Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

131. «MIŁOŚĆ JEST TAJEMNICĄ I PRZYKAZANIEM CHWAŁY»

Napisane 1 września 1945. A, 6328-6342

Jezus w towarzystwie Manaena wychodzi z domu wdowy:

«Pokój tobie i twoim [bliskim]. Po szabacie spotkamy się znowu. Żegnaj, mały Józefie. Jutro odpocznij i baw się. Potem jeszcze Mi pomożesz. Dlaczego płaczesz?» – pyta.

«Boję się, że już nie wrócisz...»

«Ja zawsze mówię prawdę. Tak bardzo ci przykro, że odchodzę?»

Dziecko potwierdza głową. Jezus głaszcze chłopca i mówi:

«Jeden dzień szybko minie. Jutro zostaniesz z twoją matką i braćmi. Ja zaś będę przebywał z Moimi apostołami i będę z nimi rozmawiał. W tych dniach mówiłem do ciebie, aby cię nauczyć pracować. Teraz ich odnajdę, żeby ich pouczyć, jak mają nauczać i być dobrymi. Ze Mną nie byłoby ci przyjemnie, samo dziecko pomiędzy [dorosłymi] mężczyznami.»

«O! Cieszyłbym się, bo byłbym z Tobą.»

«Zrozumiałem. Niewiasto, twój syn zachowuje się jak wielu – i to tych najlepszych: nie chce Mnie opuścić. Czy powierzyłabyś Mi go do pojutrza?»

«O! Panie! Oddałabym Ci ich wszystkich! Z Tobą są bezpieczni jak w niebie... a to dziecko było najwięcej przy swoim ojcu i zbyt wiele cierpiało. On znajdował się tutaj w chwili... Widzisz? On tylko płacze i tęskni. Nie płacz, mój synu. Zapytaj Pana, czy nie jest prawdą to, co mówię. Nauczycielu, aby go pocieszyć, cały czas mówię, że jego ojciec nie zginął, lecz że odszedł tylko na jakiś czas daleko od nas.»

«To prawda. Jest dokładnie tak, jak mówi ci twoja matka, mały Józefie.»

«Ale odnajdę go dopiero, kiedy umrę. A przecież jestem jeszcze mały. A jak długo będę musiał czekać, jeśli będę taki stary, jak Izaak?»

«Biedne dziecko! Przecież czas płynie szybko.»

«Nie, Panie. To od trzech tygodni nie mam ojca i wydaje mi się, że to tak długo, tak długo!... Nie mogę się bez niego obejść...» – płacze cicho, z głębokim smutkiem.

«Widzisz? On jest wciąż taki... Tym bardziej że nic nie potrafi go zająć. Szabat to udręka. Boję się, że umrze...»

«Nie. Mam innego [chłopca], bez ojca i bez matki. Był wychudzony i smutny. Teraz przy dzielnej niewieście z Betsaidy – i mając pewność, że nie został odłączony [na zawsze] od swych bliskich – rozwinął się duchowo i fizycznie. Tak samo będzie z twoim [synem] – dzięki temu, co mówię, i dzięki temu, że czas jest wielkim lekarzem... a także dlatego, że kiedy zobaczy, że jesteś spokojniejsza o codzienny chleb, on też będzie spokojniejszy. Żegnaj, niewiasto. Słońce zachodzi i muszę odejść. Chodź, Józefie. Pożegnaj się z twoją matką, z braćmi i babcią, a potem dogoń Mnie.»

Jezus odchodzi.

«A teraz co powiesz apostołom?» [– pyta Manaen.]

«Że mam jednego ucznia dawnego i jednego nowego.»

Idą przez Korozain, ożywione tłumem ludzi. Grupa mężczyzn zatrzymuje Jezusa:

«Dokąd idziesz? Nie zostajesz na szabat?»

«Nie. Idę do Kafarnaum.»

«Nie powiedziałeś ani słowa przez cały tydzień. Czyż nie jesteśmy godni Twego słowa?»

«Czy przez sześć dni nie dałem wam najlepszego słowa?»

«Kiedy? Komu?»

«Wszystkim. Przy warsztacie stolarza. Przez całe dnie głosiłem wam, że trzeba kochać bliźniego i pomagać mu na wszelkie sposoby – szczególnie gdy chodzi o słabych, jakimi są sieroty i wdowy. Żegnajcie, ludzie z Korozain. Rozważajcie przez szabat pouczenie, jakiego wam udzieliłem.»

Jezus udaje się w drogę, pozostawiając bez słowa mieszkańców [miasta]. Dziecko jednak, które dołącza do Jezusa, rozbudza ciekawość, więc na nowo odzywają się do Jezusa, zatrzymując Go:

«Zabierasz syna wdowy? Dlaczego?»

«Aby go nauczyć wiary w to, że Bóg jest Ojcem i że w Bogu odnajdzie utraconego ojca. I także, żeby był tutaj ktoś, kto wierzy [we Mnie], w miejsce starego Izaaka.»

«Wśród Twoich uczniów jest trzech z Korozain.»

«Wśród Moich [uczniów]. Ale nie tutaj. On zaś będzie tutaj. Żegnajcie.»

I trzymając za rękę dziecko, idące pomiędzy Nim a Manaenem, spiesznie udaje się poprzez pola w kierunku Kafarnaum, cały czas rozmawiając z Manaenem.

Dochodzą do Kafarnaum, dokąd wrócili już apostołowie. Siedząc na tarasie, w cieniu altany, wokół Mateusza, opowiadają swemu towarzyszowi, który jeszcze nie wyzdrowiał, co robili. Odwracają się, słysząc lekki odgłos sandałów na schodach, i widzą jasną głowę Jezusa, który stopniowo wyłania się zza murku tarasu. Uśmiecha się. Biegną do Niego... i zatrzymują się, osłupiali, widząc za Jezusem ubogie dziecko. Wchodzi też Manaen, dostojny w swej szacie z białego lnu, która jeszcze bardziej podkreśla piękno jego kosztownego pasa. Lniany płaszcz o barwie płomiennej czerwieni tak błyszczy, że wydaje się, iż jest z jedwabiu. Jest lekko przymocowany do ramion po to, żeby tworzyć z tyłu rodzaj trenu. Nakrycie głowy z batystu podtrzymuje delikatny złoty diadem. To ryta blaszka, która przecina pośrodku jego szerokie czoło, nadając mu wygląd jakby egipskiego króla. Jego obecność powstrzymuje lawinę pytań, które jasno widać w ich oczach. Po wzajemnych powitaniach, siedząc teraz blisko Jezusa, apostołowie zadają pytanie:

«A on?» – wskazują chłopca.

«To Moja ostatnia zdobycz: mały Józef, stolarz – jak duży Józef, który był Mi ojcem. Jest Mi więc bardzo drogi, tak jak Ja jestem jemu drogi. Prawda, chłopcze? Chodź tutaj, żebym cię przedstawił Moim przyjaciołom, o których tak wiele słyszałeś. Ten, to Szymon Piotr: najlepszy człowiek dla dzieci, jaki istnieje. Ten to Jan: wielkie dziecko, które będzie ci mówić o Bogu nawet w czasie zabawy. A ten to Jakub, jego brat, poważny i dobry jak starszy brat. Ten to Andrzej, brat Szymona Piotra, zaraz się z nim zaprzyjaźnisz, bo jest łagodny jak baranek. A potem jest Szymon Zelota. On tak bardzo kocha dzieci, które nie mają ojców, że – tak myślę – obszedłby całą ziemię, żeby je znaleźć, gdyby nie był ze Mną. Potem jest Judasz, syn Szymona, a z nim Filip z Betsaidy i Natanael. Widzisz, jak na ciebie patrzą? Oni mają dzieci, oni także, i kochają dzieci. A ci dwaj, to Moi bracia: Jakub i Juda. Kochają wszystko, co Ja kocham, więc pokochają i ciebie. Teraz chodźmy odnaleźć Mateusza, którego boli noga, a jednak nie żywi urazy do dzieci, które – bawiąc się nierozważnie – cisnęły w niego ostrym kamieniem. Prawda, Mateuszu?»

«O, tak, Nauczycielu! Czy to syn wdowy?»

«Tak. Jest bardzo dzielny, ale było mu bardzo smutno.»

«O! Biedne dziecko! Zawołam małego Jakuba i będziesz się z nim bawił» [– mówi] Mateusz i, głaszcząc go, przyciąga go do siebie.

Jezus kończy przedstawianie na Tomaszu, który – jako człowiek praktyczny – dopełnia [powitania] ofiarowując dziecku kiść winogron, zerwaną z pergoli.

«Teraz jesteście już przyjaciółmi» – kończy Jezus, siadając ponownie.

Dziecko zaś zjada winogrona, rozmawiając z Mateuszem, który zatrzymuje je przy sobie.

«Ale gdzież Ty byłeś całkiem sam przez cały tydzień?»

«W Korozain, Szymonie, synu Jony.»

«To wiem. Ale co tam robiłeś? Poszedłeś do Izaaka?»

«Izaak Starszy nie żyje.»

«A więc?»

«Czy Mateusz ci nie powiedział?»

«Nie. Powiedział tylko, że poszedłeś do Korozain, nazajutrz po naszym odejściu.»

«Mateusz jest lepszy od ciebie. On potrafi milczeć, a ty nie umiesz pohamować twojej ciekawości.»

«Nie mojej, lecz wszystkich» [– tłumaczy się Piotr.]

«No dobrze. Poszedłem do Korozain, żeby głosić miłość czynem.»

«Miłość – czynem? Co to oznacza?» – pyta wielu.

«W Korozain jest wdowa z pięciorgiem dzieci i chorą staruszką. Mąż umarł nagle przy warsztacie, zostawiając po sobie nędzę i nie skończone prace. Korozain nie potrafiło znaleźć odrobiny litości dla tej nieszczęśliwej rodziny. Poszedłem więc skończyć prace i...»

Powstaje straszliwe zamieszanie. Ten pyta, tamten protestuje, inny zrzędzi na Mateusza, że na to pozwolił, ktoś podziwia, ktoś krytykuje. Jednakże krytykujący i protestujący stanowią większość. Jezus czeka, aż nawałnica minie – tak jak się wznieciła – i mówi, żeby dać odpowiedź:

«I powrócę tam pojutrze i będę tak czynił, aż skończę. I chcę mieć nadzieję, że przynajmniej wy zrozumiecie. Korozain jest jak zamknięte ziarno, pozbawione kiełka. Obyście wy, przynajmniej wy, byli ziarnami, posiadającymi kiełek. Chłopcze, podaj Mi orzech, który dostałeś od Szymona, i posłuchaj Mnie, ty także.

Widzicie ten orzech? Biorę go, ponieważ nie mam innych nasion pod ręką, ale żeby pojąć przypowieść pomyślcie o nasionach sosen lub palm, o nasionach najtwardszych, na przykład – drzew oliwnych. Są zamkniętymi szkatułkami bez szczelin, bardzo twardymi, jakby ze spoistego drewna. Wydają się magicznymi szkatułami, które jedynie gwałtowna siła może otworzyć. A przecież, jeżeli jedno z nich spadnie na ziemię – choćby tylko na powierzchnię ziemi – a przechodzień, stąpając po nim, zakopie je akurat w takim stopniu, żeby się usadowiło w ziemi, co się dzieje? Otóż opancerzona szkatułka otwiera się i wypuszcza korzenie i listki. Jak to robi sama? My musimy bić mocno młotkiem, żeby poradzić sobie [z jej rozbiciem], a tu tymczasem – o własnych siłach, bez uderzeń – skorupa się otwiera. Czyżby to ziarno było magiczne? Nie. Ono ma we wnętrzu miąższ. O, to coś słabego w porównaniu z twardą łupiną! A przecież odżywia on coś jeszcze mniejszego: kiełek. I to on staje się dźwignią, która forsuje, otwiera i wydaje roślinę z korzeniami i liśćmi. Spróbujcie włożyć do ziemi orzechy, a potem czekajcie. Ujrzycie, że niektóre wykiełkują, inne – nie. Wyjmijcie te, które nie wyrosły, otwórzcie je przy pomocy młotka, a ujrzycie, że to łupiny puste. Skorupy zatem nie otwierają się z powodu wilgoci gleby i ciepła. Lecz to miąższ – a raczej dusza miąższu: kiełek – pęczniejąc, spełnia rolę dźwigni i otwiera [łupinę].

Oto przypowieść. Zastosujmy ją do nas.

Cóż uczyniłem, czego czynić nie należało? Czyżbyśmy więc jeszcze tak mało się rozumieli, że nie pojmujecie, iż obłuda jest grzechem, a słowo – tylko wiatrem, jeśli czyn nie nadaje mu mocy? Cóż zawsze wam powtarzałem? “Miłujcie się wzajemnie. Miłość to przykazanie i tajemnica chwały”. A Ja, który nauczam, mam być pozbawiony miłości? [Miałbym] dawać wam przykład nauczyciela - kłamcy? Nie, nigdy!

O, Moi przyjaciele. Nasze ciało to twardy orzech. W tym twardym orzechu jest zamknięty miąższ: dusza. W niej zaś znajduje się złożony przeze Mnie kiełek. Jest on uczyniony z różnorodnych składników, lecz głównym jest miłość. To ona spełnia zadanie dźwigni dla otwarcia łupiny i uwolnienia ducha z ucisków materii, jednocząc go z Bogiem, który jest Miłością. Miłości nie [okazuje się] samymi tylko słowami i pieniędzmi. Miłuje się samą miłością. I niech to wam się nie wyda grą słów. Ja nie miałem pieniędzy, a słowa nie wystarczały w tym wypadku. Było tam siedem osób na skraju głodu i trwogi. Rozpacz wysuwała swe czarne pazury, żeby pochwycić i zatopić. Ludzie w obliczu tego nieszczęścia oddalili się, twardzi i egoistyczni. Wydawali się nie rozumieć słów Nauczyciela. Nauczyciel ewangelizował za pomocą dzieł. Byłem zdolny i wolny, aby to uczynić. Miałem też obowiązek kochać, za wszystkich ludzi, tych nieszczęsnych, których świat nie miłuje. To wszystko właśnie uczyniłem. Czy jeszcze możecie Mnie krytykować? A może to Ja powinienem was krytykować w obecności ucznia, który nie zgorszył się i poszedł tam, gdzie były trociny i wióry, żeby nie opuścić Nauczyciela? Jestem tego pewien, że bardziej przekonał się do Mnie, bo widział Mnie pochylonego nad drewnem, niż gdyby Mnie zobaczył na tronie. [Miałbym robić wam wymówki] w obecności dziecka, które poznało, kim jestem, pomimo swej niewiedzy, przytłoczenia nieszczęściem i absolutnego braku wiedzy o tym, kim rzeczywiście jest Mesjasz?

Nic nie mówicie? Nie zadręczajcie się jednak, kiedy podnoszę głos, żeby wyprostować zbłąkane myśli. Czynię to z miłości. Włóżcie jednak w siebie ziarno, które uświęca i które otwiera [łupinę] orzecha, w przeciwnym bowiem razie staniecie się istotami bezużytecznymi. To, co Ja robię, i wy powinniście być gotowi czynić. Z miłości do bliźniego, aby doprowadzić duszę do Boga, żadna praca nie powinna wam ciążyć. Praca, jakakolwiek by nie była, nigdy nie jest upokarzająca. Upokarzające są działania nikczemne, fałsz, kłamliwe doniesienia, zatwardziałość, czyny niesprawiedliwe, lichwa, oszczerstwa, rozwiązłość.

To właśnie dręczy człowieka. A jednak czynią to bez zawstydzenia się nawet ci, którzy chcą mówić o sobie jako o doskonałych i którzy z pewnością zgorszyli się, widząc Mnie pracującego piłą i młotkiem. O! Och! Młotek! Ten pogardzany młotek – kiedy służy do wbijania gwoździ do drewna dla wykonania przedmiotu mogącego zapewnić pokarm sierotom – jakże staje się szlachetny! Młotek nie mający w sobie nic szlachetnego – kiedy jest w Moich rękach, używany dla świętego celu – nie będzie już nieszlachetny. Jakże będą go chcieli posiadać wszyscy ci, którzy teraz gotowi są krzyczeć, zgorszeni z jego powodu!

O! Człowieku, stworzenie, któreś powinno być światłem i prawdą, jaką jesteś ciemnością i kłamstwem! Wy jednak, przynajmniej wy pojmijcie, czym jest Dobro, czym jest Miłość i czym – Posłuszeństwo! Zaprawdę powiadam wam, że wielu jest faryzeuszy i nie brak ich pośród tych, którzy Mnie otaczają...»

«Nie, Nauczycielu. Nie mów tak! My... to dlatego, że Cię kochamy, nie chcemy pewnych rzeczy!...»

«To dlatego, że jeszcze nic nie zrozumieliście. Mówiłem wam już o Wierze i o Nadziei. Sądziłem, że nie potrzeba nowego pouczenia o Miłości, gdyż tak ją wydzielam, że powinniście nią być przesyceni. Tymczasem widzę, że znacie ją tylko z nazwy, nie rozumiejąc jej natury ani formy. W taki sam sposób znacie księżyc.

[por. Mt 11,28-30]

Czy pamiętacie dzień, kiedy mówiłem wam, że Nadzieja jest jak poprzeczne ramię słodkiego jarzma, które podtrzymuje Wiarę i Miłość, i że ona jest szubienicą ludzkości i tronem zbawienia? Tak? Ale nie zrozumieliście Moich słów. Dlaczego nie prosiliście Mnie o ich wyjaśnienie? Daję wam je. To jarzmo, gdyż ono zmusza człowieka do uniżenia swej głupiej pychy pod ciężarem prawd wiecznych – to szubienica dla tej pychy. Człowiek, który pokłada ufność w Bogu, swym Zbawcy, z konieczności upokarza swą pychę, która chciałaby jego samego ogłosić “bogiem”. Uznaje, że on jest niczym, a Bóg – wszystkim; że on - człowiek jest prochem, który przemija, a Bóg jest wiecznością, która podnosi proch do najwyższego poziomu, dając mu nagrodę wieczną. Człowiek przybija się do świętego krzyża, żeby osiągnąć Życie. Jest przybity przez płomienie Wiary, Miłości, a ku Niebu wznosi go Nadzieja, która znajduje się pomiędzy tymi dwiema [cnotami]. Zapamiętajcie to pouczenie: gdy brak Miłości, tron jest bez światła, a ciało, nie przybite z jednej strony, chyli się w kierunku błota, gdyż nie widzi już Nieba. I tak unicestwia się zbawcze działanie Nadziei, i dochodzi do tego, że bezowocną staje się sama Wiara, gdyż oderwanie od dwóch z trzech cnót teologalnych powoduje, że wpada się w osłabienie i śmiertelny chłód.

Nie odrzucajcie Boga, nawet w najmniejszych sprawach. Odrzucaniem zaś Boga jest odmawianie pomocy bliźniemu z powodu pogańskiej pychy.

Moja Doktryna jest jarzmem, które sprawia, że grzeszna ludzkość zgina się. Ona jest młotem, który kruszy twardą łupinę, żeby z niej uwolnić ducha. To jarzmo i młot, tak. Kto jednak ją przyjmuje, ten nie odczuwa zmęczenia, wywoływanego przez inne ludzkie doktryny i wszelkie inne ludzkie rzeczy. Kto pozwala w siebie uderzać, ten nie odczuwa bólu rozkruszania jego ludzkiego ja, lecz doznaje uczucia uwalniania. Dlaczego usiłujecie się od tego uwolnić, żeby to zastąpić przez wszystko, co jest ołowiem i bólem? Wszyscy macie swoje bóle i utrapienia. Cała ludzkość przeżywa boleści i trudności, które czasem przewyższają siły ludzkie, począwszy od dziecka aż po starca. Ten [chłopiec] już niesie na swych małych ramionach wielkie brzemię, sprawiające, że się [pod nim] ugina, a jego wargi pozbawia dziecięcego uśmiechu, a jego umysł – beztroski. [Starzec zaś] chyli się ku grobowi ze wszystkimi swymi upadłymi złudzeniami i trudami oraz z ciężarem i zranieniami swego długiego życia. Jednak w Mojej Nauce i w Mojej Wierze znajduje się ulga dla przygniecionych tymi ciężarami. To dlatego nazywa się ją “Dobrą Nowiną”. Kto ją przyjmie i kto jej słucha, będzie błogosławiony już na tej ziemi, gdyż ulgę przyniesie mu Bóg oraz Cnoty, dzięki którym jego droga będzie łatwiejsza i bardziej świetlista. One będą jak kochające siostry, które – trzymając go za rękę, z zapalonymi lampami – oświetlą mu drogę i życie. Będą mu wyśpiewywać wieczne obietnice Boga aż do chwili, w której człowiek przebudzi się w Raju, zostawiając zmęczone ciało, upadłe w spokoju na ziemię.

O, ludzie, dlaczego chcecie być zmęczeni, zrozpaczeni, utrudzeni, zniechęceni, przygnębieni, skoro możecie być odciążeni i pocieszeni? Dlaczego i wy, Moi apostołowie, chcecie odczuwać zmęczenie misją, jej trudność, jej surowość, gdy tymczasem – posiadając ufność dziecka – moglibyście mieć tylko radosną gorliwość, promienną łatwość dla wypełnienia [misji]? Zrozumielibyście i odczuli, że ona jest surowa jedynie dla zatwardziałych, nie znających Boga. Dla tych zaś, którzy są Mu wierni, jest jak matka, która podtrzymuje w drodze, wskazując niepewnym stopom swego dziecka kamienie i ciernie, gniazda węży i rowy, aby je poznało i nie zginęło w nich.

W tej chwili jesteście zmartwieni. Wasze przygnębienie miało na początku [powód] niezbyt chlubny! Najpierw bowiem przygnębiła was Moja pokora, [którą uznaliście] za zbrodnię wobec Mnie samego. Potem zmartwiliście się, gdyż zrozumieliście, że Mnie zasmuciliście i że przez to daleko wam jeszcze do doskonałości. Jednak [tylko] u niewielu z was to zmartwienie nie łączy się z pychą. Pychę rani stwierdzenie, że jeszcze jesteście niczym, gdy tymczasem – z powodu pychy – chcielibyście być doskonałymi. Niech będzie w was tylko pokora chętna do przyjęcia wyrzutu oraz uznania, że się myliliście. Przyrzeknijcie sobie w sercach chęć [zdobycia] doskonałości dla celu ponadludzkiego. A potem przyjdźcie do Mnie. Ja was poprawiam, lecz rozumiem was i współczuję wam.

Przyjdźcie do Mnie, wy, apostołowie! Przyjdźcie do Mnie, wy wszyscy, ludzie, którzy cierpicie z powodu boleści materialnych, boleści moralnych, boleści duchowych! Te ostatnie są doznawanym przez was bólem, że nie potrafiliście uświęcić się tak, jak chcieliście, z miłości do Boga, pilnie, bez powracania do Zła. Droga uświęcenia jest długa i tajemnicza. Czasem przemierzana jest bez świadomości podróżującego, który porusza się w ciemnościach, ze smakiem trucizny w ustach, i sądzi, że nie posuwa się naprzód i nie pije niebiańskiego napoju. Nie wie on, że i ta ślepota duchowa to też element doskonałości.

Błogosławieni ci, trzykroć błogosławieni, którzy posuwają się nadal naprzód, choć nie cieszą się światłem i słodyczami; którzy nie przestają [iść], chociaż nic nie widzą i nie słyszą; którzy nie zatrzymują się, mówiąc: “Nie pójdę naprzód, dopóki Bóg nie udzieli mi Swoich rozkoszy.” Powiadam wam: najciemniejsza droga stanie się nagle bardzo jasna i ukaże niebiańskie krajobrazy. Trucizna – po odebraniu smaku wszelkim rzeczom ludzkim – zamieni się w słodycz Raju dla tych odważnych, którzy powiedzą zaskoczeni: “Jak to? Dlaczego dla mnie taka słodycz i taka radość?” To dlatego, że wytrwali. Bóg sprawi, że już na tej ziemi będą się radować tym, co jest w Niebie.

Aby wytrwać, przyjdźcie do Mnie, wy, którzy jesteście zmęczeni i utrudzeni; wy, apostołowie, i wy, wszyscy ludzie, którzy szukacie Boga, którzy płaczecie z powodu bólu spotykanego przez was na ziemi, wyczerpującego was w samotności. Ja was pokrzepię. Weźcie Moje jarzmo. To nie jest brzemię. To podpora. Przyjmijcie Moją Naukę, jakby to była umiłowana małżonka. Naśladujcie waszego Nauczyciela, który nie ogranicza się do wychwalania jej, lecz wykonuje to, czego naucza. Uczcie się ode Mnie, bo jestem łagodny i pokorny sercem. Znajdziecie odpoczynek dla waszych dusz, gdyż łagodność i pokora zapewniają królestwo na ziemi i w Niebie. Już wam powiedziałem, że prawdziwi zwycięzcy pośród ludzi to ci, którzy zdobywają je miłością, a miłość zawsze jest łagodna i pokorna. Nigdy nie dam wam do wykonania czegoś, co przekraczałoby wasze siły, gdyż kocham was i chcę was mieć ze Mną w Moim Królestwie. Weźcie więc Mój znak oraz Moją szatę. Starajcie się upodobnić do Mnie i być takimi, jak was uczę przez Moją Naukę. Nie lękajcie się, gdyż Moje jarzmo jest słodkie i jego ciężar lekki, nieskończenie zaś potężna jest chwała, jaką będziecie się cieszyć, jeśli pozostaniecie wierni. Nieskończona i wieczna...

Teraz was opuszczam. Idę z chłopcem nad jezioro. Znajdzie przyjaciół... Potem połamiemy się razem chlebem. Chodź, Józefie. Przedstawię ci dzieci, które Mnie kochają.»


   

Przekład: "Vox Domini"