Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

7. ODPŁYNIĘCIE Z TYRU

NA STATKU KRETEŃSKIM

Napisane 4 listopada 1945. A, 6853-6861

Tyr budzi się w podmuchach północno-zachodniego wiatru. Morze poruszane małymi falami błyszczy w kolorze niebieskim i białym. Błękit nieba pobudzają białe pierzaste chmury, poruszające się w górze, tak samo jak piana w dole. Słońce cieszy się spokojnym dniem po tak wielkiej szarzyźnie niepogody.

«Zrozumiałem – odzywa się Piotr stając w łodzi, w której spał. – Czas się ruszyć i ono (wskazuje wzburzone morze, wpływające do portu) dało nam wodę do oczyszczenia... Hmm! Chodźmy podjąć drugą część ofiary... Powiedz, Jakubie... Czy nie wydaje ci się, że niesiemy dwie ofiary, żeby je złożyć? Mnie – tak.»

«Mnie też, Szymonie. I... dziękuję Nauczycielowi za poważanie, jakie nam okazał. Ale... ja wolałbym nie widzieć tak wielkiego cierpienia. I nigdy nie pomyślałem, że to ujrzę...»

«Ja też nie... Ale... Wiesz? Twierdzę, że Nauczyciel by tego nie zrobił, gdyby Sanhedryn nie wtykał w to nosa...»

«Tak rzeczywiście powiedział... Któż jednak mógł donieść Sanhedrynowi? To chciałbym wiedzieć...»

«Kto? Boże wieczny, spraw, żebym milczał, i spraw, żebym nie myślał! Ja sam uczyniłem takie przyrzeczenie dla odsunięcia ode mnie tego podejrzenia, które mnie pożera. Pomóż mi, Jakubie, nie myśleć. Mów o czymś innym.»

«Ale o czym? O pogodzie?»

«Tak, może [o pogodzie]...»

«W istocie, na morzu wcale się nie znam...»

«Sądzę, że będziemy się kołysać...»

«Nie! Te kilka fal to nic takiego. Wczoraj było gorzej. Z pokładu statku to poruszone morze musi pięknie wyglądać. Będzie się podobać Janowi... Sprawi, że zaśpiewa. Jaki to będzie statek?»

Wstaje i on. Rozgląda się po znajdujących się po drugiej stronie statkach, które można dojrzeć z ich wysokimi nadbudowami, zwłaszcza gdy fala podnosi łódź kołyszącym ruchem. Oglądają uważnie różne statki, czyniąc uwagi... Port się ożywia.

Piotr prosi o wyjaśnienia przewoźnika lub kogoś w tym rodzaju, kto jest cały czas zajęty na nabrzeżu:

«Wiesz, czy jest w porcie... w tym porcie, statek... czekaj przeczytam to imię...»

Piotr wyciąga pergamin przywiązany do pasa:

«O... Nikodem Filadelfiusz, syn Filipa, Kreteńczyk z Paleokastry...»

«O! Wielki żeglarz! I któż by go nie znał! Myślę, że jest znany nie tylko od Zatoki Perskiej po Kolumny Herkulesa, lecz aż do zimnych mórz, tam gdzie – jak mówią – noc panuje przez całe miesiące! Jak to możliwe, że nie znasz go ty, który jesteś marynarzem?»

«Nie, nie znam go. Wkrótce go jednak poznam, gdyż szukam go w imieniu naszego przyjaciela Łazarza, syna Teofila, niegdyś zarządcy Syrii.»

«Ach, kiedy żeglowałem – teraz jestem już stary - on był w Antiochii... Długi czas... Twój przyjaciel? I szukasz Kreteńczyka Nikodema? Idź pewnie. Widzisz tamten statek, najwyższy, z tymi chorągwiami [powiewającymi] na wietrze? To jego. Podnosi kotwicę przed sekstą. On się nie boi morza!...»

«Rzeczywiście nie trzeba się go bać. To nic takiego» – stwierdza Jakub.

Lecz nagła fala zaprzecza mu, bryzgając na nich od stóp do głowy.

«Wczoraj było zbyt spokojne, dziś jest zbyt poruszone. Nieco szalone! Wolę jezioro...» – szemrze Piotr ocierając twarz.

«Radzę wam wejść do doków. Wszyscy tam wpływają. Widzicie?»

«Ale my musimy odpłynąć, musimy odpłynąć statkiem... tego... czekaj... no... Nikodema!» – mówi Piotr, który nie potrafi powtórzyć wszystkich dziwnych imion Kreteńczyka.

«Ale przecież nie wciągniecie łodzi na pokład statku?»

«Rozumie się, że nie!» [– potwierdza Piotr]

«Zatem w dokach są miejsca strzeżone i ludzie, którzy popilnują łodzi aż do powrotu. Jedna moneta na dzień aż do powrotu, bo myślę, że musicie wrócić...» [– tłumaczy przewoźnik.]

«Oczywiście. Udajemy się tam, żeby zobaczyć stan ogrodów Łazarza i potem wracamy.»

«Ach, jesteście jego zarządcami?»

«Jeszcze więcej» [– mówi mu Piotr.]

«Dobrze, chodźcie ze mną. Pokażę wam miejsce. Jest dobre właśnie dla takich, którzy jak wy, pozostawiają łodzie...»

«Czekaj... Oto inni. Za chwilę do ciebie dołączymy.»

Piotr wskakuje na nabrzeże i biegnie na spotkanie przybywających towarzyszy.

«Dobrze spałeś, bracie?» – pyta serdecznie Andrzej.

«Jak dziecko w kołysce. Nawet byłem kołysany i słyszałem kołysankę...» [– odpowiada mu Piotr.]

«Wydaje mi się, że nawet zostałeś wykąpany» - mówi śmiejąc się Tadeusz.

«Tak! Morze jest tak... dobre, że obmyło mi twarz na przebudzenie» [– przyznaje Piotr.]

«Jest nieco wzburzone, jak mi się zdaje» – zauważa Mateusz.

«O! Gdybyście wiedzieli, z kim wyruszamy! Z kimś, kogo znają nawet ryby w zimnych morzach.»

«Widziałeś go już?» [– dopytują się apostołowie.]

«Nie, ale mówił mi o nim ktoś, kto twierdzi, że ma jakieś miejsce na przechowanie łodzi... Chodźcie wziąć skrzynie i w drogę, bo Nikodem, czy raczej – Nikodem Kreteńczyk odpłynie.»

«W kanale cypryjskim będziemy tańczyć...» – mówi Jan z Endor.

«O, tak?» – pyta zamyślony Mateusz.

«Tak, lecz Bóg nam dopomoże.»

Ponownie są przy łodzi.

«Gotowe, mężu. Wyjmujemy wszystkie rzeczy i potem odpływamy, jeśli będziesz tak dobry» [– odzywa się Piotr.]

«Tak, trzeba sobie pomagać...» – odpowiada człowiek z Tyru.

«O, tak! Pomagać. Powinniśmy sobie pomagać. Powinniśmy się kochać, bo takie jest Prawo Boże...»

«Powiedziano mi, że nowy Prorok, który powstał w Izraelu tego naucza. Czy to prawda?» [– pyta przewoźnik]

«Ależ oczywiście! To prawda! To i jeszcze więcej! On czyni cuda! No, dalej, Andrzeju, raz i dwa, bardziej na prawo. Naprzód, kiedy fala podnosi łódź... Hopla! No, gotowe!... Mówię ci, człowieku... i to jakie cuda! Umarli, którzy powstają z martwych... niewidomi, którzy odzyskują wzrok... złodzieje, którzy się nawracają i nawet... Widzisz, gdyby On tu był, powiedziałby morzu: “Bądź spokojne!” i morze by się uciszyło... Już prawie ci się udało, Janie! Czekaj, idę. Wy tam... trzymajcie silnie i blisko... Dalej, dalej... Jeszcze trochę... Ty, Szymonie, chwyć za uchwyt... Uwaga na rękę, Judo! Dalej, dalej... Dziękuję, mężu... Uważajcie, wy od Alfeusza, żeby nie wpaść do wody... Dalej... no, już! Chwała Bogu! Mniej męczące było ich wkładanie niż wyjmowanie... Ale ja mam ręce zmęczone wczorajszą pracą... A zatem mówiłem o morzu...»

«Ale czy to prawda?» [– pyta zaskoczony przewoźnik]

«Prawda? Ja tam byłem i widziałem!» [– mówi Piotr]

«Tak? O!... Ale gdzie?» [– dopytuje się dalej mąż z Tyru]

«Na jeziorze Genezaret. Wejdź do łodzi, to ci opowiem w drodze do miejsca postoju...» [– odpowiada mu Piotr.]

I [Piotr] odpływa z nim oraz z Jakubem, wiosłując do kanału, prowadzącego do portowego basenu.

«I Piotr mówi, że nie potrafi sobie radzić... – zauważa Zelota – A przecież ma dar nauczania w sposób prosty i czyni więcej od nas wszystkich.»

«To, co mi się bardzo w nim podoba, to jego szlachetność» – mówi mąż z Endor.

«I jego stałość» – dodaje Mateusz.

«I jego pokora. Spójrzcie, czy się pyszni, wiedząc, że jest “głową”! Trudzi się bardziej od nas wszystkich, stara się bardziej o nas niż o siebie...» – mówi Jakub, syn Alfeusza.

«Jest tak szlachetny w uczuciach. Dobry brat. Nic więcej...» – kończy Syntyka.

Po jakimś czasie Zelota pyta dwoje uczniów:

«A zatem to tak mówicie: brat?»

«Tak [– wyjaśnia Syntyka. –] Tak jest lepiej. To nie jest kłamstwo, lecz duchowa prawda. On jest dla mnie starszym bratem, z innego łoża, lecz z tego samego ojca. Ojcem jest Bóg, a inne łoża to Izrael i Grecja. I Jan jest dla mnie starszym bratem. To widać ze względu na wiek i jeszcze – czego nie widać, ale tak jest – dlatego, że był uczniem wcześniej ode mnie. Oto powraca Szymon...»

«Wszystko zrobione. Chodźmy...» [– mówi Piotr]

Biorą skrzynie i przez wąski przesmyk wchodzą do portu. Obyty [ze wszystkim] mąż z Tyru towarzyszy im, przez uliczki zastawione stertami towarów, ułożonymi pod obszernymi zadaszeniami. [Idą] aż do wielkiego kreteńskigo statku, który właśnie wykonuje manewry bardzo bliskiego odpłynięcia. Woła do ludzi z pokładu, żeby zrzucili trap, który właśnie podnieśli.

«To niemożliwe! Załadunek skończony» – woła dowódca galerników.

«On ma list do oddania» – mówi mężczyzna wskazując Szymona, syna Jony.

«List? Od kogo?» [– pytają ze statku.]

«Od Łazarza, syna Teofila, niegdyś zarządcy Antiochii.»

«A! Idę po pana!» [– mówi dowódca.]

Szymon mówi do drugiego Szymona i do Mateusza:

«Teraz na was kolej. Ja jestem zbyt wielkim prostakiem, żeby rozmawiać z kimś takim...»

«Nie. Ty jesteś przywódcą i potrafisz to dobrze zrobić. Pomożemy ci, jeśli będzie trzeba, ale to nie będzie konieczne.»

«Gdzie jest człowiek z listem? Niech wejdzie» – mówi mężczyzna ciemny jak Egipcjanin, szczupły, przystojny, smukły, poważny, w wieku około czterdziestu lat lub nieco starszy. Wychyla się z pokładu ku nabrzeżu i nakazuje spuścić trap.

Oczekując na odpowiedź Szymon, syn Jony, ubrał swą szatę i płaszcz. Teraz wchodzi z godnością. Za nim – Zelota i Mateusz.

«Pokój tobie, mężu» - mówi Piotr z powagą.

«Witaj. Gdzie jest list?» – pyta Kreteńczyk.

«Oto on» [– mówi Piotr.]

Kreteńczyk łamie pieczęć, rozwija i czyta. [Potem mówi:]

«Witam serdecznie wysłanników rodziny Teofila! Kreteńczycy nie zapominają o człowieku, który był dobry i życzliwy. Ale teraz szybko. Macie dużo bagaży?»

«To, co widzisz na nabrzeżu» [– odpowiada mu Piotr.]

«A jest was...?» [– pyta jeszcze dowódca - Nikodem.]

«Dziesięcioro» [– odpowiada Piotr.]

«Dobrze. Zrobimy miejsce dla niewiasty. Wy [sami] znajdziecie sobie wygodne miejsca. Chodźmy, szybko! Trzeba wypłynąć na pełne morze, zanim wiatr nie będzie zbyt silny, a po sekście taki właśnie będzie.»

I rozkazuje rozdzierającymi gwizdkami załadunek skrzyń i ułożenie ich na miejsce. Potem apostołowie z dwojgiem uczniów wchodzą na pokład.

Trap się podnosi, zamykane są iluminatory, rozluźnia się cumy, żagle unoszą się. Potem rozwijają się z trzaskiem, tak bardzo wiatr je nadyma. Statek wypływa na szerokie morze, silnie się kołysząc. Mknie pospiesznie ku Antiochii...

Pomimo silnego wiatru Jan i Syntyka stoją ramię w ramię [na pokładzie]. Uchwycili się wciągnika na rufie i - spoglądając na oddalające się wybrzeże, na ziemię Palestyny – płaczą...


   

Przekład: "Vox Domini"