Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

14. POBYT W AKZIB Z SZEŚCIOMA APOSTOŁAMI

Napisane 11 listopada 1945. 6940-6944

«Panie, tej nocy rozmyślałem... Dlaczego chcesz iść tak daleko, żeby potem powrócić na granice Fenicji? Pozwól mi iść z kimś jeszcze. Sprzedam Antoniusza... Żal mi go... ale teraz już na nic się nie przyda, a zbytnio przyciągałby uwagę. I wyjdę na spotkanie Filipa i Bartłomieja. Oni mogą przyjść tylko tą drogą i z pewnością ich spotkam. I możesz być pewny, że nic nie powiem. Nie chcę zadawać Ci bólu... Odpocznij tutaj wraz z innymi. Zaoszczędzimy wszystkim tej wędrówki do Jiftach El... i zrobimy wszystko szybciej» – mówi Piotr wychodząc z domu, w którym spali.

Wydają się mniej wychudzeni, gdyż mają czyste szaty, a brody i włosy uczesały wprawne ręce.

«Twój pomysł jest dobry. Nie stawiam przeszkód. Możesz tak uczynić. Idź więc z tym twoim towarzyszem, z którym chcesz.»

«A zatem z Szymonem. Panie, pobłogosław nas.»

Jezus całuje ich i mówi:

«Pocałunkiem [was błogosławię]. Żegnajcie.»

Patrzy, jak się oddalają schodząc szybko ku równinie.

«Jakże jest dobry ten Szymon, syn Jony! W tych dniach doceniłem go, jak nigdy dotąd» – odzywa się Juda Tadeusz.

«Ja też – mówi Mateusz. – Nigdy egoistyczny, nigdy pyszny, nigdy pretensjonalny.»

«Nigdy nie wykorzystuje tego, że jest przywódcą. Przeciwnie! Wydaje się ostatnim z nas, zachowując przy tym swe miejsce» – mówi Jakub, syn Alfeusza.

«Nas to nie dziwi. Znamy go od lat. To ogień, lecz pełen serca. Poza tym tak uczciwy!» – mówi Jakub, syn Zebedeusza.

«Mój brat jest dobry, choć nieco nieokrzesany. Ale odkąd jest z Jezusem, jest dwa razy lepszy. Ja mam całkiem inne usposobienie i on się czasem zbytnio denerwował... Ale to dlatego, że rozumiał, jak cierpię z powodu mojego charakteru, więc reagował tak dla mojego dobra. Kiedy się go zrozumie, można z nim żyć w zgodzie» – mówi Andrzej.

«W tych dniach zawsze się rozumieliśmy i mieliśmy tylko jedno serce» – zapewnia Jan.

«To prawda! Ja też to zauważyłem. Przez cały miesiąc, nawet w chwilach rozdrażnienia, nigdy nie byliśmy w złym nastroju... Tymczasem kiedy indziej... nie wiem, dlaczego...» – mówi do siebie Jakub, syn Zebedeusza.

«Dlaczego? Ależ to proste do zrozumienia! To dlatego, że nasza intencja była prawa. Nie jesteśmy doskonali, lecz prawi, tak. Dlatego przyjmujemy dobro, jakie jeden z nas proponuje, a unikamy zła, które ktoś z nas wskazuje, gdy sami nie zdajemy sobie z niego sprawy. Dlaczego? To łatwo wyjaśnić! Nas ośmiu miało jeden zamiar: postępować tak, żeby dać radość Jezusowi. To wszystko!» – woła Tadeusz.

«Nie sądzę, żeby inni myśleli inaczej» – mówi pojednawczo Andrzej.

«Nie. Ani nie Filip, ani nie Bartłomiej, choć jest bardzo stary i skrajnie judaistyczny... Ani nie Tomasz, choć jest o wiele bardziej człowiekiem niż duchem. Uchybiłbym im, gdybym ich oskarżał o... Jezu, masz rację. Wybacz. Ale gdybyś wiedział, czym dla mnie jest widok Twojego cierpienia. I to z powodu niego! Jestem dla Ciebie uczniem jak wszyscy inni, lecz prócz tego jestem dla Ciebie bratem i przyjacielem i mam w sobie gorącą krew Alfeusza. Jezu, nie patrz na mnie tak surowo i smutno. Ty jesteś Barankiem, a ja... lwem. I wierz mi, że trudno mi pohamować się przed porozrywaniem jednym uderzeniem łapy sideł oszczerstw, jakie Cię otaczają, oraz przed zniszczeniem kryjówki, w której się ukrywa prawdziwy wróg. Chciałbym ujrzeć rzeczywistość jego duchowego oblicza, któremu nadaję imię... a być może jest to potwarz. I naznaczyłbym to oblicze znakiem nie do zatarcia, gdyby mi się udało poznać go bez ryzyka popełnienia błędu. To odjęłoby mu na zawsze pragnienie szkodzenia Ci» – Tadeusz wypowiedział to wszystko zapalczywie, choć od początku Jezus powstrzymywał go wzrokiem.

Jakub, syn Zebedeusza, odpowiada mu:

«Musiałbyś naznaczyć połowę Izraela!... To jednak nie zatrzymałoby Jezusa. Widziałeś to w tych dniach, czy może być coś, co się przeciwstawi Jezusowi. Co będziemy teraz robić, Nauczycielu? Czy przemawiałeś tutaj?»

«Nie. Przybyłem na te wzgórza przedwczoraj. Spałem w lesie.»

«Dlaczego nie chcieli Cię [przyjąć]?» [– pytają.]

«Ich serca odepchnęły Pielgrzyma... Byłem bez pieniędzy...»

«A zatem to są serca kamienne! Czego się bali?»

[Jezus odpowiada:]

«Że jestem złodziejem... Ale to bez znaczenia. Ojciec, który jest w Niebiosach, znalazł mi kozę, zagubioną czy też uciekającą. Chodźcie ją zobaczyć. Żyje w lesie z koźlątkiem. Nie uciekła na Mój widok. Przeciwnie, pozwoliła Mi się doić, prosto do ust... jakbym i Ja był jej dzieckiem. I spałem blisko niej z jej koźlątkiem niemal na piersi. Bóg jest dobry dla Swojego Słowa!»

Idą do tego miejsca, gdzie byli wczoraj, do zarośli gęstych i ciernistych. Pośrodku jest wiekowy dąb. Nie wiem, jak mógł przeżyć, bo jest rozłupany u podstawy, jakby ziemia się rozstąpiła i rozszczepiła jego potężny pień, cały otoczony zielenią i cierniami, a teraz zupełnie ogołocony. W pobliżu pasie się kózka ze swym koźlątkiem. Na widok tak wielu ludzi wystawia rogi, jakby dla obrony, ale potem rozpoznaje Jezusa i uspokaja się. Rzucają jej nieco okruszyn chleba i odchodzą.

«To tam spałem – wyjaśnia Jezus. – I pozostałbym tam, gdybyście nie przybyli. Odczuwałem już głód. Cel Mojego postu został osiągnięty... Nie mogłem już naciskać z powodu innych spraw, których nie sposób zmienić.»

Jezus jest znowu smutny... Sześciu spogląda na siebie, lecz nikt się nie odzywa. [Potem pytają:] «A teraz dokąd idziemy?»

«Dziś zostaniemy tutaj. Jutro zejdziemy nauczać na drogę do Ptolemaidy, a potem pójdziemy wzdłuż granic Fenicji, żeby tutaj wrócić przed szabatem.»

Idą powoli w kierunku osady.


   

Przekład: "Vox Domini"