Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

37. PRZEMIENIENIE.

UZDROWIENIE EPILEPTYKA

Napisane 3 grudnia 1945 i 5 sierpnia 1944.

A, 7194-7195, 3220-3227, 7196-7202 i 3227-3229

Któż z ludzi nie widział nigdy, choćby jeden raz, pogodnego marcowego świtu? Gdyby ktoś taki istniał, byłby bardzo nieszczęśliwy. Nie znałby bowiem jednego z najpiękniejszych uroków natury, która budzi się na wiosnę – stawszy się ponownie dziewiczą, jak dziewczynka. Taką natura musiała być w pierwszym dniu [swego istnienia].

To czysty wdzięk we wszystkim, co natura przedstawia. [Widać go] w nowej trawie, na której błyszczy rosa; w kwiatach otwierających się jak rodzące się dzieci i w pierwszym uśmiechu światła dnia; w ptakach, które budzą się z trzepotem skrzydeł i wypowiadają pierwsze pytające: “ćwir”. Ono poprzedza wszystkie ich melodyjne rozmowy [prowadzone] w ciągu dnia. Nawet zapach powietrza [jest samym wdziękiem]. Utraciło ono w nocy - z powodu działania rosy i nieobecności człowieka – wszelki brud kurzu, dymu i wydzielin ludzkich ciał.

W tym wdzięku [natury] idzie naprzód Jezus, apostołowie i uczniowie. Jest z nimi Szymon, syn Alfeusza. Idą w kierunku południowo-wschodnim. Omijają wzgórza, które tworzą wieniec wokół Nazaretu. Przechodzą przez strumień. Idą w kierunku wschodnim wąską równiną, pomiędzy wzgórzami Nazaretu i górami. Góry te poprzedza [jakby] w połowie ucięty stożek Taboru. To dziwne, ale jego szczyt przypomina mi fryzury naszych karabinierów, widziane z profilu. Dochodzą do niego. Jezus zatrzymuje się i mówi:

[por. Mt 17,1-8; Mk 9,2-8; Łk 9,28-36] «Niech Piotr, Jan i Jakub, syn Zebedeusza, wejdą ze Mną na tę górę. Wy zaś tu się rozejdźcie, na drogach przylegających do tej góry. Głoście Pana. Wieczorem chcę was na nowo [ujrzeć] w Nazarecie. Nie oddalajcie się więc. Pokój niech będzie z wami.»

Zwracając się do trzech [apostołów], wzywa ich i mówi:

«Chodźmy.»

I zaczyna się wspinać, już się nie oglądając wstecz. Idzie krokiem tak szybkim, że Piotr z trudnością za Nim nadąża. Przy jednym postoju Piotr – czerwony i zlany potem – pyta Go, tracąc oddech: «Dokąd idziemy? Nie ma domów na tej górze. Na szczycie jest tylko stara twierdza. Czy tam chcesz nauczać?»

«Wtedy poszedłbym innym zboczem. Widzisz, że jestem do niego zwrócony plecami. Nie idziemy do twierdzy, a ci, którzy w niej przebywają, nawet nas nie ujrzą. Idę połączyć się z Moim Ojcem i chciałem was mieć przy Sobie, bo was kocham. Chodźmy szybko!»

«O, mój Panie! Czy nie moglibyśmy iść nieco wolniej i pomówić o tym, co usłyszeliśmy i widzieliśmy wczoraj? To nie pozwalało nam zasnąć przez całą noc, bo chcieliśmy o tym porozmawiać...»

«Na spotkania z Bogiem trzeba się zawsze udawać pośpiesznie. Chodźmy, Szymonie Piotrze! Tam w górze pozwolę wam odpocząć.»

I wspina się dalej...


Jezus mówi: «Dołączcie tu [opis] Przemienienia, który ci dałem 5 sierpnia 1944, lecz bez towarzyszącego mu dyktanda. Po przepisaniu Przemienienia z ubiegłego roku ojciec przepisze to, co teraz ci pokazuję.»

Jestem z moim Jezusem na wysokiej górze. Jest z Nim Piotr, Jakub i Jan. Wchodzą jeszcze wyżej. Spojrzenie obejmuje rozległe horyzonty. Piękny i spokojny dzień pozwala wyraźnie widzieć nawet najdalsze szczegóły.

Góra [ta] nie stanowi części skupiska górskiego, jak to jest w Judei. Wznosi się samotnie. W odniesieniu do miejsca, w którym się znajdujemy, wschód jest na wprost, północ po lewej, południe po prawej stronie. Z tyłu, na zachodzie, wznosi się o jeszcze jakieś kilkaset kroków jej wierzchołek.

To wielkie wzniesienie. Oko może objąć rozległy horyzont. Jezioro Genezaret wydaje się kawałkiem nieba, który spadł, zaszywając się w zieleni. To turkusowy owal, wciśnięty w szmaragdy o rozmaitych odcieniach. Zwierciadło jego [wód] drży i marszczy się pod lekką bryzą. Ślizgają się po nim zwinnie jak mewy łodzie o rozpostartych żaglach. Lekko się pochylają ku błękitnawej fali. Mają w sobie wdzięk lotu śnieżnobiałego zimorodka, wzlatującego nad wodą w poszukiwaniu zdobyczy. Potem z tego ogromnego turkusu wypływa żyła błękitu bledszego tam, gdzie brzeg jest szerszy, a ciemniejszego w miejscu, gdzie brzegi są blisko siebie, a woda – głębsza i ciemniejsza. Jest tak z powodu cienia rzucanego przez potężne drzewa blisko rzeki. Ona odżywia je swą świeżością. Jordan wydaje się pociągnięciem pędzla, niemal zupełnie prostym, w zieleni równiny. Małe wioski są rozproszone po niej, po obu stronach rzeki. Niektóre to tylko garść domów, inne, rozleglejsze, mają już wygląd miejski. Główne drogi to żółtawe linie pośród zieleni. W pobliżu góry [Tabor] równina jest o wiele bardziej uprawiana i żyźniejsza, bardzo piękna. Widać na niej różne uprawy z ich rozmaitymi kolorami śmiejącymi się do pięknego słońca, które promienieje na pogodnym niebie.

Musi być wiosna, być może marzec, jeśli wziąć pod uwagę szerokość geograficzną, na jakiej leży Palestyna. Widzę bowiem zboża już wysokie, lecz jeszcze zielone. Falują jak modre morze. Widzę też najwcześniejsze pióropusze drzew owocowych, które rozsiewają białe i różowawe obłoki na to małe roślinne morze. Dalej – łąki całe w kwiatach, z nową już trawą, na której pasą się owce. Wyglądają jak kupki śniegu rozrzucone po trochu wszędzie w tej zieleni.

Na zboczu góry, na pagórkach formujących jej podstawę, niewielkich i niskich, znajdują się dwa miasteczka: jedno na południu, a drugie – na północy. Bardzo urodzajna równina ciągnie się szczególnie i z wielką wyrazistością ku południu.

Po krótkim odpoczynku w cieniu zagajnika – na który Jezus się zdecydował z pewnością z litości dla Piotra, wyraźnie męczącego się wchodzeniem na wzniesienia - teraz idzie dalej w górę. Wchodzi niemal na sam szczyt. Znajduje się tu płaska polana, ograniczona półkolem drzew od strony zbocza.

«Odpocznijcie, przyjaciele. Ja idę tam, żeby się modlić...»

[Jezus] wskazuje ręką wielki kamień. To skała wystająca z góry, ale nie od strony zbocza, lecz skierowana ku wewnętrznej [polanie], ku szczytowi.

Jezus klęka na trawie. Wspiera dłonie i ręce na skale w takiej pozycji, jaką przyjmie też w Getsemani. Słońce Go nie ogrzewa, gdyż wierzchołek otacza Go cieniem. Resztę miejsca porośniętego trawą oświetla słońce aż do granicy drzew, pod którymi usiedli apostołowie.

Piotr zdejmuje sandały, wysypuje z nich kurz i kamyczki. Potem siedzi boso, ze zmęczonymi nogami w świeżej trawie. Właściwie niemal leży, z głową na kępie trawy, służącej mu za poduszkę.

Jakub idzie w ślad za nim, lecz żeby mieć więcej wygody, szuka sobie pnia drzewa. Opiera się o niego plecami, podkładając płaszcz.

Jan trwa w pozycji siedzącej. Obserwuje Nauczyciela. Jednak spokój miejsca, świeży wietrzyk, cisza, zmęczenie pokonują i jego. Głowa opada mu na pierś, a powieki na oczy. Nikt jednak nie śpi głęboko. Ogarnęła ich tylko letnia senność.

Budzi ich żywy blask, przysłaniający jasność słońca. Rozszerza się on i wnika nawet pod zieleń krzewów i drzew, pod którymi się znajdują.

Zaskoczeni [apostołowie] otwierają oczy i widzą przemienionego Jezusa. Jest teraz taki, jakiego widzę w wizjach Raju, oczywiście bez Ran i bez sztandaru krzyża. Podobieństwo widać w majestacie Jego twarzy i ciała. Podobna jest też jasność i [Jego] odzienie. Ciemna czerwień szaty zamieniła się w diamentową i perłową niematerialną tkaninę. Tak jest ubrany w Niebie. Jego twarz to słońce, które wydziela światło syderalne, lecz bardzo intensywne. Jego szafirowe oczy błyszczą nim. Wydaje się jeszcze wyższy, jakby chwała powiększyła też Jego wzrost. Trudno mi określić, czy ta jasność, która czyni fosforyzującym nawet płaskowyż, pochodzi tylko od Niego, czy też Jego własny blask miesza się całkowicie ze światłością, jaką skupił na Swoim Panu Wszechświat i Niebiosa. Wiem tylko, że jest to coś nie do opisania.

Jezus stoi teraz. Wydaje mi się nawet, że unosi się ponad ziemią. Pomiędzy Nim bowiem a zielenią łąki znajduje się rodzaj świetlistej pary: przestrzeń będąca wyłącznie światłością. Wydaje się, że Jezus stoi na niej. Jest ona jednak tak intensywna, że mogę się mylić. Nie potrafię dojrzeć zieleni trawy pod stopami Jezusa. Może to być spowodowane tą silną światłością. Wibruje ona i faluje. Przypomina mi to [zjawisko] obserwowane niekiedy w czasie pożarów. Fale te mają kolor biały, rozżarzony. Jezus pozostaje z twarzą uniesioną ku niebu i uśmiecha się do tego, co widzi, a co Go tak przemienia. Apostołów ogarnia strach. Wołają Jezusa, gdyż wydaje się im, że to nie jest ich Nauczyciel, tak jest przemieniony.

«Nauczycielu! Nauczycielu!» – wołają Go cicho, głosami zatrwożonymi. On ich nie słyszy.

«Jest w ekstazie – mówi Piotr, cały drżący - Cóż On może widzieć?»

Trzej [apostołowie] wstali. Chcieliby podejść do Jezusa, ale brak im śmiałości. Blask tymczasem wzrasta jeszcze bardziej, gdyż dwa płomienie zstępują z Nieba i stają po bokach Jezusa. Zatrzymują się na płaskowyżu. Otwiera się ich osłona i wychodzi z nich dwóch mężów, dostojnych i promiennych. Jeden – starszy, o spojrzeniu przeszywającym i poważnym, z długą brodą rozdzieloną na pół. Z jego czoła wychodzą jakby dwa świetliste promienie. Jest to dla mnie znakiem, że to Mojżesz. Drugi [mężczyzna] jest młodszy, szczupły, brodaty i zarośnięty, podobnie jak Chrzciciel. Jest do niego zresztą podobny wzrostem, wychudzeniem, budową ciała i powagą. Światło Mojżesza, jak u Jezusa, jest olśniewająco białe – szczególnie z powodu promieni na czole. To zaś, które promieniuje z Eliasza, przypomina żywy płomień słońca.

Dwóch proroków przyjmuje postawę pełną szacunku wobec ich wcielonego Boga. Choć Jezus rozmawia z nimi życzliwie, nie porzucają swej uniżonej postawy. Apostołowie upadają na kolana. Drżą. Twarze ukryli w dłoniach. Chcieliby patrzeć, lecz boją się. W końcu Piotr zaczyna mówić:

«Nauczycielu! Nauczycielu! Posłuchaj mnie.»

Jezus kieruje spojrzenie na Swego Piotra. To go ośmiela, więc mówi dalej: «To piękne być tu z Tobą, z Mojżeszem i Eliaszem. Jeśli chcesz, ustawimy trzy namioty: dla Ciebie, dla Mojżesza i dla Eliasza. I zostaniemy tutaj, żeby wam usługiwać...»

Jezus patrzy na niego ponownie i uśmiecha się jeszcze bardziej. Spogląda też na Jakuba i na Jana spojrzeniem napełniającym ich miłością. Także Mojżesz i Eliasz patrzą uważnie na nich trzech. Oczy im błyszczą. Wygląda to tak, jakby promienie przenikały serca apostołów. Nie ośmielają się już nic powiedzieć. Milczą, przerażeni. Wydają się oszołomieni i zaskoczeni. W pewnej chwili zasłona – która nie jest ani obłokiem, ani mgłą, ani promieniowaniem – otacza i oddziela Trzech [ukazujących się] w chwale. Ta zasłona jest jeszcze bardziej jaśniejąca niż poprzednia, która ich wcześniej otaczała. Ukrywa ich przed oczyma trzech [apostołów]. Rozlega się Głos potężny i harmonijny. Dźwięczy i napełnia całą przestrzeń. Trzech apostołów upada, z twarzami przy ziemi.

«Oto Mój Syn Umiłowany, w którym mam upodobanie. Słuchajcie Go.»

Piotr leży już całkiem na ziemi i woła:

«Miłosierdzia dla mnie, grzesznego! To Chwała Boga zstępuje!»

Jakub nie potrafi wydobyć z siebie ani słowa.

Jan szepcze z westchnieniem takim, jakby tracił przytomność:

«Pan przemawia!»

Nikt jednak nie ośmiela się podnieść głowy, nawet wtedy gdy znowu zapanowała całkowita cisza. Nie zauważają więc, że światło wraca do normalnego stanu blasku słonecznego. Jezus zaś pozostał sam i stał się zwykłym Jezusem w Swej czerwonej szacie. Idzie ku nim z uśmiechem, potrząsa nimi, dotyka i woła po imieniu.

«Wstańcie! To Ja. Nie lękajcie się» – mówi, gdyż żaden z trzech nie ośmiela się unieść twarzy.

Wzywają miłosierdzia Bożego nad swymi grzechami, bojąc się, że to Anioł Boży przyszedł, żeby ich zaprowadzić do Najwyższego.

«Wstańcie. Nakazuję wam to» - powtarza Jezus z mocą. Podnoszą więc twarze i widzą Jezusa, który się do nich uśmiecha.

«O, Nauczycielu! Mój Boże! – woła Piotr - Jakże będziemy mogli żyć przy Tobie teraz, gdy ujrzeliśmy Twoją Chwałę? Jak to zrobimy, żeby żyć wśród ludzi, my biedni grzesznicy... teraz, kiedy usłyszeliśmy Głos Boga?»


[por. Mt 17,9-13; Mk 9,9-13; Łk 9,36]

«Musicie żyć przy Mnie i widzieć Moją chwałę aż do końca. Bądźcie tego godni, gdyż czas jest bliski. Bądźcie posłuszni Ojcu, który jest Moim i waszym [Ojcem]. Teraz wróćmy do ludzi, bo przyszedłem, żeby być pośród nich i żeby ich przyprowadzić do Boga. Chodźmy. Bądźcie święci, pamiętając o tej godzinie. Bądźcie silni i wierni. Będziecie mieć udział w Mojej najpełniejszej chwale. Ale teraz nie mówcie nikomu o tym, co widzieliście, nawet waszym towarzyszom. Kiedy Syn Człowieczy powstanie z martwych i powróci do Chwały Swego Ojca, wtedy powiecie. Wtedy bowiem potrzebna będzie wiara, żeby mieć udział w Moim Królestwie.»

«Ale czy Eliasz nie miał przybyć, żeby przygotować Twoje Królestwo? Tak mówią nauczyciele» [– pytają.]

«Eliasz już przyszedł i przygotował drogi dla Pana. Wszystko dzieje się tak, jak zostało objawione. Ci jednak, którzy wyjaśniają Objawienie, nie znają go ani nie rozumieją. Nie widzą i nie rozpoznają znaków czasu ani posłańców Boga. Eliasz powrócił po raz pierwszy. Powróci po raz drugi, żeby przygotować ostatnich dla Boga, kiedy bliskie będą ostatnie czasy. Teraz powrócił, żeby przygotować pierwszych dla Chrystusa. Ludzie jednak nie chcieli go rozpoznać. Dręczyli go i zadali mu śmierć. To samo uczynią z Synem Człowieczym, gdyż ludzie nie chcą uznać tego, co jest ich dobrem.»

Trzej [apostołowie] pochylają głowy, zamyśleni i smutni. Schodzą drogą, którą wspinali się z Jezusem.

...I znowu, w czasie postoju w połowie drogi, Piotr mówi:

«O, Panie! Ja też mówię tak, jak Twoja Matka wczoraj: “Dlaczegoś nam to uczynił?” I powiem też: “Dlaczegoś nam to powiedział?” Twoje ostatnie słowa wymazały z naszych serc radość chwalebnego widoku! To wielki dzień lęku. Najpierw przeraziła nas tamta wielka światłość, która nas zbudziła, silniejsza niż gdyby góra stanęła w ogniu lub gdyby księżyc spadł, żeby rozświetlić płaskowyż na naszych oczach. Potem – Twój wygląd i sposób, w jaki się oderwałeś od ziemi, jakbyś miał się wznieść w górę... Wystraszyłem się, że – czując wstręt do niegodziwości Izraela – powrócisz do Nieba, być może na rozkaz Najwyższego. Potem odczułem lęk, widząc pojawiającego się Mojżesza, którego ludzie w jego czasie nie mogli oglądać bez zasłony, tak na jego obliczu jaśniało odbicie Boga. Wtedy był jeszcze człowiekiem, teraz zaś jest szczęśliwym duchem, rozpalonym Bogiem. A Eliasz... Miłosierdzia Bożego! Sądziłem, że nadeszła dla mnie ostatnia chwila. Przypomniały mi się wszystkie grzechy popełnione w ciągu życia, odkąd byłem całkiem mały, kiedy kradłem owoce w ogrodzie sąsiada, aż do ostatniego, kiedy udzieliłem Ci złej rady w ostatnich dniach. Z jakim drżeniem okazywałem skruchę! Potem wydawało mi się, że ci dwaj sprawiedliwi darzą mnie miłością i... ośmieliłem się przemówić. Ale nawet ich miłość wywoływała we mnie strach, bo nie zasługuję na miłość podobnych duchów. A potem... a potem... Strach największy! Głos Boga!... Dżeowa przemówił! Do nas! Powiedział nam: “Słuchajcie Go!” – Ciebie. On ogłosił Ciebie “Swym Synem Umiłowanym, w którym ma upodobanie”. Jaki lęk! Dżeowa!... Do nas!... Z pewnością tylko Twoja moc zachowała nas przy życiu!... Kiedy nas dotknąłeś, Twoje palce płonęły jak ogień. I to był [powód] mojego ostatniego przerażenia. Sądziłem, że to godzina ostatniego sądu i że to Anioł mnie dotknął, żeby mi odebrać duszę i zanieść ją do Najwyższego... Ale jak mogła Twoja Matka... widzieć... słyszeć... żyć w tej godzinie, o której mówiłeś wczoraj, i nie umrzeć? Ona była sama, młoda, bez Ciebie...»

«Maryja, Nieskalana, nie mogła się bać Boga. Ewa się Go nie bała tak długo, jak długo była niewinna. I miała Mnie. Mnie, Ojca i Ducha – Nas, którzy jesteśmy w Niebie, na ziemi, w każdym miejscu. I mamy Swe Tabernakulum w Sercu Maryi» – mówi łagodnie Jezus.

«Coś takiego!... Coś takiego!... Potem jednak mówiłeś o śmierci... I cała radość się skończyła... Ale dlaczego akurat dla nas trzech to wszystko? Czy nie byłoby dobrze, żeby wszyscy ujrzeli Twoją chwałę?» [– pyta na koniec Piotr.]

«Właśnie dlatego, że mdlejecie słysząc o śmierci Syna Człowieczego – o śmierci w męczarniach - Człowiek-Bóg chciał was umocnić na tę godzinę i na zawsze przez poznanie z wyprzedzeniem tego, jaki będę po śmierci. Pamiętajcie o wszystkim, aby o tym opowiedzieć w swoim czasie... Zrozumieliście?»

«O, tak, Panie! Tego nie można zapomnieć, a opowiadanie o tym byłoby daremne. Wzięliby nas za ‘pijanych’.»

Idą dalej ku dolinie. Doszedłszy jednak do pewnego miejsca, Jezus odwraca się. Wchodzi na ścieżkę prowadzącą skrótem w kierunku Endor, czyli idącą po zboczu przeciwległym do tego, na którym opuścili uczniów.

«Nie znajdziemy ich – mówi Jakub – słońce zaczyna zachodzić. Właśnie się gromadzą, czekając na Ciebie tam, gdzie ich zostawiłeś.»

«Chodź i wyzbądź się niemądrych myśli» [– odpowiada Jezus.]

Rzeczywiście, gdy pomiędzy zaroślami widać już łąkę – spadającą lekką stromizną aż do głównej drogi - zauważają wielką grupę uczniów. Oprócz nich są też u stóp góry ciekawscy wędrowcy, wzburzeni uczeni w Piśmie, którzy przybyli nie wiadomo skąd.

«Niestety! Uczeni!... I już dyskutują!» – mówi Piotr wskazując ich palcem. I schodzi, przemierzając z niechęcią ostatnie metry.


[por. Mt 17,14-21; Mk 9,14-29; Łk 9,37-43]

Ci, którzy są w dole, ujrzeli ich i pokazują ich sobie. Potem zaś biegną ku Jezusowi, wołając:

«Jak to się stało, Nauczycielu, że idziesz tą stroną? Już mieliśmy się udać na umówione miejsce, ale uczeni zatrzymali nas swymi dysputami, a pewien zasmucony ojciec – swymi błaganiami.»

«O czym rozmawialiście?» [– pyta Jezus.]

«O opętanym. Uczeni w Piśmie szydzili z nas, bo nie potrafiliśmy go uwolnić. Próbował jeszcze Judasz z Kariotu, to był dla niego punkt honoru, ale daremnie. Wtedy powiedzieliśmy im: “Wy to uczyńcie”. Oni nam odrzekli: “Nie jesteśmy egzorcystami”. Przypadkowo przechodzili tędy ludzie z Kislot-Tabor. Między nimi znajdowało się dwóch egzorcystów. Ale też im się nie powiodło. Oto ojciec, który przychodzi Cię prosić. Wysłuchaj go.»

Rzeczywiście, zbliża się błagający mężczyzna. Klęka przed Jezusem, który pozostał na łące, na wzniesieniu, stoi więc ponad drogą, co najmniej trzy metry wyżej. Dzięki temu wszyscy dobrze Go widzą.

«Nauczycielu – mówi mężczyzna – szedłem z synem do Kafarnaum, żeby Cię znaleźć. Przyprowadziłem Ci mojego nieszczęśliwego syna, abyś go uwolnił. Ty wyrzucasz demony i uzdrawiasz z wszelkiego rodzaju chorób. Jego często bierze w posiadanie duch niemoty. Kiedy go ogarnia, potrafi wydawać tylko chrapliwe krzyki, jak duszące się zwierzę. Duch rzuca go na ziemię, a on się zwija, szczerzy zęby, [na ustach] ma pianę jak koń kłuty wędzidłem. Rani się albo jest bliski śmierci przez utopienie, spalenie, stłuczenie... Duch bowiem często rzuca go w wodę albo w ogień, albo zrzuca go ze schodów. Twoi uczniowie próbowali, lecz nie potrafili [go uwolnić]. O! Panie pełen dobroci! Zmiłuj się nade mną i nad moim dzieckiem!»

Jezus rozpala się mocą i woła:

«O pokolenie przewrotne, o szatański tłumie, zbuntowany legionie, niewierny i okrutny ludu Piekieł, jak długo mam się z tobą stykać? Jak długo muszę cię [jeszcze] znosić?»

Jezus jest tak dostojny, że zalega absolutna cisza i ustają nawet szyderstwa uczonych. Zwraca się do ojca:

«Wstań i przyprowadź Mi syna.»

Mężczyzna odchodzi. Wraca z innymi ludźmi. Między nimi znajduje się chłopiec w wieku około dwunastu - czternastu lat. To piękne dziecko, lecz o spojrzeniu nieco otępiałym, jakby było oszołomione. Na czole czerwienieje [świeża] rana. Poniżej widać biały ślad dawniejszej blizny. Gdy ujrzał Jezusa, patrzącego na niego Swymi jakby magnetyzującymi oczyma, wydaje chrapliwy okrzyk. Całe ciało skręca się konwulsyjnie, upada na ziemię. Przewraca oczyma tak, że widać jedynie białka. Skręca się na ziemi w konwulsjach charakterystycznych dla padaczki. Jezus podchodzi do niego na odległość kilku kroków i mówi:

«Odkąd to się dzieje? Mów głośno, żeby wszyscy słyszeli.»

Mężczyzna mówi głośno, podczas gdy krąg ludzi zacieśnia się, a uczeni w Piśmie stają naprzeciw Jezusa, żeby dobrze obserwować scenę:

«Od wczesnego dzieciństwa, mówiłem Ci. Często wpada w ogień, w wodę... Spada ze schodów i z drzew, bo duch napada go niespodziewanie i ciska nim z całą siłą, żeby go uśmiercić. Cały jest okryty bliznami, śladami oparzeń. To i tak wiele, że nie oślepł z powodu płomienia paleniska. Nie mógł go uleczyć ani żaden lekarz, ani żaden egzorcysta, ani nawet Twoi uczniowie. Ale Ty... jakże mocno w to wierzę... Ty możesz tu zadziałać. Ulituj się nad nami, dopomóż nam.»

«Jeśli uwierzysz, [wtedy] wszystko mogę, gdyż wszystko jest udzielane temu, kto wierzy» [– odpowiada mu Jezus.]

«O, Panie! Jakże ja wierzę! Ale jeśli moja wiara nie wystarcza, to Ty sam powiększ moją wiarę, aby się stała pełna i wyjednała cud» – mówi mężczyzna, płacząc.

Klęczy przy synu, którego ogarniają jeszcze większe konwulsje niż kiedykolwiek dotąd. Jezus prostuje się, cofa się o dwa kroki. Tłum ciśnie się coraz bardziej, On zaś woła potężnym głosem:

«Duchu przeklęty, który czynisz to dziecko głuchym i niemym i dręczysz je, rozkazuję ci: wyjdź z niego i nie wchodź w niego nigdy więcej!»

Chłopiec, cały czas leżący na ziemi, wykonuje straszliwe podskoki, wygina się łukiem i wydaje nieludzkie okrzyki. Potem, po ostatnim podskoku – z powodu którego przewraca się na brzuch, uderzając czołem i ustami o kamień wystający spomiędzy traw – zaczyna krwawić i zastyga nieruchomy.

«Umarł!» – krzyczy wielu.

«Biedne dziecko!» [– wołają inni.]

«Biedny ojciec!» – mówi wielu dobrych.

A uczeni śmieją się szyderczo: «Dobrze ci się przysłużył ten Nazarejczyk!» Albo: «Jak to się stało, Nauczycielu? Tym razem Belzebub zrobił Ci niesmaczny żart...» – i śmieją się, pełni nienawiści.

Jezus nie odpowiada nikomu, nawet ojcu, który przewraca syna na plecy, ociera mu krew z czoła i ze zranionych warg. Jęczy i przyzywa Jezusa. Nauczyciel pochyla się i ujmuje dziecko za rękę. Ono zaś otwiera oczy i wzdycha, jakby się budziło ze snu. Siada z uśmiechem. Jezus przyciąga chłopca do Siebie, stawia na nogi i oddaje ojcu. Tłum krzyczy z entuzjazmem, a uczeni biorą nogi za pas, ścigani szyderstwami tłumu...

«Teraz chodźmy» – mówi Jezus do Swoich uczniów.

Po pożegnaniu tłumu obchodzi górę, kierując się w stronę drogi, którą szli już dziś rano.


Mówi Jezus:

«Przygotowałem cię do rozmyślania nad Moją Chwałą. Jutro (w święto Przemienienia) Kościół ją święci. Chcę, żeby mój mały Jan ujrzał ją w prawdzie, żeby ją lepiej pojąć. Nie wybrałem cię po to tylko, żebyś poznała smutki twego Nauczyciela i Jego boleści. Kto potrafi pozostawać ze Mną w boleści, ten musi mieć też udział ze Mną w Mojej radości.

Chcę, żebyś wobec twojego Jezusa, który się tobie ukazuje, miała te same uczucia pokory i skruchy, jakie mieli Moi apostołowie.

Nigdy nie bądź pyszna. Zostałabyś bowiem ukarana utratą Mnie.

Stale pamiętaj o tym, kim Ja jestem, oraz o tym, kim jesteś ty.

Stale myśl o twoich brakach i o Mojej doskonałości, żeby mieć serce obmyte żalem za grzechy. Jednak miej równocześnie wielką ufność we Mnie. Powiedziałem: “Nie lękajcie się. Wstańcie. Chodźmy. Chodźmy do ludzi, bo przyszedłem, żeby pośród nich zostać. Bądźcie święci, silni, wierni przez wspomnienie tej godziny.” Mówię to także tobie i wszystkim Moim umiłowanym pośród ludzi tym, którzy Mnie posiadają w sposób szczególny.

Niczego z Mojej strony się nie bójcie. Ja ukazuję się wam, żeby was podnieść, a nie po to, żeby was zamienić w popiół. Wstańcie! Niech radość daru udzieli wam żywotnych sił. Niech was nie przytępia smakiem bezczynności. [Stałoby się tak], gdybyście sądzili, że już jesteście ocaleni przez to, że wam ukazałem Niebo. Chodźmy razem do ludzi. Zaprosiłem was do dzieł ponadludzkich przez nadludzkie wizje i pouczenia, żebyście mogli Mi bardziej pomagać. Jednoczę was z Moim dziełem. Ale Ja nie znałem i nie znam odpoczynku. Skoro Zło nigdy nie odpoczywa, to Dobro musi być wciąż aktywne, żeby zniweczyć jak najwięcej dzieł Nieprzyjaciela. Odpoczniemy, kiedy Czas się dopełni. Teraz trzeba iść niestrudzenie, pracować stale, spalać się niezmordowanie dla żniwa Bożego. Niech stały kontakt ze Mną was uświęca, niech Moje stałe pouczenia was umacniają, niech Moja szczególna miłość uczyni was wiernymi pomimo różnych zasadzek. Nie bądźcie jak dawni nauczyciele, którzy wyjaśniali Objawienie, a potem nie wierzyli w nie do tego stopnia, że nie rozpoznawali już znaków czasu ani Bożych wysłańców. Rozpoznajcie prekursorów Chrystusa w Jego drugim przyjściu, gdyż siły Antychrysta są puszczone w ruch i przeciwstawiają Mi się w miarę, jak kładę podwaliny.

Wiem, że wy chłoniecie niektóre prawdy nie przez pragnienie nadprzyrodzonego ducha, lecz z ludzkiej ciekawości. Zaprawdę mówię wam, że to, co wielu ludzi uzna za zwycięstwo nad Antychrystem i pokój, teraz już bliski, będzie jedynie przerwą, żeby dać czas Nieprzyjacielowi Chrystusa na umocnienie się, na wyleczenie swoich ran, na zebranie swej armii do walki jeszcze okrutniejszej.

Wy, którzy jesteście “głosami” waszego Jezusa, Króla królów, Wiernego i Prawdziwego, który sądzi i walczy sprawiedliwie i który będzie zwycięzcą nad Bestią, nad jej sługami i prorokami, rozpoznajcie wasze Dobro i zawsze za nim idźcie.

Niech was nie zwiedzie żaden kłamliwy wygląd i niech was nie przeraża żadne prześladowanie. Niech wasz “głos” wypowiada Moje słowa. Żyjcie dla tego dzieła. A jeśli na ziemi spotyka was ten sam los, co Chrystusa, co jego Poprzednika i Eliasza, los przelania krwi lub los udręczenia z powodu moralnego znęcania się [nad wami], uśmiechajcie się do waszego losu przyszłego i pewnego, jaki będziecie dzielić z Chrystusem, z Jego Poprzednikiem i Prorokiem.

Równi w pracy, w boleści, w chwale. Tutaj jestem Nauczycielem i Wzorem, tam – Nagrodą i Królem. Posiadanie Mnie będzie waszą szczęśliwością, będzie zapomnieniem bólu. To będzie to, czego żadne objawienie jeszcze nie zdołało dać wam pojąć. Radość przyszłego życia przekracza bowiem całkowicie możliwości wyobrażenia go sobie przez stworzenie jeszcze połączone z ciałem


   

Przekład: "Vox Domini"