Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

142. W OSADZIE PRZED HIPPOS

Napisane 26 czerwca 1946. A, 8605-8619

Hippos nie leży nad brzegiem jeziora, jak sądziłam patrząc na domy niemal graniczące z jeziorem, na jego południowo-wschodnim brzegu. Słowa uczniów zwracają na to moją uwagę. To skupisko domów jest jakby przednią strażą Hipposu – miasta leżącego w głębi lądu. To jak Ostia dla Rzymu lub Lido dla Wenecji. [Domy te] stanowią dla miasta na lądzie połączenie z jeziorem. Tędy wiedzie droga, pozwalająca na przywóz i wywóz [towarów]. Dzięki niemu skraca się podróż po tym regionie, na przeciwległy brzeg Galilei. Wreszcie – jest to teren spacerowy dla próżniaków z miasta oraz miejsce zaopatrywania się w ryby, dostarczane przez wielu rybaków z tej osady.

W spokojny wieczór dopływają w pobliże niewielkiego naturalnego portu, uformowanego w korycie potoku. Jest obecnie wyschnięty. Na odległość kilku metrów wpływa [do tego koryta] jasnobłękitna woda jeziora. Teraz nie odpycha jej woda potoku.

Są tu domy i domki ogrodników i rybaków. Ci drudzy eksploatują pełne ryb wody, pierwsi zaś – skrawek ziemi żyznej i wilgotnej z powodu bliskości wód. Leży on między brzegiem a lądem. Ciągnie się dalej, bardziej na północ niż na południe. Gwałtownie zaś kończy się tam, gdzie zaczynają się wysokie skały spadające niemal pionowo do jeziora. To z nich stoczyły się świnie dzięki cudowi w Gergesie.

Z powodu pory dnia mieszkańcy są na tarasach lub w ogrodach. Spożywają właśnie wieczerzę. Ogrody mają niskie parkany, a tarasy – niezbyt wysokie murki. Dzięki temu mieszkańcy widzą małą flotyllę wpływającą do portu. Jedni z ciekawości, a inni dlatego że ich znają, wstają i wychodzą im na spotkanie.

Jeden z rybaków stwierdza:

«To łódź Szymona, syna Jony, a druga – Zebedeusza. To może być tylko Rabbi, który tu przybył ze Swymi uczniami.»

«Niewiasto, weź zaraz dziecko i chodź ze mną. To zapewne On. Uzdrowi je. To anioł Boży nam Go sprowadza» – mówi ogrodnik do swej małżonki, która ma twarz spaloną od łez.

«Jeśli chodzi o mnie, to wierzę. Pamiętam tamten cud! Wszystkie świnie!.. Świnie gaszące w wodzie żar demonów, które w nie weszły... To musiała być wielka męczarnia dla tych zwierząt, tak stroniących od czystości, kiedy się rzucały do wody...» – mówi jakiś mężczyzna, który nadbiega i ogłasza przybycie Nauczyciela.

«O! Dobrześ powiedział! To na pewno musiała być udręka. Byłem tam i ja. Pamiętam to. Ich ciała kopciły, dym unosił się ponad wodą. Jezioro stało się cieplejsze niż wody Chamat. A gdzie przebiegły – tam drzewa i trawy uległy spaleniu.»

«Ja tam też byłem i nic nie zauważyłem...» – mówi trzeci.

«Nic? W takim razie masz łuski na oczach! Popatrz! Stąd to widać. Widzisz tam w dole ten wyschnięty potok? Idź tam, popatrz bliska i uświadom sobie, czy...»

«Ależ nie! Tamto zniszczenie to dzieło rzymskich żołnierzy. Szukali wtedy tego łajdaka, w zimne noce miesiąca Tebet. Koczowali tam i rozpalili ten ogień.»

«I spalili cały las, żeby rozpalić ognisko? Zobacz, ilu drzew tam brakuje!»

«Las!? Dwa albo trzy dęby!»

«I to ci się wydaje mało?»

«Nie, ale wiadomo! Dla nich nasza własność to ściółka. Są panami i uciskają nas. Ach! Jak długo to potrwa...»

Wymiana zdań przechodzi z terenu duchowego na polityczny.

«Kto mnie zaprowadzi do Rabbiego? Litości dla ślepca! Gdzie On jest? Powiedzcież mi. Szukałem Go w Jerozolimie, w Nazarecie, w Kafarnaum. Za każdym razem kiedy tam dochodziłem, Jego już nie było... Gdzie On jest? O! Litości!»

To jakiś mężczyzna w wieku około czterdziestu lat skarży się, idąc po omacku, z kijem w dłoni. Spadają na niego zniewagi tych, których swym kijem uderza w nogi lub ramiona. Nikt jednak nie ma litości i wszyscy, przechodząc, potrącają go. Ani jedna ręka nie wyciąga się, żeby go poprowadzić.

«Rabbi! Rabbi! Ak-ak, il-il-leee! – usiłuję oddać słowem głośny krzyk wydawany przez niewiasty. Ale to nie jest słowo, lecz okrzyk. Przypomina raczej odgłos wydawany przez niektóre ptaki, a nie przez ludzi.

«Pobłogosławi nasze dzieci!»

«Jego słowo rozweseli owoc noszony w moim łonie. Ciesz się, moje dziecko! Przemówi do ciebie Zbawiciel» – mówi małżonka o kwitnącym wyglądzie, gładząc wydatny brzuch pod szeroką szatą.

«O! Być może uczyni płodnym moje [łono]! To byłaby radość i pokój dla Elizeusza i dla mnie. Chodziłam wszędzie, gdzie kobieta – jak mówią ludzie – może stać się płodną. Piłam wodę ze studni przy grobie Racheli i ze strumyka przy grocie, w której Matka Go zrodziła... Byłam w Hebronie, żeby przez trzy dni zbierać ziemię z miejsca, w którym się narodził Chrzciciel... Jadłam owoce z dębu Abrahama i płakałam, wzywając Abla w miejscu, na którym został zrodzony i zabity... Próbowałam wszystkich świętych środków, wszystkich cudowności – ziemskich i niebieskich – i lekarzy, i lekarstw, i składania ślubów, i modlitw, i ofiar... Ale moje łono nie otwarło się na nasienie. Elizeusz ledwie mnie znosi. Jeszcze trochę, a znienawidzi mnie! Niestety!» – mówi niewiasta ze zmarszczkami.

«Już jesteś stara, Sello! Pogódź się z tym!» – mówią jej z litością – pomieszaną z lekkim wyrazem pogardy albo z widocznym poczuciem wyższości – kobiety, które przechodzą albo z brzuchami wzdętymi z powodu macierzyństwa, albo z niemowlętami karmionymi mlekiem z wydatnych piersi.

«Nie! Nie mówcie tak! On wskrzesił umarłych! Czy nie mógłby przywrócić życia moim wnętrznościom?» [– broni się Sella.]

«Przejście! Przejście! Zróbcie miejsce dla mojej chorej matki!» – woła jakiś młodzieniec, trzymając drążki prowizorycznych noszy, podtrzymywanych z drugiej strony przez bardzo smutną dziewczynkę. Na noszach leży niewiasta jeszcze młoda, lecz mająca wygląd żółtawego szkieletu.

«Trzeba Mu powiedzieć o biednym Janie. Pokazać Mu miejsce, gdzie się znajduje. To najbardziej nieszczęśliwy ze wszystkich, bo jako trędowaty nie może iść na poszukiwanie Nauczyciela...» – mówi starszy mężczyzna otaczany powszechnym szacunkiem.

«Najpierw my! Najpierw my! Jeśli pójdzie do Hipposu, to wszystko stracone. Ludzie z miasta Go zabiorą, a my jak zwykle zostaniemy w tyle.»

«Ale co tam się dzieje? Dlaczego te niewiasty tak krzyczą na brzegu?»

«Bo są szalone!»

«Nie. To okrzyki radości! Biegnijmy...»

Droga zamienia się w rzekę ludzi, która płynie w kierunku brzegu jeziora i [wyschniętego] potoku. Tam został zablokowany Jezus ze Swymi [uczniami] przez pierwsze przybyłe osoby.

«Cud! Cud! Został uzdrowiony syn Elizy, porzucony przez lekarzy! Rabbi go uzdrowił, wkładając mu ślinę do gardła.»

Krzyki niewiast stają się coraz bardziej przenikliwe i ostre, pomieszane z potężnymi ‘hosanna’ mężczyzn.

Jezus jest dosłownie przygnieciony, pomimo Swego wysokiego wzrostu. Apostołowie usiłują na wszelkie sposoby Go uwolnić. Ale jak to zrobić!

Uczennice z Maryją zostały oddzielone od apostołów. Dziecko w ramionach Marii Alfeuszowej płacze, przestraszone. Jego krzyki przyciągają uwagę ludzi i jak zwykle odzywa się jakiś ‘dobrze poinformowany’:

«O! Jest też Matka Rabbiego i matki uczniów!...»

«Które to? Która to jest?»

«[Jego] Matka to ta blada i jasnowłosa, odziana w len... a matki uczniów... to te starsze. Jedna ma na rękach dziecko, a druga niesie kosz na głowie.»

«A kim jest ten mały?» [– pytają ludzie.]

«Pewnie syn! Czy nie słyszycie, że Ją nazywa mamą?»

«Czyj syn? Najstarszej? To niemożliwe!»

«Młodej. Widzisz, że chce iść do Niej?»

«Nie. Rabbi nie ma braci. Wiem to z pewnego źródła.»

Jezus po uwolnieniu się, nie bez wysiłku, dochodzi do noszy niesionych przez dzieci i uzdrawia chorą. Niewiasty zaś, które usłyszały rozmowę, idą zaciekawione do Maryi. Jedna z nich nie czyni tego z ciekawości. Upada na twarz u stóp Maryi, mówiąc:

«W imię Twego macierzyństwa, miej litość nade mną!»

To bezpłodna niewiasta [– Sella]. Maryja pochyla się i pyta:

«Czego chcesz, siostro?»

«Być matką... Dziecka!... Jednego!... Jestem znienawidzona z powodu bezpłodności. Wierzę, że Twój Syn wszystko może. A mając wiarę tak wielką w Niego, myślę, że skoro się z Ciebie zrodził, uczynił Cię świętą i potężną jak On sam. Teraz proszę Cię... przez Twe radości Matki... proszę Cię, spraw, żebym była płodną. Dotknij mnie Swą ręką, a będę szczęśliwa...»

«Twoja ufność jest wielka, niewiasto, ale trzeba ją pokładać w Tym, który ma do niej prawo: w Bogu. Chodź więc do Mojego Jezusa...»

I ujmuje ją za rękę, prosząc z pełnym wdzięku naleganiem o pozwolenie na przejście, żeby dojść do Jezusa. Inni uczniowie podążają za Nią – przesmykiem, jaki się utworzył pomiędzy ludźmi. Również inne niewiasty przybiegają do Maryi i cały czas idąc, pytają Marię Alfeuszową, kim jest chłopiec, którego trzyma ponad tłumem.

«To dziecko, którego matka już nie kocha. Przyszło szukać miłości u Rabbiego...» [ – wyjaśnia Maria Alfeuszowa.]

«Dziecko, którego matka już nie kocha?!»

«Słyszałaś, Zuzanno?»

«Kim jest ta hiena?»

«O! A ja tak płonę pragnieniem posiadania [dzieci]! Daj, daj mi to dziecko, niech je choć raz ucałuję!...»

I Sella, niewiasta bezpłodna, wyrywa – można tak powiedzieć – dziecko z rąk Marii Alfeuszowej. Tuli je do serca. Usiłuje iść dalej za Maryją. Kiedy jednak puściła dłoń Maryi, żeby wziąć na ręce dziecko, została od Niej oddzielona.

[Maryja mówi:] «Jezu, posłuchaj. Jest tu niewiasta, która prosi o łaskę. Jest bezpłodna...»

«Nie przeszkadzaj Nauczycielowi z jej powodu, niewiasto. Jej wnętrzności obumarły» – odzywa się ktoś, kto nie wie, że rozmawia z Matką Boga. Ale potem zmieszany z powodu swej pomyłki, o której ktoś go powiadomił, chciałby całkiem się skurczyć i zniknąć. Jezus zaś odpowiada i jemu, i błagającej niewieście słowami:

«Ja jestem Życiem. Niewiasto, niech ci się stanie to, o co prosisz.» I kładzie na chwilę dłoń na głowie Selli.

«Jezusie, synu Dawida, ulituj się nade mną!» – woła niewidomy, który powoli dołączył do tłumu. Stojąc z tyłu wykrzykuje swą prośbę.

Jezus akurat pochylał się, żeby wysłuchać błagalnych słów Selli. Podnosi głowę i patrzy w stronę miejsca, z którego w regularnych odstępach, jakby głosem tonącego, dochodzą do Niego słowa niewidomego.

«Co chcesz, żebym ci uczynił?» – woła do niego.

«Żebym przejrzał. Jestem w ciemnościach.»

«Ja jestem Światłem. Chcę tego!»

«Ach! Widzę! Widzę! Znowu widzę! Pozwólcie mi przejść, żeby ucałować stopy Pana!»

«Nauczycielu, wszystkich ich uzdrowiłeś. Ale jest jeszcze trędowaty w szałasie, w lesie. Nie przestaje nas prosić, żebyśmy Cię do niego zaprowadzili...»

«Chodźmy! Chodźmy! Pozwólcie Mi iść. Nie pokaleczcie się! Jestem tu dla wszystkich... Chodźmy, zróbcie przejście. Poranicie niewiasty i dzieci. Nie odejdę od razu. Pozostanę do jutra, a potem będę w tej okolicy przez pięć dni. Będziecie mogli, jeśli zechcecie, chodzić za Mną...»

Jezus usiłuje zapanować nad tłumem i zapobiec wyrządzeniu sobie krzywdy przez mieszkańców, chcących skorzystać z Jego przybycia. Jednak tłum jest jak przemieszczająca się miękka substancja, która ponownie powraca i otacza Go ze wszystkich stron. Są jak lawina, która przez naturalne prawo może się jedynie zwiększać, kiedy się posuwa naprzód. Są jak przyciągane przez magnes opiłki żelaza... I marsz jest powolny, skrępowany, męczący... Wszyscy są spoceni, apostołowie krzyczą, szturchają łokciami w piersi, kopią po nogach, żeby zrobić przejście... Daremne wysiłki! Na przejście dziesięciu metrów potrzeba kwadransa.

Jakiejś niewieście w wieku około czterdziestu lat udaje się dzięki wytrwałości utorować sobie drogę do Jezusa i dotknąć Jego łokcia.

«Czego chcesz, niewiasto?» [– pyta Jezus.]

«Tego dziecka... dowiedziałam się... Jestem wdową, bezdzietną... Pamiętaj o mnie. Jestem Sara z Afek, wdowa po sprzedawcy mat... Pamiętaj. Mam dom blisko placu czerwonego źródła, ale posiadam też winnice i las. Mam co ofiarować komuś osamotnionemu... i byłabym szczęśliwa...»

«Będę pamiętał, niewiasto. Niech twoja litość przyniesie ci błogosławieństwo» [– odpowiada jej Jezus.]

Osada ciągnie się raczej równolegle niż prostopadle do jeziora. Szybko się przez nią przechodzi i dociera do pól. Dochodzą o zachodzie słońca. Nie ma zmroku, gdyż blask księżyca zastępuje niepostrzeżenie światło zachodzącego [słońca]. Idą w kierunku odgałęzień wysokiej skały, które na południu dotykają jeziora. W zboczach znajdują się groty. Nie wiem, czy są naturalne czy też wydrążone specjalnie w skałach. Liczne są obmurowane i wybielone na zewnątrz. To z pewnością groby.

«Oto jesteśmy! Zatrzymajmy się, aby uniknąć zarażenia. Jesteśmy przy grobie żyjącego i to godzina, kiedy podchodzi do tej skały wziąć to, co jest mu przynoszone. Był bogaty, wiesz? Pamiętam to. Był też dobry. Teraz jest święty. Im bardziej ból go dotykał, tym sprawiedliwszy się stawał. Nie wiemy, jak to się stało, że jest trędowaty. Mówi się, że to z powodu pielgrzymów, którym udzielił noclegu. Szli do Jerozolimy – tak mówią. Wyglądali na zdrowych, ale z pewnością byli trędowaci. Rzeczywiście, po ich odejściu wystąpił trąd. Najpierw u niewiasty i sług, potem u dzieci, w końcu – u niego. U wszystkich. Najpierw na rękach tych, którzy myli pielgrzymom stopy i czyścili szaty. To dlatego mówi się, że to oni byli przyczyną tego wszystkiego. Dzieci, było ich troje, umarły w krótkim czasie. Potem matka – raczej z bólu niż od choroby... On... Kiedy kapłan ogłosił ich wszystkich trędowatymi, kupił ten kawałek zbocza dzięki swym odtąd bezużytecznym bogactwom i kazał tam umieścić zapasy dla niego i dla jego [rodziny]... także dla sług... i motyki... i kilofy... i zaczął wykuwać groby... jeden po drugim... i wszystkich w nich umieścił: swoje dzieci, małżonkę, sługi... Został całkiem sam i ubogi, bo z czasem wszystko się wyczerpało... Trwa to już piętnaście lat... A jednak... nigdy żadnej skargi. Był uczony. Powtarza Pisma z pamięci. Mówił je gwiazdom, roślinom, drzewom, ptakom. Mówi do nas... i tak wiele możemy się od niego nauczyć. Pociesza nas w bólach... on... rozumiesz? On pociesza nas w boleściach. Przychodzą ludzie z Hipposu i z Gamali, a nawet z Gergesy i Afek, żeby go słuchać. Kiedy dowiedział się o cudzie [uwolnienia] dwóch opętanych... O! Zaczął głosić wiarę w Ciebie. Panie, to właśnie dzięki temu biednemu trędowatemu ludzie pozdrowili Cię imieniem Mesjasza, niewiasty powitały Cię jako zwycięzcę i króla, a nasze dzieci znają Twoje Imię i wiedzą, żeś jest Świętym Izraela...»

Powiedział to w imieniu wszystkich starzec, który już wcześniej mówił o Janie.

«Czy go uzdrowisz?» – pyta wielu.

«Pytacie o to? Okazuję litość grzesznikom, a nie miałbym jej mieć dla sprawiedliwego? Ale to chyba on idzie tam, przez krzaki?...»

«To z pewnością on. Jakiż masz wzrok, Panie! My słyszymy odgłos, ale nic nie widzimy...»

Odgłos milknie. Zapada cisza. Wszyscy czekają...

Jezus jest dobrze widoczny, sam, nieco na przedzie, gdyż wyszedł na skałę, na której położono żywność. Inni, w półmroku kilku drzew, giną pośród ich pni i krzewów. Nawet dzieci się uspokoiły, bo albo zasnęły w ramionach matek, albo się wystraszyły ciszą, grobami, dziwacznymi cieniami wywoływanymi przez światło księżyca, który oświetla drzewa i skały.

Ze swej kryjówki trędowaty musi widzieć Jezusa i to dobrze Go widzieć. Piękna jest wysoka i pełna majestatu postać Pana, cała biała w blasku księżyca. Z pewnością zmęczone spojrzenie trędowatego krzyżuje się z promiennym spojrzeniem Jezusa. Jakim językiem przemawiają boskie źrenice, duże i błyszczące jak gwiazdy? Co mówią usta, które otwierają się w pełnym miłości uśmiechu? A serce?... zwłaszcza serce Chrystusa? To tajemnica. To jedna z tych licznych tajemnic duchowych spotkań Boga i dusz. Jest pewne, że trędowaty pojmuje, bo wydaje okrzyk:

«Oto Baranek Boży! Oto Ten, który przyszedł, żeby uzdrowić wszelki ból świata! Jezu, błogosławiony Mesjaszu, nasz Królu i nasz Zbawicielu, ulituj się nade mną!»

«Czego chcesz? Jak możesz wierzyć w Nieznanego i widzieć w Nim Oczekiwanego? Kimże jestem dla ciebie? Nieznanym...»

«Nie. Ty jesteś Synem Boga żywego. Jak mogę Go znać i widzieć? Nie wiem. Tu, w moim wnętrzu, jakiś głos woła: „Oto Oczekiwany! Przyszedł, aby wynagrodzić twą wiarę”. Nieznany? Tak. Nikt nie poznał oblicza Bożego. Jesteś „Nieznanym” z powodu Twego wyglądu. Ale znana jest Twoja Natura, Twoja Rzeczywistość: Jezus, Syn Ojca, Słowo Wcielone i Bóg, jak Ojciec. Oto Kim jesteś. I jako Takiego Cię pozdrawiam i proszę, wierząc w Ciebie.»

«A gdybym nic nie mógł uczynić i zawiódłbyś się w swej wierze?» [– stawia mu pytanie Jezus.]

«Powiedziałbym, że to wola Najwyższego. Nadal bym wierzył i kochał, ufając zawsze Panu.»

Jezus odwraca się do tłumu, który w skupieniu słucha tego dialogu, i mówi:

«Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, że ten człowiek posiada wiarę, która przenosi góry. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, że prawdziwa miłość, prawdziwa wiara i prawdziwa nadzieja umacnia się w bólu bardziej niż w radości. Nadmiar bowiem radości jest często zgubą dla ducha jeszcze nie uformowanego. Łatwo jest wierzyć i być dobrym, kiedy życie jest jednym ciągiem dni podobnych, jeśli nie radosnych, to przynajmniej spokojnych. Jeśli jednak ktoś potrafi wytrwać w wierze, nadziei i miłości nawet wtedy, gdy choroby, nędza, śmierć, nieszczęścia przynoszą mu samotność, opuszczenie, oddalenie od całego świata i jeśli mówi tylko: „Niechaj się stanie to, co Najwyższy uważa za pożyteczne dla mnie”, naprawdę zasługuje nie tylko na pomoc Boga. Dla niego – Ja wam to mówię – w Królestwie Niebieskim już jest dla niego przygotowane miejsce. On nie pozna pobytu w czyśćcu. Jego sprawiedliwość usunęła bowiem wszystkie długi przeszłego życia. Mężu, mówię ci: „Idź w pokoju, gdyż Bóg jest z tobą!”»

Mówiąc to, Jezus odwraca się i wyciąga ramiona do trędowatego. Można powiedzieć, że przyciąga go Swoim gestem. Kiedy trędowaty jest już całkiem blisko, dobrze widoczny, Jezus rozkazuje:

«Chcę tego! Bądź oczyszczony!...»

I wydaje się, że księżyc swymi srebrzystymi promieniami oczyszcza i zmiata krosty, rany, guzy, skorupy potwornej choroby. Ciało odnawia się i odzyskuje zdrowie. To starzec pełen godności, o wyglądzie ascetycznym, szczupły. Dowiadując się o cudzie z okrzyków ‘hosanna’ tłumu, pochyla się, żeby ucałować ziemię, gdyż nie może dotknąć ani Jezusa, ani nikogo innego, nim upłynie czas przepisany przez Prawo.

«Wstań. Przyniosą ci czyste ubranie, abyś mógł iść do kapłana. Ale umiej zawsze kroczyć w czystości ducha w obliczu twego Boga. Żegnaj, mężu. Pokój niech będzie z tobą!»

Jezus przyłącza się do tłumu i powraca powoli do wioski, żeby odpocząć.


   

Przekład: "Vox Domini"