Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

148. Z GAMALI DO AFEK

Napisane 13 lipca 1946. A, 8695-8707

Musieli spędzić noc w Gamali, gdyż obecnie jest ranek, wietrzny ranek. Miasto raduje się wiatrem, tak przyjemnym na tej orientalnej ziemi, zawdzięczając to być może swej konstrukcji i tarasowej zabudowie. Zstępuje ona z góry miasta aż do granic umocnień, potężnych i wyposażonych w żelazne bramy, prawdziwe bramy twierdzy. Kiedy wczoraj świeciło słońce, miasto wydawało mi się piękne, teraz zaś wygląda wspaniale. Domy, wybudowane tak jak tutaj, nie przeszkadzają w oglądaniu rozległej panoramy. Taras jednego domu jest na poziomie terenu budowli z wyższej ulicy. Każda droga jest więc rozległym tarasem, z którego można spojrzeć na widnokrąg. Z góry widać cały horyzont, z dołu – ograniczony do półokręgu. Panorama jest jednak rozległa i bardzo piękna: u stóp góry – zielony kolor dębowych lasów lub pól formujących szmaragdową oprawę za wyschłą doliną, która otacza górę Gamali; dalej, na wschodzie, jak okiem sięgnąć – uprawy wyżynne.

Wydaje mi się, te rozległe i niskie nasypy ziemi nazywa się „acrocoro”. Jeśli się mylę, proszę, żeby mnie ojciec poprawił. Nie mam pod ręką słownika i jestem sama w pokoju. Nie mogę mieć słownika, który znajduje się na biurku w odległości trzech metw ode mnie. Notuję to, żeby przypomnieć, że pisząca jest przykuta do łóżka.

Ponad płaskowyżem widać góry Auranicji, jeszcze dalej – najwyższe szczyty Baszanu. Na południu widoczne jest żyzne pasmo pomiędzy niebieskim Jordanem, a wzniesieniami spoistymi i stałymi, które się ciągną na wschód od rzeki i są jak przypora dla płaskowyżu. Na północy ciągną się dalekie góry łańcucha Libanu. Króluje wśród nich wyniosły Hermon, ozdobiony tysiącami kolorów w tej porannej porze. A w dole, zaraz na zachodzie – Morze Galilejskie. To prawdziwa perła na lazurowym naszyjniku Jordanu. Jego błękit różni się od jej koloru. Jest inny w miejscu, gdzie rzeka wpada do jeziora, a inny tam, gdzie z niego wypływa. Jaśniejszy jest przy wejściu, ciemniejszy – gdy podejmuje na nowo swój bieg ku południowi. Jezioro mieni się w słońcu, spokojne między zielonymi brzegami, iście biblijne. Małe jezioro Meron nie jest widoczne. Ukrywają je wzgórza, które są na północy Betsaidy. Można jednak domyślić się jego obecności, patrząc na soczystą zieleń otaczających go pól. Ciągną się one dalej, na północny zachód, pomiędzy Morzem Galilejskim a jeziorem Meron – na równinie, na której leży Korozain. Chyba słyszałam kiedyś, jak apostołowie mówili, że to jest równina Genezaret.

Jezus żegna się z mieszkańcami, którzy – dumni – śpieszą się, żeby Mu pokazać to, co piękne na horyzoncie i w ich mieście, wyposażonym w akwedukty, termy, piękne budowle. Mówią:

«Wszystko to jest owocem naszych starań i naszych pieniędzy. Byliśmy w szkole Rzymian i chcieliśmy nauczyć się od nich czegoś praktycznego. Ale nie jesteśmy jak ci z Dekapolu! My płacimy, a Rzymianie służą nam. Ale potem! Nic więcej. Jesteśmy wierni. Nawet to wyizolowanie wynika z wierności...»

«Sprawcie, żeby wasza wierność nie była samą tylko formą, lecz czymś rzeczywistym, głębokim, właściwym. W przeciwnym razie daremne będą wasze prace obronne. Powtarzam wam to. Widzicie? Zbudowaliście ten akwedukt, mocny, pożyteczny. Ale gdyby go nie zasilało odległe źródło, czy dostarczałby wody zbiornikom lub termom?» [– pyta Jezus.]

«Nie. Niczego by nie dostarczał. Byłby bezużyteczną budowlą» [– odpowiadają Mu.]

«Powiedzieliście: bezużyteczną. Podobnie umocnienia naturalne lub [zbudowane z różnych] materiałów są bezużyteczne, jeśli ten, kto je buduje, nie umacnia ich dzięki Bożej pomocy. Bóg zaś nie pomaga, kiedy się nie jest Jego przyjacielem.»

«Nauczycielu, mówisz tak, jakbyś wiedział, że bardzo potrzebujemy Bożej pomocy...»

«Wszyscy ludzie potrzebują pomocy Boga w każdej sprawie» [– odpowiada Jezus.]

«Tak, Nauczycielu. Ale... odnosi się wrażenie, że potrzebujemy tego bardziej niż inni mieszkańcy Palestyny i...»

«O!...» – ten okrzyk [Jezusa] jest tak bolesny.

Mieszkańcy Gamali patrzą na Niego bez słowa.

Najśmielsi pytają: «O czym myślisz? Że przeżyjemy jeszcze raz dawne okropności?»

«Tak. I jeszcze poważniejsze, i dłuższe... dłuższe.. O! Moja Ojczyzno! Tak długie... A wszystko to [stanie się], jeśli Pan nie zostanie przyjęty!» [– wyjaśnia Jezus.]

«Myśmy Cię przyjęli. W takim razie jesteśmy ocaleni! Poprzednio byliśmy głupcami, lecz Ty nam wybaczyłeś...»

«Czyńcie tak, żeby wytrwać w dzisiejszej sprawiedliwości wobec Mnie i żeby wzrastać w sprawiedliwości według Prawa.»

«Tak uczynimy, Panie» [– obiecują.]

Chcieliby iść jeszcze za Nim i zatrzymać Go, lecz Jezus chce już dołączyć do niewiast, które na osłach wyprzedziły wszystkich. Pomimo nalegania schodzi szybko ścieżką, którą przyszedł wczoraj. Zwalnia kroku dopiero wtedy, gdy dochodzi do miejsca robót. Podnosi rękę, aby pobłogosławić nieszczęśliwych. Oni zaś patrzą na Niego, jakby oglądali Boga.

Droga po dojściu do stóp góry rozdziela się w dwóch kierunkach: jedna prowadzi do jeziora, druga w stronę lądu. W tym drugim kierunku udają się osły truchtem, wzbijając tumany kurzu na drodze spalonej letnim słońcem. Potrząsają długimi uszami. Od czasu do czasu któraś z niewiast ogląda się, żeby sprawdzić, czy Jezus do nich dochodzi. Chciałyby się zatrzymać, żeby na Niego zaczekać. Jezus jednak daje im znak ręką, żeby się posuwały naprzód dla uniknięcia przebywania na słońcu i żeby doszły do lasów, które pną się ku Afek.

To chłodny las, splatający zielone sklepienie nad drogą dla karawan. Wchodząc tam, wydają radosny okrzyk ulgi. Ponieważ Afek leży w górach, o wiele dalej od Jeziora Galilejskiego niż Gamala, dlatego już go nie widzą. I nic więcej nie widać, gdyż droga pnie się pomiędzy dwoma grzbietami wzgórz, które zasłaniają widok.

Wdowa idzie naprzód, wskazując najkrótszą drogę. A właściwie porzuca drogę dla karawan, żeby iść ścieżką, która pnie się w poprzek góry – jeszcze chłodniejszą i bardziej zacienioną. Ale właściwą przyczynę tego pojmuję, kiedy – odwracając się w siodle – Sara mówi:

«Te lasy do mnie należą. Kosztowne drzewa. Przychodzą je kupować z Jerozolimy na skrzynie dla bogaczy. To stare drzewa, ale wciąż odnawiam las, sadząc nowe drzewa. Chodźcie... Spójrzcie...»

I posuwa się na ośle ścieżką w dół, między drzewami. Rzeczywiście, są tu połacie obsadzone drzewami starymi, gotowymi do ścięcia i obszary z krzewami delikatnymi, które wyrosły czasem zaledwie na kilka centymetrów ponad ziemię, pośrodku zielonych traw, i wydzielają najróżniejsze górskie zapachy.

«Piękne są te okolice i zadbane. Jesteś mądra» – mówi Jezus, chwaląc ją.

«O!... Ale to jest tylko dla mnie samej... Chętniej zatroszczyłabym się o syna...» [– odzywa się wdowa.]

Jezus nie odpowiada.

Idą dalej. Już widać Afek. Miejscowość otoczona jest jabłoniami i innymi drzewami owocowymi.

«Ten sad także jest mój. Mam zbyt wiele dla mnie samej!... To już było zbyt wiele, gdy miałam jeszcze małżonka. Wieczorami spoglądaliśmy na pusty dom, zbyt wielki, na nadmiar pieniędzy, które nam zapewniały zbyt wiele rzeczy, i mówiliśmy: „I dla kogo to?” A teraz mówię to jeszcze częściej...»

Cały smutek bezpłodnego małżeństwa zawiera się w tych słowach niewiasty.

«Zawsze są ubodzy...» – mówi Jezus.

«O, tak! I mój dom otwieram dla nich każdego dnia. Ale potem?...»

«Kiedy umrzesz... Czy to chcesz powiedzieć?»

«Tak, Panie. Będę cierpieć, że muszę to zostawić... Komu?... To, o co tak bardzo się troszczyłam...»

Jezus uśmiecha się lekko ze współczuciem, ale odpowiada dobrotliwie: «Jesteś mądrzejsza w odniesieniu do rzeczy ziemskich niż niebieskich, niewiasto. Troszczysz się o to, żeby twe drzewa dobrze wyrosły i żeby w twoim lesie nie powstały polany. Smucisz się myśląc, że potem nie będą otoczone taką troską, jak teraz. Te myśli nie są jednak zbyt mądre... a nawet są zupełnie głupie. Uważasz, że w drugim życiu mają wartość te biedne rzeczy, które nazywamy drzewami, owocami, pieniędzmi, domami? I że będziesz smutna, widząc je zaniedbane? Wyprostuj swą myśl, niewiasto. Tam, w żadnym z trzech królestw, nie ma myśli stąd. W Piekle nienawiść i kara wywołują okrutne zaślepienie. W Czyśćcu pragnienie zadośćuczynienia niweczy wszelką inną myśl. W Otchłani żadna zmysłowość nie profanuje błogosławionego oczekiwania sprawiedliwych. Daleko jest ziemia ze swymi nędzami. Jest bliska jedynie przez swe potrzeby nadprzyrodzone: potrzeby dusz, a nie – przedmiotów. Zmarli, którzy nie są potępieni, wyłącznie z nadprzyrodzoną miłością zwracają ku ziemi swe duchy, a do Boga kierują swe modlitwy za tych, którzy są na ziemi, a nie za rzeczy. A kiedy sprawiedliwi wejdą do Królestwa Boga, czym chcesz, żeby wtedy było to nędzne więzienie, to wygnanie, które nazywa się ziemią dla kogoś, kto kontempluje Boga? Czymże są dla zbawionego rzeczy, które pozostawił? Czy dzień może opłakiwać kopcącą lampę, kiedy napełnia go światłem słońce?»

«O, nie!» [– mówi wdowa.]

«Dlaczego więc wzdychasz nad tym, co pozostawisz?» [– pyta Jezus. Niewiasta wyjaśnia:]

«Chciałabym, żeby mój spadkobierca kontynuował to...»

«...i cieszył się bogactwami ziemskimi? [Chciałabyś], żeby w nich znalazł przeszkodę do osiągnięcia doskonałości? Oderwanie się od dóbr [ziemskich] jest drabiną, [po której można dojść] do posiadania bogactw wiecznych. Widzisz, o niewiasto? Największą przeszkodą utrudniającą ci otrzymanie tego niewinnego dziecka nie jest jego matka ze swymi prawami do syna, lecz twoje serce. Chłopak jest niewinny. Smutny i niewinny, lecz zawsze niewinny. Z powodu cierpienia jest drogi Bogu. Ale gdybyś uczyniła go chciwym skąpcem – może nawet występnym z powodu bogactw, jakie posiadasz – czy byś go nie pozbawiła szczególnej miłości Bożej? I czy Ja, który się troszczę o niewinnych, mogę być Nauczycielem niekonsekwentnym, który bez zastanowienia się pozwala, by Jego niewinny uczeń wkroczył na złe drogi? Uzdrów najpierw samą siebie, wyzbądź się tego, co w tobie tylko ludzkie i jeszcze zbyt żywotne. Uwolnij swą sprawiedliwość od skorupy ludzkiej natury, która ją przygniata. A wtedy zasłużysz na to, żeby być matką. Matką bowiem nie jest jedynie ta, która rodzi dziecko lub kocha przybranego syna, troszcząc się o niego i zaspokajając jego potrzeby istoty zwierzęcej. Matką jest się wtedy, kiedy się zajmuje przede wszystkim tym, co nie umiera, czyli duchem – a nie tym tylko, co śmiertelne, czyli materialnym [ciałem]. I wierz Mi, o niewiasto, że kto kocha ducha, ten będzie kochał także ciało, gdyż będzie miał miłość właściwą i będzie sprawiedliwy.»

«Straciłam tego syna, rozumiem...»

«To nie jest powiedziane. Niech twe pragnienie skieruje cię ku świętości, a Bóg cię wysłucha. Zawsze będą sieroty na świecie» [– mówi Jezus.]

Podeszli już do pierwszych domów. Afek nie jest miastem, które mogłoby rywalizować z Gamalą lub Hippos. Wydaje się wioską w porównaniu z tamtymi, ale może dlatego, że znajduje się na skrzyżowaniu ważnych dróg, nie jest biedne. Jest miejscem przechodzenia karawan, które ciągną od lądu do jeziora, od północy na południe, więc musi być przygotowane do zapewnienia wędrowcom mieszkań, szat, sandałów i żywności. Dlatego są tu liczne sklepy i gospody.

Dom wdowy znajduje się na placu, blisko jednej z nich. Parter zajmuje wielki sklep, gdzie jest po trochu wszystkiego. Zarządza nim brodaty starzec o wielkim nosie, kłócący się właśnie jak opętany z dwoma skąpymi kupującymi.

«Samuelu!» – woła niewiasta.

«Pani!» – odpowiada starzec, kłaniając się na tyle, na ile mu pozwalają towary ułożone wokół niego.

«Zawołaj Eliasza i Filipa i przyjdź do mnie, do domu» – nakazuje wdowa.

Zwracając się do Nauczyciela, mówi:

«Chodź. Wejdź do mojego domu i bądź w nim miłym gościem.»

Wszyscy wchodzą przechodząc przez sklep, a jakiś chłopiec zabiera i odprowadza gdzieś osły. Za sklepem, który nadaje domowi niezbyt estetyczny wygląd, znajduje się piękny dziedziniec z krużgankami po obu stronach. Pośrodku – źródło lub raczej zbiornik, gdyż nie ma strumienia wody. Po obu stronach rosną wielkie platany, dające cień murom pobielonym wapnem. Schody prowadzą na taras. Po obydwu stronach bez krużganków, najbardziej oddalonych od sklepu, są liczne pomieszczenia.

«Kiedyś, gdy żył mój mąż, było tu dużo ludzi. Dawaliśmy nocleg kupcom, których tu zaskoczyła noc. To krużganki na towary, szopy dla zwierząt, tam – zbiornik, żeby je napoić... Chodźcie do pokoi.»

Wdowa przechodzi plac w poprzek, żeby dojść do najpiękniejszej części domu. Woła: «Mario! Joanno!».

Przybiegają dwie służące. Jedna ma ręce białe od mąki, a druga trzyma miotłę.

«Pani, niech pokój będzie z tobą i z nami teraz, kiedy wróciłaś.»

«I z wami. Nie było kłopotów w tych dniach?»

«Józef, ten roztrzepany, złamał różany krzew, który tak kochałaś. Bardzo go zbiłam. Ukarz mnie, bo byłam zbyt głupia i pozwoliłam mu do niego podejść.»

«To nie ma znaczenia...» – [mówi] Sara, lecz łzy napływają jej do oczu, kiedy wyjaśnia: «To mój małżonek przyniósł mi ten krzew w ostatnią wiosnę, kiedy czuł się dobrze..»

«Eliasz złamał sobie nogę i to doprowadziło Samuela do wściekłości, bo go zawiódł pomocnik w okresie wielkich targów... Spadł z drabiny z drugiej strony, kiedy się przechylał. Chciał, żebyś miała wybielone mury – mówi druga niewiasta i kończy: – Bardzo cierpi i będzie kulawy. A ty, pani, miałaś szczęśliwą podróż?»

«O jakiej nigdy nie marzyłam. Wracam z Rabbim z Galilei. Szybko! Przygotujcie wszystko dla tych, którzy są ze mną. Wejdź, Nauczycielu!»

Wchodzą do domu, mijając zaskoczone służące.

Przyjmuje ich duże pomieszczenie, chłodne, mroczne. Stoją tu krzesła i skrzynie. Wdowa wychodzi, żeby wydać polecenia.

Jezus zwraca się do apostołów i poleca im pójść do miasta, żeby przygotować dusze na Jego przyjście. Samuel wchodzi, przemieniając się ze sprzedawcy w pana domu. Idą za nim służące z amforami i miskami dla oczyszczenia się przed posiłkiem. Na szerokich półmiskach przynoszą chleb, owoce, mleko. Wraca pani, mówiąc:

«Powiedziałam mojemu słudze, że jesteś tutaj. On prosi Cię, żebyś ze względu na Swe miłosierdzie przyszedł do niego. Ja także Cię o to proszę. Na Święto Namiotów przechodzi tędy dużo ludzi... A przede wszystkim zaraz na początku nowego miesiąca Tiszri... Nie wiem, co zrobimy, bo sługa jest chory...»

«Powiedz mu, żeby tu przyszedł» – odpowiada jej Jezus.

«To niemożliwe. On nie potrafi wstać» [– stwierdza Sara.]

«Powiedz mu, że Rabbi nie przyjdzie do niego, lecz chce go ujrzeć» [– nalega Jezus.]

«Każę go przynieść Samuelowi i Józefowi.»

«Tego by jeszcze brakowało! Jestem stary i zmęczony» – narzeka Samuel.

«Powiedz Eliaszowi, żeby przyszedł na własnych nogach. Ja tego chcę» [– powtarza Jezus.]

«Biedny Rabbi! Sam Gamaliel nie jest do tego zdolny» – szemrze dalej stary sługa.

«Milcz, Samuelu!... Przebacz mu, Nauczycielu! To wierny sługa. Urodził się tutaj ze sług domu mojego małżonka, pilny, uczciwy... ale uporczywie trwający przy swych ideach starego Izraelity...» – mówi cicho wdowa, żeby go usprawiedliwić.

«Rozumiem jego ducha, ale cud go przemieni. Powiedz Eliaszowi, że ma tu przyjść, a przyjdzie.»

Wdowa idzie i wraca:

«Powiedziałam mu. Ale uciekłam, żeby nie widzieć, jak stawia na podłodze tę całkiem czarną i spuchniętą nogę.»

«Nie wierzysz w cud?» – pyta Jezus.

«Wierzę. Tylko ta noga przeraża mnie... Boję się, żeby gangrena całkiem jej nie uszkodziła. Jest szklista, błyszcząca... to straszne i... Och!»

Ta przerwa i okrzyk wynika z tego, że Eliasz biegnie szybciej niż zdrowy człowiek i rzuca się do stóp Jezusa ze słowami:

«Chwała Bogu Izraela!»

«Chwała samemu Bogu. Jak przyszedłeś? Jak się na to odważyłeś?» [– pyta Jezus.]

«Byłem posłuszny. Pomyślałem: „Święty nie może kłamać i nie może nakazywać głupstw. Mam wiarę, wierzę”. I poruszyłem nogą. Już mnie nie bolała, ruszała się. Postawiłem ją na ziemi, utrzymałem się. Zrobiłem pierwszy krok, potrafiłem to uczynić. Przybiegłem. Bóg nie zawodzi tych, którzy w Niego wierzą.»

«Wstań, mężu. Zaprawdę powiadam wam, że niewielu ludzi posiada jego wiarę. Skąd ona pochodzi?» [– pyta go Jezus.]

«Od Twoich uczniów, którzy tu przechodzili, aby głosić Ciebie» [– wyjaśnia Eliasz.]

«Tylko ty ich słuchałeś?» pyta dalej Jezus.]

«Nie. Wszyscy, bo przyjęliśmy ich po Pięćdziesiątnicy.»

«I tylko ty jeden uwierzyłeś... Twój duch jest daleko na drogach Pana. Kontynuuj...»

Stary Samuel walczy żywo ze sprzecznymi uczuciami... Ale, jak wielu w Izraelu, nie potrafi się oderwać od starego dla nowego i trwa przy swoim, mówiąc:

«Magia! Czary! Jest powiedziane: „Przeciwko każdemu, kto się zwróci do wywołujących duchy albo do wróżbitów, aby uprawiać z nimi nierząd, zwrócę oblicze i wyłączę go spośród jego ludu.” Drżyj, o pani, że byłaś niewierna przepisom Prawa!» – i wychodzi, surowy, zgorszony, jakby ujrzał demona siedzącego w domu. [Wdowa usprawiedliwia go:]

«Nie karz go, Nauczycielu! Jest stary! Zawsze tak wierzył...»

«Nie obawiaj się. Gdybym miał karać wszystkich, którzy nazywają Mnie demonem, wiele grobów by się otwarło, aby pochłonąć swe zdobycze. Potrafię czekać... Będę przemawiał o zachodzie słońca... Potem opuszczę Afek. Teraz będę gościem pod dachem twego domu.»


   

Przekład: "Vox Domini"