Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

117. «MĄDROŚĆ – FORMA ŚWIĘTOŚCI – DAJE ŚWIATŁO OSĄDOWI»

Napisane 1 maja 1946. A, 8350-8372

Jezus przebywa w domu pokornej rodziny powroźnika. To domek niski, ogarnięty słonawym zapachem z powodu bliskości wód morskich. W tyle domu [znajdują się] sklepy. Dochodzi od nich niemiły zapach. Tu wyładowuje się towary, zanim odbiorą je różni nabywcy. Przed domem – zakurzona droga, poorana ciężkimi wozami, hałaśliwa z powodu rozładowujących, uliczników, woźniców, marynarzy chodzących tam i z powrotem. Dalej – mały basen portowy. Woda w nim jest oleista z powodu odpadków, które się tam wrzuca. Z tego basenu wychodzi mały kanał portowy, prowadzący do prawdziwego portu, rozległego i zdolnego przyjąć wielkie statki. Od strony zachodniej – piaszczysty duży plac. Na nim wyrabia się powrozy, pośród donośnego skrzypienia poruszanego ręcznie kołowrotka, na którym skręca się konopie. Z boku jest drugi plac, o wiele mniejszy i jeszcze bardziej zgiełkliwy i nieuporządkowany. Tu mężczyźni i niewiasty naprawiają sieci i żagle. Dalej – niskie chatki, w których czuć solą. W nich zaś mnóstwo na wpół nagich dzieci.

Z pewnością nie można powiedzieć, że Jezus wybrał bogate mieszkanie. Muchy, kurz, hałas, woń stojącej wody morskiej, moczące się konopie... Oto, co króluje w tym miejscu. I Król królów, leżący ze Swymi apostołami na stosie konopi do obrobienia, śpi zmęczony w tym ubogim pomieszczeniu, służącym po części za magazyn, po części – za sklep. Mieści się na tyłach domu. Z niego wchodzi się przez drzwi czarne jak smoła do kuchni również okopconej. Przez drzwi – stoczone przez robaki, kurz i sól, nadającą im kolor białoszary jak kamień pumeksu - wychodzi się na plac. Tu wyrabia się sznury i stąd pochodzi zapach moczonych konopi.

Słońce ogrzewa plac pomimo wielkich platanów, dwóch po każdej stronie czworokątnego placu. Pod nimi znajdują się kołowrotki służące do nawijania konopi. Nie wiem, czy się dobrze wyrażam wymieniając nazwy tych narzędzi. Mężczyźni w tunikach – naprawdę zredukowanych do niezbędnych rozmiarów przykrywających to, czego wymaga przyzwoitość – zlani potem, jakby byli pod prysznicem, nie przestają obracać kołowrotków. Czynią to jednostajnym ruchem jak skazani na galery... Odzywają się jedynie po to, aby wypowiedzieć słowa niezbędne do wykonania ich pracy. Przez to – poza skrzypieniem krążków kołowrotków i konopi rozciąganych przy skręcaniu - nie ma innego hałasu na placu. Dziwnie kontrastuje to z innymi miejscami, które otaczają dom powroźnika. Zaskakuje więc, jako coś nie do pomyślenia, nagły okrzyk jednego z powroźników:

«Niewiasty?! O tej straszliwej godzinie?! Spójrzcie! Idą akurat tutaj...»

«Pewnie potrzebują lin, aby przywiązać swych mężów...» – żartuje młody powroźnik.

«Mogą potrzebować konopi do pracy.»

«O! Naszych surowych konopi? Przecież inni sprzedają już uczesane.»

«Nasze są tańsze. Widzisz? One są biedne...»

«Ale to nie są tutejsze niewiasty. Spójrz na ich odmienne płaszcze...»

«Nie są stąd. Jest po trochu teraz wszystkich w Cezarei...»

«Być może szukają Rabbiego. Może są chore... Spójrz, jak są całe pozakrywane, nawet przy tym upale...»

«Oby tylko nie były trędowate... Bieda – tak... ale trąd... Tego nie chcę nawet z uległości wobec Boga» – mówi szef powroźników.

«A słyszałeś Nauczyciela: „Trzeba przyjąć wszystko, co Bóg zsyła”.»

«Ale trądu Bóg nie zsyła. To grzechy, wady i zarażenia...»

Niewiasty podeszły od tyłu, nie od tej strony, gdzie się znajdują rozmawiający – którzy są na samym końcu placu – lecz od strony, gdzie się znajdują pracownicy bliżsi domu. Podchodzą i jedna z nich pochyla się, żeby coś powiedzieć jednemu z powroźników. Ten się odwraca zaskoczony i pozostaje jakby oszołomiony.

«Chodźmy nieco posłuchać... Takie zakryte... Tylko by mi brakowało trądu w domu, z tyloma dziećmi, jakie mam!...» – mówi główny z powroźników zatrzymując ruch kołowrotka i idąc w ich stronę. Jego towarzysze podążają za nim...

«Szymonie, ta niewiasta chce czegoś, ale mówi w obcym języku. Posłuchaj ty, który żeglowałeś» – mówi ten, do którego zwróciła się niewiasta.

«Czego chcesz?» – pyta szorstko powroźnik, usiłując dojrzeć coś przez ciemną zasłonę opuszczoną na twarz.

Niewiasta odpowiada najczystszą greką:

«Króla Izraela. Nauczyciela.»

«Ach! Rozumiem. Ale... jesteście trędowate?»

«Nie» [– odpowiada niewiasta.]

«Kto mi tego dowiedzie?»

«On sam. Zapytaj Go.»

Mężczyzna waha się... Potem mówi: «Dobrze. Uczynię akt wiary i Bóg mnie ochroni... Zawołam Go. Wy zostańcie tutaj.»

Cztery niewiasty nie poruszają się. To grupa szara i niema... Powroźnicy, zgromadzeni w odległości kilku kroków, spoglądają na nie ze zdumieniem i jawną obawą.

Mężczyzna idzie w kierunku magazynu i dotyka śpiącego Jezusa: «Nauczycielu... Wyjdź na zewnątrz. Szukają Cię.»

Jezus budzi się i zaraz wstaje, pytając: «Kto?»

«Nie wiem!... Jakieś greckie niewiasty... Całe pozakrywane... Mówią, że nie są trędowate i że Ty możesz to potwierdzić...»

«Zaraz idę» – odpowiada Jezus.

Zawiązuje sandały, które zdjął, i szatę, pas, który rozluźnił, aby spać swobodniej. Wychodzi z powroźnikiem. Kobiety wykonują taki gest, jakby Mu chciały wyjść na spotkanie.

«Zostańcie tam, powiedziałem wam! Nie chcę, żebyście chodziły tamtędy, gdzie się bawią moje dzieci... najpierw niech On mi powie, że jesteście zdrowe.»

Niewiasty się zatrzymują. Jezus dochodzi do nich. Najwyższa – nie ta, która wcześniej odezwała się po grecku - mówi coś półgłosem. Jezus odwraca się do powroźnika:

«Szymonie, możesz być spokojny. Te e niewiasty są zdrowe i muszę je wysłuchać w spokoju. Czy mogę wejść do twego domu?..»

«Nie. Staruszka jest gadatliwa i bardziej ciekawa od sroki. Idź tam, w głąb, pod zadaszenie zbiornika. Jest tam małe pomieszczenie, w którym będziesz sam i spokojny.»

«Chodźcie...» – mówi Jezus do niewiast.

I idzie wraz z nimi w głąb placu, pod cuchnącą wiatę. Wchodzą do pomieszczenia wąskiego jak cela. Znajdują się tu zniszczone narzędzia, szmaty, resztki konopi, gigantyczne pajęczyny. Odór maceracji i pleśni jest tak silny, że wywołuje mdłości. Jezus, który jest bardzo poważny i blady, uśmiecha się lekko i mówi:

«To nie jest miejsce, które odpowiada waszym upodobaniom... ale nie mam innego...»

«My nie widzimy miejsca. Patrzymy na Tego, kto je w tej chwili zamieszkuje» – odpowiada Plautyna podnosząc zasłonę i zdejmując płaszcz. W jej ślady idzie Lidia, Waleria i wyzwolona Albula Domicilla.

«Wyciągam z tego wniosek, że mimo wszystko uważacie Mnie wciąż za sprawiedliwego» [– odzywa się Jezus.]

«Więcej niż sprawiliwego. I Klaudia wysyła nas właśnie dlatego, że wierzy, iż jesteś Kimś więcej niż sprawiedliwym. Nie zważa na słowa, które usłyszała. Jednakże pragnie, abyś to potwierdził, aby mogła podwoić cześć, jaką Cię darzy.»

«Albo odebrać Mi ją, jeśli ukażę się jej takim, jakim Mnie chciano przedstawić. Ale zapewnijcie ją: Ja nie mam celów ludzkich. Moja posługa i Moje pragnienia są w całości jedynie nadprzyrodzone. Tak, chcę zgromadzić w jedynym Królestwie wszystkich ludzi. Ale co z ludzi? Ciało i krew? Nie. Tę niestałą materię pozostawiam królestwom nietrwałym, niepewnym cesarstwom. Ja chcę zgromadzić pod Moim berłem tylko ludzkie duchy, duchy nieśmiertelne w nieśmiertelnym królestwie. Odrzucam wszystkie inne interpretacje Mojej woli, dawane przez kogokolwiek i odmienne od tej. I proszę was, abyście wierzyły i powiedziały tej, która was wysyła, że Prawda ma tylko jedno słowo...»

«Ale Twój apostoł mówił z tak wielkim przekonaniem...» [– tłumaczą Mu Rzymianki.]

«To egzaltowany chłopiec. Trzeba go słuchać jako takiego» [– odpowiada Jezus.]

«Ale on Ci szkodzi! Uczyń mu wyrzuty... przegoń go...»

«Co w takim razie z Moim miłosierdziem? On czyni to z powodu swej błędnej miłości. Czyż więc miałbym być bez litości? A cóż by to zmieniło, gdybym go przepędził? Wyrządzałby podwójne zło – sobie i Mnie.»

«Zatem jest przy Tobie jak kula u nogi!...»

«On jest dla Mnie kimś nieszczęśliwym potrzebującym wybawienia...» [– wyjaśnia Jezus.]

Plautyna upada na kolana, wyciągając ręce ze słowami:

«Ach! Nauczycielu, większy od każdego innego. Jakże łatwo wierzyć, żeś jest święty, kiedy się odczuwa Twe serce w Twych słowach! Jakże jest łatwo Cię kochać i iść za Tobą z powodu Twej miłości, która jest jeszcze większa niż Twój rozum!»

«Nie większa, lecz dla was bardziej zrozumiała... gdyż waszemu umysłowi przeszkadza zbyt wiele błędów i nie jesteście na tyle wspaniałomyślne, aby się uwolnić od wszystkiego i przyjąć Prawdziwego.»

«Masz rację. Jesteś zarówno jasnowidzem jak i mędrcem.»

«Mądrość, która jest formą świętości, daje zawsze światło osądowi czy to wydarzeń przeszłych, czy teraźniejszych, czy też – zapowiedzi wydarzeń przyszłych» [– tłumaczy im Jezus.]

«To dlatego wasi prorocy...»

«Byli święci. To dlatego Bóg udzielał się im w pełniejszy sposób.»

«Czy byli święci dlatego, że należeli do Izraela?»

«Byli święci, gdyż należeli do Izraela, i dlatego że ich czyny były sprawiedliwe. Bo to nie cały Izrael jest i był święty jedynie dlatego, że jest Izraelem. To nie przypadkowa przynależność do ludu lub religii czyni kogoś świętym. Te dwa elementy mogą bardzo pomóc w uświęceniu się, lecz nie są nieodzownym warunkiem świętości.»

«Zatem co jest tym elementem?» [– dopytują się.]

«Wola człowieka. Wola, która prowadzi ludzkie czyny ku świętości, jeśli jest dobra, a do zepsucia, jeśli jest zła.»

«A więc... nie jest powiedziane, że nie ma pośród nas sprawiedliwych?» [– pytają Rzymianki.]

«Nie jest powiedziane. Przeciwnie. Z pewnością są sprawiedliwi pośród waszych przodków i z pewnością będą tacy pośród żyjących. Byłoby zbyt straszne, gdyby cały świat pogański należał do demonów. Ci pośród was, którzy czują pociąg do Dobra, do Prawdy – a odpycha ich występek i uciekają od złych czynów jako upokarzających dla człowieka – wierzcie, że ci są już na ścieżce sprawiedliwości.»

«W takim razie Klaudia....»

«Tak. Wy również. Wytrwajcie» [– prosi Jezus.]

«A gdybyśmy umarły, zanim... nawrócimy się do Ciebie?... Co by nam dało nasze cnotliwe życie?...» [– pytają Rzymianki.]

«Bóg jest sprawiedliwy w Swoich sądach. Ale po co się wahać z przyjściem do Boga prawdziwego?»

Trzy damy spuszczają głowy... Milkną... A potem wielkie wyznanie, które wyjaśni ogrom okrucieństwa i rzymskiego oporu wobec chrześcijaństwa...

«Bo gdybyśmy to uczyniły, wydawałoby nam się, że zdradzamy Ojczyznę...» [– mówią.]

«Przeciwnie, służyłybyście Ojczyźnie, sprawiając, że moralnie i duchowo byłaby silniejsza przez posiadanie – poza swą armią i bogactwami – opieki Boga. Rzym, Miasto świata, Miasto powszechnej religii!... Pomyślcie...» [– mówi Jezus.]

Znowu cisza...

Potem Lidia odzywa się, oblewając się rumieńcem:

«Nauczycielu, jakiś czas temu szukałyśmy Ciebie także na stronicach naszego Wergiliusza. Bo dla nas mają więcej wartości... proroctwa tych, którzy są całkowicie wolni od całej wiary Izraela i waszych proroków, u których można odczuć wpływ tysiącletnich wierzeń... I dyskutujemy ze sobą... Porównujemy tych, którzy w każdym czasie w każdym narodzie i religii przeczuwali Twe [przyjście]. Jednak nikt tak Cię nie przeczuwał, jak właśnie nasz Wergiliusz... Ileż rozmawiałyśmy któregoś dnia nawet z Diomedesem, wyzwolonym Grekiem, astrologiem, ulubieńcem Klaudii! On uważa, że to nadeszło, bo czasy były bardzo bliskie i gwiazdy mówiły to przez swe konstelacje... I opierając się na tej tezie, mówił o tym, że trzech Mędrców z krajów Orientu przyszło oddać cześć dziecku... Wywołali masakrę, która przeraziła Rzym... Ale nie byłyśmy przekonane, bo... przez ponad pięćdziesiąt lat żaden mędrzec nigdzie na świecie nie mówił o Tobie powołując się na gwiazdy... Choć byli bliżsi Twemu aktualnemu ukazaniu się. Klaudia zawołała: „Potrzebny by nam był Nauczyciel! On dałby nam słowo prawdy i znalibyśmy miejsce i nieśmiertelne przeznaczenie naszego największego poety!” Czy zechciałbyś nam powiedzieć... dla Klaudii... To dar, aby pokazać, że nie masz do niej niechęci, choć zwątpiła w Ciebie.»

«Zrozumiałem jej reakcję Rzymianki i nie zachowuję urazy. Upewnijcie ją o tym. Posłuchajcie. Wergiliusz nie był wielki jedynie dlatego, że był poetą, prawda?» [– pyta Jezus.]

«O, nie! Także jako człowiek. Pośrodku społeczności już zepsutej i występnej on promieniał duchową czystością. Nikt nie może powiedzieć, że widział, iż oddawał się rozpuście, że lubił orgie i wyuzdanie. Jego pisma są czyste, a jeszcze czystsze jest jego serce. Do tego stopnia że tam, gdzie mieszkał, mówili o nim „dziewica”: występni – z pogardą, a dobrzy – ze czcią» [– wyjaśnia Lidia.]

«Czyż więc nie mógł się przeglądać Bóg w przejrzystej duszy człowieka czystego, nawet jeśli był on poganinem? Czy Doskonała Cnota mogła nie miłować człowieka cnotliwego? A jeśli miłość i oglądanie Prawdziwego zostały mu udzielone z powodu czystego piękna jego ducha, czyż nie mógł otrzymać też prorockiego przebłysku? Proroctwa, które nie jest niczym innym, jak prawdą ukazującą się temu, kto zasługuje na poznanie Prawdziwego, aby go wynagrodzić i skłonić do jeszcze większej cnoty?»

«Zatem... on naprawdę prorokował o Tobie?» [– pytają.]

«Jego duch rozpłomieniony czystością i geniuszem wzniósł się aż do poznania stronicy, która Mnie dotyczy. I – w nagrodę za jego cnoty – można go nazwać poetą pogańskim i sprawiedliwym, duchem prorockim i prechrześcijańskim.»

«O! Nasz Wergiliusz!! I otrzyma nagrodę?»

«Powiedziałem: „Bóg jest sprawiedliwy.” Wy jednak nie naśladujcie poety, zatrzymując się na jego ograniczeniach. Idźcie dalej, gdyż wam Prawda nie objawiła się ani intuicyjnie, ani częściowo tylko, lecz całkowicie. I mówi do was» [– odpowiada Jezus.]

Plautyna nie odpowiadając na pouczenie Jezusa mówi:

«Dziękuję, Nauczycielu... odchodzimy już. Klaudia powiedziała nam, że mamy zapytać, czy mogłaby Ci być pomocna w jakiejś [dobrej] moralnie sprawie...»

«I powiedziała wam, że macie Mi to powiedzieć, o ile nie jestem uzurpatorem...» [– dodaje Jezus.]

«O! Nauczycielu! Skąd o tym wiesz?»

«Jestem większy od Wergiliusza i od proroków...»

«To prawda! Wszystko to prawda! Czy możemy Ci w czymś pomóc?»

«Ja potrzebuję jedynie wiary i miłości. Lecz jest dziecko, które znajduje się w wielkim niebezpieczeństwie. Jego dusza zostanie zabita dzisiejszego wieczora. Klaudia mogłaby ją ocalić.»

«Tutaj? Kto? Zabita dusza?» [– dopytują się Rzymianki.]

«Jeden z waszych patrycjuszy wydaje przyjęcie i...»

«A! Tak! Enniusz Kasjusz. Mój mąż jest też zaproszony...» – mówi Lidia.

«Mój także... I tak naprawdę - my także. Ponieważ jednak Klaudia nie idzie tam, my też nie pójdziemy. Gdybyśmy nawet poszły, postanowiłyśmy odejść natychmiast po uczcie... bo... nasze uczty kończą się orgiami... których nie potrafimy już znieść... I z gniewem zlekceważonych małżonek zostawiamy tam naszych mężów...» – mówi Lidia.

«Nie z gniewem... lecz z litością dla ich moralnej nędzy» – poprawia ją Jezus.

«To trudne, Nauczycielu. Wiemy, co tam się dzieje...»

«Ja też wiem o tylu sprawach, które się dokonują w sercach... a jednak przebaczam...» [– mówi Jezus.]

«Ty jesteś święty...»

«Wy musicie się takimi stać. Bo Ja tego pragnę, a wasza wola nakłania was do tego...» [– stwierdza Jezus.]

«Nauczycielu!...»

«Tak. Teraz, kiedy znacie już trochę Mądrość, czy możecie powiedzieć, że jesteście tak samo szczęśliwe jak przedtem, nim Mnie poznałyście? Czy jesteście jeszcze szczęśliwe biednym bezrozumnym szczęściem zmysłowych poganek, które nie wiedzą, że są kimś więcej niż ciałem?...»

«Nie, Nauczycielu. Wyznajemy to. Jesteśmy niezadowolone, niespokojne jak ktoś, kto szuka skarbu, lecz go nie znajduje.»

«A on jest przed wami! To, co was niepokoi, to dążenie waszego ducha do Światłości, jego cierpienie z powodu waszego opóźniania się... w daniu waszemu duchowi tego, o co was prosi...»

Zalega cisza... Potem znowu Plautyna, nie podejmując tematu, pyta: «A co Klaudia mogłaby zrobić?»

«Ocalić to dziecko. Dziewczynkę kupioną przez rzymskiego rozpustnika, dziewicę, która jutro nią już nie będzie.»

«Jeśli ją kupił... należy do niego» [– odpowiada Plautyna.]

«To nie jest mebel. We wnętrzu materii jest duch...» [– mówi Jezus.]

«Nauczycielu... nasze prawa...»

«Niewiasty... Prawo Boga!...» [– przerywa Jezus.]

«Klaudia nie idzie na przyjęcie...»

«Nie mówię, że ma tam pójść. Mówię, że macie jej przekazać: „Nauczyciel – aby mieć pewność, że Klaudia Go nie obwinia – prosi o jej pomoc dla tej dziecięcej duszy”...»

«Powiemy to, ale ona nic nie osiągnie... Niewolnica kupiona... to przedmiot, którym się dysponuje...»

«Chrześcijaństwo pouczy was, że niewolnik ma duszę podobną do duszy Cezara, w większości przypadków - lepszą; i że ta dusza należy do Boga, a ten, kto ją psuje, jest przeklęty.»

Jezus mówi to tonem władczym. Niewiasty czują tę władzę i surowość. Kłaniają się bez oponowania. Narzucają płaszcze i zasłony i mówią:

«Powiemy o tym. Żegnaj, Nauczycieielu.»

«Żegnajcie.»

Niewiasty wychodzą na wciąż nagrzany plac.

Plautyna odwraca się i mówi:

«Dla wszystkich byłyśmy Greczynkami. Zrozumiałeś?»

«Rozumiem. Bądźcie spokojne.»

Jezus zostaje pod niskim portykiem, one zaś wchodzą na drogę, którą przyszły. Powroźnicy wracają do pracy. Jezus idzie powoli w stronę magazynu. Jest zamyślony. Nie kładzie się już. Siedzi na stosie zwiniętych lin, modli się intensywnie... Jedenastu śpi ciężkim snem...

Mija jakiś czas... około godziny. Potem wchodzi powroźni wsuwa głowę i daje znak Jezusowi, żeby podszedł do drzwi:

«Niewolnik. Pyta o Ciebie.»

Niewolnik, Numidyjczyk, jest na zewnątrz, na placu oświetlonym jeszcze przez słońce. Kłania się i nic nie mówiąc podaje woskową tabliczkę. Jezus czyta ją i mówi:

«Przekaż, że zaczekam do świtu. Zrozumiałeś?»

Mężczyzna kiwa twierdząco głową. Aby wyjaśnić, dlaczego nie mówi, otwiera usta, pokazując, że odcięto mu język.

«O, biedny!» – mówi Jezus, głaszcząc go.

Dwie łzy spływają po czarnych policzkach niewolnika. Ujmuje białą dłoń Jezusa w swe czarne wielkie i brzydkie dłonie, dotyka nią twarzy, całuje, dotyka swego serca. Potem upada na ziemię. Ujmuje stopę Jezusa i kładzie ją sobie na głowie... Całą tą mową gestów wyraża wdzięczność za gest miłości pełnej litości... Jezus powtarza: «Biedny człowieku!» Ale nie uzdrawia go.

Niewolnik wstaje i prosi o zwrot tabliczki woskowej... Klaudia nie chce pozostawiać śladów swych listownych kontaktów... Jezus się uśmiecha i oddaje tabliczkę. Numidyjczyk odchodzi. Jezus zaś idzie do powroźnika:

«Muszę zostać do świtu... Pozwolisz na to?»

«Wszystko, co chcesz. Żałuję, że jestem biedny...»

«Podoba Mi się, że jesteś uczciwy» [– mówi mu Jezus.]

«Kim były te niewiasty?» [– dopytuje się poworoźnik.]

«Cudzoziemki, które potrzebowały rady.»

«Zdrowe?» [– pyta jeszcze raz mężczyzna.]

«Jak ty i Ja» [– uspokaja go Jezus.]

«No, to dobrze!... Oto Twoi apostołowie...»

Rzeczywiście, przecierając oczy i przeciągając się, jeszcze na wpół śpiący apostołowie, wychodzą z pomieszczenia, aby iść do Nauczyciela.

«Nauczycielu... trzeba pomyśleć o wieczerzy, jeśli chcesz odejść dziś wieczorem...» – mówi Piotr.

«Nie. Odchodzę dopiero o świcie.»

«Dlaczego?» [– pyta Piotr.]

«Bo Mnie proszono, abym tak uczynił» [– wyjaśnia Jezus.]

«Ale dlaczego? Kto? Lepiej iść nocą. Teraz jest pełnia...» [– przekonuje Go Piotr.]

«Mam nadzieję, że ocalę jedno dziecko... A to świeci mocniej niż księżyc i bardziej Mnie orzeźwia niż chłód nocy.»

Piotr odciąga Go na bok: «Co się stało? Widziałeś Rzymianki? W jakim są nastroju? Czy to one się nawracają? Powiedz mi...»

Jezus uśmiecha się: «Jeśli Mi pozwolisz odpowiedzieć, odpowiem, nazbyt ciekawski mężu. Widziałem Rzymianki. Dochodzą do Prawdy powoli, ale nie cofają się. To już wiele.»

«A... to, o czym mówił Judasz... jak to jest?»

«One nadal czczą Mnie jako mędrca» [– mówi Jezus.]

«Ale... co z Judaszem? Czy on nie jest w to zaplątany?...»

«Przyszły do Mnie, a nie do niego...»

«Dlaczego więc bał się z nimi spotkać? Dlaczego nie chciał, żebyś Ty poszedł do Cezarei?»

«Szymonie, nie po raz pierwszy Judasz ma dziwaczne kaprysy...»

«To prawda. I... tej nocy przyjdą Rzymianki?»

«Już przyszły» [– wyjaśnia Jezus.]

«Po cóż więc czekać do świtu?» [– dopytuje się Piotr.]

«Dlaczego jesteś taki ciekawy?»

«Nauczycielu, bądź dobry... Powiedz mi wszystko» [– prosi Piotr.]

«Tak, aby usunąć wszystkie twoje wątpliwości... Ty też słyszałeś rozmowy tych trzech Rzymian...»

«Tak. Nieczyści! Zaraza! Demony! Ale co nas to obchodzi?... A! Rozumiem! Rzymianki pójdą na ucztę, a potem przyjdą prosić o przebaczenie, że przebywały w brudzie... Dziwię się, że na to przystajesz...»

«Ja zaś się dziwię, że ty wygłaszasz takie zuchwałe sądy!» [– odpowiada mu Jezus.]

«Przebacz mi, Nauczycielu!» [– prosi Piotr.]

«Dobrze, jednak wiedz, że Rzymianki nie idą na ucztę. Poprosiłem Klaudię, aby zrobiła coś dla tej dziewczynki...»

«O!... Ale Klaudia jest bezsilna! Dziewczynę zakupił Rzymianin i może zrobić z nią wszystko!»

«Ale Klaudia może wiele [wymóc] na Rzymianinie. I Klaudia przysłała do Mnie kogoś, kto przekazał, że mam wstrzymać się z odejściem do samego świtu. Nic innego. Jesteś zadowolony?»

«Tak, Nauczycielu. Ale Ty w związku z tym nie odpocząłeś... teraz chodź... jesteś taki zmęczony! Będę czuwał, aby Cię zostawiono w spokoju... Chodź, chodź...» – i z miłosną tyranią ciągnie Go, popycha i zmusza do ponownego położenia się...

Mijają godziny. Zapada zmierzch, kończy się praca. Głośniej krzyczą dzieci na ulicach i na małych placach, a jaskółki – pod niebem. A potem pierwsze cienie wieczoru, więc jaskółki wracają do gniazd, a dzieci – do łóżek. Odgłosy cichną jeden po drugim, aż słychać już tylko lekki plusk wody płynącej w kanale i szum fal na brzegu. Zamykają się domy utrudzonych pracą, gasną światła w ich wnętrzach, a spoczynek zamyka wszystkie oczy, czyniąc ludzi ślepymi i niemymi... oddalonymi... Księżyc wstaje i upiększa srebrzystymi promieniami nawet brudne lustro małego portowego basenu, wyglądające teraz jak srebrna płyta...

Apostołowie znowu śpią na konopiach... Jezus siedzi na jednym z zatrzymanych kołowrotków. Z rękami na piersiach modli się, rozmyśla, czeka... Nie traci z oczu drogi prowadzącej do miasta.

Księżyc pnie się coraz wyżej po niebie. Jest nad Jego głową. Odgłos morza jest silniejszy i fale przynoszą mocniejszy zapach [niż w ciągu dnia]. Oświetlona promieniami księżyca część wybrzeża jest coraz większa, obejmuje całe lustro wód, które znajdują się naprzeciw Jezusa. Jego promienie coraz bardziej się rozlewają. To świetlista droga, która od krańców świata zdaje się zbliżać do Jezusa – od kanału aż po portowy basen.

I po tej właśnie drodze zbliża się łódź, mała biała łódź. Jest coraz bliżej i bliżej. Nie pozostawia śladów swego przejścia po płynnej drodze, która wraca do pierwotnego wyglądu, kiedy tylko łódź przepłynie... Płynie przez kanał... I oto jest już w cichym basenie. Przybija, zatrzymuje się. Wysiadają z niej trzy cienie: muskularny mężczyzna i niewiasta, a pomiędzy nimi drobna sylwetka. Idą w kierunku domu powroźnika. Jezus wychodzi im na spotkanie. [Pyta:]

«Pokój wam. Kogo szukacie?»

«Ciebie, Nauczycielu – mówi Lidia, odsłaniając twarz i podchodząc sama bliżej - Klaudia oddała Ci tę przysługę, gdyż sprawa była słuszna i moralna. Oto dziewczynka. Waleria weźmie ją stąd za jakiś czas jako opiekunkę dla swej Faustynki. Ale prosi Cię o zatrzymanie jej na razie albo raczej o powierzenie jej Twej Matce lub matce Twych krewnych. Ona jest całkowicie pogańska, a nawet więcej niż pogańska. Pan, który ją wychował, wlał w nią całkowitą nicość. Nie wie ani o Olimpie, ani o niczym podobnym. Jedynie straszliwie boi się mężczyzn, gdyż od kilku godzin życie otwarło się przed nią w swej całej brutalności...»

«O! Smutne słowa! Zbyt późno?» [– pyta Jezus.]

«Fizycznie nie... Ale on przygotowywał już ją do swego... nazwijmy to... świętokradztwa. I dziewczynka jest przerażona... Klaudia musiała ją pozostawić na całą ucztę przy tym satyrze, reagując jedynie wtedy, gdy wino czyniło go niezdolnym do myślenia. Nie muszę Ci przypominać, że mężczyzna jest zawsze lubieżny w swych zmysłowych miłościach, a staje się taki w o wiele większym stopniu, kiedy jest pijany... Ale wtedy też staje się zabawką, którą można silnie przycisnąć i pozbawić jej skarbu. I Klaudia z tego skorzystała. Enniusz pragnie powrotu do Rzymu, skąd został wydalony, bo popadł w niełaskę... Klaudia obiecała mu to w zamian za dziewczynę. Enniusz połknął tę przynętę... Ale jutro, kiedy już nie będzie pijany, będzie się buntował, będzie jej szukał, dojdzie do rozgłosu. Ale prawdą jest też i to, że Klaudia jutro znajdzie sposób, aby go uciszyć...»

«Przemocą? Nie!...» [– mówi Jezus.]

«O! Przemoc w dobrym celu byłaby pożyteczna! Ale ona się nią nie posłuży... Piłat - oszołomiony jeszcze wielką ilością wina, jakie wypił tego wieczora - podpisze dla Enniusza nakaz udania się do Rzymu... Cha! Cha! I odpłynie pierwszym wojskowym statkiem. Ale na razie... lepiej, żeby dziewczyna była gdzie indziej. Piłat może bowiem pożałować swego rozkazu.... On jest taki zmienny! I dobrze będzie, jeśli dziewczyna zapomni, jeśli to możliwe, o ludzkich brudach. O! Nauczycielu!... To z powodu tego poszłyśmy na ucztę... Jak to możliwe, że jeszcze przed kilkoma miesiącami potrafiłyśmy uczestniczyć w tych orgiach bez odczuwania obrzydzenia? Po osiągnięciu celu, zaraz się wymknęłyśmy... Nasi mężowie idą tam wciąż w zawody ze zwierzętami... Jakie to obrzydliwe, Nauczycielu!... A my musimy ich przyjąć po tym... po...»

«Bądźcie surowe [w obyczajach] i cierpliwe. To bowiem przez przykład uczynicie lepszymi waszych mężów» [– zachęca Jezus.]

«O! To niemożliwe!... Ty tego nie wiesz...» – niewiasta płacze bardziej z gniewu niż z bólu. Jezus wzdycha. Lidia odpowiada:

«Klaudia wysyła mnie, abym Ci powiedziała, że uczyniła to, aby Ci pokazać, że czci Cię jako Jedynego mężczyznę zasługującego na cześć. I chce, abym Ci powiedziała, że dziękuje Ci, że ją pouczyłeś, jaka jest wartość duszy i czystości. Będzie o tym pamiętać. Czy chcesz zobaczyć dziewczynkę?»

«Tak. A kim jest ten mężczyzna?» [– pyta Jezus.]

«To Numidyjczyk, którym się Klaudia posługuje w najbardziej poufnych sprawach. Nie ma niebezpieczeństwa doniesienia... On nie ma języka...»

Jezus powtarza jak po południu: «Biedny!»

Ale nawet teraz nie czyni cudu.

Lidia bierze dziewczynkę za rękę i właściwie ciągnie ją przed oblicze Jezusa. Wyjaśnia:

«Zna jedynie kilka łacińskich słów, a jeszcze mniej język Żydów... Małe dzikie zwierzątko... jedynie przedmiot przyjemności.»

I mówi do dziewczynki:

«Nie bój się. Powiedz: „dziękuję”. To On cię ocalił... Uklęknij, ucałuj Jego stopy. Dalej! Nie drżyj tak!... Przebacz, Nauczycielu! Jest wystraszona ostatnimi pieszczotami pijanego Enniusza...»

«Biedna dziewczynka! – mówi Jezus kładąc dłoń na zakrytej głowie dziecka - Nie bój się! Zaprowadzę cię do Mojej Matki, na jakiś czas, do Matki, rozumiesz? A przy tobie będziesz miała dobrych braci... Nie bój się, Moje dziecko!»

Cóż jest w głosie i spojrzeniu Jezusa? Jest wszystko: pokój, bezpieczeństwo, czystość, święta miłość. Dziewczynka czuje to i odrzuca w tył płaszcz i kaptur, aby lepiej widzieć. Ukazuje się miła sylwetka dziewczynki, ledwie dojrzałej, niemal dziecka, w jeszcze niedojrzałym pięknie dorastającej istoty. Ma szatę zbyt dużą dla niej...

«Była na wpół naga... Wzięłam do torby i dałam jej do ubrania pierwszą szatę, jaką znalazłam...» – wyjaśnia Lidia.

«Dziecko! – mówi z litością Jezus. I ujmując ją za rękę, pyta: – Zechcesz bez lęku iść ze Mną?»

«Tak, panie.»

«Nie, nie – panie. Mów do Mnie: Nauczycielu.»

«Tak, Nauczycielu» – mówi z większą pewnością dziewczynka i nieśmiały uśmiech zastępuje bojaźliwy wyraz jej bardzo bladej twarzy.

«Czy potrafisz przejść długą drogę?»

«Tak, Nauczycielu» [– odpowiada dziewczynka.]

«Potem odpoczniesz u Mojej Matki, w Moim domu, czekając na Faustynkę... dziecko, które będziesz bardzo kochać... Czy to ci się podoba?»

«O! tak!...» – dziewczynka podnosi pewnie oczy, jasne, szarobłękitne otoczone złotymi rzęsami, i ośmiela się zapytać:

«Już nigdy tego pana?»

«Nigdy więcej» - obiecuje jej Jezus i znowu kładzie dłoń na jej dziewczęcych gęstych włosach, mających kolor jasnego miodu.

«Żegnaj, Nauczycielu. Za kilka dni my też będziemy nad jeziorem. Być może jeszcze się ujrzymy. Módl się za biedne Rzymianki.»

«Żegnaj, Lidio. Powiedz Klaudii, że to są podboje, których pragnę, żadnych innych... Chodź, dziewczynko, zaraz pójdziemy...»

I trzymając ją za rękę staje w drzwiach pomieszczenia, aby zawołać apostołów.

W czasie gdy łódź - nie pozostawiając śladów swego przybycia - wraca na pełne morze, Jezus i apostołowie, wraz z dziewczynką otuloną płaszczem pośrodku grupy, bocznymi uliczkami zmierzają w stronę pól...


   

Przekład: "Vox Domini"