Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

28. NA GROBIE HILLELA W GISZALI

Napisane 24 listopada 1945. A, 7069-7080

W osadzie Meron Jezus z uczniami wchodzi na drogę w kierunku północno-zachodnim. [Jest to] wciąż droga górska, pomiędzy lasami i pastwiskami, i nadal pnie się wyżej. Być może już uczcili jakieś groby, gdyż słyszę, jak jeszcze o tym mówią między sobą.

Akurat w tej chwili Iskariota jest na przedzie z Jezusem. Pojmuję, że w Meron otrzymali i rozdali jałmużnę i Judasz zdaje sprawozdanie, mówiąc o jałmużnach otrzymanych i rozdanych. Kończy słowami:

«A teraz moja ofiara. Przysiągłem tej nocy, że dam ci ją na biednych. To pokuta. Nie jest znaczna, ale nie mam wiele pieniędzy. Jednakże przekonałem moją matkę, żeby mi je często przesyłała za pośrednictwem licznych przyjaciół. Kiedy indziej opuszczałem dom, mając wiele pieniędzy przy sobie. Ale tym razem musiałem chodzić przez góry, całkiem sam lub z Tomaszem, więc zabrałem jedynie tyle, ile było potrzebne na podróż. Sądziłem, że tak będzie lepiej. Tylko... będę musiał czasem prosić Cię o pozwolenie na opuszczenie Cię na kilka godzin, żeby się udać do przyjaciół. Już wszystko obmyśliłem... Nauczycielu, czy to wciąż ja mam trzymać trzos? Czy to nadal ja? Czy masz do mnie jeszcze zaufanie?»

«Judaszu, wszystko to sam mówisz. Nie wiem, dlaczego to robisz. Wiedz, że nic się nie zmieniło, jeśli chodzi o Mnie... bo Ja mam nadzieję, że dzięki temu zmienisz się i staniesz się ponownie uczniem z dawnych dni i będziesz sprawiedliwy. Modlę się o twoje nawrócenie i cierpię.»

«Masz rację, Nauczycielu. Z Twoją pomocą z pewnością tak będzie. Zresztą... to są tylko wady młodości. Rzeczy bez znaczenia. Co więcej, one oddają przysługę, bo można zrozumieć swych bliźnich i uzdrawiać ich» [– odpowiada Jezusowi Judasz.]

«Zaprawdę, Judaszu, twoja moralność jest bardzo dziwna! I musiałbym powiedzieć więcej. Nigdy nie widziano lekarza, który się dobrowolnie zaraża chorobą, żeby móc potem powiedzieć: “Teraz umiem lepiej leczyć tych, którzy mają tę samą chorobę”. [Musiałbym też powiedzieć, że] w takim razie Ja nie jestem zdolny do tego?»

«Kto tak mówi, Nauczycielu?» [– pyta Judasz.]

«Ty. Ja nie popełniam grzechów, zatem nie potrafię leczyć grzeszników...» [– odpowiada Jezus.]

«Ty to jesteś Ty. Ale my nie jesteśmy Tobą i nam potrzeba doświadczenia, żeby sobie poradzić...» [– argumentuje dalej Judasz.]

«To stary pomysł. Ten sam miałeś przed dwudziestoma miesiącami. Z tą różnicą, że wtedy sądziłeś, iż powinienem grzeszyć, aby być zdolnym odkupić. Zaprawdę dziwię się, że nie próbujesz zmienić Mojego... niedostatku – według twojego sposobu oceniania – i wyposażyć Mnie w tę... zdolność rozumienia grzeszników.»

«Żartujesz, Nauczycielu, i cieszę się z tego. Zasmuciłeś mnie. Byłeś tak strapiony. A że to akurat ja doprowadzam Cię do żartowania to dla mnie podwójna radość. Nigdy nie miałem zamiaru rościć sobie prawa do bycia dla Ciebie pedagogiem. I zresztą, widzisz! Zmieniłem tak bardzo mój sposób myślenia, że mówię teraz, iż to tylko nam jest potrzebne to doświadczenie. Dla nas, biednych ludzi. Ty jesteś Synem Boga, prawda? Masz więc mądrość, która nie potrzebuje doświadczenia, żeby nią być» [– stwierdza Judasz.]

«Dobrze [– wyjaśnia mu Jezus –] wiedz zatem, że także niewinność jest mądrością: większą mądrością od nikczemnego i niebezpiecznego poznania grzesznika. Gdzie bowiem święta niewiedza zła ogranicza zdolność kierowania sobą i kierowania [innymi], tam posługa aniołów zaradza potrzebom. Nigdy nie brak [tych duchów] przy sercu czystym. I wierz Mi, że aniołowie – tacy, jacy są, bardzo czyści – potrafią odróżnić Dobro od Zła i prowadzić człowieka czystego, którym się opiekują, po właściwej ścieżce, ku czynom sprawiedliwym. Grzech nie powiększa mądrości. On nie jest światłem. Nie prowadzi. Nigdy. Jest bowiem zepsuciem. Jest zaślepieniem. Jest nieporządkiem. Ten więc, kto go popełni, pozna jego smak, lecz utraci zdolność poznawania wielu innych spraw duchowych. I nie będzie miał już, żeby go prowadził, anioła Bożego, ducha porządku i miłości. Będzie miał za to anioła-szatana, żeby go prowadził ku nieporządkowi coraz większemu, z powodu nienasyconej nienawiści, jaka pożera te diabelskie duchy.»

«A... posłuchaj, Nauczycielu. Gdyby ktoś chciał ponownie zachowywać się jak anioł, czy wystarczy skrucha? Albo może trucizna grzechu trwa także po nawróceniu i po otrzymanym przebaczeniu?... Wiesz? Ktoś, kto na przykład upijał się winem, nawet jeśli przysięga, że już tego nie zrobi - a przysięga z autentycznym pragnieniem nieczynienia tego – zawsze czuje pociąg do wina. I cierpi z tego powodu...»

«Oczywiście, że cierpi [– wyjaśnia Jezus. –] Nie należało nigdy czynić siebie niewolnikiem tego, co złe. Ale cierpieć nie znaczy grzeszyć. To wynagradzać. Skruszony pijak nie grzeszy, lecz zdobywa zasługi, gdy heroicznie opanowuje swą skłonność i nie pije już wina. Tak samo ten, kto zgrzeszył, ale nawraca się i opanowuje różne podniety, zdobywa zasługi i nie jest pozbawiony pomocy nadprzyrodzonej w tym przeciwstawianiu się [pociągowi do zła]. Nie jest grzechem być kuszonym. Przeciwnie, to walka, dzięki której odnosi się zwycięstwo. I wierz także w to, że Bóg pragnie tylko wybaczyć i pomóc człowiekowi, który się pomylił, a następnie okazuje skruchę...»

Judasz milczy przez chwilę... Potem ujmuje dłoń Jezusa, całuje ją i mówi, pochylony nad nią:

«Ale ja, wczoraj wieczorem, przebrałem miarę. Znieważyłem Cię, Nauczycielu... Powiedziałem, że Cię znienawidzę... Ileż bluźnierstw wypowiedziałem! Czy mogą mi być kiedykolwiek wybaczone?»

«Największym grzechem jest zwątpić w miłosierdzie Boże... Judaszu, powiedziałem ci: “Każdy grzech przeciw Synowi Człowieczemu zostanie wybaczony”. Syn Człowieczy przyszedł przebaczać, zbawiać, leczyć, prowadzić do Nieba. Dlaczego chcesz stracić Niebo? Judaszu! Judaszu! Spójrz na Mnie! Obmyj swoją duszę w miłości płynącej z Moich oczu...»

«Ale czy ja nie budzę w Tobie odrazy?» [– pyta Judasz.]

«Tak... ale miłość jest większa niż odraza. Judaszu, biedny trędowaty, największy trędowaty Izraela, przyjdź prosić o zdrowie u Tego, który może ci je dać...» [– mówi Jezus.]

«Daj mi je, Nauczycielu» [– prosi Judasz.]

«Nie, nie tak... Nie ma w tobie prawdziwej skruchy i zdecydowanej woli. To jedynie wysiłek reszty miłości do Mnie, do twego dawnego powołania. To wszystko nie jest złem... przeciwnie, to pierwszy krok w kierunku Dobra. Uprawiaj to, pozwól temu wzrastać. Przeszczepiaj to, co nadprzyrodzone... Uczyń z tego prawdziwą miłość do Mnie, prawdziwy powrót do tego, czym byłeś, kiedy do Mnie przyszedłeś... Przynajmniej to, przynajmniej to! Uczyń z tego nie tylko przejściowe drgnienie serca, uczuciowe, bezczynny sentymentalizm, lecz prawdziwe uczucie, działające, pociągające ku Dobru. Judaszu, Ja czekam. Potrafię czekać. Modlę się. To Ja zastępuję w tym oczekiwaniu twojego odczuwającego wstręt anioła. Moja litość, Moja cierpliwość, Moja miłość jest doskonała, wyższa od anielskiej... Może trwać przy tobie, pośród odrażającego smrodu tego, co fermentuje w twoim sercu, żeby ci pomóc...»

Judasz jest wzruszony, naprawdę, bez udawania. Drżą mu wargi i głos ma niepewny z powodu tego, co go tak wzrusza. Jest blady i pyta: «Ale czy Ty naprawdę wiesz, co ja zrobiłem?»

«Wszystko, Judaszu. Czy chcesz, żebym ci to powiedział, czy wolisz, żebym ci oszczędził tego upokorzenia?»

«Ale... właśnie... ja nie potrafię w to uwierzyć...» [– wyznaje Judasz.]

«Cofnijmy się więc i powiedzmy prawdę niedowiarkowi. Dziś rano skłamałeś wiele razy co do pieniędzy i co do sposobu, w jaki spędziłeś noc. Wczoraj wieczorem próbowałeś stłumić rozwiązłością wszystkie inne uczucia, całą nienawiść, każdy wyrzut sumienia. Ty...»

«Dość! Dość! Przez miłosierdzie, nie mów dalej! Będę musiał uciekać sprzed Twoich oczu» [– przerywa Jezusowi Judasz.]

«Przeciwnie, powinieneś uchwycić się Moich kolan i prosić Mnie o przebaczenie» [– mówi Jezus.]

«Tak, tak, przebacz! Przebacz, mój Nauczycielu! Przebacz! Pomóż mi! Pomóż mi! To jest silniejsze ode mnie! Wszystko jest silniejsze ode mnie» [– usprawiedliwia się Judasz.]

«Z wyjątkiem miłości, jaką powinieneś mieć do Jezusa... Ale chodź tutaj, żeby pokonać pokusę i żebym cię z niej uwolnił.»

I Jezus bierze go w ramiona wylewając ciche łzy na brunatną głowę Judasza. Inni, będący w odległości kilku metrów, zatrzymali się roztropnie i komentują scenę:

«Widzicie?! Być może Judasz rzeczywiście ma jakieś przykrości.»

«I dziś rano wyznał to Nauczycielowi.»

«Co za głupiec! Ja bym to uczynił od razu.»

«To jakieś straszne rzeczy...»

«O! Z pewnością nie chodzi o niewłaściwe postępowanie jego matki! To święta niewiasta! W takim razie co wywołuje ten smutek?»

«Być może jego interesy idą źle...?»

«Ależ nie! On wydaje pieniądze i rozdaje ze swego [majątku] bardzo hojnie.»

«Cóż, to jego sprawy! Ważne jest to, że jest w zgodzie z Nauczycielem, a wydaje się, że tak jest. Rozmawiają od długiego czasu i to spokojnie. Teraz się uściskali... Bardzo dobrze.»

«Tak, bo to jest człowiek zdolny i ma bardzo wiele znajomości. To dobrze, że jest zgoda i dobra wola między nami, a szczególnie wobec Nauczyciela...»

«Jezus w Hebronie powiedział, że groby sprawiedliwych są miejscami cudownymi, czy coś w tym rodzaju... Tutaj jest ich wiele. Być może te w Meron przemieniły cudownie Judasza.»

«O! W takim razie teraz będzie już całkiem święty na grobie Hillela. Prawda, że to jest Giszala?» [– pyta Bartłomiej.]

«Tak, Bartłomieju.»

«A jednak, w zeszłym roku, nie przechodziliśmy tędy...»

«Tak mi się zdaje! Przybyliśmy z innej strony!»

Jezus woła apostołów, którzy podbiegają radośnie.

«Chodźcie. Miasto jest blisko. Musimy przez nie przejść, żeby dojść do grobu Hillela. Chodźmy razem.» – mówi Jezus, nic więcej nie wyjaśniając.

Jedenastu przygląda się ciekawie Jemu i Judaszowi. Ten ostatni ma wyraz twarzy spokojny i pokorny, Jezus natomiast nie ma promiennego oblicza. Jest dostojny i poważny.

Wchodzą do Giszali. To miasto piękne i wielkie, zadbane. Musi się tu znajdować kwitnący ośrodek rabinacki, gdyż widzę wielu doktorów zgromadzonych tu i tam w grupach, otoczonych uczniami słuchającymi pouczeń. Przejście apostołów, a zwłaszcza Nauczyciela, jest bardzo zauważalne i wiele osób idzie za Jego grupą. Niektórzy uśmiechają się szyderczo, inni wołają Judasza z Kariotu. Ale on idzie u boku Nauczyciela i nawet nie ogląda się za siebie. Wychodzą z miasta. Idą ku domowi, przy którym znajduje się grób Hillela.

«Co za tupet!» [– mówi ktoś.]

«On jest nieostrożny i bezczelny!» [– odzywa się inny.]

«Prowokuje nas!» [– stwierdza ktoś.]

«Profanator!»

«Powiedz Mu to, Uzzjelu!»

«Ja się nie zanieczyszczam. Ty Mu to powiedz, Saulu. Jesteś tylko uczniem.»

«Nie, powiedzmy to Judaszowi. Idź go zawołać.»

Młodzieniec nazywany Saulem, drobny, blady, podchodzi do Judasza i mówi mu: «Chodź. Rabini cię wzywają.»

«Nie pójdę. Zostanę tutaj, gdzie jestem. Zostawcie mnie w spokoju» [– odpowiada mu Judasz.]

Młody człowiek odchodzi i przekazuje nauczycielom [odpowiedź Judasza]. W tym czasie Jezus, otoczony Swoimi [apostołami], modli się ze czcią przy grobie Hillela z białego kamienia.

Rabini zbliżają się cicho, jak milczące węże i obserwują. Dwaj brodacze, starsi, ciągną Judasza za ubranie. Pogrążeni w modlitwie towarzysze już go nie chronią.

«Czegóż wy jeszcze chcecie – pyta ich [Judasz] cicho, ale rozgniewany. – Nie wolno się już nawet modlić?»

«Tylko jedno słowo, a potem puścimy cię w spokoju.»

Szymon Zelota i Tadeusz odwracają się i uciszają szmery. Judasz odchodzi na odległość kilku kroków i pyta: «Czego chcecie?»

Nie słyszę tego, co szepcze mu do ucha starzec. Ale widzę dobrze reakcję Judasza, który odskakuje żywo, mówiąc:

«Nie. Zostawcie mnie w spokoju, dusze zatrute. Nie znam was i nie chcę was już znać.»

Wybuch pogardliwego śmiechu w grupie rabinów i groźba:

«Uważaj, co robisz, głupcze!»

«To wy uważajcie! Odejdźcie! Idźcie powiedzieć to też innym. Wszystkim. Zrozumieliście? Idźcie do kogo chcecie, ale nie do mnie, demony!» – i zostawia ich jak wrytych.

Judasz mówił tak głośno, że inni się odwrócili, zaskoczeni. Jezus – nie, nawet na wybuch śmiechu i obietnicę:

«Jeszcze się zobaczymy, Judaszu, synu Szymona! Zobaczymy się!»

[Słowa te] rozlegają się w ciszy ogarniającej wszystko. Judasz idzie na swoje miejsce, czy raczej na miejsce Andrzeja, który sam stanął przy Jezusie. Jakby chcąc mieć obronę i ochronę, ujmuje w dłonie kraj szaty Jezusa.

Gniew [faryzeuszy] zwraca się przeciw Jezusowi. Podchodzą, grożąc i wołając:

«Cóż Ty tu robisz, Ty – przekleństwo Izraela? Wynoś się stąd! Nie każ drżeć kościom Sprawiedliwego, do którego nie jesteś godzien podejść. Powiemy o tym Gamalielowi i wymierzymy Ci karę.»

Jezus się odwraca i patrzy na nich, na jednego po drugim.

«A dlaczegóż to tak się nam przyglądasz, opętańcu?»

«Żeby dobrze poznać wasze twarze i wasze serca. Bo to nie tylko Mój apostoł jeszcze was zobaczy, ale i Ja także. I chcę was dobrze poznać, żeby móc od razu was rozpoznać.»

«No dobrze, widziałeś już nas, a teraz odejdź. Gdyby tu był Gamaliel, nie pozwoliłby na to.»

«W zeszłym roku przyszedłem tutaj z nim...» [– mówi Jezus.]

«To nieprawda, kłamco!» [– zaprzeczają Mu.]

«Zapytajcie go o to, a ponieważ jest człowiekiem uczciwym, potwierdzi to. Kocham i czczę Hillela, szanuję i czczę Gamaliela. W tych dwóch mężach ujawnia się pochodzenie człowieka, [stworzonego] na podobieństwo Boże...»

«A w nas, nie, co?» – przerywają Mu rozwścieczeni.

«W was jest ono przyćmione egoizmem i nienawiścią.»

«Posłuchajcie Go! To w domu bliźniego tak przemawia i obraża nas! Wynoś się stąd! Wynoś się, deprawatorze najlepszych Izraelitów! Albo pójdziemy po kamienie. Tu nie ma Rzymu, który by Cię bronił: Ciebie sprzymierzonego z pogańskim wrogiem...»

«Dlaczego żywicie do Mnie nienawiść? Dlaczego Mnie prześladujecie? Co złego wam uczyniłem? Niektórych z was obdarzyłem dobrodziejstwami, wszystkich – szacunkiem. Dlaczego więc jesteście wobec Mnie tak okrutni?»

Jezus jest pokorny, łagodny, zasmucony i serdeczny. Błaga ich o miłowanie Go. Oni jednak, wziąwszy to za znak słabości i lęku, zabierają się do dzieła. Leci pierwszy kamień i muska Jakuba, syna Zebedeusza. Ten reaguje szybko, ciskając nim w napastników. Wszyscy tłoczą się wokół Jezusa. Jest ich jednak dziesięciu przeciw jakiejś setce. Inny kamień rani dłoń Jezusa, który akurat nakazuje Swoim [apostołom], żeby nie reagowali. Wierzch zranionej dłoni krwawi. Wygląda jakby już była zraniona gwoździem...

Jezus już się nie modli. Prostuje się. Jest pełen godności. Patrzy na nich, Jego oczy są jak błyskawice. Inny kamień rani skroń Jakuba, syna Alfeusza. Apostołowie, posłuszni, przyjmują na siebie grad kamieni, nie odpowiadając [na atak]. Żeby ich obronić, Jezus paraliżuje wszelkie działanie [napastników] Swą mocą. Kiedy wola Jezusa – i Jego straszliwy majestat – opanowuje nikczemników On przemawia do nich grzmiącym głosem:

«Odchodzę. Wiedzcie jednak, że za to, co uczyniliście, Hillel by was przeklął. Odchodzę. Jednak przypomnijcie sobie, że nawet Morze Czerwone nie zatrzymało Izraelitów na drodze, którą im Bóg wyznaczył. Wszystko się wyrównało i stało się drogą dla Boga, który przechodził. I tak samo jest ze Mną. Egipcjanie i Filistyni, Amalekici, Kananejczycy i inne narody nie zatrzymały zwycięskiego marszu Izraela. Tak samo wy, gorsi od nich, nie zatrzymacie ani w drodze, ani w misji Mnie: Izraela. Przypomnijcie sobie, co śpiewano u źródeł wody danej przez Boga: “Tryskaj, źródło! Opiewajcie je! Studnię, którą kopali książęta i naczelnicy ludu drążyli berłem i swymi laskami wraz z tym, który dał Prawo”. To Ja jestem tym Źródłem! Tym Źródłem jestem Ja! Wyżłobionym w Niebiosach przez wszystkie modlitwy, sprawiedliwe działania prawdziwych książąt i przywódców Ludu świętego, którymi wy nie jesteście. Nie. Wy nimi nie jesteście. Mesjasz nigdy nie przyszedłby do was, bo wy na to nie zasłużyliście. Jego przyjście jest waszą ruiną. Najwyższy bowiem zna wszystkie ludzkie myśli. On zna je od zawsze. Zanim zaistniał Kain, od którego wy pochodzicie, i Abel, do którego Ja jestem podobny. Zanim był Noe, figura Mojej osoby, Mojżesz, który jako pierwszy posłużył się Moim znakiem. Zanim był Balaam, który prorokował o Gwieździe, i Izajasz, i wszyscy prorocy. Bóg zna wasze [myśli] i brzydzi się nimi. On zawsze czuje tę odrazę... Podobnie jak się weseli ze sprawiedliwych, przez wzgląd na których słusznym było wysłanie Mnie. Oni naprawdę – o, tak, naprawdę! – przyciągnęli Mnie z głębokości Niebios, żeby im przynieść Wody żywej dla zaspokojenia pragnienia ludzi. Ja jestem Źródłem życia wiecznego. Ale wy nie chcecie pić. I umrzecie.»

Przechodzi powoli pomiędzy jakby sparaliżowanymi nauczycielami i ich uczniami. I idzie dalej Swoją drogą, powoli, poważnie, w zaskakującej ciszy, która ogarnęła ludzi i przedmioty.


   

Przekład: "Vox Domini"