Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

123. PIOTR NAUCZA W EZDRELONIE:

«MIŁOŚĆ JEST ZBAWIENIEM»

Napisane 22 sierpnia 1945. A, 6219-6234

«Cóż robicie, przyjaciele, przy tym ogniu?» – pyta Jezus znajdując Swych uczniów wokół dużego ogniska, płonącego w pierwszych mrokach wieczoru na rozstajach równiny Ezdrelonu.

Apostołowie podskakują, gdyż nie widzieli, jak podchodził. Zapominając o swym ognisku idą powitać Nauczyciela. Można by rzec, że nie widzieli się od stu lat. Potem wyjaśniają:

«Cisza! Zażegnaliśmy spór między dwoma braćmi z Jizreela i byli tak zadowoleni, że każdy z nich dał nam jednego baranka. Pomyśleliśmy, żeby je upiec i dać wieśniakom Dorasa. Micheasz od Giokany zabił je i przyrządził, a teraz je pieczemy. Twoja Matka z Marią i Zuzanną poszły uprzedzić ludzi Dorasa, żeby przyszli pod wieczór, gdy zarządca zamyka się w domu, żeby pić. Niewiasty mniej zwracają [na siebie] uwagę... Usiłowaliśmy zobaczyć się z nimi, idąc jako wędrowcy przez pola, ale niewiele mogliśmy uczynić. Postanowiliśmy zgromadzić się dziś wieczór tutaj i powiedzieć... coś więcej, dla duszy, no i żeby się czuli lepiej także w ciele, tak jak Ty uczyniłeś to poprzednio. Ale teraz Ty jesteś i będzie piękniej.»

«Kto miał mówić?»

«No... po trochu wszyscy... Tak, żeby było dobrze. Więcej nie potrafimy, tym bardziej, że Jan, Zelota i Twój brat nie chcą mówić... a nawet Judasz, syn Szymona, i Bartłomiej usiłują uniknąć przemawiania... Nawet pokłóciliśmy się z tego powodu...» – wyjaśnia Piotr.

«A dlaczego tych pięciu nie chce mówić?»

«Jan i Szymon, ponieważ mówią, że to nie jest dobrze, żeby to zawsze byli oni... Twój brat chce, żebym to ja mówił, bo jeśli nigdy nie zacznę... Bartłomiej, dlatego że... dlatego że się boi, że będzie mówił zbyt uczenie i że nie będzie przekonywujący. Widzisz, że to są wykręty...»

«A ty, Judaszu, synu Szymona, dlaczego nie chcesz mówić?»

«Ależ z tych samych powodów, co inni! Ze wszystkich naraz, bo są słuszne...»

«Wiele jest przyczyn. Ale jest jedna, która nie została wypowiedziana. Teraz to Ja osądzam i Mój osąd jest nieodwołalny. Ty Szymonie, synu Jony, będziesz mówił, tak jak rzekł Tadeusz i powiedział mądrze. A ty, Judaszu, synu Szymona, też będziesz przemawiał. I tak jedna z wielu przyczyn – ta, którą zna Bóg i ty także – przestanie istnieć.»

«Nauczycielu, uwierz: nie ma nic więcej...» – usiłuje wytłumaczyć się Judasz.

Piotr jednak przerywa mu, mówiąc: «O! Panie! Ja mam mówić w Twej obecności? Nie uda mi się! Boję się, że będziesz się śmiał...»

«Nie chcesz być sam, nie chcesz być ze Mną... Czego więc chcesz?» [– pyta Piotra Jezus.]

«Masz rację. Ale... co mam mówić?»

«Spójrz na twego brata, który przychodzi z barankami. Pomóż mu i kiedy będą się piekły, pomyśl. Wszystko pomaga znalezieniu tematu.»

«Nawet baranek na ogniu?» – dopytuje się Piotr z niedowierzaniem.

«Tak. Bądź posłuszny.»

Piotr wzdycha naprawdę żałośnie, ale już nie odpowiada. Idzie na spotkanie Andrzeja i pomaga mu nadziać baranki na zaostrzone kije, które spełniają rolę rożna. Dogląda pieczenia z obliczem, na którym znać takie skupienie, że wygląda jak sędzia w chwili wygłaszania wyroku.

«Chodźmy na spotkanie niewiast, Judaszu, synu Szymona» – nakazuje Jezus i odchodzi ku opustoszałym polom Dorasa.

«Dobry uczeń nie pogardza tym, czym nie gardzi Nauczyciel, Judaszu» – mówi po chwili i bez wstępów.

«Nauczycielu, ja nie gardzę. Ale, jak Bartłomiej, czuję, że nie będę zrozumiany, i wolę milczeć.»

«Natanael czyni tak, bo obawia się, że ninie zaspokoi Mego pragnienia, czyli oświecenia i przyniesienia ulgi sercom. On też postępuje źle, bo brak mu zaufania Panu. Ty jednak czynisz jeszcze gorzej, bo u ciebie to nie lęk, że nie zostaniesz zrozumianym, lecz pogarda, że zrozumieją cię ubodzy wieśniacy, nie posiadający żadnej wiedzy poza cnotą. W tej dziedzinie naprawdę przewyższają wielu z was. Ty jeszcze nic nie zrozumiałeś, Judaszu. Ewangelia to właśnie Dobra Nowina zaniesiona ubogim, chorym, niewolnikom, zrozpaczonym. Potem będzie też dla innych, lecz dawana jest właśnie tym, którzy znoszą nieszczęścia, ażeby otrzymali pomoc i pociechę.»

Judasz spuszcza głowę i nie odpowiada. Z lasu wychodzi Maryja, Maria [córka] Kleofasa, oraz Zuzanna.

«Matko, witam Cię! Pokój wam, niewiasty!»

«Mój Synu! Byłam u tych ludzi... udręczonych. Otrzymałam jednak dobrą nowinę, żeby nie cierpieć ponad miarę. Doras pozbył się tych ziem i nabył je Giokana. To nie jest raj... ale nie jest to już piekło. Zarządca dziś powiadomił o tym wieśniaków. Już odszedł, zabierając na wozy nawet ostatnie ziarenko zboża i zostawiając ich wszystkich bez jedzenia. A ponieważ zarządca Giokany ma na dziś jedzenie jedynie dla swoich, ci od Dorasa musieliby zostać bez jedzenia. To naprawdę była opatrzność, że mieliśmy te baranki!»

«To również opatrzność, że nie należą już do Dorasa. Widzieliśmy ich domy... chlewy...» – mówi oburzona Zuzanna.

«Oni są tak szczęświ, biedacy!» – kończy Maria, [córka] Kleofasa.

«Ja też się cieszę. Będzie im lepiej niż poprzednio» – odpowiada Jezus, powracając do apostołów.

Jan z Endor podchodzi z konwiami wody, które niesie z Hermastesem.

«Ci od Giokany nam to dali» – wyjaśnia po oddaniu hołdu Jezusowi.

Wszyscy wracają na miejsce, gdzie pieką się dwa baranki, pośrodku obłoków tłustego dymu. Piotr nadal obraca kije. Roztrząsa w tym czasie jakieś swoje myśli. Juda Tadeusz, trzymając brata w pasie, chodzi tam i z powrotem, mówiąc bez przerwy. Co do innych: ten nosi drewno, inny – przygotowuje... stół, przynosząc duże kamienie, aby służyły za miejsca do siedzenia lub stoliki, nie wiem.

Przybywają wieśniacy Dorasa, jeszcze bardziej wychudli i obdarci [niż kiedyś]. Ale tak szczęśliwi! Jest ich dwudziestu. Nie ma z nimi ani dziecka, ani niewiasty. Biedni, sami mężczyźni...

«Pokój wam wszystkim. I błogosławmy razem Pana za to, że dał wam lepszego właściciela. Błogosławmy Go, modląc się o nawrócenie tego, który wam zadał tyle cierpienia. Prawda? Jesteś szczęśliwy, stary ojcze? Ja też. Będę mógł przychodzić częściej z dzieckiem. Mówili ci? Płaczesz z radości, prawda? Chodź, chodź bez obawy...» – mówi, rozmawiając z dziadkiem Margcjama, który cały pochylony całuje Mu ręce, płacząc i szepcząc:

«O nic więcej nie proszę Najwyższego. Dał mi więcej, niż prosiłem. Teraz chciałbym umrzeć. Obawiam się bowiem, że żyjąc dłużej, mogę na nowo wpaść w moje cierpienia.»

W obecności Nauczyciela wieśniacy są nieco zakłopotani, lecz szybko się ośmielają. Na szerokich liściach, rozłożonych na przyniesionych wcześniej kamieniach, kładą dwa baranki i dzielą je na części. Każdą kładą na cienkim i szerokim podpłomyku, służącym za talerz. Już są spokojni w swej prostocie i jedzą z apetytem, nasycając trwający od dawna głód. Rozmawiają o ostatnich wydarzeniach. Jeden z nich mówi:

«Zawsze przeklinałem szarańczę, krety i mrówki. Odtąd jednak będą mi się zdawać posłańcami Pana, bo dzięki nim wyszliśmy z piekła.»

Choć porównanie szarańczy i mrówek do zastępów anielskich jest dość mocne, to jednak nikt się nie śmieje, wszyscy bowiem odczuwają tragizm kryjący się w tych słowach.

Płomień oświetla grupę osób, lecz twarze nie są zwrócone ku ogniowi. Niewielu jest takich, którzy patrzą na to, co mają przed sobą. Wszystkie oczy zwrócone są na Jezusa, jedynie przez chwilę spoglądają na Marię Alfeuszową. Zajęta dzieleniem [baranków] na części idzie położyć nową porcję na podpłomykach wygłodzonych wieśniaków. Kończy pracę, owijając dwa upieczone udźce w inne szerokie liście. Mówi do dziadka Margcjama:

«Masz. Każdy z was będzie miał jeszcze jutro kęs. W międzyczasie zaopatrzy was zarządca Giokany.»

«Ale wy...»

«My? My będziemy mieć mniej do noszenia. Weź, weź, mężu.»

Z dwóch baranków pozostają jedynie kości obrane z mięsa i silny zapach stopionego tłuszczu. Pali się on jeszcze na dogasającym drewnie, którego światło zastępuje blask księżyca.

Wieśniacy Giokany podchodzą do innych. To chwila przemawiania. Dwoje błękitnych oczu Jezusa podnosi się w poszukiwaniu Judasza Iskarioty, który usadowił się blisko drzewa, nieco w cieniu. Ponieważ udaje, że nie rozumie tego spojrzenia, Jezus woła go głośno:

«Judaszu!»

Zmusza go do wstania i pokazania się.

«Nie usuwaj się na bok. Proszę cię, żebyś ewangelizował zamiast Mnie. Jestem zmęczony i gdybym nie przybył dziś wieczorem, to właśnie wy musielibyście mówić!»

«Nauczycielu... nie wiem, co powiedzieć... Zadaj mi przynajmniej pytania.»

«Nie do Mnie to należy. Wy – zwraca się Jezus do wieśniaków – co wy pragnęlibyście usłyszeć lub co chcielibyście, żeby wam wyjaśniono?»

Mężczyźni spoglądają na siebie... Są zakłopotani... Wreszcie jeden wieśniak prosi:

«Poznaliśmy moc Pana i Jego dobroć, lecz wiemy bardzo niewiele o Jego nauce. Być może moglibyśmy dowiedzieć się więcej teraz, gdy jesteśmy z tymi od Giokany. Mocno pragniemy dowiedzieć się, co trzeba koniecznie czynić dla otrzymania Królestwa, jakie Mesjasz obiecuje. My nic nie możemy uczynić, czy zatem możemy je otrzymać?»

Judasz odpowiada:

«To pewne, że jesteście w warunkach bardzo przykrych. Wszystko w was i wokół was sprzysięga się, żeby was oddalić od Królestwa: to, że brak wam wolności, by przyjść do Nauczyciela wtedy, gdy wam się to wydaje dobre; to, że być sługą pana, który choć nie jest hieną taką jak Doras [syn Dorasa], to jednak jest jak moloch, trzymający na uwięzi swe sługi; cierpienia i poniżenie, w jakim jesteście... To są warunki raczej niesprzyjające waszemu wyborowi do Królestwa. Będzie wam trudno nie mieć w sobie odczuć i uczuć urazy, krytyki, zemsty w stosunku do tego, który traktuje was surowo. A konieczne minimum to miłość do Boga i do bliźniego. Bez tego nie ma zbawienia. Musicie teraz czuwać nad waszym sercem, żeby biernie poddawało się woli Bożej, która przejawia się w waszym losie, i musicie znosić cierpliwie waszego pana, nie pozwalając nawet swej myśli na wolność osądu. Z pewnością nie byłaby ona życzliwa w stosunku do waszego pana ani pełna wdzięczności za wasz... za wasz... Krótko, nie możecie rozmyślać, żeby się nie zbuntować, bo bunt zabijałby miłość. A ten, kto nie ma miłości, nie ma zbawienia, bo przekracza pierwsze przykazanie. Ja jednak – jeśli mogę to powiedzieć – jestem pewien, że możecie się zbawić, bo widzę w was dobrą wolę, połączoną z łagodnością duszy. To rodzi nadzieję, że będziecie potrafili utrzymać z dala od siebie nienawiść i ducha zemsty. Zresztą miłosierdzie Boga jest tak wielkie, że On przebaczy wam to, czego nie dostaje jeszcze waszej doskonałości.»

Cisza. Jezus trwa z pochyloną głową, co uniemożliwia dostrzeżenie wyrazu Jego twarzy. Można jednak zobaczyć inne twarze, które z pewnością też nie są szczęśliwe. Wieśniacy wydają się jeszcze bardziej upokorzeni niż wcześniej, a apostołowie i niewiasty – zdumieni, powiedziałabym wręcz: przerażeni.

«Usiłujemy sprawić, by nie pojawiała się w nas żadna myśl, która nie jest cierpliwa i przebaczająca» – odpowiada pokornie starzec.

Inny wieśniak odzywa się z westchnieniem:

«Z pewnością trudno nam będzie osiągnąć doskonałą miłość. Dla nas to już wiele, że nie jesteśmy zabójcami tych, którzy nas dręczą! Duch cierpi, cierpi, cierpi i nawet jeśli nie nienawidzi, to trudno mu kochać. To jak z tymi mizernymi dziećmi, które nie potrafią urosnąć...»

«Ależ, nie, mężu. Ja sądzę, że właśnie dlatego, że wy – tak wiele cierpiąc – nie dopuściliście się zabójstwa ani zemsty, macie w duchu miłość silniejszą od naszej. Kochacie nawet nie zauważając tego...» – mówi Piotr, żeby ich pocieszyć.

Piotr spostrzega, że zaczął mówić. Przerywa więc, stwierdzając:

«O! Nauczycielu!... Ale... To Ty kazałeś mi przemówić... i nawet zobrazować moje wypowiedzi barankiem, którego piekłem. Patrzyłem na niego, chcąc znaleźć odpowiednie słowa dla naszych braci, w ich sytuacji. Z pewnością, ponieważ jestem głupi, nie znalazłem niczego odpowiedniego. Nie wiem jak, znalazłem się myślami bardzo daleko. Nie umiem powiedzieć, czy są dziwaczne i dlatego pochodzą ode mnie, czy też są święte i dlatego z pewnością pochodzą z Nieba. Wypowiadam je tak, jak do mnie przyszły, a Ty, Nauczycielu, dasz mi wyjaśnienie lub mi zaprzeczysz. Wy zaś wszyscy bądźcie pobłażliwi.

Patrzyłem więc przede wszystkim na płomień i przyszła mi taka myśl: “Oto z czego uczyniony jest płomień? Z drewna. Drewno jednak samo z siebie nie zapala się. A nawet, jeśli nie jest bardzo suche, wcale się nie rozpali, bo woda je obciąża i uniemożliwia krzesiwu rozpalenie go. Drewno, kiedy jest obumarłe, ulega zniszczeniu i obraca się w proch pod wpływem robaków, lecz samo z siebie nie rozpali się. Jeśli jednak ktoś odpowiednio je przygotuje, przytknie krzesiwo oraz hubkę i sprawi, że pojawi się iskra, a rozpalenie ułatwi dmuchając na małe gałązki, żeby płomień wzrósł – zawsze bowiem rozpoczyna się od gałęzi najdelikatniejszych – oto płomień wystrzela i staje się piękny i użyteczny. Ogarnia wszystko, nawet wielkie gałęzie.” I powiedziałem sobie: “My jesteśmy drewnem. Sami się nie rozpalimy. Mamy jednak troszczyć się o to, żeby nie przesiąknąć ciężkimi wodami ciała i krwi, aby pozwolić hubce nas rozpalić. Musimy pragnąć rozpalenia, bo jeśli pozostaniemy bierni, mogą nas zniszczyć zmienności pogody i robactwo. To znaczy ludzka natura i demon. Kiedy zaś zdajemy się na ogień miłości, on zaczyna od spalenia gałązek i zniszczenia ich – według mnie te gałązki to niedoskonałości – a potem wzrasta i obejmuje coraz większe drewno, to znaczy najsilniejsze namiętności. A my, drewno, rzecz materialna, twarda, nieprzejrzysta, także brzydka, stajemy się czymś jak płomień: pięknym, niematerialnym, lekkim. A wszystko to dlatego, że oddajemy siebie miłości, którą jest krzesiwo i hubka, które z naszej nędznej istoty grzesznych ludzi uczynią anioła przyszłego czasu, obywatela Królestwa Niebieskiego.”

To była moja pierwsza myśl.»

Jezus podniósł nieco głowę i trwa tak, słuchając, z zamkniętymi oczyma i cieniem uśmiechu na ustach. Inni patrzą na Piotra, jeszcze zdumieni, lecz nie są już przestraszeni. On zaś mówi dalej spokojnie:

«Inna myśl, która mi przyszła, kiedy patrzyłem na pieczone zwierzęta. Nie mówcie, że moje myśli są dziecinne. Nauczyciel kazał mi ich szukać w tym, co widzę... I byłem posłuszny. Patrzyłem więc na zwierzęta i mówiłem sobie: “Oto dwie istoty niewinne i łagodne. Nasze Pisma pełne są słodkich odniesień do baranków, żeby przypomnieć Tego, który jest obiecanym Mesjaszem i Zbawicielem. [Jest tak] od chwili, gdy został przedstawiony przez baranka mojżeszowego po to, żeby powiedzieć, że Bóg będzie miał litość nad nami. To mówią prorocy. Przychodzi zgromadzić swe owce, wspomóc te, które są zranione, nieść te, które mają złamane członki. Jakaż to dobroć! – mówiłem sobie – Nie można się lękać Boga, który przyobiecuje nam tak wiele litości dla nas, nędznych. Ale – mówiłem sobie dalej – trzeba być łagodnym, przynajmniej łagodnym, bo sami nie jesteśmy niewinni. Łagodni i spragnieni, by pochłonęła nas miłość. Czym bowiem stanie się zabity – nawet najłagodniejszy i najczystszy – jeśli płomień go nie upiecze? Zgniłą padliną. Jeśli zaś ogień go ogarnie, stanie się pożywieniem świętym i błogosławionym.”

I wywnioskowałem: “W sumie, każde dobro czyni się przez miłość. Ona ogołaca nas z ociężałości człowieczeństwa, czyni nas jaśniejącymi i pożytecznymi, dobrymi dla braci i miłymi Bogu. Udoskonala nasze naturalne przymioty, wznosząc je na wyżyny, gdzie przyjmują imię nadprzyrodzonych wartości. A kto jest cnotliwy i święty, kto jest świętym, ten posiada Niebo. To bowiem, co otwiera drogi świętości, to nie wiedza i nie lęk, lecz miłość. Ona – o wiele bardziej niż obawa przed karą – oddala nas od zła przez pragnienie, by nie zasmucać Pana. Ona daje nam współczucie dla naszych braci i miłość, bo oni pochodzą od Boga. Miłość jest więc zbawieniem i uświęceniem człowieka.”

Oto o czym rozmyślałem patrząc na moją pieczeń i będąc posłusznym mojemu Jezusowi. I przebaczcie mi, jeśli mam tylko te kilka myśli. Dla mnie jednak były one pożyteczne. Daję wam je w nadziei, że i wam też się przydadzą.»

Jezus otwiera oczy. Jest rozpromieniony. Wyciąga ramię i kładzie rękę na ramieniu Piotra:

«Zaprawdę znalazłeś słowa, jakich było trzeba. Posłuszeństwo i miłość sprawiły, że je znalazłeś. Pokora i pragnienie dania pociechy braciom uczynią je gwiazdami w nocy ich nieba. Niech Bóg cię błogosławi, Szymonie, synu Jony!»

«Niech Bóg Ciebie błogosławi, mój Nauczycielu! A Ty nie przemówisz?»

«Jutro staną się zależni od innego pana. Pobłogosławię ich przejście Moimi słowami. Teraz odejdźcie w pokoju i niech Bóg będzie z wami.»


   

Przekład: "Vox Domini"