Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

119. PRZYPOWIEŚĆ O WINNICY I WOLNEJ WOLI

Napisane 4 maja 1946. A, 8388-8399

«Pokój wam, Moi przyjaciele. Pan jest dobry. Pozwala nam zgromadzić się na braterski posiłek. Dokąd szliście?» [– pyta Jezus spotkanych uczniów.]

«Jedni w stronę morza, inni – ku górom. Dotąd szliśmy razem, a nasza liczba wciąż rosła z powodu innych grup, jakie napotykaliśmy w drodze» – mówi Daniel, który był pasterzem na Libanie.

«Tak. My dwaj chcieliśmy iść aż na wielki Hermon, gdzie wypasaliśmy stada, aby tam karmić serca» – mówi Beniamin, jego towarzysz.

«To dobra myśl [– chwali ich Jezus. –] Ja pójdę na jakiś czas do Nazaretu, potem będę pomiędzy Kafarnaum i Betsaidą, aż do nowego miesiąca Elul. Mówię wam to, abyście mogli Mnie znaleźć w razie potrzeby. Siądźcie. Połączmy nasze pożywienie, abyśmy je mogli równo podzielić.»

Czynią to, rozkładając na płótnie swe... bogactwa: podpłomyki, ser, soloną rybę, oliwki, kilka jajek, pierwsze jabłka... I jak radośnie je oddali, tak z weselem rozdzielają [jedzenie], po ofiarowaniu i pobłogosławieniu go przez Jezusa.

Jakże są szczęśliwi z powodu tej nieoczekiwanej uczty miłości! Szybko zapomnieli o utrudzeniu i upale, zatraceni w radości słuchania Jezusa. On zaś pyta ich o to, co robili, udziela im rad lub opowiada o tym, co sam robił. I choć bardzo upalny czas tego bardzo ciężkiego dnia sprawia, że są senni, to zainteresowanie jest tak wielkie, że nikt nie śpi. Po skończonym posiłku wkładają do toreb resztki żywności, dzieląc je na równe części. Potem idą jeszcze głębiej: do cienia krzewów na wzniesieniu, do cienia drzew. Siadają tworząc krąg wokół Jezusa i proszą Go, aby im opowiedział jakąś piękną przypowieść, która mogłaby im służyć za regułę życia i nauczania.

Jezus siedzi tak, że ma naprzeciw Siebie Równinę Ezdrelońską. Jest teraz ogołocona ze zbóż, ale bogata w winnice i sady. Spojrzeniem ogarnia całą tę panoramę, jakby szukał tematu w tym, co ma przed oczyma. Uśmiecha się. Znalazł. Rozpoczyna od ogólnego pytania: «Prawda, że piękne są winnice tej równiny?»

«Bardzo piękne. Są nieprawdopodobnie obciążone dojrzewającymi właśnie winnymi gronami. I są bardzo zadbane. To dlatego tak wyglądają.»

«To jednak muszą być rośliny wybrane... – podsuwa Jezus i kończy: – Równina jest podzielona niemal w całości na posiadłości [należące do] bogatych faryzeuszy, dlatego umieścili tu wspaniałe rośliny, nie żałując pieniędzy na ich zdobycie.»

«O! Na nic by się nie przydało kupowanie najlepszych roślin, gdyby się o nie potem nadal nie dbało! Znam się na tym, bo moje posiadłości to wyłącznie winnice. Ale gdybym się w nich nie napocił, przedtem czy raczej teraz, gdyby się w nich nie natrudzili moi bracia, wierz mi, Nauczycielu, że nie mógłbym Ci ofiarować przy winobraniu winogron, podobnych do tych z ubiegłego roku» – mówi dziarski mężczyzna w wieku około czterdziestu lat, którego – jak mi się wydaje – już widziałam, jednak nie pamiętam jego imienia. Inny mówi mu:

«Masz rację, Kleofasie. Cała tajemnica posiadania dobrych owoców polega na trosce, jaką się otacza swą posiadłość.»

«Dobre owoce i dobre zarobki. Gdyby ziemia dawała jedynie to, co się na nią wydało, byłaby to zła lokata kapitału. Ziemia musi dawać procent z włożonych w nią pieniędzy, a w dodatku – zarobek, pozwalający nam na powiększanie bogactw. Trzeba bowiem myśleć, że ojciec musi uczynić części dla swoich dzieci. Czy jego [bogactwem] są ziemie, czy też pieniądze, musi je podzielić na wiele części, stosownie do liczby dzieci, żeby dać wszystkim środki do życia. Nie wydaje mi się, żeby zasługiwała na zarzuty [troska] o wzrost majątku po to, żeby z niego skorzystały dzieci» – mówi z naciskiem Kleofas.

«To prawda, jeśli tylko zdobywa się go uczciwą pracą i [uczciwymi] środkami. Mówisz więc, że pomimo wspaniałości roślin posadzonych dla czerpania z nich korzyści, trzeba nad nimi wiele pracować?» [– pyta go Jezus.]

«I to jak! Nim winorośle wydadzą pierwsze owoce... ileż trzeba czasu... ech!... A więc być cierpliwym i także pracować wtedy, gdy rośliny mają jedynie liście. A następnie, kiedy dają już owoce i są silne, troszczyć się, żeby nie miały niepotrzebnych gałązek, szkodliwych insektów; żeby rośliny pasożytnicze nie wyczerpywały ziemi; żeby kiści nie dławiły liście zarośli i powoju. [Trzeba] trudzić się [okopując] podstawę, żeby wniknęła rosa i żeby wody pozostawały tu nieco dłużej niż gdzie indziej, dla odżywiania rośliny i nawożenia jej... Ciężka praca! Ale potrzebna, nawet jeśli wyczerpuje! Winogrona bowiem są tak piękne, tak słodkie, że każda kiść wydaje się plonem kosztownych kamieni, a formuje się przecież ssąc ten nawóz czarny i cuchnący. To wydaje się niemożliwe, a jednak tak jest! I trzeba obrywać liście, aby słońce padało na kiście. Potem, po ukończeniu winobrania, trzeba uporządkować rośliny, podwiązać je, przyciąć, powiązać, okryć ich korzenie słomą i obornikiem dla ochrony przed mrozem. I nawet w zimie należy iść i zobaczyć, czy wiatr lub jakiś niegodziwiec nie wyrwał palików albo czy czasem nie rozplątał wikliny użytej do przymocowania gałęzi do podpór... O! Zawsze jest robota, póki winorośl nie uschnie całkowicie... A nawet potem jest praca: trzeba wyjąć ją z ziemi, oczyścić glebę z korzeni dla przygotowania jej na przyjęcie nowej rośliny. A wiesz, jak trzeba mieć lekką i cierpliwą rękę, jak czujne oko dla oczyszczenia młodych pędów z roślin uschłych, pomieszanych z roślinami jeszcze żyjącymi? Ileż wyrządziłoby się szkody, wyrywając je nierozsądnie, ciężką ręką! Trzeba być zawodowcem, aby to potrafić!... Winnice? Ależ one są jak dzieci! A nim dziecko stanie się [dorosłym] człowiekiem, ileż trzeba się natrudzić, aby było zdrowe fizycznie i duchowo!... Ale ja mówię i mówię, i nie pozwalam mówić Tobie... Obiecałeś nam przypowieść...»

«Tak naprawdę to ty już ją opowiedziałeś. Wystarczyłoby dodać zakończenie i powiedzieć, że dusze są jak winnice...» [– stwierdza Jezus.]

«Nie, Nauczycielu! Mów Ty... Ja... wygadywałem głupstwa. Sami nie potrafimy zastosować [tego przykładu do życia]...»

«Dobrze, posłuchajcie [– mówi Jezus. –] Kiedy mieliśmy ciało zwierzęce w łonie matki, Bóg w Niebiosach stworzył duszę, aby uczynić na Swoje podobieństwo przyszłego człowieka i umieścił ją w ciele formującym się w łonie. I człowiek, doszedłszy do chwili narodzenia, narodził się z duszą, która aż do wieku rozumnego jest jednak jak ziemia leżąca odłogiem, jak ziemia nie uprawiana przez pana. Doszedłszy jednak do wieku rozumnego, człowiek zaczął myśleć i odróżniać Dobro i Zło. Wtedy to spostrzegł, że posiada winnicę, którą może uprawiać tak, jak chce. Zauważył, że miał ogrodnika odpowiedzialnego za tę winnicę: swą wolną wolę.

Rzeczywiście, wolność w postępowaniu, dana przez Boga człowiekowi - Jego dziecku, jest jak przydatny sługa, dany przez Boga człowiekowi - Jego dziecku. Ma mu pomagać w tym, żeby jego winnica, czyli dusza, wydała owoce.

Gdyby człowiek nie musiał sam się trudzić dla ubogacenia się i zapewnienia sobie przyszłości wiecznej dzięki darom nadprzyrodzonym, gdyby musiał wszystko otrzymywać od Boga, jaką miałby zasługę z odradzania w sobie świętości, po tym jak Lucyfer zniszczył początkową świętość, darmo daną przez Boga pierwszym ludziom? To już wiele, że stworzeniom zubożałym z powodu dziedzictwa grzechu Bóg pozwala zasługiwać na nagrodę i na [wzrost] świętości, [kiedy] – chcąc tego – na nowo przywracają tę początkową naturę stworzeń doskonałych, jaką Stwórca dał Adamowi i Ewie i [chciał dać też] ich dzieciom. [Posiadaliby ją,] gdyby zachowali wolność od grzechu pierworodnego. Dzięki wolnej woli człowiek upadły powinien stać się na nowo człowiekiem wybranym.

Co dzieje się w duszach? Otóż człowiek powierza swą duszę swej woli, wolnej woli. Zabiera się ona do uprawiania winnicy, która dotąd pozostawała ziemią pozbawioną roślin – dobrą, ale bez trwałych roślin. W pierwszych latach życia były tu jedynie słabe trawy i nietrwałe kwiaty rosnące tu i tam: instynktowne przejawy dobroci dziecka – dobrego, bo będącego jeszcze aniołem, nie znającym Dobra i Zła.

Zapytacie: „Jak długo takie pozostaje?” Mówi się na ogół: przez sześć pierwszych lat. Ale zaprawdę bywa, że z jakichś powodów dzieci [rozwijają się] przedwcześnie i odpowiadają za swe czyny już przed ukończeniem sześciu lat. Są dzieci odpowiedzialne za swe czyny nawet w wieku trzech, czterech lat, bo one wiedzą, co jest Dobrem, a co – Złem, i chcą w sposób wolny jednego lub drugiego. Od chwili kiedy dziecko potrafi odróżniać zły czyn od czynu dobrego jest ono odpowiedzialne. Nie wcześniej. Ktoś bezrozumny, nawet w wieku stu lat, jest nieodpowiedzialny. Za niego odpowiadają opiekunowie. Powinni oni z miłością czuwać nad nim i nad bliźnim, któremu niedorozwinięty umysłowo lub szaleniec może wyrządzić krzywdę, żeby nie odpowiadający [za swe czyny] nie skrzywdził ani siebie, ani innych. Bóg nie przypisuje żadnej winy bezrozumnemu lub szaleńcowi, gdyż na swe nieszczęście jest on pozbawiony zdolności rozumowania. My jednak mówimy o istotach inteligentnych i zdrowych umysłowo i fizycznie.

Tak więc człowiek powierza swą nie uprawioną winnicę komuś, kto ma ją obrabiać: wolnej woli. I ona zaczyna ją uprawiać. Dusza: winnica, ma jednak głos. Wolna wola może ją więc usłyszeć. To głos nadprzyrodzony, karmiony głosami nadprzyrodzonymi, których Bóg nie odmawia nigdy duszom: głosem [anioła] stróża, głosem duchów posyłanych przez Boga, głosem Mądrości, głosem wspomnień nadprzyrodzonych, które każda dusza w sobie posiada, nawet jeśli człowiek dokładnie tego nie zauważa. I tak łagodny, nawet błagający głos mówi do wolnej woli, prosząc o przyozdobienie [duszy] dobrymi roślinami. Błaga, żeby była aktywna i mądra; żeby nie zamieniła jej w dzikie zarośla, złe i zatrute, w których zagnieżdżą się węże i skorpiony, w których zrobią sobie nory lis, kuna i inne groźne zwierzęta.

Wolna wola nie zawsze jest dobrym ogrodnikiem. Nie zawsze strzeże winnicy. Nie [zawsze] broni jej przy pomocy żywopłotu trudnego do przebycia, to znaczy – przy pomocy woli mocnej i dobrej. [Taka wola] usiłuje bronić duszy przed złodziejami, pasożytami, przed wszystkim co szkodliwe, przed gwałtownymi wiatrami, które mogłyby przewrócić kwiaty dobrych postanowień, kiedy te pragnienia zaledwie się formują. O! Jaki parkan wysoki i mocny trzeba wznieść wokół serca dla ocalenia go od zła! Jakże trzeba czuwać, aby go nie forsowano; aby w nim nie zostawiać wielkich otworów. Przez nie wchodzą rozwiązłości. [Jakże trzeba czuwać, żeby nie było] otworów małych, lecz zdradliwych, przy ziemi. Przez nie bowiem wpełzają żmije: siedem grzechów głównych! Jakże trzeba okopywać swoją duszę, palić szkodliwe zielska, przycinać, orać, nawozić umartwieniem, pielęgnować przez miłość do Boga i do bliźniego. I czuwać, z oczyma otwartymi i rozjaśnionymi, z umysłem czujnym, aby rośliny, pozornie dobre, nie okazały się potem złymi. A gdyby to się przydarzyło, [trzeba by] je wyrwać bez litości. Lepsza jest bowiem jedna roślina doskonała, niż wiele nieprzydatnych lub szkodliwych.

Bywają też serca, czyli winnice, uprawiane wciąż wprawdzie i przyozdabiane nowymi roślinami, ale przez ogrodnika nieporządnego, który bezładnie gromadzi nowe rośliny. Ta praca, myśl, zamiar [początkowo nie są] nawet złe. Potem jednak, ponieważ nimi się nie zajmuje, stają się złe, upadają na ziemię, wyrodnieją, umierają... Ileż cnót ginie, bo mieszają się ze zmysłowością, bo nie są uprawiane, bo w końcu wolnej woli nie podtrzymuje miłość!

Iluż złodziei wchodzi żeby kraść, wprowadzać nieład, wyrywać, bo sumienie śpi zamiast czuwać; bo wola słabnie i psuje się; bo wolna wola pozwala się zwieść Złemu. I ona, wolna, staje się jego niewolnicą. Pomyślcie tylko! Bóg pozostawia wolę wolną, a tymczasem ona staje się niewolnikiem namiętności, grzechu, pożądliwości, w sumie – Zła.... Pycha, gniew, chciwość, nieczystość... Najpierw mieszają się z roślinami dobrymi, następnie tryumfują nad nimi!... Ruina! Co za skwar wysuszający rośliny, bo nie ma modlitwy jednoczącej z Bogiem, a w konsekwencji – rosy soków dobroczynnych dla duszy! Jakiż chłód mrozi korzenie przez brak miłości do Boga i do bliźniego! Jakież wyjałowienie ziemi, bo odmawia się jej nawozu umartwienia, pokory. Jakież niemożliwe do rozwiązania poplątanie gałęzi dobrych i złych, gdyż brakuje odwagi, żeby cierpieć z powodu odcięcia się od tego, co szkodliwe! Taki jest stan duszy, która ma – dla jej strzeżenia i uprawiania – wolę nieuporządkowaną i zwracającą się ku Złu.

Inaczej jest z duszą, której wola jest uporządkowana i dlatego okazuje posłuszeństwo Prawu danemu po to, żeby człowiek wiedział, czym jest, jaki jest i jak się zachowuje ład [moralny]. Wola ta jest bohatersko wierna dobru, ponieważ Dobro wywyższa człowieka i czyni go podobnym do Boga, Zło zaś upodabnia go do zwierząt i do demona. Taka dusza jest winnicą nawodnioną wodami wiary: czystymi, obfitymi, użytecznymi. Jest ona należycie zacieniona drzewami nadziei; naświetlona słońcem miłości, doskonaleniem woli. Jest nawożona umartwieniem. Jest [jak roślina] podwiązana posłuszeństwem, kierowana sprawiedliwością, strzeżona roztropnością i sumieniem. I Łaska, wspomagana tym wszystkim, wzrasta. Wzrasta Świętość. I winnica staje się cudownym ogrodem. Bóg zstępuje do niego, żeby się nim rozkoszować. I jest zawsze ogrodem doskonałym, aż do śmierci stworzenia. Wtedy Bóg każe zanieść Swoim aniołom ten wysiłek usłużnej i dobrej wolnej woli do wielkiego i wiecznego Ogrodu Niebios.

Z pewnością takiego losu pragniecie. Czuwajcie więc, żeby Demon, Świat, Ciało nie zwiodły waszej woli i nie wyniszczyły waszej duszy. Czuwajcie, żeby istniała w was miłość prawdziwa, a nie miłość własna, która ją gasi i wydaje duszę na pastwę różnych form zmysłowości i nieładu moralnego. Czuwajcie, aż do końca. [Ulewy] burzowe będą mogły was zmoczyć, lecz wam nie zaszkodzą. I pójdziecie, obciążeni owocami, do waszego Pana, po wieczną nagrodę.

Skończyłem. Teraz rozważajcie to i odpocznijcie do zmierzchu, Ja zaś odejdę, aby się modlić.»

«Nie, Nauczycielu. Nie możemy zwlekać z udaniem się w drogę, żeby dojść do domów» – odzywa się Piotr.

«Ale dlaczego? Jest jeszcze czas do zmierzchu!» – oponuje wielu.

«Nie myślę ani o zmierzchu, ani o szabacie. Myślę o tym, że przed upływem godziny nadejdzie gwałtowna burza. Widzicie te czarne języki, które się powoli podnoszą znad szczytów Samarii? A tamte białe, które nadciągają galopem z zachodu? Wiatr górny podnosi i popycha jedne, drugie zaś gna niski wiatr. Ale kiedy będą nad nami, górny wiatr ze szczytów ustąpi przed sirocco i czarne chmury, ciężkie od gradu, spadną, potrącając białe – pełne piorunów. Jakąż muzykę usłyszycie! Chodźmy, szybko! Jestem rybakiem i czytam na niebie.»

Jezus jako pierwszy okazuje posłuszeństwo. Wszyscy szybko udają się w drogę, ku gospodarstwu na równinie...

Na moście spotykają Judasza, który woła:

«O! Mój Nauczycielu! Jakże cierpiałem z dala od Ciebie! Chwała Bogu, który wynagrodził moją wytrwałość w oczekiwaniu na Ciebie w tym miejscu! Jak się udała podróż do Cezarei?»

«Pokój z tobą, Judaszu – odpowiada krótko Jezus i dodaje: – Porozmawiamy w domu. Chodź. Grozi nam burza.»

Rzeczywiście zaczynają się podmuchy wiatru, które wzbijają tumany kurzu na drogach spalonych słońcem. Niebo zasnuwają chmury o najróżniejszych kształtach i kolorach, powietrze staje się żółte i sine... Spadają pierwsze krople, ogromne, ciepłe, rzadkie. Pierwsze błyskawice przeszywają niemal czarne niebo...

Zaczynają biec co sił w nogach. Bardzo pragną uniknąć przemoknięcia w tej gwałtownej ulewie. Docierają do pierwszych domów, gdy zgiełk pioruna uderzającego w niewielkiej odległości i ulewa deszczu oraz grad spada na okolicę. Silnie pachnie mokra ziemia i ozon, z powodu błyskawic następujących jedna po drugiej...

Wchodzą. Na szczęście dom jest zaopatrzony w krużganki i zamieszkały przez wieśniaków wierzących w Mesjasza. Ze czcią zapraszają Nauczyciela wraz z towarzyszami do rozgoszczenia się...

«...jakby dom należał do Ciebie. Lecz podnieś rękę i oddal grad z litości dla naszej pracy» – mówią, otaczając Jezusa.

Jezus podnosi rękę, odwraca się w cztery strony i już tylko woda spada z nieba, nawadniając sady, winnice, łąki, i oczyszczając tak ciężkie powietrze.

«Bądź błogosławiony, Panie! – mówi głowa rodziny – Wejdź, mój Panie!»

W czasie trwającego deszczu Jezus wchodzi do bardzo przestronnego pomieszczenia, z pewnością spichrza. Siada zmęczony w otoczeniu Swoich [uczniów].


   

Przekład: "Vox Domini"