Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

135. ŚMIERĆ DZIADKA MARGCJAMA

Napisane 25 maja 1946. A, 8520-8528

Jezus już opuścił niewiasty. Jest z apostołami, z Izaakiem i Margcjamem. Schodzi [wraz z innymi] z ostatnich wzgórz ku Równinie Ezdrelońskiej. Powoli zapada noc.

Margcjam jest rozradowany, że Pan prowadzi go do jego dziadka. Mniej zadowoleni są apostołowie, którzy sobie przypominają o niedawnym zdarzeniu z Izmaelem. Jednak milczą, poważni, żeby nie zasmucać młodzieńca, który się cieszy, że nie tknął miodu, który dawała mu Porfirea:

«...bo miałem nadzieję, że Pan zaspokoi me serce, umożliwiając mi ujrzenie dziadka. Nie wiem, dlaczego... ale od jakiegoś czasu widzę go w duchu, jakby mnie wzywał. Powiedziałem o tym Porfirei. Ona mi odpowiedziała: „Czuję to samo, gdy Szymon jest daleko”. Ale to nie może być to, o czym ona mówi, bo przedtem nigdy mi się to nie zdarzało.»

«Bo przedtem byłeś dzieckiem. Teraz jesteś mężczyzną i twoja myśl jest bardziej rozwinięta» – mówi mu Piotr.

«Mam jeszcze dwa małe serki i trochę oliwek. To, co mogłem zabrać, bo było moje... dla mojego drogiego dziadka. I mam tunikę konopną i szatę. Porfirea chciała je zrobić dla mnie. Powiedziałem jej jednak: „Jeśli mnie kochasz, zrób je dla starego ojca”. On jest zawsze w łachmanach i tak spocony, w szatach z kiepskiej wełny!... Będzie mu chłodniej.»

«A na razie ty zostajesz bez ubrania i jesteś mokry jak gąbka w tej wełnianej szacie» – mówi mu Piotr.

«O! Nieważne! Dziadek tak często nic nie jadł, żeby mi dać jeść, kiedy przebywałem w lesie... W końcu ja mogę mu coś dać. Gdybym mógł dość zaoszczędzić, żeby go wyzwolić!»

«Ile już nazbierałeś?» – pyta Andrzej.

«Mało. Ze [sprzedanych] ryb odłożyłem sto dziesięć drachm. Niebawem sprzedam baranki i wtedy... Gdybym tak mógł to zrobić przed zimą!...»

«Wy go zabierzecie?» – pyta Natanael Piotra.

«Tak. Nie popadniemy w nędzę, jeśli ten biedny starzec zje kęs naszego chleba...»

«Poza tym... może wykonywać jakieś małe prace... Przyjść do nas, do Betsaidy, prawda, Filipie?»

«Oczywiście, oczywiście... Pomożemy ci, Szymonie, żeby sprawić radość naszemu dobremu Margcjamowi i starcowi...»

«Miejmy nadzieję, że nie ma Giokany» – odzywa się Juda Tadeusz.

«Pójdę przed wami, żeby ich uprzedzić» – mówi Izaak.

Idą szybko, w świetle księżyca... W pewnej chwili Izaak odchodzi, przyspieszając kroku. Za nim podąża wolniej cała grupa. Równina jest zupełnie spokojna. Nawet słowiki milczą.

Posuwają się cały czas naprzód aż do chwili, kiedy dostrzegają dwa cienie biegnące w ich kierunku.

«Jeden to z pewnością Izaak... Drugi – być może Micheasz lub zarządca. Są tego samego wzrostu...» – mówi Jan.

Teraz znajdują się już blisko, całkiem blisko. Idący za Izaakiem zarządca wygląda na ogromnie zmartwionego.

«Nauczycielu... Margcjamie... biedne dziecko!... Chodźcie szybko... Twój dziadek, Margcjamie, jest chory... bardzo chory...»

«O, Panie!...» – woła młodzieniec z bólem.

«Chodźmy, chodźmy... Bądź dzielny, Margcjamie» – mówi Jezus, ujmując jego dłoń i zaczynając niemal biec. Mówi też do apostołów: «Chodźcie za nami.»

«Tak... ale po cichu... z powodu Giokany» – woła zarządca, który zostaje daleko w tyle.

Biedny starzec jest w domu Micheasza. Każdy głupiec, który by tu wszedł, pojąłby w lot, że właśnie umiera. Jest u kresu sił, ma zamknięte powieki, rysy już rozluźnione jak u kogoś, kto właśnie umiera. Jest woskowy, jedynie policzki pozostają czerwono-sine.

Margcjam pochyla się nad posłaniem, wołając do starca:

«Ojcze!... Mój ojcze! To ja, Margcjam! Rozumiesz? Margcjam! Jabes! Twój Jabes!... O! Panie! On mnie już nie słyszy... Chodź tu, Panie... Podejdź tu. Spróbuj Ty... Uzdrów go... Spraw, żeby mnie ujrzał, żeby do mnie przemówił... Czy muszę widzieć, jak umierają wszyscy moi bliscy, nie żegnając się ze mną?...»

Jezus podchodzi. Pochyla się nad umierającym. Kładąc mu dłoń na głowie, mówi: «Synu Mego Ojca, usłysz Mnie.»

Jak ktoś wychodzący z głębokiego snu starzec wydaje głębokie westchnienie, otwiera oczy już bez wyrazu i spogląda niepewnie na dwa pochylone nad nim oblicza. Wydaje się, że chce coś powiedzieć, ale język ma znieruchomiały. Musiał jednak ich rozpoznać, gdyż się uśmiecha i usiłuje ująć ich dłonie, i podnieść je do swoich warg.

«Ojcze... przybyłem... Tak się modliłem, żeby móc tu przyjść!... Chciałem ci powiedzieć... że wkrótce będziemy mieć wystarczająco dużo... żeby dać ci na uwolnienie... żebyś poszedł ze mną do Szymona i do Porfirei, którzy są tacy dobrzy dla twego Jabesa... dla wszystkich...»

Starcowi udaje się poruszyć językiem. Mówi z trudem:

«Niech im Bóg odpłaci... niech ci da nagrodę... Ale jest już za późno... Idę do Abrahama... żeby już nie cierpieć...»

I, zatrwożony, odwraca się w stronę Jezusa pytając:

«Tak jest, prawda?»

«Tak. Bądź spokojny!» – i Jezus wstaje, pełen siły, mówiąc: «Ja, Moją mocą Sędziego i Zbawiciela, odpuszczam ci to, co w twoim życiu popełniłeś jako grzechy lub zaniedbania i uczucia duszy przeciw miłości oraz przeciw temu, który cię nienawidził. Wszystko ci wybaczam, o synu, odejdź w pokoju!»

Jezus wyciągnął ramiona i trzyma je nad posłaniem, jakby był przy ołtarzu, On – Kapłan, poświęcający ofiarę. Margcjam płacze, starzec zaś uśmiecha się łagodnie i szepce:

«Z Twoją pomocą zasypia się w pokoju... Dziękuję, Panie...»

Słabnie... Margcjam woła:

«Ojcze! Ojcze! On umiera! Umiera! Dajmy mu trochę miodu... Ma wysuszony język... Jest mu zimno... Miód ogrzewa...»

Jedną ręką usiłuje znaleźć coś w torbie, podczas gdy drugą podtrzymuje głowę dziadka, która staje się coraz cięższa.

Na progu pojawiają się apostołowie... Obserwują w milczeniu...

«Poszukaj, Margcjamie. Ja podtrzymam dziadka» – odzywa się Jezus, a potem mówi do Piotra: «Szymonie, podejdź tutaj...»

Szymon podchodzi bardzo wzruszony.

Margcjam próbuje dać odrobinę miodu starcowi. Zanurza palec w naczyniu i wyjmuje go pokryty płynnym miodem, aby nim posmarować wargi dziadka. Ten otwiera oczy, patrzy na niego, uśmiecha się i mówi: «Dobre.»

«To dla ciebie... i także świeża konopna szata...»

Starzec podnosi drżącą dłoń i próbuje ją położyć na ciemnej głowie [wnuka], mówiąc:

«Jesteś dobry... lepszy niż miód... To... to twoja dobroć mi pomaga... ale twój miód... już mi nie jest potrzebny... ani czysta szata... Zatrzymaj to... zatrzymaj, z moim błogosławieństwem...»

Margcjam osuwa się na kolana, z głową opartą o brzeg posłania, jęcząc: «Sam! Zostaję sam!»

Szymon przechodzi na drugą stronę posłania i głosem bardziej ochrypłym niż kiedykolwiek, z powodu wzruszenia, mówi głaszcząc głowę Margcjama:

«Nie... Nie sam... Ja cię bardzo kocham. Porfirea cię bardzo kocha... Uczniowie... iluż masz braci... Poza tym... Jezus... Jezus cię bardzo kocha... Nie płacz, mój synu!»

«Twój... syn... tak... szczęśliwy jestem... Panie!... Panie...» – szepcze starzec słabnąc... Czuje, że zbliża się koniec.

Jezus otacza go ramieniem, podnosi, intonuje powoli:

«Wznoszę swe oczy ku górom, skądże nadejdzie mi pomoc...» – i recytuje dalej Psalm 121. Potem przerywa. Obserwuje umierającego w Jego ramionach, uspokojonego tymi słowami... Rozpoczyna Psalm 122. Niewiele jednak odmówił. Gdy bowiem doszedł do czwartego wersetu, przerywa, żeby powiedzieć:

«Odejdź w pokoju, duszo sprawiedliwa!»

I kładzie go powoli, zamykając mu dłonią powieki. To śmierć tak spokojna, że nikt, z wyjątkiem Jezusa, nie zauważył tego przejścia. Jednakże pojmują to z gestu Nauczyciela i podnoszą głosy.

Jezus daje znak, żeby zamilkli. Odwraca się do Margcjama, który płacze z głową opartą o łóżko i niczego nie zauważył. Pochyla się, obejmuje go. Usiłując go podnieść mówi mu:

«Jest już w pokoju, Margcjamie! Nie cierpi już. Oto największa łaska Boga dla niego: śmierć i to – w ramionach Pana! Nie płacz, drogi synu. Spójrz na niego, w jakim jest pokoju... W pokoju... Niewielu w Izraelu otrzymało łaskę, jakiej dostąpił ten sprawiedliwy: umrzeć na piersi Zbawiciela. Chodź tutaj, w Moje ramiona... Nie jesteś sam. Poza tym jest Bóg, a On jest wszystkim i kocha cię za wszystkich ludzi.»

Naprawdę żal patrzeć na biednego Margcjama, który znajduje jeszcze siłę, aby powiedzieć:

«Dziękuję, Panie, żeś przybył... I tobie, Szymonie, żeś mnie tu przyprowadził... I wam wszystkim dziękuję... za to, co daliście mi dla niego... Ale nic się już nie przyda... Jednak... szata – tak... Jesteśmy biedni... Nie możemy go namaścić... O! Mój dziadku! Nie mogę ci dać nawet grobu!... Ale jeśli mi ufacie, jeśli możecie... zapłaćcie, a ja oddam wam w październiku, ile otrzymam za owce i za ryby...»

«No! Masz jeszcze ojca! Ja się wszystkim zajmę! Nawet gdyby trzeba było sprzedać łódź. Wszyscy oddamy cześć starcowi. Trzeba tylko kogoś, kto wyłoży pieniądze... i kogoś, kto da mu grób...» [– mówi Piotr.]

Zarządca odzywa się:

«W Jizreel są uczniowie pośród ludu. Niczego nie odmówią. Zaraz tam pójdę i wrócę w godzinie tercji...»

«Dobrze, ale... faryzeusz?»

«Nie bójcie się. Dałem mu znać, że jest tu umarły. Dlatego też, żeby się nie zanieczyścić, [Giokana] nie wyjdzie już z domu. Odchodzę...»

Pochylony nad dziadkiem Margcjam płacze i głaszcze go, Jezus zaś rozmawia cicho z apostołami oraz z Izaakiem i Micheaszem. Inni chodzą tam i z powrotem, żeby po raz ostatni uczcić swego zmarłego towarzysza.

Tutaj wtrącam uwagę osobistą. Zdarzyło mi się wiele razy być w podobnych okolicznościach. Często zauważałam, że ci, którzy byli obecni, w dobrym zamiarze lub z powodu niedobrej zaciętości, uciszali rozpaczających po stracie krewnego. Porównuję to zachowanie z łagodnością Jezusa, który współczuje cierpiącemu sierocie i nie oczekuje od niego nienaturalnego heroizmu... O iluż sprawach poucza każda postawa Jezusa!...


   

Przekład: "Vox Domini"