Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

4. POŻEGNANIE JEZUSA Z DWOJGIEM UCZNIÓW

Napisane 1 listopada 1945. A, 6827-6833

Nazajutrz odchodzą tą samą drogą, jedyną zresztą w tej wiosce, która się wydaje gniazdem orła na samotnym szczycie. Idą, poganiani deszczem i chłodem, utrudniającym marsz. Nawet Jan z Endor musi zejść z wozu, gdyż droga zstępująca w dół jest jeszcze bardziej niebezpieczna niż ta, która prowadziła pod górę. Chociaż sam osioł nie jest zagrożony [nierównościami drogi], to jednak ciężar wozu i pochyłość [drogi powoduje], że stacza się on w dół, a biednemu zwierzęciu jest bardzo niewygodnie. Tak samo niedobrze czują się prowadzący je. Muszą dziś pocić się nie po to, żeby pchać wóz, lecz żeby go zatrzymać, mógłby bowiem runąć, wywołując jakieś nieszczęście lub przynajmniej utratę załadunku.

Droga jest straszna na odcinku równym około jednej trzeciej jej długości. To ostatni odcinek w stronę doliny. Potem rozwidla się i jedna z jej odnóg prowadzi na zachód, stając się bardziej wygodną i prostą. Zatrzymują się, żeby odpocząć i otrzeć pot, a Piotr nagradza osła. Ten zaś dyszy, drży, porusza uszami, sapie. Z pewnością jest pochłonięty głębokim rozmyślaniem nad bolesną sytuacją osłów i kaprysami człowieka, wybierającego podobne drogi. Przynajmniej Szymon, syn Jony, przypisuje takie rozważania zamyślonemu wyglądowi zwierzęcia. Dla poprawienia jego nastroju zakłada mu na szyję worek wypełniony bobem. W czasie gdy osioł zajada łakomie i z przyjemnością swój twardy posiłek, ludzie także spożywają chleb i ser, piją mleko, którym napełnili dzbanki.

Po skończonym posiłku Piotr chce napoić “swego Antoniusza, który zasługuje na więcej honorów niż Cezar” – jak mówi. Idzie z pojemnikiem, który był na wozie, zaczerpnąć wody ze strumienia płynącego ku morzu.

«Teraz możemy iść... I nawet pójdziemy kłusem, gdyż sądzę, że za tymi wzgórzami jest już tylko równina... Ale my, my nie będziemy mogli kłusować. Jednak pójdziemy szybko. Chodźmy, Janie, i ty, niewiasto. Wsiadajcie i odjeżdżamy.»

«Ja też wsiadam, Szymonie, i będę powoził. Wy idźcie za nami...» – mówi Jezus po tym, jak dwoje [uczniów] wsiadło na wóz.

«Dlaczego? Źle się czujesz? Jesteś tak bardzo blady!»

«Nie, Szymonie. Chcę rozmawiać szczególnie z nimi...» – i wskazuje dwoje, którzy całkiem pobledli, pojmując, że nadszedł czas rozstania się.

«A, dobrze! Wsiadaj więc, a my pójdziemy za Tobą.»

Jezus siada na stoliku, służącym za ławeczkę dla woźnicy i mówi: «Chodź tu do Mnie, Janie. I ty, Syntyko, chodź tutaj, blisko...»

Jan siada po lewicy Pana, a Syntyka – u Jego stóp, niemal na skraju wozu. Zwraca się plecami do drogi, a twarz unosi ku Jezusowi. Zrozpaczona [Syntyka] wygląda w tej pozycji jak PiPieta. Siedzi na piętach, rozluźniona, jakby miała na sobie ciężar, który ją wyczerpuje. Ręce opuściła na kolana i splotła z powodu tego, że silnie drżą. Twarz ma zmęczoną, a bardzo piękne, fioletowoczarne oczy, jakby zamglone z powodu tak wielu łez, jakie wylały pod jej ciemnym płaszczem i zasłoną opadającą bardzo nisko.

A Jan!... Myślę, że gdyby u kresu drogi czekała na niego szubienica, byłby mniej przygnębiony.

Osioł rusza w drogę tak posłusznie i mądrze, że nie wymaga od Jezusa pilnego strzeżenia go. Jezus korzysta z tego, by odłożyć lejce i ująć dłoń Jana, a drugą - położyć na głowie Syntyki.

«Moje dzieci, dziękuję wam za całą radość, jaką Mi daliście. Ten rok był dla Mnie usiany kwiatami radości, gdyż mogłem wziąć wasze dusze i trzymać je w Mojej obecności, żeby ukryć przed Sobą nikczemności świata, żeby wlać w Siebie słodycz, żeby utwierdzić Siebie w nadziei, że Moja misja nie jest daremna. Margcjam, ty, Mój Janie... Hermastes... ty, Syntyko... i Maria, siostra Łazarza... i Aleksander Mizas i jeszcze inni... Zwycięskie kwiaty Zbawiciela, które jedynie serca prawe potrafią docenić jako takie... Dlaczego potrząsasz głową, Janie?»

«Bo Ty jesteś dobry umieszczając mnie pomiędzy sercami prawymi, jednak mój grzech jest zawsze w mojej myśli...»

«Twój grzech jest owocem ciała pobudzonego przez dwie nikczemności. Prawość twego serca to podstawa twego szlachetnego ‘ja’, które pragnie rzeczy uczciwych. Jest ono nieszczęśliwe, bo zostały ci one odebrane przez śmierć lub niegodziwość, lecz przez to nie mniej żywe, pod ciężarem tak wielkiego bólu. Wystarczyło, że głos Zbawcy przeniknął przez te głębiny, w których leżało twoje ‘ja’, abyś – zrcając cały ciężar – zerwał się na nogi i przyszedł do Mnie. Czy nie tak było? Masz zatem serce prawe. O wiele, o wiele bardziej prawe od innych, którzy nie mają twego grzechu, lecz mają poważniejsze, bo przemyślane i uporczywie zachowywane przy życiu...

Wy zatem, wy, kwiaty Mojego tryumfu Zbawiciela, bądźcie błogosławione. W tym świecie zamkniętym i wrogim, który napawa Zbawcę goryczą i niesmakiem, wy byliście miłością. Dziękuję! W najstraszniejszych godzinach, jakie przeżyłem w tym roku, zachowywałem was w Moim umyśle, żeby mieć pociechę i wsparcie. W tych jeszcze straszliwszych, jakie przeżyję, jeszcze bardziej zachowam was obecnych w Mojej pamięci. Aż do śmierci. I wy będziecie ze Mną na wieki. Obiecuję wam to.

Powierzam wam Moje najbardziej drogie sprawy, to znaczy przygotowanie Mojego Kościoła w Azji Mniejszej – tam, dokąd Ja nie mogę iść. To bowiem tu, w Palestynie, znajduje się teren Mojej misji. Ponadto zacofana mentalność wielkich Izraela posłużyłaby się wszelkimi środkami, żeby Mi zaszkodzić, gdybym tam poszedł. Tak samo uczyniłbym dla innych krajów, gdybym miał innych Janów i inne Syntyki. Dzięki temu Moi apostołowie znaleźliby teren zaorany, żeby w nim zasiać ziarno, gdy nadejdzie godzina!

Bądźcie łagodni i cierpliwi, i równocześnie silni, żeby przenikać i wytrzymywać. Znajdziecie tępotę i drwiny. Nie upadajcie z tego powodu na duchu. Myślcie tak: “Jemy ten sam chleb i pijemy z tego samego kielicha, co nasz Jezus.” Nie jesteście kimś większym od waszego Nauczyciela i nie możecie domagać się, żeby wasz los był lepszy. Taki jest najlepszy los: dzielić los Nauczyciela.

Daję wam jedynie to polecenie: nie upadajcie na duchu, zechciejcie nie przeciwstawiać się temu oddaleniu, które nie jest wygnaniem – jak chce o tym myśleć Jan – lecz zbliżeniem się do progu Ojczyzny przed wszystkimi innymi, jako słudzy uformowani jak nikt inny. Niebo pochyliło się nad wami jak matczyna zasłona i Król Niebios już was przyjmuje na Swoje łono, ochrania was Swymi świetlistymi i miłosnymi skrzydłami jako pierworodnych z niezliczonego ptactwa sług Boga, Słowa Bożego, które w Imię Ojca i Wiecznego Ducha błogosławi was na tę godzinę i na zawsze.

I módlcie się za Mnie, Syna Człowieczego, który idzie na spotkanie wszystkich tortur Odkupiciela. O! Moja ludzka natura zostanie naprawdę zmiażdżona przez najbardziej gorzkie doświadczenia!... Módlcie się za Mnie. Będę potrzebował waszych modlitw... One będą jak pieszczoty... Będą dowodami miłości... Będą pomocą, żebym nie doszedł do stwierdzenia: “Ludzkość składa się z samych szatanów”...

Żegnaj, Janie! Przekażmy sobie p pożegnalny pocałunek... Nie płacz tak... Nawet kosztem poranienia Mego ciała zachowałbym cię przy Sobie, gdybym nie widział całego dobra, jakie wynika z tego rozdzielenia dla ciebie i dla Mnie. Wiecznego dobra...

Żegnaj, Syntyko. Tak, ucałuj Moje ręce. Myśl jednak, że różnica płci zakazuje Mi pocałować cię jak siostrę, jednak przekazuję braterski pocałunek twojej duszy...

I oczekujcie Mnie waszym duchem. Przyjdę. Będę blisko was w waszych trudach, przy waszych duszach. Chociaż miłość do człowieka zamknęła Moją Boską naturę w śmiertelnym ciele, to jednak nie mogła narzucić ograniczeń Mojej wolności. Jestem wolny, by iść jako Bóg do tych, którzy zasługują na posiadanie Boga z nimi. Żegnajcie, Moje dzieci. Pan jest z wami...»

Jezus wyrywa się z kurczowego objęcia Jana – który uchwycił sijego ramion oraz Syntyki, która uczepiła się Jego kolan – i szybko zeskakuje z wozu. Daje pożegnalny znak Swoim apostołom i oddala się, biegnąc drogą, jak ścigany jeleń... Osioł zatrzymał się czując, że całkowicie spadają lejce, które przedtem Jezus miał na kolanach. I ośmiu apostołów zatrzymuje się, zaskoczonych, patrząc na Nauczyciela oddalającego się coraz bardziej.

«Płakał...» – szepcze Jan.

«Był blady jak umarły...» – szepcze Jakub, syn Alfeusza.

«Nie zabrał nawet torby... Leży na wozie...» – zauważa drugi Jakub.

«I co On teraz zrobi?» – zastanawia się Mateusz.

Juda, syn Alfeusza, zbiera wszystkie siły, by potężnym głosem zawołać: «Jezu! Jezu! Jezu!»

Echo wzgórz zanosi daleko słowa: «Jezu! Jezu! Jezu!...»

Lecz zakręt drogi pochłania w zieleni drzew [sylwetkę] Nauczyciela, który nawet się nie ogląda, by spojrzeć na wołającego Go...

«Odszedł... Nam też pozostaje tylko iść...» – mówi smutny Piotr. Wsiada na wóz i bierze lejce, żeby ruszyć wozem naprzód.

I wóz oddala się, skrzypiąc, w hałaśliwym rytmie podkutych kopyt i przy rozpaczliwym szlochu dwojga, którzy, osunąwszy się w głąb wozu, jęczą: «Już nigdy Go nie ujrzymy, już nigdy, już nigdy...»


   

Przekład: "Vox Domini"