Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

146. W KIERUNKU GAMALI

Napisane 3 lipca 1946. A, 8662-8671

Zapada zmierzch. Przynosi bryzę, która odświeża po tak wielkim upale, a półmrok daje ulgę po tak wielkim słońcu. Jezus żegna się z mieszkańcami Hipposu. Jest zdecydowany nie opóźniać Swego odejścia, gdyż chce być w Kafarnuam w dniu szabatu.

Ludzie odchodzą z żalem. Niektórzy upierają się, żeby iść z Nim aż za miasto. Pośród nich jest niewiasta z Afek. To wdowa, która w osadzie nad jeziorem prosiła Pana, żeby ją wybrał na opiekunkę małego Alfeusza nie chcianego przez matkę. Przyłączyła się do uczennic, jakby była jedną z nich i tak się z nimi zżyła, że traktują ją jak członka rodziny. Teraz idzie z Salome. Nie przestaje rozmawiać z nią po cichu. Dalej, w tyle, jest Maryja ze szwagierką. Dostosowują krok do dziecka, które idzie, podając dłonie obydwu, i zabawia się skakaniem na każdy przydrożny kamień, z pewnością położony przez Rzymian dla wyrównania bruku.

Chłopiec śmieje się i mówi za każdym razem:

«Widzisz, jak jestem dzielny? Zobacz, zobacz!»

To zabawa, jak myślę, wszystkich dzieci na świecie, prowadzonych za ręce przez tych, których serdeczność odczuwają. I dwie święte istoty, które trzymają chłopca, okazują wielkie zainteresowanie dla jego zabawy, chwalą go za zwinność skoków. Biedny malec rozkwitł w czasie tych kilku dni życia spokojnego i serdecznego. Ma radosne spojrzenie szczęśliwych dzieci, a jego srebrzysty uśmiech czyni go jeszcze piękniejszym i przede wszystkim bardziej dziecięcym. Stracił wygląd małego mężczyzny, przedwcześnie dorosłego i smutnego, jaki miał, odchodząc z Kafarnaum.

Maria Alfeuszowa zauważa to i – słysząc, co mówi Sara, wdowa – odzywa się do swej szwagierki:

«To by było piękne! Na miejscu Jezusa dałabym jej go.»

«On ma matkę, Mario...» [– zauważa Maryja.]

«Matkę? Nie mów tak! Wilczyca jest bardziej matczyna niż ta nieszczęsna.»

«To prawda. Ale chociaż nie jest świadoma swych obowiązków wobec syna, to zawsze ma do niego prawa...»

«Hmmm! Żeby mu zadawać ból! Spójrz, jak dobrze teraz wygląda!»

«Widzę. Ale... Jezus nie ma prawa odbierać dzieci ich matkom, nawet po to, żeby je dać takim niewiastom, które by je kochały» [– argumentuje dalej Maryja.]

«Ludzie także nie powinni mieć prawa... Dość. Ja wiem...» [– mówi Maria Alfeuszowa.]

«O! Rozumiem cię... Chcesz Mi powiedzieć: ludzie także nie powinni mieć prawa odebrać Ci Twego Syna, a jednak to uczynią... Ale czyniąc to, przez akt po ludzku okrutny, wywołają nieskończone dobro. . Tu jednak nie wiem, czy byłoby dobrem dla tej niewiasty [odebranie jej syna]...»

«Ale dla dziecka – tak. Ale dlaczego... powiedział nam tę straszną rzecz? Nie mam spokoju, odkąd o tym wiem...» [– wyznaje Maria Alfeuszowa.]

«Czy nie wiedziałaś już wcześniej, że Odkupiciel ma cierpieć i umrzeć?» [– pyta Maryja.]

«Oczywiście, że wiedziałam o tym! Ale nie wiedziałam, że to ma być Jezus. Ja Go bardzo kocham, wiesz? Bardziej niż własne dzieci. Taki piękny, taki dobry... O! Zazdrościłam Ci Go, moja Maryjo, kiedy był mały, i potem, zawsze... zawsze... Zwracałam przy Nim uwagę nawet na przeciąg i... nie mogę myśleć, że będzie dręczony...» – Maria, [córka] Kleofasa, płacze zakrywając się welonem.

Maryja, Matka, pociesza ją:

«Moja Mario, nie patrz na to od strony ludzkiej. Pomyśl o owocach tego... Pomyśl, jak Ja patrzę na zachód słońca każdego dnia... Kiedy zamiera światło, mówię sobie: jeden dzień mniej posiadania Jezusa... O! Mario! To coś, za co ponad wszystko dziękuję Najwyższemu: że Mi pozwolił osiągnąć miłość doskonałą, najdoskonalszą, jaką może posiadać stworzenie. Ona Mi pozwala uzdrawiać i umacniać Moje serce, mówiąc: „Jego cierpienie i Moje jest pożyteczne dla Moich braci i dlatego niech będzie błogosławiona ta Boleść”. Gdybym nie kochała bliźniego w ten sposób... nie mogłabym myśleć, że zadadzą śmierć Jezusowi...»

«Ale jaką w takim razie miłość posiadasz? Jaką miłość trzeba mieć, żeby wypowiadać takie słowa? Żeby... żeby... żeby nie uciec z własnym dzieckiem dla obronienia Go, mówiąc bliźniemu: „Najbliższą Mi istotą jest Mój syn i kocham Go ponad wszystko.”»

ALIGN="LEFT">«Bóg powinien być kochany ponad wszystko.»

«On jest Bogiem» [– stwierdza Maria Alfeuszowa.]

«On czyni wolę Ojca, a Ja wraz z Nim. Jaka jest ta Moja miłość? Jaką miłość trzeba posiadać, żeby wypowiadać takie słowa? Miłość jednoczącą z Bogiem. Trzeba całkowitej jedności, całkowitego oddania się. Trzeba być zatraconym w Nim, być już wyłącznie Jego cząstką, jak twoja ręka jest częścią ciebie i czyni to, co twoja głowa zarządza. Oto Moja miłość... i taką miłość trzeba mieć, żeby zawsze z dobrą wolą spełniać Wolę Boga.»

«Ale Ty – to Ty. Ty jesteś błogosławioną pośród wszystkich stworzeń. Z pewnością byłaś już taką, nim posiadałaś Jezusa, gdyż Bóg Cię wybrał, żebyś Go miała, i Tobie jest łatwo...»

«Nie, Mario. Ja też jestem Niewiastą i Matką jak każda inna kobieta i matka. Dar Boży nie niszczy [natury] stworzenia. Ono ma swą ludzką naturę jak każde inne, nawet jeśli dar Boży daje mu wyższą duchowość. Wiesz teraz, że musiałam przyjąć ten dar w sposób dobrowolny wraz z wszystkimi konsekwencjami, jakie za sobą pociągał. Każdy dar Boży jest wielkim błogosławieństwem, to prawda, lecz jest też wielkim zobowiązaniem. Bóg nie zmusza żadnego człowieka do przyjmowania Jego darów. On pyta tylko stworzenie. A jeśli ono odpowie: ‘nie’ duchowemu, mówiącemu do niego głosowi, Bóg nie przymusza. Wszystkie dusze, co najmniej jeden raz w życiu są pytane przez Boga, czy...»

«O! Co do mnie – nie! On nigdy mnie o nic nie pytał!» – woła pewnie Maria Alfeuszowa.

Dziewica Maryja łagodnie uśmiecha się i odpowiada:

«Nie spostrzegłaś tego, a twoja dusza odpowiedziała, zanim to zauważyłaś, a to dlatego, że bardzo kochasz Pana.»

«Mówię Ci, że On nigdy do mnie nie mówił!...»

«A dlaczego jesteś uczennicą Jezusa? Dlaczego w takim razie tak gorąco pragniesz, żeby wszyscy twoi synowie byli uczniami Jezusa? Ty wiesz, co oznacza pójście za Nim, a jednak chcesz, żeby twoi synowie szli za Nim.»

«Oczywiście, że wszystkich chciałabym Mu dać. Wtedy naprawdę mogłabym powiedzieć, że oddałam synów Światłości. I modlę się, modlę, żebym ich mogła dla Niej zrodzić, dla Jezusa, przez prawdziwe wieczne macierzyństwo.»

«Widzisz? I skąd to? Otóż Bóg zapytał cię pewnego dnia: „Mario, czy oddałabyś Mi synów, żeby byli sługami nowego Jereruzalem?” A ty odpowiedziałaś: „Tak, Panie”. I nawet teraz, kiedy wiesz, że uczeń nie przewyższa Nauczyciela, odpowiadasz Bogu, który pyta cię jeszcze dla wypróbowania twej miłości: „Tak, mój Panie. Chcę teraz, żeby byli Twoi!” Prawda, że tak jest?»

«Tak, Maryjo. Tak, to prawda. Jestem tak nieoświecona, że nie udaje mi się pojąć tego, co się dzieje w duszy. Ale kiedy Jezus lub Ty skłaniacie mnie do rozmyślania nad tym, mówię, że to prawda, że to na pewno prawda. Mówię, że... chciałabym, żeby zostali raczej zabici przez ludzi, niż żeby byli nieprzyjaciółmi Boga... Oczywiście... gdybym widziała, jak umierają... tak... o! Ale Pan... pomógłby mi, prawda? Pan w takiej godzinie... albo On dopomoże tylko Tobie?»

«On dopomoże wszystkim Swoim wiernym córkom, które staną się męczennicami duchem, umysłem lub ciałem dla Jego chwały.»

«A kto ma być zabity?» – pyta dziecko, które słysząc ich rozmowę przestało skakać i całe zamieniło się w słuch. I pyta dalej, trochę z ciekawości, a trochę ze strachu, rozglądając się wokół siebie i patrząc na pola, które ogarnia mrok:

«Są tu złodzieje? Gdzie są?»

«Nie ma złodziei, Moje dziecko. I na razie nikt nie zostanie zabity. Skacz, skacz...» – odpowiada Najświętsza Maryja.

Jezus, który był na samym przedzie, zatrzymał się, żeby dołączyć do niewiast. Z tych, którzy szli za Nim od Hipposu, pozostało jeszcze trzech mężów i wdowa. Inni zdecydowali się, jeden po drugim, zostawić Go i wrócić do miasta.

Dwie grupy łączą się. Jezus mówi:

«Zostańmy tutaj w oczekiwaniu na księżyc. Potem wyruszymy, żeby o świcie dotrzeć do Gamali.»

«Ale, Panie! Czy nie pamiętasz, jak Cię stamtąd wyrzucili? Błagali Cię, żebyś odszedł...»

«I cóż z tego? Odszedłem, a teraz wracam. Bóg jest cierpliwy i roztropny. W tamtej chwili, we wzburzeniu, nie umieli przyjąć Słowa, które trzeba słuchać z duszą spokojną, żeby mogło przynieść owoce. Pamiętacie Eliasza i jego spotkanie z Panem na Horebie? Pomyślcie, że Eliasz miał już duszę rozmiłowaną w Panu i przyzwyczajoną do słuchania Go. Ale Pan do niego przemówił dopiero w spokoju lekkiej bryzy, kiedy jego dusza wypoczywała po wzburzeniu. Przemówił, gdy pokój ogarnął stworzenia i jego uczciwe ja. W tym regionie trwało wzburzenie spowodowane wspomnieniem przejścia tędy legionu demonów. Przejście Boga wywołuje pokój, przejście zaś szatana – wzburzenie. Pan czekał więc, aż zaniknie ten zamęt i aż się ponownie pojawi jasność w sercu i umyśle, żeby powrócić do mieszkańców Gamali, którzy są nadal Jego dziećmi. Nie bójcie się. Oni nie wyrządzą wam krzywdy!»

Wdowa z Afek podchodzi, upada na twarz: «A do mnie nie przyjdziesz, Panie? W Afek jest też mnóstwo dzieci Bożych...»

«Droga jest trudna, a czas – krótki. Mamy ze sobą niewiasty i musimy powrócić przed dniem szabatu do Kafarnaum. Nie nalegaj, niewiasto» – mówi stanowczo Iskariota, chcąc ją odtrącić.

«To dlatego że... chciałam Go przekonać, że mogłabym się dobrze zająć dzieckiem» [– wyjaśnia niewiasta.]

«Ale on ma matkę, rozumiesz?» – mówi znowu niegrzecznie Iskariota. Jezus pyta upokorzoną niewiastę:

«Czy znasz krótszą drogę pomiędzy Gamalą i Afek?»

«O! Tak! Droga jest górzysta, ale dobra. Chłodna, bo prowadzi przez las. Poza tym dla niewiast – ja zapłacę – można wziąć osły...»

«Przyjdę do ciebie, żeby cię pocieszyć, nawet jeśli nie mogę dać ci dziecka, bo ma matkę. Ale obiecuję ci, że kiedy Bóg uzna, że niekochane dziecko ma znaleźć miłość, pomyślę o tobie» [– zapewnia ją Jezus.]

«Dziękuję, Nauczycielu. Jesteś dobry» – mówi wdowa i rzuca na Judasza spojrzenie, które znaczy: „A ty jesteś zły”.

Dziecko słuchało i zrozumiało, przynajmniej częściowo. Przywiązało się do wdowy, która je zdobyła pieszczotami i smakowitymi kęsami jedzenia. Teraz zaś – trochę przez naturalny odruch zastanowienia, a trochę przez naśladownictwo właściwe dzieciom – powtarza dokładnie to, co uczyniła wdowa. Zamiast jednak upaść na twarz do stóp Jezusa czepia się Jego kolan. Podnosi twarz, oświetloną blaskiem księżyca, i mówi:

«Dziękuję, Nauczycielu, jesteś dobry.»

Ale nie ogranicza się do tego. Chce jasno wyrazić, co myśli, dlatego kończy słowami: «A ty jesteś zły.»

I kopie Iskariotę, żeby nie było żadnej pomyłki co do osoby.

Tomasz śmieje się głośno, zarażając innych. Mówi: «Biedny Judasz! Trzeba jednak powiedzieć, że dzieci cię nie lubią! Za każdym razem gdy cię jedno z nich ocenia, to zawsze źle!...»

Judasz ma niewielkie poczucie humoru. Ujawnia swój gniew: gniew niesłuszny, nieproporcjonalny do przyczyny i do osoby, która go wywołała. Wyładowuje się bez umiaru na dziecku. Odrywa je od kolan Jezusa i odrzuca w tył z krzykiem:

«Tak się dzieje, kiedy w poważnych sprawach odgrywa się komedię. Ani to piękne, ani pożyteczne prowadzić ze sobą niewiasty i bękarty...»

«Nie możesz tak mówić. Przecież znałeś jego ojca. To był małżonek uczciwy i sprawiedliwy» – zauważa surowo Bartłomiej.

«I cóż z tego? Czy chłopak nie jest teraz włóczęgą, przyszłym złodziejem? Czy nie wywołał niezbyt przychylnych rozmów o nas? Uważano, że to syn Twej Matki.... A gdzież jest małżonek Twojej Matki, żeby usprawiedliwić posiadanie syna w tym wieku? Albo mówiono, że to syn jednego z nas i...»

[Jezus przerywa mu:] «Dość. Mówisz językiem tego świata. A świat w błocie przemawia do żab, węży, jaszczurek, do wszystkich nieczystych zwierząt... Chodź, Alfeuszu, nie płacz. Chodź do Mnie. Ja cię poniosę w Moich ramionach.»

Wielki jest smutek dziecka. Cała jego boleść sieroty, dziecka odrzuconego przez własną matkę, uśpiona w te dni pokoju, powraca, kipi, przelewa się. Niewiasty mówią do chłopca i – żeby go pocieszyć – całują zadrapania, jakie spowodowawał na czole i rękach upadek na kamieniste podłoże. Bardziej niż z ich przyczyny płacze on jednak z powodu bólu niekochanego dziecka. To płacz długi, rozdzierający. Woła zmarłego ojca, matkę... O! Biedny malec!

Płaczę wraz z nim i ja, której ludzie nigdy nie potrafili kochać, i jak on schroniłam się w ramionach Boga. Płaczę dziś, w rocznicę pogrzebu mego ojca; dzisiaj, kiedy niesłuszna decyzja pozbawiła mnie częstej komunii...

Jezus obejmuje chłopca, całuje, tuli i pociesza, cały czas idąc na przedzie z niewinnym w ramionach, w blasku księżyca... Płacz powoli ustaje i łzy stają się rzadsze... Można usłyszeć w ciszy nocy głos Jezusa:

«Jestem tu, Alfeuszu, jestem tu za wszystkich, aby ci zastąpić ojca i matkę. Nie płacz. Twój ojciec jest przy Mnie i całuje cię razem ze Mną. Aniołowie troszczą się o ciebie, jakby byli matkami. Cała miłość, sama miłość, gdy jesteś dobry i niewinny, jest z tobą...»

W tym właśnie momencie rozlega się głos jednego z mieszkańców Hipposu:

«Nauczyciel jest dobry, ale Jego uczniowie – nie. Odchodzę...»

Zelota surowym głosem odzywa się do Iskarioty:/big>

«Widzisz, co robisz?»

A potem zostaje już tylko wdowa z Afek pośród uczennic i wzdycha wraz z nimi. I słychać cichnący coraz bardziej odgłos kroków. Rzeczywiście, trzech z Hipposu odeszło.

Później grupa apostołów zatrzymuje się w pobliżu dużej groty. Być może służy ona za schronienie pasterzom. Warstwa świeżo ściętych paproci i wrzosów jest tu rozesłana na ziemi, żeby się wysuszyła.

«Zatrzymajmy się tu. Zbierzmy dla niewiast to posłanie dane przez Opatrzność. My możemy się położyć tu, na zewnątrz, na trawie» – mówi Jezus.

Tak też czynią, a księżyc w pełni przesuwa się po firmamencie.


   

Przekład: "Vox Domini"