Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

127. DZIEŃ ISKARIOTY W NAZARECIE

Napisane 27 sierpnia 1945. A, 6269-6285

Dom w Nazarecie byłby najbardziej wskazany na podniesienie ducha. Panuje tu bowiem pokój, cisza, ład. Wydaje się, że z jego kamieni wydobywa się świętość. Pachną nią rośliny w ogrodzie. [Świętość jakby też] spadała z pogodnego niebieskiego sklepienia. W rzeczywistości wydobywa się ona z Tej, która tu mieszka i przechodzi, zwinna i cicha. Ma gesty młodzieńcze, nienaruszone, krok lekki – taki, jaki posiadała wtedy, gdy wchodziła tu jako małżonka – i ten sam łagodny uśmiech, który uspokaja i pieści.

Słońce w tej porannej porze oświetla dom od prawej strony. To ta, która opiera się na pierwszym stoku wzgórz. Jedynie wierzchołki drzew korzystają ze słońca, a zwłaszcza oliwki, które posadzono, żeby umocnić ziemię pagórka korzeniami. Są to oliwki, które ocalały, powykręcane, mocne. Ich największe gałęzie wznoszą się ku niebu, jakby prosiły je o błogosławieństwo lub jakby także modliły się na tym spokojnym miejscu. Oliwki te ocalały z sadu oliwnego Joachima, z drzew niegdyś licznych, które szły swą drogą – jak modlący się wędrowcy – aż do odległych pól. Tam zaś oliwki i pola ustępowały miejsca pastwiskom. Dziś są ograniczone do kilku drzew, pozostałych na granicy pociętej własności Joachima.

Dalej [słońce] ogarnia migdałowiec i jabłonie, wielkie i potężne, rzucające cień na ogród swymi gałęziami. Dalej – granatowiec, który pije jego promienie. Wreszcie – figowiec, całkiem przy domu. [Na koniec] słońce obejmuje [promieniami] kwiaty i zadbane jarzyny na prostokątnych grządkach oraz cały żywopłot osłonięty pergolą ciężką od winogron. Brzęczą pszczoły jak złote krople wzlatujące nad wszystkim, co może im dać soki słodkie i pachnące. Jest tu młody pęd wiciokrzewu, na który nacierają, oraz kwiaty w kształcie dzwonków, formujące pęk. Ich nazwy nie znam. Właśnie się ponownie zamykają, więc to z pewnością kwiaty nocne. Pachną intensywnie. Pszczoły spieszą się, żeby wyssać te kwiaty, zanim ich płatki znowu się zamkną w śpiących koronach.

Maryja idzie lekkim krokiem do gniazd gołębi przy małym źródle, które płynie blisko groty. Stąd idzie do domu, do Swych zajęć. A jednak przy Swej pracy znajduje czas, by podziwiać kwiaty i gołębie, podskakujące na ścieżkach lub zakreślające w locie koła ponad domem i ogrodem.

Wchodzi Judasz Iskariota, obładowany roślinami i sadzonkami:

«Witam Cię, Matko. Dali mi wszystko, czego chciałem. Śpieszyłem się, żeby zanadto nie cierpiały. Mam nadzieję, że się zakorzenią jak wiciokrzew. W przyszłym roku będziesz miała ogród przypominający kosz kwiatów. Dzięki temu będziesz pamiętać o biednym Judaszu i o jego pobycie tutaj» – mówi, wyjmując ostrożnie worek z roślinami. Ich korzenie otacza ziemia i wilgotne liście. Z drugiego worka wyciąga sadzonki.

«Naprawdę dziękuję ci, Judaszu. Nie wiesz, jak jestem szczęśliwa, że mam ten wiciokrzew w pobliżu groty. Gdy byłam całkiem mała, tam – na końcu tych pól, które wtedy należały do nas – znajdowała się piękniejsza [grota]. Bluszcze i wiciokrzewy okrywały ją gałęziami i kwiatami. Były osłoną i schronieniem dla maleńkich lilii, rosnących nawet we wnętrzu groty. Była ona cała zielona pod delikatnym haftem kapilarów, bo tam rzeczywiście było źródło... W Świątyni zawsze rozmyślałam o tej grocie. Mówię ci, że nie odczuwałam bardziej obecności Boga wtedy, gdy się modliłam przed świętą zasłoną, Ja, dziewica ze Świątyni. Nawet więcej... Muszę powiedzieć, że tam powracały do Mnie jak sen słodkie rozmowy Mojego ducha z Panem... Mój Józef wykonał dla Mnie tę grotę, ze strumyczkiem wody użytecznej dla Mnie... ale bardziej po to, żeby Mi dać radość posiadania małej groty, kopii tamtej... Józef był dobry nawet w najdrobniejszych sprawach... I posadził wiciokrzew oraz bluszcz, który jeszcze rośnie. Ten pierwszy obumarł jednak w czasie lat naszego wygnania... Potem posadził drugi, lecz obumarł po trzech latach. Teraz ty go zastąpiłeś. Przyjął się, widzisz? Jesteś wspaniałym ogrodnikiem.»

«Tak. Kiedy byłem dzieckiem, bardzo lubiłem rośliny, i mama uczyła mnie, jak o nie dbać... Teraz staję się ponownie dzieckiem u Twego boku, Matko, i odnajduję moje dawne zdolności. Aby Ci sprawić przyjemność... Ty jesteś dla mnie taka dobra!...» – odpowiada Judasz, nie przerywając pracy.

Wprawnie umieszcza rośliny w najlepszych miejscach. Podchodzi, żeby włożyć korzonki blisko żywopłotu z kwiatów kwitnących nocą. Nie wiem, czy to konwalie czy inne kwiatki.

«Tu będzie im dobrze – mówi, ubijając motyczką warstwę ziemi na włożonych w nią korzeniach – Nie potrzebują wiele słońca. Sługa Eleazara nie chciał mi ich dać, lecz tak przy tym obstawałem, że się zgodził.»

«To jaśmin indyjski. Józefowi też nie chcieli go dać. Ale wykonał dla nich bezpłatnie prace, aby Mi go przynieść. Nie przestawał kwitnąć.»

«Gotowe, Matko. Podleję je i wszystko będzie dobrze».

Podlewa rośliny, a potem myje ręce w źródle. Maryja patrzy na niego, tak innego niż Jej Syn, a także tak różniącego się od Judasza z niektórych burzliwych chwil. Obserwuje go bacznie, rozmyśla, podchodzi, kładzie mu rękę na ramieniu i pyta łagodnie:

«Lepiej się czujesz, Judaszu? To znaczy – w twoim duchu.»

«O! Matko! Tak, o wiele lepiej! Jestem spokojny, widzisz to. Znajduję przyjemność i ratunek w pokornych rzeczach i w moim pobycie przy Tobie. Nie powinienem wychodzić z tego pokoju, z tego skupienia. Tu... jakże daleki jest świat od tego domu!...»

Judasz patrzy na ogród, na drzewa, na mały dom... Kończy:

«Ale gdybym tu pozostał, nigdy nie byłbym apostołem. A ja chcę nim być...»

«Jednak, wierz w to, lepiej byłoby dla ciebie być sprawiedliwą duszą niż niesprawiedliwym apostołem. Jeśli widzisz, że kontakt ze światem cię niepokoi, jeśli zauważasz, że pochwały i wyrazy czci, jakie otrzymuje apostoł, szkodzą ci, zrezygnuj z tego, Judaszu. Lepiej dla ciebie, żebyś był prostym wiernym u boku Mego Jezusa niż grzesznym apostołem.»

Judasz spuszcza głowę, zamyślony. Maryja zostawia go w tym rozmyślaniu. Wraca do domu, do Swoich zajęć. Judasz pozostaje przez chwilę w bezruchu, potem przechadza się tam i z powrotem w [roślinnym] tunelu. Ma skrzyżowane ramiona, spuszczoną głowę. Zastanawia się, rozmyśla i zaczyna sam ze sobą rozmawiać, gestykulując, całkiem sam... Niezrozumiały monolog. Jednak gestykuluje jak człowiek, którego myśli bardzo się różnią jedna od drugiej. Zdaje się błagać i odpychać... albo żali się, albo przeklina coś. Przechodzi od wyglądu kogoś, kto zadaje pytania, do [wyglądu] człowieka zatrwożonego, zaniepokojonego – aż do przyjęcia wyrazu twarzy ze swoich najgorszych chwil, z którym zatrzymuje się gwałtownie pośrodku ścieżki. Pozostaje tak przez chwilę z obliczem prawdziwego demona... A potem podnosi ręce do twarzy i ucieka między pnie oliwek, z dala od wzroku Maryi. Płacze z twarzą ukrytą w dłoniach, aż się uspokaja i pozostaje tak, siedząc z plecami opartymi o oliwkę, jakby ogłuszony...

...To już nie jest poranek, lecz zmierzch silnego zachodu [słońca]. W Nazarecie otwierają się drzwi domów, zamknięte przez cały dzień z powodu straszliwego letniego upału – upału dziennego i to w dodatku na Wschodzie. Kobiety, mężczyźni, dzieci wychodzą do ogrodów lub na ulice jeszcze ciepłe, choć nie ma już słońca. Szukają powietrza lub idą do źródła, lub do zabaw, do rozmów – w oczekiwaniu na wieczerzę. Wielkie powitania, pogaduszki, wybuchy śmiechu i okrzyki – pośród kobiet, mężczyzn, dzieci...

Judasz także wychodzi i z miedzianymi konwiami idzie w stronę źródła. Nazarejczycy dostrzegają go i określają go jego przydomkiem: “uczeń ze Świątyni”. A słowa te, dochodząc do uszu Judasza, brzmią mu jak muzyka. On przechodzi pozdrawiając grzecznie, lecz powściągliwie, co – jeśli nie jest jeszcze pysznym poczuciem wyższości – to jest mu bardzo bliskie.

«Jesteś bardzo dobry dla Maryi, Judaszu» – mówi mu brodaty Nazarejczyk.

«Ona zasługuje na to i na jeszcze więcej. To naprawdę wielka niewiasta w Izraelu. Jesteście szczęśliwi, mając Ją za mieszkankę.»

Pochwała nazarejskiej niewiasty bardzo podoba się Nazarejczykom. Jeden drugiemu powtarza to, co powiedział Judasz, który dochodzi w tym czasie do źródła. Czeka na swą kolej i okazuje grzeczność do tego stopnia, że nawet zanosi konwie niskiej staruszki, która bez końca go błogosławi. Nabiera też wody dla dwóch niewiast, którym przeszkadzają niemowlęta, trzymane w ramionach. Uchylając nieco zasłony, szepczą:

«Bóg ci odpłaci.»

«Miłość bliźniego jest pierwszym obowiązkiem przyjaciela Jezusa» – mówi kłaniając się Iskariota, który napełnia konwie, żeby powrócić do domu.

W drodze powrotnej zatrzymuje go przewodniczący nazarejskiej synagogi i inni, którzy zapraszają go, żeby przemówił w najbliższy szabat.

«Od dwóch tygodni jesteś z nami, a nie dałeś nam innych pouczeń, prócz wielkiej grzeczności wobec nas wszystkich» – mówi skarżąc się przewodniczący synagogi, z którym są inni z okolicznej starszyzny.

«Skoro nie podoba się wam słuchanie słów waszego największego Syna, to czy kiedykolwiek może się wam spodobać słowo Jego ucznia, tym bardziej, że jest on Judejczykiem?» – odpowiada Judasz.

«Twoje podejrzenie jest niesłuszne i zasmuca nas. Nasze zaproszenie jest szczere. Ty jesteś uczniem i Judejczykiem, to prawda. Ale jesteś ze Świątyni. Ty zatem możesz mówić, bo w Świątyni jest nauka. Syn Józefa jest tylko cieślą...»

«Ależ to Mesjasz!»

«On tak mówi, On... Ale czy to jest prawda? Czy nie jest to Jego majaczenie?»

«A Jego świętość, Nazarejczycy! Jego świętość!» – Judasza gorszy niedowiarstwo Nazarejczyków.

«Ona jest wielka, to prawda. Ale stąd do bycia Mesjaszem!... Poza tym... Dlaczego Jego mowa jest tak twarda?»

«Twarda? Nie! Mnie nie wydaje się ona twarda. Ale raczej to... On jest zbyt szczery i nieprzejednany. Nie pozostawia żadnego ukrytego błędu. Nie waha się ujawniać wykroczeń... i to się nie podoba. Kładzie palec na samej ranie, a to boli. Ale to [wynika] ze świętości. O! Z pewnością! To tylko dlatego On tak działa. Wiele razy Mu mówiłem: “Jezu, szkodzisz Sobie”, ale On nie chce mi przyznać racji!...»

«Bardzo Go kochasz i z twoim wykształceniem mógłbyś Nim pokierować.»

«O! Wykształcony, nie... Ale praktyk – tak. W Świątyni, wiecie?!... Znam środki. Mam przyjaciół. Syn Annasza jest dla mnie jak brat. A nawet jeśli coś chcecie od Sanhedrynu, powiedzcie, powiedzcie... Ale teraz pozwólcie mi zanieść wodę Maryi. Czeka na mnie z wieczerzą.»

«Wróć później. Na moim tarasie jest chłodno. Będziemy w gronie przyjaciół i porozmawiamy...»

«Dobrze. Żegnaj.»

Judasz udaje się do domu. Tłumaczy Maryi, że spóźnił się z powodu przewodniczącego synagogi, który go zatrzymał, i okolicznej starszyzny. I kończąc mówi:

«Chcą, żebym mówił w najbliższy szabat... Nauczyciel nie polecił mi tego. Co Ty powiesz, Matko? Ty mnie prowadź.»

«Mówić do przewodniczącego synagogi... czy mówić w synagodze?»

«Jedno i drugie. Ja nie chciałbym mówić z nikim i do nikogo, bo wiem, że oni sprzeciwiają się Jezusowi, a także dlatego, że przemawiać tam, gdzie jedynie On sam ma prawo być Nauczycielem, wydaje mi się świętokradztwem. Oni jednak tak bardzo naciskali! Chcą się ze mną zobaczyć po wieczerzy... Niemal to przyrzekłem. I jeśli sądzisz, że mógłbym moim słowem odjąć im tego tak strasznego ducha oporu wobec Nauczyciela, to – choć mi to ciąży – pójdę i będę rozmawiał. Jak to zrobię? Po prostu... usiłując okazać cierpliwość w obliczu ich uporu. Dobrze bowiem zrozumiałem, że nie warto być twardym. O! Nigdy więcej nie wpadnę w błąd, jaki popełniłem w Ezdrelonie! Nauczyciel był tym zasmucony! Nic mi nie powiedział, ale zrozumiałem. Już tego nie zrobię. Chciałbym jednak opuścić Nazaret przekonawszy ich, że Nauczyciel jest Mesjaszem i że trzeba Mu wierzyć i kochać Go.»

Judasz mówi, siedząc przy stole, na miejscu Jezusa, i je to, co Maryja przygotowała. Sprawia mi ból widok Judasza siedzącego na tym miejscu, naprzeciw Maryi. Ona słucha go i obsługuje jak matka. Teraz odpowiada:

«To rzeczywiście byłoby dobrze, gdyby Nazarejczycy zrozumieli prawdę i przyjęli ją. Ja cię nie zatrzymuję. Idź. Nikt bardziej niż ty nie może powiedzieć, czy Jezus zasługuje na miłość. Myśl o tym, jak On ciebie umiłował... Zawsze cię tłumaczył i zadowalał, kiedy tylko mógł... Niech ta myśl podsunie ci święte słowa i zachowanie...»

Wieczerza szybko się kończy. Judasz, zanim światło całkiem nie zgaśnie, idzie podlać kwiaty w ogrodzie. Potem wychodzi, zostawiając Maryję na tarasie, zajętą składaniem wysuszonych przez Nią płócien.

Judasz po pozdrowieniu Alfeusza, [syna] Sary, i Marii, [córki] Kleofasa – rozmawiających we drzwiach jej domu – udaje się bezpośrednio do domu przewodniczącego synagogi. Znajduje tu też dwóch kuzynów Pana poza sześcioma osobami ze starszyzny.

Po ostentacyjnych powitaniach wszyscy z powagą siadają na stołkach. Położono na nich poduszki. Orzeźwiają się, pijąc napoje anyżkowe lub miętowe. Muszą być bardzo zimne, bo metalowy dzban poci się z powodu różnicy temperatury pomiędzy lodowatym płynem a powietrzem. Jest jeszcze ciepło, pomimo powiewu, który lekko porusza wierzchołkami drzew, przychodząc od strony pagórków leżących na północ od Nazaretu.

«Jestem zadowolony, że zgodziłeś się przyjść. Jesteś młody. Nieco rozrywki zrobi ci dobrze» – mówi przewodniczący synagogi, który jest pełen względów dla Judasza.

«Obawiałem się przedtem, że będę się naprzykrzał przychodząc. Wiem, że pogardzacie Jezusem i tymi, którzy idą za Nim...»

«Pogardzamy? Nie. My nie dowierzamy... i ranią nas Jego... uznajmy to, nazbyt surowe prawdy. My sądziliśmy, że to ty nami gardzisz i dlatego nie zapraszaliśmy cię.»

«Ja?... miałbym gardzić wami? Ależ przeciwnie, ja was dobrze rozumiem. Ech, tak! Sądzę jednak, że wreszcie skończy się zawarciem pokoju pomiędzy Nim a wami. Jemu to zawsze odpowiada, a wam też. Jemu – ponieważ On potrzebuje wszystkich ludzi, a wam – gdyż nie zasługujecie na imię: nieprzyjaciele Mesjasza.»

«A ty Go naprawdę za niego uważasz? – pyta Józef, syn Alfeusza – Nie ma w Nim nic z królewskiej postaci, którą nam prorokowano. Być może jest tak, ponieważ pamiętamy, że był stolarzem... Ale... Gdzież jest w Nim król - wyzwoliciel?»

«Dawid także wydawał się tylko pasterzem. Jednak widzicie, że nie było króla większego od Dawida. Nawet Salomon w swej chwale mu nie dorównał. Salomon był tylko następcą Dawida i nigdy nie był tak natchniony, jak on. A Dawid! Osądźcie postać Dawida! Olbrzymia ze względu na królewski charakter, już dotykająca Nieba. Nie opierajcie się więc na pochodzeniu Chrystusa, aby wątpić o jego królewskości. Dawid, król i pasterz lub raczej pasterz, a potem król... Jezus, król i stolarz lub raczej stolarz, a potem król.»

«Mówisz jak rabbi. Czuje się w tobie kogoś, kto otrzymał wykształcenie w Świątyni – mówi przewodniczący synagogi. – Czy mógłbyś dać znać Sanhedrynowi, że ja, przewodniczący synagogi, potrzebuję pomocy Świątyni w pewnej osobistej sprawie?»

«Ależ tak! Ależ oczywiście! Eleazarowi! Pomyśl! A potem Józefowi Starszemu, wiesz? Bogaczowi z Arymatei. A potem uczonemu w Piśmie Sadokowi... i jeszcze... o! Wystarczy, że powiesz, komu!»

«Zatem bądź jutro moim gościem. Porozmawiamy.»

«Twoim gościem. Nie. Nie opuszczę Maryi, tej niewiasty świętej i strapionej. Przybyłem specjalnie, żeby dotrzymać Jej towarzystwa...»

«Cóż jest naszej krewnej? Wiemy, że jest w dobrym zdrowiu i szczęśliwa w Swym ubóstwie...» – odzywa się Szymon, syn Alfeusza.

«Tak, a my jej nie opuszczamy – mówi wzdychając Józef, syn Alfeusza. – Moja matka jest wciąż przy Niej, ja też... i moja małżonka... Chociaż... chociaż ja nie potrafię wybaczyć Jej słabości wobec Jej Syna i także bólu mojego ojca, który z powodu Jezusa umarł mając tylko dwóch synów u swego łoża. I jeszcze! Jeszcze!... Ale kłopotów rodzinnych nie wykrzykuje się na dachach!»

«Masz rację. Mówi się o nich cicho i w tajemnicy, powierzając je sercu przyjaciela. Ale wiele jest boleści! Ja też mam swoje jako uczeń... Ale nie mówmy o tym!»

«Przeciwnie, porozmawiajmy o nich! Co to jest? Wrogość w odniesieniu do Jezusa? Nie pochwalamy Jego zachowania, jesteśmy jednak mimo wszystko krewnymi. Dlatego też jesteśmy gotowi trzymać z Nim przeciw Jego wrogom. Mów!» – odzywa się Józef.

«Jakaś wrogość? Nie! Powiedziałem tak, żeby... Zresztą boleści ucznia są tak liczne! To nie tylko ból z powodu szkodliwego sposobu działania Nauczyciela wobec wrogów i przyjaciół, ale także z powodu tego, że widzę, iż nie jest kochany. Chciałbym, żebyście Go wszyscy kochali...»

«Jak to jednak zrobić? Sam to mówisz!... On działa w taki sposób... Nie był taki, zanim opuścił Swą Matkę – mówi tłumacząc się przewodniczący synagogi – Prawda? Powiedzcie wy wszyscy...»

Wszyscy poważnie potwierdzają, mówiąc wiele dobrego o Jezusie niegdyś cichym, łagodnym, powściągliwym.

«Kto by pomyślał, że może z Niego wyrosnąć taki mężczyzna, jakim jest obecnie? Dom i krewni byli dla Niego wszystkim. A teraz?» – mówi bardzo podeszły w latach Nazarejczyk.

Judasz wzdycha: «Biedna niewiasta!»

«Ale cóż ty właściwie wiesz?» – krzyczy Józef.

«Nic, czego ty byś nie wiedział. Czy sądzisz, że to dla Niej miłe być opuszczoną?»

«Gdyby Józef postępował jak wasz ojciec, nie doszłoby do tego» – mówi cicho inny, również bardzo stary Nazarejczyk.

«Nie myśl tak, mężu. Byłoby tak samo. Kiedy ogarniają nas pewne... idee!» – mówi Judasz.

Sługa przynosi lampy i ustawia je na stole, bo noc jest bezksiężycowa, mimo bardzo roziskrzonych gwiazd. Wraz ze światłem przynoszą inne napoje, które przewodniczący synagogi chce zaraz ofiarować Judaszowi.

«Dziękuję, nie zostaję dłużej. Mam obowiązki względem Maryi» – mówi Judasz wstając. Dwaj synowie Alfeusza także wstają, mówiąc: «Idziemy z tobą. To ta sama droga...»

I po wylewnych pożegnaniach zgromadzenie się rozdziela. Przełożony synagogi pozostaje z sześcioma starszymi.

Ulice są już opustoszałe i ciche. Z tarasów domów dochodzą szepty przyciszonych głosów dorosłych. Dzieci śpią już na swoich małych posłaniach. Nie słychać już więc ich radosnych ptasich szczebiotów. Z tarasów domów bogaczy prócz głosów dochodzą też błyski lamp oliwnych. Dwaj synowie Alfeusza i Judasz idą kilka metrów w milczeniu, potem Józef zatrzymuje się i bierze Judasza pod ramię, mówiąc:

«Posłuchaj. Widziałem, że wiesz o czymś, ale nie chciałeś mówić w obecności obcych. Ale teraz przy mnie musisz mówić. Jestem w domu najstarszy i mam prawo wszystko wiedzieć.»

«A ja przyszedłem tutaj z zamiarem powiedzenia wam o tym, żeby chronić Nauczyciela, Maryję, waszych braci i waszą opinię. To coś straszliwego do wypowiedzenia i do słuchania... bardzo straszna rzecz do zrobienia, bo wygląda na donoszenie. Jednak, proszę, żebyście mnie zrozumieli. To nie jest tak. To tylko miłość i mądrość. Wiem o wielu sprawach, o których wy nie wiecie. Wiem od moich przyjaciół ze Świątyni. I wiem, że są niebezpieczne dla Jezusa i także dla dobrej opinii rodziny. Usiłowałem dać to do zrozumienia Nauczycielowi, ale nie udało mi się. Przeciwnie! Im więcej Mu doradzam, tym gorsze jest Jego postępowanie, ściągające coraz liczniejsze krytyki i nienawiść. To dlatego że On jest tak święty, nie potrafi pojąć, czym jest ten świat. Ale w końcu to bardzo smutne patrzeć, jak niszczeje coś świętego z powodu braku roztropności jego założyciela.»

«Ale w końcu, co Mu jest? Mów o wszystkim. My temu zaradzimy. Prawda, Szymonie?»

«Oczywiście. Wydaje mi się niemożliwe, żeby Jezus czynił rzeczy nieroztropne i przeciwne Swej misji...»

«A jeśli mówi to ten dzielny młody człowiek, który Go przecież kocha!? Widzisz, jaki jesteś? Zawsze to samo!... Niepewny, wahający się... Zawsze mnie zostawiasz samego w pewnym momencie. Ja, przeciw wszystkim krewnym... Nie masz litości ani dla naszej opinii ani dla naszego Brata, który zmierza ku ruinie!»

«Nie! Nie ku ruinie! Ale szkodzi Sobie, to tak.»

«Mów, mów!» – naciska Józef, podczas gdy Szymon, zmieszany, zachowuje milczenie.

«Powiedziałbym wam... ale chciałbym mieć pewność, że nie wypowiecie mojego imienia przy Jezusie... Przysięgnijcie to.»

«Na Świętą Zasłonę przysięgamy. Mów.»

«Czy mam wam powiedzieć, żebyście nie mówili nawet waszej matce ani też waszym braciom?»

«Bądź pewny naszego milczenia.»

«I zachowacie milczenie przed Maryją? Aby nie zadawać Jej bólu. Tak jak ja to czynię, w milczeniu... to obowiązek czuwać także nad pokojem tej biednej Matki...»

«Będziemy milczeć wobec wszystkich. Przysięgamy ci to.»

«Zatem posłuchajcie... Jezus nie ogranicza się do chodzenia do pogan, celników i nierządnic, do znieważania faryzeuszy i innych wielkich. Ale czyni teraz rzeczy naprawdę niedorzeczne. Wyobraźcie sobie, że poszedł do kraju Filistynów i kazał nam tam wędrować, prowadząc ze Sobą całkiem czarnego kozła. A teraz ma pomiędzy uczniami Filistyna. A przedtem, to dziecko, które przygarnął... Nie wiecie, jak to jest komentowane? A teraz znowu akurat przed kilkoma dniami – Greczynka, niewolnica, która uciekła przed swym panem, Rzymianinem... I przemówienia raniące mądrość... W sumie, wydaje się szaleńcem i szkodzi Sobie. W kraju Filistynów wkręcił się nawet w obrzędy czarowników, rozpoczynając z nimi współzawodnictwo.... Odniósł zwycięstwo, ale... Już uczeni w Piśmie i faryzeusze Go nienawidzą. Jeśli jednak dowiedzą się o tym, co się stanie? Macie obowiązek działać i przeszkodzić...»

«To coś poważnego, to bardzo poważne. Skąd jednak mieliśmy o tym wiedzieć? Jesteśmy tutaj... i nawet teraz skąd mamy o tym wiedzieć?»

«A jednak do was należy zadziałać i przeszkodzić. Matka to Matka... i Ona jest zbyt dobra. Nie powinniście Go opuszczać. Ani z powodu Niego, ani z powodu ludzi... I poza tym ten upór w wyrzucaniu demonów... Chodzi pogłoska, że Jemu pomaga Belzebub. Sami zdajecie sobie sprawę, czy to Mu się może przydać. Poza tym! Jakim to królem będzie mógł się kiedykolwiek stać, skoro tłumy już teraz śmieją się z Niego lub są zgorszone?»

«Ale... czy On rzeczywiście robi takie rzeczy?» – pyta z niedowierzaniem Szymon.

«Zapytajcie Go o to. On wam powie, czy tak jest... bo dochodzi nawet do chwalenia się tym.»

«Powinieneś nas uprzedzić...»

«Oczywiście, że to uczynię! Kiedy zobaczę coś nowego, powiadomię was o tym. Ale, proszę was! Milczcie teraz i zawsze wobec wszystkich!»

«Przysięgliśmy to. Kiedy odchodzisz?»

«Po szabacie. Teraz nie mam już powodów, by tutaj pozostawać. Spełniłem mój obowiązek.»

«Dziękujemy ci za to. Ech! Ja mówiłem, że On się zmienił! Ty, mój bracie, nie chciałeś mi wierzyć... Widzisz, że miałem rację?» – mówi Józef, syn Alfeusza.

«Ja... Ja się jeszcze waham, czy w to wierzyć. W końcu Juda i Jakub nie są niedorozwinięci... Dlaczego oni nam nic nie powiedzieli? Dlaczego nie zapobiegają, skoro takie rzeczy dzieją się rzeczywiście?» – zastanawia się Szymon, syn Alfeusza.

«Człowieku, nie obrazisz mnie chyba, nie wierząc moim słowom?!» – wybucha Judasz urażony.

«Nie!... ale... To wystarczy. Wybacz mi, jeśli ci powiem: uwierzę, kiedy zobaczę.»

«To dobrze. Wkrótce zobaczysz i będziesz mi musiał powiedzieć: “Miałeś rację.” Dobrze. Oto jesteśmy przy waszym domu. Zostawiam was. Niech Bóg będzie z wami.»

«Niech Bóg będzie z tobą, Judaszu. I... posłuchaj. Ty także nie mów o tym innym. Przez wzgląd na naszą cześć...»

«Nawet powietrzu tego nie powiem. Żegnajcie.»

Idąc szybko wchodzi do domu, idzie na taras. Maryja, z rękoma na kolanach, kontempluje niebo usiane gwiazdami. Przy blasku małej lampki – którą Judasz zapalił, żeby wejść po schodach – widzi łzy błyszczące na policzkach Maryi.

«Dlaczego płaczesz, Matko?» – dopytuje się Judasz troskliwie, lecz z niepokojem.

«Bo zdaje Mi się, że świat usiany jest zasadzkami bardziej niż niebo gwiazdami... Zasadzkami na Mojego Jezusa...»

Judasz, zmieszany, patrzy na Nią uważnie. Ale Ona dodaje łagodnie: «Ale pociesza Mnie miłość Jego uczniów... Kochajcie bardzo Mojego Jezusa... Kochajcie Go... Chcesz zostać, Judaszu? Ja schodzę do Mojego pokoju. Maria, [córka] Kleofasa, położyła się już po przygotowaniu zaczynu na jutro.»

«Tak, zostanę. Tu jest przyjemnie.»

«Pokój niech będzie z tobą, Judaszu.»

«Pokój niech będzie z tobą, Maryjo.»


   

Przekład: "Vox Domini"