Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

65. DZIEŃ PRZYGOTOWANIA. CZĘŚĆ CZWARTA. UCZTA PASCHALNA Z ŁAZARZEM

Napisane 3 lutego 1946. A, 7885-7901

Kiedy Jezus wchodzi do pałacu, widzę, jak Go otacza tłum sług przybyłych z Betanii. Wszyscy są zajęci przygotowaniami. Leżący na posłaniu Łazarz bardzo cierpi. Pozdrawia bladym uśmiechem swego Nauczyciela, który śpieszy ku niemu i pochyla się serdecznie nad nim, pytając: «Bardzo cierpiałeś, prawda, Mój przyjacielu, z powodu przechylania się wozu?»

«Bardzo, Nauczycielu» – odpowiada Łazarz, wyczerpany do tego stopnia, że na samo wspomnienie tego, czego doświadczył, ma łzy w oczach.

«To Moja wina! Wybacz Mi!» [– mówi Jezus.]

Łazarz ujmuje dłoń Jezusa i przykłada ją do swej twarzy. Przesuwa nią po wychudzonym policzku, całuje i szepcze:

«O! To nie jest Twoja wina, Panie! I jestem tak zadowolony, że spożyjesz ze mną paschę... moją ostatnią paschę!...»

«Jeśli Bóg zechce, pomimo wszystko, spożyjesz ją jeszcze wiele razy, Łazarzu. A twoje serce będzie zawsze ze Mną.»

«O! Ja jestem skończony! Pocieszasz mnie... ale to koniec. I to mnie martwi...» Płacze.

«Widzisz, Panie? Łazarz tylko płacze - odzywa się Marta z litością. – Powiedz mu, żeby tego nie robił. On się wyczerpuje!»

«Ciało ma swe prawa. Cierpienie jest straszliwe, Marto, i ciało płacze. Potrzebuje tej ulgi. Ale dusza jest pogodzona, prawda, Mój przyjacielu? Twoja dusza sprawiedliwego czyni chętnie wolę Pana...»

«Tak... ale płaczę, gdyż Ty, tak prześladowany, nie będziesz mógł być przy mojej śmierci... Jestem przerażony, boję się śmierci... Gdybyś tu był, nie odczuwałbym tego. Ukryłbym się w Twoich ramionach... i tak bym zasnął... Jak to zrobię? Jak to zrobię, aby umrzeć i nie okazać nieposłuszeństwa wobec tej straszliwej Woli?» [– zastanawia się Łazarz.]

«No! Nie myśl o tych rzeczach! Widzisz? Z twojego powodu płaczą siostry... Pan ci dopomoże tak po ojcowsku, że nie będziesz odczuwał strachu. Lęk powinni odczuwać grzesznicy...»

«Ale Ty, jeśli będziesz mógł przybyć, przyjdziesz, gdy będę w agonii? Obiecaj mi!» [– prosi Łazarz.]

«Obiecuję ci to. To i jeszcze więcej» [– odpowiada Jezus.]

«W czasie trwających przygotowań opowiedz mi, co robiłeś dziś rano...» [– proponuje Jezusowi Łazarz.]

Jezus, usiadłszy na skraju posłania, trzymając w dłoniach wychudzone ręce Łazarza, opowiada kolejno wszystko, co się zdarzyło. Łazarz, wyczerpany, zasypia. Jezus go nie opuszcza. Trwa nieruchomy, aby nie zmącić umacniającego snu. Daje znak, aby czyniono jak najmniej hałasu. Marta, po przyniesieniu Jezusowi czegoś dla posilenia się, odchodzi na palcach, opuszcza ciężką zasłonę i zamyka masywne drzwi. Wycisza przez to hałas całego poruszonego domu. Dochodzi on jako ledwie słyszalny szmer. Łazarz śpi. Jezus modli się i rozmyśla. Mijają tak godziny, aż Maria przynosi lampę, bo zapada noc i zamykają okna.

«Jeszcze śpi?» – szepcze.

«Tak. Jest spokojny. To mu dobrze zrobi.»

«Od miesięcy nie spał tak długo... Sądzę, że był zbytnio wzburzony lękiem przed śmiercią. Mając Ciebie przy sobie, już się nie boi... niczego... On ma szczęście!»

«Dlaczego, Mario?» [– pyta Jezus.]

«Bo będzie mógł mieć Cię przy sobie, kiedy będzie umierał. A ja...»

«Dlaczego ty nie?»

«Bo Ty chcesz umierać... i to wkrótce. A ja, któż wie, kiedy umrę. Spraw, żebym umarła przed Tobą, Nauczycielu!» [– prosi Magdalena.]

«Nie. Ty musisz Mi służyć jeszcze długo» [– stwierdza Jezus.]

«W takim razie mam rację mówiąc, że Łazarz ma szczęście!»

«Umiłowani będą mieć szczęście jak on, większe niż on...»

«Kim oni są? To czyści, prawda?» – [pyta Maria]

«Ci, którzy potrafią całkowicie kochać. Na przykład ty, Mario.»

«O! Mój Nauczycielu!»

Maria osuwa się na ziemię, na wielokolorową matę, która przykrywa podłogę tego pomieszczenia, i pozostaje tak w adoracji przed swoim Jezusem.

Marta szukając jej wsuwa głowę do środka: «Chodź już! Musimy przygotować czerwoną salę na ucztę dla Pana.»

«Nie, Marto. Tę dacie najpokorniejszym, na przykład wieśniakom Giokany» [– prosi Jezus.]

«Ale dlaczego, Nauczycielu?» [– pyta zaskoczona Marta.]

«Dlatego, że biedni są więcej niż Jezusem i Ja jestem w nich. Czcijcie zawsze ubogiego, którego nikt nie kocha, jeśli chcecie być doskonali. Dla Mnie przygotujcie [ucztę] w atrium. Zostawcie otwarte wszystkie drzwi. Dzięki temu wszyscy Mnie zobaczą i Ja będę widział wszystkich.»

Marta, niezbyt zadowolona, wyraża swe zastrzeżenie:

«Ale Ty, w sieni!... To nie jest godne Ciebie!...»

«Idź, idź! Czyń, co ci mówię. To bardzo godne wypełniać to, co mówi Nauczyciel.»

Marta i Maria wychodzą bez hałasu. Jezus pozostaje, czuwając cierpliwie nad wypoczywającym przyjacielem...

Zaczęły się [paschalne] uczty. Rozmieszczenie gości nie ma nic ze względów ludzkich, lecz dokonano tego z wyższych racji – tak, by okazać szacunek i miłość tym, którymi świat zazwyczaj gardzi.

I tak we wspaniałej królewskiej sali czerwonej siedzą wieśniacy Giokany. Jej sklepienie podtrzymują dwie purpurowo-czerwone kolumny, pomiędzy którymi ustawiono długi stół. [Jest tu też] Margcjam, Izaak i inni uczniowie – tak, aby była ich stosowna liczba. W sali, gdzie miał miejsce posiłek w przeddzień, są inni najbiedniejsi uczniowie. W sali białej, cudownie jasnej, znajdują się dziewice, a z nimi – bo są tylko cztery - siedzą siostry Łazarza, Anastatyka i inne młode osoby. Jednak królową uczty jest Maryja, Dziewica w stopniu najwyższym. W sąsiednim pomieszczeniu, będącym może biblioteką – bo stoi tu wiele ciemnych skrzyń, które być może zawierają lub zawierały zwoje - znajdują się wdowy i małżonki, na czele z Elizą z Betsur i Marią Alfeuszową. I tak dalej.

Uderza natomiast widok Jezusa w marmurowym atrium. To prawda, że wyśmienity smak sióstr Łazarza uczynił z czworokątnej sieni istny salon, oświetlony, ozdobiony kwiatami, wspanialszy od sali. Jednak to wciąż sień! Jezus siedzi z dwunastoma, u Jego boku jest Łazarz, a z Łazarzem – Maksymin.

Uczty toczą się zgodnie z obrzędem... Jezus promienieje radością pośrodku wszystkich tych wiernych uczniów. Na koniec, po spożyciu ostatniego kielicha, kiedy odśpiewano ostatni psalm, wszyscy, którzy byli w różnych salach, ukazują się w atrium. Nie wchodzą jednak, gdyż z powodu stołu jest zbyt ciasno.

«Przenieśmy się do czerwonej sali, Nauczycielu. Przysuniemy stół do ściany i zostaniemy wokół Ciebie» – proponuje Łazarz i daje znak sługom, aby wykonali to polecenie.

Teraz Jezus siedzi pośrodku, pomiędzy dwiema kosztownymi kolumnami, pod lampą, która Go silnie oświetla. Jest wyżej, jakby na piedestale uczynionym z dwóch łóż biesiadnych, które służyły do wieczerzy. Wydaje się królem zasiadającym na tronie, pośrodku dworzan. Jego lniana szata, którą założył przed ucztą, jaśnieje jakby była uczyniona z kosztownej przędzy. Wydaje się jeszcze bielsza, [kiedy teraz] odcina się od ciemnej czerwieni murów i lśniącej czerwieni kolumn. Jego twarz jest iście Boska i królewska, gdy mówi lub słucha otaczających Go. Najpokorniejsi, których chciał jak najbliżej Siebie - czując, że są kochani przez innych jak bracia – rozmawiają z poczuciem pewności, wypowiadają swe nadzieje i troski z prostotą i wiarą.

Jednak najszczęśliwszym pomiędzy tyloma szczęśliwymi jest dziadek Margcjama! Nie opuszcza swego wnuka ani na chwilę. Syci się patrzeniem na niego, słuchaniem go... Od czasu do czasu, siedząc obok stojącego Margcjama, schyla wyłysiałą głowę na pierś wnuka, który go głaszcze.

Jezus widzi, że czyni to kilkakrotnie i pyta starca:

«Ojcze, szczęśliwe jest twoje serce?»

«O! Bardzo szczęśliwe, mój Panie! Tak szczęśliwe, że nawet wydaje mi się to nieprawdą. Mam już tylko jedno pragnienie...»

«Jakie?» [– pyta Jezus.]

«Takie, o którym powiedziałem mojemu wnukowi, lecz on go nie pochwala...»

«Co to za pragnienie?» [– pyta dalej Jezus.]

«To, że chciałbym, jeśli możliwe, umrzeć w tym spokoju. A przynajmniej – wkrótce. Bo już największe dobro otrzymałem. Stworzenie nie może mieć więcej na ziemi. Odejść... Już nie cierpieć... Odejść... Powiedziałeś to w Świątyni, Panie! “Kto składa w ofierze to, co wziął z własności ubogich, jest jak ten, kto zabija syna na oczach jego ojca”. Jedynie lęk, jaki w nim budzisz, powstrzymuje Giokanę przed rywalizowaniem z Dorasem. Zaczyna jednak zapominać o tym, co się tamtemu przytrafiło. Jego pola są urodzajne i on je użyźnia naszym potem. A czyż pot biedaka, który się wyczerpuje w pracach przekraczających jego siły, nie jest jego dobrem i własnością? On nas nie bije, daje nam tyle, abyśmy wytrwali przy pracy. Ale czy nas nie wykorzystuje bardziej niż woły? Powiedzcie wy, towarzysze...»

Dawni i nowo nabyci wieśniacy Giokany przytakują.

«Hmmm! Obawiam się... Tak... że Twoje słowa sprawiły, iż będzie ich bardziej wyzyskiwał niż dotąd i... Dlaczego to powiedziałeś, Nauczycielu?» – pyta Piotr.

«Bo zasługiwał na to. Prawda, wy, z pól?»

«O, tak! W pierwszych miesiącach... było dobrze. Ale teraz... jest gorzej niż przedtem» – potwierdza Micheasz.

«Wiadro w studni opada pod swym własnym ciężarem» – stwierdza kapłan Jan.

«Tak, a wilk szybko się męczy odgrywaniem baranka» – dodaje Hermas. Niewiasty szepczą między sobą ze współczuciem.

Jezus, z oczyma rozpływającymi się z litości, spogląda na biednych wieśniaków. Zasmuca Go bezsilność, choć chciałby im ulżyć.

Łazarz mówi: «Proponowałem szalone sumy, aby nabyć te pola i dać im pokój. Ale nie udało mi się ich kupić. Doras mnie nienawidzi, podobny we wszystkim do swego ojca.»

«No cóż... tak pomrzemy. To nasz los. Przyjdzie wtedy odpoczynek na łonie Abrahama» – woła Saul, inny wieśniak Giokany.

«Na łonie Boga, synu! Na łonie Boga. Zostanie dokonane Odkupienie, Niebiosa będą otwarte i pójdziecie do Nieba i...» [– zapewnia Jezus.]

Ale oto ktoś puka gwałtownie do bram, a echo odbija ten dźwięk. Wszyscy są napięci.

«Kto to jest?»

«Kto chodzi w wieczór Paschy?»

«Straże?»

«Faryzeusze?»

«Żołnierze Heroda?»

Kiedy rośnie zaskoczenie, ukazuje się Lewi, stróż pałacowy:

«Przebacz, o Rabbi! – mówi – Jest tu jakiś mężczyzna, który o Ciebie pyta. Stoi przy wejściu. Wydaje się bardzo zasmucony. Jest stary i wygląda jak ktoś z ludu. Pragnie Ciebie i to szybko.»

«O, nie, nie! To nie jest wieczór na cuda! Niech przyjdzie jutro...» – stwierdza Piotr.

«Nie. Każdy wieczór to czas na cuda i na miłosierdzie» – oświadcza Jezus wstając i schodząc ze Swego miejsca. Idzie do atrium.

«Idziesz sam? Ja też idę» – odzywa się Piotr.

«Nie. Ty zostań tam, gdzie jesteś.»

Jezus wychodzi z Lewim. W głębi, blisko ciężkiej bramy w na wpół mrocznej sieni – bo wygaszono lampy, które oświetlały ją wcześniej – stoi bardzo wzburzony starzec. Jezus podchodzi.

«Zatrzymaj się, Nauczycielu. Być może dotykałem umarłego, nie chcę Cię zanieczyścić. Jestem krewnym Samuela, małżonka Annalii. Spożywaliśmy wieczerzę i Samuel pił, pił... tak jak nie wolno pić. Ale ten młodzieniec wydawał mi się od jakiegoś czasu szalony. To niepokój [sumienia], Panie! Na wpół pijany mówił, pijąc dalej: “Dzięki temu zapomnę, że Mu powiedziałem, że Go nienawidzę. Bo, dowiedzcie się, przekląłem Rabbiego.” Zdawał mi się Kainem, bo wciąż powtarzał: “Moja niegodziwość jest zbyt wielka. Nie zasługuję na przebaczenie! Muszę pić! Pić, aby zapomnieć! Jest bowiem powiedziane, że ten, “kto przeklnie swego Boga, będzie nosił swój grzech i jest winny śmierci”. Majaczył już, gdy wszedł do naszego domu krewny matki Annalii. Zapytał o przyczynę oddalenia. Pijany Samuel przyjął go złorzecząc. Mężczyzna zaś zagroził, że go zaprowadzi do urzędnika sądowego, bo zawinił, narażając honor rodziny. Zaczęło się od tego, że Samuel go spoliczkował. Doszło do bójki... Ja jestem stary, moja siostra ma swoje lata, sługa i służąca też są starzy. Cóż mogliśmy zrobić, my w czwórkę wraz z dwiema dziewczynami, siostrami Samuela? Mogliśmy krzyczeć! Próbować ich rozdzielić! Nic więcej... I Samuel wziął topór, którym przygotowywaliśmy drwa na baranka i uderzył w głowę tamtego... Nie otwarł mu głowy, bo uderzył trzonem, nie ostrzem... Ale tamten zachwiał się, zacharczał i upadł... Już nie krzyczeliśmy... żeby... nie przyciągnąć uwagi ludzi... Zabarykadowaliśmy się w domu... Załamani... Mieliśmy nadzieję, że mężczyzna odzyska przytomność, kiedy mu wylejemy wodę na głowę. Ale on charczy, rzęzi. Z pewnością umrze. Już chwilami wydawał się martwy. W jednej z takich chwil wymknąłem się, aby Cię zawołać. Jutro... być może wcześniej... krewni będą szukać tego człowieka. I to u nas, bo z pewnością wiedzą, że przyszedł... i zastaną go martwego... I Samuel, zgodnie z Prawem, zostanie zabity... Panie! Panie! Już jesteśmy okryci hańbą... Ale nie to! Litości dla mojej siostry, Panie! On Cię przeklął... Ale jego matka Cię kocha... Co mamy zrobić?»

«Czekaj tu na Mnie. Wrócę.»

Jezus wraca do sali, wołając: «Judaszu z Kariotu, chodź ze Mną.»

«Dokąd, Panie?» – mówi Judasz, posłuszny poleceniu.

«Dowiesz się. Wy zostańcie w pokoju i miłości. Wkrótce wrócimy.»

Wychodzą z sali, z sieni, z domu. Szybko pokonują drogi opustoszałe i mroczne. Dochodzą do nieszczęsnego domu.

[Judasz odzywa się:] «Dom Samuela? Dlaczego...»

«Nie mów nic, Judaszu. Wziąłem cię ze Sobą, bo ufam twojemu wyczuciu...» [– odpowiada mu Jezus.]

Starzec daje znać, że to on. Wchodzą. Idą do sali wieczernika, gdzie dowleczono uderzonego.

«Umarły?! Ależ Nauczycielu! Zanieczyścimy się!»

«On nie jest martwy. Widzisz, że oddycha i słyszysz, że rzęzi. Teraz go uzdrowię...»

«Ale on otrzymał cios w głowę! Tu dokonano zbrodni! Kto go uderzył?... W dniu baranka?» – Judasz jest przerażony.

«To on» – Jezus wskazuje Samuela, który zwalił się na ziemię w kącie, umierając bardziej od umierającego, rzężąc z przerażenia bardziej niż mężczyzna, który rzęzi w agonii. Na głowie ma połę płaszcza, aby nie widzieć i nie być widzianym. Wszyscy patrzą na niego ze strachem, z wyjątkiem matki. Ona do strachu przed zabójcą dołącza rozpacz z powodu winnego syna, już potępionego przez żelazne prawo Izraela.

«Widzisz, do czego prowadzi pierwszy grzech? Do tego, o Judaszu! On zaczął od sprzeniewierzenia się swej oblubienicy, potem Bogu... Następnie stał się oszczercą, kłamcą, bluźniercą. Później zaczął pić, a teraz jest zabójcą. To w taki sposób człowiek staje się własnością szatana, o Judaszu. Zachowaj na zawsze to wspomnienie...»

Jezus jest przerażający, gdy – wyciągając ramiona – wskazuje Samuela. Ale potem spogląda na matkę, która – oparta o okno, z trudem trzymająca się na nogach, wstrząsana drżeniem - wydaje się bliska śmierci. I Jezus mówi ze smutkiem:

«A tak, o Judaszu, są zabijane matki... bez innej broni niż zbrodnia ich synów... biedne matki!... To dla nich mam litość. Lituję się nad matkami! Ja – Syn, który nie ujrzy litości dla Swojej Matki...»

Jezus płacze... Judasz patrzy na Niego osłupiały...

Jezus pochyla się na umierającym i kładzie mu rękę na głowie. Modli się. Mężczyzna otwiera oczy, wydaje się upojony, zaskoczony... Ale wkrótce powraca do siebie. Siada, opierając ręce na podłodze. Spogląda na Jezusa. Pyta: «Kim jesteś?»

«Jezusem z Nazaretu.»

«Święty! Dlaczego jesteś przy mnie? Gdzie ja jestem? Gdzie jest moja siostra i jej córka? Co się stało?»

I usiłuje sobie przypomnieć.

«Mężu, nazwałeś Mnie Świętym. Wierzysz, że nim jestem?»

«Tak, Panie. Ty jesteś Mesjaszem Pańskim.»

«Zatem Moje słowo jest dla ciebie święte?»

«Tak, o Panie» [– odpowiada mężczyzna.]

«W takim razie... – Jezus prostuje się i wstaje – W takim razie... jako Nauczyciel i jako Mesjasz nakazuję ci przebaczyć. Przyszedłeś tu i zostałeś znieważony...»

«A! Samuel! Tak!... Topór! Ja to donios...» – mówi wstając.

«Nie. Przebacz w imię Boże. To dlatego cię uzdrowiłem. Masz w sercu matkę Annalii, bo cierpiała... Matka Samuela cierpiałaby jeszcze bardziej. Przebacz.»

Mężczyzna trochę się waha. Z wyraźną niechęcią spogląda na tego, który go uderzył. Patrzy na zatroskaną matkę. Widzi Jezusa, który nad nim góruje... Nie potrafi się zdecydować. Jezus otwiera przed nim ramiona i przyciąga go do Siebie, mówiąc:

«Z miłości do Mnie!»

Mężczyzna zaczyna płakać... Być tak w ramionach Mesjasza, odczuwać Jego oddech na swoich włosach, pocałunek w miejscu, gdzie zadano mu cios!... Płacze... płacze...

«Tak, prawda? – odzywa się Jezus – Przebaczysz z miłości do Mnie? O! Błogosławieni miłosierni! Płacz, płacz na Moim sercu. Niech ze łzami opuści cię wszelka uraza! Całkiem nowy! Całkiem czysty! Tak, właśnie! Łagodny! O! Taki łagodny, jakim powinien być syn Boga...»

Mężczyzna podnosi głowę i płacząc mówi: «Tak, tak. Twoja miłość jest tak słodka! Annalia ma rację! Teraz ją pojmuję... Niewiasto, nie płacz już! Przeszłość minęła. Nikt się nie dowie z moich ust. Żegnaj, niewiasto. Wracam do domu» – i wychodzi.

Jezus mówi mu: «Idę z tobą, mężu. Żegnaj, matko. Żegnaj, Abrahamie. Żegnajcie, Moje córki.»

Ani jednego słowa dla Samuela, który też się nie odzywa ze swego kąta. Matka zdejmuje płaszcz z jego głowy i - pod wrażeniem tego, co się stało - rzuca się na syna: «Podziękuj twemu Zbawcy, duszo zatwardziała! Podziękuj Mu, nikczemniku!...»

«Zostaw go, zostaw, niewiasto! Jego słowo nie miałoby wartości. Wino go otępia, a jego dusza jest zamknięta. Módl się za niego... Żegnaj.»

Schodzi po schodach i dołącza na drodze do Judasza i do mężczyzny. Uwalnia się od starego Abrahama, który Mu chce ucałować stopy, i idzie szybkim krokiem, przy świetle wschodzącego księżyca.

«Daleko stąd mieszkasz?» – pyta mężczyznę.

«U stóp Morii.»

«Zatem będziemy musieli się rozstać.»

«Panie, zachowałeś mnie przy życiu dla moich dzieci, dla małżonki. Co mam dla Ciebie zrobić?»

«Być dobrym, przebaczać, milczeć. Nigdy, z żadnego powodu nie powinieneś powiedzieć ani słowa o tym, co zaszło. Obiecujesz?»

«Przysięgam na świętą Świątynię! Choć cierpię, że nie mogę powiedzieć, że mnie ocaliłeś...»

«Bądź sprawiedliwy, a Ja ocalę twoją duszę. A to będziesz mógł powiedzieć. Żegnaj, mężu. Pokój niech będzie z tobą.»

Mężczyzna klęka, żegna się. Rozdzielają się.

«Coś takiego! Coś takiego!» – odzywa się Judasz teraz, gdy są sami.

«Tak, to straszne. Judaszu, ty też nie będziesz o tym mówił.»

«Nie, Panie, ale dlaczego chciałeś, żebym to ja był z Tobą?» [– zastanawia się Judasz.]

«Nie jesteś zadowolony z Mojego zaufania?» [– pyta Jezus.]

«O, tak, bardzo! Ale...»

«Ale to dlatego, że chciałem, abyś się zastanowił, do czego może prowadzić kłamstwo, pragnienie pieniędzy, opilstwo i martwe praktyki religii pozbawionej uczucia oraz zaangażowania duchowego. A czymże była obrzędowa uczta dla Samuela? Niczym! Opilstwem i obżarstwem. Świętokradztwem. I to podczas tego posiłku stał się zabójcą. Wielu w przyszłości będzie jak on... Mając na języku smak Baranka – nie baranka zrodzonego z owieczki, lecz Baranka Boskiego – odejdą ku zbrodni. Dlaczego? Dlaczego? Nie pytasz o to? Ja jednak mimo to ci odpowiem: ponieważ tę godzinę przygotują przez wiele poprzedzających czynów, popełnianych na początku z lekkomyślności, a następnie – z uporu. Pamiętaj o tym, Judaszu.»

«Dobrze, Nauczycielu. A co powiemy innym?»

«Że to było coś bardzo poważnego. Taka jest prawda.»

Szybko skręcają w jakąś uliczkę i tracę ich z oczu


   

Przekład: "Vox Domini"