Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

23. IZMAEL BEN FABI

Napisane 11 września 1944. A, 3385-3407

Widzę Jezusa. Idzie szybko główną drogą. Zimny, poranny wiatr dmie, utrudniając marsz. Na polach po obydwu stronach drogi ukazuje się delikatny puszek zbóż. Właśnie wykiełkowały [i okryły pola] delikatną zasłoną zieleni. To zapowiedź przyszłego chleba, lecz obietnica ta jest ledwie dostrzegalna. Są tam jeszcze, w cieniu, bruzdy pozbawione tej rodzącej się i błogosławionej zieleni. Ta delikatna zieleń jest bowiem tylko na skibach znajdujących się w miejscach najbardziej nasłonecznionych. Jest to zieleń radosna, bo mówi o nadchodzącej wiośnie. Drzewa owocowe są jeszcze pozbawione liści. Brak na nich jakichkolwiek pączków, które wyrastałyby na ciemnych konarach. Tylko oliwki mają swój kolor wiecznie szarozielony, tam samo smętny w sierpniowym słońcu, jak i w bladej jasności tego zimowego poranka. A przy nich ukazują swój zielony kolor pulchne liście kaktusów. To zieleń delikatna, jak ledwie pomalowana ceramika.

Jezus idzie z przodu, jak to czyni często, oddalony o kilka kroków od Swych uczniów. Wszyscy są mocno okryci wełnianymi płaszczami. W pewnej chwili Jezus zatrzymuje się i odwraca, żeby zapytać uczniów: «Znacie drogę?»

«Tak. To ta droga, ale nie wiemy, gdzie znajduje się dom, gdyż jest głęboko pośród pól... Być może tam, gdzie jest ten oliwny zagajnik?...» [– zastanawiają się głośno.]

«Nie. Musi być tam, w głębi, gdzie się znajdują te wielkie pozbawione liści drzewa...» [– mówią inni.]

«Musiałaby do nich prowadzić droga dla wozów...»

Apostołowie nie wiedzą więc nic dokładnie. Nie widać nikogo ani na drodze, ani na polach. Idą zatem przed siebie, szukając drogi. Napotykają mały domek biedaków z kilkoma poletkami przy nim. Jakaś dziewczynka właśnie wyciąga wodę ze studni.

«Pokój z tobą, dziewczynko» – mówi Jezus, zatrzymując się przy żywopłocie, w którym jest przerwa, żeby można było przejść.

«Pokój z Tobą. Czego chcesz?» [– pyta dziewczynka.]

«Wskazówki. Gdzie się znajduje dom Izmaela, faryzeusza?»

«Zabłądziłeś, Panie. Musisz wrócić do rozstaju dróg i pójść tą drogą, która prowadzi na zachód. Ale trzeba iść bardzo, bardzo wiele, bo musisz się wrócić do rozdroża, a potem iść o wiele dalej. Jadłeś coś? Jest zimno, a z pustym żołądkiem bardziej się to odczuwa. Wejdź, jeśli chcesz. Jesteśmy ubodzy, ale i Ty nie jesteś bogaty. Nie będzie Ci obce [nasze ubóstwo]. Chodź.»

I przenikliwym głosem woła: «Mamo!»

Na próg wychodzi niewiasta, która może mieć trzydzieści pięć lub czterdzieści lat. Twarz ma poczciwą, lecz nieco smutną. W ramionach ma dziecko mogące mieć około trzech lat, skąpo odziane. [Mówi do Jezusa:]

«Wejdź. Ogień jest rozpalony. Dam Ci mleka i chleba.»

«Nie jestem sam. Mam tych przyjaciół.»

«Niech wszyscy wejdą, a wraz z pielgrzymami, którym udzielam schronienia – błogosławieństwo Boże.»

Wchodzą do kuchni, niskiej i mrocznej, ożywianej przez migocący płomień. Siadają tu i tam na prymitywnych skrzyniach.

«Zaraz przygotuję... To ranek... Nic jeszcze nie uprzątnęłam... Wybacz mi.»

«Jesteś sama?» – pyta Jezus.

«Mam męża i dzieci. Siedmioro. Dwoje najstarszych jest jeszcze w Nain, na targu. Muszą tam chodzić, bo mój mąż jest chory. To wielki ból!... Dziewczynki mi pomagają. Ten jest najmłodszy... Mam jeszcze jedno dziecko nieco większe od niego.»

Malec – teraz już ubrany w tunikę - podbiega boso do Jezusa i przygląda mu się ciekawie. Jezus uśmiecha się do niego. Przyjaźń jest zawiązana.

«Kto Ty jesteś?» – pyta ufnie dziecko.

«Jestem Jezus.»

Kobieta odwraca się. Patrzy na Niego uważnie. Stoi z chlebem w rękach, między paleniskiem a stołem. Otwiera usta, jakby chciała coś powiedzieć, lecz milczy. Dziecko pyta dalej:

«A dokąd idziesz?»

«Na drogi świata» [– odpowiada Jezus.]

«A co robisz?» [– pyta dalej dziecko.]

«Błogosławię dzieci, które są dobre, i ich domy, w których są wierni Prawu» [– odpowiada Jezus.]

Niewiasta odwraca się, jakby chciała wykonać jakiś gest, ale daje tylko znak Judaszowi Iskariocie, który stoi najbliżej niej. Ten pochyla się ku niewieście, która pyta: «Kim jest twój przyjaciel?»

Judasz, nadęty (jakby Mesjasz był nim dzięki jego zasłudze i dobroci) mówi: «To Rabbi z Galilei. Jezus z Nazaretu. Nie wiesz tego, niewiasto?»

«Galilea nie jest blisko. A ja mam tak wielki ból!... Ale... Czy mogłabym Mu o nim powiedzieć?»

«Możesz» - mówi z wyższością Judasz.

Wygląda jak najważniejsza osoba na świecie, która udziela zgody na audiencję... Jezus nadal rozmawia z dzieckiem, które pyta Go, czy też ma dzieci.

Dziewczynka widziana już wcześniej wraz z drugą, nieco większą, przynosi mleko i naczynia. Niewiasta zaś podchodzi do Jezusa. Przez chwilę się waha, a potem wydaje przytłumiony okrzyk:

«Jezu, ulituj się nad moim mężem!»

Jezus wstaje. Przewyższa ją wzrostem, lecz patrzy na nią z tak wielką dobrocią, że to ją ośmiela. [Pyta:]

«Co chcesz, żebym ci uczynił?»

«On jest bardzo chory. Spuchnięty jak bukłak... nie może się schylać, żeby pracować. Nie potrafi spać, bo się dusi i jest pobudzony... A mamy dzieci jeszcze całkiem małe...»

«Chcesz, żebym go uzdrowił? Ale dlaczego chcesz tego ode Mnie?» [– pyta Jezus.]

«Bo to jesteś Ty. Nie znam Ciebie, lecz słyszałam, co o Tobie mówią. Los przyprowadził Cię do mnie, a ja trzy razy szukałam Cię w Nain i w Kanie. Dwa razy był ze mną także mój mąż. Szukał Cię, pomimo cierpienia, jakie zadawała mu podróż w wozie... Teraz też odszedł ze swoim bratem... Powiedziano nam, że Rabbi po wyjściu z Tyberiady poszedł do Cezarei Filipowej. Mąż poszedł więc, żeby na Ciebie czekać...» [– tłumaczy niewiasta.]

«Nie poszedłem do Cezarei. Idę do faryzeusza Izmaela, a potem pójdę w stronę Jordanu...» [– wyjaśnia jej Jezus.]

«Ty, taki dobry, do Izmaela?» [– kobieta wyraża swe zaskoczenie.]

«Tak. Ale dlaczego?» [– pyta ją Jezus.]

«Bo... bo... Panie, ja wiem, że Ty mówisz, żeby nie osądzać, lecz – wybaczać i kochać. Nigdy Cię nie widziałam, ale usiłowałam się dowiedzieć o Tobie, ile tylko możliwe. Prosiłam Przedwiecznego, żebym Cię mogła choć raz usłyszeć. Nie chcę uczynić czegoś, czego nie pochwalasz... Jak jednak można nie osądzać Izmaela i kochać go? Ja nie mam z nim nic wspólnego, zatem nie mam mu nic do wybaczenia. Zniewagi, jakie rzuca nam w twarz, kiedy spotyka naszą nędzę na swej drodze, strząsamy z tą samą cierpliwością, z jaką otrzepujemy błoto lub kurz, który pada na nas, gdy szybko mija nas swym powozem. Ale kochać go i nie osądzać?... To zbyt trudne... On jest taki zły!»

«Taki zły? Dla kogo?» [– pyta Jezus.]

«Dla wszystkich. Uciska sługi, pożycza na lichwiarski procent i ma okrutne wymagania. Kocha tylko siebie samego. Jest najbardziej okrutny w okolicy. Na nic nie zasługuje, Panie.»

«Wiem o tym. Powiedziałaś prawdę» [– przyznaje Jezus.]

«I Ty idziesz do niego?» [– pyta kobieta.]

«Zaprosił Mnie» [– wyjaśnia Jezus.]

«Strzeż się, Panie. On tego nie uczynił z miłości. On nie może Cię kochać. I Ty... nie możesz go kochać...»

«Ja kocham nawet grzeszników, niewiasto. Przyszedłem ocalić tego, który się zagubił...» [– mówi jej Jezus.]

«Ale jego nie ocalisz. O! Przebacz, osądziłam go! Ty wiesz... Wszystko jest dobre, co Ty robisz! Przebacz mojemu głupiemu językowi i nie karz mnie za to...»

«Nie karzę cię, ale nie rób tego więcej. Kochaj nawet złych. Nie z powodu ich niegodziwości, lecz dlatego że dzięki miłości wyjednuje się dla nich miłosierdzie, które ich nawraca. Ty jesteś dobra i pragniesz taką być jeszcze bardziej. Kochasz prawdę. Prawda, która do ciebie przemawia, mówi ci, że cię kocha. Zgodnie bowiem z Prawem ulitowałaś się nad gościem i pielgrzymem. Tak też wychowałaś swe dzieci. Bóg będzie ci nagrodą. Muszę jednak iść do Izmaela, który Mnie zaprosił, i spotkać jego licznych przyjaciół, którzy pragną Mnie poznać. Nie mogę czekać na twego męża, który – wiedz to – jest już w drodze powrotnej. Powiedz mu, żeby jeszcze trochę pocierpiał i przyszedł natychmiast do Izmaela. Przyjdź ty również. Ja go [tam] uzdrowię.»

«O, Panie!...» – niewiasta jest na klęczkach u stóp Jezusa i patrzy na Niego śmiejąc się i płacząc. Potem zaś mówi: «Ale dziś jest szabat!...»

«Wiem o tym. Potrzebuję tego szabatu, żeby powiedzieć coś na ten temat Izmaelowi. Wszystko, co czynię, czynię w jasnym celu i nie ma w tym błędu. Wiedzcie o tym wszyscy, nawet wy, Moi przyjaciele, którzy lękacie się i chcielibyście, żebym podporządkował Moje zachowanie ludzkim zwyczajom, żeby nie ponieść szkody. Kieruje wami miłość, wiem o tym. Ale tego, kogo kochacie, musicie umieć kochać lepiej i nigdy – przed sprawą Bożą – nie dawać pierwszeństwa sprawie tego, kogo kochacie. Odchodzę, niewiasto, i czekam na ciebie. Niech w domu tym stale panuje pokój. Tu bowiem miłuje się Boga i Jego Prawo, szanuje się małżeństwo i wychowuje w sposób święty dzieci, kocha się bliźniego i szuka Prawdy. Żegnaj.»

Jezus kładzie rękę na głowie niewiasty i dwóch dziewczynek, potem pochyla się i całuje najmłodsze dzieci, i wychodzi.

Teraz słabe zimowe słońce łagodzi chłód powietrza. Chłopiec, który ma około piętnastu lat, czeka z wozem prostym i w bardzo złym stanie.

«Mam tylko to, Panie, ale dotrzesz szybciej i wygodniej...»

«Nie, niewiasto. Zatrzymaj wóz, żeby przybyć do Izmaela. Pokaż mi tylko najkrótszą drogę» [– prosi Jezus.]

Chłopiec idzie u Jego boku. Poprzez pola dochodzą do pagórkowatego terenu. Za nim jest rozległa kotlina: wiele hektarów uprawianej ziemi. Pośrodku stoi piękny dom, przestronny i niski, otoczony zadbanym ogrodem.

«Oto dom, Panie – mówi chłopiec. – Jeśli już mnie nie potrzebujesz, wrócę do domu pomóc mamie.»

«Idź i bądź zawsze dobrym chłopcem. Bóg jest z tobą.»

[por. Łk 14,1n] ...Jezus wchodzi do okazałego wiejskiego domu Izmaela. Wiele [sług] biegnie na powitanie Gościa, wyraźnie oczekiwanego. Inni idą uprzedzić gospodarza, który wychodzi na spotkanie Jezusa, głęboko Mu się kłaniając.

«Serdecznie witam, Nauczycielu, w moim domu!»

«Pokój tobie, Izmaelu ben Fabi. Pragnąłeś mnie [spotkać]. Przychodzę. Dlaczego Mnie zaprosiłeś?» [– pyta Jezus.]

«Żeby mieć zaszczyt goszczenia Ciebie i przedstawienia Cię przyjaciołom. Chcę, żeby byli również Twoimi [przyjaciółmi], jak pragnę, żebyś Ty był moim przyjacielem.»

«Ja jestem przyjacielem wszystkich, Izmaelu» [– mówi Jezus.]

«Wiem o tym. Ale wiesz, dobrze jest mieć przyjaciół wysoko postawionych. Ja i moi przyjaciele takimi właśnie jesteśmy. Ty – wybacz mi, że Ci to mówię - zbytnio lekceważysz tych, którzy mogliby Cię wesprzeć...» [– wyjaśnia Izmael.]

«A ty do nich należysz? Dlaczego?» [– pyta Jezus.]

«Tak, należę do nich. Dlaczego?... Bo Cię podziwiam i chcę, żebyś był dla mnie przyjacielem» [– odpowiada faryzeusz.]

«Przyjacielem! A czy ty wiesz, Izmaelu, jaki sens Ja nadaję temu słowu? [– pyta Jezus. –] Dla wielu ‘przyjaciel’ oznacza znajomego, dla innych – wspólnika, dla jeszcze innych – sługę. Dla Mnie oznacza: wierny Słowu Ojca. Kto taki nie jest, nie może być przyjacielem dla Mnie ani Ja – dla niego.»

«Ale to właśnie dlatego, że chcę być wierny, pragnę być Twoim przyjacielem, Nauczycielu. Nie wierzysz w to? Spójrz, oto przybywa Eleazar. Zapytaj go, jak Cię broniłem przed Starszyzną. Witaj, Eleazarze. Chodź, bo Rabbi chce cię o coś zapytać.»

Głębokie ukłony i wzajemne badawcze spojrzenia...

«Powiedz, Eleazarze, co mówiłem o Nauczycielu ostatnio, kiedy się zgromadziliśmy» [– domaga się Izmael.]

«O! To była istna mowa pochwalna! Żarliwa obrona! Wtedy przyszła mi ochota usłyszeć Cię, tak Izmael mówił o Tobie, Nauczycielu. Mówił jako o największym Proroku, który przyszedł do ludu Izraela. Pamiętam, że stwierdził, iż nikt nie wypowiada słów głębszych niż Ty, nikt nie wzbudza większej fascynacji i że gdybyś umiał wprawić w ruch miecz tak, jak potrafisz mówić, wtedy nie byłoby króla większego od Ciebie w Izraelu.»

«Moje królestwo!... To królestwo nie jest ludzkie, Eleazarze.»

«A Król Izraela?!» [– pytają.]

«Niech wasze umysły otworzą się na zrozumienie zakrytych słów. Przyjdzie Królestwo Króla królów, lecz nie według ludzkich pojęć. [To będzie Królestwo] nie tego, co niszczeje, lecz tego, co trwa wiecznie. Nie wchodzi się do niego drogą ukwieconą i zwycięską ani po dywanie zabarwionym nieprzyjacielską krwią. Wiedzie do niego uciążliwa droga ofiary i słodka drabina przebaczenia i miłości. Zwycięstwa odniesione nad nami samymi dadzą nam to Królestwo. I oby zechciał Bóg, żeby jak najwięcej Izraelitów zrozumiało Mnie. Ale tak nie będzie. Myślicie o tym, czego nie ma. W Moich dłoniach będzie berło. To lud Izraela włoży je w nie... Królewskie i Wieczne. Żaden król nie będzie mógł odebrać go Mojemu Domowi. Jednak w Izraelu wielu nie będzie mogło go oglądać bez drżenia z przerażenia. Będzie ono bowiem mieć nazwę dla nich straszliwą...» [– tłumaczy im Jezus.]

«Sądzisz, że nie jesteśmy zdolni iść za Tobą?» [– pytają faryzeusze.]

«Gdybyście chcieli, moglibyście [iść]. Wy jednak tego nie chcecie. Ale dlaczego nie chcecie? Przecież jesteście już sędziwi. Wiek powinien przydawać wam zrozumienia i sprawiedliwości... Sprawiedliwości również wobec was samych. Młodzi... będą mogli się mylić i potem się nawrócić. Ale wy! Śmierć jest zawsze bliżej was, starszych. Eleazarze, ty jesteś mniej ogarnięty różnymi teoriami niż wielu tobie podobnych. Otwórz swe serce na Światło...»

Podchodzi Izmael z pięcioma nadętymi faryzeuszami.

«Chodźcie do domu» – zaprasza gospodarz.

Opuszczają atrium pełne dekoracyjnych krzeseł i dywanów. Wchodzą do pomieszczenia, do którego wnoszone są amfory i misy dla oczyszczeń. Potem idą do sali biesiadnej suto zastawionej.

«Jezus przy mnie... pomiędzy Eleazarem a mną...» – nakazuje gospodarz.

I Jezus, który stał w głębi sali przy uczniach onieśmielonych i zostawionych na uboczu, musi usiąść na zaszczytnym miejscu. Posiłek zaczyna się od licznych dań mięsnych i pieczonych ryb. Wina i – jak mi się wydaje – soki, a co najmniej woda z miodem, krążą tam i z powrotem.

Wszyscy usiłują nakłonić Jezusa do przemówienia. Jeden z obecnych, zupełnie trzęsący się, pyta skrzeczącym głosem zgrzybiałego starca:

«Nauczycielu, czy to prawda, że zamierzasz zmienić Prawo?»

«Nie zmienię ani joty w Prawie. Przeciwnie, (Jezus kładzie nacisk na te słowa:) właśnie po to przyszedłem, aby je na nowo uczynić tak doskonałym, jakim było dane Mojżeszowi.»

«Czy chcesz powiedzieć, że zostało zmienione?»

«Nie, nigdy. Jedynie doczekało się losu tych wszystkich rzeczy, które zostały złożone w ręce człowieka» [– wyjaśnia Jezus.]

«Co chcesz przez to powiedzieć? Sprecyzuj...» [– proszą Go.]

«Chcę powiedzieć, że człowiek - w następstwie dawnej pychy lub z powodu dawnego zarzewia potrójnej pożądliwości – chciał poprawić proste słowa. Uczynił z nich jednak narzędzie do uciskania wiernych. Dla tych zaś, którzy dokonali poprawek, są one tylko zespołem zdań... jakie daje się innym do użycia.»

«Ależ, Nauczycielu! Nasi rabini...» [– odzywa się ktoś.]

«To oskarżenie!» [– protestują inni faryzeusze.]

«Chcemy być Ci użyteczni. Nie gaś naszego pragnienia!...»

«Cha! Cha! Mają rację ci, którzy mówią, żeś jest buntownikiem!» [– śmieje się jeden z gości.]

«Cisza! Jezus jest moim gościem. Niech mówi całkowicie swobodnie» [– odzywa się Izmael.]

«Nasi rabini podejmując trud mieli święty zamiar sprawić, że stosowanie Prawa będzie łatwiejsze [– wyjaśnia dalej Jezus. –] Bóg sam rozpoczął to nauczanie, kiedy do słów dziesięciu przykazań dodał bardziej szczegółowe wyjaśnienia. Uczynił tak, żeby człowiek nie miał wymówki, że nie potrafił zrozumieć. Dziełem świętym była więc praca nauczycieli, którzy rozdrobili na kawałki – dla dzieci Boga – chleb dany przez Niego duchowi. Ale świętym [dziełem było to] wtedy, gdy przyświecał im prawy cel. Nie zawsze jednak tak było. A dziś... mniej niż kiedykolwiek... Dlaczego jednak chcecie, żebym o tym mówił, skoro się obrażacie, kiedy wymieniam winy potężnych?»

«Winy! Winy! Czy my mamy tylko winy?» [– pytają faryzeusze]

«Chciałbym, żebyście posiadali jedynie zasługi!» [– mówi Jezus]

«Ale my ich nie posiadamy! Ty tak myślisz i mówi to Twoje spojrzenie. Jezu, to nie poprzez krytykę zdobywa się przyjaźń możnych. Nie będziesz królował. Nie znasz się na tym.»

«Nie proszę o królowanie zgodne z waszymi ideami i nie żebrzę o przyjaźń. Pragnę miłości, lecz miłości szlachetnej i świętej. Miłości, która [pochodzi] ode Mnie i idzie do tych, których kocham, i ujawnia się wobec biednych przez to czego nauczam: przez miłosierdzie.»

«Ja, odkąd Cię usłyszałem, nie pożyczam na procent» – mówi jeden.

«Bóg ci da za to nagrodę» [– odpowiada mu Jezus.]

«Pan jest mi świadkiem, że już nie uderzyłem żadnego sługi, który zasługiwał na baty, odkąd opowiedziano mi jedną z Twoich przypowieści» - odzywa się inny.

«A ja? Ponad dziesięć korcy jęczmienia zostawiłem na polach dla ubogich!» – woła jeszcze jeden.

Faryzeusze przechwalają się znakomicie. Izmael się nie odzywa. Jezus zwraca się do niego: «A ty, Izmaelu?»

«O, ja! Ja zawsze okazywałem miłosierdzie. Mogę więc czynić jedynie to, co zawsze robiłem» [– stwierdza.]

«Tym lepiej dla ciebie! Jeśli tak jest w istocie, jesteś człowiekiem, który nie zna wyrzutów sumienia» [– odpowiada mu Jezus.]

«O, oczywiście, że [ich] nie znam!»

Jezus przeszywa go Swym szafirowym spojrzeniem.

Eleazar dotyka ramienia Jezusa:

«Nauczycielu, posłuchaj. Chcę Ci przedstawić specjalny przypadek. Zdobyłem w ostatnim czasie posiadłość od nieszczęśnika, który się zrujnował z powodu kobiety. Sprzedał mi [posiadłość], ale nie powiedział, że jest tam stara służąca, jego karmicielka. Obecnie oślepła i jest niemal nienormalna. Sprzedający jej nie chce. Ja... też bym jej nie chciał. Ale wyrzucić ją na ulicę... Co Ty byś uczynił, Nauczycielu?»

«A ty co byś powiedział, udzielając rady komuś innemu?»

«Powiedziałbym: “Zatrzymaj ją. Jeden chleb nie doprowadzi cię do ruiny» [– odpowiada Jezusowi Eleazar.]

«A dlaczego tak byś powiedział?» [– pyta go Jezus.]

«Ponieważ myślę, że to tak powinienem postąpić, i chciałbym, aby wobec mnie też tak postąpiono...»

«Jesteś bardzo blisko Sprawiedliwości, Eleazarze. Działaj zgodnie z tym, co byś poradził [innym], a Bóg Jakuba zawsze będzie z tobą» [– mówi mu Jezus.]

«Dziękuję, Nauczycielu» [– odpowiada Eleazar.]

Inni szepczą coś między sobą.

«O czym tak szepczecie? – pyta Jezus – Czy nie powiedziałem słusznie? A on czy nie przemówił sprawiedliwie? Izmaelu, broń twoich gości... ty, który zawsze postępowałeś miłosiernie...»

«Nauczycielu, dobrze mówisz, ale... gdybyśmy tak zawsze postępowali!... Bylibyśmy ofiarami innych...» [– mówi Izmael.]

«W takim razie lepiej, według ciebie, żeby to inni byli naszymi ofiarami, prawda?» [– pyta Jezus.]

«Tego nie mówię, ale w pewnych wypadkach...»

«Prawo mówi, że trzeba okazywać miłosierdzie...»

«Tak, ubogiemu bratu, cudzoziemcowi, pielgrzymowi, wdowie, sierocie... [– potwierdza Izmael –] Ale ta staruszka, która wpadła w objęcia Eleazara, nie jest ani jego siostrą, ani wędrowcem, ani cudzoziemcem, ani sierotą, ani wdową. Niczym nie jest dla niego... Ni mniej, ni więcej tylko jakby starym stołem zapomnianym przez dawnego właściciela w sprzedanej posiadłości. Eleazar mógłby bez jakichkolwiek skrupułów ją wyrzucić. W końcu nie na niego spadłaby odpowiedzialność za śmierć starej, lecz na jej prawdziwego pana...»

«...który nie może jej zatrzymać, bo i on jest ubogi. W rezultacie on też jest zwolniony ze zobowiązań [– dopowiada Jezus. –] W takim razie, gdy staruszka umrze z głodu, ona sama będzie temu winna, prawda?»

«Właśnie, Nauczycielu. To jest los tych... którzy już nie są przydatni. Chorzy, starzy, niezdolni, są skazani na nędzę i żebranie. A śmierć jest dla nich najlepsza... tak jest, odkąd świat światem, i tak zawsze będzie...»

[por. Łk 14,2n] «Jezu, miej litość nade mną!» – przenika [nagle] jęk przez pozamykane okna, gdyż sala jest zamknięta, a lampy – zapalone, być może z powodu chłodu.

«Kto Mnie woła?» [– pyta Jezus.]

«Jakiś natręt. Każę go przegonić. Albo może to jakiś żebrak. Każę dać mu chleba» [– mówi Izmael.]

«Jezu, jestem chory. Ocal mnie!» [Słychać ponowne wołanie.]

«Powiedziałem: jakiś natręt. Ukarzę sługi za to, że pozwolili mu wejść» [– mówi] Izmael i wstaje.

Jednak Jezus – młodszy o jakieś dwadzieścia lat i przewyższający go o głowę – sadza go na miejscu, kładąc mu rękę na ramieniu i nakazując mu:

«Zostań, Izmaelu. Chcę zobaczyć tego, który Mnie szuka. Wpuśćcie go.»

Wchodzi mężczyzna o włosach jeszcze czarnych. Może mieć jakieś czterdzieści lat. Jest opuchnięty jak beczka i żółty jak cytryna. Ma rozchylone sine wargi, dyszy. Za nim idzie niewiasta, [którą widziałam] w pierwszej części wizji.

Mężczyzna podchodzi z trudem z powodu choroby i lęku. Widzi, że spoglądają na niego tak bardzo złym okiem! Jezus jednak opuścił Swe miejsce i podszedł do nieszczęśliwego. Ujmuje go za rękę i prowadzi na środek sali, pod samą lampę, na wolne miejsce pomiędzy stołami, ustawionymi w kształcie podkowy.

«Czego chcesz ode Mnie?» [– pyta go.]

«Nauczycielu... Tak bardzo Cię szukałem... Od tak dawna... Nie chcę niczego poza zdrowiem... dla moich dzieci i dla mojej małżonki... Ty wszystko możesz... Zobacz, co się ze mną stało...»

«I wierzysz, że mogę cię uzdrowić?» [– pyta Jezus.]

«O, jak bardzo wierzę!... Każdy krok jest dla mnie bolesny... każde poruszenie straszliwe... ale mimo to pokonałem wiele mil w poszukiwaniu Ciebie... potem na wozie udałem się za Tobą... ale Cię nie spotkałem... O, czy wierzę!?... Jestem zdziwiony, że jeszcze nie zostałem uzdrowiony, odkąd moja dłoń znajduje się w Twojej, bo wszystko w Tobie jest święte, o Święty Boga.»

Biedak sapie jak foka z powodu wysiłku, z jakim tak wiele powiedział. Niewiasta spogląda na swego męża, na Jezusa i płacze. Jezus patrzy na nich i uśmiecha się. Potem odwraca się i pyta, zwracając się do starca o drżącym głosie, który przemawiał do Niego na początku:

«Ty, stary uczony, odpowiedz Mi: czy wolno uzdrowić w szabat?»

«W czasie szabatu nie wolno wykonywać żadnej pracy» [– pada odpowiedź.]

«Nawet ocalić kogoś od rozpaczy? To nie jest praca fizyczna» [– wyjaśnia Jezus.]

«Szabat jest poświęcony Panu» [– mówi faryzeusz.]

«Jakie dzieło jest bardziej godne dnia świętego od sprawienia, że [jakiś] syn Boży powie swemu Ojcu: “Kocham Cię i wychwalam, bo mnie uzdrowiłeś?”»

«Powinien to samo mówić, nawet jeśli jest nieszczęśliwy» [– stwierdza starzec. Jezus mu odpowiada:]

«Chananiaszu, czy wiesz, że w tej chwili twój najpiękniejszy las płonie, a całe zbocze Hermonu zaczerwieniło się od łuny tego pożaru?»

Starzec podskakuje, jakby go ukąsiła żmija:

«Nauczycielu, mówisz prawdę, czy to tylko żart?»

«Mówię prawdę. Widzę i wiem» [– odpowiada Jezus.]

«O! Jakże jestem nieszczęśliwy! Mój najpiękniejszy las! Setki lat w popiele! Przekleństwo! Niech będą przeklęte te psy, które podłożyły ogień! Niech im wnętrzności spłoną, jak mój las!»

Starzec jest zrozpaczony.

«To tylko las, Chananiaszu, a ty się uskarżasz! [– mówi Jezus –] Dlaczego nie wychwalasz Pana w tym nieszczęściu? Ten [człowiek] nie traci lasu, który się zresztą odrodzi, lecz życie i chleb dla swoich dzieci. [Mówisz, że] on powinien wychwalać Boga, a ty sam tego nie czynisz? A zatem, uczony w Piśmie, czy wolno Mi go uzdrowić w szabat?» – [ponawia pytanie Jezus.]

«Bądź przeklęty Ty, on i szabat! Ja mam inne sprawy...» – i potrącając Jezusa, który mu położył rękę na ramieniu, wychodzi wściekły. Słychać jego rozdzierający krzyk, kiedy wzywa wóz.

«A teraz? – pyta Jezus zwracając się do innych. – A teraz wy powiedzcie Mi: wolno to uczynić czy nie?»

Nikt jednak nie odpowiada. Eleazar spuszcza głowę. Najpierw otwarł usta, ale potem je zamknął, ogarnięty chłodem sali.

«Zatem Ja będę mówił» – odzywa się Jezus.

W postawie i głosie jest potężny i grzmiący, jak zawsze kiedy ma zdziałać cud.

«Ja będę mówił. Mówię. Powiadam: człowieku, niech ci się stanie według twojej wiary. Jesteś zdrowy. Chwal Wiecznego. Odejdź w pokoju.»

Mężczyzna stoi oniemiały. Być może sądził, że stanie się nagle smukły jak wcześniej. Wydaje mu się, że nie jest zdrowy. Lecz kto wie, co czuje... Wydaje okrzyk radości. Rzuca się do stóp Jezusa. Całuje je.

«Idź, idź! Bądź zawsze dobry. Żegnaj!»

Mężczyzna wychodzi wraz z małżonką, która aż do końca odwraca się, żegnając Jezusa.

«Jednak, Nauczycielu... w moim domu... w szabat...» [– odzywa się Izmael.]

«Nie pochwalasz tego? Wiem o tym. I to dlatego przyszedłem. Ty – przyjacielem? Nie. Jesteś Moim wrogiem. Nie jesteś szczery ani wobec Mnie, ani wobec Boga» [– zwraca się do niego Jezus.]

«Teraz mnie obrażasz?...» [– pyta Izmael.]

«Nie. Mówię prawdę. Powiedziałeś, że Eleazar nie jest zobowiązany wspierać tej staruszki, bo ona nie należy do jego własności. Ty zaś miałeś dwoje sierot w twojej posiadłości. To były dzieci dwojga wiernych sług, którzy umarli przy pracy. On – z sierpem w dłoni... a ona – zabita przez zbyt wielki trud... Bo żeby móc pozostać, [ta kobieta] musiała do swojej pracy dodać tę, którą wykonywał jej mąż. Powiedziałeś: “Umówiłem się o pracę dwóch osób. Zatrzymam cię, ale chcę, żebyś wykonywała pracę swoją i zmarłego.” Kobieta przystała na to i umarła wraz z dzieckiem, które nosiła. Bo ta niewiasta była matką... Ale nie okazano jej litości, jaką się ma wobec rodzącego zwierzęcia. Gdzie jest teraz tych dwoje dzieci?»

«Nie wiem... Znikły pewnego dnia...» [– mówi Izmael.]

«Teraz nie kłam. Wystarczy, że jesteś okrutny. Nie musisz dodawać kłamstwa, żeby uczynić twoje szabaty obrzydłymi Bogu, nawet jeśli są pozbawione niewolniczych prac. Gdzie są te dzieci?»

«Nie wiem. Nie wiem tego, wierz mi» [– tłumaczy się Izmael.]

«Ale Ja wiem. Znalazłem je pewnego listopadowego wieczoru, zimnego, deszczowego, mrocznego... Znalazłem je głodne i drżące, blisko jakiegoś domu. Szukały kawałka chleba jak dwa psy... Przeklął je i wygonił człowiek, który miał serce psa, człowiek gorszy od psa, gdyż pies by się ulitował nad tym dwojgiem sierot. Ale ty i tamten mężczyzna nie mieliście litości... Ich rodzice już ci nie służyli, prawda? Umarli... Zmarli mogą jedynie płakać w grobach, słysząc szloch swych nieszczęśliwych dzieci, którymi inni się nie zajmują. Duchy zmarłych zanoszą jednak do Boga płacz swój i swoich dzieci - sierot. Mówią: “Panie, dokonaj naszej pomsty, bo świat ciemięży, kiedy nie może już wyzyskiwać.” Dwoje dzieci nie było jeszcze w wieku, żeby ci służyć, prawda? Tak i nie... bo dziewczynka mogła zbierać kłosy na ścierniskach... Jednak wypędziłeś ich, odmawiając im nawet tej odrobiny dóbr, jakie należały do ich ojca i matki. Mogły umrzeć z głodu i z zimna jak uliczne psy. Mogły przeżyć stając się, on – złodziejem, a ona – prostytutką, gdyż głód popycha do grzechu. Ale co ciebie to obchodziło...

Przed chwilą przytoczyłeś Prawo dla poparcia swoich poglądów. Ale czy Prawo nie mówi: ‘Nie wyrządzajcie krzywdy wdowie i sierocie. Jeśli ich skrzywdzicie, głosy ich wzniosą się do Mnie, a Ja usłyszę ich wołanie. Mój gniew zapłonie i wytępię was mieczem. Wasze małżonki zostaną wdowami, a dzieci wasze – sierotami’? Czyż nie to mówi Prawo? Dlaczego więc go nie zachowujesz? Broniłeś Mnie przed innymi? Dlaczego więc nie bronisz w samym sobie Mojej Nauki? Chcesz być Moim przyjacielem? Dlaczego więc postępujesz sprzecznie z tym, co Ja mówię?

Jeden z was biegnie do utraty tchu, wyrywa sobie włosy z głowy, z powodu zniszczenia jego lasu. A nie wyrywa ich z powodu zniszczenia swego serca! A ty, na co czekasz, żeby tak postąpić? Dlaczego chcecie się uważać za doskonałych tylko dlatego, że los dał wam wyższą pozycję? A jeśli jesteście w czymś doskonali, to dlaczego nie usiłujecie być tacy we wszystkim? Dlaczego Mnie nienawidzicie za to, że odkrywam wasze rany? Jestem Lekarzem waszego ducha. Czy lekarz może wyleczyć rany bez ich odkrycia i oczyszczenia? Czy nie wiecie, że bardzo wielu – a ta niewiasta, która właśnie wyszła, należy do tej [grupy] – zasługuje na pierwsze miejsca na uczcie Bożej, pomimo nędznego wyglądu! Nie to, co jest na zewnątrz, lecz serce i duch posiadają wartość. Bóg widzi was z wysokości Swego tronu i osądza. Iluż widzi takich, którzy więcej są warci od was!

[por. Łk 14,7n] Posłuchajcie więc. Przyjmijcie zawsze za zasadę waszego postępowania to: jeśli was zaproszą na ucztę weselną, wybierajcie zawsze ostatnie miejsce. Spotka was podwójny zaszczyt, gdy pan domu powie wam: ‘Przyjacielu, zbliż się”. Zaszczyt zasługi i zaszczyt pokory... W przeciwnym razie... o jakaż byłaby to smutna chwila dla pysznego, z powodu wstydu, gdyby usłyszał, jak mówią do niego: “Idź tam, w głąb, bo jest tu ktoś większy od ciebie.” I czyńcie to samo na tajemnej uczcie waszego ducha dla zaślubin z Bogiem. Kto się upokarza, będzie wyniesiony; a kto się wywyższa, będzie poniżony.

[por. Łk 14,12n] Izmaelu, nie miej do Mnie nienawiści za to, że cię opatruję. Ja cię nie nienawidzę. Przyszedłem, żeby cię uzdrowić. Jesteś bowiem bardziej chory niż ten człowiek. Zaprosiłeś Mnie, żeby sobie samemu przydać blasku i zadowolić swych przyjaciół. Często zapraszasz, ale z pychy i dla własnej przyjemności. Nie czyń tego. Nie zapraszaj bogatych, krewnych, przyjaciół. Otwórz swój dom, otwórz serce dla ubogich, dla żebraków, dla chromych, dla niedołężnych, dla sierot i dla wdów. Oni w zamian dadzą ci tylko błogosławieństwa. Bóg jednak zamieni je na łaski dla ciebie. Ale na końcu... O, jakiż na końcu będzie szczęśliwy los wszystkich miłosiernych, których Bóg wynagrodzi przy zmartwychwstaniu umarłych!

Biada tym, którzy pieszczą [w sobie] jedynie nadzieję zysku, a potem zamykają serce na brata, który już nie może służyć. Biada im! Ja pomszczę na nich tych, którzy zostali opuszczeni.»

«Nauczycielu... ja... ja chcę Cię zadowolić. Wezmę znowu te dzieci.»

«Nie» [– odpowiada Jezus.]

«Dlaczego?» [– pyta Izmael]

«Izmaelu?!»

Izmael spuszcza głowę, chcąc odgrywać pokornego. Ale to żmija, z której wyciśnięto jad: nie kąsa tylko dlatego, że wie, iż nie ma już jadu. Czeka jednak na stosowną chwilę, żeby ukąsić...

[por. Łk 14,15n] Eleazar próbuje zaprowadzić pokój mówiąc:

«Błogosławieni, którzy biorą udział w uczcie Bożej w swym duchu i w Królestwie Niebieskim. Wierz jednak, Nauczycielu, że życie przynosi nam przeszkody... Obowiązki... zajęcia...»

Jezus opowiada im przypowieść o uczcie:

«Pewien człowiek wyprawił wielką ucztę i zaprosił wielu. Kiedy nadszedł czas uczty, posłał sługę, aby powiedział zaproszonym: “Przyjdźcie, bo już wszystko jest gotowe.”

Wtedy zaczęli się wszyscy jednomyślnie wymawiać. Pierwszy kazał mu powiedzieć: “Kupiłem pole, muszę wyjść, aby je obejrzeć; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego!” Drugi rzekł: “Kupiłem pięć par wołów i idę je wypróbować; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego!” Jeszcze inny rzekł: “Poślubiłem żonę i dlatego nie mogę przyjść.”

Sługa powrócił i oznajmił to swemu panu. Wtedy rozgniewany gospodarz nakazał słudze: “Wyjdź co prędzej na ulice i zaułki miasta i wprowadź tu ubogich, ułomnych, niewidomych i chromych!” Sługa oznajmił: “Panie, stało się, jak rozkazałeś, a jeszcze jest miejsce.” Na to pan rzekł do sługi: “Wyjdź na drogi i między opłotki i zmuszaj do wejścia, aby mój dom był zapełniony. Żaden z owych ludzi, którzy byli zaproszeni, nie skosztuje mojej uczty...»

Na koniec Jezus mówi: «Obowiązki... zajęcia... powiadasz. To prawda. Dlatego właśnie powiedziałem ci na początku tej uczty, że Moje Królestwo zdobywa się zwycięstwami nad samym sobą, a nie przez zwycięstwa na polach bitew. Miejsce na wielkiej uczcie jest dla ludzi pokornych sercem, którzy potrafią być wielcy przez wierną miłość. Ta zaś nie mierzy ofiar i wszystko zniesie, żeby przyjść do Mnie. Nawet jedna godzina wystarczy, żeby odmienić serce. Oby tylko serce tego chciało. Wystarczy jedno słowo... A Ja powiedziałem wam ich tak wiele. I widzę... w jednym sercu zrodzi się święta roślina. W innych – ciernie dla Mnie. W tych cierniach – żmije i skorpiony... Nieważne. Ja idę prosto Moją drogą. Kto Mnie miłuje, idzie za Mną. Ja wzywam do pójścia za Mną. Niech ci, którzy są prawego serca, przyjdą do Mnie. Ja idę, pouczając. Niech szukający sprawiedliwości zbliżą się do Źródła. Co do innych... Innych Ojciec Święty osądzi.

Żegnam cię, Izmaelu. Nie żyw do Mnie nienawiści. Zastanów się. I uświadom sobie, że byłem surowy z miłości, a nie – z nienawiści. Pokój temu domowi i jego mieszkańcom. Pokój wam wszystkim, jeśli na niego zasługujecie.»


   

Przekład: "Vox Domini"