Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

64. DZIEŃ PRZYGOTOWANIA.

CZĘŚĆ TRZECIA: NA ULICACH JEROZOLIMY

Napisane 2 lutego 1946. A, 7875-7885

Wychodzą ze Świątyni, w której roi się od ludzi. Zanurzają się w mrowiu ulic. Biegają tu ludzie zajęci ostatnimi przygotowaniami do Paschy. Spóźnialscy szukają z niepokojem izby, sieni, czegokolwiek, aby uczynić z tego wieczernik dla spożycia baranka.

Łatwo w tych warunkach nie rozpoznać się, pomimo natknięcia się na siebie. Stale ktoś się przepycha, a to sprawia, że przed oczyma przewijają się nieustannie twarze we wszystkich przedziałach wieku, wszelkich religii. Są Izraelici, są i tacy, u których czysta krew izraelska zubożyła się przez zmieszanie się jej z [inną] lub po prostu przez przystosowanie się do środowiska, upodobnienie się do innych ras. I tak widać tu Hebrajczyków typu egipskiego, innych o wydatnych wargach, z nosami spłaszczonymi, takich, którzy z powodu kanciastej twarzy wydają się pochodzić od skrzyżowania z Nubijczykami. Inni mają rysy wyraziste, delikatne, członki smukłe, oczy żywe. Swym wyglądem zdradzają przynależność do greckich kolonii lub zmieszanie się z Grekami. Natomiast mężczyźni silni, wysocy, o twarzach raczej czworokątnych, jasno ukazują, że nie są im obcy Rzymianie. Wielu obecnie nazwalibyśmy czerkieskimi lub perskimi, bo mają w sobie coś, co już przypomina oczy mongolskie lub indyjskie na bardzo jasnych twarzach u pierwszych, a oliwkowych – u drugich. Kalejdoskop twarzy i szat! Oko męczy się do tego stopnia, że w końcu spogląda, nie widząc. To co wymyka się jednemu, zauważa inny. Zrozumiałe jest więc, że to, czego nie widzi Nauczyciel – zawsze nieco zamyślony, kiedy się Go zostawia w spokoju, bez stawiania Mu pytań - zauważa ten czy tamten z idących za Nim. Apostołowie będący najbliżej Jezusa pokazują sobie to, co widzą. Szepczą między sobą, wygłaszając uwagi... bardzo ludzkie na temat osób, które sobie wskazują.

Jezus słyszy jeden z pikantnych komentarzy, skierowanych do dawnego ucznia, który przechodzi obok wyniośle, udając, że ich nie widzi. Pyta: «Do kogo mówicie te słowa?»

«Do tego głupca tam – pokazuje Jakub, syn Zebedeusza. – Udawał, że nas nie widzi, i nie tylko on się tak zachowuje. Kiedy jednak miałeś go uzdrowić i kiedy Cię szukał, wtedy Cię widział! Oby się zaraził trądem!»

«Jakubie!! To z takimi uczuciami jesteś przy Mnie i przygotowujesz się do spożycia baranka? Zaprawdę, więcej jest niedorzeczności w tobie niż w nim. On szczerze się odłączył, gdy odczuł, że nie może czynić tego, co Ja mówię. Ty natomiast pozostajesz, ale nie czynisz tego, czego Ja nauczam. Czy nie jesteś przypadkiem większym grzesznikiem od niego?» [– mówi Jezus.]

Jakub rumieni się, aż staje się całkiem czerwony i udręczony zostaje w tyle z towarzyszami.

«To dlatego że boli nas, kiedy widzimy, jak postępują, Nauczycielu! – mówi Jan, wstawiając się za bratem, który został zganiony – Nasza miłość buntuje się na widok ich braku miłości...»

«Tak. Czy jednak sądzicie, że postępując w taki sposób, doprowadzicie ich do miłości? Niegrzeczność, złośliwe słowa, zniewagi nigdy nie doprowadziły do punktu, do którego powinno się przyprowadzić rywala lub kogoś, kto myśli inaczej. Cel osiągnie w końcu wytrwała łagodność, cierpliwość, miłość, pomimo wszelkich form odrzucania. Rozumiem wasze serca – cierpiące na widok tego, że Mnie nie kochają - i dzielę wasze uczucia. Jednak chciałbym wiedzieć i widzieć, że jesteście bardziej nadprzyrodzeni w waszych czynach i w środkach, jakie podejmujecie, aby Mnie kochano. No, Jakubie, chodź tutaj. Nie mówiłem po to, aby ci zadać ból. Rozumiejmy się, kochajmy się, przynajmniej między sobą, Moi przyjaciele... Jest już tak wiele niezrozumienia i bólu dla Syna Człowieczego!»

Jakub, rozpogodzony, idzie znowu u boku Jezusa. Idą przez chwilę w milczeniu, potem Tomasz wybucha gromkimi słowami:

«A jednak naprawdę to wstyd!»

«Co?» – dopytuje się Jezus.

«No... to tchórzostwo tak wielu! Nauczycielu, czy nie widzisz, ilu udaje, że Cię nie zna?»

«I cóż z tego? Czy ich sposób zachowania się zmienia choćby o jotę to, co jest o Mnie napisane? Nie. To jedynie w odniesieniu do nich zmieni się to, co mogłoby być napisane. W wiecznych księgach mogłoby o nich pisać: “Dobrzy uczniowie”. Tymczasem będzie pisać: “Ci, którzy nie byli dobrzy, dla których przyjście Mesjasza było daremne”... Słowo straszliwe, wiecie? Gorsze niż: “Adam i Ewa zgrzeszyli”. Ja bowiem mogę zniweczyć ten grzech. A nie będę mógł zetrzeć wyparcia się Słowa Zbawiciela... Skręćmy tutaj. Zatrzymam się z braćmi, z Szymonem Piotrem i Jakubem w dzielnicy Ofel. Judasz, syn Szymona, także pozostanie. Ale Szymon Zelota, Jan i Tomasz pójdą do Getsemani zabrać torby...»

«Tak, dzięki temu Jonaszowi nie stanie w gardle jego baranek» – mówi Piotr jeszcze zagniewany. Inni się śmieją...

«Dobrze, dobrze! Nie dziw się, że on się boi. Jutro to możesz być ty» [– mówi Jezus.]

«Ja, Nauczycielu? Łatwiej Morze Galilejskie stanie się winem, niż ja będę się lękał» – zapewnia Piotr.

«A jednak... pewnego wieczoru... O! Szymonie! Nie wydawałeś się tak bardzo odważny na schodach w pałacu Chuzy» – mówi kąśliwie Judasz z Kariotu, bez szczególnej ironii, ale wystarczająco sarkastycznie, by ukłuć Piotra.

«To dlatego że... że bałem się o Pana, dlatego byłem wzburzony! Nie z innego powodu» [– broni się Piotr.]

«Dobrze! Dobrze! Miejmy nadzieję, że nigdy nie będziemy się bali, żeby nie przynosić wstydu!» – odpowiada mu Judasz z Kariotu, klepiąc go po ramieniu, z wyrazem twarzy opiekuńczym i złym... W innych chwilach takie zachowanie wywołałoby reakcję. Jednak od ubiegłego wieczoru Piotr jest tak... tak pełen podziwu dla Judasza, że wszystko znosi z jego strony. Jezus odzywa się:

«Niech Filip i Natanael z Andrzejem i Mateuszem idą do pałacu Łazarza powiedzieć, że przybywamy.»

Ci ostatni odchodzą, a inni idą naprzód z Jezusem. Uczniowie, z wyjątkiem Szczepana i Izaaka, idą z apostołami wysłanymi do pałacu. W przedmieściach Ofel nowe rozdzielenie. Wysłani do Getsemani idą tam szybko z Izaakiem. Szczepan zostaje z Jezusem, synami Alfeusza, Piotrem, Jakubem i Iskariotą. Aby nie tkwić na skrzyżowaniu dróg, ruszają powoli w tym samym kierunku co ci, którzy odeszli do Getsemani. Przemierzają dokładnie tę samą uliczkę, którą pójdzie Jezus w Wielki Czwartek pośród dręczących Go ludzi. Teraz w południe droga jest opustoszała. Po kilku krokach napotykają mały plac ze źródłem zacienionym przez figowiec, który otwiera delikatne listki nad zwierciadłem spokojnej wody.

Młody człowiek właśnie wchodzi do domu, z barankiem... Niesie też inną żywność.

«Oto Samuel Annalii» – mówi Jakub, syn Alfeusza, który musi go dobrze znać.

«Zajmuje się paschalną ucztą także dla swego krewnego...» – zauważa Juda, syn Alfeusza.

«Teraz tutaj mieszka? Nie odszedł?» – odzywa się Piotr.

«Tak. Tu zamieszkał. Mówią, że chodzi do córki Kleofasa, wyrabiającego sandały. Ona ma pieniądze...»

«A! To dlatego mówi, że Annalia go porzuciła? – pyta Iskariota – To kłamstwo!»

«Człowiek – mówi Jezus do Judasza z Kariotu – łatwo się nim posługuje. A nie wie, że działając w ten sposób, wchodzi na drogę zła. Wystarczy pierwszy krok, jeden krok, aby nie umieć już z niej zejść... to jest lep... to labirynt... to sidła, z których się nie wychodzi...»

«Szkoda! Mężczyzna wydawał się taki dobry w ubiegłym roku!» – mówi Jakub, syn Zebedeusza.

«Tak. Naprawdę wierzyłem, że pójdzie w ślady swej oblubienicy, oddając się całkowicie Tobie, aby stworzyć anielskie małżeństwo na Twojej służbie. Przysiągłbym to...» – mówi Piotr.

«Mój Szymonie! Nigdy nie przysięgaj [niczego] o przyszłości człowieka. Nie ma nic mniej pewnego. Nic, co istnieje w chwili przysięgi, nie może stanowić gwarancji pewności. Są zbrodniarze, którzy się stają świętymi, i są sprawiedliwi lub ludzie, którzy na takich wyglądają, którzy się stają przestępcami...» – odpowiada mu Jezus.

Samuel w tym czasie, po wejściu do domu, wyszedł znowu, aby nabrać wody ze źródła... Spostrzega Jezusa. Patrzy na Niego z wyraźną pogardą i z pewnością wypowiada jakąś zniewagę, lecz mówi po hebrajsku, więc nie rozumiem.

Iskariota rzuca się naprzód, chwyta go za ramię i potrząsa nim jak drzewem, z którego chce się strząsnąć dojrzałe owoce:

«To tak mówisz do Nauczyciela, o grzeszniku? Na ziemię, na kolana! Zaraz! Proś Go o przebaczenie, języku skalany brudem świni! Na ziemię! Albo cię roztrzaskam na kawałki!»

Straszny jest w swej nagłej gwałtowności ten piękny Judasz! Jego zmieniona twarz wywołuje strach. Daremnie Jezus usiłuje go uspokoić. [Judasz] nie puszcza go, aż bluźnierca nie klęka na zabłoconej ziemi przy źródle.

«Przebacz» – mówi przez zęby nieszczęśnik.

Kleszcze palców Judasza muszą mu zadawać mękę. Mówi to źle, jedynie dlatego że jest zmuszony. Jezus odpowiada:

«Nie chowam urazy. Ty – tak, pomimo tego, co mówisz. Słowo jest daremne, jeśli nie towarzyszy mu poruszenie serca. Ty w swoim sercu jeszcze bluźnisz przeciwko Mnie. Ponosisz podwójną winę. Ponieważ oskarżasz Mnie i nienawidzisz z przyczyny, która – wiesz o tym w głębi twego sumienia – jest nieprawdziwa, oraz dlatego, że to ty jedynie uchybiłeś swemu obowiązkowi, a nie – Annalia ani Ja. Ale Ja wszystko ci wybaczam. Idź i czyń tak, aby się stać ponownie szlachetnym i miłym Bogu. Puść go, Judaszu.»

«Odchodzę. Ale nienawidzę Cię! Zabrałeś mi Annalię, więc nienawidzę Cię...»

«Jednak pocieszasz się Rebeką, córką sandalarza. I pocieszałeś się nią nawet wtedy, gdy Annalia cię zaślubiła i kiedy, chora, myślała jedynie o tobie...» [– mówi mu Jezus.]

«Byłem wdowcem... Myślałem, że już nim jestem... i szukałem żony... Teraz wracam do Rebeki, bo... bo... Annalia mnie nie chce...» – tłumaczy się Samuel widząc, że wyszły na jaw jego oszustwa. Judasz Iskariota kończy:

«...i dlatego że Rebeka jest bardzo bogata, brzydka jak rozdeptany sandał... i stara jak sznurowadło zagubione na ścieżce... ale bogata... o bogata!» – śmieje się sarkastycznie, gdy tamten umyka.

«Skąd ty to wiesz?» – >dopytuje się Piotr.

«O!... Łatwo można się dowiedzieć, gdzie są panny na wydaniu i pieniądze!» [– odpowiada Judasz.]

«Dobrze! Chodźmy tą ścieżką, Nauczycielu. Ten plac to istne palenisko. Tam jest cień i powietrze» – błaga spocony Piotr.

Idą powoli, czekając na powrót innych. Uliczka jest opustoszała. Jakaś niewiasta ukazuje się w drzwiach i upada na twarz, płacząc u stóp Jezusa.

«Co ci jest?» [– pyta Jezus.]

«Nauczycielu!... Już się oczyściłeś?»

«Tak. Dlaczego o to pytasz?»

«Bo chciałam Ci powiedzieć... ale Ty nie możesz podejść. To sama zgnilizna... Lekarz stwierdził, że jest zarażony. Po Święcie Paschy wezwę kapłana... i przyjmie go Hinnom. Nie mów, że zawiniłam. Nie wiedziałam... Pracował kilka miesięcy w Joppie i stamtąd wrócił w tym stanie. Powiedział, że się zranił. Używałam maści i wonnych kąpieli. Ale to na nic się nie zdało. Byłam u zielarza. Dał mi pudry na krew... Oddaliłam dzieci... Usunęłam na bok jego posłanie... bo... zaczynałam pojmować. Choroba się nasilała. Wezwałam lekarza. Powiedział mi: “Niewiasto, ty znasz swój obowiązek, a ja – mój. To rany z rozwiązłości. Rozłącz się z nim. Ja go wyłączę z ludu, a kapłan – z Izraela. Miał obowiązek myśleć, że znieważa Boga, ciebie i siebie. Teraz niech pokutuje.” Wyprosiłam jego milczenie aż do święta Przaśników. Ale gdybyś miał litość nad grzesznikiem, nade mną, bo jeszcze go kocham, i nad pięciorgiem niewinnych dzieci...»

«Co chcesz, abym uczynił? Czy nie myślisz, że on zgrzeszył, i godzi się, aby zadośćuczynił?»

«Tak, Panie! Ty jednak jesteś żyjącym Miłosierdziem!» – cała wiara, do jakiej niewiasta jest zdolna, ujawnia się w jej głosie, w spojrzeniu, w jej klęczącej postawie. Ramiona wyciąga ku Zbawicielowi. [Jezus pyta:] «A on co ma w sercu?»

«Zniechęcenie... Cóż chcesz, aby miał w nim innego, Panie?» [– odpowiada niewiasta.]

«Wystarczyłoby uczucie nadprzyrodzonej skruchy, [pragnienie] sprawiedliwości, aby otrzymać litość!...»

«Sprawiedliwości?»

«Tak, powiedzieć: “Zgrzeszyłem. Moja wina zasługuje na to i na więcej jeszcze, lecz tych, których obraziłem, proszę o przebaczenie.”»

«Ja już mu wybaczyłam. Ty, Bóg, też wybacz mu. Nie mogę Ci powiedzieć, żebyś wszedł. Widzisz, że ja też Cię nie dotykam... Ale jeśli chcesz, zawołam go i będzie rozmawiał z wysokości tarasu.»

«Dobrze» [– zgadza się Jezus.]

Niewiasta wsuwa głowę do drzwi domu i woła głośno:

«Jakubie! Jakubie! Wejdź na dach. Pokaż się. Nie bój się.»

Po jakimś czasie mężczyzna ukazuje się przy murku tarasu. Żółtawa twarz, napuchnięta, owinięte gardło, jedna ręka zabandażowana... Wrak zepsutego człowieka... Patrzy szklącymi się oczyma człowieka, który zapadł na wstydliwą chorobę. Pyta:

«Czego chcesz?»

«Jakubie! Tutaj jest Zbawiciel!...»

Niewiasta nie mówi nic więcej, lecz zdaje się chcieć zahipnotyzować chorego, przekazując mu swoją myśl...

Mężczyzna – czy to dlatego że pojmuje myśl swej małżonki, czy też spontanicznie – wyciąga ramiona i mówi:

«O! Uwolnij mnie! Wierzę w Ciebie! To straszne tak umrzeć!»

«Straszne jest uchybianie swemu obowiązkowi. Nie myślałeś o niej, o twoich dzieciach?»

«Litości, Panie... Dla nich, dla mnie... Przebacz! Przebacz!» – i opada z płaczem na murek.

Ręce ma obwiązane aż do ramienia, które pozostaje odkryte z powodu tego, że rękawy podniesiono wyżej, ubrudzone już zbliżającymi się krostami, napuchnięte, budzące obrzydzenie... W takiej pozycji mężczyzna wydaje się makabryczną kukiełką lub porzuconymi, już rozkładającymi się zwłokami. Budzi litość i zarazem wstręt.

Niewiasta płacze, wciąż na kolanach, w pyle. Jezus wydaje się czekać jeszcze na jakieś słowo...

Wreszcie wydobywa się ono pośród szlochu:

«Jęczę przed tobą w skrusze serca! Obiecaj chociaż, że oni nie będą cierpieć głodu... a potem... odejdę poddając się pokucie. A Ty, ocal moją duszę, błogosławiony Zbawicielu! Przynajmniej ją! Chociaż ją!»

«Dobrze. Uzdrawiam cię. Z powodu tych niewinnych. Abyś miał możliwość dowiedzenia twej sprawiedliwości. Rozumiesz? Pamiętaj, że Zbawiciel cię uzdrowił. Bóg – zgodnie z tym, jak odpowiesz na tę łaskę – przebaczy ci twoje grzechy. Żegnaj! Pokój tobie, niewiasto!»

I odchodzi niemal biegiem na spotkanie powracających z Getsemani. Nie zatrzymuje się, słysząc okrzyki mężczyzny – który czuje i widzi, że jest uzdrowiony – ani na krzyki jego żony...

«Chodźmy tą uliczką, żeby znowu tamtędy nie przechodzić» – mówi Jezus po spotkaniu się z innymi.

Idą nędzną uliczką, tak wąską, że z trudnością mogą przejść dwie osoby na raz. Jeśli idzie nią objuczony osioł, wtedy nie pozostaje nic innego, jak tylko przylgnąć całkiem do muru. Panuje tu półmrok z powodu tego, że dachy niemal stykają się ze sobą. Pustka, cisza, nieprzyjemna woń... Idą nędzną uliczką, gęsiego, jak szereg mnichów. Potem gromadzą się razem na małym placu pełnym chłopców.

«Dlaczego tak mówiłeś do tego mężczyzny? Nigdy tego nie robisz...» – dopytuje się zaciekawiony Piotr.

«Bo ten mężczyzna stanie się jednym z Moich nieprzyjaciół i ten grzech powiększy te, które już popełnił» [– odpowiada Jezus.]

«I uzdrowiłeś go?!» – pytają wszyscy zaskoczeni.

«Tak. Z powodu małych niewinnych dzieci.»

«Hmmm! Na nowo się rozchoruje...»

«Nie. Co do życia ciała to będzie uważał, po trwodze i doznanym cierpieniu. Nie będzie już chory» [– wyjaśnia Jezus.]

«Ale zgrzeszy przeciw Tobie, tak? Ja bym go uśmiercił...»

«Jesteś grzesznikiem, Szymonie, synu Jony.»

«A Ty jesteś zbyt dobry, Jezusie z Nazaretu» – odcina się Piotr.

I giną mi z oczu na głównej ulicy.

 


Uwaga M. Valtorty: Zarówno tego mężczyznę, jak i Samuela rozpoznałam. Pierwszy to ten, który w czasie Męki uderzy Jezusa w głowę kamieniem. Bardziej niż jego rozpoznaję jego żonę, zrozpaczoną jak wtedy. [Pamiętam ich] dom, który ma łatwe do rozpoznania drzwi, gdyż wchodzi się po trzech stopniach.

Tak samo pod zasłoną nienawiści, która go przemieni, rozpoznaję w Samuelu młodego człowieka, który kopnięciem [w brzuch] zabił własną matkę, aby móc uderzyć Nauczyciela grubym kijem.


   

Przekład: "Vox Domini"