

«Żegnam cię, Lidio» – mówi krótko Pan i idzie ku Swemu kuzynowi Judzie, który podchodzi do Niego z Tomaszem. Lidia zatrzymuje jeszcze na chwilę Magdalenę.

«Ale powiedz mi prawdę, teraz gdy jesteśmy same: czy jesteś naprawdę przekonana?»

«Nie przekonana – szczęśliwa, że jestem uczennicą. Odczuwam tylko jeden żal: ten, że nie znałam wcześniej Światła i zamiast się nim karmić, spożywałam błoto. Żegnaj, Lidio.»

Odpowiedź brzmi wyraźnie w ciszy, która otoczyła dwie niewiasty. Nikt z obecnych już nic nie mówi... Maria odwraca się i usiłuje dojść szybko do Nauczyciela. Jakiś młodzieniec zachodzi jej drogę: «To twoje ostatnie szaleństwo?» – pyta, usiłując ją objąć.

Jednak nie udaje mu się to, bo jest na wpół pijany, a Maria wymyka się mu, krzycząc: «Nie. To jest moja jedyna mądrość.»

Dochodzi do niewiast zakrytych jak muzułmanki, taki odczuwają wstręt do tego, że patrzą na nie ci grzeszni ludzie.

«Mario – odzywa się Marta ogromnie zaniepokojona – bardzo cierpiałaś?»

«Nie. I On ma rację, teraz już nigdy nie będę cierpieć z tego powodu. On ma rację...»

Wszyscy skręcają w ciemną uliczkę, aby wejść następnie na nocleg do przestronnego domu, z pewnością do gospody.


   

Przekład: "Vox Domini"