Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

160. IDĄC DO AERY

Napisane 6 października 1945. A, 6653-6666

Arbela została już daleko w tyle. Teraz wśród towarzyszących Jezusowi jest Filip z Arbeli oraz inny uczeń, którego – jak słyszę – nazywają Markiem.

Na drodze jest błoto, jak po ulewnym deszczu. Niebo jest szare. Rzeczka – wystarczająco duża, by tak ją nazywać - przecina drogę do Aery. Wezbrana deszczami, które z pewnością spadły w okolicy, nie jest jasnobłękitna, lecz żółta, z odcieniem czerwieni, jakby miała w sobie wody, które przeszły przez tereny z rudami żelaza.

«Pogoda jest brzydka. Dobrze zrobiłeś, odsyłając niewiasty. To już nie czas dla nich, żeby chodzić tymi drogami» – wyrokuje Jakub.

A Szymon Zelota, zawsze spokojny w swym całkowitym oddaniu Nauczycielowi, stwierdza:

«Nauczyciel wszystko robi dobrze. Nie jest pozbawiony inteligencji jak my. On widzi i przewiduje wszystko dla dobra – i to raczej dla naszego niż Jego.»

Jan, szczęśliwy, że jest u boku [Jezusa], patrzy na Niego swym roześmianym obliczem i mówi: «Ty jesteś najdroższym i najlepszym Nauczycielem, jakiego ziemia miała, ma i będzie mieć. Jesteś kimś więcej niż najbardziej święty.»

«Ci faryzeusze... ale się rozczarowali! Nawet zła pogoda posłużyła, żeby ich przekonać, że nie ma Jana z Endor. Ale dlaczego oni go tak traktują?» – pyta Hermastes, który bardzo lubi Jana z Endor.

Jezus mu odpowiada:

«Ich nienawiść nie jest skierowana przeciw niemu. To jest narzędzie, którym posługują się przeciw Mnie...»

Filip z Arbeli odzywa się:

«A więc dobrze, woda bardziej ich przekonała, że daremne było czekanie i podejrzewanie Jana z Endor. Niech żyje ta woda! Dzięki niej zatrzymałem Cię przez pięć dni w moim domu.»

«Któż wie, jak będą niespokojni ci w Aerze! To dziwne, że nie widać mojego brata wychodzącego nam na spotkanie...» – odzywa się Andrzej. Mateusz pyta go:

«Nam na spotkanie? Przecież chyba przyjdzie za nami...»

«Nie. On szedł drogą wzdłuż jeziora. Bo od Gadary szedł ku jezioru, a łodzią udał się do Betsaidy, żeby spotkać się z żoną i powiedzieć, że chłopiec jest w Nazarecie i że szybko powróci. Z Betsaidy – do Meron. Przez jakiś czas pójdzie drogą do Damaszku, a potem do Aery. Z pewnością [już] jest w Aerze.»

Zapada cisza, potem Jan mówi z uśmiechem:

«Ale, ta staruszka, Panie...!»

«Sądziłem, że dasz jej radość śmierci na Twojej piersi, jak Saulowi z Kariotu» – mówi Szymon Zelota.

«Chcę dla niej jeszcze większego dobra, bo czekam, żeby ją do Siebie wezwać, kiedy Chrystus będzie miał właśnie otworzyć bramy Niebios. Nie będzie mateczka długo czekać. Teraz żyje swym wspomnieniem i dzięki pomocy twego ojca, Filipie, jej życie będzie mniej smutne. Błogosławię jeszcze raz ciebie i twoich rodziców.»

Radość Jana przesłania obłok bardziej gęsty niż chmura na niebie. Jezus zauważa to i pyta:

«Nie jesteś zadowolony, że ta staruszka szybko pójdzie do Raju?»

«Tak... ale nie cieszę się dlatego, że to oznacza, iż Ty odejdziesz... Po co umierać, Panie?»

«Kto zrodził się z niewiasty, umiera.»

«I będziesz miał [przy Sobie] tylko ją, Panie?»

«O, nie! Jakże radosny będzie orszak tych, których ocalę jako Bóg i których kochałem jako człowiek...»

Przeszli przez dwa potoki leżące bardzo blisko siebie. Zaczyna padać na równinie, która rozciąga się przed wędrowcami. Po przejściu przez wzgórza w miejscu skrzyżowania z drogą, biegnącą przez dolinę, idą nadal w kierunku północnym.

Na północy, czy raczej na północnym zachodzie, rysuje się wysoki i potężny łańcuch gór. Nad nimi przesuwają się ogromne masy chmur. Formują one nowe, złudne szczyty z obłoków na rzeczywistych, skalistych wierzchołkach [gór], pokrytych lasami na zboczach, a śniegiem – na szczytach. Jest to łańcuch gór bardzo odległy.

«Tu – woda, tam w górze – śnieg. To łańcuch Hermonu. Ubrały największą śnieżną szatę na szczycie. Jeśli będziemy mieć słońce w Aerze, ujrzycie, jaki piękny jest wielki szczyt, gdy różowi go słońce» – mówi Tymon, którego miłość do ojczystych stron pobudza do wychwalania piękna tej ziemi.

«Ale na razie pada. Czy Aera jest jeszcze daleko?» – pyta Mateusz.

«Tak. Będziemy tam wieczorem.»

«Niech zatem Bóg oszczędzi nam kłopotów ze zdrowiem» – kończy Mateusz, niezbyt entuzjastycznie [nastawiony] do chodzenia w deszczu.

[Wędrowcy] są owinięci płaszczami, przykryli nimi też torby podróżne. Chcą się ochronić przed wilgocią i oszczędzić w ten sposób też ubrania, żeby móc je zmienić po dojściu [na miejsce]. Z tych, które mają na sobie, kapie woda, a u dołu są ciężkie od błota.

Jezus jest na przedzie, pochłonięty własnymi myślami. Inni jedzą chleb. Jan żartuje, mówiąc:

«Nie musimy szukać źródła, żeby zaspokoić pragnienie. Wystarczy przechylić głowę, postać tak z otwartymi ustami, a aniołowie dają nam wodę.»

Hermastes, który z racji swego młodego wieku – tak samo jak Filip z Arbeli i Jan – ma godną pozazdroszczenia umiejętność przyjmowania wszystkiego radośnie, mówi:

«Szymon, syn Jony, skarżył się na wielbłądy, ale ja wolałbym być na tej wieży wstrząsanej niby trzęsieniem ziemi niż w tym błocie. Co na to powiesz?»

«Powiem, że mnie jest wszędzie dobrze, byle był Jezus...» – odpowiada Jan.

Trzej [młodzieńcy] cały czas rozmawiają ze sobą. Czterej najstarsi przyśpieszają kroku, żeby dogonić Jezusa. Grupa, w której jest Tymon i Marek, zostaje w tyle i rozmawia...

«Nauczycielu, w Aerze będzie Judasz, syn Szymona...» – mówi Andrzej.

«Z pewnością. A z nim Tomasz, Natanael i Filip.»

«Nauczycielu... żal mi tych dni spokoju» – wzdycha Jakub.

«Nie powinieneś tak mówić, Jakubie» [– odzywa się Jezus.]

«Wiem o tym... ale nie potrafię się opanować...» – wzdycha jeszcze raz [Jakub].

«Będzie też Szymon Piotr z Moimi braćmi. Czy nie jesteś z tego zadowolony?»

«Tak, bardzo! Nauczycielu, dlaczego Judasz, syn Szymona, tak bardzo różni się od nas?»

«Dlaczego woda przeplata się ze słońcem, ciepło z chłodem, światło z ciemnościami?» [– odpowiada mu pytaniem Jezus.]

«Bo nie można mieć zawsze tego samego. To byłby koniec życia na ziemi...» [– stwierdza Jakub.]

«Dobrze powiedziałeś, Jakubie» [– mówi mu Jezus.]

«Tak, ale to nie ma związku z Judaszem...» [– zauważa Jakub.]

«Odpowiedz: dlaczego wszystkie gwiazdy nie są tak wielkie, ciepłe, wielkie i potężne jak słońce?»

«Bo... ziemia spaliłaby się w tak wielkim żarze.»

«Dlaczego krzewy nie są wszystkie jak te orzechy? Przez krzewy rozumiem wszelką roślinność» [– pyta dalej Jezus.]

«Bo... zwierzęta nie mogłyby ich jeść.»

«A dlaczego nie są wszystkie jak trawa?»

«Bo... Nie mielibyśmy drewna na opał, na domy, narzędzia, wozy, łodzie, meble...» [– stwierdza Jakub.]

«Dlaczego wszystkie ptaki nie są orłami i dlaczego wszystkie zwierzęta nie są słoniami lub wielbłądami?» [– pyta Jezus.]

«Nie żylibyśmy, gdyby tak było!»

«Ta różnorodność wydaje ci się więc czymś dobrym?» [– pyta Jakuba Jezus.]

«Bez wątpienia» [– odpowiada Jakub.]

«Osądzasz więc, że... Dlaczego, według ciebie, Bóg to wszystko stworzył?» [– zadaje kolejne pytanie Jezus.]

«Żeby nam dać stosowną pomoc różnego rodzaju...»

«Zatem w dobrym celu? Jesteś tego pewien?» [– pyta Jezus.]

«Jak tego, że teraz żyję...» [– odpowiada Jakub.]

«Skoro więc uznajesz za słuszne istnienie różnorodności wśród zwierząt, roślin, ciał niebieskich, to dlaczego uważasz, że wszyscy ludzie powinni być tacy sami? Każdy ma swoją misję i swoją formę [działania]... Czy nieskończona różnorodność gatunków wydaje ci się znakiem mocy czy bezsilności Stwórcy?» [ – pyta Jezus.]

«Mocy. Jeden służy wyróżnieniu się drugiego» [– mówi Jakub.]

«Bardzo dobrze. Judasz także temu służy. Ty służysz temu przy twoich towarzyszach, oni zaś – przy tobie. Mamy trzydzieści dwa zęby w ustach i jeśli się im dobrze przypatrzysz, zobaczysz, że różnią się między sobą. Nie tylko w trzech kategoriach, bo nawet w tych samych kategoriach [są odmienne] u różnych [osób]... A kiedy będziesz jadł, zaobserwuj ich zadania. Zobaczysz, że właśnie te, które wydają się mało użyteczne, pracujące niewiele, wykonują pierwszą pracę ugryzienia chleba i doprowadzenia go do innych. Te zaś go rozdrabniają, żeby go przekazać następnym, które go rozcierają na papkę. Prawda, że tak jest? Wydaje ci się, że Judasz nic nie robi lub robi źle. Przypominam ci, że ewangelizował, i to dobrze, Judeę Nadmorską i że – jak to sam powiedziałeś - potrafi postępować z faryzeuszami.»

«To prawda...» [– przyznaje Jakub, syn Zebedeusza.]

Mateusz zauważa: «Potrafi też znaleźć pieniądze dla biednych. Prosi. Potrafi prosić. Ja nie potrafię tego zrobić... Być może dlatego, że czuję teraz wstręt do pieniędzy.»

Szymon Zelota spuszcza głowę. Jego twarz staje się karmazynowa, tak się czerwieni. Andrzej zauważa to i pyta:

«Źle się czujesz?»

«Nie, nie... Zmęczenie... nie wiem.»

Jezus patrzy na niego uważnie i Szymon jeszcze bardziej się czerwieni. Jezus się nie odzywa. Tymon przybiega:

«Nauczycielu, widać wioskę, która jest przed Aerą. Moglibyśmy się w niej zatrzymać i poprosić o osły.»

«Ale deszcz właśnie przestaje padać. Lepiej iść dalej.»

«Jak chcesz, Nauczycielu. Jednak, jeśli pozwolisz, pójdę naprzód.»

«Idź» [– zgadza się Jezus.]

Tymon oddala się, biegnąc z Markiem. Jezus z uśmiechem zauważa: «On chce, żeby nasze wejście było tryumfalne.»

Wszyscy są znowu razem. Jezus zostawia ich, bo rozgorzała rozmowa o różnych regionach. Odchodzi do tyłu, zabierając ze Sobą Zelotę. Kiedy są sami, Jezus stawia mu pytanie:

«Dlaczego się zaczerwieniłeś, Szymonie?»

Twarz [apostoła] płonie jak pochodnia. Nie odzywa się. Jezus powtarza pytanie. [Szymon] czerwieni się jeszcze bardziej i nadal milczy. A Jezus jeszcze raz powtarza pytanie.

«Panie, Ty to wiesz! Dlaczego każesz mi to powiedzieć?» – wykrzykuje Zelota, który cierpi tak, jakby był na torturach.

«Czy jesteś tego pewien?»

«On mi nie zaprzeczył. Powiedział przecież: “Działam tak z przezorności. Mam dobre wyczucie. Nauczyciel nigdy nie myśli o jutrze.” To jest prawda. Jednakże... to zawsze... zawsze... Nauczycielu, Ty podaj tu właściwe słowo.»

«To wciąż dowód, że Judasz jest jedynie “człowiekiem”. On nie potrafi wznieść się, żeby być tylko duchem. Jednak, bardziej czy mniej, wszyscy jesteście podobni. Lękacie się głupstw. Dręczycie się niepotrzebnymi przewidywaniami. Nie potraficie wierzyć, że Opatrzność jest potężna i obecna. Dobrze, niech to pozostanie między nami dwoma. Dobrze?»

«Tak, Nauczycielu» [– zgadza się Zelota.]

Zapada cisza. Potem Jezus mówi:

«Wkrótce powrócimy nad jezioro... Dobrze będzie mieć trochę skupienia po tak wielu [dniach] marszu. My dwaj pójdziemy do Nazaretu na jakiś czas, na święto Światła. Ty jesteś sam... Inni będą w rodzinach, ty zostaniesz ze Mną.»

«Panie, Judasz i Tomasz, i nawet Mateusz [też] są sami.»

«Nie myśl o tym. Każdy będzie świętował w rodzinie. Mateusz ma siostrę. Ty jesteś sam. Chyba że chcesz iść do Łazarza...»

«Nie, Panie – wybucha Szymon – Nie. Kocham Łazarza, lecz przebywać z Tobą, to być już w Raju. Dziękuję, Panie» [– mówi Zelota i] całuje rękę Jezusa.

Przed chwilą minęli małą wioskę. Nagle w nowej ulewie ukazuje się zalany deszczem Tymon i Marek. Wołają:

«Zatrzymajcie się! Tam jest Szymon Piotr z osłami. Spotkaliśmy ich, jak wychodzili. Już przez trzy kolejne dni przychodzi na to miejsce ze zwierzętami, w deszczu.»

Zatrzymują się pod osłoną dębów, które nieco ich chronią przed gwałtownym deszczem. Piotr właśnie przybywa. Siedzi na ośle, na czele szeregu zwierząt. Pod przykryciem, którym osłania głowę i ramiona, podobny jest do mnicha.

«Niech Bóg Cię błogosławi, Nauczycielu! Dobrze mówiłem, że będzie skąpany jak ktoś, kto wpadł do jeziora! Chodźmy! Szybko na siodła! W Aerze od trzech dni strzegą zapalonego ognia, żeby paleniska były gotowe wysuszyć Cię! Szybko, szybko... W takim stanie! Spójrzcie, no! Nie mogliście Go powstrzymać? Ach! Kiedy mnie nie ma...! Spójrzcie, On ma włosy jak topielec. Musisz być zziębnięty. W takim deszczu! Co za nieostrożność! A wy? A wy? O, nieszczęśni! Począwszy od ciebie, bezrozumny bracie, a potem wszyscy inni! Ale pięknie wyglądacie! Przypominacie worki, które wpadły do stawu. Chodźmy szybko! Ach! Już więcej wam nie zaufam i nie powierzę wam Go. Ogarnia mnie przerażenie...»

«...i gadulstwo, Szymonie» – mówi spokojnie Jezus, w czasie gdy Jego osioł drepcze przy zwierzęciu Piotra, na czele karawany. Jezus powtarza: «I gadulstwo, i niepotrzebne mówienie. Nie powiedziałeś Mi, czy inni przybyli... Czy niewiasty odeszły, czy twoja małżonka czuje się dobrze. Nic Mi nie powiedziałeś.»

«Wszystko Ci powiem, ale dlaczego wyszedłeś w tym deszczu?»

«A ty dlaczego wyszedłeś?»

«Bo spieszyłem się, żeby Cię ujrzeć, mój Nauczycielu.»

«Ja się spieszyłem, żeby spotkać ciebie, Mój Szymonie.»

«O, mój drogi Nauczycielu! Jakże Cię kocham! Małżonka, dziecko, dom! Nic, nic! Wszystko jest brzydkie, jeśli Ciebie tam nie ma. Wierzysz, że tak bardzo Cię kocham?»

«Wierzę. Wiem, kim jesteś, Szymonie...»

«Kim?» [– dopytuje się Piotr.]

«Wielkim dzieckiem pełnym wad, ale pod nimi ukrywają się tak piękne zalety. Jest jednak jedna wcale nie zakryta. To twoja szlachetność we wszystkim. I cóż, kto jest w Aerze?»

«Juda, Twój brat z Jakubem, potem Judasz z Kariotu, z innymi. Wydaje się, że Judasz uczynił wiele dobrego. Wszyscy go chwalą...»

«Zadawał ci pytania?»

«O! Bardzo wiele! Nie odpowiedziałem na żadne, mówiąc, że nic nie wiem. Bo właściwie cóż ja wiem, skoro towarzyszyłem niewiastom niemal do Gadary? Wiesz... nie mówiłem mu nic o Janie z Endor. Judasz sądzi, że on jest z Tobą. Powinieneś uprzedzić innych...»

«Nie. Oni też, jak i ty, nie wiedzą, gdzie jest Jan. Nie potrzeba mówić więcej. Ale te osły!... Przez trzy dni!... Jaki wydatek! A biedni?»

«Biedni... Judasz ma mnóstwo denarów i zajmuje się tym. Te osły nic mnie nie kosztują. Ludzie z Aery daliby mi ich tysiąc bez zapłaty - dla Ciebie. Musiałem podnieść głos, żeby zapobiec ich wyjściu na spotkanie Ciebie z armią osłów. Tymon ma rację. Tu wszyscy w Ciebie wierzą. Więcej są warci od nas...» – wzdycha [Piotr].

«Szymonie, Szymonie! Zostaliśmy uszanowani za Jordanem. [Także] więzień, poganki, grzesznice, niewiasty dały wam lekcję doskonałości. Zachowaj wspomnienie o tym, Szymonie, synu Jony. Na zawsze.»

«Będę próbował, Panie. O, oto pierwsi [mieszkańcy] Aery. Spójrz, ile ludzi! Oto matka Tymona. Twoi bracia w tłumie. To uczniowie, których wysłałeś z tymi, którzy przybyli z Judaszem z Kariotu. Oto najbogatszy człowiek z Aery, ze sługami. Chciał, żebyś był jego gościem, lecz matka Tymona upomniała się o swe prawa i będziesz [przebywał] u niej. Spójrz! Spójrz! Smutno im, bo deszcz gasi pochodnie. Jest wielu chorych, wiesz? Zostali w mieście, blisko bram, żeby od razu Cię ujrzeć. Jakiś człowiek posiadający magazyn z drewnem przyjął ich pod dach. Przebywają tam już od trzech dni, biedni ludzie... Odkąd przybyliśmy, dziwiąc się, że Ciebie jeszcze nie ma...»

Krzyki tłumu przeszkadzają Piotrowi mówić dalej, więc milknie. Pozostaje u boku Jezusa jak giermek. Tłum, z jakim się spotkali, rozstępuje się. Jezus posuwa się naprzód na ośle, nie przestając błogosławić. Wchodzą do miasta.

«Natychmiast do chorych» – nakazuje Jezus, nie troszcząc się o protesty ludzi, którzy chcieliby Go zaprowadzić pod dach, dać Mu posiłek i zapewnić ogień. Nie chcą, żeby zbytnio cierpiał.

«Oni cierpią bardziej ode Mnie» – odpowiada.

Idą na prawo. Jest tam prymitywne ogrodzenie składu drewna. Drzwi są szeroko otwarte i dochodzi stamtąd żałosny krzyk:

«Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nad nami!»

Chór błagający, natarczywy jak litania. Głosy dzieci, głosy niewiast, głosy mężczyzn, głosy starców. Są to głosy smutne jak beczenie jagniąt, które cierpią, zatrwożone, gdy umierają ich matki; zniechęcone – jak u ludzi, którzy mają już tylko jedną nadzieję; drżące - jak głosy potrafiących już tylko płakać...

Jezus wchodzi w obręb ogrodzenia. Prostuje się w strzemionach najmocniej jak potrafi, podnosi prawicę i mówi potężnym głosem:

«Wszystkim, którzy wierzą we Mnie, zbawienie i błogosławieństwo.»

Na nowo siada w siodle i próbuje wrócić na drogę, lecz tłum napiera. Ci, którzy zostali uzdrowieni, tłoczą się wokół Niego. W świetle pochodni – które pod osłoną krużganków płoną i rozpraszają [półmrok] zmierzchu – widać tłum, burzący się w szale radości i wychwalający Pana. Jezus zaś - jeśli można tak rzec - znika pośrodku masy uzdrowionych dzieci, które matki podają Mu do rąk, na pierś, sadzają na karku osła, podtrzymując, żeby nie spadły. Jezus ma ich pełne ramiona, jakby to były kwiaty. Uśmiecha się, szczęśliwy, całuje je, bo nie może błogosławić, mając ich pełne ramiona... W końcu odbierają Mu dzieci, a podchodzą uzdrowieni starcy. Płacząc z radości, całują Jego szaty. Potem mężczyźni i kobiety...

Jest już noc, kiedy może wejść do domu Tymona i odpocząć przy ogniu w suchych szatach.


   

Przekład: "Vox Domini"