Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

35. PROROCTWO O PIOTRZE I MARGCJAMIE. NIEWIDOMY W BETSAIDZIE

Napisane 1 grudnia 1945. A, 7164-7170

Już nie idą, lecz biegną. Wstał nowy świt. Wszystko jest czyste i jaśnieje jeszcze bardziej niż w dni poprzednie. Wszędzie skrzy się rosa. Różnokolorowe płatki opadają na łąki i na głowy, [ozdabiając je] kolorami kwiatów, z których spadły. Niezliczone kwiaty podnoszą też swe łodygi na skraju drogi i na polach. Rozpalają się diamenty [rosy] na źdźbłach nowych traw. 

Biegną pośród śpiewu zakochanego ptactwa i świstu lekkiego wiatru oraz [odgłosu] roześmianych wód. Wiatr wzdycha lub brzmi jak harfa, kiedy prześlizguje się pomiędzy konarami [drzew], głaszcze łąki i zboża, wzrastające z każdym dniem. [Wody] płyną między brzegami, zginają delikatnie łodygi, dotykające przejrzystych wód. Biegną, jakby się spieszyli na spotkanie swej miłości. Nawet najstarsi – Filip, Bartłomiej, Mateusz, Zelota – dzielą radosny pośpiech młodszych. Tak samo postępują uczniowie, wśród których najstarsi rywalizują z najmłodszymi szybkością marszu.

Rosa jeszcze nie wyschła na polach, a oni już dochodzą w okolice Betsaidy. [Osada] jest ściśnięta na małej przestrzeni: pomiędzy jeziorem, rzeką i górami.

Z lasu na górze schodzi ścieżką jakiś młodzieniec, uginając się pod pękiem gałęzi. Schodzi zwinnie, niemal biegnie, lecz z powodu swej pozycji nie widzi apostołów... Śpiewa, szczęśliwy, biegnąc ze swym pękiem. Po dojściu do głównej drogi, przy pierwszych domach Betsaidy, zrzuca ciężar na ziemię. Prostuje się, żeby odpocząć. Odrzuca w tył kruczoczarne włosy. Jest wysoki i smukły, ciało ma silne, zwinne i szczupłe. Piękna sylwetka młodego człowieka.

«To Margcjam» – mówi Andrzej.

«Szalony jesteś? – odpowiada mu Piotr – To jakiś mężczyzna.»

Andrzej zwija dłonie i przykłada je do ust. Woła głośno. Młody człowiek zacisnął akurat pas wokół swej krótkiej tuniki. Sięga mu ona zaledwie do kolan i jest rozchylona na piersi. Może dlatego, że jest zbyt wąska? Pochylał się, żeby znowu wziąć na barki swój pęk. Teraz odwraca się w stronę wzywających go. Widzi Jezusa, Piotra i innych apostołów, którzy patrzą w jego kierunku. Zatrzymali się blisko skupiska płaczących wierzb, które zanurzają swe gałęzie w wodach szerokiego strumienia. To ostatni przed Jeziorem Galilejskim lewobrzeżny dopływ Jordanu, usytuowany akurat na granicy osady. Chłopak porzuca swój ciężar, podnosi ramiona i woła: «Mój Pan! Mój ojciec!»

I zaczyna biec.

Piotr także biegnie, przechodzi w bród przez strumień. Nawet nie zdjął sandałów. Ograniczył się do podniesienia szat. Potem biegnie po zakurzonej drodze. Zostawia na suchej ziemi odbicia mokrych sandałów.

«Mój ojcze!»

«Synu drogi!»

Padają sobie w objęcia. Margcjam jest tak wysoki jak Piotr, więc jego czarne włosy spadają na twarz Piotra, który całuje go serdecznie. Chłopak wydaje się jednak wyższy, gdyż jest smukły. Margcjam zaraz wyzwala się z czułego objęcia i biegnie do Jezusa, który przeszedł przez strumień i powoli podchodzi, w otoczeniu apostołów.

Margcjam upada Mu do stóp z podniesionymi ramionami i mówi:

«O, mój Panie! Pobłogosław Twego sługę!»

Jezus pochyla się jednak, podnosi go i tuli do serca. Całuje go w obydwa policzki, życząc mu: «...nieustannego pokoju i wzrostu w mądrości oraz w łasce na drogach Pana.»

Inni apostołowie także witają młodzieńca, szczególnie ci, którzy go nie widzieli od miesięcy. Gratulują mu, że tak urósł. Ale Piotr! Ale Piotr! Gdyby go sam urodził, nie byłby tak zadowolony! Kręci się w kółko, patrzy, dotyka. Pyta tego i tamtego:

«Czyż nie jest piękny? Czyż nie jest dobrze zbudowany? Spójrz, jaki jest prosty! Co za pierś! Jakie proste nogi!... Nieco szczupły, ma niewiele mięśni! Ale zapowiada się! O, jest naprawdę obiecujący! A ta twarz? Spójrzcie, czy przypomina jeszcze tego malca, którego w zeszłym roku nosiłem na rękach! Wydawało mi się, że noszę wynędzniałego ptaszka, posępnego, smutnego, zalęknionego... Dzielna Porfirea! Ach! Naprawdę była dzielna z tym miodem, masłem, oliwą, jajkami i wątrobą z ryb. Naprawdę zasługuje na to, żeby ją zaraz pochwalić. Co, Nauczycielu, czy pozwolisz mi iść do niej?» [– pyta Piotr.]

«Idź, idź, Szymonie! Szybko do ciebie dojdę.»

Margcjam, którego Jezus cały czas trzyma za rękę, mówi:

«Nauczycielu, z pewnością mój ojciec poleci mamie zrobienie posiłku. Czy pozwolisz, że Cię opuszczę, żeby jej pomóc?»

«Idź. I niech Bóg cię pobłogosławi za to, że czcisz tych, którzy są dla ciebie ojcem i matką.»

Margcjam oddala się biegiem. Bierze swą wiązkę gałęzi na plecy i dogania Piotra. Idzie u jego boku.

«Wyglądają jak Abraham i Izaak wspinający się na górę» – zauważa Bartłomiej.

«O, biedny Margcjam! Tylko tego byłoby mu potrzeba!» – odzywa się Szymon Zelota.

«A mój biedny brat! Nie wiem, czy miałby siłę być Abrahamem...» – dodaje Andrzej.

Jezus patrzy na niego, potem na siwą głowę Piotra, oddalającego się ze swoim Margcjamem u boku, i mówi:

«Zaprawdę powiadam wam, że nadejdzie dzień, kiedy Szymon Piotr rozweseli się, wiedząc, że jego Margcjam jest uwięziony, bity, biczowany, zagrożony śmiercią. Miałby odwagę własną ręką położyć go na szubienicy, żeby go przyoblec purpurą Niebios i żeby użyźnić ziemię jego krwią męczeńską, zazdroszcząc mu jego losu. Cierpiałby tylko z jednego powodu: że nie może być na miejscu swego syna, bo jest zobowiązany zachować siebie z powodu wyboru na Najwyższego Przywódcę Mego Kościoła aż do chwili, kiedy mu powiem: “Idź oddać za Niego życie”. Wy jeszcze nie znacie Piotra. Ja go znam.»

«Przewidujesz męczeństwo dla Margcjama i dla mojego brata?» [– pyta Andrzej.]

«Cierpisz z tego powodu, Andrzeju?» [– pyta go Jezus.]

«Nie. Cierpię dlatego, że nie przepowiadasz tego także dla mnie.»

«Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, że wszyscy zostaniecie przyobleczeni purpurą, z wyjątkiem jednego» [– odpowiada Jezus.]

«Kogo? Kogo?» [– pytają.]

«Okryjmy milczeniem boleść Boga» – mówi Jezus, zasmucony i poważny.

Wszyscy milkną, przestraszeni i zamyśleni. Idą pierwszą uliczką Betsaidy, między ogrodami pełnymi świeżej zieleni. Piotr, wraz z innymi mieszkańcami Betsaidy, właśnie prowadzi do Jezusa jakiegoś niewidomego człowieka. Margcjama nie ma. Z pewnością został, żeby pomóc Porfirei. Z ludźmi z Betsaidy i z rodzicami niewidomego jest wielu uczniów, którzy przybyli do Betsaidy z Szikaminon oraz z innych miast. Pomiędzy nimi znajduje się Szczepan, Hermas, kapłan Jan oraz uczony w Piśmie Jan i wielu innych. Mam wielki kłopot z zapamiętaniem [ich imion]! Jest ich tak wielu.

[por. Mk 8,22-26] «Przyprowadziłem Ci go, Panie. Czekał tutaj od wielu dni» – wyjaśnia Piotr, podczas gdy niewidomy i jego krewni nie przestają zawodzić: «Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nad nami!»

«Połóż rękę na oczach mojego syna, a przejrzy!»

«Miej litość nade mną, Panie! Wierzę w Ciebie!»

Jezus bierze niewidomego za rękę i odchodzi z nim na odległość kilku kroków, żeby stanąć w cieniu, a nie w słońcu, które zalewa teraz ulicę. Ustawia go plecami w stronę domu, całego okrytego liśćmi. To pierwszy dom osady. Sam staje naprzeciw niego. Ślini Swoje palce wskazujące i pociera jego powieki wilgotnymi palcami. Potem przykrywa mu oczy dłońmi. Czubki palców ma we włosach nieszczęsnego. Modli się w tej [postawie], potem odejmuje dłonie i pyta: «Co widzisz?»

«Widzę ludzi... to z pewnością są ludzie. Tak wyobrażałem sobie drzewa okryte kwiatami. Ale to są na pewno ludzie, bo się poruszają i podchodzą do mnie.»

Jezus na nowo kładzie mu dłonie na oczach, a potem odejmuje je i mówi: «A teraz?»

«O! Teraz widzę dobrze różnicę pomiędzy drzewami wrośniętymi w ziemię i tymi ludźmi, którzy na mnie patrzą... I widzę Ciebie! Jaki jesteś piękny! Twoje oczy przypominają niebo, a Twoje włosy są jak promienie słońca... a Twoje spojrzenie i uśmiech są od Boga. Panie, uwielbiam Ciebie!»

I klęka, żeby ucałować kraj Jego szaty.

«Wstań i idź do twojej matki, która przez tak wiele lat była dla ciebie światłem i pociechą. Znasz jedynie jej miłość.»

Bierze go za rękę i prowadzi do matki, która klęczy w odległości kilku kroków, uwielbiając Jezusa tak samo, jak przedtem Go błagała.

«Wstań, niewiasto. Oto twój syn. Widzi światło dnia. Niech jego serce zechce iść za Światłością wieczną. Wróćcie do domu. Bądźcie szczęśliwi i święci z wdzięczności dla Boga. Ale przechodząc przez wioski, nie mówcie nikomu, że to Ja go uzdrowiłem. Tłum bowiem pospieszyłby tutaj i przeszkodziłby Mi udać się tam, gdzie powinienem pójść, żeby zanieść umocnienie wiary, światła i radości innym dzieciom Mojego Ojca.»

Małą ścieżką przez ogrody żwawo kieruje się ku domowi Piotra. Wchodzi tam, pozdrawiając Swym słodkim powitaniem Porfireę.


   

Przekład: "Vox Domini"