Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

133. ODEJŚCIE I WĘDRÓWKA DO BETLEJEM GALILEJSKIEGO

Napisane 22 maja 1946. A, 8494-8509

To wieczór właściwego szabatu. Powraca życie po szabatowym spoczynku. Tutaj, w małym domu w Nazarecie, podejmuje się przygotowania do odejścia. Porządkuje się żywność, ubrania układa się je w torbach, które zamyka się solidnie sznurami. Bada się sandały dla sprawdzenia, czy rzemienie i skóra są w dobrym stanie. Poi się i karmi osły w pobliżu żywopłotu ogrodu... Pożegnania i kilka łez pośród uśmiechów i błogosławieństw oraz obietnice spotkania się wkrótce... I nieoczekiwany prezent Tomasza dla Maryi: zapinka – my powiedzielibyśmy: broszka – dla przytrzymania szaty przy szyi. Jest wykonana z trzech łodyżek konwalii, delikatnych, doskonałych, pomiędzy dwoma metalowymi listkami. Wyglądają jak prawdziwe, zdradzają rękę mistrza.

«Nie będziesz jej nosić, Maryjo, wiem o tym, ale przyjmij ją mimo to. Przyszedł mi pomysł, żeby ją wykonać pewnego dnia, kiedy mój Pan mówił o Tobie, porównując Cię do lilii z doliny... Ja nic nie zrobiłem dla Twego domu... ale to wykonałem dla Ciebie, aby przy pomocy tego symbolu wyrazić pochwałę Twego Syna, na jaką zasługujesz bardziej niż jakakolwiek inna niewiasta. Nie mogłem nadać metalowi giętkości żywej rośliny i zapachu kwiatu, ale moja szczera miłość i szacunek wobec Ciebie czynią go miękkim jak pieszczota, a moje oddanie – dodaje mu woni dla Ciebie, Matki mojego Pana.»

«O! Tomaszu! To prawda. Nie noszę ozdób, które wydają mi się próżne, ale to nie to samo. To [wyraz] miłości Mojego Jezusa i Jego apostoła... i jest Mi to drogie. Codziennie będę patrzeć na tę [zapinkę] i myśleć o dobrym Tomaszu, który kocha swego Nauczyciela do tego stopnia, że zachowuje w pamięci nie tylko Jego Naukę, lecz także Jego najdrobniejsze słowa o najpokorniejszych rzeczach i najmniej znaczących osobach. Dziękuję, Tomaszu, nie za jej wartość, lecz za twoją miłość. Dziękuję!»

Wszyscy podziwiają doskonałość wykonania. Tomasz zaś, szczęśliwy, wyjmuje mniejszy przedmiot: trzy gwiazdki jaśminu w maleńkim listku, otoczone delikatnym okręgiem. Podaje go Aurei:

«[Daję ci to,] ponieważ nie przymilałaś się, żeby to mieć, ponieważ byłaś tu, kiedy kwitł jaśmin. Niech ci te małe gwiazdki przypominają o Gwieździe. Uważaj jednak! Swoimi cnotami masz nasycić wonią te kwiatki i ty sama masz być kwiatem przejrzystym, pięknym, czystym, wydzielającym swój zapach ku Niebu. Jeśli nie będziesz tak postępować, odbiorę moją zapinkę. No, nie płacz... wszystko mija... i... i... wkrótce wrócimy do Maryi albo Ona do nas przyjdzie... i...»

Tomasz zdaje sobie sprawę, że – wobec coraz obficiej płynących łez Aurei – lepiej zaprzestać mówić. Wychodzi udręczony, mówiąc do Piotra:

«Gdybym wiedział, że... zacznie jeszcze bardziej płakać, nic bym jej nie dał... Właśnie po to zrobiłem tę zapinkę, żeby ją pocieszyć w tej godzinie... Nie udało mi się to...»

A Piotr, w zamęcie tej chwili, traci kontrolę nad sobą i mówi:

«Ależ z pożegnaniami zawsze tak jest... Gdybyś widział Syntykę, wtedy gdy...» – i uświadamia sobie, że powiedział coś, co chciałby zmienić. Czerwieni się... ale jest za późno...

Tomasz pojmuje i dobrotliwie obejmuje go za szyję, mówiąc:

«Nie trap się, Szymonie. Potrafię milczeć i rozumiem, dlaczego nic nie mówiliście... Z powodu Judasza, syna Szymona. Przysięgam ci na Boga naszych ojców, że dowiedziałem się niechcący i zapominam o tym. Nie martw się, Szymonie!...»

«To dlatego że Nauczyciel nie chciał...»

«I z pewnością miał do tego najwyższe powody. Ja nie przyjmuję tego źle» [– mówi Tomasz.]

«Wiem, ale co On powie?» [– martwi się Szymon.]

«Nic, bo się nie dowie. Zaufaj mi» [– pociesza go Tomasz.]

«O! Nie! Nie będę się posługiwał wybiegami wobec Nauczyciela. Postąpiłem niewłaściwie. Zasługuję na naganę. Natychmiast. Nie będę miał spokoju, jeśli nie wyznam mu swego grzechu. Tomaszu, bądź dobry. Idź i zawołaj Go... Ja idę do pracowni. Idź, wróć z Nim. Jestem zbyt wzburzony, aby to uczynić, i inni zorientowaliby się.»

Tomasz spogląda na niego ze współczuciem pełnym podziwu i idzie do domu. Woła Jezusa:

«Nauczycielu, wyjdź na chwilę, muszę Ci coś powiedzieć.»

Jezus żegnał właśnie Marię Alfeuszową. Wychodzi natychmiast [i pyta:] «Czego potrzebujesz?»

«Ja niczego. To Szymon musi z Tobą pomówić. Oto on...»

«Szymonie! Cóż ci się stało, że jesteś tak wzburzony?»

Piotr przypada Jezusowi do stóp, jęcząc:

«Zgrzeszyłem! Odpuść mi!»

«Zgrzeszyłeś? Jak? Byłeś tu z nami radosny, spokojny...»

«Ach! Nauczycielu, uchybiłem posłuszeństwu. Rozmawiałem z Tomaszem o Syntyce... Byłem poruszony z powodu łez [Aurei], a on bardziej ode mnie. Sądził, że je wywołał... Chcąc go pocieszyć powiedziałem mu: „To zawsze tak z pożegnaniami... Gdybyś widział Syntykę...” i on się domyślił!...» – Piotr podnosi wzburzoną twarz. Spojrzenie ma naprawdę upokorzone, zrozpaczone.

«Chwała Bogu, Mój Szymonie! Sądziłem, że uczyniłeś coś o wiele poważniejszego, a twoja szczerość niweczy nawet to. Mówiłeś bez złośliwości. Rozmawiałeś z twym towarzyszem. Tomasz jest dobry. Nie powie o tym...»

«Rzeczywiście, nawet mi to przysiągł... Ale widzisz? Teraz się boję, że jestem zbyt głupi, żeby umieć zachować tajemnicę.»

«Aż dotąd to robiłeś» [– pociesza go Jezus.]

«Tak. Pomyśl: nigdy ani słowa Filipowi czy Natanaelowi! A teraz...»

«No, wstań! Człowiek jest zawsze niedoskonały, ale kiedy działa bez złośliwości, nie grzeszy. Czuwaj nad sobą, ale już się nie martw. Twój Jezus ma dla ciebie jedynie pocałunek. Tomaszu, chodź tutaj. (Tomasz podbiega.) Z pewnością zrozumiałeś przyczyny milczenia.»

«Tak, Nauczycielu. I przysiągłem, że to uszanuję, według moich sił. Już to powiedziałem Szymonowi...»

«...głupcowi Szymonowi» – wzdycha Piotr.

«Nie, przyjacielu. Zbudowałeś mnie swoją doskonałą pokorą i szczerością. Udzieliłeś mi wielkiej lekcji i będę o niej pamiętał. Z ostrożności nie będę mógł o tym mówić i to mnie martwi, gdyż niewielu z nas posiada i będzie posiadać taką sprawiedliwość, jaką ty masz... Ale wołają nas. Chodźmy.»

Rzeczywiście, wielu jest już na drodze, a trzy niewiasty: Noemi, Myrta i Aurea – na osłach. Maryja stoi ze Swą szwagierką przy Aurei. Całują ją jeszcze, a kiedy widzą, że nadchodzi Jezus, całują dwie uczennice. Na końcu żegnają Jezusa. On zaś je błogosławi przed udaniem się w drogę...

Maryja i Maria, [córka] Kleofasa, wchodzą do domu... Pozostają tu jeszcze wspomnienia tego, co przed chwilą się zdarzyło: rozstawione krzesła, tu i tam naczynia... nieporządek charakterystyczny dla czyjegoś odejścia.

Maryja pochłonięta Swymi myślami, dotyka małego krosna, na którym uczyła Aureę robótek... Oczy ma wilgotne od łez, które choć powstrzymywane, jednak błyszczą.

«Cierpisz, Maryjo! – mówi Maria, [córka] Kleofasa, płacząc i nie próbując tego powstrzymać – Przywiązałaś się do niej!... Przychodzą tu... potem odchodzą... a my cierpimy...»

«To nasze życie uczennic. Słyszałaś, co wczoraj powiedział Jezus: „Tak właśnie będziecie czynić w przyszłości, widząc we wszystkich stworzeniach bratnie dusze. Będziecie gościnne, naturalnie gościnne, uznając za pielgrzymów same siebie i tych, których przyjmujecie. Pomożecie im, dacie wytchnienie, doradzicie, a potem pozwolicie odejść waszym braciom do ich zadań, nie zatrzymując ich z zazdrosną miłością, pewne, że po śmierci spotkacie się z nimi. Przyjdą prześladowania i wielu opuści was idąc na męczeństwo. Nie bądźcie tchórzliwe i nie doradzajcie tchórzostwa. Macie trwać na modlitwie w pustych domach, aby podtrzymać odwagę męczenników, pogodne – dla podtrzymania najsłabszych. [Macie być] silne i gotowe naśladować bohaterów. Przyzwyczajajcie się do odrywania się, do heroizmu, do apostołowania siostrzaną miłością już teraz...” I my to czynimy. Cierpiąc... to pewne! Jesteśmy stworzeniami cielesnymi... Ale duch cieszy się radością duchową, spełniając wolę Pana i współpracując z Jego łaską. Zresztą... jestem Matką wszystkich... Nie mogę być nią jedynie dla jednej [istoty]. Nie jestem nią nawet wyłącznie dla Jezusa... Widzisz, jak pozwalam Mu odchodzić, nie zatrzymując Go... Chciałabym być z Nim... tak... Ale On uważa, że powinnam zostać tu, aż Mi powie: „Przyjdź”. I zostaję. Jego pobyt tutaj? Moje matczyne radości. Moje wędrówki z Nim? Moje radości uczennicy. Moja samotność tutaj? Moje radości wiernej, która pełni wolę Swego Pana.»

«Ten Pan jest Twoim Synem, Maryjo...»

«Tak, ale On jest zawsze Moim Panem... Zostaniesz ze Mną, Mario?»

«Tak, jeśli mi pozwolisz tu zostać... Mój dom jest tak smutny w tych pierwszych chwilach, gdy synowie go opuścili!... Jutro już będzie inaczej... Poza tym, tym razem będę bardziej płakać...»

«Dlaczego, Mario?»

«Bo już od wczoraj rozpływam się we łzach... Jestem jak zbiornik... zbiornik w porze deszczu.»

«Ale dlaczego, droga?» [– pyta Maryja.]

«Z powodu Józefa... wczoraj... o! Nie wiem, czy powinnam iść i czynić mu gorzkie wyrzuty. W końcu to mój syn i na moich kolanach go pieściłam, a te piersi go wykarmiły. Nie ma dziecka, które by było nad matkę... Czy raczej nie powinnam już nigdy się do niego odezwać, już nigdy, do tego bękarta, który zrodził się wprawdzie ze mnie, a obraził mojego Jezusa i Ciebie, i...»

«Nic takiego nie zrobisz. Zawsze będziesz dla niego „matką”. Matką, która się lituje nad swoim dzieckiem upartym, chorym, zabłąkanym. Będziesz go oswajać dobrocią i prowadzić do Boga modlitwą i cierpliwością... Chodź! Nie płacz już!... Chodź raczej ze Mną. Pomodlimy się w Mojej izdebce za niego, za odchodzących, za dziewczynkę, aby wiele nie cierpiała i wzrastała w świętości... Chodź, chodź, Moja Mario...» – i [Maryja] prowadzi Ją za Sobą.

...W tym czasie wędrowcy idą swą drogą na południowy zachód. Niewiasty są na przedzie na osłach. Te zaś, nakarmione i wypoczęte, kłusują lekko, zmuszając niemal do biegu Margcjama i Abla, z ostrożności pozostających przy Aurei, która siedzi po raz pierwszy w siodle. I choć to męczące, to jednak odwraca uwagę dziewczynki, zasmuconej z powodu rozstania z Maryją.

Od czasu do czasu, aby pozwolić odpocząć dwóm młodzieńcom, Myrta zatrzymuje swe zwierzę i robi przerwę. Udaje się w dalszą drogę dopiero wtedy, gdy widzi, że grupa apostołów do nich dołączyła. Podczas tych przerw – już nie rozproszona przez napięcie związane z jazdą na zwierzęciu – Aurea znowu smutnieje... Margcjam – mający swe doświadczenia sieroty, przyjęty z miłością przez przybraną matkę, po poznaniu najpierw Maryi – pociesza ją. Mówi jej, jak potem przywiązał się do swej przybranej matki: „całkiem takiej, jakby była prawdziwą mamą”. Opowiada swe wrażenia i mówi o tym, jak Maria i Maciej są szczęśliwi u Joanny, a Anastatyka – u Elizy.

Aurea słucha tych opowieści, a Margcjam mówi na koniec:

«Wierz mi, wszystkie uczennice są dobre, a Jezus wie, komu powierzyć takich nieszczęśliwców, jak my...»

Abel zaś mówi z naciskiem: «Nie powinnaś niedowierzać mojej matce. Ona jest tak szczęśliwa, że cię ma, i tak się w tych dniach modliła, aby Bóg jej ciebie powierzył.»

Aurea odpowiada: «Wierzę i kocham ją bardzo... Ale Maryja to Maryja... i powinniście to zrozumieć...»

«Tak, ale martwi nas, że cię widzimy smutną...»

«O! Nie jestem już tak smutna jak w domu Rzymianina i w pierwszych godzinach po uwolnieniu... Jestem tylko... zagubiona... Od lat nikt mnie nie pogłaskał... Tylko Maryja... odkąd przez tak wiele lat miałam panów...»

«Moje serce! Ależ jestem tu po to! Będę dla ciebie drugą Maryją. Chodź tu, blisko... Gdybyś była mniejsza, wzięłabym cię do siodła ze mną, jak robiłam z moim Ablem, kiedy był mały... Ale jesteś już niewiastą... – mówi Myrta, zbliżając się i ujmując ją za rękę – Jesteś moją małą niewiastą i nauczę cię tak wielu rzeczy. A kiedy Abel będzie daleko, żeby ewangelizować, wtedy ty i ja będziemy przyjmować pielgrzymów, jak mówi Pan. Uczynimy wiele dobra w Jego Imię. Jesteś młoda, pomożesz mi...»

«Spójrzcie na światło tam, za tym wzgórzem!» – woła Jakub, syn Zebedeusza, który do nich dołączył.

«Las płonie?»

«Albo wioska...»

«Biegnijmy zobaczyć...»

Nikt nie jest już zmęczony, bo ciekawość sprawia, że znika wszelkie inne odczucie. Jezus posłusznie idzie za nimi. Zbacza z drogi, wspinając się ścieżką na zbocze. Szybko dochodzi do szczytu.

To nie jest pożar ani lasu, ani wioski, lecz rozległej kotliny pomiędzy dwoma pagórkami, całej porośniętej wrzosem. Wrzosowiska wysuszone w lecie zapaliły się od jakiejś iskry, którą wywołali drwale pracujący wyżej przy ścinaniu drzew. Teraz płoną. To dywan niskich, lecz żywych płomimieni. Przemieszczają się po pochłonięciu wszystkiego tam, gdzie ogień już płonął. Teraz szuka on nowych wrzosowisk do rozpalenia. Drwale próbują ugasić ogień, tłumiąc płomienie, lecz to daremne. Są nieliczni. Kiedy wysilają się z jednej strony, ogień wybucha z innej.

«Jeśli ogień dojdzie do lasu, to będzie tragedia. Tam są drzewa żywiczne» – stwierdza Filip.

Jezus z rękoma na piersiach stoi na szczycie wzniesienia, patrzy, rozmyśla i uśmiecha się...

Jasne światło księżyca na wschodzie żywo kontrastuje z czerwonym światłem płomieni na zachodzie. Księżyc sprawia, że widzowie są cali biali z tyłu, gdy tymczasem odblask płomieni czerwieni ich twarze.

I płomienie podchodzą bliżej, bliżej, jak zalew wód. Pną się w górę i rozszerzaj.. Pożar jest o kilka metrów od lasu i już oświetla stosy drewna na jego skraju. W jego jasności widać coraz wyraźniej małe domki, usytuowanej na szczycie pagórka wioski, ku której zdąża ogień.

«Biedni ludzie! Wszystko stracą!» – mówi wielu. I spoglądają na Jezusa, który się nie odzywa. Uśmiecha się... A potem... rozwiera ramiona i woła: «Zatrzymaj się! Zgaśnij! Chcę tego.»

I jakby wielki korzec zwalił się na płomienie, żeby je zdusić, tak oto ogień cudem przestaje płonąć. Żywy, zwinny taniec języków płomieni zamienia się w czerwień zwęglonych gałązek. Ognia nie ma. Potem czerwień staje się fioletowa, szara, czerwona... kilka błysków migocze jeszcze pośród popiołu... A potem zostaje już tylko księżyc, którego srebrzyste światło oświetla las.

W białej jasności widać drwali. Gromadzą się, silnie gestykulując, rozglądają się wokół siebie, patrzą w górę... aby odkryć anioła – [sprawcę] cudu...

«Chodźmy. Będę pracował nad duszami dzięki niespodziewanemu tematowi, jaki został mi poddany. Pozostańmy w tej wiosce, zamiast zatrzymywać się w mieście. O świcie odejdziemy. Będą mieć miejsce dla niewiast. Nam wystarczy las» – mówi Jezus i schodzi szybko, a za Nim – inni.

«Ale dlaczego się tak uśmiechałeś? Wydawało się, że jesteś szczęśliwy!» – pyta Piotr.

«Dowiesz się z Moich słów» [– odpowiada Jezus.]

Są już tam, gdzie [wrzosowy] ugór zmienił się w popiół jeszcze ciepły, skrzypiący pod stopami. Przechodzą w poprzek. Kiedy dochodzą do środka – tam, gdzie świeci najmocniej księżyc – drwale zauważają ich.

«O! Ja to mówiłem! Tylko On mógł tego dokonać! Biegnijmy oddać Mu cześć» – woła jeden drwal i zaraz to czyni, rzucając się w popiół do stóp Jezusa.

«Dlaczego wierzysz, że mogłem tego dokonać?»

«Bo tylko Mesjasz mógł to uczynić.»

«A skąd wiesz, że jestem Mesjaszem? Znasz Mnie może?» [– dopytuje się Jezus.]

«Nie. Ale jedynie ten, kto jest dobry i kocha ubogich, mógł mieć litość. Jedynie Święty Boży mógł nakazać ogniowi i wymóc posłuszeństwo. Niech będzie błogosławiony Najwyższy, który nam posłał Swego Mesjasza! I Mesjasz, który przybył na czas, aby ocalić nasze domy!»

«Powinniście z jeszcze większą troską ratować swe dusze.»

«One ocaleją dzięki wierze w Ciebie, usiłując robić to, czego nauczasz. Ale zrozum, Panie, że rozpacz po utracie wszystkiego, mogłaby osłabić nasze wątłe dusze... i doprowadzić je do zwątpienia w Opatrzność.»

«Kto was o Mnie pouczył?» [– pyta Jezus.]

«Jacyś Twoi uczniowie... Oto nasze rodziny... Wysłaliśmy, żeby je obudzono. Obawialiśmy się, że całe wzgórze spłonie... Podejdźcie... Potem wysłaliśmy jednego męża, żeby powiedział, że stał się cud, i żeby przyszli zobaczyć. Oto nasze rodziny, Panie. Moja, Jakuba, Jonatana, Marka, mojego brata Tobiasza, mojego szwagra Melchiasza, Filipa i Eleazara. A dalej inne, rodziny pasterzy, którzy są teraz na pastwiskach...»

Jest to grupa najwyżej dwustu pięćdziesięciu osób, włącznie z licznymi dziećmi, jeszcze niemowlętami lub ledwie odstawionymi od piersi, które popłakują na wpół przebudzone lub śpią, nieświadome niebezpieczeństwa, jakie im groziło.

«Pokój wam wszystkim. Ocalił was anioł Boga. Chwalmy wspólnie Pana.»

«Ty nas ocaliłeś! Ty – zawsze obecny tam, gdzie wierni wierzą w Ciebie!» – mówi wiele niewiast... A mężczyźni potakują z powagą.

«Tak, tam gdzie jest wiara we Mnie, Opatrzność jest obecna. Jednak w sprawach ducha, jak i w sprawach materialnych, trzeba działać ze stałą roztropnością. Jak się zapaliły te suche gałązki? Prawdopodobnie od iskry, która wymknęła się z waszych domostw lub też od gałęzi, którą dziecko zapaliło w ogniu, aby się pobawić wymachując nią i rzucając – z beztroską [charakterystyczną] dla jego wieku – w dół. Faktycznie, pięknie wygląda ognista strzała przeszywająca przestrzeń, kiedy zapada zmrok. Widzicie jednak, co może się stać wskutek braku roztropności! Mogą powstać wielkie zniszczenia. Iskra lub gałązka, która spadła na suche wrzosowiska, wystarczyła do zapalenia całej kotliny. I gdyby Wieczny nie posłał Mnie, las stałby się piecem, który pochłonąłby w swym ogniu wasze dobra i wasze życie.

Tak też jest w sprawach duchowych. Trzeba stale i roztropnie uważać, żeby jakaś ognista strzała, jakaś iskra nie zaatakowała waszej wiary i nie zniszczyła jej, po wywołaniu niepostrzeżenie, w sercu, pożaru chcianego przez tych, którzy Mnie nienawidzą i wzniecają go po to, żeby Mi odebrać wiernych. Tutaj ogień zatrzymany w porę przekształcił klęskę w zysk. Zniszczył bezużyteczny odłóg, któremu pozwoliliście się rozwinąć w tej dolinie. Przez to zniszczenie i nawożenie popiołem przygotowany został teren, który – jeśli będziecie tego chcieli – możecie uczynić obfitującym w pożyteczne uprawy. Ale w sercach jest inaczej! Kiedy całe Dobro ulegnie w was zniszczeniu, nie może już nic wyrosnąć, prócz cierni na posłania dla demonów.

Pamiętajcie o tym i wystrzegajcie się [przyjmowania] posądzeń Moich nieprzyjaciół, które, jak iskry piekielne, będą rzucane w wasze serca. Bądźcie wtedy gotowi do gaszenia tego ognia. A jak to robić? Wiarą coraz mocniejszą, niezachwianym pragnieniem przynależenia do Boga. Oznacza to przynależność do Ognia świętego. Ogień bowiem nie pochłania ognia. Otóż jeśli będziecie ogniem miłości do Boga prawdziwego, wtedy ogień nienawiści do Boga nie będzie mógł wam szkodzić. Ogień miłości pokonuje wszelki inny ogień. Moja Nauka to miłość, a kto ją przyjmuje, ten wchodzi do Ognia Miłości i nie może go już dręczyć ogień demona.

Patrząc z wysokości tego wzgórza na pożar suchych gałązek i słysząc słowa kierowane przez wasze duchy do Pana, ich Boga – bardziej niż widząc wasze działania, którymi usiłowaliście stłumić te płomienie – uśmiechałem się. Mój apostoł zapytał Mnie: „Dlaczego się uśmiechasz?” Obiecałem mu: „Odpowiem ci, kiedy będę mówił do ocalonych”. I czynię to.

Uśmiechałem się myśląc, że Moja Nauka rozszerzy się na świecie, tak jak płomienie rozprzestrzeniły się pośród wrzosów w kotlinie, pomimo tłumienia ich przez wasze bezużyteczne działania. [Podobnie będzie z Moją Nauką] daremnie prześladowaną przez tych, którzy nie chcą Światłości.

I będzie światłem. Będzie oczyszczeniem. Będzie ulepszeniem. Ileż węży zginęło w tych popiołach, a z nimi – ileż szkodników! Baliście się tej doliny, bo się w niej znajdowało zbyt wiele żmij. A oto ani jedna nie przeżyła. Podobnie świat zostanie uwolniony od tylu błędów, od tylu grzechów, od tylu boleści, kiedy Mnie pozna i kiedy go oczyści ogień Mojej Nauki. Oczyszczony i uwolniony od roślinności nieużytecznej będzie umiał przyjąć ziarno i obrodzi owocami świętości. Dlatego właśnie się uśmiechałem... W zbliżającym się ogniu widziałem symbol rozszerzania się Mojej Nauki w świecie.

Następnie miłość bliźniego, której nie można odłączać od miłości do Pana, skierowała Moją myśl ku waszym potrzebom. Odwróciłem wzrok duchowy od kontemplowania spraw Bożych, [aby spojrzeć] na sprawy braci, i zatrzymałem ogień, żebyście radośnie wychwalali Pana.

Widzicie więc, że Moja myśl wzniosła się ku Bogu i zstąpiła od Niego, stając się jeszcze potężniejszą. Łączenie się z Bogiem powiększa zawsze nasze zdolności działania. Potem zaś wzniosła się ona wraz z waszą [myślą-prośbą] ku Bogu. W ten sposób, dzięki miłości, mogłem służyć równocześnie sprawom Ojca i Moich braci. Czyńcie i wy podobnie w waszym przyszłym życiu.

A teraz proszę was o schronienie na noc dla tych kobiet. Księżyc zachodzi, a pożar opóźnił nasz marsz. Nie możemy więc iść dalej do sąsiedniej miejscowości...»

«Przyjdź! Przyjdź! Jest miejsce dla wszystkich. To my możemy zostać bez dachu nad głową! Nasze domy należą do was. To domy biedne, ale schludne. Przyjdźcie, a zstąpi na nie błogosławieństwo» – wykrzykują wszyscy. I idą powoli dość stromym zboczem do wioski, która w cudowny sposób uniknęła zniszczenia. Potem każdy znika [w domu] swego gospodarza.


   

Przekład: "Vox Domini"