Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

120. JEZUS UDAJE SIĘ NA GÓRĘ KARMEL

Z JAKUBEM, SYNEM ALFEUSZA

Napisane 19 sierpnia 1945. A, 6167-6174

«Ewangelizujcie na równinie Ezdrelonu, aż powrócę do was» – nakazuje Jezus apostołom w pogodny poranek, kiedy na brzegach Kiszon zjedli trochę chleba i owoce.

W apostołach nie widać zapału. Jezus pociesza ich, wskazując im kierunek podążania w sposobie zachowania, i kończy:

«Zresztą macie ze sobą Moją Matkę. Ona udzieli wam dobrej rady. Idźcie do wieśniaków Giokany i spróbujcie w szabat przemówić też do wieśniaków Dorasa. Udzielcie im wsparcia, pocieszcie dziadka Margcjama, przekazując mu wieści o dziecku. Powiedzcie, że na Święto Namiotów przyprowadzimy mu go. Dajcie wiele, wszystko, co macie, tym nieszczęśliwym; wszystko, co wiecie; całą waszą miłość, do jakiej jesteście zdolni; wszystkie pieniądze, jakie posiadamy. Nie lękajcie się. One przychodzą tak, jak wychodzą. Nigdy nie umrzemy z głodu, nawet gdybyśmy jedli tylko chleb i owoce. A jeśli ujrzycie nagich, dajcie im ubrania, także Moje... a nawet Moje jako pierwsze. Nigdy nie zostaniemy nadzy. A przede wszystkim jeśli znajdziecie szukających Mnie [ludzi w] nędzy [duchowej], nie pogardzajcie nimi. Nie macie do tego prawa. Żegnaj, Matko. Niech poprzez Moje usta Bóg was wszystkich błogosławi. Idźcie bezpiecznie. Chodź, Jakubie.»

«Nie bierzesz nawet Swej torby?» – pyta Tomasz widząc, że Pan udaje się w drogę nic ze Sobą nie zabierając.

«Nie jest potrzebna. Będę szedł swobodniej.»

Jakub też zostawia swoją, choć jego matka pospiesznie napełniła ją chlebem, serami i owocami.

Odchodzą, idąc przez jakiś czas wzniesieniem przy Kiszon. Potem wspinają się na pierwsze wzgórza prowadzące na Karmel i znikają z oczu tym, którzy pozostali.

«Matko, jesteśmy w Twoich rękach. Prowadź nas, bo... jesteśmy niezdolni do niczego» – wyznaje Piotr z pokorą.

Maryja uśmiecha się uspokajająco i mówi:

«To bardzo proste. Musicie tylko być posłuszni Jego poleceniom i wszystko pójdzie dobrze. Chodźmy.»

Jezus w milczeniu wspina się ze Swym kuzynem Jakubem, który też nic nie mówi. Jezus jest pogrążony we własnych myślach. Jakub czuje, że jest u progu jakiegoś objawienia. Przepełnia go miłość pełna szacunku i duchowa bojaźń. Od czasu do czasu spogląda na Jezusa. Na Jego uroczystym obliczu widnieje promienny uśmiech. Patrzy na Niego tak, jakby patrzył na Boga jeszcze nie wcielonego i rozbłyskującego całym ogromem Swego majestatu. Jego twarz, tak bardzo przypominająca oblicze świętego Józefa, bruneta o rumianych policzkach, staje się blada ze wzruszenia. Cały czas szanuje jednak milczenie Jezusa.

Nie przestają się wspinać, jakby nie zauważali pasterzy, którzy pasą stada na zielonych pastwiskach, pod wiecznie zielonymi oraz zwykłymi dębami, jesionami i innymi, wysokopiennymi drzewami. [Idą] szybkimi skrótami, muskając płaszczami niebieskozielone krzewy jałowców i złote krzaki żarnowca lub kęp koloru szmaragdu, usianego perłami mirtu lub poruszających się zasłon wiciokrzewów i kwitnących powojników.

Idą w górę, pozostawiając w dole drwali i pasterzy. Po niestrudzonym marszu dochodzą do szczytu góry – czy raczej do małej płaszczyzny opartej o szczyt – uwieńczonego ogromnymi dębami. Ogranicza ją szereg drzew wysokopiennych, którym [jakby] za podstawę służą czubki innych drzew na zboczu. Zdaje się, że mała łąka jakby opiera się o tę liściastą podporę. Oddzielona jest od reszty góry, której [stoku] nie pozwalają ujrzeć liście znajdujące się poniżej. Szczyt jest z tyłu, wynosząc swe drzewa ku niebiosom. Ponad nim – niebo odkryte. Naprzeciw ciągnie się horyzont. Czerwienieje w [świetle] zachodu i zatrzymuje się nad całkiem rozpłomienionym morzem. Otwarta szczelina w ziemi – która się nie obsuwa tylko dlatego, że korzenie olbrzymich dębów podtrzymują ją jak w sieci, utrzymując ją jak w obcęgach – otwiera się [tworząc] uskok. Jest on na tyle szeroki, żeby umożliwić przejście człowiekowi – i to niezbyt otyłemu. Wydaje się, że potargany krzew przedłuża ją poziomo, rosnąc na boku [uskoku].

Jezus mówi:

«Jakubie, bracie Mój, pozostaniemy tu na noc i – pomimo wielkiego zmęczenia ciała – proszę cię o spędzenie tej nocy na modlitwie... nocy i całego jutrzejszego dnia, aż do tej godziny. Cały dzień to niezbyt wiele w porównaniu z tym, co chcę ci dać.»

«Jezu, Panie i mój Nauczycielu, zawsze zrobię to, czego Ty zechcesz» – odpowiada Jakub, który pobladł jeszcze bardziej od chwili, gdy Jezus zaczął mówić.

«Wiem o tym. Chodźmy teraz zebrać jeżyny i jagody, aby napełnić żołądek i ugasić pragnienie przy źródle, które słyszałem poniżej. Zostaw płaszcz w grocie. Nikt go nie zabierze.»

I razem z kuzynem obchodzi uskok, zbierając dzikie owoce z krzewów pod drzewami. Potem kilka metrów niżej, na przeciwległym zboczu w stosunku do tego, którym się wspięli na górę, napełniają w szemrzącym źródle bukłaki – jedyną rzecz, jaką wzięli ze sobą. Wypływa ono spomiędzy plątaniny korzeni. Myją się dla ochłody, bo pomimo wysokości upał jest jeszcze bardzo silny. Potem wchodzą na swą polanę. Na szczycie zalanym słońcem powietrze jest całkiem czerwone. Słońce zaraz zniknie na zachodzie. Jedzą to, co zebrali. Piją jeszcze raz, uśmiechając się jak dwoje szczęśliwych dzieci lub jak dwaj aniołowie. Mało słów... wspomnienie o tych, którzy pozostali na równinie... okrzyk podziwu dla niezrównanej piękności dnia... imiona dwóch matek... Nic więcej.

Potem Jezus przyciąga ku Sobie kuzyna. Przyjmuje on zwyczajną pozycję Jana: głowa wsparta na piersi Jezusa, ręka na Jego kolanach, a druga – w dłoni Kuzyna. Tak zostają. Wieczór zapada przy wielkim szczebiocie ptactwa, które chroni się w listowiu, przy dźwięczeniu oddalających się dzwonków, które staje się coraz bardziej niewyraźne. Lekko szumi wiatr, głaszcząc szczyty, orzeźwiając je, ożywiając po nieruchomym skwarze dnia, zapowiadając rosę.

Pozostają tak długo. Sądzę, że milczą tylko wargi, lecz duchy, bardziej niż kiedykolwiek aktywne, splatają się w nadprzyrodzonych rozmowach.


   

Przekład: "Vox Domini"