Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

25. POCHYLONA NIEWIASTA Z KOROZAIN

Napisane 21 listopada 1945. A, 7042-7049

Jezus jest w synagodze w Korozain, zapełnionej ludźmi. Możni z tego miasta musieli nalegać, żeby nauczał w dniu szabatu. Pojmuję to z ich wywodów oraz z odpowiedzi Jezusa.

«My nie jesteśmy bardziej zarozumiali od Judejczyków ani od mieszkańców Dekapolu – mówią – a Ty chodzisz do nich. Wiele razy tam byłeś.»

«Tu także tak postępowałem [– odpowiada Jezus. –] Słowami i czynami, milczeniem i działaniem pouczałem was.»

«Skoro więc jesteśmy bardziej twardzi od innych to jest jeszcze jeden powód do nalegania...» [– mówią.]

«Dobrze, dobrze» [– przystaje na ich prośby Jezus.]

«Oczywiście, że dobrze. Dajemy Ci synagogę, żebyś udzielił w niej pouczenia. Robimy to dlatego że osądzamy, iż dobrze jest tak uczynić. Przyjmij więc zaproszenie i mów.»

Jezus rozkłada ramiona. To znak dla uciszenia zgromadzonych. Zaczyna Swój wywód przytaczając najpierw – tonem recytacji psalmów, powoli, śpiewnie i z uczuciem – słowa:

«“Rzekł Ornan do Dawida: Niech król, mój pan, weźmie i niech złoży w ofierze, co mu się wyda słuszne. Spójrz! Oddaję woły na całopalenie, wóz i jarzma wołów jako drwa. Wszystko, o królu, Ornan oddaje królowi. I dodał: niech Pan Bóg przyjmie twoją ofiarę! Ale Król Dawid odrzekł Ornanowi: Nie. Nie będzie tak, jak ty chcesz. Nie. Ja chcę nabyć to za pieniądze, albowiem nie chcę ofiarować Panu jako całopalenia tego, co zostało mi dane za darmo.”»

Jezus pochyla głowę, bo mówił z obliczem niemal całkowicie zwróconym ku sklepieniu. Patrzy bacznie na przewodniczącego synagogi i na czterech możnych, którzy są z Nim. Pyta ich:

«Czy pojęliście znaczenie tych słów?»

«Znajdują się one w drugiej Księdze Królów. Jest tam mowa o tym, jak święty król kupił klepisko od Ornana... Ale nie rozumiemy, dlaczego to powiedziałeś. Tutaj nie ma problemu zarazy i nie trzeba składać ofiar. Ty nie jesteś królem... Chcemy powiedzieć: jeszcze nim nie jesteś...» [– odpowiadają Jezusowi.]

«Zaprawdę myśl wasza opieszała jest w pojmowaniu symboli, a wiara wasza jest chwiejna. Gdyby była pewna, ujrzelibyście, że Ja jestem już Królem, jak powiedziałem. Gdybyście mieli właściwe wyczucie, pojęlibyście, że tu jest najgroźniejsza zaraza, poważniejsza niż ta, która nękała Dawida. W was jest [zaraza] niedowiarstwa, która was wyniszcza.»

«Dobrze, skoro jesteśmy tak oporni, daj nam inteligencję i wiarę. Wyjaśnij to, co chciałeś powiedzieć» [– odzywa się ktoś.]

«Mówię [wam]: Ja nie składam Bogu ofiar całopalnych, narzucanych Mi przez tych, którzy je ofiarowują dla [swoich] małostkowych korzyści. Ja nie zgadzam się mówić jedynie tam, gdzie udziela się zgody na mówienie Temu, który przybył. Nie mówię tylko wtedy, gdy się na to zezwala Temu, który przyszedł, żeby przemawiać. Takie jest Moje prawo i korzystam z niego. W blasku słońca lub w czterech ścianach, na szczycie góry lub w głębi dolin, na morzu czy siedząc nad brzegiem Jordanu, wszędzie mam prawo oraz obowiązek nauczać i przyjmować jedyne miłe Bogu ofiary, którymi są serca nawrócone i okazujące wierność Mojemu Słowu. Tutaj wy z Korozain przyznaliście Słowu głos nie przez szacunek czy wiarę, lecz dlatego że słyszycie w sercu głos, dręczący was jak robak toczący drewno: “Ta kara gradu nadeszła z powodu zatwardziałości naszych serc”. I chcielibyście to naprawić, ale z powodu sakiewki, a nie z powodu duszy. O! Korozain! Pogańskie i uparte! Jednak nie całe Korozain jest takie. Opowiem przypowieść ze względu na tych, którzy nie są tacy.

Posłuchajcie. Pewien głupi bogacz przyniósł do rzemieślnika wielki blok substancji jasnej jak przedniej jakości miód i nakazał mu ją obrobić. Chciał otrzymać od niego ozdobny dzban.

“Ta substancja nie nadaje się do obrobienia - powiedział rzemieślnik do bogacza. – Widzisz przecież. Jest miękka i sprężysta, jakże więc mogę w niej rzeźbić i formować ją?”

“Jak to? Nie jest dobra? To kosztowna żywica. Jeden z moich przyjaciół ma małą amforę, w której jego wino nabiera wyśmienitego smaku. Za tę [substancję] zapłaciłem złotem, żeby mieć amforę jeszcze większą. Chciałem w ten sposób zawstydzić mojego przyjaciela, który chełpi się swoją [amforą]. Zrób mi ją zaraz albo będę mówił, że jesteś niezdatnym rzemieślnikiem.”

“Czy jednak amfora twego przyjaciela nie jest z jasnego alabastru?”

“Nie, jest z tej substancji.”

“A czy nie jest z jasnego bursztynu?”

“Nie. Jest z tej substancji.”

“Cóż, załóżmy, że jest z tej substancji [– powiedział rzemieślnik] Ale może stała się spoista i twarda w ciągu wielu lat. Może została zmieszana z innymi składnikami, które ją umocniły. Idź go zapytać, a potem wróć mi powiedzieć, jak jest wykonana jego amfora.”

“Nie. To on sam sprzedał mi tę [masę] zapewniając, że trzeba się nią posłużyć...”

“W takim razie oszukał cię, żeby cię ukarać za twoją zazdrość z powodu jego pięknej amfory.”

“Uważaj na swoje słowa! Pracuj albo odbiorę ci pracownię, której wartości nie da się porównać z tą wspaniałą żywicą.”

Rzemieślnik, zupełnie zrozpaczony, zabrał się więc do dzieła. Formował masę... ale wylewała mu się z rąk. Próbował kawałek z niej utwardzić dodając mastyksy i różne proszki... ale wtedy żywica traciła swą złotą przejrzystość. Kładł ją na palenisku wielkiego pieca mając nadzieję, że ciepło ją utwardzi, ale wyrywając sobie włosy, musiał ją zdjąć, bo stała się [jeszcze bardziej] płynna. Wysłał kogoś po zamarznięty śnieg na szczyt Hermonu i zanurzał ją w nim... Wtedy stała się twarda, była piękna, lecz już nie można jej było obrobić. “Obrobię ją teraz dłutem” – powiedział. Ale przy pierwszym cięciu żywica rozpadła się na kawałki.

Rzemieślnik – zrozpaczony i przekonany, że już nic mu nie pomoże w obrobieniu tej substancji - podjął ostatnią próbę. Zebrał kawałki, stopił je w cieple paleniska, na nowo zamroził śniegiem, ale [tym razem] lekko. Potem zaczął obrabiać dłutem i szpachelką masę ledwie ściętą. Przybierała kształt, o tak! Jednak zaledwie odjął dłuto i szpachelkę, masa wracała do swej pierwotnej formy, jak ciasto na chleb wyrośnięte w dzieży.

Człowiek ten uznał się za pokonanego. I żeby uniknąć prześladowań bogacza i zapobiec swej ruinie, w nocy załadował na wóz żonę, dzieci, sprzęty, narzędzia i zostawił na środku swego warsztatu, który był już pusty, jasną masę żywicy z pismem: “Nie można jej obrobić”. I uciekł za granicę...

Otóż zostałem posłany, aby pracować nad sercami po to, by weszła do nich Prawda i Zbawienie. Do rąk wziąłem serca z żelaza, z ołowiu, z cyny, z alabastru, z marmuru, ze srebra, złota, jaspisu, kosztownych kamieni: serca twarde, serca dzikie, serca zbyt delikatne, serca zmienne, serca utwardzone cierpieniem, serca kosztowne – wszelkie rodzaje serc. Wszystkie je obrabiałem. Wiele z nich ukształtowałem zgodnie z pragnieniem Tego, który Mnie wysłał. Niektórzy jednak zranili Mnie, gdy nad nimi pracowałem, inni woleli się pokruszyć, niż dać się do głębi obrobić. Ale być może wraz z nienawiścią zachowali pamięć o Mnie.

Was nie można obrobić. Ciepło miłości, cierpliwość pouczenia, chłód wyrzutów, trud dłuta, nic was nie skłania [do zmiany]. Ledwie odejmuję Moje ręce, a wy stajecie się takimi, jakimi byliście. Żeby się przemienić, powinniście uczynić jedno: całkowicie zdać się na Mnie. Tego jednak nie czynicie i nigdy tego nie zrobicie. Pracownik zostawia was zatem waszemu losowi. Ale ponieważ jest sprawiedliwy, nie zostawia was wszystkich tak samo. Choć jest smutny, potrafi jeszcze wybrać tych, którzy zasługują na Jego miłość, i pociesza ich, i błogosławi.

[por. Łk 13,10-17] Niewiasto, chodź tutaj!» – mówi [Jezus], wskazując palcem kobietę stojącą pod murem. Jest zgięta tak, że wygląda jak znak zapytania. Ludzie patrzą na tę, którą pokazuje Jezus. Jednak niewiasta tego nie zauważa. Z powodu wykrzywienia swego [ciała] nie potrafi zobaczyć ani Jezusa, ani Jego ręki.

«Idź, Marto! On ciebie woła!» – mówi do niej wielu.

I nieszczęsna idzie, utykając. Opiera się na lasce sięgającej do wysokości jej głowy. Teraz stoi przed Jezusem, który zwraca się do niej: «Niewiasto, przyjmij pamiątkę po Mojej wizycie tutaj i nagrodę za twoją wiarę, cichą i pokorną. Bądź uzdrowiona od twej niemocy!» – woła i kładzie jej następnie ręce na ramionach.

Niewiasta nagle podnosi się i prostuje jak palma. Unosi ramiona wołając: «Hosanna! On mnie uzdrowił! Spojrzał na Swoją wierną służebnicę i udzielił jej Swego dobra. Chwała bądź Zbawicielowi i Królowi Izraela! Hosanna Synowi Dawidowemu!»

Ludzie wtórują swymi “hosanna” wołaniu niewiasty, która klęczy teraz u stóp Jezusa i całuje kraj Jego szaty. Jezus zaś odzywa się do niej: «Idź w pokoju i czyń postępy w wierze.»

Tłum rozstępuje się, żeby przepuścić cudownie uzdrowioną. Przewodniczący synagogi, którego jeszcze muszą palić słowa wypowiedziane przez Jezusa w przypowieści, chce wypluć swą truciznę z powodu Jego wyrzutu i woła z oburzeniem:

«Jest sześć dni, żeby pracować; sześć dni, żeby prosić i żeby dawać. Przychodźcie więc w te dni, żeby prosić i żeby dawać. Przychodźcie uzdrawiać w te dni bez naruszania szabatu, grzesznicy i niedowiarki, zepsuci i szerzyciele bezprawia!»

I usiłuje wyrzucić wszystkich z synagogi, jakby nie chciał, żeby profanowano miejsce modlitwy. Zarówno on jak i inni czterej wspomagający go możni, rozproszeni w tłumie, ujawniają otwarcie swe zgorszenie i cierpienie, wywołane... przestępstwem Jezusa. On jednak – pełen godności i surowy – patrząc na nich i widząc ich, woła z rozwartymi ramionami:

«Obłudnicy! Kto z was dziś nie odwiązał swego wołu lub osła od żłobu i kto nie prowadził go, żeby go napoić? Kto nie zaniósł pęku trawy owcom ze stada i kto nie wydoił mleka z ich nabrzmiałych wymion? Dlaczegóż to - skoro macie sześć dni, żeby to robić – zrobiliście to także dzisiaj? Dla tych kilku denarów za mleko lub z obawy, żeby wasz wół lub osioł nie umarł z pragnienia. A Mnie – jedynie dlatego że to szabat – nie wolno było rozkuć tej niewiasty z łańcuchów, w których szatan trzymał ją przez osiemnaście lat? Chodźcie. Potrafiłem ją wyplątać z nieszczęścia, którego nie chciała. Ale nie będę mógł nigdy zdjąć waszych [kajdan], bo ich chcecie, o wrogowie Mądrości i Prawdy!»

Ludzie szlachetni z Korozain – znajdujący się pośród wielu, którzy tacy nie są – przytakują i wyrażają pochwały. Inni zaś, posiniali z wściekłości, odchodzą, pozostawiając rozzłoszczonego przewodniczącego synagogi. Jezus też go opuszcza i wychodzi z synagogi, otoczony przez dobrych, którzy towarzyszą Mu aż za miasto. Wtedy błogosławi ich po raz ostatni i idzie główną drogą, razem z kuzynami oraz z Piotrem i Tomaszem...


   

Przekład: "Vox Domini"