Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

93. DROGA W KIERUNKU EMAUS NA RÓWNINIE

Napisane 27 marca 1946. A, 8163-8171

Świt maluje mlecznozieloną jasność na sklepieniu nieba, nad doliną świeżą i cichą. Potem ta tak nieokreślona jasność, która jest – a zarazem już nie jest - światłem, zalewa szczyt dwóch wzgórz. Zdaje się lekko muskać najwyższe szczyty gór judzkich i mówić starym, wieńczącym je drzewom: „Oto zstępuję z nieba, przychodzę od wschodu, poprzedzając jutrzenkę, rozpraszając cienie, przynosząc światło, działanie, błogosławieństwo nowego dnia, jakiego Bóg wam udziela.” I szczyty budzą się z westchnieniem liści, ze świstem pierwszych ptaków, przebudzonych pierwszym drżeniem gałęzi, pierwszą jasnością. I świt zaczyna ogarniać krzewy poszycia, potem trawy, następnie zbocza, coraz niżej i niżej. Wita go coraz liczniejszy świergot w listowiu, a w zaroślach – przebudzone jaszczurki. Potem [brzask świtu] dochodzi do małego strumienia w głębi. Zmienia jego ciemne wody w matowe, iskrzące się srebrem. Rozjaśniają się, aż się stają błyszczące.

W górze zaś, na niebie, gdzie indygo nocy ledwie rozbłysło bladą zielonkawoniebieską barwą, zarysowuje się pierwsza zapowiedź jutrzenki. Barwi je na kolor jasnoniebieski z odcieniem różu... Potem pojawia się lekki cirrus, postrzępiony, cały jakby z różowej piany...

Jezus wychodzi z groty i rozgląda się... Potem myje się w strumieniu, czesze, ubiera, kieruje spojrzenie w głąb groty... Nie woła... Wspina się na górę. Wchodzi na wyłaniający się dość wysoki szczyt - idzie się modlić. Roztacza się stąd rozległy widok na wschód – już całkiem zaróżowiony od jutrzenki – i na zachód, jeszcze zabarwiony indygo. Modli się... modli się żarliwie na kolanach, z łokciami przy ziemi, niemal leżąc... Modli się, aż do chwili gdy z dołu dochodzą Go głosy dwunastu, którzy się przebudzili i wzywają Go. Wstaje i odpowiada: «Idę!»

Echo wąskiej doliny wiele razy odbija doskonały głos. Zdaje się, że dolina przekazuje równinie, jaką można dostrzec na zachodzie, obietnicę Pana: „Idę!”, aby mogła się ona jak najszybciej uradować.

Jezus udaje się w drogę z westchnieniem. Wypowiada jedno zdanie, które podsumowuje i wyjaśnia długą modlitwę:

«A Ty, Ojcze, udziel Mi Twej pociechy...»

Schodzi szybko i dochodzi na dół, pozdrawia z pięknym uśmiechem Swoich apostołów. Wypowiada zwykłe słowa:

«Pokój niech będzie z wami w tym nowym dniu.»

«I z Tobą, Nauczycielu» – odpowiadają wszyscy, nawet Judasz.

Nie wiem, czy odzyskał pewność siebie dzięki milczeniu Jezusa, który nie czynił mu wyrzutów i traktuje go jak wszystkich innych, albo może w nocy obmyślił jakiś korzystny dla siebie plan. Jego spojrzenie jest mniej nieżyczliwe. Już nie pozostaje na uboczu, a nawet to właśnie on stawia pytanie w imieniu wszystkich:

«Idziemy do Jerozolimy? Jeśli tak, to trzeba się nieco cofnąć i przejść przez ten most. Dalej jest droga, prowadząca bezpośrednio do Jerozolimy.»

«Nie. Idziemy do Emaus na równinie» [– odpowiada Jezus.]

«Ale dlaczego? A Pięćdziesiątnica?»

«Jest czas. Chcę iść do Nikodema i do Józefa, przez równiny ku morzu...»

«Ale dlaczego?» [– pyta dalej Judasz.]

«Dlatego że jeszcze tamtędy nie szedłem, a ten lud na Mnie czeka... I dlatego że dobrzy uczniowie pragnęli tego. Będziemy mieć czas na wszystko.»

«To Ci powiedziała Joanna? To dlatego Cię wezwała?» [– dopytuje się Judasz.]

«To nie było potrzebne. Powiedzieli Mi to [uczniowie], bezpośrednio Mnie, w dniach Paschy. Jestem wierny umówionemu spotkaniu» [– odpowiada mu Jezus.]

«Ja bym tam nie szedł... Być może są już w Jerozolimie... Święto jest bliskie... Poza tym... Mógłbyś się natknąć na wrogów i...»

«Wrogów spotykam wszędzie i mam ich zawsze przy Sobie...»

Jezus przeszywa spojrzeniem apostoła, który jest Jego bólem... Judasz już się nie odzywa. To zbyt niebezpieczne posuwać się dalej! Czuje to i milknie.

Jan i Andrzej wracają z małymi owocami. Są chyba z rodziny malin lub poziomek, ale ciemniejsze, niemal jak ostrężyny, jeszcze niezupełnie dojrzałe. Podają je Nauczycielowi:

«Będą Ci smakować. Zauważyliśmy je wczoraj wieczorem i weszliśmy na górę, aby je dla Ciebie nazbierać. Zjedz je, Nauczycielu. Są dobre.»

Jezus głaszcze dwóch dobrych młodych apostołów, ofiarowujących Mu owoce na szerokim liściu obmytym w strumieniu. A bardziej niż owoce ofiarowują Mu swą miłość. Jezus wybiera najpiękniejsze owoce i podaje po kilka każdemu apostołowi.

«Szukaliśmy dla Ciebie mleka, ale pasterze jeszcze nie nadeszli...» – mówi tłumacząc się Andrzej.

«Nie szkodzi. Chodźmy szybko, aby dojść do Emaus przed największym upałem» [– mówi Jezus.]

Odchodzą. Ci, którzy mają największy apetyt, jedzą jeszcze w drodze. Chłodna dolina poszerza się coraz bardziej i wreszcie kończy się urodzajną równiną, gdzie żniwiarze są już przy pracy.

«Nie wiedziałem, że Nikodem ma domy w Emaus» - zauważa Bartłomiej.

«Nie w Emaus, lecz dalej. Pola krewnych, jakie odziedziczył...» – wyjaśnia Jezus.

«Jakie piękne pola!» – wykrzykuje Tadeusz.

Rzeczywiście, to morze złocistych kłosów. Przeplatają się one z baśniowymi ogrodami i winnicami, już obiecującymi obfitość winogron, tworzącymi prawdziwy eden – nawodniony żyłami podziemnych wód oraz setkami strumyczków, spływających z całkiem bliskich gór, w miesiącach gdy nawodnienie jest najbardziej potrzebne.

«Hmmm! Są piękniejsze niż w ubiegłym roku. Przynajmniej jest woda i owoce...» – szepcze Piotr.

«[Równina] Szaron jest jeszcze piękniejsza» – odpowiada mu Zelota.

«A czy to nie ona?»

«Nie. Jest za nią. Ale ta jest do niej podobna...»

Dwaj apostołowie rozmawiają ze sobą, oddalając się nieco.

«Posiadłości faryzeuszy, prawda?» – pyta Jakub, syn Zebedeusza, wskazując piękne pola.

«Z pewnością Judejczyków. Zajęli najlepsze ziemie, odbierając je na tysiące sposobów pierwotnym właścicielom!» – odpowiada mu Tadeusz, który być może przypomina sobie ojcowskie dobra w Judei, z których zostali przepędzeni, tracąc wielką część swego majątku. Iskariota jest ugodzony do żywego:

«Jeśli zostały wam odebrane, to dlatego że wy, Galilejczycy, jesteście mniej święci, gorsi...»

«Proszę cię, abyś pamiętał, że Alfeusz i Józef pochodzili z rodu Dawida. Do tego stopnia że Edykt zobowiązywał ich do zapisania się w Betlejem Judzkim. A On z tego powodu tam się narodził» – odpowiada spokojnie Jakub, syn Alfeusza, uprzedzając ostrą odpowiedź swego porywczego brata i wskazując Pana, rozmawiającego właśnie z Mateuszem i Filipem.

«O! Dobrze już! – odzywa się Tomasz pojednawczy i sprawiedliwy – Według mnie dobro i zło jest wszędzie. W naszym handlu mieliśmy kontakty z ludźmi różnych ras. Zapewniam was, że w każdym rodzie znajdowałem ludzi uczciwych i ludzi nieuczciwych. Poza tym... Po co się pysznić, że się jest Żydem? Czy to może my tego chcieliśmy? Hmm! Czy ja wiedziałem, będąc w łonie mojej matki, co oznacza być Żydem, a co – Galilejczykiem? Byłem tam... i tam zostałem. Kiedy się urodziłem, byłem w pieluszkach, w cieple. Nie zastanawiałem się, czy powietrze, którym oddycham jest judejskie czy galilejskie... Znałem jedynie matczyną pierś... I wszyscy tak samo, jak ja. Po co więc teraz się złościć, że jeden urodził się wyżej, a drugi – niżej? Czyż nie jesteśmy wszyscy tak samo z Izraela?»

«Masz rację, Tomaszu – odpowiada Jan. I kończy: – A teraz jesteśmy z jednego rodu: Jezusowego.»

«Tak, Jego. I sądzę, że to było zamiarem Najwyższego, aby nas nauczyć, że podziały są przeciwne miłości bliźniego i że On jest wysłany, żeby nas wszystkich zgromadzić jak troskliwa kwoka, o której mówią święte księgi. On pochodzi z Judei, lecz został poczęty i mieszkał w Galilei, urodził się w Betlejem. [Wszystko] jakby po to, żeby nam powiedzieć – poprzez te fakty – że jest Odkupicielem całego Izraela: od północy do południa. I nie powinniśmy żywić pogardy dla Galilejczyków choćby tylko dlatego, że Jego nazywają „Galilejczykiem”» – stwierdza Jakub łagodnie, a zarazem stanowczo.

Jezus, który wyprzedzając ich o kilka metrów wydaje się zajęty wyłącznie rozmową z Mateuszem i Filipem, odwraca się i mówi:

«Dobrze powiedziałeś, Jakubie, synu Alfeusza. Rozumiesz Prawdę i prawdy oraz słuszność wszelkich Bożych działań. Zaprawdę, zapamiętajcie to wszyscy i na zawsze: Bóg nigdy nie czyni niczego bez celu. Tak samo też nie pozostawia bez zapłaty niczego, co uczynili ludzie prawego serca. Błogosławieni ci, którzy potrafią dojrzeć Boże racje w wydarzeniach nawet najmniej znaczących i odpowiedzi Boga na ofiary człowieka.»

Piotr odwraca się i już ma coś powiedzieć. Milknie jednak i ogranicza się do uśmiechu do swego Nauczyciela, który teraz przyłącza się do Swoich apostołów, gdyż idą przez złocone pola po szerokiej drodze. Podążają w kierunku już całkiem bliskiego Emaus, ku grupie domów oślepiająco białych pośrodku jasnożółtych dojrzałych zbóż i zielonych sadów.

«Nauczycielu! Nauczycielu! Zatrzymaj się! Jesteśmy Twoimi uczniami!» – słychać odległe głosy.

Garstka ludzi – porzucając wieśniaków, odpoczywających nieco w cieniu jabłoni - biegnie ku Jezusowi zalaną słońcem ścieżką. To Maciej i Jan, dawni pasterze, dalej – uczniowie Chrzciciela, a wraz z nimi Mikołaj, Abel – dawny trędowaty, Samuel, Hermastes i jeszcze inni.

«Pokój wam. Tutaj jesteście?» [– pyta Jezus.]

«Tak, Nauczycielu. Chodziliśmy wzdłuż brzegów morza. Teraz mieliśmy iść do Jerozolimy. Wyżej znajduje się Szczepan z innymi, a jeszcze dalej – Hermas i inni. Potem jeszcze dalej jest Izaak, nasz mały nauczyciel wszystkich. A przynajmniej był tam. Tymon był za Jordanem. Ale teraz już wszyscy będą w drodze na święto Pięćdziesiątnicy. Podzieliliśmy się na wiele grup, małych, ale nie próżnujących. I tak, jeśli będą nas prześladować, to zdołają ująć jedynie kilku, lecz nie – wszystkich» – wyjaśnia Maciej.

«Dobrze zrobiliście. Zdziwiłem się, że w całej Judei południowej was nie znalazłem...»

«Nauczycielu... Tamtędy szedłeś... Któż większy od Ciebie? Poza tym... O! [Judea] miała więcej niż trzeba, żeby zostać świętą!... A przeciwnie!... Wita kamieniami przynoszącego słowo z Nieba. W wąwozach Cedronu uderzono Eliasza i Józefa. Odeszli za Jordan, do domu Salomona. Józefa omal nie zabiło [uderzenie] kamieniem w głowę. Przez osiem dni mieszkali w głębokiej grocie wraz z kimś, kogo Ty tam wysłałeś, a kto znał wszystkie tajniki gór. Potem, w nocy, przeszli powoli na drugą stronę...»

Burzą się uczniowie – na wspomnienie tego, a apostołowie – na wiadomość o prześladowaniach. Jezus uspokaja ich, mówiąc:

«Niewinni zabarwili purpurą swej niewinnej krwi drogę Chrystusa. Jednak purpura będzie musiała okrywać ją coraz bardziej dla zatarcia śladów Zła na drodze Boga. To droga królewska. Męczennicy okrywają ją purpurą z miłości do Mnie. Błogosławieni pośród błogosławionych są ci, którzy z powodu Mnie cierpią prześladowanie.»

«Nauczycielu, przemawialiśmy do tych wieśniaków, czy Ty teraz przemówisz do nas?»

«Powiedzcie im, że o zmierzchu będę mówił przy bramie do Emaus. Teraz przeszkadza Mi słońce. Idźcie i niech Bóg będzie z wami. Będę u wylotu tej drogi.»

Błogosławi ich i podejmuje marsz, szukając cienia, gdyż słońce pali na jasnej drodze, na którą rzucają niewielki cień platany posadzone w tym celu na jej skraju.


   

Przekład: "Vox Domini"