Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

182. W ŚWIĄTYNI. «CZY WIECIE, KIM JESTEM I SKĄD PRZYCHODZĘ?»
Napisane 4 września 1946. A, 9060-9076

 W Świątyni jest jeszcze więcej ludzi niż wczoraj. A w tłumie, który ją napełnia i w niej się burzy, widzę na pierwszym dziedzińcu wielu pogan, więcej niż wczoraj. Wszyscy czekają z niepokojem – zarówno Izraelici jak i poganie. I rozmawiają, poganie z poganami, Hebrajczycy z Hebrajczykami, w grupach rozproszonych w różnych miejscach. Nie tracą z oczu bram.

Doktorzy Prawa trudzą się pod portykami, podnosząc głos dla przyciągnięcia uwagi i popisania się wymownością. Jednak uwaga ludzi jest rozproszona, przemawiają więc do nielicznych uczniów. Na swoim miejscu jest Gamaliel, ale nie naucza. Chodzi tam i z powrotem po okazałym dywanie, ze skrzyżowanymi ramionami, z pochyloną głową. Rozmyśla. Jest w długiej szacie i w jeszcze dłuższym płaszczu, rozchylonym i zwisającym mu z ramion, do których jest umocowany dwiema srebrnymi zapinkami. Płaszcz tworzy tren z tyłu. Gdy zawraca, przesuwa go stopą. Jego uczniowie, najwierniejsi, oparci o mur, przyglądają mu się w milczeniu, wystraszeni. Szanują rozmyślanie swego nauczyciela.

Faryzeusze i kapłani udają bardzo zajętych, chodzą tam i z powrotem... Ludzie, którzy pojmują ich prawdziwe motywy, pokazują ich sobie palcami. Wyrywają się jakieś komentarze, które jak płonący pocisk palą ich obłudę. Jednak udają, że tego nie słyszą. Jest ich niewielu w porównaniu z ogromną liczbą tych, którzy nie nienawidzą Jezusa, lecz ich mają w nienawiści. Uznają więc, że roztropnie jest nie reagować. [Ktoś woła:]

«Oto On! To On! Przychodzi dziś Bramą Złotą!»

«Biegnijmy!»

«Ja tu zostaję. To tu przyjdzie przemawiać. Zostaję na miejscu.»

«Ja tak samo. Właściwie ci, którzy odchodzą, robią miejsce nam, pozostającym.»

«Czy jednak pozwolą Mu mówić?»

«Skoro pozwolili Mu wejść!...»

«Tak, ale to co innego. Jako synowi Prawa nie mogą Mu zabronić wejść, ale jako Rabbiego mogą Go przepędzić, jeśli zechcą.»

Odzywa się jakiś poganin:

«Co za różnica! Skoro pozwalają Mu wejść, aby mówił do Boga, to dlaczego nie mieliby Mu pozwolić przemawiać do ludzi?»

«To prawda – mówi jakiś inny poganin. – Nam, ponieważ jesteśmy nieczyści, nie pozwalają tam wejść, ale tutaj tak, bo mają nadzieję, że się damy obrzezać...»

«Zamilknij, Kwintusie. Pozwalają Mu do nas mówić, bo mają nadzieję nas obciosać, jakbyśmy byli drzewami. My jednak przychodzimy, aby Jego idee przeszczepić jak gałęzie na nas, na dziczki...»

«Dobrze mówisz. To jedyny, który nami nie gardzi!»

«O! Jeśli o to chodzi! Kiedy idziemy na zakupy z pełną sakiewką, także inni nami nie gardzą.»

«Spójrz! My, poganie, pozostaliśmy panami tego miejsca. Będziemy dobrze słyszeć! I lepiej widzieć! Lubię dobrze widzieć twarze jego wrogów. Na Jupitera! Walka twarzy...»

«Milcz! Jeszcze usłyszą, że wymawiasz imię Jupitera. To tutaj zakazane.»

«O! Między Jupiterem a Dżeową jest niewielka różnica. A bogowie się nie obrażają... przyszedłem tutaj z prawdziwym pragnieniem usłyszenia Go, a nie po to, aby szydzić. Tak wiele się wszędzie mówi o tym Nazarejczyku! Powiedziałem sobie: pora jest sprzyjająca, idę Go posłuchać. Bywają tacy, którzy idą dalej, aby posłuchać mów...»

«Skąd przybywasz?»

«Z Pergii. A ty?»

«Z Tarsu.»

«Ja jestem prawie żydem. Mój ojciec był hellenistą z Ikonium. Poślubił Rzymiankę w Antiochii Cylijskiej i umarł przed moim narodzeniem. Ale nasienie było hebrajskie.»

«Spóźnia się... Czyżby Go ujęli?» [– zastanawiają się.]

«Nie bój się. Doniosłyby o tym krzyki tłumu. Ci Hebrajczycy krzyczą zawsze jak zatrwożone sroki...»

«O!... Oto On. Naprawdę tu przyjdzie?»

«Nie widzisz, że specjalnie zajęli wszystkie miejsca, z wyjątkiem tego kąta? Słyszysz wszystkie te ropuchy skrzeczące po to, aby się przekonano, że one są tu paniami?»

«Tamten jednak milczy. Czy to prawda, że jest największym doktorem Prawa w Izraelu?»

«Tak... a jaki jest drobiazgowy! Słuchałem go kiedyś i dla strawienia jego pouczenia musiałem wypić wiele pucharów białego wina z Tito w Bezecie.»

Śmieją się.

[Por J 7,25] Jezus idzie powoli naprzód. Mija Gamaliela, który nawet nie podnosi głowy, a potem idzie na miejsce, jakie zajmował dzień wcześniej. Ludzie zaś – stanowiący teraz mieszankę Izraelitów, prozelitów i pogan – pojmują, że będzie przemawiał i szepczą: «Oto przemawia publicznie, a nikt Mu nic nie mówi.»

«Być może Książęta i Przywódcy uznali w Nim Chrystusa. Wczoraj, po odejściu Galilejczyka, Gamaliel wiele rozmawiał ze Starszymi.»

«Czy to możliwe? Jakżeby mogli nagle Go uznać, skoro tak niedawno uważali, że zasługuje na śmierć?»

«Być może Gamaliel posiada jakieś dowody...»

«Jakie dowody? Jakie wy widzicie dowody na korzyść tego człowieka?»

«Milcz, szakalu. Jesteś tylko ostatnim z kopistów. Kto cię pytał?» – i drwią sobie z niego, więc odchodzi.

Podchodzą jednak inni. Nie należą do Świątyni, ale z pewnością są nie dowierzającymi żydami:

[Por J 7,27] «Dowody my mamy. My wiemy, skąd On przychodzi. A kiedy przyjdzie Chrystus, nikt nie będzie wiedział, skąd przychodzi. Nie będziemy znać Jego pochodzenia. A On!!! To syn stolarza z Nazaretu i cała Jego wioska może powiedzieć, czy kłamiemy...»

W tej chwili słychać głos poganina, który mówi:

«Nauczycielu, powiedz nam coś dzisiaj. Powiedziano nam, że według Ciebie wszyscy ludzie pochodzą od jednego Boga, Twojego. Dlatego nazywasz ich synami Ojca. Nasi poeci stoiccy też głosili taką myśl. Mówią: „Jesteśmy z rodu Boga”. Twoi rodacy uważają, że jesteśmy bardziej nieczyści od zwierząt. Jak Ty godzisz te dwie myśli?»

Pytanie zostało postawione zgodnie ze zwyczajami dyskusji filozoficznych, przynajmniej tak sądzę. Jezus już ma odpowiedzieć, ale rozlega się z jeszcze większą mocą dyskusja pomiędzy nie dowierzającymi żydami a tymi, którzy wierzą. Przenikliwy głos powtarza:

«On jest zwykłym człowiekiem. Chrystus taki nie będzie. Wszystko będzie w Nim wyjątkowe: postać, natura, pochodzenie...»

Jezus odwraca się w tamtą stronę i mówi głośno:

[Por J 7,28] «Znacie Mnie więc i wiecie skąd pochodzę? Jesteście tego pewni? I nawet ta odrobina, którą znacie, nic wam nie mówi? Nie potwierdza wam proroctw? Wy nie wiecie o Mnie wszystkiego. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, że Ja nie przyszedłem sam od siebie i stamtąd, skąd wy sądzicie, że przyszedłem. Przysłała Mnie sama Prawda, której wy nie znacie.»

Krzyk oburzenia podnosi się od strony wrogów.

«Sama Prawda. Wy jednak nie znacie jej dzieł, nie znacie jej dróg, dróg, którymi przyszedłem. Nienawiść nie może znać dróg ani dzieł Miłości. Ciemności nie mogą znieść widoku Światła. 

[Por J 7,29] Ja jednak znam Tego, który Mnie posłał, bo Ja jestem Jego, stanowię część Jego i stanowię z Nim Wszystko. On Mnie posłał, żebym wypełnił to, czego chce Jego Myśl.»

[Por J 7,30] Podnosi się wrzawa. Nieprzyjaciele spieszą, aby Go schwytać, uwięzić, uderzyć. Apostołowie, uczniowie, lud, poganie, prozelici rzucają się, aby Go obronić. Inni przybiegają na pomoc pierwszym i być może udałoby się im, gdyby nie Gamaliel. Aż dotąd wydawał się wyobcowany ze wszystkiego. Teraz jednak schodzi ze swego dywanu i idzie ku Jezusowi. Odpychany pod portyk przez broniących Go woła:

«Zostawcie Go w spokoju. Chcę słyszeć, co mówi.»

Głos Gamaliela jest skuteczniejszy od oddziału legionistów, nadbiegających z Antonii w celu zaprowadzenia ładu w tym zgiełku. Wrzawa cichnie jak gasnący wicher i krzyki przechodzą w szmer. Legioniści z ostrożności pozostają blisko zewnętrznych murów, ale już nie są potrzebni. Gamaliel nakazuje Jezusowi:

«Mów. Odpowiedz temu, kto Cię oskarża.»

Jezus idzie w stronę dziedzińca. Jest spokojny. Zaczyna mówić dalej. Gamaliel pozostaje na miejscu, a jego uczniowie spieszą się, aby mu przynieść jego dywan i krzesło, żeby mu było wygodniej. On jednak stoi, ze skrzyżowanymi ramionami, z pochyloną głową, z zamkniętymi oczyma, cały skupiony, wsłuchany.

«Oskarżyliście Mnie bez powodu, jakbym zbluźnił zamiast powiedzieć prawdę. Ja zaś mówię nie po to, aby bronić Siebie, lecz po to, aby wam dać Światło, abyście mogli poznać Prawdę. I to nie ze względu na samego siebie mówię, ale ze względu na was, aby wam przypomnieć słowa, którym wierzycie i na które przysięgacie. One o Mnie dają świadectwo. Wy, wiem to, widzicie we Mnie jedynie człowieka podobnego do was, który jest od was niższy. I wydaje wam się niemożliwe, że taki człowiek może być Mesjaszem. Myślicie, że Mesjasz powinien być przynajmniej aniołem. Powinien mieć pochodzenie tak tajemnicze, że mógłby być królem już z powodu autorytetu, jakim cieszyłby się z racji tajemniczości swego pochodzenia.

Czy kiedykolwiek w historii naszego ludu, w księgach przedstawiających tę historię, jest powiedziane, że Bóg przemówił do jednego ze Swych aniołów słowami: „Odtąd będziesz dla Mnie Synem, Ja bowiem Cię zrodziłem”? A księgi te staną się wiecznymi, tak jak świat. To ku nim będą się zwracać doktorzy z wszystkich krajów i wszystkich czasów, aby umocnić wiedzę i swe badania nad przeszłością przy pomocy świateł [zawartej w nich] prawdy.»

Widzę Gamaliela, który poleca, aby mu podano mały stolik i pergaminy. Zaczyna pisać...

«Aniołowie, stworzenia duchowe, słudzy Najwyższego i Jego posłańcy zostali przez Niego stworzeni, podobnie jak człowiek, jak zwierzęta, jak wszystko, co zostało stworzone. Stworzenia jednak nie zostały przez Niego zrodzone. Bóg bowiem rodzi jedynie innego Siebie, gdyż Doskonały może zrodzić jedynie Doskonałego, drugi Byt podobny do Niego samego, aby nie pomniejszyć Swej doskonałości przez zrodzenie stworzenia niższego od Siebie.

Skoro więc Bóg nie może zrodzić aniołów ani nie może też wynieść ich do godności [naturalnego] synostwa, to kim może być Syn, do którego On mówi: „Ty jesteś Moim Synem. Ja Cię dziś zrodziłem”? I jaką może mieć naturę, skoro rodząc Go powiedział Swoim aniołom, wskazując Go: „I niechaj Mu cześć oddadzą wszyscy aniołowie Boży”? I kim może być ten Syn, który zasługuje na słowa wypowiedziane przez Ojca, przez Tego, którego [Imię] ludzie jedynie dzięki Jego łasce potrafią wypowiedzieć i to z sercem korzącym się w adoracji: „Siądź po Mojej prawicy, aż uczynię z Twych wrogów podnóżek pod Twoje stopy”? Ten Syn może być tylko Bogiem jak Ojciec, którego dzieli [Boskie] przymioty i moce i z którym cieszy się Miłością rozweselającą Ich w niewypowiedzianych i niepoznawalnych formach miłowania Doskonałości dla Niej samej.

Skoro Bóg nie uznał za stosowne wynieść jakiegoś anioła do godności Syna, czy mógłby kiedykolwiek powiedzieć o jakimś człowieku to, co powiedział o Tym, który tu do was mówi? A przecież wielu z was, którzy Mnie zwalczacie, było obecnych, kiedy On to powiedział, tam, u brodu w Betabara przed dwoma laty. Usłyszeliście to i zadrżeliście. Głosu bowiem Boga nie można pomylić z żadnym innym i bez specjalnej łaski od Niego, Głos ten powala tego, kto go słyszy, i wstrząsa jego sercem.

Kimże więc jest Człowiek, który do was mówi? Czy narodził się z nasienia i woli mężczyzny jak wy wszyscy? Czy Najwyższy mógłby umieścić Swego Ducha, aby zamieszkiwał ciało pozbawione łaski, jakie jest u ludzi zrodzonych z woli cielesnej? I czy Najwyższy mógłby zadowolić się ofiarą człowieka, [złożoną] dla zapłacenia za wielki Grzech? Zastanówcie się. On nie wybrał anioła na Mesjasza i Odkupiciela. Czy mógłby więc wybrać człowieka? I czy Odkupiciel mógłby być tylko Synem Ojca bez przyjmowania natury ludzkiej, lecz posiadającym środki i moce przewyższające ludzkie rozumienie? I czy Pierworodny Boga mógł mieć rodziców, skoro był wiecznym Pierworodnym?

Czyż nie upada w was pyszna myśl wobec tych pytań, które wznoszą się ku królestwom Prawdy coraz bliższe jej, a które znajdują odpowiedź jedynie w sercu pokornym i pełnym wiary?

Kim więc jest Chrystus? Aniołem? Więcej niż aniołem. Człowiekiem? Więcej niż człowiekiem. Bogiem? Tak, Bogiem. Jednak z ciałem, które jest z Nim połączone, aby móc dokonać zadośćuczynienia za grzeszne ciało. Każda rzecz doznaje odkupienia przez materię, jaką zgrzeszyła. Bóg musiałby więc wysłać anioła, aby wynagrodził za grzechy upadłych aniołów i aby dokonał wynagrodzenia za Lucyfera i jego anielskich naśladowców. Wiecie przecież, że Lucyfer także zgrzeszył. Jednak Bóg nie wysyła anielskiego ducha dla odkupienia aniołów ciemności. Oni bowiem nie oddali czci Synowi Bożemu, a Bóg nie przebacza grzechu przeciw Swemu Słowu zrodzonemu z Jego Miłości. Jednak Bóg kocha człowieka i wysyła Człowieka, Jedynego Doskonałego, aby odkupił człowieka i uzyskał [dla niego] pokój z Bogiem. I słuszne jest, że jedynie Bóg-Człowiek może dokonać odkupienia człowieka i uśmierzyć [gniew] Boga.

Ojciec i Syn miłowali się i rozumieli. Ojciec rzekł: „Chcę.” I Syn rzekł: „Chcę”. A potem Syn powiedział: „Daj Mnie”. I Ojciec powiedział: „Weź” i Słowo otrzymało ciało, którego uformowanie się stanowi tajemnicę. I ciało to nazwano Jezusem Chrystusem, Mesjaszem, Tym, który ma odkupić ludzi, doprowadzić ich do Królestwa, zwyciężyć demona, złamać niewolnictwo.

Pokonać demona! Anioł nie mógłby. Nie może dokonać tego, co potrafi Syn Człowieczy. I z tego powodu Bóg do tego wielkiego dzieła wzywa nie aniołów, ale Człowieka. Oto Człowiek, którego pochodzenia z pewnością nie znacie lub negujecie je albo się nad nim zastanawiacie. Oto Człowiek: Człowiek, którego Bóg przyjmuje; Człowiek, który reprezentuje wszystkich Swoich braci. Człowiek podobny do was. Człowiek wyższy i różny od was przez pochodzenie nie od człowieka, lecz od Boga, zrodzony i poświęcony dla Swej posługi, stojący przed wzniesionym ołtarzem, aby być Kapłanem i Ofiarą za grzechy świata, wiecznym i najwyższym Kapłanem, najwyższym Kapłanem według porządku Melchizedeka.

Nie drżyjcie! Nie wyciągam ręki ku tiarze kapłańskiej. Inny diadem czeka na Mnie. Nie drżyjcie! Nie odbiorę wam racjonału. Inny już jest przygotowany dla Mnie. Drżyjcie jedynie z obawy, że na nic zda się dla was Ofiara Człowieka i Miłosierdzie Chrystusa. Ja tak was umiłowałem, tak bardzo was kocham, że Ojciec zgodził się na to, abym uniżył Samego Siebie. Tak was umiłowałem, tak bardzo was kocham, że poprosiłem o doświadczenie całej Boleści świata, aby wam dać wieczne zbawienie.

Dlaczego nie chcecie Mi wierzyć? Czy jeszcze nie potraficie uwierzyć? Czyż nie jest powiedziane o Chrystusie: „Tyś jest kapłanem na wieki na wzór Melchizedeka”? Kiedyż jednak się zaczęło kapłaństwo? Czy może w czasach Abrahama? Nie. I wy o tym wiecie. Czy Król Sprawiedliwości i Pokoju – który, aby Mnie ogłosić, ukazuje się w prorockiej figurze w zaraniu [istnienia] naszego ludu – nie poucza was, że będzie [istniało] kapłaństwo doskonalsze, pochodzące bezpośrednio od Boga, podobnie jak kapłaństwo Melchizedeka? Jego pochodzenia nikt nigdy nie mógł określić, a nazywa się go „kapłanem” i „kapłanem na wieki”. Czyżbyście już nie wierzyli natchnionym słowom?

A skoro w nie wierzycie, o doktorzy, to dlaczego nie potraficie dać możliwego do przyjęcia wyjaśnienia słów, które mówią, i to o Mnie mówią: „Tyś jest kapłanem na wieki, na wzór Melchizedeka”? Istnieje zatem inne kapłaństwo, poza i przed Aaronowym.

O tym kapłanie powiedziano: „ty jesteś”, a nie: „ty byłeś” ani nie: „ty będziesz”. Tyś jest kapłanem na wieki. Zdanie to stwierdza, że wieczny Kapłan nie będzie ze znanego rodu Aarona, nie będzie z żadnego rodu kapłańskiego, lecz jego pochodzenie będzie nowe, tajemnicze jak Melchizedeka. Takie ma pochodzenie. A skoro Moc Boża go posyła, to znak, że chce odnowić Kapłaństwo i obrzęd, aby się stał pożyteczny dla Ludzkości.

Czy znacie Moje pochodzenie? Nie. Czy znacie Moje dzieła? Nie. Znacie ich owoce? Nie. Nic o Mnie nie wiecie. Widzicie więc, że nawet to wskazuje, że jestem „Chrystusem”, którego Pochodzenie, Natura i Misja nie powinny być znane aż do chwili, w której spodoba się Bogu ujawnić je ludziom. Błogosławieni ci, którzy będą potrafili, którzy potrafią uwierzyć, zanim straszliwe Objawienie Boga nie przygniecie ich swym ciężarem do ziemi i nie przygwoździ ich, i nie złamie oślepiającą i potężną prawdą, którą rozbrzmią Niebiosa i którą wykrzyczy ziemia: „On był Chrystusem Boga”.

Powiadacie: „On jest z Nazaretu. Jego ojcem był Józef. Jego Matką jest Maryja”. Nie, Ja nie posiadam ojca, który Mnie zrodził jako człowieka. Nie mam też matki, która Mnie zrodziła jako Boga. A jednak posiadam ciało i przyjąłem je przez tajemnicze działanie Ducha. I przyszedłem do was, przechodząc przez święte tabernakulum. I ocalę was po uformowaniu Siebie przez wolę Bożą. Ocalę was, bo Moje prawdziwe Ja wyjdzie z Tabernakulum Mojego Ciała, aby pochłonąć wielką Ofiarę Boga, który oddaje Siebie w ofierze dla zbawienia człowieka.

Ojcze, Mój Ojcze! U początku dni powiedziałem Ci: „Oto jestem, aby pełnić Twoją wolę”. Mówię Ci to raz jeszcze dla uświęcenia tych, dla których przyszedłem: „Oto jestem, aby pełnić Twoją wolę”. I będę Ci to mówił jeszcze, zawsze, aż Twoja wola się wypełni...»

Jezus, który miał uniesione w górę ramiona do modlitwy, spuszcza je teraz, krzyżuje na piersi i pochyla głowę. Przymyka oczy i zamyka się w cichej modlitwie.

Ludzie szepczą. Nie wszyscy zrozumieli. Właściwie większość (i ja do niej należę) nie zrozumiała. Jesteśmy zbyt nieoświeceni. Ale posiadamy przeczucie, że On wypowiedział wielkie rzeczy, i pełni podziwu milczymy.

Nieżyczliwi, którzy nie pojęli lub nie chcieli pojąć szydzą:

«Majaczy!»

Ale nie ośmielają się powiedzieć nic więcej i odsuwają się lub odchodzą w stronę bram, potrząsając głowami. Ta wielka roztropność to, jak sądzę, rezultat obecności rzymskich włóczni i sztyletów błyszczących w słońcu przy zewnętrznych murach.

Gamaliel toruje sobie drogę pośród tych, którzy pozostali. Podchodzi do Jezusa, który modli się nadal, skupiony, daleki od tłumu i od tego miejsca. Woła Go: «Rabbi Jezusie!»

«Czego chcesz, rabbi Gamalielu?» – pyta Jezus. Unosi głowę, a oczy ma jeszcze pochłonięte wewnętrzną wizją.

«Wyjaśnienia od Ciebie.»

«Mów» [– zachęca go Jezus.]

«Odsuńcie się wszyscy!» – nakazuje Gamaliel, a czyni to takim tonem, że apostołowie, uczniowie, zwolennicy, ciekawscy i sami uczniowie Gamaliela szybko się oddalają. Pozostają sami: jeden naprzeciw drugiego. Patrzą na siebie. Jezus jest zawsze pełen słodkiej łagodności, drugi zaś – mimowolnie autorytarny i sprawiający wrażenie pysznego. Taki wygląd to z pewnością efekt wielu lat okazywanego mu przesadnie szacunku.

«Nauczycielu... doniesiono mi o niektórych Twoich słowach. Wypowiedziałeś je na pewnej uczcie... wzgardziłem nią, bo była obłudna. Ja – czy walczę, czy nie walczę, to zawsze otwarcie... Rozmyślałem nad tymi słowami. Zestawiłem je z tymi, które mam w pamięci... Czekałem tutaj na Ciebie, aby Cię o nie zapytać... Ale przedtem chciałem usłyszeć, jak przemawiasz... Oni nie zrozumieli. Ja ufam, że potrafię zrozumieć. W czasie gdy przemawiałeś, zapisywałem Twoje słowa. Zrobiłem to po to, aby nad nimi rozmyślać, a nie w tym celu, aby Ci szkodzić. Wierzysz mi?»

«Wierzę ci. I niechaj Najwyższy rozpali twój umysł.»

«Niech tak się stanie. Posłuchaj. Kamienie, które mają zadrżeć, to być może kamienie naszych serc?» [– pyta Gamaliel.]

«Nie, rabbi. To te tutaj (Jezus wskazuje ramieniem mury Świątyni). Dlaczego o to pytasz?»

«Bo moje serce zadrżało, kiedy mi przekazano Twoje słowa z uczty i Twoje odpowiedzi dane tym, którzy Cię kusili. Sądziłem, że to drżenie było znakiem...»

«Nie, rabbi. Drżenie twego serca i kilku innych to za mało, żeby być znakiem nie pozostawiającym wątpliwości... Nawet jeśli ty, dzięki rzadkiemu osądowi siebie – wynikającemu z pokornego poznania – nadajesz twemu sercu nazwę kamienia. O, rabbi Gamalielu! Czy naprawdę nie możesz uczynić z twego kamiennego serca płomiennego ołtarza na przyjęcie Boga? Nie dla Mojej korzyści, rabbi, ale po to, aby twoja sprawiedliwość osiągnęła doskonałość...»

Jezus patrzy na starego rabbiego, który szarpie brodę i trze palcami czoło pod nakryciem głowy, i szepcze, spuszczając głowę:

«Nie potrafię... jeszcze nie... ale mam nadzieję... Czy ten znak dasz jeszcze?»

«Dam go.»

«Żegnaj, Rabbi Jezusie.»

«Niech Pan przyjdzie do ciebie, rabbi Gamalielu.»

Rozstają się. Jezus daje znak Swoim uczniom i wraz z nimi wychodzi ze Świątyni.

Uczeni w Piśmie, faryzeusze, kapłani, uczniowie rabbich śpieszą jak sępy do Gamaliela, który właśnie wkłada zapisane kartki za swój szeroki pas.

«I cóż? Co myślisz? To szaleniec? Dobrze zrobiłeś, zapisując te majaczenia. Przydadzą się nam. Zdecydowałeś się? Jesteś przekonany? Wczoraj... dziś... To więcej niż trzeba, aby cię przekonać.»

Rozmawiają hałaśliwie, a Gamaliel milczy. Poprawia pas, zamyka kałamarz, który powiesił u pasa, oddaje uczniowi mały stolik, na którym opierał się, kiedy zapisywał pergaminy.

«Nie odpowiadasz? Od wczoraj nic nie mówisz...» – ponagla go któryś z kolegów.

«Słucham. Nie was. Jego. I usiłuję odnaleźć w obecnych słowach to słowo, jakie zostało mi niegdyś powiedziane. Tutaj.»

«I udało ci się?» – pyta wielu ze śmiechem.

«To jak grzmot, którego głos jest odmienny zależnie od tego, czy jesteśmy dalej czy bliżej. Ale to zawsze odgłos gromu» [– mówi Gamaliel.]

«W takim razie to hałas, który przeszkadza w wyciąganiu wniosków» – żartuje ktoś.

«Nie śmiej się, Lewi. Przez grom też może przemawiać Bóg, a my możemy być tak głupi, że uznamy go za odgłos rozrywających się chmur... ty też się nie śmiej, Elchiaszu, i ty, Szymonie. Lękajcie się, aby grom nie zamienił się w błyskawicę, która spali was na proch...»

«Zatem... ty... mówisz tak, jakby ten Galilejczyk był tamtym dzieckiem, które wraz z Hillelem uznaliście za proroka, i jakby to dziecko... ten mężczyzna był Mesjaszem...» – pytają z drwiną ukrytą, bo Gamaliel potrafi wywoływać respekt.

«Nic nie mówię. Mówię, że głos gromu to zawsze głos gromu.»

«Bliższego czy dalszego?»

«O! Słowa brzmią mocniej, stosownie do wieku. Jednak minione dwadzieścia lat zamknęły mój rozum dwadzieścia razy silniej wokół posiadanego bogactwa. I dźwięk przenika słabiej...»

Gamaliel spuszcza głowę na pierś, zamyślony.

«Cha! Cha! Cha! Starzejesz się i głupiejesz, Gamalielu! Bierzesz zjawy za rzeczywistość. Cha! Cha! Cha!» – wszyscy zaczynają się śmiać.

Gamaliel wzrusza pogardliwie ramionami. Potem podnosi płaszcz, który mu zwisał z ramion, owija się nim kilka razy, tak jest szeroki, i odwraca się plecami do wszystkich. Nie odpowiada ani jednym słowem, a jego milczenie jest pełne pogardy.


   

Przekład: "Vox Domini"