Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

109. W WIOSCE SALOMONA

Napisane 13 kwietnia 1946. A, 8284-8292

Jezus dochodzi tu w nocy. Księżyc, z powodu swej pozycji, przywodzi mi na myśl, że jest być może druga w nocy. To piękny księżyc, którego dopiero zaczyna ubywać i promienieje pośrodku pogodnego nieba, zlewając pokój na ziemię. Pokój i obfite rosy – silne rosy krajów ciepłych, dobroczynne dla roślin po skwarze słońca za dnia.

Pielgrzymi musieli iść brzegiem rzeki, który jest suchy, gdyż rzeka jest bardziej ściśnięta w swym biegu z powodu niskiego stanu wody w lecie. Trzciny pną się do samego lasu, zdobiącego brzeg i podtrzymującego go siecią formowaną z korzeni drzew rosnących blisko wody.

«Zatrzymajmy się tu, aby poczekać na świt» – mówi Jezus.

«Nauczycielu... Jestem cały obolały...» – odzywa się Mateusz.

«A ja się boję, że będę miał gorączkę. Rzeka jest niezdrowa w lecie... Wiesz o tym» – dodaje z naciskiem Filip.

«Jednak byłoby gorzej, gdybyśmy poszli w góry Judei. To też wiemy» – mówi Zelota, litując się nad Jezusem, któremu wszyscy opowiadają o swych małych troskach i uskarżają się, a nikt nie rozumie stanu Jego duszy.

«Zostaw ich, Szymonie, mają rację. Ale wkrótce odpoczniemy... Proszę was jeszcze o przejście tej niewielkiej odległości... I o zatrzymanie się przez krótki czas tutaj. Widzicie, jak księżyc zwraca się ku zachodowi. Skoro niebawem nastanie dzień, po co budzić tego starca i być może jeszcze chorego Józefa?»

«To dlatego że tu wszystko jest mokre od rosy. Nie wiadomo gdzie usiąść...» – narzeka Iskariota.

«Boisz się, że sobie zniszczysz ubranie? – mówi zawsze radosny Tomasz – No, po tych marszach skazańców, w kurzu i rosie, nie ma już miejsca na granie pawia! A zresztą... Dzięki temu będziesz się bardziej podobał miłemu Elchiaszowi. Twoje greckie [hafty]... Cha! Cha! Frędzle i rękawy postrzępiły się na ciernistych krzewach pustyni Judzkiej, a te przy szyi zniszczył pot... Teraz jesteś żydem doskonałym...»

«Doskonałym brudem i czuję wstręt» – odcina się z gniewem Iskariota.

«Niech ci wystarczy, Judaszu, posiadanie czystego serca – mówi spokojnie Jezus – To ono ma wartość...»

«Wartość! Wartość! Jesteśmy wycieńczeni ze zmęczenia, z głodu... Tracimy zdrowie, a jedynie ono ma wartość» – mówi niegrzecznie Judasz.

«Ja cię siłą nie trzymam... To ty chcesz zostać» [– mówi Jezus.]

«Teraz!... Tak mi wypada. Jestem...» [– urywa swą myśl Judasz.]

«Ależ wypowiedz to słowo, które ci pali wargi: „skompromitowany w oczach Sanhedrynu”. Ale zawsze możesz to naprawić... I zdobyć na nowo ich zaufanie...»

«Nie chcę naprawiać... Bo Cię kocham i chcę zostać z Tobą.»

«Mówisz to w sposób, który bardziej niż miłość zdaje się wyrażać nienawiść» – szepcze przez zęby Juda Alfeusz.

«No cóż... Każdy ma swój sposób wyrażania miłości!»

«O! Tak! Są tacy, którzy kochają swe małżonki, lecz je zabijają uderzeniami... Ten rodzaj miłości nie podoba mi się» – mówi Jakub, syn Zebedeusza, który próbuje uciąć ten incydent żartem. Jednak nikt się nie śmieje. Ale, dzięki Bogu, nikt też nie odpowiada.

Jezus radzi: «Chodźmy usiąść na progu domu. Rynna jest szeroka i chroni przed rosą. I jest też występ u podstawy domu...»

Słuchają bez dyskutowania i po dojściu do domu siadają jeden przy drugim, wzdłuż muru. Jednak dyskusję rozpala znowu zwykła wypowiedź Tomasza:

«Jestem głodny. Te nocne marsze wzbudzają apetyt...»

«Ale jakie to są marsze! Od ilu dni żyjemy powietrzem!» – odpowiada mu znowu Iskariota.

«Przecież u Nike i u Zacheusza naprawdę najedliśmy się – i to dobrze. A Nike tyle dała nam [na drogę], że musieliśmy dać część ubogim, aby się nie popsuło. Nigdy nie brakowało nam chleba. A ten przewodnik karawany też dał nam chleba i coś do niego...» – zauważa Andrzej. Judasz, nie mogąc temu zaprzeczyć, milknie.

W oddali pieje jakiś kogut, witając pierwszy brzask dnia.

«O! Dobrze! Wkrótce zaświta!» – mówi Piotr przeciągając się, bo niemal zasnął.

Czekają w ciszy na nadejście dnia.

Beczenie w zagrodzie... Potem gdzieś daleko dźwięk dzwonka na głównej drodze, po przeciwnej stronie... Całkiem blisko – gruchanie gołębi Ananiasza. Ostry głos mężczyzny w trzcinach... To rybak. Powraca z nocnego połowu i złorzeczy z powodu lichego rezultatu. Widzi Jezusa i zatrzymuje się. Waha się, a potem mówi:

«Jeśli Ci dam [to, co ułowiłem], obiecasz mi obfitość w przyszłości?»

«Dla zarobku czy z potrzeby?» [– pyta Jezus.]

«Z potrzeby. Mam siedmioro dzieci, małżonkę i matkę mojej żony» [– tłumaczy się mężczyzna.]

«Masz rację. Bądź wspaniałomyślny, a Ja ci obiecuję, że nigdy ci nie zabraknie tego, co konieczne.»

«Zatem weź. Tam w domu jest ten ranny, który się nie porusza, pomimo starania...»

«Niech Bóg ci to wynagrodzi i zapewni ci chleb» – mówi Jezus.

Mężczyzna żegna się i odchodzi, pozostawiając swe ryby nawleczone pyszczkami na gałązkę wierzby.

Zapada cisza, którą przerywa jedynie skrzypienie trzcin, jakiś krzyk ptaka... Potem – trzask w pobliżu. Odchyla się skrzypiąca prymitywna krata, którą skonstruował Ananiasz. Staruszek wychodzi na drogę i obserwuje niebo. Idzie za nim becząca owca...

«Pokój z tobą, Ananiaszu!» [– wita go Jezus.]

«Nauczycielu! Ależ... Odkąd tu jesteś? Dlaczego nie zawołałeś, by Ci otworzono?!»

«Od niedawna. Nie chciałem nikomu przeszkadzać... Jak się czuje Józef?»

«Wiesz o tym?... Źle. Z ucha wylewa się ropa i bardzo boli go głowa. Myślę, że wkrótce umrze. Albo raczej: myślałem. Teraz Ty tu jesteś i wierzę, że wyzdrowieje. Wyszedłem, żeby poszukać ziół na okłady...» [– wyjaśnia starzec.]

«Są tutaj towarzysze Józefa?» [– pyta Jezus.]

«Dwóch. Inni poszli dalej. Jest tu Salomon i Eliasz.»

«Nagabywali was faryzeusze?»

«Zaraz po Twoim odejściu, potem – nie. Chcieli wiedzieć, gdzie jesteś. Powiedziałem: „U mojej synowej w Masadzie”. Źle zrobiłem?»

«Dobrze zrobiłeś» [– uspokaja go Jezus.]

«I... byłeś tam rzeczywiście?»

Starzec jest bardzo zaniepokojony.

«Tak. Powodzi się jej dobrze.»

«Ale... nie posłuchała Cię?...»

«Nie. Trzeba się za nią wiele modlić.»

«I za dzieci... żeby je wychowała dla Pana...» – mówi starzec, a dwie wielkie łzy toczą się wyrażając to, czego nie mówi głośno.

Na koniec pyta: «Widziałeś je?»

«Mogę powiedzieć, że jednego widziałem... Innych dostrzegłem. Wszyscy są zdrowi.»

«Ofiarowuję Bogu moje wyrzeczenia i moje przebaczenie... Jednakże... Gorzko jest stwierdzić: „Już więcej ich nie ujrzę”...»

«Wkrótce ujrzysz syna i będziesz z nim w pokoju Nieba.»

«Dziękuję, Panie. Wejdź...» [– prosi Ananiasz.]

«Tak. Chodźmy zaraz do rannego. Gdzie on jest?»

«Na najlepszym łóżku» [– mówi starzec.]

Wchodzą do zadbanego ogrodu, stamtąd – do kuchni, a z kuchni do małego pokoiku. Jezus pochyla się nad chorym. Śpi, rzężąc. Pochyla się, pochyla... I tchnie nad uchem okrytym łachmanem już całym przesiąkniętym ropą. Prostuje się i wychodzi bez hałasu.

«Nie budzisz go?» – pyta cicho starzec.

«Nie. Pozwól mu spać. Już nie cierpi. Odpocznie. Chodźmy zobaczyć się z innymi» – Jezus cicho podchodzi do drzwi i wchodzi do pomieszczenia, w którym się znajdują dwa łóżka zakupione ostatnio. Dwaj uczniowie, zmęczeni, jeszcze śpią.

«Czuwają do rana, a ja – od rana do wieczora. Są więc zmęczeni. Są tacy dobrzy.»

Obydwaj muszą spać czujnie, bo natychmiast się budzą:

«Nauczyciel! Nasz Nauczyciel! Przybywasz na czas! Józef jest...»

«...uzdrowiony. Już to zrobiłem. Śpi i nie wie o tym, ale już mu nic nie jest. Oczyści się tylko z ropy i będzie zdrowy jak przedtem.»

«O! Zatem oczyść i nas, bo zgrzeszyliśmy» [– proszą uczniowie.]

«Dlaczego?» [– pyta Jezus.]

«Czuwaliśmy przy Józefie i nie byliśmy w Świątyni...»

«Miłość czyni świątynię z każdego miejsca i w tej właśnie świątyni miłości znajduje się Bóg. Gdybyśmy się wszyscy miłowali, wtedy ziemia byłaby jedną Świątynią. Trwajcie w pokoju. Nadejdzie dzień, kiedy Pięćdziesiątnica będzie oznaczać „Miłość”, przejaw miłości. Wy odbyliście, wyprzedzając to wydarzenie, Pięćdziesiątnicę przyszłości, bo okazaliście miłość swemu bratu.»

Z drugiej izby dochodzi ich głos Józefa:

«Ananiaszu! Eliaszu! Salomonie! Ależ ja jestem zdrowy!»

Ukazuje się mężczyzna, odziany tylko w krótką tunikę, wychudzony, jeszcze blady, ale już nie cierpiący. Widzi Jezusa i mówi:

«Ach! To Ty, mój Nauczycielu!» I biegnie ucałować Mu stopy.

«Niech Bóg da ci pokój, Józefie, i przebacz Mi, że cierpiałeś z Mojego powodu.»

«To dla mnie zaszczyt, że mogłem przelać krew za Ciebie, jak niegdyś przelał ją mój ojciec. Błogosławię Cię, że uczyniłeś mnie godnym tego!»

Prosta twarz Józefa rozbłyska radością przy tych słowach. Przybiera wyraz szlachetny i piękny, wynikający z wewnętrznego światła. Jezus głaszcze go i mówi do Salomona:

«Twój dom służy wielkiemu dobru.»

«O! To dlatego że teraz należy do Ciebie. Kiedyś służył mojemu ciężkiemu snowi przewoźnika. Jestem zadowolony, że służył Tobie i temu sprawiedliwemu. Teraz spędzimy tu kilka dobrych dni z Tobą...» [– cieszy się Salomon.]

«Nie, przyjacielu. Wy zaraz odejdziecie. Nie możemy już odpoczywać. Nadchodzący czas naprawdę będzie czasem próby i jedynie [posiadający] silną wolę pozostaną wierni. Teraz spożyjemy wspólnie chleb, a potem zaraz odejdziecie. Pójdziecie wzdłuż rzeki, poprzedzając Mnie o pół dnia.»

«Dobrze, Nauczycielu. Józef też?»

«Też, chyba że się obawia nowego zranienia...»

«O! Nauczycielu! Oby Bóg zechciał, żebym Cię poprzedził w śmierci, oddając za Ciebie moją krew!»

Wychodzą do ogrodu, w którym błyszczy rosa w pierwszych promieniach słońca. Ananiasz pełni honory pana domu, zrywając z gałęzi najbardziej nasłonecznionych pierwsze figi. Tłumaczy się, że nie może im ofiarować gołąbka, bo dwa z pierwszego wylęgu były dla chorego. Są jednak ryby, więc szybko, szybko biorą się do przygotowania posiłku.

Jezus przechadza się między Eliaszem i Józefem, którzy opowiadają mu o swej przygodzie i o sile Salomona. Niósł rannego na plecach przez długie kilometry, przemierzane po trochu nocą...

«Ale ty przebaczasz człowiekowi, który cię uderzył, prawda Józefie?» [– pyta Jezus.]

«Nigdy nie czułem urazy wobec tych nieszczęśników. Ofiarowałem przebaczenie i cierpienie za ich zbawienie.»

«Tak trzeba czynić, jesteś dobrym uczniem! [– chwali go Jezus] A Choglasz?»

«Choglasz poszedł z Tymonem. Nie wiem, czy pójdzie z nim dalej czy też zatrzyma się w Hermonie. Mówił wciąż, że chciałby iść do Libanu.»

«Dobrze! Niech Bóg pokieruje nim, aby wybrał jak najlepiej.»

Teraz słychać już chór ptactwa w gałęziach. Beczenie, głosy dzieci, niewiast, ryki osłów, skrzypienie krążków przy studniach – wszystko ogłasza, że wioska się przebudziła. To w ogrodzie dzielą się chlebem i rozdzielają ryby. Spożywają posiłek i zaraz po nim, pobłogosławieni przez Jezusa, trzej uczniowie opuszczają dom. Zdążają szybko drogą prowadzącą do rzeki, znikając w chłodzie i cieniu trzcin... Już ich nie widać...

«A teraz odpocznijmy do wieczora, a potem i my pójdziemy ich śladem» – nakazuje Jezus.

Jest tu mnóstwo sieci wytwarzanych przez Ananiasza, który stwierdza, że dzięki temu nie jest bezczynny i zarabia na swój codzienny chleb. Kładą się, szukając pokrzepienia we śnie: jedni na sieciach, a inni na posłaniach, które apostołowie rozkładają.

Ananiasz w tym czasie zbiera przesiąknięte potem ubrania i bez hałasu wychodzi. Zamyka drzwi i kratę. Schodzi do rzeki, żeby oczyścić ubrania, aby były czyste i suche na wieczór...


   

Przekład: "Vox Domini"